Forum OSKKO - wątek

TEMAT: Praca domowa ucznia
strony: [ 1 ][ 2 ][ 3 ]
HenrykB06-04-2002 17:48:31   [#01]

Dostałem pytanie dotyczące umocowania prawnego pracy domowej ucznia. Zastanówmy się nad tym, bo ja nie przypominam sobie takich przepisów, pomijając zapisy o prawie nauczyciela do stosowania odpowiednich metod ... itd.

HenrykB06-04-2002 17:49:51   [#02]

A przy okazji

Założyłem 200-setny wątek.

Dobrze nam idzie.

Zola06-04-2002 22:50:30   [#03]

błagam

nie mieszaj
Janusz Pawłowski06-04-2002 23:08:44   [#04]
 -----------------------------------------------------------------

ROZPORZĄDZENIE MINISTRA PRACY I POLITYKI SPOŁECZNEJ
z dnia 1 września 2000 r.
w sprawie placówek opiekuńczo-wychowawczych
(Dz. U. Nr 80, poz. 900)

§ 40.

3. Placówka zapewnia dzieciom:

2) pomoc w nauce, w szczególności przy odrabianiu zadań domowych, oraz w miarę potrzeby przez udział w zajęciach wyrównawczych;

-----------------------------------------------------------------

Jak więc widać - Minister (wprawdzie nie MENiSu) uznaje, że zadania domowe są zgodne z prawem - skoro zapewnia pomoc w ich odrabianiu w placówkach opiekuńczo-wychowawczych.

Majka06-04-2002 23:25:54   [#05]
A już się bałam, że sprawdzam jakieś nielegalne wypracowania       :-)))
Mariola06-04-2002 23:35:38   [#06]
a ja zawsze tylko dla chętnych ;-))))))))))))))
Janusz Pawłowski06-04-2002 23:44:39   [#07]

Wiecie ... szczerze mówiąc ...

to mógłby być bardzo dobry temat do kłótni na forum ...
Fajny - rokujący niezłą zabawę - stęskniłem się już za ostrą, a rzeczową kłótnią - gdzie się za poglądy targamy. :-))

No bo ... praca domowa ...

  • po co?
  • konieczna?
  • ile byśmy (my, czy uczniowie?) stracili, gdyby jej nie było?
  • ile byśmy (my, czy uczniowie?) zyskali, gdyby jej nie było?
  • jak to się ma do możliwości wydolnościowych młodego organizmu?
  • czy tylko nauka się liczy - a zabawa?
  • policzmy - nauczyciel 18 godzin i jęczy, chociaż dobrze zna zagadnienia  - uczeń 33 godziny - wszystko nowe - nie jęczy?
  • skąd uczeń czerpie wiedzę - tylko ze szkoły?
  • czy przepracowany człowiek (uczeń) jest równie otwarty na nowe co wypoczęty?
  • a co się stanie, gdy nie będzie wiedział jakie są rozwiązania równania kwadratowego i kiedy pociąg wyjeżdżający z miejscowości A spotka się z pociągiem wyjeżdżającym z miejscowości B oraz ile komórek ma jednokomórkowiec?
  • a może ... gdyby tak nie te zadania domowe, to zamiast gapić się bezmyślnie, wyczerpany w TV, przeczytałby tą ... no ... jakąś książkę?

Ale ... jak znów tylko ja mam judzić przeciw zadaniom domowym, to ... walka z wiatrakami ... ;-))

Marek Pleśniar06-04-2002 23:52:50   [#08]

uczeń jest młody

to niech się męczy

a nauczycielom zadawać, to by było niehumanitrne:-)

Q

Ewa z Rz07-04-2002 07:54:49   [#09]

Dlaczego?

Ja zadaję nauczycielom regularnie pracę domową. I nie mówię tu o różnego rodzaju zadaniach dodatkowych jakie ma nauczyciel, tylko o zwyczajnej pracy domowej, polegajacej na przygotowaniu czegoś na radę, na przeczytaniu siązki, czy zebraniu materiałów, ew. wykonaniu cwiczeń. I to potem sprawdzam! Odpytuję i wyciągam konsekwencje! Co prawda nie stawiam stopni... Ale czasem to oni by woleli stopnie, widzę to po ich minach... :)))
Mariola07-04-2002 09:46:57   [#10]

tak sobie myślę :-)

nawiązując do wypowiedzi Janusza (chociaż zajrzałam tu z innym zamiarem)

No bo ... praca domowa ...

  • po co?
    właściwie wydawało mi sie zawsze, że po to aby uczniwie utrwalili sobie poznane na lekcji zagadnienia  
  • konieczna?
    nie zawsze :-)
    ja nie zawsze zadaje pracę domową : czasami bo nie zdąże, czasami bo uczniowie o to proszą, czasami bo idą święta i jeszcze z kilku innych powodów
  • ile byśmy (my, czy uczniowie?) stracili, gdyby jej nie było?
    uczniowie straciliby możliwość utrwalania i przypominania w domu materiału potrzebnego na następną lekcję;
    my byśmy stracili... - nie wiem :-)
  • ile byśmy (my, czy uczniowie?) zyskali, gdyby jej nie było?
    my byśmy zyskali święty spokój;
    uczniowie wiecej wolnego czasu
  • jak to się ma do możliwości wydolnościowych młodego organizmu?
    młode organizmy są bardzo wydolne (do czasu) 
  • czy tylko nauka się liczy - a zabawa?
    no nie tylko nauka sę liczy, zabawa także ale w odpowiednich proporcjach
  • policzmy - nauczyciel 18 godzin i jęczy, chociaż dobrze zna zagadnienia  - uczeń 33 godziny - wszystko nowe - nie jęczy?
    ja zaczynam jęczeć przy 36 godzinach ;-)
    uczeń zawsze jęczy :-)
  • skąd uczeń czerpie wiedzę - tylko ze szkoły?
    niestety ciągle są jeszcze uczniowie, którzy czerpią wiedzę tylko ze szkoły (a szkoda - przy dzisiejszych możliwościach)
  • czy przepracowany człowiek (uczeń) jest równie otwarty na nowe co wypoczęty?
    nie
  • a co się stanie, gdy nie będzie wiedział jakie są rozwiązania równania kwadratowego i kiedy pociąg wyjeżdżający z miejscowości A spotka się z pociągiem wyjeżdżającym z miejscowości B oraz ile komórek ma jednokomórkowiec?
    hm...
    rozwiązanie równania kwadratowego no to nie rozwiąże równań trygonometrycznych, wymiernych czy jeszcze innych;
    nie policzy minimalnej wysokości basenu (budowanego przy swoim domu) czy minimalnej ilości gipsu do postawienia ścinki działowej :-)) itp.
    a jednokomórkowiec ile ma komórek? ;-)))
  • a może ... gdyby tak nie te zadania domowe, to zamiast gapić się bezmyślnie, wyczerpany w TV, przeczytałby tą ... no ... jakąś książkę?
    jakby to powiedzieć?
    teraz wielu uczniów nie gapi się w TV (bezmyślnie), cała masa przesiaduje w kawiarenkach internetowych lub w domu korzystając z chata, IRCa czy GG - wpadając czasami na korki na czat nauczycielski :-)
    a książkę? może poczta jakąś przedmiotową np. z po?
    no i na koniec chciałabym, odnośnie pracy domowej taką historyjkę autentyczna : IV klasa LO
    nauczyciel matematyki zadaje zestaw zadań maturalnych do rozwiązania w domu (z opisem takim jak na maturze)
    podchodzi do niego uczeń i mówi : "Pani profesor ja żeby rozwiązać te zadania muszę iść na dwie godziny korepetycji czyli zapłacę 100 zł. A może zrobimy tak : ja nie bedę rozwiązywać tych zadań a tymi pieniędzmi się podzielimy?" :-))))
    To może właśnie o to chodzi w tych pracach domowych?
Gaba07-04-2002 10:27:44   [#11]

dobry temat!

Heńku, umocowania prawne z KN na temat dowolnosci wyboru metod są wystarczające, by zadawać do domu (pomijam jak o jest zadawane, kiedy to jest zadawane, co jest zadawane - często bez sensu, bez powodu, bezmyślnie i byle jak - na przerwie w hałasie - mój syn nigdy nie wie, co jest, bo zawsze w huku szepcze sobie nauczycielka i wychodzi...).

Szkoła nie jest placówka wychowawczo-opiekuńcza w roumieniu cytowanego rozporządzenia, tu chodzi m.in. o dom dziecka, ale dobrze to wiedzieć, bo dzieci z domów dziecka przychodzą do szkoły totalnie zaniedbane i bez  zadań domowych, bez zeszytów, bez czegokolwiek.
Wojciech Tański07-04-2002 10:39:10   [#12]

Zadawać, czy nie zadawać, oto jest pytanie

Moje poglądy na pracę domową krystalizowały sie przez wiele lat. Myślę, że najtrudniej odszukać jakiś racjonalny złoty środek. Zaznaczam, że moje uwagi odnoszą się do szkoły podstawowej i związanego z nią stadium rozwojowego młodego osobnika ludzkiego. Przeciw pracom domowym przemawia kilka argumentów.

  1. Sprawdzanie i zadawanie prac domowych zabiera wielu nauczycielom znaczną część lekcji. Obserwowałem przypadki, gdy czynności te wypełniały 60% czasu zwanego jednostką lekcyjną. Nauczyciel na lekcji mało uczy, no to nie wyrabia sie z tematem i musi zadać do domu.
  2. Przenoszenie procesu dydaktycznego do domu ma poważne konsekwencje. Przede wszystkim podłębia różnice edukacyjne. Jedni uczniowie mogą bowiem liczyć na pomoc w domu, inni nie. Niestety najczęściej jest tak, że pomoc otrzymują i tak ci dobrzy, a nie otrzymują ci z trudnościami.
  3. Jeżeli uczeń nauczył się na lekcji, to praca domowa mu niepotrzebna, jeżeli się nie nauczył, to nie będzie jej w stanie samodzielnie zrobić.
  4. Jak kilku ambitnych nauczycieli zada prace domowe, to dzienna dawka pracy umysłowej ucznia, który rzetelnie podchodzi do obowiązków wydłuża sie do 10 godzin. I mikrus siedzi nad książkami, zamiast brykać na dworzu.
  5. Ponieważ większość dzieci woli jednak brykać z rówieśnikami, to prace domowe najczęściej się "zrzyna". Ponieważ ten proceder najczęsciej się udaje, młody osobnik od szczenięcych lat uczy się cwaniactwa.

No to co, nie zadawać prac domowych? Zadawać, ale w określonych okolicznościach. Jakich?

  1. Gdy na lekcji nie można czegoś zrobić, na przykład czytanie lektur.
  2. Gdy należy opanować słownictwo w nauce języka obcego,
  3. Gdy prosimy o zdobycie informacji z różnych źródeł: pójdźcie na pocztę, sprawdźcie w internecie, spytajcie dziadka, zajrzyjcie do encyklopedii, etc......
  4. Gdy pracujemy metodą projektu, gdzie uczniowie samodzielnie, poza czasem lekcyjnym realizują jakiś projekt, konsultując go od czasu do czasu z nauczycielem.

Natomiast odrabianie w domu 17 zadań ( przykład z ostatnich prac domowych mojego syna ) z matematyki, gwoli słynnego "utrwalenia" może zniechęcić do nauki na wiele lat.

Marek Pleśniar07-04-2002 12:07:03   [#13]

ha, czyli jest nadzieja!

że zniesiemy prace domowe!

:-)

Bo mi się nie chce już odrabiać tej matmy i jeszcze pani mi powiedziała że znów dostałem 4.

Mariola07-04-2002 12:09:14   [#14]
coś w tym jest
Marek Pleśniar07-04-2002 15:19:40   [#15]

stanowisko Wojtka jest rozsądne

i bez skrajnosći - odpowiada i mi.

A to istotne o tyle, ze mamy mozliwość dopilnowania tego w stosunku do jakiejś tam grupy dzieci. Ciekawe jak to w całym przekroju mojej budy. Sprawdzę bo i tak już pora:-)

Wojciech Tański07-04-2002 15:53:20   [#16]

Długa droga

Marku! Polecam gorąco małą diagnozkę! Zrobilismy to w naszej szkole dwa lata temu. Wynik poraził. To co miał zadane przeciętny czwartoklasista zwalało z nóg.

Przygotowaliśmy zasady zadawania prac domowych, ba, umieściliśmy je nawet w statucie. I co? :((

Po roku sytuacja zmieniła się niewiele, no może jest trochę lepiej. Ale mamy jakiś punkt odniesienia, zawsze mogę powoływać się na wspólnie przyjęte ustalenia. Najtrudniej zmianiać wieloletnie przyzwyczajenia. Droga daleka.... Lecz kto nie wierzy, że dojdzie, nigdy nie wyrusza w żadną drogę. ;)))

Marek Pleśniar07-04-2002 16:09:28   [#17]

o?

piszę po rady!

:-)

Marek z Rzeszowa07-04-2002 16:21:36   [#18]

Zadawanie dla utrwalania olbrzymiej ilości zadań jest jednym z wielu działań pozornych, jakie podejmuje polska szkoła.
Mit o niezbędności ćwiczeń obala praktyka.
A praktyka jest taka, że odrabiają te zadania: rodzina, korepetytor, sąsiad, koledzy.

Marek

Marek Pleśniar07-04-2002 16:51:23   [#19]

i owszem

mój syn chodzi do mojej szkoły

zawsze krzyczę w domu - co za cholerna szkoła? co oni tyle zadają?;-)

Karolina07-04-2002 17:11:25   [#20]

dobry temat

i nikt sie nie awanturuje...

Mam również wielkie obawy o sens niektorych prac domowych. Sama ich nie zadaje  (chyba, że przygotowujemy plakaty dot promocji zdrowia) ale skóra mi cierpnie, kiedy widze ile uczniowie maja zadane do domu.
Widok przepisujących zadania domowe jest tak nagminny i znany, że już chyba nikt nie reaguje.

Podoba mi sie stanowisko Wojciecha - martwi to, ze jak sam pisze - po roku sprawa wraca po staremu.
Kajka07-04-2002 17:17:40   [#21]

nie zapomniałam...

jak się sama biedziłam z odrabianiem lekcji. Nie pracuje w szkole wiec mogę się mądrzyć, że po co? Ale obserwując własne dziecko i znajome dzieci zastanawiam się często po co ono chodzi do szkoły jak i tak wszystkiego musi się nauczyć samo w domu. Pani zada zadanie, którego sama nie jest w stanie rozwiązać. (fakt autentyczny zadanie rozwiązania nie miało, bo był błąd "w druku" ;))) Ale to rodzice znaleźli byka i zmagali się z nim a nie nauczycielka. Rozumiem uczenie się słówek, czytanie lektur przygotowanie, poszukanie nowych zagadnień ale kolejne zadania czy rozbiory zdania, czy inne takie to zbędne nadwerężanie dziecięcych umysłów a zwłaszcza wytrzymałości rodziców
Majka07-04-2002 17:22:48   [#22]
Po prawie każdej wywiadówce dyrektor wzywa kilku nauczycieli i przekazuje pretensje od rodziców, że za mało zadają. Okazuje się, że jest sporo takich, którzy uznają, że gdy uczeń nic nie dostał na piśmie, to znaczy że jest zaniedbywany. Zadane - liczy się wtedy, gdy w zeszycie. Inaczej "szkoła nie wymaga".
Kajka07-04-2002 17:42:55   [#23]
No niekoniecznie, to chyba ten typ rodziców, których najbardziej nie lubię sami nie wiedzą czego chcą, do dyrekcji ze skargą, że za mało w domu do dzieci "znowu taki owaki.... nazadawał głupot.
Ewa z Rz07-04-2002 17:45:35   [#24]

Piszecie tu o niepotrzebnych waszym zdaniem pracach domowych w postaci iluś tam zadań z matematyki. A przeciez własnie z tego przedmiotu i to własnie w sp potrzebne jest wyćwiczenie, matematyka na tym poziomie to ćwiczenie, ćwiczenie i jescze raz cwiczenie! Oczywiście ilość potrzebnych ćwiczeń NIE jest jednakowa dla wszystkich. Jednemu uczniowi wystarczy to co na lekcji (choś ilość godzin b. okrojona) a inny na tą sama ocenę musiałby zrobić kilka razy więcej zadań. No i jescze kwestia na jakiej ocenie uczniowi zależy. Moja obowiązkowa praca domowa dla ucznia nie przekracza 3 zadań i to takiego samego typu jak te, które były na lekcji. Nie każda lekcja kończy sie zadaniem pracy domowej. Uczniowie maja też podane zadania, które mogą robić jeżeli chcą i z których będzie w okreslonym czasie klasówka. Daję gwarancję, że na tej klasówce innych zadań nie będzie - jest to takie "sprawdzenie pracy domowej". (robię to 4-5 razy w semestrze).

I jeszcze jedno, do dziś błogosławię mojego nauczyciela matematyki, który w szóstej i siódmej klasie zmuszał nas do robienia ok 40 zadań tygodniowo "jak leci" ze zbiorku. Mieliśmy do tego specjalne zeszyty i on to sprawdzał! Jak ja na niego wówczas wyrzekałam, jak się złosciłam, ale te zadania robiłam! Jak mi się później ta wprawa przydała! Do dziś dnia przekształcenia algebraiczne i rachunek pamięciowy to dla mnie fraszka!

blutka07-04-2002 18:01:42   [#25]

Mój matematyk w średniej szkole zadawał codziennie zadania do rozwiązania, były to zadania z przerobionego materiału. Pewnie, że narzekałam bo komu chciało się siedzieć nad książkami, ale 

poza tą pracą domową nigdy nie musiałam uczyć się matematyki, nawet na sprawdziany i dzięki temu Nauczycielowi matematyka była dla mnie czymś prostym i ciekawym. Jak on świetnie tłumaczył! Nie spotkałam już później takiego nauczyciela.

Może jednak te zadania są trochę potrzebne? :-))))))))))

Mariola07-04-2002 18:18:23   [#26]

myślę, że są :-)

W potrzebę zadawanych prac domowych chyba nikt nie wątpi. To wygląda inaczej na każdym z poziomów nauczania.

Potrzebne jest jednak wyważenie pracy domowej.
Ja autentycznie (teraz już na poważnie)dość często zadaje pracę domową dla chętnych albo mówię: w zbiorze zadań są zadania(od nr do nr) o różnym stopniu trudości wybierz sobie dowolne trzy. I wiecie co jest cała grupa dzieciaków, które wybierają te najtrudniejsze. I poświęcają na to całą masę czasu. Ale jest też cała grupa , która zawsze wybiera te najłatwiesze :-(

W szkole średniej (szczególnie w klasach starszych) co raz częściej młodzież wie czego chce i czego potrzebuje.

Oczywiście są też prace domowe, dla wszystkich uczniów takie same.
Ale praca domowa żeby miała sens musi być przemyślana może nawet bardziej niż sama lekcja, którą się prowadzi (właśnie dlatego aby była dla ucznia a nie rodzica czy korepetytora)

blutka07-04-2002 19:21:29   [#27]
Oczywiscie masz racje Mariolu, koniecznie zadania domowe wymagaja przemyslenia i różnicowania. Moje maluszki prosza o zadanie domowe, bo się nudzą w domu, fajnie nie? Jak dorosną, będą narzekać na zbyt duże obciążenie.
beera07-04-2002 19:44:55   [#28]

Co i kto uczy ucznia?

Zadania domowe i szkoła:

Nauczyciel mowi:

  • potzrebne,
  • utrwalają materiał, jest ich mało- na 15 minut,
  • gdyby nie one uczen nie umiałby
  • gdyby nie one gapiłby się w TV
  • dyscyplinują

Rodzic mówi:

  • niezrozumiałe ( muszę jeszcze raz z dzieckiem omawiać material)
  • jest ich zbyt wiele
  • są odtwórcze i mechaniczne
  • muszę uczyć dziecko zamiast nauczyciela
  • zajmują mojemu dziecku 2 godziny
  • po co ja posylam dzicko do szkoły

Uczeń mowi:

  • nie wiem jak to zrobić
  • nie mam do tego materiału
  • nie chce mi się
  • po co to
  • jest tego za dużo

 

To bardzo ważna rzecz poruszona przez Henia- własnie teraz zajmuję się tym w szkole.

Wiedza nauczycielska  na temat zadań domowych stoi w absolutnej sprzeczności z wiedzą tych, których zadanie domowe najbliżej dotyczy.

Zadanie domowe? Moim zdanie- tak!

Ale gdy czytam tu wypowiedź, że zadawanie zadań domowych zależy od tego, czy nauczyciel nie zapomni o nim, czy ma czas, to wtedy myslę sobie- to zadanie jest po nic :-)

Jesli bowiem ma ono czemuś służyć, to musi byc przemyslanym elementem procesu dydaktycznego.

Musi być w wyraźnym związku z tym co teraz się dzieje na lekcji i co ma na niej się dziać jutro.

Musi być ogniwem pomiedzy teraz , a potem.

Musi byc powod jego istnienia- i to powod wiadomy dla nauczyciela i ucznia.

To, co napisał Wojtek jest dla mnie strzałem w dziesiątkę.

Więc:

  • mierzmy siły na zamiary- nie swoje lecz dzieciaka
  • widzmy co robimy i po co
  • pamietajmy, że chętnych do zadawania zadań domowych jest sporo- do odrabiania zaś wyznaczony jest tylko jeden kandydat
  • pamiętajmy, że wiedzę życiową- tę być może najważniejszą, otrzymuje dzieciak zyjąc- więc dajmy mu zyć
  • nie karzmy ich dodatowymi zadaniami- nie dyscyplinujmy klas perspektywą zadań domowych
  • pamietajmy- to my jestesmy po to by nauczyć- warto nie przerzucać tego ciężaru na barki dzieciaka
  • no i miejmy ZAWSZE watpliwości, czy to co robimy jest właściwe
Mariola07-04-2002 19:55:15   [#29]

Asiu!!!

TO JEST WYPOWIEDŹ ŻARTOBLIWA :ja nie zawsze zadaje pracę domową : czasami bo nie zdąże, czasami bo uczniowie o to proszą, czasami bo idą święta i jeszcze z kilku innych powodów

i chyba późniejsze (jeżeli nie konkretnie ta) moje wypowiedzi o tym świadczą dlatego Twoja wypowiedź "Ale gdy czytam tu wypowiedź, że zadawanie zadań domowych zależy od tego, czy nauczyciel nie zapomni o nim, czy ma czas, to wtedy myslę sobie- to zadanie jest po nic :-)"
jest co najmniej dziwna bo bije właśnie we mnie.


Z resztą Towojej wypowiedzi się zgadzam

hania07-04-2002 20:33:05   [#30]

czemu służy zadanie..

Asia napisała:
"Jesli bowiem ma ono czemuś służyć, to musi byc przemyslanym elementem procesu dydaktycznego.

Musi być w wyraźnym związku z tym co teraz się dzieje na lekcji i co ma na niej się dziać jutro.

Musi być ogniwem pomiedzy teraz , a potem.

Musi byc powod jego istnienia- i to powod wiadomy dla nauczyciela i ucznia."


I zgadzam się Asiu z Tobą absolutnie. Ja zadając pracę domową mówię dzieciom wyrażnie po co
A podam przykład z pewnego liceum. Uczennica poproszona do tzw odpowiedzi ustnej(czyli rozwiazania zadania przy tablicy) Rozwiązała, z niewielkimi przeszkodami, co nieco omówiła w trakcie pracy.. Nauczycielka ma zamiar wystawić ocenę i zagląda do jej zeszytu:"O! było na dziś zadanie domowe, a Ty go nie masz zrobionego. Odpowiedź była wprawdzie na trzy, ale że nie masz zadania dostajesz niedostateczny" (zadanie - tak na marginesie- nigdy nie jest omawiane w jakikolwiek sposób na lekcji, jedyny sposób sprawdzenia - jak wyrwie do odpowiedzi) Swoją drogą: Za co właściwie uczennica otrzymała ocenę? Ale to chyba temat na całkiem osobny wątek...
hania
Gaba07-04-2002 21:15:20   [#31]

nie lubię zadań domowych wolę robić wszystko na lekcji

a taki kwiatuszek - jak zadanie domowe z matematyki z materiału, który będzie...

Zadaję zadania - jako zamknięcie lekcji - napisz opowiadanie, kartkę, notkę, wyciąg, itp. zadania zawsze sprawdzam - coś do pisania raz na tydzień jakiś dobiażdżek musi być.

zadaję zadanie jako zaproszenie do lekcji następnej, wstęp...

zadaję zadanie - nigdy !!! z dnia na dzień.

zadaję dużo zadań dla chętnych - wyszukaj, przynieś, sprawdź...

I jeszcze jedno - sens zadania domowego jest wtedy, kiedy go sprawdzam, a nie sobie a muzom prawiam twórczość.

I bardzo pamiętam o tym, czego ja w szkole nie lubiłam - bo nie rób drugiemu, co tobie nie miłe. I pamięta bardzo wół, jak cielęciem buł [był], wołem jestem ja.
Zola07-04-2002 21:26:33   [#32]

Sama pamietam ,że z zadań domowych najbardziej nie lubiłam rozmaitych ćwiczeń,ich wypełnianie było dla mnie koszmarem a pani sprawdzała to hurtem i stawiała po kilka ocen a jak czegoś nie było to trafiało się kilka niedostatecznych.

I niewiele się zmieniło ,moje dzieci przeszły taką samą głupotę.Także w LO,ćwiczenia z biologii i geografii w klasie I nie miały nic wspólnego z realizowanym materiałem,a były tak koszmarne,że niestety robili jej moi biolodzy i geografowie i też się czasami musieli ostro naszukać.

Myślę więc tak jak przedmówcy. Zadania domowe czasem tak,bo potrzebne do czegoś ,ale sensowne i sprawdzane i nie ponad miarę.

Przyznaję ,że zadaję dużo ale tylko w II semestrze klasy IV bo pracuję z tymi co chcą zdawać na egzaminie dojrzałości łacinę albo chcą z niej wiedziec więcej niż inni. W młodszych klasach zadaję tylko wyszukiwanie ciekawostek ze świata starożytnego i młodzież to lubi. Kurka tak myślę ,że lubi ,ale może się mylę.

Majka07-04-2002 21:33:59   [#33]
Zadawanie dłuższych prac od pewnego czasu kojarzy mi się z Bondem: muszę sprawdzić, czy wymyślę temat, który jeszcze nie został opracowany. Więc internet, poradniki (Jezu, jakie głupie...), zestawy tematów koleżanek... Uprzedzam uczniów, że to robię, ale nie zawsze mam efekty..
Ewa z Rz07-04-2002 21:39:13   [#34]

Zeszyty ćwiczeń

Wydaje mi się Zolu, że miałaś na myśli zeszyty ćwiczeń. Ja tez jestem w zasadzie przciwna zeszytom ćwiczeń, choć czasem... Stosowałam takie zeszyty, gdy uczyłam jeszcze fizyki w sp. Był taki zeszyt, w którym było narysowanych sporo doświadczeń i te rysunki zaopatrzone były w pytania szczegółowe na temat dokonywanych obserwacji oraz wniosków. Na lekcji robiłam te doświadczenia, zwracając uczniom uwagę na istotne elementy obserwowanych zjawisk i doprowadzając ich do sformułowania odpowiednich wniosków, a potem jako pracę domową polecałam odpowiedziec na znajdujące się w zeszytach ćwiczeń pytania. Aha! Wiedzieli oni (uczniowie), że na sprawdzianie NA PEWNO będą musieli odpowiedzieć na kilka z tych pytań.
HenrykB07-04-2002 21:52:58   [#35]

Dzięki

Jaki fajny temat wyszedł!
Pytanie zadane przez jednego z internautów miało swoje uzasadnienie.

Dziękuję.

Zola07-04-2002 21:53:03   [#36]
Tak Ewo,miałam na myśli zeszyty ćwiczeń.Te o których pisałam były fatalne. Ale jeśli mają służyc tak jak u Ciebie konkretnym rzeczom i są wykorzystywane planowo a nie tylko aby były,to popieram. Ja miałam wrażenie ,że panie nie obejrzały ich dobrze a już zaleciły kupić A potem głupio było,że by kupiony przez ucznia zeszyt ćwiczeń ostał się pusty (bo co powiedzieliby rodzice,którzy wydali pieniądze) no i efektem były prace robione przez siły fachowe.
Janusz Pawłowski07-04-2002 22:34:59   [#37]

Hm... zacząłem - ale coś jakoś tak delikatnie śpiewacie. ;-))
Że niby tylko przemyślane, celowe, na miarę sił ucznia, ...
Czyli tak akurat żeby było.

Jakoś nie bardzo macie ochoty na udry. ;-))

No to ... ciekawe, czy uda się podgrzać atmosferę.

W takim razie zaprzeczę stwierdzeniu Marioli: "W potrzebę zadawanych prac domowych chyba nikt nie wątpi".
Otóż - ja wątpię.

Piszecie o pracach domowych:

  • aby uczniowie utrwalili sobie poznane na lekcji zagadnienia
  • utrwalania i przypominania w domu materiału potrzebnego na następną lekcję
  • potrzebne jest wyćwiczenie
  • Zadaję zadania - jako zamknięcie lekcji

Wrócę więc do podstawowej dla mnie kwestii.
Dorosły człowiek pracuje w ciągu tygodnia 40 godzin i twierdzi się, że i to za dużo.
Uczeń - trochę starszy od maluchów - ma zwykle w szkole ponad 30 godzin zajęć.

Można powiedzieć - w takim razie jeszcze tę dychę można mu dorzucić - niech nie ma za lekko.
Ale jest tu pewna różnica.
Nauka, jeśli ma być efektywna - jest najcięższą z możliwych prac.
Jeśli ma być efektywna, to nie ma litości - nie mogą uczyć się efektywnie przez wiele godzin dziennie.
To tak jak z uważnym słuchaniem wykładu - można uważnie i w skupieniu słuchać przez 15-20 minut. Potem człowiek się wyłącza, potem znów włącza itd. Dlatego mistrzowie wykładów wiedzą, w którym momencie muszą odprężyć słuchaczy - celny żart, anegdota, dywagacje w okolicach tematu itp.

Tak więc - byłbym ostrożny z tym wydłużaniem czasu na naukę.

Ale załóżmy, że stwierdzamy, iż faktycznie - można młodzież jeszcze dociążyć - niech wie, umie więcej, więcej, więcej, ... lepiej, lepiej,  lepiej, ...

No to ... dlaczego w takim razie w domu?
Dlaczego bez opieki i pomocnej ręki w potrzebie fachowca, który mógłby wyjaśnić, naprowadzić, podpowiedzieć, uściślić?
Powiecie - żeby była to praca samodzielna ...
A dlaczego nie miałaby być? Niech pracują samodzielnie - a jeśli będzie potrzebna im pomoc, to po nią sięgną.
Może wtedy okaże się, że zamiast spędzać 2 godziny na błądzeniu w celu rozwiązania jednego zadania (problemu) wystarczy im 15 minut i będą mogli zabrać się za następne?

Dlaczego w takim razie nie wydłużyć im czasu pobytu w szkole?
Do 40, 50, 60 - ile tam sobie chcecie - w końcu młody organizm wytrzymały, jak mówicie.

Czyżby jedynym problemem były pieniądze i skąpstwo naszych organów?
No to dlaczego w krajach zasobnych tego nie uczyniono?
Stać je na to spokojnie - w dodatku owe kraje dobrze wiedzą jak ważne dla podnoszenia dobrobytu jest wykształcenie.

No to o co chodzi?

Ja powiem tak - według mnie 30 (czy 34 godziny, które ma obecnie mój syn) to nawet za dużo - być może za dużo, bo w domu dochodzi jeszcze po ok. 2 godziny dziennie.
Uważam, że gdyby przenieść ciężar pracy ucznia do szkoły - ale pracy intensywnej, bardziej zindywidualizowanej, uwzględniającej aktualne możliwości percepcyjne poszczególnych uczniów - to byłoby to akurat.

Czas w domu mógłby przeznaczyć na rozwijanie swoich pozaszkolnych zainteresowań - albo pogłębianie, samodzielnie, dobrowolnie - około szkolnych.

I jedyne z czym się zgadzam, to cztery punkty wymienione przez Wojciecha - lektury, 15-30 minut obcych słówek przed snem, pytanie dziadka, i zabawy w "projektowanie" (z naciskiem na zabawy).

Reszta - won do szkoły!

Innymi słowy - odnosząc się do podniesionych przez was kwestii:

  • dlaczego uczniowie muszą sobie utrwalać poznane na lekcji zagadnienia w domu - nie mogliby na lekcji?
  • dlaczego mają przygotowywać się w domu do następnej lekcji - nie mogą na poprzedniej?
  • dlaczego ćwiczyć maja w domu - nie mogą na lekcji?
  • dlaczego w domu mają zamykać lekcję - nie mogą pod koniec lekcji?

 

Odniosę się do jeszcze jednej kwestii - problemu po co komu ta wiedza.
I tu za przykład znów posłuży mi wypowiedź Marioli.
Jednocześnie wdzięczny jestem Marioli, że tak bardzo rozwinęła swoje myśli - mogę dzięki temu swoje poglądy wesprzeć przykładami.
Oto owa wypowiedź:
"nie policzy minimalnej wysokości basenu (budowanego przy swoim domu) czy minimalnej ilości gipsu do postawienia ścinki działowej"

A oto moje zdanie - również przez przykład przedstawione:
Jakem matematyk - powiem tak:

  • Gdybym budował se basen, to musiałby mieć on wysokość (czy raczej głębokość) 2m w części głębszej i 1.3m w części płytkiej.
    I nie posłużyłem się tu w żadnej mierze swoja wiedzą i umiejętnościami matematycznymi - ta mniejsza głębokość dla mojej córki i żony (słabo jeszcze pływają) - ta większa dla mnie i syna (bo taką lubimy)
  • Stawiając ścianki działowe kupiłem trzy worki gipsu. Gdy zabrakło - dokupiłem jeszcze dwa - tak mi na oko wyszło, że jeszcze tyle będzie trzeba.
    W żadnym momencie nie próbowałem niczego liczyć, mierzyć.
    Pierwsze trzy worki kupiłem na czuja, następne dwa, bo tych trzech było za mało.

Chcę przez to powiedzieć, że nie wolno nam udawać, że wiedza i umiejętności, które przekazujemy znajdą w takim właśnie wydaniu, w jakim ich uczymy zastosowanie w rzeczywistości.
Uczymy ich po to, aby umieli myśleć i kombinować - niekoniecznie używając wyuczonych i wytrenowanych abstrakcyjnych operacji.

Aby to jeszcze bardziej przybliżyć dodam, że moja córka (1 klasa SP), na pytanie: ile jest 50-36 potrafi odpowiedzieć od jakiegoś miesiąca.
Ale od ponad pół roku wie ile reszty z 50 złotych powinna wydać pani w sklepie, jeśli trzeba zapłacić 36 złotych.
Tożsamość tych dwóch zagadnień dopiero teraz zaczyna jej się w głowie układać.
I szczerze mówiąc - wcale nie wiem, czy to dobrze dla mojego przyszłego budżetu - bo z resztą nigdy się nie pomyliła, a z odejmowaniem się jeszcze zdarza. ;-))

Janusz Pawłowski07-04-2002 22:53:02   [#38]

I jeszcze jeden mit pragnę obalić.

A mianowicie ten, że młody człowiek jest w stanie dłużej i intensywniej pracować twórczo, koncepcyjnie, czy umysłowo  (a tym chyba jest nauka) niż człowiek dorosły.

Otóż wielokrotnie zdarza mi się pracować tak właśnie (intensywnie umysłowo, koncepcyjnie itp) przez 12 godzin dziennie - zdarza się, że czas ten przedłuża się do 16 godzin - a bywały chwile, gdy do 24, czy 32 godzin.
Taką mam robotę - czasem termin przyciska.

Fakt - kryzys przychodzi po jakichś 20 godzinach - trwa około godziny - potem ranek, skowronki ... - około 17 następnego dnia już faktycznie raczej powinienem iść do domu - ale raczej przez to, że palce nie trafiają w klawiaturę niż przez to, że z umysł odmawia współpracy (chociaż istotnie - pracuje dwa-trzy razy wolniej).

Mój syn natomiast - nie ma to-tamto - po czterech godzinach intensywnej nauki nie rozumie co się do niego mówi - trzeba mu na migi pokazywać, że wygodniej śpi się z poduszką, niż z książką pod głową.

Wojciech Tański07-04-2002 23:06:49   [#39]

Ankieta

A niech tam, pójdę na całość. Oto ankieta dla nauczycieli liceum ogólnokształcącego ( szkoła mojej córki ):

  1. Kto chciałby pracować umysłowo przez 14 godzin dziennie?
  2. Kto chciałby być codziennie oceniany przez swojego szefa?
  3. Kto chciałby, żeby ta ocena była prawie zawsze negatywna ( klasówka - na czerwono to, co ci sie nie udało )?

Normalny nuczyciel, ba nawet człowiek, odpowie 3 x nie. A przeciętny uczeń 2 klasy liceum ma to na codzień. I jak tu nie brać prochów? Za moich czasów na szczęście prochy były za drogie, Ale piwo, paskudne, bo paskudne, zawsze było. : )))

Mariola07-04-2002 23:09:52   [#40]

no to ja teraz już poważniej

Innymi słowy - odnosząc się do podniesionych przez was kwestii:

  • dlaczego uczniowie muszą sobie utrwalać poznane na lekcji zagadnienia w domu - nie mogliby na lekcji?
  • dlaczego mają przygotowywać się w domu do następnej lekcji - nie mogą na poprzedniej?
  • dlaczego ćwiczyć maja w domu - nie mogą na lekcji?
  • dlaczego w domu mają zamykać lekcję - nie mogą pod koniec lekcji?

Myślę ,że odpowiedź na twoje wszystkie pytania mogłaby brzemieć - mogą
ale tak nie jest a będzie jeszcze gorzej:-)

Odpowiem ze swojego podwórka.

Zmniejszono ilość godzin matematyki a program został ten sam. Czyli właściwie trzeba się raczej ograniczyć do wprowadzania nowych pojęć a ćwiczyć i utrwalać dziecko musi w domu:-(
A  musi w domu bo nie ma pieniądzy na dodatkową pracę dla nauczycieli w szkole ( i dodatkowe godziny)
Oprócz tego trąbi się wszędzie o tym , że szkoła ma pokazywać narzędzia jakimi ma posługiwać się dziecko a ono korzystając z tych narzędzi powinno uczyc się samo ( z tym się już nie bardzo zgadzam)
No i jeszcze dzieci mają więcej godzin w szkole ale mają więcej w-f i religii.

Jeżeli chodzi o moją wypowiedź:"nie policzy minimalnej wysokości basenu (budowanego przy swoim domu) czy minimalnej ilości gipsu do postawienia ścinki działowej" to była specjalnie wypowiedziana pod Ciebie Janusz bo wiedziałam , że na to musisz zareagować :-))
Ja też nie liczyłabym tych worków gipsu ale szczerze jak malowałam pokój to policzyłam ile porzebuję farby.
A basen był też specjalnie wybrany bo oczywiście każde dziecko będzie budowało przy swoim domu basen itd.
Chociaż wcale nie twierdzę ,że dzieci nie powinny uczyc sie matematyki ale raczej postawiłabym pytanie jak (ale to już na zupełani inny wątek )?

kończąc wrócę do tego co już było
wydaje mi się , że prace domowe są potrzebne ale muszą być dobrze przemyślane :-)

Mariola07-04-2002 23:12:26   [#41]

o kurka

 przegapiłam tyle wątków :-(

Ewa z Rz07-04-2002 23:20:30   [#42]

z jednej skrajności w drugą...

Janusz! ja jak chodziłam do szkoły to miałam 36 lekcji tygodniowo (mam plan z tego okresu!), prace domowe tez i jeszcze obowiązkowe (!) godziny pracy społecznej (PRL) - tygodniowe min to 5 godzin. No i jeszcze zajęcia dodatkowe - wtedy z kółkami nie było problemu. Miałam jeszcze czas na harcerstwo i pare innych rzeczy. I... nikt nie załamywał rąk, że jestem oprzeciążona, a wręcz przeciwnie mój tato uważał, że to jest lekkie życie! No  i teraz wyrosąłm na takiego pomyleńca, co to się zajmuje uzdrawianiem naszej oświaty! :)
Marek Pleśniar07-04-2002 23:42:20   [#43]

tak jak ja.....

przygotowuję się na jutro do szkoły,
tak jak każdy przygotowuje sobie warsztat pracy - w przeddzień (mam na mysli pracę umysłową a nie np tłuczenie czegoś ze sztancy) - to i uczeń musi co nieco przemysleć wcześniej, ogarnąć sprawy.
A nazajutrz wejdzie na lekcje i zrobi kawałek dobrej roboty.

Nie myślimy nadal zadaniowo - do pracy trzeba się przygotować i ją potem sprawnie i szybko wykonac. To jdyna dla mnie sensowna funkcja prac domowych - wychowawcza - "jutro o skorupiakach, wiec zbierz z róznych źródeł informacje, pomyśl a jutro pogadamy o tym na lekcji i wspólnie uporzadkujemy to w głowach". Byłem dzis na zawodach taekwondo - mamy takie coś w szkole od kilku lat - sporty walki. Sansei (czy jak mu tam) mówi - przygotuj się, zrób dobrze - albo nie rób wcale:-)

jako odrabiajacy w domu lekcje wściekam się, że muszę toto oglądać z synem. Ale muszę przyznać - w czasach konkurencji - kto przysiądzie fałdów - ten górą.

Więc niech średniaki lekcji nie odrabiają - i niech osiagają 4.

Ale ja chcę by mój piotrek poszedł dalej i dlatego będą korepetycje z anglika i będę tę cholerną matme:-)

i jeszcze wyszedłem na pacana przed jedną fajną nauczycielka - gadałem prez telefon i jednoczesnie udzieliłem porady synowi co do ułamków - rozmówczyni zza złuchawki (nauczanie pocz.) posłyszawszy - rzekła - ośle - to nie tak! Zrób inaczej.

Mam tu więc zyski kolejne - serdeczny stosunek nauczycielki (ośle:-) oraz czas spędzony z synem - a nie z gazetą:-)

I autorytet w krzakach.

Wojciech Tański07-04-2002 23:43:52   [#44]

Co mnie dziś podkusiło?

Droga Ewo z Rz! Ty co prawda do Janusza, ale to forum. Jestem chory na grypę i wściekły, że nie mogę się wyleczyć, dlatego pewnie jakoś dzisiaj nerwowo reaguję. ;)))))))

Nie gniewaj się, ale Twoje argumenty nie przekonują mnie. Za moich czasów dostawałem od nauczyciela drewnianym piórnikiem po rękach, a na przerwach wskaźnikiem po głowie. Za moich czasów nikt nie zadawał mi na lekcji pytań w rodzaju " Co sądzisz?". Za moich czasów nauczycielka rzucała we mnie zeszytem, mówiąc, że jestem skończonym idiotą.

No cóż, ciężkie czasy, jak mówił żołnierz radziecki, ściągając zegar z wieży ratuszowej. Takie były, wspominam je rzewnie, bo to moja młodość. Ale nie chciałbym, żeby teraz było tak samo.

Marek Pleśniar08-04-2002 00:29:08   [#45]

mnie ostrzyżono

ale tylko do połowy:-))

żebym o resztę fryzury zadbał sam:-))

dziekuję pani B.:-))

Mariola08-04-2002 06:22:59   [#46]

hi hi

Januszowi to się zwsze uda nas podpuścić :-)
Gaba08-04-2002 07:07:31   [#47]

Nie generalizować, proszę!

Błąd myślenia polega na generalizacji - dostawałam w łapę wskaźnikiem, opierniczono mnie, bo kretyńsko się odezwałam na jakiejś sesji, miałam parę pał, bo byłam głupia z matmy, w laające samoloty i dziś nie wierzę - ale było miejsce w szkole dla takiego dziwoląga jak ja. A ja mam wrażenie że nie ma w szkole miejsca dla dzieci, tylko dla robotów.

Gdybym nie pisała niektórych zadań domowych, tobym nic nie umiała. Może mi było łatwiej, bo nie było internetu, w małym miasteczku mało kto myślał o narkotykach, piwo było jedynie - i to znakomite, bo niedaleko Żywiec.

Moja córka uwielbia sie uczyć - oprócz 5 ćwiczeń  od nauczyciela, robi samodzilenie wszytskie inne, buszuje po internecie, od dawna przygotowuje quizy na biologię, historię. Umie zrobić takie rzaczy, których ja nie potrafię - jest fantastyczna. Z wielką radościa kupuję jej, co tylko chce - ona chce tylko ksiązki, ostatnio zaczęła do mnie mówić po elfsku. A Ville (?) z biologii jest ukochana lektura oprócz "Silamrylionu". Lubi niektórych nauczycieli, a niektórych nie znosi - generalnie nastawiona bardzo pozytywnie do szkoły. Ma łeb jak sklep - tańczy, prywatnie uczy się angielskiego... Mogłaby góry przenosić, ale niewielu z tej szkoły tego chce.

Mój syn jest luzak - ma łeb jak sklep, ale nic mu się nie chce, kwadraty rysuje odręcznie, ot, tak - wszystko lubi jak się za niego zrobi. Leń patentowy - ma w głowie więcej niż moja córka, tak wykazały badania, kocha tylko komputer - dla niego też nie ma miejsca, są zadania ,które nic nie wnoszą jemu.

Brak indywiudalizacji - moja córka zrobi wszystko, a mój syn prawie nic chyba że  z kijem a jak zrobi, to bardzo cierpni, że nikt nie docenił. I te wieczne pretensje do rodziców o zadania domowe.

Upieram się przy swoim  na temat zadań domowych - kiedy przejdziemy na system angielski (szkoła od 8.00 do 17.00), to będziemy odrabiac prace indywidualne w szkole. Nikt nic mądrzejszego nie wymyślił - jeszcze jedno, jestem przeciwnikiem sprawdzania prac domowych przez 45 na lekcji, a zadawania lekcji do domu.
Maelka08-04-2002 08:22:45   [#48]

wiem coś na ten temat...

... bo chodzę na kurs językowy, a zatem jestem  uczniem. Kurs też dosyć typowy, bo pani poleca (choć nie wymaga) ćwiczenia domowe. Ja też okazałam się typowym (?) uczniem: jęczę, mam pełno wymówek, wreszcie idę nie przygotowana, bo jestem dorosła, za kurs płacę, więc co mi pani może zrobić? Na zajęciach siedzę ciemna jak tabaka w rogu, wściekam się na moją głupotę i lenistwo,wracam do domu i przez kilka dni, zaciskając zęby nadrabiam zaległości. Niestety, nie mam nikogo, kto by mi mógł (choćby na migi) wytłumaczyć, że spanie na poduszce jest lepsze niż spanie na księżkach. Następne zajęcia to erupcja elokwencji, aktywności, która usypia czujność i ... czytaj od słów: " jęczę...". Chciałabym moim uczniom oszczędzić takiego sposobu dochodzenia do sukcesów. Zadania domowe to jedno, a sposoby zadawania prac i ich zakres - to drugie. Prawdę mówiąc, uważam, że jedynym sposobem nauczenia nauczyciela trudnej sztuki zadawania prac domowych (a często i prowadzenia zajęć) jest skierowanie go na obowiązkowe kursy i szkolenia wymagające systematycznego odrabiania zadań domowych, klasówek i zdawania egzaminów. Wiem,bo próbowałam i skorzystali na tym moi uczniowie.

Ojej, ale późno! Kończę, bo spóźnię się do szkoły! A czasy, gdy mama mogła napisać mi usprawiedliwienie, dawno (niestety!) minęły...

Wojciech Tański08-04-2002 08:50:42   [#49]

Za moich czasów.....

Gabo!

Zgadzam sie z Tobą, że nie wolno generalizować. Ty doceniasz teraz działania pedagogów wobec siebie, polegające na opierniczaniu i biciu wskaźnikiem. Widocznie ja mam inaczej, ale nie lubiłem, jak ktoś mnie w szkole poniżał czy bił  i jakoś do dziś nie umiem postrzegać tego, jako czegoś zbawiennego dla mojego obecnego życia. Wręcz przeciwnie, myślę, że wielu nauczycieli skutecznie zniechęciło mnie do nauki i szkoły, której po prostu nie lubiłem. Naukę polubiłem na studiach, gdzie traktowano mnie po ludzku i dawano dużą samodzielność.

Jeszcze coś odnośnie "zbawiennych" skutków opieprzania przez nauczycieli i innych metod tego gatunku. Mam koleżankę, która myśli podobnie jak Ty, Gabo. Ale już jak robiła kurs na prawo jazdy, to instruktor, który ją opieprzał spowodował ataki nerwicowe, protesty i wniosek o zmianę na mniej opieprzającego.

Janusz Pawłowski08-04-2002 10:25:05   [#50]

Zaraz ... zaraz ...

Proszę mi tu kłopotów finansowych organów nie rozwiązywać rękami (czy raczej głową) mojego dziecka.
Mamy, dorośli, kłopoty - to se je rozwiązujmy sami - ale nasze dzieci zostawmy w spokoju.

Ja też miałem 36 godzin, sobota była normalnym dniem pracy (nauki), czyny społeczne, itp. itd.
Do przedszkola chodziłem raptem miesiąc, bo mnie po łapach linijką bito.

W szkole średniej, potrafiłem całkować w pamięci wszystko co się rusza (również metodami, których nawet na studiach matematycznych od nas nie wymagano), rozwiązywać równania różniczkowe wszystkimi metodami, które udało mi się odnaleźć w podręcznikach akademickich.
Pomimo tego, w owej szkole, gdy przytrafiło mi się popełnić błąd w odejmowaniu np. 15-7 - nauczycielka, z obrzydzeniem mówiła: to ty nawet tego nie umiesz!

Tak więc - możemy sobie z rozrzewnieniem wspominać nasze ciężkie czasy i twierdzić, że było pięknie (bośmy młodzi byli) i że wyszło nam to tylko na dobre - wyrośliśmy na porządnych ludzi.

Ale jakoś nie specjalnie mnie to przekonuje.
Moi rodzice mieli jeszcze gorzej - wojna, jakiś obóz koncentracyjny itp. itd.

wiecie - jakoś nigdy nie słyszałem, żeby twierdzili, że dla utrwalenia mojego charakteru zalecaliby mi kilka miesięcy karceru.

Chociaż ... dla nich to była młodość! - wcale źle jej nie wspominają! - nawet pomimo tego, że do końca dni mego ojca, ziemniaki trzeba było obierać w tajemnicy przed nim - nie mógł znieść widoku wyrzucanych do śmieci obierków - wściekał się, że takie dobro marnujemy.

Taka anegdota (opisująca zdarzenie, które faktycznie miało miejsce) mi się przypomina:
W latach 80-tych szły sobie przez obóz w Oświęcimiu trzy starsze kobiety - śmiały się, żartowały.
Na to jakaś młoda, oburzona mówi: Jak panie mogą w takim miejscu tak się zachowywać!
Na to owe trzy kobiety podwinęły rękawy i pokazały numery, mówiąc: Proszę pani - myśmy tu naszą młodość spędziły - ciężko było - ale byłyśmy młode.

Tak to już jest - wtedy, gdy rzecz się dzieje cierpimy (czasem okrutnie) - wtedy, gdy się kończy, to im więcej czasu upłynie, tym więcej dobrego w niej widzimy.


Wracając do tematu.
Bardzo niepokoją mnie pojawiające się tu głosy:
Zmniejszyli liczbę godzin, nie zmniejszyli programu, więc trzeba zadawać do domu, aby w nim ów program dzieci zrealizowały.

To jakiś horror!

Po pierwsze - guzik mnie obchodzi (tak dziś, jak i wtedy, gdy uczyłem) realizacja programu - ja nigdy nie realizowałem programu - ja starałem się uczyć matematyki.

Po drugie - dokładnie to samo mówi matematyk, fizyk, geograf, chemik, historyk, biolog, ...
Jeśli wszyscy oni wyjdą z założenia (a jakoś tak zwykle jest, że z niego wychodzą), że nie mają moralnego prawa niczego pominąć w procesie nauczania, to zadań domowych wystarczy dziecku spokojnie do wieczora.

Każdy przecież mówi: jak to! to tego miałbym nie nauczyć! albo tego! a tego???!!! o proszę ... albo tego!

I nie myślcie, że ja tu jestem jakimś wyjątkiem - ja tez tak mam! Tez trudno mi było pogodzić się z tym, że moi uczniowie mogliby nie umieć rozwiązać pewnych równań różniczkowych metodą Bernoulliego!

W dobrej sytuacji są jedynie lingwiści - tak zmieniły się oczekiwania i priorytety, że tak, jak wszystkiego ujęto - przybyło języków.
Ale właśnie dlatego - poczuwszy swą doniosłą rolę - oni dołączyli do tych, którzy uważają, że bez tego ani rusz.

I z tym się akurat zgadzam - stąd moja zgoda na to, aby przed snem pół godziny poświęcić zakuwaniu słówek - bo inaczej języka nie da się nauczyć.

 

Jeśli zaś chodzi o rozwijanie zainteresowań, o pracę uczniów ambitnych i takich tam innych ...
Czy ktokolwiek myśli, że ja całkować, różniczkować itp. nauczyłem się, bo takie zadania domowe były?
Tego co ja umiałem nie było nawet w rozszerzonym programie matematyki szkoły, w której się uczyłem!

Chciałem, to się uczyłem - ot co!
Powiem więcej - nie odrabiałem zadań domowych - bo bardziej interesował mnie ten obszar matematyki i na niego poświęcałem czas.
Powiem więcej - chadzałem na "usprawiedliwione wagary" (kombinowałem se zwolnienia) - i w tym czasie przeglądałem podręczniki akademickie, ucząc się matematyki.

Tak ... grałem jeszcze w klubie szachowym (trzy-cztery godziny prze trzy dni w tygodniu), uprawiałem podnoszenie ciężarów (choć po mnie tego nie widać - właśnie dlatego uprawiałem, by nabrać ciała) prze tyle samo czasu itp. itd.

I guzik mnie te zadania domowe obchodziły - jak miałem czas, to brałem takiego Krysickiego-Włodarskiego i tłukłem zadanka!

Chcę przez to powiedzieć, że jeśli damy szanse naszym dzieciom, i poświęcimy im wystarczająco dużo czasu i uwagi, to bez kłopotu znajdą sobie pasjonujący i rozwijający obszar życia i nauki - a zadania domowe będą wtedy im tylko przeszkadzać i zabierać czas.

A co do propozycji Gaby - by w szkole do 17 ... to właśnie o tym pisałem - jestem za!
Albo szkoła zapewni fachowa opiekę dzieciom w czasie ich pracy - albo niech się odczepi i pozwoli im rozwijać się tam, gdzie pomoc nauczyciela jest zbędna, bo motywacja jest na tyle silna, że sobie bez niej poradzi.

strony: [ 1 ][ 2 ][ 3 ]