Forum OSKKO - wątek

TEMAT: Praca domowa ucznia
strony: [ 1 ][ 2 ][ 3 ]
Mariola08-04-2002 12:03:39   [#51]
W dużej części zgadzam się z Tobą ale to są poglądy rodzica a nie nauczyciela i dość często nam się zdarza, że jako rodzice mówimy co innego (kiedy dotyczy to naszych rodzonych dzieci) a jako nauczyciele robimy coś innego.
Niestety ja nie mogę powiedzieć, że " guzik mnie obchodzi  realizacja programu " a mimo to  staram się uczyć matematyki.
Chętnie tak  powiedziałabym ale muszę mieć na uwadze to , że moi uczniowie zdają jakieś egzaminy np. maturę , która opiera się na programie nauczania.
A tak w ogóle, to ja mam to szczęście i nie mam złych wspomnień ze szkoły (moźe jakieś drobiazgi) . Bardzo lubiłam odrabiać prace domowe. Szczególnie z matematyki.
Uważam , że rozsądne prace domowe są potrzebne .
Natomias to już zależy tylko od samych nauczycieli.

Aha Janusz no, mogłabym złapać cię za słówka i uczepić się opowieści z Oświęcimia. Te kobiety chyba jednak nie widziały nic dobrego w tym , że były w obozie.
Ewa z Rz08-04-2002 12:24:46   [#52]

żadna przesada nie jest dobra...

I mnie, tak jak wielu innym, wydawało się na początku, że mój przedmiot b. ważny, że nie można tego nie umieć. Zwłaszcza po skończeniu studiów i uzykaniu mgr byłam tak napompowana wiedzą, że w głowie mi się nie mieścilo, że można tak NIC nie umieć, jak nie umieli moi uczniowie. No i... Zaczęłam pracę w dużym zespole szkół zawodowych, w ZSZ, gdzie miałam do dyspozycji oczywiście program "odgórny" i 1 (jedną) godzine w tygodniu! Bardzo szybko w takich warunkach doszłam do tego o czym pisze Janusz! Ale pomimo tego uważam, że TAKIE uczenie fizyki jest bezsensu, już lepiej, żeby tego przedmiotu nie było wcale! (jak obecnie w sp :))
Janusz Pawłowski08-04-2002 12:31:14   [#53]

No ... jakby to powiedzieć ...
To są poglądy byłego nauczyciela, którego dzieci chodzą do szkoły.

I nie przechodziłbym tak do porządku dziennego nad stwierdzeniem: jako rodzic mam takie poglądy, a jako nauczyciel zupełnie inne.

Myślę, że w takim wypadku, zamiast stwierdzić ten fakt jako oczywisty i jako nauczyciel robić coś z czym się nie zgadzam jako rodzic - zastanowiłbym się nad tym kto w jakim zakresie ma rację.

Czybyś naprawde Mariolu w domu, jako matka mówiła: ale głupio postepuje ta Mariola nauczycielka - a w szkole mówiła: ta Mariola matka, zupełnie niczego nie rozumie i nie uwzględnia złożoności sprawy?
I co?
Tak se doszłaś do tego wniosku i już?
Jest jak jest i po sprawie?

Hmm...
Wydaje mi sie, że własnie nauczyciel-rodzic w jednej osobie ma wszelkie dane po temu, aby "uzgodnić stanowiska".

Jakoś dziwnie mi to brzmi:
Jako rodzic uważam, że zadaję za dużo do domu uczniom, bo nie mają szans rozwijać  własnych zainteresowań, nie mają czasu na odpoczynek, ...
Ale jako nauczyciel twierdzę, że tak trzeba, bo guzik mnie obchodzą ich własne zainteresowania, to czy maja szansę odpocząć - mnie interesuje tylko mój przedmiot - egzamin, program, ...
Boleję nat tym - ale trudno - takie jest życie.

Coż ... może właśnie dlatego odszedłem ze szkoły?
Jakoś nie nie chcę wypowiadać sprzecznych tez w zależności od tego z której strony biurka stoję, ani od tego, czy leżę na kanapie, czy stoję przed tablicą, ani od tego, czy pochylam sie nad własnym dzieckiem, czy nad cudzym.

I jeszcze raz podkreślę - ucząc w szkole nie miałem bladego pojęcia czym jest podstawa programowa, minimum, ... itp.
Miałem to w głębokim poważaniu.
Uczyłem tego co uznałem za stosowne.
Fakt - uczyłem w klasach wyjątkowo zdolnych, według autorskiego programu itp itd.

Tak więc - spokojnie można mi zarzucić, że się nie znam, nie rozumiem, wymądrzam się, bo tak lekko miałem ... a tu słaba młodzież, a tu ...
Rózne takie mozna mi zarzucać - i przed tym się nie obronię.
I można spokojnie przejść nad tym do porządku dziennego - i realizować po trupach program, przerzucając wszystko z czym nie zdąrzyliśmy na barki ucznia. Szczególnie na barki tego słabego ucznia - bo, jak Wojtek pisał - ten zdolny załapał w mig juz na lekcji o co loto - to ten słaby musi nadrabiać ... sam w domu ... pewnie se poradzi ... jak przysiądzie fałdów ... słaby ... to pewnie nie 15 minut, ale 2 godziny ... no trzy ...

Janusz Pawłowski08-04-2002 13:02:03   [#54]

A jeśli chodzi o te panie z Oświęcimia - to, że nie był to dla nich dobry okres...
Ta anegdota nie o tym była - ale o tym, że nawet bardzo złe chwile z czasem stają się mniej czarne i potrafimy nad nimi przejść do porządku dziennego.

W takim razie przykład inny - taki, w którym stwierdzamy, że nie wszystko było złe.

Otóż mam za sobą (pewnie jak wielu tu przebywających) roczną służbę wojskową.
Muszę powiedziec, że nie wszystko było złe - sporo się nauczyłem - innego podejścia do tego co ważne, a co nie - zobaczyłem, że mundur powoduje calkowita zmianę optyki - że inne rzeczy potrafią być ważne - zobaczyłem paniczny strach oficerów zawodowych na samą myśl o kontroli - zobaczyłem zupełnie inny sposób komunikowania się ... itp. itd.

Mój stosunek choćby do papierów, dokumentów, wadze do nich przywiązywanej uległ całkowitemu przebudowaniu - zobaczyłem, że potrafi przybrać to wręcz kuriozalne rozmiary.

Zobaczyłem, że człowiek może nie spać przez 60 godzin, marznąć jak diabli - a mimo to może funkcjonować.
Zobaczyłem, że nie ma potrzeby panikować, gdy człowiek poczuje się zmęczony, jest mu zimno, coś koszmarnie boli - to wszystko da się przetrzymać - więcej - można całkiem sprawnie i zgrabnie funkcjonować.

Nie to, że nie można się poddawać - tylko, że zupełnie nie trzeba sie poddawać - człowiek spokojnie pokona swoje słabości, o ile tylko nie przyjdzie mu do łba głupia myśl, że już dalej nie da rady.
Da i przetrzyma wszystko - spokojnie - to nic takiego - najwyżej padnie i zaśnie.

Ta wiedza przydała mi się już nieraz, gdy w bardzo ciężkich warunkach wędrowałem po górach.
Wiedziałem, że nie muszę siąść, aby odpocząć, choć jest to jedyna myśl, która mi do głowy przychodzi - że spokojnie mogę przejść jeszcze tych 10 kilometrów - może właśnie dzięki temu udało mi się nie zamarznąć.

I co z tego?
Czy myślicie, że uważam teraz, że każdy powinien przez wojsko przejść?
czy myślicie, że uważam, że dla mojego syna to dobre rozwiązanie?

Bzdura!
Tego wszystkiego nauczę go sam - i wystarczy mi do tego nie rok - wystarczy (a raczej wystarczyło) nam kilka ciężkich wędrówek w niesprzyjających warunkach.
Nie to, żeby dziś chłopak cieszył się na wiadomość, że trzeba pokonać 20-30 kilometrów w górach, w ulewnym deszczu i paskudnym, zimnym wietrze - idiotą nie jest - ale jak trzeba, to trzeba - się idze i nie histeryzuje.

Jeśli więc dostaliśmy tzw. "dobrą szkołę", to zastanówmy się, jak można od niej uchronić nasze dzieci i zafundować im jedynie te istotnie dobre strony owej szkoły - te złe niech zostaną jedynie w naszych wspomnieniach.

beera08-04-2002 13:55:20   [#55]

Zadania domowe

Dla mnie jasne jest, że są one potrzebne.

Tylko rzeczywiście zastanawiam się czy chodzi tu o zadania domowe..., czy nie chodzi mi tu raczej o taką formę nauki, ktora nie może mieć miejsca w szkole z różnych względów.

Czyli właśnie: zdobądźcie informacje; sprawdźcie prognozę pogody, poszukajcie liści dębu, przeczytajcie fragment czegoś, zróbcie w grupie przedstawienie fragmentu czegoś, napisz pracę o.... Takie zadanie domowe- wynikające z tego, co na lekcji, bądź będące wstępem do następnej, której cel jest znany wszystkim podmiotom zamieszanym w tę działalność, akceptuję. Akceptuję także  kształcące manualne umiejętności zadania.

Nie ma we mnie zgody na przerzucanie zadań szkoły-czyli: nauczyć dziecko na rodziców i uczniów.

Martwi mnie nawet taka postawa. Dzieciak wiedzę i umiejętności powinien wynieść ze szkoły- i tyle.

Zwróćmy uwagę na bardzo ważny iny problem tego zagadnienia. A co,  gdy dzieciak nie może oczekiwać pomocy ze strony domu?

Jak wtedy ma wyglądać u niego wykonywanie dalszego ciągu lekcji w domu?

Pozostają korepetycje- warto nie zamykać na to oczu.

Ktoś tu porusza sprawę dwoistości naszych postaw. Strasznie ważne dla mnie, żeby ją mieć. Nawet troistość ;-) Konsensus  ucznia, rodzica i nauczyciela w nas samych, doprowadzić może do jakiegoś zdroworozsądkowego podejścia do sprawy.

Inaczej grożą nam schizofreniczne postawy typu: Ali ukraść krowę- dobrze, Alemu ukraść krowę- źle ;-)

Optimum dla mnie byłoby oczywiście gdyby wszystko w szkole: nauka, zabawa, zadania, projekty, kształcenie umiejętności wszelkich.

Marek Pleśniar08-04-2002 14:36:56   [#56]

zadania domowe - jak wszystko inne

w dydaktyce dobre są gdy są dobre:-). Mam na myśli to, ze celowo zadane - jak asia pisze "zgromadź dane o pogodzie" czy hoduj fasolkę i zapisuj wzrosty.

Ale ja o czym innym. Obserwuję też takie postawy: rodzice muszą uczyć dziecko, pracować z nim przy lekcjach. Nie można im tego wybić z głowy. Może te postawy to kontynuacja tego wszystkiego co robimy z dziećmi -  uniesamodzielniamy. Dziecko musi nie umieć się samo uczyć. Nigdy nie miało obowiązków w domu - sami wiecie jak trudno teraz z tym na lekcjach. Uczeń czeka na polecenie - co ma zrobić. Nie korzysta z własnej inicjatywy ze źródeł informacji. Nigdy nic sam nie musiał robić. Dlaczego teraz - w wieku szkolnym by miał? I dlaczego rodzice mają to wiedzieć od nauczycieli - skoro w niczym ich nie słuchają? Oczywiście uogólniam - wiem o tym.

Opisywane postawy trudno przełamać, bo zainteresowani sami uwazają iż jest z nimi dobrze - przecież się starają, interesują dzieckiem. Nie robią tylko tego mądrze. Potem szkole trudno to przełamać w dziecku - bo mleko już się rozlało:-)

Teraz więc ważna jest nie tylko praca z uczniem - nauka uczenia się, ale i praca z rodzicami - jak dopilnować lekcji by nie przedobrzyć. Po co są zadania domowe? Jak nie wypaczyc sensu zadawania tej pracy do samodzielnego wykonania.

Ale na to jest miejsce w przedszkolu. Potem będzie za późno.

Nie dotknąłem przy tym zupełnie sprawy zadawania przez nauczycieli prac bez ładu, składu i nadmiernie ani też nieprofesjonalnych zachowań innego typu - ale to już poprzednicy załatwili:-)))

Mariola08-04-2002 15:24:56   [#57]

i na tym co napisała Asia mozna byłoby skończyć ale ...

Nie przechodzę do porządku dziennego nad stwierdzeniem:jako rodzic mam takie poglądy, a jako nauczyciel zupełnie inne.
Wiem jakie poglądy mam jako nauczyciel a jeszcze nie do końca wiem jakie mam poglądy jako rodzic (dziecka uczącego sie od niedawna). Dłużej jestem nauczycielem niż rodzicem.

"Czybyś naprawde Mariolu w domu, jako matka mówiła: ale głupio postepuje ta Mariola nauczycielka - a w szkole mówiła: ta Mariola matka, zupełnie niczego nie rozumie i nie uwzględnia złożoności sprawy?"
A Ty mnie właśnie w ten sposób postrzegasz?
Właściwie, normalnie mam sobie do zarzucenia wiele i jako matka i jako nauczycielka ale nie mam rozdwojenia jaźni. W moim przypadku Mariola nauczyciel=matka. I tak też staram się podchodzić do dzieci , które uczę.

"...Ale jako nauczyciel twierdzę, że tak trzeba, bo guzik mnie obchodzą ich własne zainteresowania, to czy maja szansę odpocząć - mnie interesuje tylko mój przedmiot - egzamin, program, ...
Boleję nat tym - ale trudno - takie jest życie."

Zaryzykowałabym stwierdzenie ,że jestem jednym z niewielu nauczycieli w mojej szkole , którzy o zainteresowaniach i nie tylko, swoich uczniów wie bardzo dużo i kurka, przestań już mówić o tym , że interesuje mnie tylko mój przedmiot, egazaminy czy program (chociaż faktycznie jest to dla mnie bardzo ważne).
Nie bedę teraz się wykazywać jakim jestem nauczycielem i jaki mam kontakt z młodzieżą.
Chcę także dodać,że mówienie o wypowiadaniu sprzecznych tez w zależności od miejsca i dziecka jest niesprawiedliwe i krzywdzące :-(

A co do prac domowych to tak jak w temacie. 

 

 
Mariola08-04-2002 15:26:53   [#58]
tak długo zastanawiałam się co napisać , że nie zauważyłam Marka :-)
Janusz Pawłowski08-04-2002 15:48:41   [#59]

Istotnie - przepraszam - zbyt osobiste uwagi (wywołując Twoje imię) czyniłem pisząc poprzednie posty.
To błąd i poważny defekt tych listów.

Miałem na myśli nas wszystkich (z sobą włącznie) - nie Ciebie konkretnie.
Nie należy myśleć, że wypowiadając te słowa i uwagi nie kieruję ich również do siebie.

Kieruję - i szczerze mówiąc mam wiele sobie do zarzucenia - bo sam nie bardzo potrafiłem sobie poradzić z tymi wszystkimi problemami.

Nasuwa mi się jeszcze jedna myśl.
A mianowicie - my mamy uczyć, czy mamy przygotowywać do egzaminów.

Jak się tak dobrze zastanowić, to niekoniecznie to samo.
W wypadku uczniów zdolnych powiedziałbym - przy okazji uczenia. przygotowują się do egzaminu.

Ale w wypadku uczniów słabych?
Mam wrażenie, że tu jest kłopot - musimy wybrać - albo ich nauczyć (na przykład matematyki), albo przygotować ich do egzaminu z matematyki.

I tu jestem pewien, że to nie to samo.

Znając obszar, który obejmuje egzamin mamy świadomość, że z uczniem słabym nie jesteśmy w stanie "przerobić materiału" niezbędnego do tego egzaminu.
Kombinujemy więc - część w domu, część pobieżnie, cześć po łebkach, część może się uda i nie będzie na egzaminie ...

I myślę sobie tak - naszym zadaniem jest przede wszystkim uczyć - a może - jedynie uczyć i tyle (a jak kto chce, to niech doda jeszcze wychowanie).
Jeśli odbiorcy pozwalają - uczyć dużo, więcej niż program, ...
Jeśli zaś są słabi ... to chyba trzeba by uznać, że też ich należy nauczyć - tyle ile pozwalają ich zdolności - ale dobrze - tak, żeby owa nauka miała jakiś sens.

Ale oznacza to, że wtedy owi słabi uczniowie, których uczono dostosowując tempo i zakres do ich możliwości, nie będą w stanie zdać (dobrze zdać) egzaminu.
Hm...
I myślę tak - czy to dziwne, że uczeń dobry zdaje dobrze egzamin, a słaby słabo, albo wcale?
I stwierdzam, że często naszą naczelną, zafiksowaną ideą, jest doprowadzenie do tego, aby słabi uczniowie zdali egzamin tak samo dobrze, jak ci zdolni.

I myślę, że to jakieś nieporozumienie.

Ale rozliczani jesteśmy nie z tego, czy nauczyliśmy, jak nauczyliśmy i kogo nauczyliśmy - ale z tego ilu zdało egzamin, ilu odniosło sukcesy w olimpiadach, ...

I to jest nieporozumienie.
I się przeciw temu buntuję.

Znajduje to m.in. swój obraz w wymaganiach na awans - w papierach, które maja komisje mówi się ile punktów należy przyznać nauczycielowi za sukcesy olimpijskie jego uczniów - nie ma natomiast mowy o tym, że należy uznanie się nauczycielowi pracującemu w szkole z młodzieżą mało zdolną, który jednak potrafi z nich wykrzesać bardzo dużo - np. to, że umieją płynnie czytać będąc w 6 klasie.


A to, że czym innym jest przygotowanie do egzaminu niż nauczenie przedmiotu wie każdy, kto kiedykolwiek próbował przygotować do egzaminu z fizyki kandydatów na medycynę - tych, dla których przedmiot ów jest czarną magią.

stan08-04-2002 17:43:22   [#60]

praca domowa

Czytam wszystko i jeśli pozwolicie to moje "trzy grosze".

Rzeczywiście ideałem byłoby gdyby każdy młody człowiek uczył się w swoim własnym tempie i tego co uważa on lub jego rodzice za potrzebne.

Sprowadza to system edukacji do indywidualnego nauczania przez prywatnych nauczycieli bądź rodziców. Czy taki system realnie istnieje ? W pewnym zakresie tak - np u mormonów; był (i być może jest) stosowany przez b. bogatych poprzez zatrudnienie prywatnych nauczycieli; pewne jego elementy są stosowane w Australii z wykorzystaniem radia, TV - edukacyjnej (ze względu na rozproszenie uczniów w terenie);

Rozwój internetu umożliwi powszechne uczenie się w domu.

Rzeczywiście tężyznę fizyczną i psychiczną najlepiej ukształtuje mądry ojciec.

Ale...pozostają pytania:

  • czy to co jest dobre dla jednostki jest zawsze dobre dla społeczności ?
  • czy można zrezygnować z obowiązku szkolnego i wszystko pozostawić do decyzji rodziców ? Tu i teraz.
  • kto powinien podejmować decyzje za dzieci z rodzin niepelnych?
  • jak by wyglądały relacje społeczne pomiędzy ludźmi wychowanymi bez kontaktu z grupą ? Gdyby hipotetycznie przyjąć, że wszyscy są nauczani indywidualnie.

To co napisałem powyżej nie zmienia mojego poglądu na to, że należy doskonalić system oświaty. Uważam, że powinien być na tyle elastyczny aby każdy z uczniów znalazł dla siebie ofertę jak najbliższą (optymalną) z indywidualnym nauczaniem włącznie.
Pozdrawiam
stan

Ewa z Rz08-04-2002 18:31:01   [#61]

Do egzaminu z fizyki na medycynę

przygotowywałam różnych uczniów przez kilkanaście lat. I mogę powiedzieć jedno: uczłam ich paru rzeczy ale NA PEWNO NIE fizyki! Uczyłam ich strategii, taktyki, ćwiczyłam pewne odruchy warunkowe itp. ale z nauczaniem fizyki miało to niewiele wspólnego. Wręcz przeciwnie, momentami wyrabiałam u nich niewłaściwe, z puntu widzenia metodyki fizyki, nawyki. Nie miałam co prawda olimpijczyków, ale bardzo wielu chętnych (musiałam się od nich opedzać), bo były WYNIKI (!) - wszyscy zdali na medycynę (większość za pierwszym razem)... I tylko tak czasami się zastanawiam, czy ten egzamin spełnia dobrze swoje zadanie?
Zola08-04-2002 19:26:20   [#62]
Niestety najwięcej jest błędu w tym ,że musimy zrealizować program,a on przeładowny-no to praca do domu,że uczeń musi zdać egzamin dojrzałości, a tu mało czasu na przygotowanie - no to buch do domu,że uczeń musi zdac egzamin na uczelnie wyższą a tu tyle rzeczy nawet ponad program -no to znowu buch do domu.No i kończy się na tym,że nie uczymy a przygotowujemy i realizujemy.
Majka08-04-2002 19:50:25   [#63]
Wieczna schizofrenia. Najbardziej lubię uczyć: kocham, jak rozumieją tekst, mają własne zdanie, formułują odkrywcze wnioski. Efekt? Przy pierwszej próbie nowej matury (w ubiegłym roku) szok, bo mało "trafień" w model. Więc ćwiczę teraz podwójnie- pierwej szalejemy w literaturze, potem uczą się "co trzeba". Na dzień wagarowicza nie musiałam się przebierać, na stałe mam obłąkańczy wygląd.
Natasza to zawsze pisała: nowa zabija indywidualność, choć jest wymierna i porównywalna. Tylko kiedy pytam siebie, jaki ma być mój absolwent, to raczej widzę "czytacza" niż obkutego w datach i w epokach. I kiedy na egzaminie uniwersyteckim zażądano od jednego z uczniów, by wymienił z pamięci daty powstania wszystkich tomików Staffa, to wątpię do dzisiaj...
Może jednak po bożemu realizować? Nie myśleć? Bo jak pogodzić miłość do fizyki z egzaminem na medycynę? Jak miłość do literatury z testami?
Gaba08-04-2002 20:51:58   [#64]

Cóż...

Sztuki piękne i pedagogiczne.
Ted Wragg

1 z 10 z nowoczesnych dziedzin, w których przejawia się zawodowa inteligencja.

TESTYZM - umiejetnośc doprowadzania uczniów do wyoskich wyników w testach bez nauczenia ich czegokolwiek.

Tyle Wragg.

Co do tego wskaźnika na mojej łapie...  Wojtku, wcale nie wynika z tego, co napisałam, że to uwielbiałam, co ja jestem zboczona, ale było i tak. Opierniczono mnie z jakiś popis, ale było to raz... za całą szkołę. I co z tego, czy miałam poskarżyć się mamusi? Dlaczego sądzisz, że to kochałam? Hm?

Miałam solidną kupę zadań i dziś bym siadła do funkcji, ach te elipsy, które były zawsze takie garbate, te krzywe bryły. Miewałam na studiach idiotów - kobita, co oderżnęła ode mnie dostała 5 a ja pałę, czy  to znaczy, że prowadzący był do luftu - nie, byłam to ja, bo to ja dałam oderżnąć. Zmieniłam studia - spotkałam ciekawszych ludzi.

Zadanie czasem zadaję - zawsze sprawdzam i ustalam z dziećmi terminy, które można negocjować. Są takie prace, które są poprostu poptrzebne i nie do wykonania w szkole. Są takie, które są przegięciem, jak są takie techniki oceniania, które budzą moje autentyczne obrzydzenie i  jestem im przeciwna, ale są zbyt modne, by o tym mówić otwarcie - ja lubię inaczej, czego mnie nauczono na zajęciach w... czyli ocenianie wspierajace pozytywne.

Wojtku -  to ostatnie napisałam, gdyz znam twoje wypowiedzi szlachetne bardzo nt. oceniania. Ja jednak hołduje innej szkole. Fajnie jest się różnić i znajdować wspólnotę myśli.

Moja córka sama robi wszystko i sama sobie dodaje - ja taka nie byłam, ale lubiłam zadania domowe. Dziś  je ma w większości. Nigdy bym nie wpadła na to wszkole, by dyskutowac o tym i z tym.
Wojciech Tański08-04-2002 21:58:10   [#65]

Lubię się różnić

I dlatego z uwagą czytam wypowiedzi w tym wątku, również Twoje, Gabo.:))).

Lubię też się spierać. Pewnie niezbyt klarownie wyraziłem sie na temat zastosowania wskaźników szkole. Najbliżej mi pewnie do poglądów Janusza. Te nieszczęsne wskaźniki przypominają mi niestety słynne powiedzenie: "Ojciec mnie bił, ale dziękuję mu teraz za to, ponieważ dzięki temu wyrosłem na porządnego czlowieka.". Otóż mnie takie argumentacje jakoś nie przekonują. I wierz mi, nie ma to wiele wspólnego ze szlachetnością. :))) Bardziej raczej z czarnym obrazem polskiej szkoły(j eżeli pominąć wspaniałe wyjątki ) oraz niezgodą na paskudne traktowanie innych ludzi, niezależnie od ich wieku, czy statusu.

Tematu oceniania nie będę rozwijał, bo to mój konik i pewnie by mnie poniosło. :))) Jest jednak ono jednym z elementów, które kształtują nieciekawe traktowanie się ludzi w zbiorowiskach, zwanych szkołami. I nie chodzi mi tylko o relacje nauczyciel - uczeń.

Gaba09-04-2002 04:59:09   [#66]

Jednego mi żal, że i tak nie zaglądną tu!

- większość poglądów tu zacytowanych jest również i moimi, nie widzę nieraz żadnej sprzeczności, inaczej nieco ujęte, dowicpniej, wyraxniej, kwestia tylko taka, że nie ja je wypowiedziałam.

Ostatecznie jest więc tak - czy lubimy trochę zadawać zadań domowych,  czasem zastanawiamy się, czemu to ma służyć... liczba zadań może zależeć od przedmiotu, albo też od własnoći danego nauczyciela...

A tak na poważniej...  szkoda, że nie zaglądną tu przerabiacze 30 ćwiczeń - szkoda, że nie zaglądną tu wypełniacze pustych przesztreni ćwiczeniowych, kopiści... Ci, co muszą dziecku przywalić, choć skończyło o 18,00.

Ci ludzie mają czasem dzieci... gdyby sie im przypatrzyli

Przykład własnych dzieci - nie jest obnażaniem się, jak to chyba jest gdzieś tu podszeptane, ale mniejsza, jest jednym z tych kanałów, przez który można zrozumieć inne dziecko.

Dla mnie doświadczenie matyczyne w rozumieniu cudzych dzieci jest bardzo ważne. Jak się nie burzyć, kiedy tzw. pani na ferie zadaje do przerobienia zeszyt ćwiczeń, w którym są błędy metodologiczne - na ferie, gdzie miał mój chętny inaczej syn odpocząć od szkoły, jak nie zgodzić się z dzieckiem, które mówi wprost o wadach technicznych ww. ćwiczeń, że trzeba pisać dyktando wydrukowane na lewej stronie, a na prawej jest pusta kartka - czy mam  wytargać tę kartkę? bym miał możliowść pisania, mówi więc naiwnie - mamo zrób coś, Ty wiele potrafisz...

Jak? Nijak - tak naprawdę  dyskusja z nauczycielami jest narazie niemożliwa, nie wyobrażam sobie tego, by tamta polonistka chciała dyskutować po jej wyczynach olonistycznych.

Skoro robi sprawdziany z samych reguł orotgraficznych dla dzieci, które piszą bezbłędnie... i je katuje regułami ortograficznymi.

Wierzę, ze pojawi się kiedyś temat oceniania. Tak jak czekam aż wymrze nędzna niemierkowszczyzna uprawiana przez OKE-CKE za kilkanaście lat na rzecz prawdziwego oceniania. A my i tak źle oceniamy, ale będzie to kiedyś w innej bajce.

:)
Ewa z Rz09-04-2002 08:42:29   [#67]

Gabo, to nie tak!

To co robią CKE-OKE to NIE MA NIC WSPÓLNEGO z tym co mówi i pisze obecnie prof. Niemierko (nie jest to żadna niemierkowszczyzna!). Owszem, jest to trochę podobne do tego co Profesor pisał kiedyś, kiedyś, ale był młody, a czasy były inne...  Właśnie skończyłam studia podyplomowe z pomiaru dydaktyczno-wychowawczego, wysłuchałam wykładów Profesora i mogę powiedzieć, że nie ma on dobrego zdania o tym co robi CKE, wręcz przeciwnie podaje różne ich działania jako kontrprzykłady!

beera09-04-2002 13:24:44   [#68]

OCZYWIŚCIE!

Odejście od "niemierkowszczyzny" - dawno jest udziałem samego Niemierki i jego uczniów!!

 

Od dawna tu o tym piszę- w obronie różnych tam!

Jest wiele cennych rzeczy, które warto od niego przyjąć, bądź takich do których stworzył punkt wyjścia.

Na Niemierce wielu się uczyło i dochodziło do własnych wniosków. Standardy osiągnięć, operacjonalizacja celów, plany wynikowe- dla mnie jakoś się to zakotywicza w Niemierce

Gaba09-04-2002 19:00:53   [#69]

100% racji

No, właśnie tak, zgadzam się absolutnie i to tylko miałam na myśli!!!

Nieprawdą jest tylko, że to nie Niemierko a Bloom powymyślał... - ale to podaję jako ciekawostkę bardziej niż jako przytyk - sama jestem w podziwie do pierwozoru

niemierkowszyzna istnieje jako popłuczyny po ciekawym badaczu ... coż, sam autor nie jest winny, co jego naśladowcy porobili z dorobkiem i myślą.
Majka09-04-2002 23:49:26   [#70]

poddaję się...

Skończyłam sprawdzać trzydzieste wypracowanie domowe. Zgadzam się ze wszystkimi, którzy twierdzą, że nie należy zadawać do domu. Zgadzam się, przepraszam, więcej nie będę !
Barla10-04-2002 00:06:04   [#71]

ktoś powiedział

 

pomoż mi złapać rybę a będę mieć co jeść przez cały dzień, naucz mnie łapać ryby a będę mieć co jeść przez całe zycie.

Jeżeli ćwiczenie "łapania ryb" ma się odbywać w domu to rozumiem

ale jeśli w domu mam tylko ciągle rysować wędkę to... nie rozumiem :))

Gaba10-04-2002 03:05:46   [#72]

:)

i ja też - przyłączam się do nierozumienia.

A tak to... o co chodzi?
Maelka10-04-2002 04:50:03   [#73]

Dziesiątka!

Moim zdaniem barla trafił(a) w samo sedno i niezwykle celnie podsumował(a) dyskusję.

Trochę się martwię, że nawet dyrektorzy nie mają większego wpływu na "swoich" nauczycieli i w swoich (niezwykle ciekawych!) wypowiedziach raczej prezentują swoje stanowisko jako nauczyciela, niż ogólną tendencję panującą w ich szkole. A może taka dyskusja powinna odbyć się w naszych własnych gronach peragogicznych?

Jakiś czas temu robiliśmy zestawienie, jaki rodzaj zadań domowych dominuje w naszej szkole. Przez dwa tygodnie(krótko, ale to miał być pilotaż) obserwowaliśmy niektóre klasy i notowaliśmy, co uczniowie mają do zrobienia. Wnioski? Pomijając matematykę (polecenia typu:oblicz, narysuj itp.) dominowały zadania typu:naucz się - ze wszystkich przedmiotów. Zadań wykorzystujących wiedzę i umiejętności wyniesione z lekcji - jak na lekarstwo. Dyskusja niewiele pomogły. Każdy z nas zgadzał się, że kolega za dużo wymaga, ale jeśli chodzi o nas samych, to " z mojego przedmiotu inaczej się nie da!" Teraz rozumiem, że w ten sposób cały czas każemy "rysować wędkę". Dzięki, barla!

PS. Kiedyś, tuż przed hospitacją poprosiłam nauczyciela, aby pokazał mi, co przygotował dla uczniów jako zadanie domowe (ZSZ, jakaś mechanika). Chciałam zobaczyć, czy ja, kompletny laik i humanista, umiałabym po tej lekcji wykonać to zadanie. Zadanie przekroczyło moje umiejętności, toteż po lekcji poprosiłam nauczyciela o wskazanie prawidłowej odpowiedzi. Okazało się, że zadanie jest wykonalne tylko dla inzyniera (co potwierdził dyr. ZSZ uczestniczący w hospitacji), a nie dla ucznia ZSZ. Sam nauczyciel miał problem z rozwiązaniem zadania. Sam doszedł do wniosku, że to zadanie nie jest do tego tematu, nie dla tej klasy, nie na ten poziom. Może gdyby spróbował rozwiązać w domu...

Janusz Pawłowski10-04-2002 11:05:50   [#74]

No właśnie.
Wszyscy piszemy - tak, tak ... inni za dużo zadają, zadają bez sensu, ...
My to tylko tyle i to co trzeba.

A ja bym chciał usłyszeć wyraźne deklaracje - od tych, którzy piszą, że jednak trzeba zadawać - oczywiście właściwie itp.
Co zadajecie?

Ja, gdybym nadal uczył matematyki w szkole średniej zadeklarowałbym: nie ma takich problemów (pytania do dziadka, słówka, zabawy w projekty, lektury), które zmuszony byłbym zepchnąć do wykonania w domu.
Wniosek: w moim przedmiocie (matematyka w szkole średniej) nie ma zagadnień, które uzasadniałyby konieczność wykonywania ich poza czasem lekcyjnym.

Mariola10-04-2002 11:12:24   [#75]

w moim przedmiocie (matematyka w szkole średniej) nie ma zagadnień, które uzasadniałyby konieczność wykonywania ich poza czasem lekcyjnym

w moim też nie ma :-))

tzn. nigdy uczniowie sami w domu nie mają do opracowania żadnych zagadnień ale ćwiczyć  muszą

Janusz Pawłowski10-04-2002 11:22:18   [#76]

Oczywiście można nie odpowiadać na moje pytanie...

tak jak to zrobiłaś Mariolu.

Ja piszę dokładnie tyle - nie widzę powodu, aby przedłużać lekcje z matematyki w szkole średniej na czas wolny ucznia.
Innymi słowy - niczego nie zadawałbym.

Co ćwiczyć?
dodawanie liczb dwucyfrowych?
rozwiązywanie równań kwadratowych?
całkowanie funkcji wymiernych?
badanie funkcji trygonometrycznych?
dowodzenie twierdzeń o isnieniu i jednoznaczności ...?
rozwiązywanie problemów?

Wszystko można nazwać ćwiczeniem - nawet mogę ćwiczyć poznawanie i rozgryzanie nowych, nieznanych mi wcześniej teorii.

Ja pytam konkretnie - jeśli zadajesz, to co? Co dla Ciebie jest tym, bez czego uważasz, że nie dasz rady nauczyć swoich uczniów.

O ogólnikach pisaliśmy dość dużo - ja teraz ciekaw jestem jak je rozumiemy.

I powtarzam - nie trzeba uczestniczyć w tym quizie, zatem nie ma powodu czuć się urażonym moją propozycją jego przeprowadzenia.
Ciekaw tylko jestem.

Janusz Pawłowski10-04-2002 11:28:12   [#77]

A zresztą - dobra

wycofuję pytanie, bo zdaje się zaczniemy się kręcić w kółko i gonić za własnym ogonem. ;-))
Mariola10-04-2002 11:29:53   [#78]

kurka

teraz musze wyjść ale odpowiem na te pytania jak tylko znajdę chwikę czasu :-)
beera10-04-2002 11:30:03   [#79]

Powiem Wam co musiałam

Kiedy byłam belfrem- całe osiedle wiedziało, że ta pani malo zadaje :-)

Zresztą zawsze tę tezę wygłaszałam na pierwszym zebraniu z rodzicami.- Zebyście widzieli ich twarze pełne ulgi!

Wiem po moim synu. Całą zlość do szkoły miał za te nieszczęsne zadania! Bo ja jako rąbnięty rodzic siedziałam nad nim i dręczyłam go! A ja przecież byłam rzekomo jako- tako rozsądna z powodu podwójnej roli.

I tak robią często rodzice ze swoimi malymi dziećmi- nie mają wiedzy na temat ich możliwości, na temat poziomu umiejętniości właściwego wiekowi, więc dręczą te dzieciaki i ćwiczą z nimi coś, co przyszłoby samo i bezboleśnie tylko miesiąc później!!

Więc:

Czytanie i ćwiczenia manualne czasem- to konieczne w I-III.

I strasznie dużo zadań w takich kieszeniach na scianie do zabrania sobie do domu , kto chciał- o dziwo - tłumy brały, oddawały albo nie- sprawa dowolna.

Zadania domowe to jeden z wymiarów naszej pracy, z wyznaczników raczej. Jeśli się wie, co się chce robić, jak się chce uczyć stają się one komponentem całości.

I będą spełniały swoją rolę i będą celowe, jeśli wszystko, co nauczyciel robi jest celowe i sensowne!

 

Tu stanowi to po prostu jedność!

Ewa z Rz10-04-2002 11:33:47   [#80]

W zasadzie się zgadzam, ale...

Mogę podac taki przykład z własnego podwórka.
Mój syn (pirońsko zdolny, zwłaszcza matematycznie) miał w lo bardzo dobrego nauczyciela, który uważał tak jak Janusz. No i mój synek pracował tylko na lekcjach. W domu NIE ROBIŁ zadnych zadań, bo nie było zadane. Ja go prosiłam, tłumaczyłam, mówiłam - dziecko, matematykę trzeba ćwiczyć, tak jak jazdę na rowerze, czy grę na jakims instrumencie, bez tego nici. On mi na to, że przecież wszystko rozumie, więc nie widzi powodu do dodatkowych cwiczeń. Mówiłam, że ponieważ wybiera sobie studia informatyczne to matematykę obowiązkowo i to dobrze i na wyrywki, a on swoje. Bo w szkole nie każą. I tak w koło wojtek. Aż przyszedł czas egzaminów i rezultat - za mało punktów na wymarzony kierunek, chociaż na miesiąc przed egazminem robił zadania na okragło. Studiuje teraz co innego i kombinuje jakby się przenieść tam gdzie chciał.
No i oczywiście mówi, że gdyby był wcześniej taki mądry to by się słuchał mamy, ale to się już nie wróci
beera10-04-2002 11:41:01   [#81]

No własnie..

Ewa...no własnie...To ważne, co piszesz, bo pewnie generalne jednak

Bo trzeba zadać sobie pytanie w którym momencie dzieciak staje się kreatorem własnego losu?

I tu pewien problem, bo wszystko, co dzieje się w szkole i w domu ubezwłasnowalnia nam dzieciaki!

Wychowujemy je przekazując, sterując, żądając, egzekwując...

Robimy tak od najmlodszych lat. Stajemy się za nie odpowiedzialni. Nie pozwalamy im być odpowiedzialnymi za siebie , w tych małych wycinkach , ktore w określonym wieku mogą na siebie przyjąć. W związku z tym mamy konsekwencje- które ponoszą jednak oni!

Ja też to widzę  u swojego syna.  I często zastanawiam sie nad tym. Bo pewnie gdzieś popełniłam błąd.

Janusz Pawłowski10-04-2002 12:03:46   [#82]

Tak Ewo - to jest istotnie problem.
Kto ma ponosić odpowiedzialność za ucznia - nauczyciel, rodzic, szkoła, dom, ... państwo ...?

Ale sama piszesz - uczeń zdolny.
Co to znaczy? czy jemu istotnie są potrzebne te proste ćwiczenia, które kierowane są dla wszystkich uczniów - i tych z ostatnich ławek, aby nie odpadli?

Nie - jemu potrzebna zupełnie inna opieka i propozycja.

Ale to już zupełnie inny problem - to kwestia tego, z jaka propozycja wychodzi nauczyciel do swych uczniów - czy potrafi zorientować się w ich potrzebach i wyprzedzić ich oczekiwania?

Bo w wypadku o którym piszesz Ewo ja widzę pewien błąd, który został popełniony.
Otóż nauczyciel może zaproponować uczniom pracę - jako pracę dobrowolną - nie rozliczaną - taką, którą wykona, gdy będzie chciał.
Może delikatnie pytać co jakiś czas - jak sobie z tym poradził.
Uczniowie - ci zdolniejsi - albo się zainteresują tym co nauczyciel im proponuje, albo przynajmniej z czystej przyzwoitości, aby nie sprawić mu przykrości - w końcu zaczną pracować - ale to będzie ich wybór i decyzja.
A jeśli się nie zainteresują ... trudno ... to ich wybór i ich rodziców.

To nie jest tak, że całą winę za niepowodzenia młodego człowieka ponosi szkoła i jej nauczyciele.
Jeśli tylko nauczyciel będzie rozmawiał z rodzicami i uczniem i tłumaczył, że warto - to może to przynieść właśnie oczekiwane efekty.

Jeśli jednak oni te propozycję odrzucą ... to odrzucą, ale będą wiedzieli co tracą.

Można oczywiście wołać: ja wiem lepiej! ja cię zmuszę! kijem cię zmuszę, bo marchewka nie pomaga! będziesz mi jeszcze za to wdzięczny!
Można kogoś dręczyć i mówić: to dla twojego dobra! od tego zależy Twoja przyszłość!

Innymi słowy można go kierować w tę stronę, którą uważamy za właściwą - i układać mu tak życie, jak uznajemy, że ułożone być powinno.

A ja twierdzę, że nie mam moralnego prawa głosić, że droga, którą ja uznaję za słuszną i najlepszą jest dla każdego właściwą.

beera10-04-2002 12:08:50   [#83]

no własnie :-)

dajmy im szansę na bycie odpowiedzialnymi za siebie
Mariola10-04-2002 14:20:45   [#84]

Wydaje mi się , że nikt z nas nie wybiera uczniom żadnej dorgi a jedynie  pokazuje jakie są
Jakie my mamy możliwości układania życia uczniowi?
Przychodzi taki wiek kiedy oni sami wiedzą co wybrać, co ich interesuje i co chcą w życiu robić ale czasami wtedy już nie mają możliwości nadrobienia czegoś co zostało zaniedbane (czasami z winy szkoły, czasami rodziców a dość często z winy samego ucznia). O tym pisała Ewa :-)

Życie nie jest sprawiedliwe i nikt nie mówił, że ma być. Ale rolą nauczycielą jest nauczać i nauczyć. Każdy z nas obiera inną metodę uczenia.
Ja staram się dobierać metody w zależności od klasy z którą pracuję. NIe mierzę wszystkich jedną miarką.
Jedną z moich metod jest zadawanie prac domowych. Zróżnicowanych. Na różnych poziomach dla różnych uczniów i nikt mnie nie przekona, że są one nie potrzebne.
A dlaczego to robię?
Dlatego, że lekcja ma 45 min. Na lekcji jestem wstanie zrobić kilka czy kilkanaści zadań. Zadań o róznym stopiniu trudności.Tyle wystarcza  uczniowi zdolnegm. Dokładnie tyle ile potrzeba uczniowi zdolnemu aby zrozumieć następną lekcję , a potem następną itd. Ale w klasie są jeszcze inne dzieci. Te , które potrzebują poćwiczyć, które muszą w domu, same przeanalizować tok rozumowania, rozwiązania zadania. Które muszą nauczyć się wzorów na pamięć bo nie zapamiętały z lekcji.
A od ucznia zdolnego wymaga się więcej. Matematyka nie jest przedmiotem na którym stawia się oceny za włożony wkład pracy a jednak za efekty.
A żeby były efekty muszą być ćwiczenia bo co z tego ,że ktoś wie jak wyglądają chwyty A,C,G na gitarze kiedy nie bedzie umiał szybko ich zmieniać. Nie bedzie umiał grać. A do tego potrzebne mu są ćwiczenia. I nie wystarczy mu samo przychodzenie do nauczyciela na zajęcia.
A maturzystom zadaję dużo do domu, bo jedno zadanie maturalne rozwiązuje się jedną godzinę lekcyjną albo więcej. A jak mam 2 lekcje w tygodniu( w klasie IV) i na dodatek mam na tej samej lekcji 7 osób które zdają starą maturę, 1 osobę która zdaje nową maturę i reszta , która nie zdaje mautry z matematyki i mam prowadzić lekcję to jakoś muszę sobie radzić i moi uczniowie także :-))

Janusz Pawłowski10-04-2002 15:13:40   [#85]

No i o to chodzi.

Ta odpowiedź jest jasna i czytelna.

Mariola uznaje, że praca domowa jest nieodłącznym elementem procesu dydaktycznego i koniecznym jest przenoszenie owego procesu ze szkoły do domu - czyli rozciąganie go na czas przekraczający przebywanie w szkole.
Zadaje zadania, które mają stanowić uzupełnienie owego procesu nauczania.
Uznaje tym samym, że koniecznym jest poświęcenie w domu przez ucznia czasu na naukę - typową, taką którą możnaby realizować w szkole, gdyby było wystarczająco dużo godzin danego przemiotu - kosztem jego czasu wolnego.
Zadajesz po prostu najzwyklejsze w świece zadania - jednym łatwiejsze innym trudniejsze.
Nie kierujesz się tym, czy charakter owych zadań uniemożliwia ich realizację w szkole.
Kierujesz się tym, aby uczeń miał szansę rozwiązać je samodzielnie.
Uznajesz, że jest to niezbędne.

I tyle - czysta sprawa.

Ja się z tym poglądem nie zgadzam - ale to już inna rzecz.
To na co kładłem nacisk to to, że ja w domu dopuszczam jedynie takie zadania, których realizacja w szkole nie jest możliwa.
I twierdzę, że takich nie ma w matematyce szkoły średniej (pomijając pracę samodzielna ucznia szczególnie uzdolnionego).

Nie uzyskałem jeszcze potwierdzenia swej nieomylności - więc nie mam prawa twierdzić, że moje poglądy są właściwe, a osób, podzielających poglądy Marioli są godne potępienia.

O to mi właśnie chodziło - o to, żebyśmy nie kombinowali jak koń pod górę i twierdzili - no ... ja myślę tak samo, jak ty, ale biorę jeszcze pod uwagę rozmaite uwarunkowania - w sytuacji, w której wcale nie podzielamy swych poglądów.

O to chodzi na forum - możemy różnić się w poglądach - i nie musimy udawać, że tak nie jest - nawet więcej - bardzo dobrze, że się różnimy, bo gdyby nie to, to nudą by tu wiało, że aż ...

Marek z Rzeszowa10-04-2002 15:42:04   [#86]

Wracamy do naszych staryh dyskusji Januszu.
Macie z Mariolą rację obydwoje.

Bo wszystko zależy od celu jaki stawia przed sobą nauczyciel i uczeń w procesie dydaktycznym.
Jeśli celem jest bezstresowe ukończenie szkoły, zdobycie podstawowych umiejętności (pamiętasz naszą dyskusję o sensie nowych matur i wymagań jakie powinniśmy stawiać maturzystom?) umiejetności bardziej z zakresu poruszania się we współczesnym świecie niz zdobycia podstaw wiedzy akademickiej. To masz rację. Nie ma sensu zadawania samodzielnej pracy uczniom. Wystarczy lekcja.

Natomiast jeśli traktujemy szkołę średnią jako przedsionek uniwersytetu. Jeśli celem jest danie solidnych podstaw pod studia wyższe.

Studia! A cóż to znaczy studiować?
Popatrzmy do encyklopedii:
1. uczyć się na wyższej uczelni. 2. dokładnie badać coś metodą analizy naukowej. 3. pot. poznawać coś, poświęcając temu dużo uwagi, wgłębiać się, wczytywać w coś, sprawdzać.

Jak będą studiować nasi absolwenci bez nawyków samodzielnej pracy, bez nawyków ciężkiej pracy zmierzającej ku doskonałości w danej dziedzinie?

Marek

Marek z Rzeszowa10-04-2002 15:42:45   [#87]
To "staryh" to na cześć Gaby ;-))
beera10-04-2002 15:45:46   [#88]

ja mam jakieś niewiadomoco ;-)

Mariola- jeśli piszesz: "I nikt mnie nie przekona, że tak nie powinno być", to ja od razu rzeczywiście przestaję, choć wcale Cię nie przekonywałam, raczej wskazywałam na swoje pomysły na tę sprawę.

Więc przyjmuję- i tyle.

mam taką żartobliwą tylko uwagę, co do tego Twojego zdania:

Przychodzi taki wiek kiedy oni sami wiedzą co wybrać, co ich interesuje i co chcą w życiu robić ale czasami wtedy już nie mają możliwości nadrobienia czegoś co zostało zaniedbane (czasami z winy szkoły, czasami rodziców a dość często z winy samego ucznia).

Bo z niego wynika, że gdy Ty ich uczysz- to jeszcze nie jest ten moment- bo przecież wskazując im zadania domowe i każąc je robić, nie pozwalasz im samym wybrać :-)) I jeszcze, że jeśli taki pogląd, co do ich NIE marnowania czasu przyjmie każdy- geograf, historyk, biolog, polonista, usiłując w jego efekcie nie dopuścić do zaniedbania- gore tym dzieciakom!! :-)

 

O tym właśnie pisałam wskazując na pewne ubezwłasnowolnienie ucznia.

Nauczyciele wskazując im drogę- ku geografii, ku historii, ku matematyce, ku biologii, robią to często tak intesywnie, że na  własne wybory uczniów już po prostu miejsca nie ma!

Kiedy pozwalamy im na samokreację? Na samoświadomość?

Szkoła raczej stawia na przeciętność- czyli wszyscy tak samo i to samo.

Oczywiście to nie problem tylko zadań domowych- raczej kompletu!

beera10-04-2002 15:57:01   [#89]

Kurcze!

Nie odświeżyłam i nie zobaczyłam Marka!!

Więc odniosę się do Twojej wypowiedzi, bo tu też coś.

Janusz pisze wyraźnie- pomijam tu sprawę samodzielnej pracy zdolnego ucznia!

I o to się rozbija cała sprawa!

Jeśli praca domowa obarcza każdego w równym stopniu, przeciętny po raz setny dodaje cos tam , lub kreśli, zeby się wyćwiczyć- nie może w tym samym czasie rozwijać innych kierunkowych zdolności!

Właśnie, jeśli uznamy szkołę średnią za jakieś przygotowanie na studia, to tym bardziej nie ma sensu trzaskanie tego samego zadania domowego przez wszystkich.

I tak samo jest na każdym etapie szkolnym!

Śmieszy mnie zadawanie tej samej pracy jako utrwalenie materiału- (nie, jeśli ma to być punkt wyjścia do kolejnej lekcji). Może to jest najprostsze- wypełnij ćwiczenie od strony 20 do 21 :-)

Ale, że służy niczemu- to pewne!

Janusz Pawłowski10-04-2002 16:02:04   [#90]

O właśnie Marku - w sytuacji, w której przyjmuje się diametralnie odmienne założenia, nie ma co się dziwić, że wnioski są różne.

I właśnie my wychodzimy od owych róznych założeń - inne cele  - i nie jest w tej chwili moim zamiarem dyskutowanie na tematy, czy istotnie cele, które ja stawiam ująłeś właściwie.

I tak ma być - sprawa jasno potawiona - wiadomo zatem o co mamy sie spierać.
A mianowicie nie o to, czy zadawać, czy nie - bo to wynika z tego co chcemy tym osiągnąć.
Możemy się zatem spierać o to który cel jest bardziej na czasie.
Ale się spieraliśmy - i nie doszliśmy do wspólnych wniosków - zostaliśmy przy swoich.

I co? To źle? Wcale nie! Może za jakiś czas znów podejmiemy dyskusję - gdy pojawią się nowe dane, albo argumenty.

A jeśli chodzi o obawę: jak będą studiować, to odpowiedź nie jest możliwa bez przeprowadzenia badań.

Możemy jedynie rzucać znanymi nam przykładami.
Jeden znam - ja nie odrabiałem zadań domowych - o czym zresztą pisałem - nie uczyłem się w szkole średniej, tego co mi zalecano, bo mi się nie chciało i miałem nieco inne zainteresowania.
Studia skończyłem z wyróżnieniem.

I na koniec - tak jak Asia pisze - studiować powinno się to, co człowieka interesuje.
Jak coś człowieka interesuje, to się tym sam z siebie zajmuje - nie potrzeba mu bata w postaci szkoły.
Jak się zajmuje, to się zajmuje.
Jak się nie zajmuje, to po co ma studiować coś co go nie interesuje?

Ania10-04-2002 16:02:50   [#91]

e tam

A to "e tam" jest do wszystkich.
Chodźcie się napić karmelowej herbaty :-)

Heniek!
Gratulacje za 200 wątek!

Ania10-04-2002 16:05:01   [#92]
A Janusz się przede mnie wepchał o ułamki sekund. Nie daruję mu!
Mariola10-04-2002 16:05:48   [#93]

nie wyraziłam sie jasno

I nikt mnie nie przekona, że tak nie powinno być powinno brzmieć :

I nawet Janusz mnie nie przekona ;-)

Bo z niego wynika, że gdy Ty ich uczysz- to jeszcze nie jest ten moment- bo przecież wskazując im zadania domowe i każąc je robić, nie pozwalasz im samym wybrać - w pewnym stopniu tak. Bo lekcje nie są zjęciami demokratycznymi.
Uczeń właściwie dokonuje wyboru w momencie deklarowania profilu klasy (ja cały czas mówię o LO) i w klasie mat-fiz rzeczywiście można postawić sprawę w ten sposób. Ja wychodzę z założenia że uczeń już wybrał  a teraz już uczy się matematyki ( czy chce czy nie)

beera10-04-2002 16:06:22   [#94]

Błeeeee ;-(

Nie cierpię karmelowej!!!!

Chcę porzeczkową :-))

Dasz?

;-))

Ania10-04-2002 16:07:14   [#95]
Jaką chcesz, Asiu :-)
Idziemy?
beera10-04-2002 16:08:06   [#96]

Yhm :-)

Poczekaj!

Tylko wezmę miotłę ;-))

Ania10-04-2002 16:10:03   [#97]
I jeszcze kogoś. Co?
:-)
Janusz Pawłowski10-04-2002 16:12:02   [#98]

Dobra, dobra

już się zamykam.
beera10-04-2002 16:13:09   [#99]

Dla Henryka..

Ania?

Dociągniemy ten wątek niemerytorycznie do setki?

Nie wypada, zeby dwusetny wątek nie osiągnął setki :-))

Ania10-04-2002 16:13:17   [#100]

Jak to? W czasie herbatki z nami będziesz milczał?

Wsiadaj na moją miotłę, ale już!

strony: [ 1 ][ 2 ][ 3 ]