Forum OSKKO - wątek

TEMAT: Rynkowa oświata?
strony: [ 1 ][ 2 ]
Adams13504-11-2005 20:55:42   [#01]
To brzmi rozsądnie więc może jednak:                                                                                                        

" Mechanizmy rynkowe w oświacie? Oczywiście!

dr JAN KROPIWNICKI
redaktor naczelny
Jelenia Góra
jan.kropiwnicki@computrain.pl

W tezach edukacyjnych do przygotowywanego Kongresu Obywatelskiego (www.kongresobywatelski.pl) możemy przeczytać: wprowadzenie do oświaty mechanizmów rynkowych (bon edukacyjny, konkurencja pomiędzy szkołami i nauczycielami, wolny wybór szkoły przez uczniów i rodziców, przejmowanie bezpośredniej odpowiedzialności przez obywateli). To, co wydaje się oczywiste, nie doczekało się jednak realizacji, mimo przydługiego już raczkowania demokracji w Polsce.

Dużo o tym mówiono i pisano, i ja zabierałem w tej sprawie niejednokrotnie głos. Rezultaty widać gołym okiem. Przeciwnicy pewnych idei, bez względu na ich słuszność, stosują z dawna wypróbowaną metodę: czekają, aż burza przycichnie, po czym oddychają z ulgą, że jeszcze raz im się udało przeczekać. Ale ta burza jakoś nie przycicha, a nawet jeśli - to za chwilę wybucha jeszcze ostrzejsza.

Rynek i jego mechanizmy to domena ekonomii. A jedną z głównych cech ekonomii jest jej ogromna ekspansywność, w wyniku czego wciska się ona do wszystkich dziedzin życia społecznego. Trudno oczekiwać, że pominie oświatę, choć nie wszyscy oświatowcy to chcą zrozumieć i zaakceptować. Zżymanie się, że „inżynieria dusz” to nie zakład produkcyjny, dowodzi oderwania od prawdziwego, pozagabinetowego życia i zaspania w blokach startowych, gdy świat pędzi ostro do przodu.

Przecież każdy musi przyznać, że nazywanie uczniów i rodziców „klientami szkoły” nie zmieniło w najmniejszym stopniu ich odwiecznej pozycji petentów. Takiej rewolucji nie przewiduje ani ustawa o systemie oświaty, ani - tym bardziej - anachroniczna Karta Nauczyciela. Ale przez manipulowanie nowomową można sprawiać wrażenie, że coś się zmieniło.

Fakty zaś są takie, że żaden z „demokratycznych” ministrów edukacji nawet nie przymierzał się poważnie ani do wprowadzenia bonu oświatowego, ani do spowodowania autentycznego współzawodnictwa między szkołami i nauczycielami, ani do oddania choćby cząstki swojej władzy rodzicom uczniów. To dzięki ich myśleniu kategoriami z poprzedniej epoki jest jak jest, a poruszony w tezach temat może pretendować do miana ponadczasowego.

To, że niektóre samorządy chełpią się wprowadzeniem bonu edukacyjnego, jest wielkim nieporozumieniem - to tylko lepiej lub gorzej prowadzona gra pozorów.

Po bonie edukacyjnym można się spodziewać sporych efektów, spełnia bowiem kilka podstawowych funkcji i wywołuje określone, przewidywalne skutki.

  1. Przede wszystkim powinien być formalnym dokumentem o określonym nominale wartości. Jego „dostarczycielem” powinny być samorządy (może przy okazji zaczęłyby kontrolować wypełnianie obowiązku szkolnego), zaś osobami uprawnionymi do jego otrzymywania - rodzice i opiekunowie prawni uczniów.
  2. Ten dokument znacznie szybciej i skuteczniej spowoduje rewolucję społeczną, jakiej od lat nie potrafią wywołać publikacje i - puste na ogół - gadanie. Rodzice i opiekunowie od razu poczują, że są prawdziwymi klientami szkoły: przynoszą ze sobą pieniądze, za które mają prawo wymagać porządnej usługi - kształcenia i wychowania ich dzieci; są rzeczywistymi pracodawcami kadry szkół.
  3. Rodziców i opiekunów nie trzeba będzie namawiać do aktywności społecznej na rzecz ich szkół, bo sami będą zainteresowani, co za „ich” pieniądze dzieje się w szkole i co ich dzieci od niej dostają. Będą głodni informacji, będą wymieniać między sobą opinie, kształtować społeczną opinię o szkole i wpływać na lokalne rankingi oświatowe. Będą dumni z wysoko kwalifikowanej kadry i dobrej pracy „ich” szkół, a przełożenie tej dumy na dobro ich dzieci będzie aż nadto oczywiste. Praca w radach rodziców i radach szkół przestanie być rodzajem poświęcenia, a zacznie być zaszczytem, o który warto się ubiegać.
  4. Szkoła, która zgromadzi dużo bonów (czyli uczniów), będzie funkcjonować dostatnio, a swoim nauczycielom płacić godziwie.
  5. Szkoły kiepskie albo się wydźwigną z marazmu, albo popadną w tarapaty finansowe, zostaną z kiepskimi nauczycielami i marnym wyposażeniem. Dobrzy nauczyciele uciekną z takich szkół sami, więc stoczą się one jeszcze niżej. I tak powinno być - aż do ogłoszenia upadłości włącznie - ze zwolnieniem całej kadry, oczywiście.
  6. Upadłe szkoły zostaną przejęte przez te dobrze prosperujące, które - przy finansowej specjalnej pomocy samorządów podejmą wysiłek podźwignięcia ich poziomu pracy, np. jako swoich filii, mając zagwarantowaną całkowicie wolną rękę w doborze kadry i personelu. Dyrektorzy upadłych szkól powinni mieć dożywotnio zamkniętą drogę stawania do konkursów na dyrektorów.

Dopiero wtedy możemy mówić o autentycznym nauczycielskim rynku pracy i rynkowej szkole. Ale co w tym najważniejsze - beneficjentami tych pozytywnych zmian będą uczniowie i ich rodzice oraz opiekunowie - rzeczywiści klienci szkół. Czyż nie o to właśnie chodzi? Ale ktoś musi się tych zmian bardzo bać, skoro wciąż tak daleko do ich realizacji.

Rzecz jasna, aby ten scenariusz mógł zaistnieć i uzdrowić system funkcjonowania szkół, do lamusa historii musi trafić anachroniczna Karta Nauczyciela. Jej obrońcy - świadomie lub nie - są jedną z przyczyn stagnacji systemu edukacyjnego i jego nadopiekuńczości wobec słabych i złych nauczycieli. Czas przejrzeć na oczy.

Wprowadzenie bonu edukacyjnego ustaliłoby zdrowe priorytety:

   * kompetentne kierownictwo,
   * dobrzy nauczyciele, dobra szkoła, co przełożyłoby się bardzo szybko na:
   * lepiej kształconych i wychowywanych uczniów, ogólny wzrost poziomu kształcenia,
   * zadowolonych, żywo zainteresowanych pracą szkoły rodziców i opiekunów,
   * koniec pozorowania pracy w szkole,
   * wzrost zainteresowania samorządów poziomem pracy swoich szkół i kompetencjami kadry kierowniczej i pedagogicznej; powinno się skończyć zatrudnianie nauczycieli mające na celu jedynie zmniejszanie kosztów, z pominięciem troski o jakość ich pracy i „oszczędzanie” na liczebności oddziałów,
   * wymienione zmiany wymusiłyby i następną - konieczność przesunięcia w nadzorze pedagogicznym akcentów ze spraw formalnych na merytoryczne.

Dyrektorzy i nauczyciele są osobami publicznymi. Nic więc dziwnego, że są przez uczniów i rodziców - klientów szkół - poddawani nieustannej obserwacji i ocenie, często surowej. To nieustająca nigdy wizytacja. To także dodatkowy powód, aby z zawodu usunąć jednostki słabe i źle pracujące. Wielu nauczycieli albo sobie z tego nie zdaje w pełni sprawy, albo ten fakt lekceważy. A gdy już takie, na ogół zasadne opinie dostają się do lokalnego obiegu społecznego, mają często pretensje do ludzi - nie do siebie. Zapominają, że prywatność nauczyciela z natury rzeczy jest dość iluzoryczna. Niesłusznie - osądu społecznego w tym zawodzie nie da się uniknąć - i to on w dużej mierze powinien być motorem stałego samokształcenia i ciągłego podnoszenia i utrzymywania swoich kompetencji zawodowych na wysokim poziomie. Taki jest wymiar nauczycielskiego mechanizmu rynkowego. Kto tego nie zrozumie, długo się na tym rynku nie utrzyma.

*

Chciałbym dożyć wprowadzenia bonu oświatowego z prawdziwego zdarzenia; przeczytać o pierwszych przypadkach zwolnienia z pracy nauczycieli nieskutecznych, słabo lub źle spełniających swoje obowiązki; dowiedzieć się o pierwszych upadłościach szkół, bo były źle zarządzane i źle w nich uczono, skutkiem czego uczniowie nie otrzymywali tego, co im się od dobrej szkoły należy i co skuteczne państwo powinno im zagwarantować.

Dzielenie „po równo” i filozofia „takich samych żołądków” zostały dostatecznie skompromitowane. Najwyższy czas, aby i w oświacie, hołdującej w dużej mierze nadal tym zasadom, postawić poważnie na jakość - nie hasłową i demonstrowaną zbieraniem różnych wątpliwej wartości certyfikatów - ale rzeczywistą: bardzo dobrym nauczycielom powinno się powodzić bardzo dobrze, dobrym - dobrze. Zaledwie dostateczni i jeszcze gorsi powinni zostać wyeliminowani. Nikt nie musi być nauczycielem, jeśli nie potrafi lub nie chce być dobrym fachowcem.

To właśnie byłby mechanizm rynkowy w oświacie. Mnie się podoba!


dr JAN KROPIWNICKI

„Kierowanie Szkołą” nr 11(87)/2005 "
Marek Pleśniar04-11-2005 21:01:41   [#02]

hm..

bon prosty został już dość dawno skrytykowany..

zwolnienie nauczyciela złego zaś - to kwestia KN a nie żadngo bonu

AnJa04-11-2005 21:04:16   [#03]
Ja tam lubię entuzjastów.

I lubie czytać takie wizje.

Zastanawia  mnie zaś  to, że wizjonerzy i entuzjaści wyborów nie wygrywają i szansy na realizacje wizji nie dostają.

I czasami sie zastanawiam: czy oni tylko charyzmy* nie mają czy są niestety nieszczerzy.

*Wizjoner bez charyzmy to d... nie wizjoner.
Adams13504-11-2005 21:10:07   [#04]

AnJa

I wyobraź sobie że to wszystko musi się mieścić w jednym człowieku, bo inaczej byłby to zwykły schizofrenik a nie wizjocharyzmatyk ;-).
maeljas04-11-2005 22:34:50   [#05]

tia.......

nie wszystko takie jest oczywiste

"4. Szkoła, która zgromadzi dużo bonów (czyli uczniów), będzie funkcjonować dostatnio, a swoim nauczycielom płacić godziwie."

Są dwie szkoły publiczne - porównywalne jeśli chodzi o nauczanie - jedna z nich ma basen

- w której szkole jest więcej uczniów?

- czy mają równe szanse "wchodząc" na rynek? ( nie ma kija na marysię - ciężko jest przebić ofertę z basenem.

Przykład szkoły niepublicznej - tej już "urynkowionej" walczącej o klienta...

słowa dyrektora szkoły: "Mamy taki układ nieformalny, że m.in. kuratorium  kieruje do nas młodzież (...)" – (cytat z miejscowej gazety)

akurat do tej ....

Majka05-11-2005 00:03:33   [#06]
dr Kropiwnicki:

Rodzice i opiekunowie od razu poczują, że są prawdziwymi klientami szkoły: przynoszą ze sobą pieniądze, za które mają prawo wymagać porządnej usługi - kształcenia i wychowania ich dzieci; są rzeczywistymi pracodawcami kadry szkół.
Dzielenie „po równo” i filozofia „takich samych żołądków” zostały dostatecznie skompromitowane. Najwyższy czas, aby i w oświacie, hołdującej w dużej mierze nadal tym zasadom, postawić poważnie na jakość.

Proza życia:

Likwidacja albo rejonizacja - takie ultimatum dostali dyrektorzy gimnazjów dwujęzycznych mieszczących się przy najlepszych ogólniakach. Niektórzy już zapowiedzieli: zamykamy.

Wolę zamknąć gimnazjum. Klasy dwujęzyczne i zwykłe w jednej szkole doprowadziłyby do segregacji uczniów - uważa Seweryn Szatkowski, dyrektor Liceum i Gimnazjum im. Reytana.
- Tyle zainwestowaliśmy w sprzęt, księgozbiór, przygotowanie skryptów - dodaje Anna Adamczyk, dyrektor Gimnazjum im. Sempołowskiej.
Polityka dyrektora musi być wpisana w politykę miasta. Jeśli się z nami nie zgadza, może ustąpić ze stanowiska - twardo zapowiada Stanisław Sławiński, wicedyrektor biura edukacji.
http://miasta.gazeta.pl/warszawa/1,39250,2990165.html

I bardzo ciekawe wypowiedzi rodziców - klientów .....
Marek Pleśniar05-11-2005 00:28:13   [#07]

hm...

"Wolę zamknąć gimnazjum. Klasy dwujęzyczne i zwykłe w jednej szkole doprowadziłyby do segregacji uczniów "

jakoś uważam odwrotnie;-)

Gaba05-11-2005 04:20:43   [#08]
i ja też. Pokazaliby, co umieją naprawdę.
AnJa05-11-2005 06:02:34   [#09]
o w mordę!!!!

zapomniałem o Sławińskim


a to przecież sprawdzone kadry

w kontekście wiceMEiNa piszę

no, żebym tylko nie wykrakał
Marynika05-11-2005 07:49:31   [#10]
Uczeń nigdy nie będzie klientem w rozumieniu wolnego rynku. Przede wszystkim dlatego, że w oświacie istnieje przymus szkolny lub jak kto woli obowiązek. Nie ma więc całkowitego wyboru. Poza tym rejonizacja, ta naturalna, nie w sensie prawnym powoduje, że uczniowie bedą chodzili do szkoły najbliższej ich miejscu zamieszkania-obojętnie jaka będzie jej jakość. Po trzecie należy wyraźnie podkreślić, że przypisywanie oświacie mechanizmów wolnego rynku w sensie ścisłym jest poważnym błędem myślowym, metodologicznym. Wprowadza to więcej zamieszania niż pożytku.
aaga05-11-2005 08:16:05   [#11]

Maryniko,

faktycznie z rejonizacją "naturalną" zgadzam się całkowicie. Jednak bardzo wielu rodziców wybiera szkołę dla swojego dziecka i bardzo świadomie decyduje się na dowożenie swojej pociechy nawet do odległej podstawówki.

Marek Pleśniar05-11-2005 09:27:02   [#12]

Oświata to JEST rynek. Udowadnia to codziennie masa odważnych dyrektorów i nauczycieli, którzy prowadzą takie urynkowione szkoły.

Chyba warto na sprawę spojrzeć tak: istnieje "przymus" (ja to raczej interpretuję jako pozyskane przez nas święte PRAWO) szkolny?

No istnieje.

Ale istnieje też przymus jedzenia. O wiele ważniejszy bo predzej dziecko nakarmię niż puszczę do szkoły, i nigdy odwrotnie.

A jednak żywność podlega rynkowi mimo tego nieuczciwego przymusu. Chyba rząd powinien to zmienić i nie powinniśmy musieć jeść;-)

Marynika05-11-2005 10:13:48   [#13]
Marku wprowadzasz dziwne twory myślowe, zupełnie Cię nie pojmuję. Przede wszystkim nie rozróżniasz tego co istnieje z narury(przymus jedzenia)- no tak już jesteśmy po prostu skonstruowani, od tego co wytwarza dana kultura-przepisy o przymusie(obowiązku) szkolnym. Zauważ, że obowiązek szkolny nie jest taki oczywisty- bo nie jest wytworem natury a kultury. Dzisiaj już istnieją publikacje, które mówią np. o nauce domowej a nie szkolnej lub takie, które w ogóle negują przymus(obowiązek) szkolny.

Poza tym najmniej opłacalną dla mnie sprawą ekonomiczną jest wychowywanie dzieci(wiesz jaklie to są koszty?) Ale czy o tak ważnym fakcie mam myśleć tylko pod względem ekonomicznym? I oświata jest taką właśnie dziedziną, w której ekonomia może być brana pod uwagę ale tylko z pewnego punktu widzenia.
Majka05-11-2005 10:35:06   [#14]
Dla mnie "ekonomia i rynek" w oświacie są wyjątkowo pokrętnym zagadnieniem, z gatunku kwadratury koła :)

Skoro rynek- to oferta. Skoro oferta - to mozliwości :) To i gusta i petunia ;)
Trzymając się Markowej metaforyki: będą bary mleczne i knajpki dla wegetarian. Ale i hiltony powinny być.... I świadomość, że niektórzy, nawet przy wielkich chęciach, nie przełkną pewnych potraw, bo organizm odrzuci :))))
Jeden nie da rady marchewce, bo go obsypie, inny ma tę samą alergię na matematykę czy języki obce.
I nawet gdy kucharz bardzo się stara, nie wepchnie tejże  klientowi.
(Dlatego gabowe "niech pokażą, co potrafią" trochę mi to przypomina :)

Tylko że gdy taka rozmaita oferta pojawia się w "urynkowionej" oświacie, zaczyna się debata, że każdy powinien dostać wszystko, bo to zdrowe i już :))

Nawet żołądków nie mamy jednakowych.
Marynika05-11-2005 10:57:16   [#15]
Poza tym muszę jeść, ale sama wybieram potrawy i sklepy. Albo, gdy się np. odchudzam rezygnuję przez tydzień z jedzenia. Co do przymusu(obowiązku) szkolnego nie mam takich możliwości. Nie mogę wybrać danego dnia odpowiadających mi przedmiotów lub zrobić sobie przez tydzień wolnego-zaraz do drzwi zapuka wychowawca z pedagogiem w celu dyscyplinowania mnie. Bo takie przepisy wytworzyła nasza kultura, choć nie zawsze w historii tak było.
Ania05-11-2005 11:15:02   [#16]

pycha

te Wasze posty :)
3xM
mniam!
Gaba05-11-2005 11:29:10   [#17]

nie wiem, o czy mówicie, ale wiem -

- że muszę pozyskiwać dzieci spoza rejonu, bo to one podnoszą poziom szkoły... (dzięki temu mamy wyniki, nauczyciele satysfakcję i pozytywną energię, dzieciaki słabsze korzystają z umiejętności tzw. uprzednich przyniesionych spoza szkoły - zob. prawa Vygotskiego. To trudne robudzic w niektórych radośc uczenia słabszych, naprawdę trudne)

- muszę (i chcę!!!) mieć dzieci rejonowe, bo dzięki dzieciom spoza rejonu niektóre rejonowe nie są zagrożone marginalizacją..., bo zmuszają nauczyciela do lepszej pracy, są wyzwaniem, uczą tolerancji bystrzaków, uczą szacunku i zauważania, uczą pokory. Nie chcę mieć szkoły dla histeryków (przepraszam za skróty myslowe) - bo my to jesteśmy najlepsi. (my rodzice???)

- te dwa sprzeczne procesy i tendencje można godzić. Staram się jak umiem.

 

Kiedyś wydawało mi się, że niech nie będzie rejonów. Dziś jestem na 100% pewna, że nastąpi skandaliczne wykluczenie, do którego przyczynią się w pierwszym rzędzie dyrektorzy niektórych szkół wraz z rodzicami inteligentami, którzy nie mogą zapewnić inaczej niż przez edukację dobrego startu swoim dzieciom. Mówię to jako dyrektorka przyzwoitej szkoły z bardzo dobrymi wynikami (dwie dziewiątki staninowe), które dzieci od czasu do czasu wymyślają kretynizmy, jak to dzieci, pojawiają się afery, ale - !!! - nie przegięto w liczbie gromadzenia problemów.

 Jestem za zmiana UoSO tylko w tym zakresie, by spóźnialscy, ktorzy nie zapisza do szkoły dzieciaka o czasei (przed arkuszem) szli sobie, gdzie chcą, do szkoły innej najbliższej, gdyby już w rejonówce miejsca nie było (oczywiście jeżeli druga szkoła jest oddalona nie więcej niż 5 km). I tyle - bo to co potrafia wymyslić rodzice przekracza ludzkie wyobrażenie. Nie chce pisać, bo mi nie wypada.

Nie wiem, jak zapobiec ucieczce dzieci do tzw. renomowanych szkół przy liceach, czy do szkół wyznaniowych.

Śmieszyło mnie to już i na forum eduseeka, i śmieszyło w roku 1998, gdy słyszałam z ust włodarzy oświatowych - że przy liceach powstaną renomowane gimnazja.... dziwowałam się jako prosta kobieta, dlaczego od razu powstaje coś renomowanego... kiedyś wydawało mi się, że na owa renomę to trzeba popracować. Chyba nawet latami.

Spłaszczono nam możliwości, nie dopuszczono, by się szkoły różniły. Skrzywdzono małych reformatorów - organizatorów oświaty na kilkuset metrach budynku szkolnego.

 

Proszę o przywrócenie godzin dyrektorskich, by budować prawdziwy oryginalny program szkoły. Szkoła stoi nauczaniem i wychowaniem.

Marek Pleśniar05-11-2005 11:45:46   [#18]

odpowiada mi Majczyna sytuacja: będą bary mleczne i knajpki dla wegetarian. Ale i hiltony powinny być.... I świadomość, że niektórzy, nawet przy wielkich chęciach, nie przełkną pewnych potraw, bo organizm odrzuci

z wyjątkiem "będą"

są:-)

własciwie trudna jest tylko jedna sprawa: jak pogodzić równanie szans z różnorodnością i niejednakowymi zdolnościami tudzież portfelami

z jednej strony wyrównywanie częśto przeradza sie w zrównywanie (z poziomem - przeważnie niskim)

z tej samej strony patrząc - zabranianie komuś by jego dzieci miały "lepiej" godzi w przedsiębiorczość i ambicję. No chyba po to ciężko pracuję by moje dziecko miało jak najlepiej? Lepiej niż miałem ja. nie mam pojęcia czemu służy hamowanie takich dążeń.

Z przeciwnego punktu widzenia: dobrze, ale musimy być jednym społeczeństwem i myśleć także o innych

To trudne i kazdy z nas ma inną receptę. ja mam łatwiej - bo nie mam żadnej:-)

------------

Do Maryniki: "nie rozróżniasz.." to stwierdzenie oceniające osobę która się wypowiada. I belferskie. Za to nas nie lubią uczniwie. Ale mam ten komfort, że nie jestem twoim uczniem;-) Więęc;-)  - stwierzę nieoceniająco "pocałuj psa w nos" ;-)

AnJa05-11-2005 11:51:18   [#19]
Miśka nie sprawia(na zdjęciach przynajmniej) psa lubiącego takie karesy.

Na pewno to co napisałeś napisać chcialłeś?
Marek Pleśniar05-11-2005 11:55:02   [#20]

Miśka uwielbia całowanie w nos;-) Nie praktykuję ale

a) ona niestety tak i się trudno obronić

b) podwórkowe dzieci obłażą ją w tym celu stadami wisząc za uszy i ogon by nie uciekła:-)

--

Tak, chciałem.

zgredek05-11-2005 11:55:44   [#21]
chciał albo nie chciał
AnJa05-11-2005 11:56:38   [#22]
No widzisz - jak to zdjęcia potrafią w błąd wprowadzić:-)
Marynika05-11-2005 12:23:52   [#23]
Bon edukacyjny? Czy to aby nie nowy twór myslowy bez ekonomicznego pokrycia? Każdy papier wartościowy jest wtedy, gdy ma pokrycie w realnym pieniądzu. Autor artykułu wskazuje kto ma dostarczać bony, ale nie daje recepty na ich realną wartość. Poza tym nie to go interesuje lecz, moim zdaniem, likwidacja KN i upadek szkolnictwa w ogóle.
słonko05-11-2005 12:28:27   [#24]

"...choć nie zawsze w historii tak było"

nie zawsze, Jan Jakub Rousseau jest tego najlepszym dowodem ;)

Ale nie o wychowaniu chcę pisać. To sprawa znawców, nie n-li. Hmmm, nie rodziców nawet.    ;)

...............................

Maryniko,

Uczeń nigdy nie będzie klientem w rozumieniu wolnego rynku. Uczeń nie, ale jego rodzice - tak. Czy za nauczanie w placówce, czy też za nauczanie domowe po prostu trzeba zapłacić.

Rodzice niedysponujący określoną kwotą, a mający przekonanie do nauczania domowego, co mogą zrobić? A ci, którzy uważają, iż dla ich dziecka korzystniejsze jest nauczanie w szkole, a nie w domu? Dlatego dyskusja nad poprawą sytuacji w terażniejszych szkołach jest jak najbardziej zasadna. W powiązaniu z rynkiem.

Jeszcze coś. Rozumiem Twoją wypowiedż jako osoby popierającej edukację domową. Ale czy możesz rozwinąć, co masz na myśli pisząc: I oświata jest taką właśnie dziedziną, w której ekonomia może być brana pod uwagę ale tylko z pewnego punktu widzenia?

Marynika05-11-2005 12:59:20   [#25]
słonko ja niczego nie poparłam w moim poście. Wskazałam tylko na fakt, iż szkoła  jest wytworem kultury
ludzkiej i jaka jest, czy będzie, od tej właśnie zależy.
I oświata jest taką właśnie dziedziną, w której ekonomia może być brana pod uwagę ale tylko z pewnego punktu widzenia? Jak ja to rozumiem? Ano tak:  szkoła kosztuje i musi się jakoś utrzymać- to sprawy ekonomiczne, wiadomo. Ale relizacja tych kwestii nie może się odbywać na zasadach wolnego rynku( w aktualnej rzeczywistości przymusu, czy obowiązku szkolnego). Oświata to nie zakład produkcyjny, czy sklep, który może powstać i upaść. To dobro kultury całego narodu, dlatego musi działać na zasadzie dotacji rządowych, nie wolnego rynku.  Wolny rynek doprowadzi do funkcjonowania tylko szkół elitarnych.  Co z pozostałą częścią społeczeństwa? Im się też nauka należy(lub pod przymusem przepisów muszą z niej korzystać). Co innego, gdy zniesiemy obowiązek nauki. Wtedy wolny rynek w oświacie  będzie możliwy-teraz nie.
Marynika05-11-2005 13:04:55   [#26]
Dodam, że współczesne prywatne szkoły np. policealne czy wyższe działają na zasadzie wolnego rynku. A dlatego tak jest, bo tam nie ma przymusu. Student jest po prostu klientem. Wniosek: tam gdzie istnieje jakikolwiek przymus wolny rynek nie zaistnieje.
rzewa05-11-2005 13:28:31   [#27]

tak sobie poczytałam i...

wiecie dlaczego gaba (i nie tylko) ma takie dobre wyniki?

Bo ma w szkole różne (i to bardzo) dzieciaki! Te świetne (często dobrze sytuowane), które przyszły zpowodu dobych wyników szkoły i te różne (w tym słabe i biedne) rejonowe...

A sukces szkoły zależy przede wszystkim od różnorodności (jak najszerszej), ale róznorodności zrównoważonej (czasem, zwłaszcza na początku, potrzebny jest lekki przechył w tę lepszą stronę, ale nie jest bezwzględnie konieczny).

Ta równowaga - we wszystkim - jest konieczna by sukces szkoły był trwały, to znaczy niewrażliwy na zmieniającą się rzeczywistość (czyli szkoła elastyczna :-) i nie odlegał dobrze znanemu procesowi cyklicznych zmian jakości (im wyżej w rankingu szkoła, tym więcej uczniów, którzy sobie (ich rodzice) ją załałatwili, co wpływa na obniżenie lotów, zaczyna byc na topie sasiednia szkoła i ... dalej fortuna kołem się toczy - obserwuję w moim mieście to zjawisko. Oczywiście chodzi tu o lo, bo rejonizacja zapobiega temu zjawisku na taka skalę w szkołach niższych szczebli)

No a rynek... rynek może mieć wpływ (i ma) na kształt oświaty, być elementem oceny (i często jest) pracy szkół, ale... nie tylko rynek powinien miec tu głos decydujący, tak jak to jest np. w przypadku produkcji chleba... Bo jeśli tylko rynek, to mała wiejska szkółka (notabene świetna) nie ma szans na utrzymanie się, tak jak mała piekarnia, która co prawda piecze wyśmienite pieczywo, ale mało i drogo. Piekarnia zawsze może zwiększyć produkcję, bo jak klient nie przyjedzie to można pieczywo do niego zawieźć. A mała szkoła wiejska nie zdobędzie więcej dzieci, choćby była nie wiadomo jak świetna, bo ich po prostu na tym terenie nie ma... a koszty dowożenia (zwłaszcza te pozafinansowe) zbyt wysokie.

słonko05-11-2005 14:00:53   [#28]

Ale to też ma ścisły związek z prawami rynku. Najpierw się inwestuje, aby potem prosperować. Pytanie dotyczy pieniędzy, które szkoła jako wytwór kultury ( a nie np. przemysłu ) otrzymać powinna.

Co się z nimi dzieje? Gdzie one są?

słonko05-11-2005 14:34:47   [#29]

Marynika

słonko ja niczego nie poparłam w moim poście.

Przepraszam, tak to odebrałam.

............................................

Ja nie myślę o wolnym rynku, myślę o rynku istniejącym w naszym kraju i w zw. z tym sytuuję szkołę w tych realiach.

Studenta nie można porównać do ucznia. Ten pierwszy - w świetle naszego prawa - jest pełnoletni, ten drugi (do chwili osiągnięcia lat 18, czyli przez dość długi czas) pozostaje pod kuratelą rodziców. Uważam, że niezdrowe byłoby, gdyby uczeń decydował o tym, czy obowiązek nauki jest przymusem, czy też nie. I dlatego nie upierałabym się wcale przy zaistnieniu wolnego rynku, szczególnie, jeśli warunkiem miałoby być "nieprzymuszanie" ucznia.

Gaba05-11-2005 14:39:55   [#30]

"powinna otrzymać" - bardzo trudne czasowniki, dla mnie verba abstractiva.

Powinna otrzymać - to znaczy - se sama zarobię... jak ta stara prost... która sie sprzeda za wszystko,  dziś w szkole u nas - 3 kursy OKE 750 zł, kurs rysunku - 150, szkoła prywatna 500... - komu komu, bo idę do domu?

 

a te szkoły... gdzie kursów, szkółek nie ma... to co... to jak?

JarTul05-11-2005 14:49:48   [#31]

Taki sobie problem...

1. W miejscowości Ptysiowo funkcjonują 3 szkoły podstawowe A, B, C.
2. Każda ze szkół dysponuje bazą dla ok. 600 uczniów, ale bywało w latach minionych, że w każdej z nich uczyło się nawet ok. 1000 uczniów. 3. W najbliższych 6 latach do klas I trafiało będzie ok. 300 uczniów.
4. OP jest w stanie przekazać na prowadzenie placówek oświatowych tylko środki otrzymane w ramach subwencji. 
4. W wyniku decyzji prawnych "urynkowiających" dostęp do szkoły, rodzice mają swobodny wybór szkoły, a "pieniądze" trafiają za uczniem do szkoły.
5. W Ptysiowie od lat szkoła B uchodzi za najlepszą, a A za najgorszą.

Co należy zrobić w sytuacji gdy zdecydowana większość rodziców z Ptysiowa chce, aby ich dzieci uczęszczały do szkoły B?
A) Dyrektor szkoły B (wraz z OP) podejmuje decyzję o limicie liczby uczniów przyjmowanych, tworzy regulamin rekrutacji do klas pierwszych SP i przeprowadza egzaminy wstępne.
B) Do szkoły B przyjmowani są wszyscy chętni. OP zamyka szkołę A i wprowadza system trzyzmianowy w szkole B, dążąc do jej rozbudowy w ramach otrzymywanej subwencji.
C) OP zamyka szkołę A i C, sprzedaje obiekty, a uzyskane środki przeznacza na rozbudowę szkoły B.
D) Zaproponuj inne rozwiązanie.
Uwaga: W każdym przypadku w rozważaniach weź pod uwagę aspekty ekonomiczne i społeczne podjętych decyzji w perspektywie kilkunastu lat.

Gaba05-11-2005 15:32:25   [#32]

;-)

klasyk, klasyk - wśród studiów przypadku

Gaba05-11-2005 15:34:10   [#33]

nigdy nie dopuściłabym do nauki na powyżej 1,5 zmiany. To nie jakość, a jakoś (to będzie). Bardzo bym goniła dyrektorów oszołomów.

Choć korci mnie, by ich zostawić... bo tak, jak pisze Ewa, wahadło się zacznie wychylać w drugą stronę.

Żaczek05-11-2005 16:01:56   [#34]

Nie całkiem....

...Gaba, nie całkiem.
Gaba05-11-2005 16:08:35   [#35]
przeciez piszę, że nie - całkiem - a to, co mnie koric, to czysta złośliwość.
Antoni Jeżowski05-11-2005 19:11:38   [#36]

Pszepraaaszam..., a o so chozi...?

Tak sobie poczytałem i wizjonerską wizję dra Kropiwnickiego, i te wspaniałe posty, i tak sobie myślę, czy każde z nas pod terminem "bon" rozumie dokładnie to samo. Nie chcę się wymądrzać, bo w sprawie bonu nie ma mądrych na tym świecie (choć niektórym tak się wydaje) - gdyby byli, pewnie moglibyśmy powiedzieć: zróbmy tak, jak zrobili w Alandii lub w Belandii. Ale nigdzie tego nie zrobili! Tzn, nie zrobili skutecznie! Znam trochę piśmiennictwo "w tym temacie", wiem o EKSPERYMENTACH w USA, Chile, Kolumbii i jeszcze kilkunastu miejscach na świecie, ale NIGDZIE nie ma dobrych rozwiązań systemowych. No cóż, w Polsce wizjonerzy ze znanego mi z ekonomii socjalizmu (miałem na studiach) postulatu: "wszystkim po równo" podnoszą głos w sytuacji, gdy ster rządów obejmują politycy prawicowi. Myślę, że chichot Marksa słychać zza grobu mimo niezbyt specjalnego wysilania słuchu :) I jeszcze jedno - nie utożsamiajmy zawsze "bonu" z papierem wartościowym. To nie tak. Wydaje się, że te kilkanaście rodzajów bonów opisanych choćby w raporcie Banku Światowego nie miało nic wspólnego z papierkiem.

Nie wiem, czy wspomniany w #1 Autor wie, że w opracowaniach UE (i nie tylko) dotyczącyh ekonomiki edukacji, Polska pokazywana jest jako przykład państwa, w których wprowadzono bon oświatowy!!!!!!!!!! Zobiektywizowany, zalgorytmizowany sposób naliczania środków z budżetu państwa dla jst jest jedną z postaci "światowego" bonu oświatowego! Postulat Okrągłego Stołu został więc zrealizowany. Ale ważne też jest w jakim zakresie. Wydaje się, że w obszarze podziału środków publicznych - nie ma po co jeździć dziś na al. Szucha, bo i tak nie mają z czego dać (dobra, wiem są wyjątki... :-) Ale jest to bon na linii państwo-organ prowadzący. Próby z bonem w OP (niesłusznie trawializowane) mają w określonych warunkach swój sens i lokalny wymiar. I takimi niechaj pozostaną. Natomiast mam dośc sceptyczny stosunek do powszechnego, jednolitego, tej samej wartości "bonu" oświatowego w tak dużym i zróżnicowanym państwie, jakim jest Polska.

Ekonomia jest nauka złożoną dość i podstawowe jej części, to mikroekonomia, makroekonomia i ekonomia dobrobytu - co znaleźć można w każdym podręczniku. Przykładanie do usługi edukacyjnej praw rządzących poszczególnymi obszarami "ni z gruszki ni z pietruszki" to tak, jakby pojęciami i działaniami z algebry lub geometrii chcieć wyliczyć prawdopodobieństwo trafienia w totolotka. No cóż, można próbować, ale nie ręczę za efekty. Dlatego warto czasem zapytać tych wszystkich, mających lekarstwo także na oświatę, o to, co dalej... Na to na ogół albo nie ma odpowiedzi, albo adwersarze obrażają się.

JarTul (#31) ujął to zgrabnie, choć można znaleźć inny, dobrze zrealizowany (ale w skali mikro) - tzn prowadzący do założonych efektów - scenariusz. Polecam "Rządzić inaczej", ostatnio ukazało sie wydanie drugie...

Czy oświata jest rynkiem? Hm, zapytajcie wydawców podręczników, producentów pomocy szkolnych, wydawców czasopism... itd. Oczywiście, że jest rynkiem. Może specyficznym, bo pełzającym po meandrach jedynej usługi obowiązkowej, ale rynkiem.

Mnie osobiście interesuje co innego: jak to jest, że gaba potrafi za te same pieniądze osiągać dużo więcej niż... no dobra, bez nazwisk i adresów. Interesuje mnie więc skuteczność ekonomiczna poszczególnych szkół, całego systemu. Wiem, wiele zależy od ludzi. od tych, którzy ową usługę realizują. Są w Polsce problemy ze swobodnym doborem nauczycieli - niektórzy rzecz nazywają po imieniu: przeszkadza Karta nauczyciela, inni wolą bełkotać o bonie oświatowym.

I jeszcze jedno: przykład szkół policealnych (#26) nie jest tutaj najlepszym przykładem: jeśli prawie 65% tych placówek z prawie 50% słuchaczy (dane GUS) prowadzą podmioty inne niż państwo i jst to jest to nie tyle wynik gry rynkowej, co przede wszystkim tego, iż państwo nie mierzy tam wyników edukacyjnych (OKE nie robi w tych szkołach sprawdzianów, egzaminów, matur)! Tam, gdzie jest pomiar, tam trudno o podmioty prywatne, mimo jednych z najkorzystniejszych w Europie systemów dofinansowania tej kategorii oświaty!

AnJa05-11-2005 19:30:31   [#37]
1.Jest mi przykro - bo muszę się zgodzić ze wszystkim, co z powyższego zrozumiałem.Zwłaszcza z uwagą o istnieniu bonu oświatowego i "chodzeniu pieniądza za uczniem" - doświadczam tego każdorazowo, gdy starosta mi wytyka, że nie przechwyciłem tych kilkunastu uczniów, co poszli do ogólniaków w sąsiednim powiecie zmniejszając o kilkadziesiąt tysięcy subwencję.  
A bardzo nie lubię się zgadzać.

2.Jednym z powodów takiej nadreprezentatywności szkół policealnych prowadzonych przez podmioty inne niż państwo i jst są wymagania stawiane zakładanym szkołom publicznym- zwłaszcza o kwalifikacje chodzi.
Usiłowałem jakiś czas temu podejśc do sympatycznej szkoły - technik ochrony mienia. Wymogi:już w pierwszym roku kilku fachowców o dosyć niszowych specjalnościach, oczywiście z wyższym magisterskim kierunkowym i przygotowaniem pedagogicznym - wymiar zatrudnienia: 1,5-3 godziny tygodniowo, pensja ze stażysty lub kontraktowego (jakby się jakis np. prokurator czy wiktymolog trafił).
W efekcie szkołę taką prowadzi, wynajmując ode mnie pomieszczenia, firma ochroniarska - jako płatną i niepubliczną rzecz jasna.

Przepraszam, ze ja- jak zwykle- o duperelach;-)
Marynika05-11-2005 19:34:44   [#38]
Panie Antoni jestem zachwycona pańskim postem. Zrozumiałam go następująco: rozwiązać problemy oświaty polskiej nie jest tak łatwo, jak się niektórym wydaje.

A co do Pańskiego zastanowienia się na temat gaby. Myślę, że prowadzi swoją szkołę dobrze dlatego, że ma ku temu wiele pozytywnych warunków(jest np. zdolna, ma dobrą kadrę, niezłe środowisko, chętnych do współpracy). Ale proszę wziąć po uwagę, że bedą zawsze istniały szkoły z natury niezbyt dobre. Bo np. znajdują się na opłakanym wychowawczo terenie. Ale i na nie muszą znaleźć się pieniądze. One także są potrzebne, choć efektywnością nie dorównają szkole gaby.
Marek Pleśniar05-11-2005 20:03:57   [#39]

niech się gaba nie obrazi, ale skąd Wy wszyscy kurka znacie efektywność szkoły gaby?????

w przeciwieństwioe do 99% forumowiczów ja byłem w szkole gaby ale nie poznałem jej efektywności bo zobaczywszy mnie, natychmiast zaprowadziła do piwnicy i tam trzymała godzinę;-)

krakusy!

AnJa05-11-2005 20:06:38   [#40]
za krótko Cię trzymała

dla skutecznego (efektywnego) skruszenia na ciemnice minimum 3 letnią zamykano
Ania05-11-2005 20:08:21   [#41]

jakie krakusy?

a w łeb chcesz?
Magosia05-11-2005 20:12:51   [#42]

Wiesz, Marek...

Ja sobie różnie o gabie myślałam : od zachwytu do ...(niech się gaba nie obrazi- cytat)

Ale - jak dyskutując o wynikach egzaminu dowiedzialam się, że ma dwa razy najwyższy stanin - mając szkołę rejonową (też), to sobie od tej pory myślę, kurcze, jak ona to robi.

 I jeszcze myślę, dlaczego tak narzeka co jakiś czas na nauczycieli. przecież musi mieć dobrych, skoro takie wyniki, i olimpijczycy i konkursy...

Jak pojadę do gaby , to  nie dam sie spacyfikowac do piwnicy, najpierw połażę incognito, i wybadam , jak to jest:-)

Gaba - buźka ;-)))))))

Przepraszam za sarkazm: to ,że rozwiązać problemy oświaty polskiej nie jest tak łatwo, jak się niektórym wydaje wiem nawet bez A.J. (Którego , co prawda nie jestem wielbicielem, ale cenię i lubię ...czytać)

Marek Pleśniar05-11-2005 20:22:40   [#43]

i tak oto Antoni Jezowski stanął w sytuacji (to będzie ściągnięte z Głosu Pana S.L.) człeka napadniętego przez młodego rzezimieszka;-)

Sytuacja taka polega na tym, że jak dadzą Ci w łeb i skradną portfel to niezaleznie od profesjonalizmu, że tak powiem rzezimieszej biegłości, każdy napastnik ma korzyść. Nie skorzystawszy nawet z kart kredytowych w portfelu - bo nie zna kodów, znajdzie 43,50 PLN gotówką - co na potrzeby rzezimiesze jest skarbem któy można przeliczyć na jakiś litr dobra.

A jak kto chce jeszcze porzezimieszyć: silwuple http://oskko.edu.pl/konferencje/bon-19-03-2005/index.htm

Dobitniej o sprawie wyraził się w swym wykładzie (Doświadczenie z voucherami na świecie) Antoni Jeżowski.

Stwierdził on, że bon nigdzie na świecie się nie sprawdził. Wymieniane kraje (Bangladesz, Holandia..) należały do 2 grup: krajów najbogatszych na świecie, które stać na sfinansowanie edukacji obywateli praktycznie w całości. I kraje najbiedniejsze - działające na rzecz poprawy warunków nauki najmniej zamożnych.

Trzecie są USA - z kilkoma eksperymentami w tej mierze lecz bez rozwiązań systemowo wprowadzającymi bon.

Zazwyczaj chodzi w praktyce o dofinansowanie najbiedniejszych lub najzdolniejszych.

Magosia05-11-2005 20:50:40   [#44]

Muszę dodać, bo jakoś głupio wyszło

mój sarkazm z poprzedniego postu był pod adresem odkrywczości i wnioskowania Maryniki, ktora napisala: Panie Antoni jestem zachwycona pańskim postem. (Chyba ,że ona też lekko ironiznie...)

Marek Pleśniar05-11-2005 20:54:40   [#45]
nigdy nie tłumacz dowcipów i sensu sarkazmu, ironii i takich tam:-)
Magosia05-11-2005 20:56:58   [#46]

Aleś mnie zdołował...

Idę zeszyty poprawiać :-(((

Całuję Miśkę w nos ;-))))

Marek Pleśniar05-11-2005 21:02:47   [#47]

ja? alejanicanic??! nie piłem doCię

tzn piłęm ale we własnymzakresie lampkę koniaczku. To się chyba jednak nie liczy a ponadto jest sobota;-)

Adaa05-11-2005 21:27:20   [#48]

nie było bonu, byla liga zaradnych... jest dalej

...istnienie szkoły jest sensowne i opłacalne, gdy uczęszcza do niej przynajmniej dwustu uczniów. Subwencja wystarcza wówczas nie tylko na bieżące utrzymanie, ale także na inwestycje. Mogliśmy opłacać lekcji języków obcych już od III klasy szkoły podstawowej, zaś informatyki - od IV klasy ......

....W xxxx..likwidacja małych placówek oświatowych spowodowała, że udział dopłat z funduszy gminnych zmalał z 50 proc. do niespełna 32 proc.  Obliczyliśmy, że koszt nauczania ucznia w jednej z czteroklasowych szkół był dwukrotnie wyższy niż w dużej szkole...

...zlikwidowano zbędną administrację, a dyrektorom przyznano samodzielność budżetową. Dzisiaj zamiast sześciu podstawówek jest jedna, za to wyposażona w pracownię komputerową, stołówkę, dwie sale gimnastyczne, a na ukończeniu jest budowa basenu...

... bardziej imponująco wygląda budynek gimnazjum w xxxx posiadający m.in. nowoczesne laboratorium językowe. Zaczęliśmy liczyć społeczny grosz i tak go lokować, aby przynosił najlepsze efekty ...wójt przekonal mieszkańców, że nie opłaca się utrzymywać trzech małych szkół z klasami I-III, w których nie było sal gimnastycznych. Postanowiono wybudować jedną szkołę, w której znalazło się miejsce i na pracownię komputerową, i na stołówkę, i na dużą salę gimnastyczną....

... Lokalne władze wychodzą z założenia, że inwestowanie w dzieci, szczególnie w ich edukację, gwarantuje rozwój gminy ...

...z gospodarności i priorytetowego traktowania oświaty zasłynęła w gmina xxxx. Nie jesteśmy krezusami, ale wyszliśmy z założenia, że nie możemy sobie pozwolić na niedoinwestowane szkoły i przeludnione klasy. Musieliśmy wygospodarować stosowne fundusze i przesunąć na dalszy plan inne przedsięwzięcia  Znaleziono pieniądze na zapewnienie najmłodszym dzieciom bezpiecznego transportu do szkoły. Aby wygospodarować fundusze na oświatę, podniesiono stawki za dzierżawę nieruchomości i obiektów handlowych, zwiększono opłaty targowe. Gmina podwyższyła również opłaty ,,korkowe" - za zezwolenia na sprzedaż alkoholu. - Cieszymy się, że wdrażanie reformy oświaty nie spowodowało zwolnień grupowych. ...

...Zwolnień grupowych nie było również w znanej z nowoczesnego zarządzania gminie xxxx. Nie biadolimy, nie narzekamy na brak pieniędzy, lecz robimy tyle, ile się da. Dzieci z klas I-III nie dojeżdżają na lekcje środkami komunikacji miejskiej, gdyż sieć placówek oświatowych zaplanowano tak, by najmłodsi uczęszczali do szkół w pobliżu miejsca zamieszkania. Starsi otrzymują zwrot pieniędzy za bilety komunikacji miejskiej. Uczniom zapewniono bezpłatną naukę pływania. Podobne zajęcia zorganizowano dla dzieci z wadami postawy. Staramy się, by w każdej szkole była pracownia komputerowa. Wszyscy dyrektorzy szkół otrzymują zwiększone wynagrodzenia. Gmina dopłaca do pensji nauczycieli, a szczególnie motywowani są nauczyciele języków obcych. Wygospodarowaliśmy pieniądze na działalność uczniowskich klubów sportowych ...

... We wszystkich szkołach nauka języka angielskiego jest obowiązkowa, a w kilku dodatkowo nauczany jest niemiecki i francuski. Władze wspierają edukację nauczycieli. Studiujący mogą liczyć na pokrycie z gminnej kasy połowy czesnego. Wyższy od obowiązującego jest też dodatek motywacyjny dla najlepszych pedagogów. - Kiedy przejmowaliśmy szkoły, przypominały one ogryzioną kość. Były biedne, smutne, na korytarzach straszyła pozrywana wykładzina. Radni mówili: ,,Damy ci pieniądze, jeśli będziemy mieli wpływ na wybór nauczycieli naszych dzieci".Inwestowanie w oświatę zaczęto od remontów szkół i ufundowania nagród dla najlepszych wychowawców. Rocznie przyznaje się kilkadziesiąt takich premii. Nauczyciele dostają też dziesięcioprocentowy dodatek motywacyjny...
______________

to powyzej zdarzyło się ponad 5 lat temu:-)

wniosek:nie bon, nie meteoryt, nie cuda jakies...ale zdrowy rozsądek to sprawił...nie rynek ksztaltuje oswiate..to oswiata ma wpływ na rynek:-)

Adams13505-11-2005 21:56:56   [#49]

Tylko się cieszyć

Tu zadziałała tak bardzo poszukiwana mądrość dyrektora /-ów/, samorządowców / OP/ jako autentycznie zatroskanych o interesy lokalnej społeczności. Tak być powinno, ale czy wszędzie tak jest? To jest przyklad prawdziwej, uczciwej samorządności. Efekty przyszły mimo pokrętnego oświatowego prawa i kurczowego trzymania steru w Oświeconym Ministerstwie.
marmen05-11-2005 22:13:53   [#50]

W naszej gminie sprawy mają się całkiem nieźle gmina przejęła zespół szkół ponadgimnazjalnych od powiatu, który chciał go zlikwidować i połączyła z gimnazjum i jest na razie ok . tzn. ma wpływ jeden organ na kształcenie od "zerówki do ukonczenia przez niektórych studium policealnego ' myślę że projek warty kontynuacji w innych gminach . Pozdrawiam wszystkich zwolenników bonów - bon czy nie bon potrzebna jest kasa i już. W małych szkołach tych poniżej 100 dzieciaków , owszem jest atmosfera, jest sympatycznie ale wizja rozwoju szkółki jest lokalna. Sprawdziłem to na swoim przykładzie . Co innego zespół - jest nad czym popracować . A może zorganizujemy wizyty studyjne u nas. pooglądamy, podpatrzymy nawzajem - przegadamy, może wcale nie trzeba jechać za granicę od razu. Rzucam temat ciekawie co szanowne gremium wizjonerów na to -:). pierwsze spotkanie moze być w Byczynie . www.byczyna.pl

strony: [ 1 ][ 2 ]