Forum OSKKO - wątek

TEMAT: SPECJA-ły
strony: [ 1 ][ 2 ] - - [ 69 ][ 70 ][ 71 ] - - [ 84 ][ 85 ]
Antośka11-05-2007 22:10:18   [#3451]

A tak w ogóle, to jestem w Gorzowie Wlkp.....

Piatek popołudnie, sobota dzień cały, niedziela do południa...

Wykłady.... Na kwalifikacyjnym kursie oligo...

Już padam na sznupę...

Chciałbym RAZ nie mieć problemów finansowych...

Robiłbym wtedy to samo co robię - ale dla idei :)))))))))

 

         Oj Fakirze....nie marudź;-).nie wiesz jaki to zyski dla zwykłych n-li ze szkół masowych np być na takiej podyplomówce:-) my też padamy, znaczy padalismy, bo to ładnie iles lat temu było. ale jak nam na wykład i później gościnnie na ćwiczenie zawitał człek imieniem Amadeusz z w-m( województwo)......to było ino otwarte gęby widać nasze........i 100 pytań do............po zajęciach

hehe........powinien nadgodziny dostać tak Go molestowalismy pytaniami.

Tacy ludzie ze znajomością nie teoretyczną tematu powinni być na porządku dziennym podyplomówek, zresztą  ogólnie takich ludzi trzeba.

Takkże nie smęć( chociaż Cię rozumiem)......trzeba nam praktyków!

 

Też wolałabym siedzieć w domu przez weekend....a nie dorabiać:-)


colorTableClick();
Fakir211-05-2007 22:14:22   [#3452]

:))))

A czy ja marudzę ?!?!?!

Ino se gadam....

Wiem ile wart jest praktyk....

Tylko tak sobie blubram...

:))))))))))))))))))))))))))))

Antośka11-05-2007 22:23:11   [#3453]
    no to se blubraj......tez tak mam...jak mnie nie doceniają( w moim mniemaniu i zmęczeniu weekendowym, bo doceniac doceniają, ale czasem pogłaskania po głóce bym chciała, gupia;-))  w domu i szkole za to ,co robie tez se blubram( w duchu);-) i lepiej mi;-)
Fakir211-05-2007 22:30:10   [#3454]

Tosia....

Doceniają mnie też... Ino czasami...

No więc... Se blubram....

:))))))))))))))

Annax11-05-2007 23:10:55   [#3455]

i ja też

i ja też poblubram sobie, mogę z Wami???

Pozdrawiam

Dobranoc...

achaa12-05-2007 16:51:04   [#3456]

o rozmowach z rodzicami

Witam

pozwole sobie sie wtracic.
Bratku, Twoja sytuacja jest trudna, sytuacja tej matki takze. na samym koncu jest dzieciak - jego sytuacja jest najgorsza.
Mysle, ze to trzeba miec przede wszystkim na wzgledzie - ze chodzi o dzieciaka i jego zdrowie.
Czasem trzeba cos powiedziec bardziej "wprost", choc raczej w taki sposob, jak to powiedział Jacol - od siebie a nie o dziecku.
Miałam kiedys taka sytuacje. Po diagnozie dziecka - 3 latek, b. dobrze funkcjonujacy int., ale autyzm "pełną gębą". tata dziecka pyta o wskazówki, próbujemy coś zarysować - jakie potrzebne beda ogólne działania itd.
Tata pyta bardzo konkretnie, na przyklad: ale co ja mam zrobic, jak on nie chce wyjsc z domu a my mamy zaplanowane wyjscie a on nic, tylko wrzeszczy...
No to mowie, ze to w terapii trzeba bedzie... (zarysowuje szkic na przyszłość) cos tam wspominam o planach aktywnosci dla dziecka itp. A tato mi na to "eee to nie. Az tak to chyba nie trzeba. Ostatecznie to nie jest takie straszne, ze on tak wrzeszczy. Jak juz musze wyjsc, to przeciez biore go na rece i idziemy. Trudno poryczy."
I tak z każdą rzeczą. Co on zapyta - ja odpowiedz - a on mi na to "eee, az tak to ja nie chce." I ewidentnie po prostu nie słucha. Ma swoja wizje - chciałby zeby dziecko sie zmieniło, ale on nie widzi mozliwosci dokonania zmiany w niczym co jego dotyczy. Oczywiscie - pierwsze spotkanie itd. W koncu mi mowi "ja tam mysle, ze on jeszcze z tego wyrosnie".
No coz, mowie. Prosze pana, jezeli pan oczekuje ode mnie, ze to potwierdze - ja tego nie zrobie. Powiem tak - obawiam sie, ze jezeli nie właczy pan podstawowych działan to za rok dwa bedzie panu bardzo trudno zapanowac nad synem. Boje sie, ze on nie tylko nie wyrosnie, ale bedzie mu coraz ciężej życ ze swoimi problemami i na koncu pan to odczuje." Ojciec do mnie: "no co pani... ja myslalem, ze pani mnie pocieszy a pani..." ja na to: "prosze pana, czy pan oczekuje ode mnie, ze bede mowic to co pan chce, czy pan oczekuje ode mnie, ze powiem co możemy zrobic, zeby pomoc panskiemu dziecku?"
To była trudna rozmowa, ale udało sie. Udalo sie w koncu zwrócic uwage tego taty, ze rozmwaiamy o jego dziecku, a nie o jakims hipotetycznym chłopcu, ze to jego dziecko cierpi, a nie ze tylko sprawia mu trudnosci. ..
I inny przyklad (drastyczny)...
Pewna mama dziewczynki ze znaczna N.I, autyzmem, niedosłuchem mowi mi tak:
"byłam na turnusie rehabilitacyjnym, kiedy corka miała 3 lata. Nie wiedzialam wtedy, ze ma autyzm. Była bardzo  niegrzeczna. Była tam taka pani pedagog. I ona mi powiedziala, zebym zdiagnozowała córke pod katem autyzmu a przede wszystkim, zebym zaczela z nia pracowac. Powiedziała mi, co moge robic. Pojechałam do domu. Rok nie robiłam nic, bo mnie to wszystko przerażało, a ona była coraz gorsza. Po roku spotkałam ta pania znowu na turnusie. Powiedziała mi, ze zrujnuję życie swojemu dziecku, ze marnuje najlepszy czas, zeby ja jak najwiecej nauczyc. Obraziłam sie, bardzo płakałam kilka nocy. A potem zrozumiałam, ze ona ma racje. I na kolejnym turnusie moje dziecko było już zupełnie inne." Dodam, ze mama ta wykonała ogromna prace z dzieckiem, przede wszystkim w zakresie wychowawczym. Mysle, ze to bardo wazny obszar, w ktorym specjaliści nie zastapia rodziców.

To był ostry przykład "walniecia miedzy oczy" efekt jednak był ten sam - mama przestała myslec os woich problemach zwiazanych z niepełnosp. dziecka a zajęła sie dzieckiem.
Nie wiem, czy ja to dobrze artykułuje...
I tak samo na koncu, mysle, ze specjalista powinien "zejść" z myslenia o problemach z rodzicem i popatrzec, ze na koncu chodzi o dzieciaka. (oj, to wszystko i tak uproszczenia....)

Na koniec jeszcze cos chciałam powiedziec: Fakirze - dyskusje merytoryczne sa dla mnie bardzo ciekawe. Angazuja zawsze troche ludzi i cos sie zaczyna dziac na forum. Jedni mowia bardziej "naukowo" inni bardziej "zyciowo" ale ogolnie cos z takich rozmow wynika - jakas pozywka dla mózgu. nie podoba mi sie "zabijanie" takich dyskusji gdzie pojawia sie chocby troche "naukowosci" (z reszta - jakiej naukowowsci? TO ze ktos cos czyta, czyms sie interesuje i chce sie podzielic wiedza to juz naukowosc? To chyba normalne i do tego m.in służy forum.) Zawsze potem dzieje sie tak, ze dyskusja przymiera bez zadnego "morału" po prostu przysycha, pojawia sie troche milych kurtuazji, wspominek, przemyslen egzystencjalno - duchowych... One tez sa pewnie dla wielu osob wazne, ale mysle, ze sa tez osoby dla ktorych (poza mna) bardzo interesujace sa rozmowy o charakterze merytorycznym. Skoro, jak piszesz kazdy ma sie czuc dobrze na forum, to dlaczego maja czuc sie mniej dobrze ci, ktorzy lubia pogadac o wygotskim...

pozdrawiam wszystkich
Fakir212-05-2007 22:13:35   [#3457]

- - -

Właśnie wróciłem z Gorzowa...

Dzień wcześniej wróciłem - miałem mieć zajęcia jeszcze jutro, ale słuchacze się umówili i zbili trzy grupy w jedną (ponad setka ludzi była...). Ponieważ miałem część stricte wykładową, zgodziłem się...

Jestem :)

- - -

Achaa...

Przede wszystkim bardzo bym chciał, by to co się pisze czytano zawsze w kontekście i ze zrozumieniem...

Na miłośc boską - ja nie jestem PRZECIWNY dyskusjom merytorycznym!!! Sam ich prowadzę - z oczywistych względów - bardzo wiele i tak jest dobrze...

Nie mam poczucia "zabijania" dyskusji merytorycznych... Swoim postem chciałem wskazać tylko na to, że istnieje też ta "druga strona" - tych, którzy nie chcą, nie mogą, nie umieją, nie potrafią w ten typ dyskusji (jaki prowadzi np. Jacek) wchodzić.

Z kolei ja sam, prowadząc bardzo "bujne życie" zawodowo-naukowe(gdzie dyskusje merytoryczne są, że tak powiem, na obowiązkowym porządku dziennym) mam taką potrzebę, by na tym wątku forum wprowadzać tematy bardziej jak to określiłaś "egzystencjalne"...

Żeby nie zgłupieć... Żeby nie dać się zwariować... Żeby nie zapomnieć o tej "soli", którą są nasze dzieciaki... Żeby odetchnąć...

Wybacz Achaa... Ale (zaznaczam, że mówię o sobie i tylko o sobie) gdy chcę pogadać merytorycznie na nurtujące mnie akurat tematy, to sam szukam i wybieram sobie rozmówców a nie zdaję się na osoby o tyle "przypadkowe", że akurat weszły na forum...

Owszem - są momenty, sytuacje i zdarzenia, że o coś się zapytam, czegoś potrzebuję, czegoś nie wiem - wtedy pytam i proszę o pomoc i odpowiedź, podpowiedź...

Do tego służy przecież to forum, także ten wątek... I jest to absolutnie fantastyczna sprawa, że to forum istnieje... To jest wartość przez wielu jeszcze niedoceniona....

Nie zabijam więc żadnych dyskusji... Jeśli one "zdychają" to z jakiegoś powodu - i nie uważam, bym to ja był tym powodem...

Przeczytaj proszę to, co napisałem w poprzednich postach raz jeszcze...

Kto chce - niech się wypowiada na temat Wygotskiego...

Prosiłem (i proszę nadal) tylko o to, żeby nie "rozliczać" drugiego z każdego wypowiedzianego słowa, gdyż nie każdy i nie w każdym momencie i nie w każdej sprawie chce być na "maksymalnym zakręceniu"...

I temu właśnie przekonaniu staram się konsekwentnie dawać wyraz...

:))))

A tak w ogóle to Ciebie serdecznie pozdrawiam :))))) I nie jest to wyraz kurtuazji (tylko)....

werbena14-05-2007 19:03:18   [#3458]

Kochani, mam prośbę i to nawet wielką.

Czy ktoś z Was mógłby podratować mnie koncepcją lub nawet jej "szkieletem" na dyrektora SOSW dla uczniów z upośledzeniem umysłowym w stopniu umiarkowanym i znacznym? Byłabym BARDZO wdzięczna za pomoc.

achaa14-05-2007 19:16:37   [#3459]
Fakirze...

Dziękuję za odpowiedz: ) (i nie jest to tylko kurtuazja:)))
Piszesz, że istnieje też ta "druga strona" - tych, którzy nie chcą, nie mogą, nie umieją, nie potrafią w ten typ dyskusji (jaki prowadzi np. Jacek) wchodzić.. Oczywiscie pewnie tak jest - i bardzo dobrze, dzieki temu takie forum może byc interesujące  - bo jest różnorodne. Są również ludzie, którzy nie chcę, nie mogą, nie potrafią wchodzić w dyskusje o charakterze "egzystencjalnym" i po prostu nie wchodzą:) osobiscie - czytam takowe  z zaciekawieniem, refleksją, ale nie potrafie tak jak na przykład Ty pisać jezykiem takich emocji o sprawach z pogranicza duchowości. Nie z braku takich refleksji, lecz z braku środków werbalnych do ich wyrażenia. Może gdybym była plastykiem byłoby mi łatwiej przedstawiać takie refleksje z wykorzystaniem plastycznych środków wyrazu, bo są bliższe temu jak widzę, przeżywam takie wątki w swoim życiu. Niestety, plastykiem nie jestem. Środków werbalnych mi brak. Z chęcią czytam, ale nie "potrafię wchodzić w ten rodzaj" rozmów.
Dlatego nie widzę nic zdrożnego w tym, że ktoś nie chce, nie potrafi nie może wchodzić w dyskusje o charakterze merytorycznym.

Piszesz:

Wybacz Achaa... Ale (zaznaczam, że mówię o sobie i tylko o sobie) gdy chcę pogadać merytorycznie na nurtujące mnie akurat tematy, to sam szukam i wybieram sobie rozmówców a nie zdaję się na osoby o tyle "przypadkowe", że akurat weszły na forum...

Ależ wybaczam:)
Fakirze, jestes, przyznasz, w specyficznej sytuacji - właściwie, jak już dawno temu wspominałam mam problem w rozmowach z Tobą (podobnie z resztą jak z Jacolem) - jesteś (podobnie jak i Jacol) osobą o bardzo uznanym "statusie" w srodowisku pedagogicznym. Dla mnie, absolwentki UAM dodatkowo jesteś (podobnie jak Jacol;) autorytetem, osobą z którą miałam przyjemnośc zetknąc się w trakcie studiów i z tego "zetknięcia" wyszłam bardzo podbudowana. Stąd raczej mam odruch traktowania Ciebie (podobnie z resztą jak Jacola) bardziej jak nauczyciela niż jak równorzednego partnera dyskusji.
Jednak, jako osoba o "szczególnym statusie pedagogicznym" dodatkowo działająca w Poznaniu - cóż - tak, możesz sobie poszukac i wybrać rozmówców bez zdawania się na forum.
Ja wybrałam drogę zawodowa na prowincji. Nie dlatego, ze musiałam - nie, to był mój świadomy wybór - miałam kilka propozycji pracy, równiez w Poznaniu. Wybór ten ma jednak pewne konsekwencje - w całym moim województwie jest zaledwie kilka osób z którymi mogłabym porozmawiać na nurtujące mnie tematy. Pozostaje internet, który pozwala docierac do różnych ludzi i daje szanse wyjścia poza to wąskie, kilkuosobowe grono. Daje także szanse na rozmowę z osobami, które "w realu" raczej nie podjęłyby jej ze mną - bo tylko na forum mam szansę rozmawiać z osobami takimi jak Ty, czy Jacol. W "realu" coż.... "zbyt duża różnica klas", że tak sobie pozwolę. Dlatego dla mnie, prowincjonalnego pedagoga z wyboru, taka możliwość "przypadkowej" rozmowy na forum jest ważna.
Acha - osób z którymi mogę porozmawiać o Wygotskim nie ma w moim województwie wcale, o Piagecie kilka by się znalazło, ale zakres rozmowy szybko by się wyczerpał;))

Nie chodziło mi także o to, ze to Ty jesteś przyczyną "zdychania" watków merytorycznych, ale sprzeciwiłam sie jedynie "ucinaniu ich" bo jak mowisz, nie "kazdy chce byc na maksymalnym zakreceniu". Ok, kto nie chce, nie potrafi, nie może - przecież nie musi. Może nawet takich, ktorzy chcą jest tu bardzo niewielu - nie wiem, nie potrafię i nie chce tego oceniac. Przecież, jezeli ktos nie chce to nie musi brac udziału w dyskusjach na "pełnym zakreceniu". Jeżeli jednak Ty, jako - jak wspomniałam - osoba o "szczegolnym statusie pedagogicznym" zwracasz uwage, zeby nie dyskutowac w taki sposob - robi sie sytuacja trudna, powstaje pytanie czy "wolno" prowadzic dyskusje merytoryczne wogóle - bo gdzie jest ta cienka linia za która już jest "rozliczanie z każdego słowa"?

Uff. Zapewne nie udalo mi sie przekazac tego co chciałam tak jak bym chciała, ale mam nadzieje ze nie jestem niemiła, bo nie o to mi chodziło... Jezeli gdzies wykazałam się nadmierna arogancją czy brakiem dystansu, to przepraszam, nie było to moim celem...

I tez serdecznie pozdrawiam:))) I również nie tylko kurtuazyjnie:)))
werbena14-05-2007 20:05:46   [#3460]

zginęłam

Jeśli zginęłam nad postem achaa, to ponawiam swą prośbę

Kochani, mam prośbę i to nawet wielką.

Czy ktoś z Was mógłby podratować mnie koncepcją lub nawet jej "szkieletem" na dyrektora SOSW dla uczniów z upośledzeniem umysłowym w stopniu umiarkowanym i znacznym? Byłabym BARDZO wdzięczna za pomoc.

bratek14-05-2007 20:35:49   [#3461]

Nie wyrabiam na zakrętach..........

W pracy młyn, na uczelni młyn, w ciągu najbliższych 2 tygodni 2 konferencje, a najbliższy wolny weekend 16 czerwca.....

I wiecie co? Kocham to:))

Tyle, że nie mam nawet czasu porządnie popisać sobie z Wami!

Więc ja tylko krótko, co do mojej poprzedniej sprawy: matki i jej syna....

Najbliżej mi chyba w przemyśleniach do Achyy (Achaaa - tak to się odmienia:))? )

Udało mi się chyba znaleźć "złoty środek", tylko go jeszcze nie zastosowałam..... Jak zastosuję, to się pochwalę jakie to przyniosło efekty. Albo wypłaczę lub wyklnę na Waszym ramieniu- ok?:))

Natomiast chciałam podkreślić, że niewątpliwie znalazłam go również dzięki Wam. Rozmawiając z Wami, szukając argumentów, przewałkowałam jeszcze raz od początku sprawę:))

I o to właśnie tu chodzi chyba na tym Forum:))

Więc jeszcze krótko- personalnie- ok?

Achaa i Annax- dzięki- myślimy podobnie, a ja bardzo potrzebowałam utwierdzenia:))

Fakir- wiesz, ze jestem maksymalistką.... Więc jednak chciałabym po przemyśleniu bardziej wywołać Cię do odpowiedzi.... Co byś zrobił w takiej sytuacji jaką opisywałam? Przecież miałeś podobne u siebie.... PROSZĘ podziel się doświadczeniem!!!

Karolina- cały czas mam niesmak po naszej wymianie poglądów.... Na prawdę nie chciałam Cię urazić... A jeżeli uraziłam to przepraszam!

Jacol! Zafascynowało mnie to co napisałeś "Nie pytany o to nie tłumaczę rodzicowi takich kwestii. Bo jeżeli oni o to się nie pytają to znaczy, że nie są gotowi na usłyszenie odpowiedzi." Nie zgadzam się w 100%!!!!!!! Podyskutujemy o tym dobrze? Tylko za kilka dni:))

Werbena niestety nie pomogę Ci- ja tylko szary kierownik:)) Ale mam nadzieję, że nie zginęłaś znowu tym razem przeze mnie:))

Fakir214-05-2007 22:10:48   [#3462]

Niestety - krótko...

Wczoraj...

Pierwsza Komunia święta "naszych" dzieci...

Wyjątkowo trudna grupa - nie przez dzieci (te są po prostu kochane) lecz przez rodziców... Poplątanych w swoim życiu (większość nie może przyjąć sakramentu) i... równocześnie wyraźnie pragnących choćby fragmentu "normalności", docenienia, szacunku, uznania...

Krzyk o pomoc - znamy to przecież wszyscy...

Im trudniejsze środowisko tym więcej kamer, cyfrówek...

Klasyka...

Efekt? Na mszy świętej celebrowanej przez biskupa włazili na ołtarz, łazili podczas przeistoczenia, siedzieli gdy mieli stać (i odwrotnie)...

Moment pierwszej komunii... Dziecko odmawia przyjęcia (nie dziwię się zresztą - byłby to cud, gdyby w tym momencie i w takich warunkach przyjęło...), biskup nauczony przez nas podaje na dłoń matce...

Tyle tylko, że ani matka ani ojciec nie mieli iść z dzieckiem - żadne nie może przyjąć sakramentu... MIeli iść chrzestni... No, ale poszli rodzice...

Matka wzięła do ręki Hostię i... poszła do ławki...

Moja katechetka (właśnie kończy doktorat z teologii) prawie zemdlała...

Mnie zmroziło... Wszyscy "świadomi" zastygli...

Jeden z "naszych księży" się jednak błyskawicznie zreflektował - przerwał komunikowanie "ludu" i poszedł do ławki... Odebrał Hostię...

Dzieci były cudowne... Kilka drobnych "incydentów", trochę krzyków, trochę wyprowadzania... Kilkanaście kubeczków wody wydanych... Widoki niesamowite - dzieci "chrupiące", dzieci "zdrapujące" palcami z języka, dzieci mlaszczące... Ale też podskakujące ze szczęścia...

Normalnie :))))

Poszłoooooooooooo :)))

Tylko rodzice w swoistym szoku  zapomnieli podziękowac katechetce... No - to ja dzisiaj (w ich imieniu) jej podziękowałem i się cieszyła...

Pisałem już, że tak jak to się dzieje systematycznie od 1978 roku (od tego roku rok w rok idzie jakaś "moja" grupa...) się po prostu spłakałem?

To jest cudowna chwila...

- - -

Achaa... Dziękuję za te słowa, dobre słowa...

Piszesz: "...Dlatego nie widzę nic zdrożnego w tym, że ktoś nie chce, nie potrafi nie może wchodzić w dyskusje o charakterze merytorycznym..."

Ja też nie widzę nic zdrożnego...

I dalej: "...Jeżeli jednak Ty, jako - jak wspomniałam - osoba o "szczegolnym statusie pedagogicznym" zwracasz uwage, zeby nie dyskutowac w taki sposob - robi sie sytuacja trudna, powstaje pytanie czy "wolno" prowadzic dyskusje merytoryczne wogóle - bo gdzie jest ta cienka linia za która już jest "rozliczanie z każdego słowa"?.."

Czy mam jakiś "specjalny status społeczny" to nie wiem... Jestem jaki jestem (i zawsze taki byłem)... Mówisz, że mnie spotkałaś na studiach - więc wiesz, że to co mówię jest prawdą... :)))

Może nie umiałem tego wyrazić w sposób czytelny - nigdy nie było moją intencją jakiekolwiek "zakazywanie" dyskusji merytorycznych. Pisałem o sobie...

I mam jedną prośbę: nie traktuj mnie jako "żywego muzeum" - bo się jeszcze nie czuję :)))

- - -

Werbena - nie mam koncepcji do SOSW - mam swoją koncepcję na moją szkołę... Nie poratuję więc...

- - -

Nela :)))

Nie będę Ci - przez grzeczność - wyliczać co ja mam do zrobienia w najbliższym czasie...

Co do Twojego "wywołania" do odpowiedzi... Hmmm... Pewnie odpowiem, tylko... Wiesz - mam młyn :)))))))

Ale fakt, że takich sytuacji miałem kilka... Dlatego z wyraźnym zaciekawieniem czytałem wypowiedzi w tym wątku...

Co do Twojego "nie zgadzania się z Jackiem w 100%" to... ja się zgadzam z Tobą w 100% :))) - nie pyta się nigdy ten, kto nie wie, że istnieje coś o co może się zapytać...

Do Waszej dyskusji - jeśli będzie - spróbuję się włączyć....

- - -

Tata-menel... Wypuszczony na przepustkę (w związku i na okoliczność I Komunii Św.) z więzienia... Błogosławi, przytula swoje (? oby...) dziecko i całuje je w czoło...

Ja wymiękam... I... przyklękam...

- - -

Pozdrawiam wszystkich...

JACOL15-05-2007 15:29:05   [#3463]

uff, padam na twarz, spróbuję jednak coś odpowiedzieć...

Fakir napisał:

Ja chcę, proszę - zostawcie SPECJAły miejscem, gdzie i ten zwykły nauczyciel i ten bardzo dobry nauczyciel i ten super specjalista będą mogli (bez obawy, że będą zmuszeni do wykazania się super-wiedzą) wejść i po prostu powiedzieć co ich boli..."

No tak, tylko czy ktokolwiek ma możliwość tu na forum zmusić kogokolwiek do wykazania sie super wiedzą? Nie sądzę. Nikt nie może tutaj nikogo odpytać. Nikt nie może zmusić kogokolwiek do odbywania dyskusji merytorycznych - Ty np. ich prawie nie prowadzisz i OK. Piszesz głównie teksty o charakterze "egzystencjalnym" i OK. Chyba nie w tym problem.

Powiem za siebie. Nie było nigdy moim zamiarem ośmieszenie kogokolwiek. Rozumiem, że mój rozmówca powinien móc wyjść "z twarzą" z rozmowy ze mną. Cały czas myślę o rozmowach, które tu odbyłem i robię rachunek sumienia.

Mam jednak żal do ciebie Krzychu za Twój lekceważący stosunek do mojej osoby. Wielokrotnie moje wypowiedzi zbywałeś lekcewarząco pt. "a co ty tam Jacol możesz się znać"

Wielokrotnie mi przypominałeś:

Ty masz kilkanaście sztuk dzieciaczków Jacku - przeciętna szkoła specjalna przynajmniej 10 razy więcej... Ty masz kilka osób kadry inne mają kilkadziesiąt...

Po co to robisz?

Aby moje prawo do wydawania opinii zostało przez Ciebie uszanowane w geście desperacji wyznałem, że odwiedzam rocznie od wielu lat od 25 do 30 placówek specjalnych w całej Polsce.

Niestety, to wg Ciebie nie wystarczy, abym mógł się wypowiadać w tych kwestiach.

Piszesz, że odwiedzasz rocznie ileś tam placówek. Odwiedzasz i co? Hospitujesz? Wizytujesz? Nie wierzę... Masz tam zajęcia kilka, kilkanaście godzin, pogadasz z wiarą na piwie i wracasz do siebie...

(...) ja moje sądy wypowiadam bardzo, ale to bardzo ostrożnie... Chociaż - być może - mógłbym więcej powiedzieć niż Ty... Bo też jeżdżę, ale zawsze się "wgryzam" w to co się tam dzieje... (podkreślenie: J.)

Uniważniasz z góry to co mówię i uważasz, że masz prawo to robić, dlatego, że ty się "wgyzasz", a ja wg. Ciebie nie.

Taki lekceważący stosunek starszego brata. Eee tam, co tam młodzik będzie tam tu starym gadał... Nawet nie próbujesz zmierzyć się z problemami, które poruszam.

Moim zdaniem, Twój apel do mnie, abym się zamknął, nie wynika z formy moich wypowiedzi (naukowej - wg Ciebie), ale treści, która Ci się nie podoba. I być może nie podoba sie iluś tam osobom na tym forum.

Mam jednak prawo do wypowiadania poglądów niepopularnych i kontrowersyjnych, i prawo bronienia ich w sposób jaki chcę, także "naukowy". Twój apel do mnie odbieram jako próbę zamknięcia mi ust. Boli mnie to.

Tak na marginesie. Wcale nie uważam, że dyrektor placówki specjalnej musi znać się na metodyce. Dobrze jest jesli się zna, ale nie musi. Mój wzór idealnego dyrektora - pani dyrektor ze szkoły w Krakowie, o której wspominałem już wczesniej, nie znała się na metodyce! Była z wykształcenia nauczycielem francuskiego. Być może nie potrafiłaby porozmawiać ze mną o żadnym z interesujących mnie problemów. Nie musiała. O tych problemach, potrafią rozmawiać za to jej pracownicy!

Bratek napisała:

Jacol! Zafascynowało mnie to co napisałeś "Nie pytany o to nie tłumaczę rodzicowi takich kwestii. Bo jeżeli oni o to się nie pytają to znaczy, że nie są gotowi na usłyszenie odpowiedzi." Nie zgadzam się w 100%!!!!!!! Podyskutujemy o tym dobrze? Tylko za kilka dni:))

Przywiązuję do tego mojego przekonania dużą wagę. W chwili wolnego czasu napiszę ci uzasadnienie tej tezy, OK?

achaa15-05-2007 16:55:29   [#3464]
bratek:
ciesze sie, ze moje myslenie do czegos Ci sie przydało:) Zycze powodzenia w dalszych działaniach:)
co do odmiany, moze być po prostu "Achaa, Achy";))

fakir, piszesz:
Czy mam jakiś "specjalny status społeczny" to nie wiem... Jestem jaki jestem (i zawsze taki byłem)... Mówisz, że mnie spotkałaś na studiach - więc wiesz, że to co mówię jest prawdą... :)))
Masz, moze nie "spoleczny" ale na pewno pedagogiczny. I mysle, ze wiesz o tym. Jestes "w swiecie pedagogiki specjalnej" osoba rozpoznawalna i osoba z ktorej zdaniem wiele osob sie liczy. Dlatego, jezeli Ty piszesz, że jakis sposob dyskusji jest zły, bo ktos moze sie zle czuc bo nie umie w taki sposob dyskutowac, to nie jest dobre, bo moze powstawac złudzenie, ze taki sposob dyskusji jest na prawde zły. A on jest co najwyżej zły Twoim zdaniem. Odwracajac - czy złe sa dyskusje egzystencjalne skoro jest na pewno na forum czsc osob, ktore nie chca wchodzic w taki rodzaj rozmow?
Czy czujesz o co mi chodzi? Nie wiem, czy potrafie to lepiej wytłumaczyc.
Wiem, ze "jestes jaki jestes" i dlatego własnie jak mowiłam spotkanie z Toba na studiach było dla mnie bardzo budujące. Podobnie z reszta jak z Jacolem - mimo tego ze Jego placówka jest mała, nie uwazam żeby jego zasługi dla pedagogiki jako nauki i praktyki były małe. Wrecz przeciwnie, uwazam, ze jest jednym z najbardziej kreatywnych intlektualnie ludzi w tej branzy.
Piszesz dalej:
Może nie umiałem tego wyrazić w sposób czytelny - nigdy nie było moją intencją jakiekolwiek "zakazywanie" dyskusji merytorycznych. Pisałem o sobie...
Istotnie, nie było to czytelne. Ale dobrze, że się wyjasniło. Faktycznie, nie dało się wyczuć, że piszesz o sobie - wrazenie było bardzo uogólniające....

Acha i nie traktuję Cię jak żywego muzeum. Po prostu uważam Cię za doswiadczonego pedagoga, dyrektora dobrej placówki edukacyjnej (choc musze powiedziec, ze bedac na licznych hospitacjach u Was, nie wszystko mi sie podobalo, ale rozumiem, ze w duzej placówce nie da sie tak idealnie....) i nade wszystko człowieka o głębokiej wrażliwości i zrozumieniu dla niepełnosprawności.
Pamiętam, jak podczas jednej z hospitacji (z dr Kopeć) przez sale gdzie przemawiałeś do nas, studentów, przeszlo male dziecko z dorosłą osobą. Opowiedziałes nam wtedy o swoich klasach dla dzieci z autyzmem (bo był to takiej klasy uczen). I pamietam, ze sposob w jaki o tych dzieciakach mowiłes bardzo mi sie spodobal. (nie potrafie uzywac wielkich słów - po prostu było to ważne wydarzenie dla mnie)...
I nie chodzi o muzeum. Tylko o autorytet zawodowy.

Jacolu:
napisałeś:
Wcale nie uważam, że dyrektor placówki specjalnej musi znać się na metodyce. Dobrze jest jesli się zna, ale nie musi. Mój wzór idealnego dyrektora - pani dyrektor ze szkoły w Krakowie, o której wspominałem już wczesniej, nie znała się na metodyce! Była z wykształcenia nauczycielem francuskiego. Być może nie potrafiłaby porozmawiać ze mną o żadnym z interesujących mnie problemów. Nie musiała. O tych problemach, potrafią rozmawiać za to jej pracownicy!
Zgadzam sie. Dyrektor ma być przede wszystkim dobrym managerem. Ma potrafić wykorzystac potencjał swoich pracowników, ma zachecac ich do rozwoju by dobrze pracowali. Ma potrafić dobrze tych pracowników dobierac i dbac, by zespół sie rozwijał.
najgorszy jest dyrektor "znam sie na wszystkim", dyrektor konfliktujący kadrę, aby nią manipulować, dyrektor który nie może znieść, że jego pracownicy znają sie na metodyce lepiej od niego, który nie tylko nie wykorzystuje potencjału, ale go zabija. Któremu specjaliści potrzebni są "na papierze".
Maelka15-05-2007 17:02:47   [#3465]

Jacol

Pamiętam twój dawny (baaardzo interesujący, choć kontrowersyjny) wątek, przeglądam twoje posty i dochodzę do wniosku, że jesteś bardzo wymagającym rozmówcą.

To zaleta a nie zarzut. Zasługując jednak na taki komplement, trzeba się też liczyć z negatywnymi tej zalety skutkami. Na przykład z tym, że nie każdy czuje sie na siłach podjąć merytoryczną dyskusję. W realu pewnie byłoby łatwiej, pisanie nie zawsze oddaje to, o co nadawcy chodzi. A sam wiesz, że brak zrozumienia intencji oraz konieczność tłumaczenia własnych wypowiedzi, prowadzi często do ostatecznego zapętlenia i rodzi uczucia, których chciałoby się unikać.

Tym bardziej więc dziękuję m.in. Bratkowi, Renacie,które pomimo nawału zadań, podjęły temat i podtrzymują różne interesujące dyskusje.

Po co to piszę, skoro (z mniej lub bardziej uzasadnionych powiodów) nie włączam się w rozmowy?

Ano po to, żeby ci powiedzieć, że cieszę się, że wsadzasz kij w mrowisko. Chciałabym, żebyś nie zrażał się brakiem reakcji na swe posty. Osoby zainteresowane pewnie je czytają, a niezainteresowane pewnie pominą. Niewykluczone jednak, że wreszcie ktoś nabierze odwagi, albo poczuje potrzebę wyrażenia swej opinii, i włączy sie w dyskusję, odciąży dotychczasowych rozmówców.

Czego wszystkim, którym temat kształcenia specjalnego jest bliski, życzę.

:-)

Renata15-05-2007 17:49:05   [#3466]

Jestem bardzo ciekawa Twego uzasadnienia tezy, Jacolu.

Mnie wydaje się, że rodzice nie pytają, bo odpowiedź znają i przewidują co będzie z ich dzieckiem, ale usłyszenie tego może być dla nich zbyt bolesne. Może boją się, że nie sprostają obowiązkom...
Mogą ulegać uczuciu zdeptania miłości, którą obdarzają swe dziecko. Boją się, że kiedy usłyszą słowa brzmiące jak "wyrok" przestaną go kochać. Może boją się, że znienawidzą swe dziecko.
Boją się, że kiedy usłyszą te słowa ich świat legnie w gruzy, bo to co będą musieli zrobić, czego dokonać, przerasta ich w tej chwili... 
Oczyma mówią "nie mów mi tego, ja wiem. Potrzebuję czasu.".

Ciekawa jestem także uzasadnienia Fakira i Bratka, którzy nie zgadzają się z Twoją tezą w całości, aż w 100%... Rozumiem, że także trzeba mówić trudną prawdę, czasem i okrutną...
Lekarz także musi powiedzieć czasem coś na co nikt nie jest przygotowany, ani najbliźsi, a najmniej sam zainteresowany pacjent... Tu często liczą się godziny, minuty... 
A może to rozmowa lekarza z kobietą, która dopiero co została mamą i dowiaduje się, że jej dziecko nigdy w życiu nie będzie z jakichś przyczyn zdrowe, sprawne...

Chcecie powiedzieć, że szok jest najlepszą motywacją, siłą napędową do wywołania zmian, by już dziś rozpocząć intensywną pracę nad przywróceniem lub dążeniem do przywrócenia odpowiedniej sprawności dziecka, któremu za dwa lata grozi zaleganie w wózku, jesli nic się nie zmieni?
A jeśli Wasze rokowania, przewidywania nie ziszczą się, mimo nie podejmowanej intensywnie terapii dziecka? Przecież to nie jest pewne, że dziecko za dwa lata na pewno zalegnie w wózku.
Może tak się wcale nie stanie, dlatego, że w którymś momencie rodzice zapytają, zadadzą to pytanie, bo będą chcieli usłyszeć odpowiedź i będą przygotowani na stojące przed nimi wyzwania jakie im postawicie.

Hm.. No tak mnie się wydaje..

JACOL15-05-2007 18:53:34   [#3467]

Renata napisała:

Ciekawa jestem także uzasadnienia Fakira i Bratka, którzy nie zgadzają się z Twoją tezą w całości, aż w 100%... Rozumiem, że także trzeba mówić trudną prawdę, czasem i okrutną...

Teza brzmiała przypomnę: że specjalista nie pytany, nie powinien się wypowiadać na temat dziecka.

Zacznę od drugiego końca, z którym, jak sądzę zgodzą się moi Szanowni Rozmówcy.

Specjalista zapytany o stan zdrowia lub perspektywy rozwojowe ma obowiązek powiedzieć rodzicom prawdę, także bolesną prawdę, całą prawdę i tylko prawdę, bez owijania w bawełnę. Jak rodzi się dziecko, to rodzice pytają lekarzy czy jest zdrowe. Jak przychodzą do rehabilitanta to oczekują rzetelnej diagnozy rehabilitacyjnej, jak do logopedy to logopedycznej. Samo pojawienie się u specjalisty, jest już prośbą o zdanie.

Dość często spotykam się z sytuacjami w których specjaliści nie mówią rodzicom całej prawdy, chcąc oszczędzić sobie niemiłej reakcji rodziców. Czasami opowiadają świadomie bajki. Czasem świadomie bajki wpisują w orzeczenia i opinie. Mi np. dziecko niewidzące przyszło z poradni dla dzieci niedowidzących z orzeczeniem, że widzi. Zadzwoniłem do terapeutki wzroku co to orzeczenie to pisała, a ona mi, że wie, że dziecko nie widzi, ale rodzice patrzyli się na nią z taką nadzieją. Nie chciała ich zranić.

Tak nie wolno. to nie jest etyczne! Nie pomagamy rodzicom oszukując ich. Czasami musimy być posłańcami przynoszącymi złe wieści. Uczciwe przekazywanie niemiłych informacji jest naszym zawodowym obowiązkiem. Jeżeli wykonujemy go rzetelnie, spokojnie i rzeczowo, pomagamy rodzicom szybciej zaadaprtować się do rzeczywistości. Wszyskich nas uczono faz jakie przechodzą rodzice po urodzeniu się niepełnosprawnego dziecka. Trwa to wiele lat i nie zawsze kończy się zaakceptowaniem bolesnej rzeczywistości. Specjaliści, którzy nie mówią rodzicom prawdy opóźniają emocjonalne dostosowanie się rodziców do rzeczywistości. Tacy specjaliści krzywdzą dzieci, gdyż utrudniając rodzicom urealnienie sobie sytuacji ich dziecka, skazują je na nieadekwatne i szkodliwe odziaływania rodziców, którzy żyjąc w świecie iluzji nie mogą właściwie odpowiadać na potrzeby swojego dziecka.

Zgoda?

Annax15-05-2007 22:33:05   [#3468]

Zgoda Jacku. 100% zgody!!!

Tylko jak ta Twoja wypowiedź ma się do tego co pisałeś wcześniej? Jakoś trudno mi to złozyc w całość.

Pozdrawiam

Renata15-05-2007 22:48:52   [#3469]

Tak.
Stąd i  napisałam - Rozumiem, że także trzeba mówić trudną prawdę, czasem i okrutną...

 

Dość często spotykam się z sytuacjami w których specjaliści nie mówią rodzicom całej prawdy, chcąc oszczędzić sobie niemiłej reakcji rodziców.

Jeśli specjalista chce sobie zaoszczędzić, to dosadniej pisząc, mam w nosie takiego specjalistę. Nie w jego samopoczuciu rzecz.

Napisałeś tezę:
specjalista nie pytany, nie powinien się wypowiadać na temat dziecka,

a wcześniej z jej uzasadnieniem:"Nie pytany o to nie tłumaczę rodzicowi takich kwestii. Bo jeżeli oni o to się nie pytają to znaczy, że nie są gotowi na usłyszenie odpowiedzi.".

Rozumiem więc, że nie piszesz o specjalistach, którzy przedkładają swoje własne samopoczucie, kosztem istoty zagadnienia, a więc sytuacji dziecka i rozumienia tego co dzieje się z dzieckiem przez jego rodziców.

Kontynuuj Jacolu..

--

A poza dyskusją... Znów stosujesz zasadę kontrastu. :-) Ciekawe obserwować jak rozwijasz myśl w ten sposób...

 

JACOL16-05-2007 09:37:18   [#3470]

Kontynuując...

Bardzo często rodzice pytajanas o sytuację swojego dzicka, o perspektywy, o to co oni moga zrobić. To bardzo naturalne...

Nie zawsze jednak mamy do czynienia z sytuacją w której rodzic pyta co sądzimy o jego dziecku, co sądzimy o perspektywach i rokowaniach, co sądzimy o tym co on ma robić, albo i czego robić nie ma dla dobra swojego dziecka. Rodzica to nie interesuje. On już wie co będzie z jego dzieckiem, wie co ma robić (lub czego robic nie ma), on ma już swoje przekonania i wyobrażenia odnośnie tego co jest dobre a co nie jest dobre.

Czasami rodzice przy nas wygłaszają różnorodne kwestie, które świadczą o nierealistycznym spojrzeniu rodzica np. opowiadają jak to w domu ich niewidome dziecko wspaniale widzi (a nawet czyta!). Mówią o tym co to będzie jak ich syn/córka odzyska sprawność (chociaż realnie nie ma na to szansy). Czasami nie nie mówią, ale o tym jak widzą dziecko możemy się zorientować po ich zachowaniu wobec dziecka. W sytuacji o której pisała Bratek, tak własnie było. Mamę nie interesuje co Bratek ma jej do powiedzenia o jej dziecku, nie interesują ją rokowania, nie interesuje jej co Bratek myśli o tym co ona powinna robić.

Ja w takich sytuacjach ja nie radzę tłumaczyć rodzicowi tego, czego rodzić nie chce usłyszeć. radzę nie pytanym nie dyskutowac o jego nie najlepszych pogladach i zachowaniach wobec dziecka. Dlaczego? Ze wzgledów praktycznych. Ale to spróbuję wyjaśnić w następnej wolnej chwili...

achaa16-05-2007 11:43:41   [#3471]
Renata napisała:

Mnie wydaje się, że rodzice nie pytają, bo odpowiedź znają i przewidują co będzie z ich dzieckiem, ale usłyszenie tego może być dla nich zbyt bolesne. Może boją się, że nie sprostają obowiązkom...
Mogą ulegać uczuciu zdeptania miłości, którą obdarzają swe dziecko. Boją się, że kiedy usłyszą słowa brzmiące jak "wyrok" przestaną go kochać. Może boją się, że znienawidzą swe dziecko.
Boją się, że kiedy usłyszą te słowa ich świat legnie w gruzy, bo to co będą musieli zrobić, czego dokonać, przerasta ich w tej chwili...
Oczyma mówią "nie mów mi tego, ja wiem. Potrzebuję czasu.".


Mnie sie wydaje, ze czesciej jest tak, ze rodzice nie pytaja nie tyle dlatego, ze odpowiedz znaja, ale dlatego, ze nie sa gotowi - wewnętrznie staraja się zaprzeczyć niepełnosprawności/chorobie dziecka i próbują żyć w przekonaniu, że wszystko będzie dobrze. Takie niepytanie daje im nadzieje. Mówienie niepytającemu rodzicowi "całej prawdy" może tę nadzieję całkowicie zniszczyć i doprowadzić do odtrącenia dziecka. Z drugiej strony, tak jak pisałam - w centrum problemu jest to dziecko. I trzeba to przewartościowac - jeżeli rodzic nie pyta ale swoim postępowaniem nie zagraża szeroko rozumianemu rozwojowi dziecka, nie należy mu nic mowic, trzeba czekac, az rodzic będzie gotowy. Pracowac z dzieckiem, otoczyc rodzinę wsparciem. Lecz, jezeli rodzic swoim postępowaniem zagraża dziecku, trzeba przedstawić możliwe perspektywy. Jestem za tym, żeby przedstawiać to od siebie i pozytywnie a nie przerzucając na rodzica i negatywnie, czyli: "jeżeli zrobimy to i to jest szansa aby uniknąc tego i tego, co jak sądze jest możliwe w przeciwnym wypadku" lub "spróbujmy postąpić tak i tak wówczas jest mozliwość, ze stanie się to i to" a nie "jezeli państwo nadal będziecie tak postepować to będzie źle, ponieważ ....." lub " państwo swoim traktowaniem dziecka doprowadzicie do tego, że będzie źle

Tak upraszczając.
O czym mysle pisząc, że rodzice mogą zagrażać dziecku...
Jeżeli dziecko kaszle od kilku tygodni i rodzic zamiast pójść do lekarza "leczy" dziecko domowymi metodami, a potem okaże się, że dziecko miało gruźlicę i przez postępowanie rodzica doszło do zaawansowanego stadium, to wiele osób nazwie to zaniedbaniem. Leczenie zaawansowanej gruźlicy jest trudniejsze niż poczatkowego stadium.
Jeżeli dziecko ma objawy zaburzeń rozwoju, a rodzic czeka aż "wyrośnie" i nie idzie do specjalisty, przez co dziecko trafia do terapii/rehabilitacji późno, kiesy nieprawidłowe wzorce uległy utrwaleniu, kiedy minięły okresy wrażliwości (największej) na określone oddziaływania to czy to tez jest zaniedbanie?
O takich sytuacjach mysle, kiedy nic nie mówiąc przyzwala się na czekanie bezczynne, przyzwala się na nietrafione działania, które moga pogłębiać problem dziecka a tym samym zmniejsza się szansę na udane działania terapeutyczne/rehabilitacyjne czy nawet w koncu edukacyjne w przyszłości. Tego moim zdaniem robić nie wolno. Tu gotowośc rodzica na przyjęcie trudnej informacji nie ma nic do rzeczy. Tu musi być na pierwszym miejscu dziecko.
Emocjonalne przystosowanie się do informacji o realnym stanie dziecka jest niezwykle trudne (pisze to także na podstawie własnych doświadczen jako rodzica). I zawsze mówiąc rodzicowi, który nie jest gotowy trzeba mieć to na uwadze, że on z drugiej strony musi dostać informacje jak "przetrwać". Sama prawda "między oczy" moze bardzo zaszkodzic dziecku, bo rodzic zamiast skoncentrowac sie na nim (o co nam chodzi, kiedy informujemy) może się jeszcze bardziej skoncentrować na sobie i swoich przezyciach. O tym, moim zdaniem zawsze trzeba pamietac, kiedy podejmuje sie decyzje o powiedzeniu czegoś rodzicowi niegotowemu na tą informację.
Fakir216-05-2007 22:59:15   [#3472]

- - -

Gorąco i serdecznie upraszam o wyrozumiałość...

Przypomniałem sobie, że do 21.05. mam termin składania "ofert" na konkurs na stanowisko dyrektora...

Tak więc - zasiadłem... I tworzę...

Jakby nieco mniej tutaj zaglądam - chociaż nie ukrywam: CZYTAM co piszecie...

Pierwszego czerwca mam konkurs...

A "po drodze" niejako cała organizacja i parę innych tego typu spraw...

Mojego "nieodpowiadania" proszę nie traktować jako niechęci...

Pozdrawiam SPECJAły :))))

georgina17-05-2007 11:21:33   [#3473]

Fakir2

Ponownie zapraszam Ciebie do udziału w wyjeździe edukacyjnym na Krym 8-20 lipca br. Serdecznie pozdrawiam.
JACOL17-05-2007 22:38:19   [#3474]

Ledwo patrzę na oczy...

Ale spróbuję dopowiedzieć coś od siebie do tego co napisała Achaa.

Generalnie chodzi o to, aby w rozmowie z rodzicem nie atakować i nie przełamywać jego obron. Każdy z nas oszukuje siebie nieświadomie na różne sposoby. Tak działają mechanizmy obronne osobowości. Nasza integralność, tożsamość, nasza świadomość siebie, nasze dobre mniemanie o sobie, są strzeżone badzo silnie psychologicznymi mechanizmami chroniącymi nasze kruche "ja".

Jeżeli rodzic czegoś "nie widzi", "nie rozumie", "nie czuje" itp. a my spróbujemy przełamać jego obrony, tłumacząc mu brutalnie, że nie jest w porządku, to wyrządzamy mu krzywdę. Przełamywanie obron zamiast poszerzać, bardzo ogranicza możliwości adaptacyjne takiego człowieka. Zamiast zajmować się swoim dzieckiem, jeszcze bardziej będzie się starał znaleźć jakąś wewnętrzną równowagę. Mechanizmy obronne mają głęboki sens, mają duże znaczenie funkcjonalne, pilnują jakiegoś DOBRA, mają więc głeboki sens.

Chciałbym zwrócić Wam uwagę jeszcze na jeden fakt. Osoba skrzwdzona przez nauczycieli-terapeutów, nie musi sądzić, że została skrzywdzona. Może uważać, że to brutalne postawienie jej przed oczy PRAWDY pomogło jej. Na tej samej zasadzie jednak osoby bite w dzieciństwie, zeznają, że to dobrze, że były bite, że dzieki temu wyrosły na porządnych ludzi. Takie okłamywanie siebie i nadawanie pozytywnego sensu negatywnym doświadczeniom chroni nas przed świadomością bycia niewinna ofiarą, przed świadomością bezsensownego cierpienia, które sprawili nam inni. Dlatego wspominając traumatyczne doświadczenia ze specjalistami rodzice skłonni są dostrzegać w nich pozytywne efekty. Faktycznie jednak, albo pozytywów tych nie ma, albo są, ale wynikają z innych doświadczeń. Osoba, która zmienia swoją postawę z reguły nie zdaje sobie dobrze sprawy z przyczyn tej zmiany. Może co jedynie fantazjować sobie, co też sprawiło, że przejrzała.

Oczywiście pomiędzy atakowaniem obron (czyli komentowaniu nie pytanym zachowań, poglądów, uczuć, przekonań) a nic nie robieniem, jest wystarczająco duży obszar możliwych oddziaływać na rodzica, który jak myślę trzeba dobrze przemyśleć pracując z rodzicami dzieci niepełnosprawnych...

Pozdrawiam wszystkich...

some17-05-2007 23:02:04   [#3475]

Zaglądam tu do Was czasem, choć nie całkiem Specjał jestem. Nie całkkiem, bo w takiej placówce nie pracuję. Ale tamat prywatnie mi bliski.Przerobiłam w związku z tym wiele problemów w zyciu. Wiem,że niektórym rodzicom baaaardzo cięko przychodzi przełkniecie prawdy o problemach dziecka. Uciekają od tego jak tylko mogą. Wiele mają na to sposobów. Bardziej lub mniej nieswiadomie krzywdzą dziecko, siebie.....

Ale to naprawdę jest trudne. Co innego pracować z takimi dziećmi ( to też nie jest łatwe ! ) a co innego mieć takie dziecko.

JACOL18-05-2007 10:12:44   [#3476]

Tak mi przyszło do głowy...

Słowa Fakira:

Więc proszę - to forum, ten wątek to było miejsce, gdzie mógł każdy "od SPECJAŁów" wejść, coś napisać, się wyżalić, rzucić problem...

Nie każdy jest naukowcem, nie każdy wie tyle ile np. ja wiem... I co z tego?

Każdy z nas, jak się uprze, udowodni drugiemu, że jest durny... Tylko PO CO?

Ja chcę, proszę - zostawcie SPECJAły miejscem, gdzie i ten zwykły nauczyciel i ten bardzo dobry nauczyciel i ten super specjalista będą mogli (bez obawy, że będą zmuszeni do wykazania się super-wiedzą) wejść i po prostu powiedzieć co ich boli...

są prośbą właśnie o "nie walenie między oczy", są prośbą, aby nie udowadniać rozmówcy, że gada głupoty, że postepuje niewłaściwie itp. są prośbą, aby nie tłumaczyć rozmówcy tych kwestii, o które się nie pyta...

Można powiedzieć, że Fakir zgadza się ze mną, aby nie pytanym nie tłumaczyć występującym na tym forum specjalistom różnych metodycznych kwestii, bo mogą oni poczuć się "zrobieni w durnia". Po co to? - pyta Fakir. Dokładnie ja tak samo myślę o rodzicach. Nie "róbmy z nich durni" udowadniając im łopatologicznie, że źle postepują ze swoimi dziećmi. Bo po co? Zastanawiam się dlaczego Krzychu o rodzicach niepełnosprawnych dzieci myślisz zdecydowanie z mniejszą wyrozumiałością, niż o swoich koleżankach i kolegach z branży. Czy, aby nie są to podwójne standardy?

A co do specjalistów na tym forum, sprawa jest prosta! Oni się proszą o opinię! Taki jest bowiem sens forum dyskusyjnego. Nie można tutaj wygłasić jakiejś tezy i poprosić pozostałych, aby nie komentowali i nie odnosili się do tej tezy. Nie można tutaj zaprezentować własnego zdania i zabronić innym prezentowania zdania odrębnego, przeciwnego, dlatego, że np. "nie jest się naukowcem" więc nie ma się obowiązku brania odpowiedzialności za to co sie powiedziało.

Gdy ja zaczynałem pisać na tym forum, od razu dostałem ostrego lewego sierpowego od "Janusza Pawłowskiego". Ale do głowy by mi nie przyszło, aby powiedzieć mu, żeby się odczepił, bo ja tylko tu wszedłem na forum, aby powiedzieć "co mnie boli" i nie interesuje mnie co on ma do powiedzenia...

Napisałem co powyżej i bardzo proszę, aby nikt nie przedstawiał zdania przeciwnego, bo sprawi mi to przykrość. Mile widziane są za to słowa zachwytu, poparcia i uznania. J.

Karolina18-05-2007 10:14:38   [#3477]
;-))
achaa18-05-2007 17:38:49   [#3478]
Jacol:

Gdy ja zaczynałem pisać na tym forum, od razu dostałem ostrego lewego sierpowego od "Janusza Pawłowskiego". Ale do głowy by mi nie przyszło, aby powiedzieć mu, żeby się odczepił, bo ja tylko tu wszedłem na forum, aby powiedzieć "co mnie boli" i nie interesuje mnie co on ma do powiedzenia...


:) Kiedy ja pierwszy raz cos pisałam na tym forum, o ile pamietam była to dosc burzliwa dyskusja o przygotowaniu pedagogow do pracy, tez odebralam kilka niemiłych uwag (w sensie - dla mnie niemiłych). I trudno. Taki los. Jak sie nic nie ma do powiedzenia, lub nic nie mowi, lub nic nie chce mowic to sie nie odbiera rzadnych uwag - ani miłych ani przykrych. ponadto... Do licha, nie jestem małym dzieckiem, uczniakiem ktory czeka na pochwałę. Oczywiscie uwazam, ze pewne standardy rozmowy obowiazuja i wydaje mi sie, ze nigdy na tym forum nie zostały one przekroczone.
I popieram - forum jezeli dopuszcza wymiane mysli na tematy merytoryczne, słuzy wlasnie wymianie tych mysli i nie chciałabym tychze cenzurowac w mysl zasady, ze ktos moze sie poczuc "gorszy" bo nie czytał Wygotskiego (hehe biedny Wygotski...) A juz jak rozumiem zostało ustalone, ze forum dopuszcza wymiane mysli merytorycznych (co mnie cieszy).

Napisałem co powyżej i bardzo proszę, aby nikt nie przedstawiał zdania przeciwnego, bo sprawi mi to przykrość. Mile widziane są za to słowa zachwytu, poparcia i uznania. J.
ooooczywiscie;)
achaa18-05-2007 17:42:20   [#3479]
Jacol:


Osoba skrzwdzona przez nauczycieli-terapeutów, nie musi sądzić, że została skrzywdzona. Może uważać, że to brutalne postawienie jej przed oczy PRAWDY pomogło jej. Na tej samej zasadzie jednak osoby bite w dzieciństwie, zeznają, że to dobrze, że były bite, że dzieki temu wyrosły na porządnych ludzi. Takie okłamywanie siebie i nadawanie pozytywnego sensu negatywnym doświadczeniom chroni nas przed świadomością bycia niewinna ofiarą, przed świadomością bezsensownego cierpienia, które sprawili nam inni. Dlatego wspominając traumatyczne doświadczenia ze specjalistami rodzice skłonni są dostrzegać w nich pozytywne efekty. Faktycznie jednak, albo pozytywów tych nie ma, albo są, ale wynikają z innych doświadczeń. Osoba, która zmienia swoją postawę z reguły nie zdaje sobie dobrze sprawy z przyczyn tej zmiany. Może co jedynie fantazjować sobie, co też sprawiło, że przejrzała.


bardzo bardzo interesujace. Ciekawe spostrzeżenie. Zamierzam sobie to przemyslec, gdyz stawia to problem w jeszcze nieco innym świetle niż dotąd go postrzegałam. Warta uwagi koncepcja.
Dodaje mi treści do formy która wydawała mi sie słuszna, choc nie rozpatrywałam tego jeszcze w takim aspekcie.
Dzieki Jacol za materiał do myslenia.
JACOL19-05-2007 21:27:15   [#3480]

Tak sobie myślę...

Tak sobie jeszcze myślę o tej matce, którą przedstawiła Bratek. Przeczytałem wszysko jeszcze raz uważnie. Mam do tej mamy dużo sypatii. Jest w bardzo ciężkiej dla siebie sytuacji. życie jej nie oszczędzało. Zapewne "pada na ryj" przytłoczona obowiązkami. Podjęła się uciązliwej terapii swojego dziecka. Miała nadzieję na poprawę. A teraz widzi jak jej dziecko marnieje w oczach. Jedynie czego chce, to oczczędzić mu cierpienia.

Specjaliści z którymi ma kontakt nie znają przyczyny pogarszania się stanu fizycznego, nie mogą jej też obiecać poprawy.(Ja zastanawiam się czy aby nie jest to jakaś choroba genetyczna). Nic nie mogą obiecać, jedynie dużo wymagać. Placówka, która zajmuje się jej dzieckiem robi to tylko pięć godzin dziennie. Nie jest w stanie rehabilitować jej dziecka. Specjaliści, którzy sami nie muszą tego robić chcą, aby to ona zmobilizowała się jeszcze bardziej. Uważają, że powinna włożyć w terapię swojego dziecka jeszcze więcej wysiłku - bardzo dużo wysiłku! A ona niedospana, bez wsparcia męża, urobiona po pachy - skąd ma wziąść siły? Specjaliści po pracy zmęczeni przychodzą do domu, wyciągają się na tapczanach, a ona nie dość, że ma dom na głowie, to jeszcze ma ostro zasuwać przy niepełnosprawnym dziecku? Przecież gdzieś są granice wytrzymałości człowieka!

I jeszcze coś. Jest jakiś naturalny mechanizm, który włącza się u rodziców dzieci, które źle rokują, że rodzice ci przestają dostrzegać pogarszający się stan swoich dzieci. Chroni to tych rodziców przed rozpaczą, jak mniemam. Tym chorym dzieciom daje opiekę, może nie jest najlepszą, ale jednak. Opiekę, której byłyby pozbawione, gdyby ich rodzice poddali się rozpaczy. Takie oszukiwanie siebie, pozwala tym rodzicom trzymać się jeszcze jakoś, i jakoś tam funkcjonować. Nie wiem czy od tej mamy można dużo jeszcze chcieć...

JACOL19-05-2007 22:08:02   [#3481]

achaa napisała:

Dyrektor ma być przede wszystkim dobrym managerem. Ma potrafić wykorzystac potencjał swoich pracowników, ma zachecac ich do rozwoju by dobrze pracowali. Ma potrafić dobrze tych pracowników dobierac i dbac, by zespół sie rozwijał.
najgorszy jest dyrektor "znam sie na wszystkim", dyrektor konfliktujący kadrę, aby nią manipulować, dyrektor który nie może znieść, że jego pracownicy znają sie na metodyce lepiej od niego, który nie tylko nie wykorzystuje potencjału, ale go zabija. Któremu specjaliści potrzebni są "na papierze".

Dyrektorka, o której wam pisałem a której pracę podziwam ciągle o sobie mówiła, że na pracy z dziećmi się nie zna! W związku z tym, że się "nie znała" nie oceniała swoich pracowników. Nie stosowała, ani kar ani nagród - także indywidualnych pochwał. Nie dawała na koniec roku dypomów na najlepszych, nie różnicowała premi uznaniowej itp. Czyli spełniłała podstawowy postulat pracy zespołowej - wprowadziła brak rywalizacji! Jeżeli dyrektor różnicuje pracowników w jakikolwiek sposób na lepszych i gorszych, na lepiej pracujących i gorzej pracujących - zabija współpracę. Takie zabijanie pracy zespołowej jest niestety powszechne w Polskich placówkach specjalnych. Nie wywyższanie się dyrektora ponad pracowników jest bardzo trudnym, ale koniecznym warunkiem zespołowej organizacji pracy. Myślę, że dyrektorzy placówek specjalnych nie zdają sobie z tego sprawy. Może się mylę, to mnie poprawcie!

Ponad to, w tamtej szkole wiele podstawowych decyzji odnośnie funkcjonowania szkoły, podejmowali zwyczajni, szeregowi nauczyciele. Takie delegowanie uprawnień w dół, upodmiotowianie zespołu jest możliwe tylko, gdy spełniony jest warunek wyminiony powyżej czyli wyrugowanie rywalizacji między nauczycielami. Przykładowo, gdyby pozwolić nauczycielom rywalizującym ze sobą, decydować o podziale nowo przyjętych dzieci do poszczególnych grup/klas - wyszła by z tego regularna jatka. Nauczyciele walczyli by o najkorzystniejsze dla siebie rozwiązanie, a nie myśleli by o dobru dzieci. W tamtej szkole do tego nie dochodzi, bo w razie nie dawania sobie rady nauczyciel może liczyć na pomoc np. na dosłanie dodatkowej (trzeciej osoby do grupy). Tłumaczyli mi jak to rozpisują formalnie w papierach - tą trzecia osobę. itp. itd. W tamtej szkole nikt nie pracuje sam! Problemy kogokolwiek są problemami wszyskich.

No i swoboda mówienia głośno o sobie, o swojej szkole. Ujawniające się różnice zdań i podejść. Krytyczne myślenie o własnej pracy, o swoich współpracownikach, o dyrektorze też! :-))). Tam nikt nie boi sie dyrekcji! Nikt nie boi się dyrekcji powiedzieć, że głupio gada.

Stąd taka dynamika tamtego zespołu, którą obserwowałem. Chcę dodać, że dostrzegam też słabości i braki tamtej szkoły, ale funkcjonująca terapia dzieci zorganizowana na sposób zespołowy w praktyce, w moich oczach, te wszyskie występujące w tamtej szkole słabości z nawiązką zrekomensowała.

Mi kontakt z nauczycielami tamtej szkoły dużo nauczył i dał dużo do myślenia.

Renata19-05-2007 22:43:46   [#3482]

Bratek napisała:

Oczywiście powinniśmy pomóc przejść jej przez adaptację do tak naprawdę nowej niepełnosprawnośc. Chcieliśmy i chcemy to zrobić- powiem więcej robimy. Tyle, że życie okazało, że nie mamy czasu....A nawet nie tyle my co ten chłopiec.

Potem jeszcze:

Jeżeli chcecie mi pomóc, to pomyślcie, że ten chłopiec ma nie problem z napięciem mięśniowym, a ma np. jakąś ropiejącą ranę.... Rana się babrze, ropa cieknie, ewidentne zakażenie postępujea matka uparcie wystrzega się wizyty u lekarza, bo np. nie chce bym mu tą ranę oczyszczano bo to sprawi mu ból. Co byście zrobili w takiej sytuacji?!

I Jacol napisał:

Jest jakiś naturalny mechanizm, który włącza się u rodziców dzieci, które źle rokują, że rodzice ci przestają dostrzegać pogarszający się stan swoich dzieci. Chroni to tych rodziców przed rozpaczą, jak mniemam. Tym chorym dzieciom daje opiekę, może nie jest najlepszą, ale jednak. Opiekę, której byłyby pozbawione, gdyby ich rodzice poddali się rozpaczy. Takie oszukiwanie siebie, pozwala tym rodzicom trzymać się jeszcze jakoś, i jakoś tam funkcjonować. Nie wiem czy od tej mamy można dużo jeszcze chcieć...

Rezygnacja?

JACOL20-05-2007 11:31:58   [#3483]

Rezygnacja? - pyta Renata

Trzy sytuacje z życia.

Rehabilitantka długo prosiła mamę (samotnie wychowujcą niepełnosprawną córkę) o robienie masażu dziecka w wannie w ciepłej wodzie. Matka niby się zgadzała, ale nigdy tego nie robiła, co doprowadzało rehabilitantkę do rozpaczy. Któregoś razu rehabilitantka odwiedziła w domu ową matkę. Cóż się okazało? Kiedy weszła do łazienki, okazało się, że nie ma tam ogrzewania (stara kamienica), wanna strasznie głąboka (przedwojenna jakaś) a na dodatek w łazience jest przeraźliwie ciasno, dziecka nie ma gdzie rozebrać - trzeba nosić przez korytarz z pokoju itp, itd. Rehabilitantka zrozumiała, że dla tej matki jej prośba, nie tylk, ze była niezwykle trudna do wykonania, ale jeszcze niebezpieczna dla dziecka. Dlatego matka wolała w pokoju myć swoje dziecko w misce za pomocą gąbki. Rehabilitantka zrozumiała, że ona sama miałaby problemy ze zrealizowaniem własnej prośby.

Pewna pedagog prosiła mamę, aby czasem wychodziła na dwór ze swoim niepełnosprawnym dzieckiem. Matka niby się zgadzała, ale z dzieckiem nie wychodziła. Razu pewnego, owa pedagożka odwiedziła tą mamę. Mieszkała na 4 piętrze starej kamienicy. Schody kręte. Matka cały dzień sama w domu. Ojciec cały dzień w pracy. Oprócz niepełnosprawnego syna trójka innych dzieci, w tym dwuletnie bliźniaki. Nauczycielka zrozumiała, że ona sama  z tą czwórką nie dała by rady zejść na dół.

Pewna rehabilitantka pomagała rodzinie w której dwójka dzieci była niepełnosprawna (dzieci "leżące" z głębokim stopniem u.u.). Z rehabilitantką kontaktował sie ojciec, gdyż matka przez wiele lat walczyła z rakiem. W końcu umarła. Ojciec pracował i zajmował się dziećmi, ciągle biegał do szpitala odwiedzać żonę. Rehabilitantka miała sporo słusznych zaleceń odnośnie postępowania tego ojca z niepełnosprawnymi dziećmi. Ojciec je ignorował, co rehabilitantkę denerwowało straszliwie, bo oczywiście cierpiały na tym niepełnosprawne dzieci. Dziś, gdy ta rehabilitantka o tym opowiada, to się rumieni ze wstydu. Zmieniło się to, że ona teraz sama ma trójkę dzieci. To pozwoliło jej zrozumieć nieco sytuacje tego ojca. "Jaka byłam głupia, prosząc go o to czy tamto. Ja mam dzieci zdrowe, męża - który mi pomaga, obie babcie do pomocy, a i tak nie wyrabiam się ze wszystkim."

Czasami nasze słuszne życzenia do rodziców, wynikają z niezrozumienia sytuacji rodzica. Specjalista nie interesując się całym kontekstem, nie wnikając w realia, w oderwaniu od rzeczywistości, myśląc tylko o jednym problemie, może wobec rodzica prezentować postawę roszczeniową.

Gdyby ta mama, przyszła do Bratka i poprosiła, aby Bratek zorganizowłała w szkole rehabilitację na odpowiednim poziomie, aby znalazła także środki na odpowiednio przeszkoloną pomoc tej mamie w domu - codziennie chociaż 5 godzin dziennie po południu...

Czy takie życzenia tej mamy wobec Bratka byłyby uzasadnione? Jak najbardziej! To niewątpliwie pomogłoby temu dziecku! Matka nie wysuwa jednak takich słusznych życzeń wobec szkoły.

Renato, czy to rezygnacja?

maeljas20-05-2007 11:50:49   [#3484]

a tam nie zrozumiała!

rehabilitanka a szczególnie pedagog są  do kitu

traktują swoją pracę przedmiotowo i tyle

 - najpierw powinny poznać warunki domowe pacjenta  a nie wymyślać cuda wianki

Jacol poprzkład podany przez Ciebie to nie "Niezrozumienie" tylko niewiedza i brak wyobraźni

Dla mnie:

"Specjalista nie interesując się całym kontekstem, nie wnikając w realia, w oderwaniu od rzeczywistości"

to nie specjalista

JACOL20-05-2007 12:54:57   [#3485]

Maelias zauważyłaś?

Logopeda zazwyczaj myśli o ćwiczeniach logopedycznych - niech rodzic wykonuje, rehabilitant - o rehabilitacji, nauczyciel o zajęciach terapeutyczno-edukacyjnych itp. Nikogo nie interesuje kiedy i jak ma to rodzic wszystko wykonywać. Jak rodzic tego nie zrobi, to dziecko poniesie szkodę!

A może by tak rodzicowi to wytłumaczyć waląc mu między oczy - że nie wszysko dobrze wykonuje, że nie jest dobrym rodzicem, że przez niego dziecko nie będzie robiło tego czy tamtego?

Ja chciałem tylko powiedzieć, że nasze oczekiwania wobec rodziców powinny miec swoje granice. Trzeba moim zdaniem uważać, aby za braki w systemie pomocy dzieciom niepełnosprawnym nie odpowiadali rodzice. Trzeba uważać, aby nie przesadzić w naszych oczekiwaniach...

rehabilitanka a szczególnie pedagog są  do kitu

łatwa i szybka ocena :-))) nie mi oceniać. Moim zdaniem wiele dzieci (i wielu rodziców) tym specjalistkom wiele zawdzięcza. Obie mają doskonały kontakt z dziećmi i jak lwy walczą o dobro dzieci z którymi pracują. Wielu specjalistów bardzo zaangażowanych w pracę z dziećmi, mających wobec siebie duże wymagania - ma łatwość w stawianiu zbyt dużych wymagań rodzicom. Casem przeginają  i tyle ...

Renata20-05-2007 14:39:55   [#3486]

Wiesz Jacolu, z jednej strony specjalista ma pomóc i ma tę świadomość konieczności jej udzielania, stąd podkreślenie moje w wypowiedzi Bratka. Podkreśla przy tym sama, że chłopiec nie ma czasu... Matka unika, chroni... Nie wiesz czy jeszcze od tej mamy można czegoś oczekiwać... Pisałeś też, że wymagania wobec niej może odbierać jako fanaberie. Zważywszy jej złożoną sytuację - zapewne tak.

Podałeś kilka czytelnych przykładów na zrozumienie sytuacji... W opisanych sytuacjach można nawet tak owe życzenia specjalistów nazwać dosłownie fanaberiami, aczkolwiek są one tworzone przede wszystkim dla dobra dziecka. 

Wspomniałeś też wcześniej o fazach które przechodzą rodzice po urodzeniu dzieci niepełnosprawnych, z zaznaczeniem, że trwa to też i długi czas, a i nie zawsze kończy się akceptacją przez rodziców.

Wspomniałeś także o tym, że specjalista nie pytany, nie powinien się wypowiadać na temat dziecka, rozumiem, że zwłaszcza w kontekście powyżej opisanych sytuacji, także i tej Bratka.

Na ile jednak to milczenie można zachować specjaliście? Na ile jednak rezygnować z pomocy rodzicowi? Wszak rodzic musi się tu mierzyć także sam ze sobą, ze swoimi rozterkami, ze swoją rozpaczą, której najgorzej jeśli się podda... Musi mysleć też o swoim dziecku. Jacolu, z kim ma rodzic porozmawiać o tym, nawet jeśli nie pyta?

Czy specjalista nie powinien być w tak trudnych sytuacjach przy rodzicu? Czy jednak nie powinien wskazywać mu drogi, pomagać w dostrzeganiu przyszłości, bez tych oznak rezygnacji, mimo "braku czasu" (w rozumieniu regresji), mimo przechodzenia przez rodziców na drogę unikania z przyczyn dla nich zrozumiałych, chociażby tych spowodowanych takimi a nie innymi warunkami życiowymi, mimo obarczania winą specjalistów o rzekome złamanie kręgosłupa, zmęczenie dziecka, zadawanie mu bólu... 
Tu nie tylko dziecko potrzebuje pomocy, ale i rodzic...

Jak rozwiązujesz Ty takie problemy? Jak pomagasz rodzicowi?

JACOL20-05-2007 17:58:13   [#3487]

W opisanych sytuacjach można nawet tak owe życzenia specjalistów nazwać dosłownie fanaberiami, aczkolwiek są one tworzone przede wszystkim dla dobra dziecka. 

W sytuacji pierwszej (z wanną) dziecko miało nieco szansy na samodzielne przemieszczanie się. W sytuacji drugiej (ze spacerem) dziecko na okragło zapadało na coraz cięższe postacie zapalenia płuc. Ciągle na antybiotyku, często w szpitalu. U dzieci "leżących" takie problemy są częstą przyczyną śmierci, nie mówiąc już o tym, że nie można z dzieckiem ciągle chorym pracować sensownie. Z praktyki było wiadomym, że jak dziecko miało okazję wychodzić na dwór i miało reguralnie robione ćwiczenia oddechowe + miało możliwość pionizowania, to liczba zachorowań zdecydowanie malała. Matka o tym wiedziała, ale nie była w stanie reguralnie wychodzić z dzieckiem na spacery. W zasadzie w ogóle nie była w stanie wychodzić nigdzie, przez długie miesiące.

Na ile jednak to milczenie można zachować specjaliście? Na ile jednak rezygnować z pomocy rodzicowi?

Czy jedyny sposób pomagania jaki przychodzi Ci do głowy polegać musi na odpowiadaniu rodzicowi na pytania na których nie postawił? Są przecież jeszcze inne możliwości. Specjalista powinien, wg mnie, przede wszystkim uczyć rodzica różnorodnych umiejętności!!!! (Jak to robić wg mnie już wcześniej wyjaśniałem.) Uczenie nowych umiejętności "nie wprost" zmienia poglądy i całościowe zachowania rodziców, bez rozmawiania o nich z rodzicem. Nie chodzi przecież o to, aby rodzicowi wytknąć to czy tamto, ale aby pomóc mu się zmienić.

We właściwym towrzyszeniu rodzicowi chodzi o to, żeby nie pytanym nie komentować zachowań, przekonań i poglądów rodzica na wychowanie jego dziecka. Dlatego właśnie, że takie zachowanie wcale nie pomaga rodzicowi, wg mnie! Przeszkadza to rodzicowi w mierzeniu się ze sobą, ze swoimi rozterkami, ze swoją rozpaczą, przyspiesza poddanie się rodzica.

Specjalista, który komentuje nie pytanym poglądy i przekonania rodzica nie jest z rodzicem - jest przeciw rodzicowi. Nie pokazuje mu żadnej drogi a jedynie zapędza w ślepą uliczkę. Zamist rodzica wspierać dokopuje mu. A rodzic przecież potrzebuje pomocy, nieprawdaż Renato?

Czy z faktu, że nie potrafimy rodzica nauczyć zajmowania się jego dzieckiem wynika, że mamy prawo mu dołożyć, oznajmiając mu, że jest beznadziejnym rodzicem, bo tego czy tamtego nie robi?

Pozdrawiam wszystkich. J.

Karolina20-05-2007 18:12:17   [#3488]
może obok tematu głównego - ponieważ lubię o konkretach... Jacku.. to dziecko uczęszczało do was do przedszkola? Ktos je zatem przywoził? Bywało poza domem..? Jeśli nie to - jak zareagowaliście na fakt, że to dziecko miesiącami nie wychodzi z domu? Tak mnie zainteresowało...Rozumiem, że pracownicy nie mają czasu zabierać dzieci na spacer ale może zgłosiliście to w MOPS, może matce trzeba zapewnić SUO aby któs przychodził i zabierał na powierze, może jakiś wolontariat?
JACOL20-05-2007 18:56:29   [#3489]

Karolino,

Opowiadziałem historię sprzed lat...

Sprawa została załatwiona pomyślnie. Dziecko mieszka na parterze po za miastem, często jest na dworze i żyje...

JACOL20-05-2007 18:58:35   [#3490]
tak sobie myślę, że Karolino, Twoje intuicje co do tego przypadku były właściwe. Chciałaś odciążyć mamę a nie ją dociążyć... :-)
Renata20-05-2007 19:28:49   [#3491]

Czy jedyny sposób pomagania jaki przychodzi Ci do głowy polegać musi na odpowiadaniu rodzicowi na pytania na których nie postawił?

Nie wiem, skąd pomysł, że w moim odczuciu to jedyny taki sposób? Dopytywałam, bo zdaje się są to Twoje słowa - specjalista nie pytany, nie powinien się wypowiadać na temat dziecka. 

 Są przecież jeszcze inne możliwości.

No właśnie. I w tym kierunku chciałam byś rozwinął myśl.

Pozdrawiam.

JACOL20-05-2007 19:34:24   [#3492]

Juz kiedyś ci pisałem o tym, ale wkleję raz jeszcze :-)))

Dam Ci przykład:

 

Mama o postawie nadopiekuńczej. Niepełnosprawny syn z upośledzeniem głębokim teroryzował tę rodzinę. A mama, co synek zakwili, już na posterunku. A syn potrafił ją w twarz uderzyć jedną sprawną ręką, jedzenie złośliwie ze stołu zrzucać itp. Tak siedzę sobie z tą mamą i nagle mnie naszło, że jej wyjaśnię jak ważne jest stawianie dziecku wymagań. Wkładając w to całą swoją zdolność oratorską, z przykładami z życia, z cytatami z książek, z przedstawieniem konsekwencji niewłaściwej postawy, bardzo przekonująco wyłożyłem jej znaczenie stawiania jej dziecku wymagań przez nią. Dałem jej dobre wskazówki, w których momentach magłaby sie do moich rad zastosować.

 

Po rozmowie byłem z siebie bardzo zadowolony. Jak to miło jest błysnąć własną elokwencją, intelektem i wykształceniem przed rodzicem. Człowiek się czuje taki kompetentny, że wie jak inni powinni dzieci wychowywać.

 

Ale na drugi dzień mnie tknęło. Zrobiłem przecież tej mamie krzywdę. I to ja, który uczę nauczycieli, aby tego nie robili. Nie należy NIE PYTANYM rozmawiać z rodzicami  o poglądach na wychowanie! Ona mnie nie prosiła o radę, czy ma stawiać wymagania. To ja zacząłem tę rozmowę. Ona te moje rady to se może wsadzić... Nic jej nie pomogły, a jedynie wpędziły ją w poczucie winy. Wpędzanie rodziców w poczucie winy przez specjalistów to grzech ciężki. Rodzic nadopiekuńczy nie dlatego nie umie postawić dziecku wymagań, że tego nie wie. On po prostu nie umie tego wykonać. Zamist się wymądrzać trzeba go nauczyć konretnego małego zachowania w którym będzie on potrafił (najpierw przy wsparciu nauczyciela, a potem sam) postawić wymagania swojemu dziecku. Trzeba rozumieć, że on stawiając swojemu dziecku wymagania boi się utracić miłość swojego dziecka. Tłumaczenie rodzicowi czegokolwiek tu nic nie pomoże. Dopiero jak doświadczy, że postawienie konkretnego wymagania nie przekreśliło miłosci dziecka do niego, będzie mógł się zmienić. Mądry nauczyciel zamiast gadania może, w procedurze uczenia, takie doświadczenie temu rodzicowi zafundować. A głupi będzie się wymądrzał jak ja.

 

Tydzień później znowu spotkałem tą mamę. Od razu jej mówię mniej więcej tak: "Proszę pani, jest pani od tygodnia moim wyrzutem sumienia. Tydzień temu rozmawialiśmy jak ważne jest stawianie pani synowi wymagań. I tak sobie myślę, że tak łatwo mi się do pani gadało. (mama patrzy się na mnie z wielkim napięciem). Nam specjalistom, to się często tak łatwo innych poucza, ale wie pani, ja nie wiem, czy gdybym był na pani miejscu, w pani skórze, to by mi tak łatwo było te wymagania postawić."

Na mamy twarzy pojawiła się ulga. Bo zrozumiałem jek trudność i dałem jej odczuć, że ją rozumiem.

Renata20-05-2007 19:54:08   [#3493]

Może nie rozumiem tego co chcesz mi przekazać... Jakoś sferę wychowania, tu małego tyrana, odróżniam od problemów przede wszystkim zdrowotnych.., ruchowych, które w dodatku w znacznym stopniu ulegają stopniowemu pogłębianiu. Są dzieci, które z powodu swoich poważnych zaburzeń zdrowotnych umierają bardzo młodo. Zdążyłam tu wyczytać na ten temat wiele postów Krzysztofa.

Moje zapytanie szło bardziej w tym drugim kierunku. Sfera wychowania, w odniesieniu do bezpośredniego zagrożenia zdrowiem, wydaje się tu być zdecydowanie mniejszym problemem, aczkolwiek tu takze ważna jest droga jaką specjalista pokazuje rodzicowi, chociażby poprzez uczenie konkretnych zachowań o których wspomniałeś.

Oczywiście może być też, że ja nadal czegoś tu nie rozumiem. Stąd wciąż dopytuję, być może o coś, co dla Ciebie, dla Was jest bardzo oczywiste.

JACOL20-05-2007 20:34:37   [#3494]

Wkleiłem ci coś o rodzicu nadopiekuńczym bo tak go okresliła Bratek. W procedurze uczenia takiego rodzica albo uczymy go stawiać wymagania, albo ćwiczeń fizycznych, albo dawania dziecku swobody. Rodzic ćwiczy sobie opanowywanie swojego lęku w drobnych sytuacjach.

W sytuacji opisanej przez Bratka nie jest jednak, moim zdaniem pewne, czy nadopiekuńczość jest głownym problemem. Jeżeli ta mam przejawia cechy rodzica unikającego, to oznacza, że w procedurze jej uczenia trzeba zwracać szczególną uwagę na chwalenie jej za to co robi, za docenianie jej wysiłku - to dada jej sił.

Ale jest jeszcze inny problem. Nie każdego można wszyskiego nauczyć. Np. nie jestem pewien ile osób na tym forum można by było np. nauczyć chodzenia na rękach. Po prostu opór materii. Choćbyśmy nie wiem jak jej tłumaczyli znaczenie takiej umiejętności. To nie jest wina danej osoby, że na rękach nie chodzi, nawet uczona tego przez wiele miesięcy i lat. Takie wymaganie od kogoś, czegoś czego on z takich, albo innych względów wykonać nie będzie w stanie nie ma sensu i tyle.

Ja się zastanawiam, czy my - specjaliści, czasem nie chcemy od rodziców czasem właśnie takiego chodzenia na rękach.

JACOL21-05-2007 07:59:27   [#3495]

Tak sobie pomyślałem, że podstawowe pytanie, na które powinienem odpowiedzieć w tej dyskusji brzmi: Dlaczego nauczenie tej mamy jakiejś tam umiejętności może zmienić jej stosunek do rehabilitacji jej syna? Dlaczego tak sądzę? Jaki byłby mechanizm tej zmiany? Czy o to chciałaś mnie zapytać Renato?

Bo na pytanie, dlaczego nie pytanym nie odnosić się do przekonań i poglądów rodziców, jak sądzę, już odpowiedziałem.

JACOL21-05-2007 15:03:48   [#3496]

Dzień dzisiejszy – poranne wstawanie, próbuję znaleźć kran w łazience...

Potem już górki. Zbiegam do piwnicy po rower i jazda do pracy – 14 km. To taka poranna modlitwa i metafora życia. Wszak wszyscy jesteśmy podróżnikami...

Najpierw jadę wzdłuż jeziora Maltańskiego. (Co ma poznańska Malta do Malty na morzu śródziemnym? Ano ten sam zakon Kawalerów Maltańskich, który w średniowieczu usadowił się w Poznaniu. Kościół stoi do dziś...)

Potem koło katedry. Jadę obok miejsca gdzie stało palium Mieszka I. Zawsze mnie ciarki przechodzą, gdy o tym myślę. Coś o czym czytałem w książkach mam pod stopami. Gdzie ten zamierzchły świat? Co po nim zostało? Co zostanie po mnie za lat 1000?

Potem przejeżdżam przez nowo budowane osiedle na terenie dawnego portu rzecznego w Poznaniu. Przejeżdżam obok tablicy pamiątkowej uwieczniającej żołnierzy podziemnej Polski, którzy w czasie wojny spalili magazyny niemieckie na terenie portu. Wszystkich wyłapano i okrutnie stracono. To było tak niedawno – świat moich dziadków. Ci mężczyźni mieli rodziny, żony, dzieci... Co nimi powodowało?

Potem jadę wzdłuż cytadeli. Cmentarz żołnierzy wspólnoty brytyjskiej. Tu leżą lotnicy, przeważnie załogi bombowców zestrzelone nad Wielkopolską – Brytyjczycy, Nowozelandczycy, Australijczycy... Chłopcy po 18, 19, 20 lat...

Potem cmentarz z czerwonymi gwiazdami. Też chłopcy, często skośnoocy, większość grobów bezimienna...

Potem skracam sobie drogę i przejeżdżam przez zlikwidowany stary cmentarz – teraz zapuszczony park. Widać gdzie niegdzie krawędzie nagrobków...

Kto leży pode mną? Rozmawiam ze zmarłymi. Każdy z nich ma swoją opowieść...

„Wieczny odpoczynek racz im dać Panie...”

Może i kiedyś tam, całkiem niedługo i ktoś za mnie westchnie i ze mną porozmawia?

Jeszcze parę kilometrów ścieżką rowerową obok Plazy i dojeżdżam do mojego przedszkola...

Wracam do rzeczywistości...

Dziś mamy w przedszkolu dzień Matki i Ojca... (Dlatego w plecaku koszulę przywiozłem – aby wstydu nie przynieść). Nauczycielki na galowo... Dzieci wystrojone, sala przybrana, śpiewy, torty, wykonane przez dzieci upominki (poduszki pomalowane rękami dzieci)

Wzruszenie w oczach rodziców...

To dla tych chwil warto to ciągnąć...

Atmosfera wesoła. Jednak w pewnym momencie rodzice zaczynają komentować wystąpienie Fakira w TV. Ja nie oglądałem, więc słucham z ciekawością, głosu nie zabieram...

Jak to dobrze, że mnie to nie dotyczy... :-)))

A potem do biura i hop w papiery....

Wchodzę czasem na Specja-ły. Może ktoś coś ciekawego napisał?

Już niedługo do domu... Ale wracam inną drogą....

- - -

Pozdrawiam wszystkich....J.

Annax21-05-2007 15:10:01   [#3497]

Jacku... Jakiż inny ten post...

Pozdrawiam

maeljas21-05-2007 16:23:59   [#3498]

#3496

dobre - tylko nie powtarzaj już tego :-))))
Renata21-05-2007 21:33:28   [#3499]

Tak, post inny, ale czemu nie?:-) W Poznaniu jest tor.. To spełnienie marzeń mojego syna.. Czasem jestem taką nadopiekuńczą matką, która cholernie boi się..

Wracając do tematu, Twoje pytanie jest ważne, zwłaszcza dotyczące mechnizmu zmiany..

Dlaczego nauczenie tej mamy jakiejś tam umiejętności może zmienić jej stosunek do rehabilitacji jej syna? Dlaczego tak sądzę? Jaki byłby mechanizm tej zmiany?

achaa21-05-2007 23:22:23   [#3500]
jacol napisał:
Po rozmowie byłem z siebie bardzo zadowolony. Jak to miło jest błysnąć własną elokwencją, intelektem i wykształceniem przed rodzicem. Człowiek się czuje taki kompetentny, że wie jak inni powinni dzieci wychowywać.
Tia...
Znam to wspaniałe uczucie. I ten wstyd potem, kiedy człowiek ochłonie i zda sobie sprawe, co musi "odkrecic" i co narobił innemu człowiekowi. Najtrudniejszym elementem mojej pracy nad soba "jako pedagogiem" była i jest umiejętność rozmawiania z rodzicami. Ta konieczność poskramiania siebie, aby nie ulec pokusie "słuchania własnego głosu"...
strony: [ 1 ][ 2 ] - - [ 69 ][ 70 ][ 71 ] - - [ 84 ][ 85 ]