Forum OSKKO - wątek

TEMAT: SPECJA-ły
strony: [ 1 ][ 2 ] - - [ 67 ][ 68 ][ 69 ] - - [ 84 ][ 85 ]
JACOL04-05-2007 16:15:57   [#3351]

Powiem wam co mnie w lansowaniu koncepcji "fifa" zastanawia.

Specjaliści od terapii dzieci mówią serio o znaczeniu w terapii dzieci jakiegoś "fifa", który albo jest, albo go nie ma. Jedni go mają a inni nie. Jedni go widzą, a inni nie.

Skoro "fif" jest taki ważny w terapii dzieci. To naszym obowiązkiem jest mu się przyjrzeć. Inaczej to mówienie o fifie służy jedynie pompowaniu własnego ego - my taki klub fifowców - lepszych od innych - widzimy i czujemy więcej niż cała reszta. Nikt nie zaprzeczy, że fifa nie ma, bo nikt siary sobie robić nie chce. Pojęcie fifa staje się formą ezoterycznej wiedzy wtajemniczonych

Ale może pod pojęciem "fif" można zdefiniować jakąś namacalną rzeczywistość, która pomorze nam zrozumieć jak zrobić lepszą szkołę. Jak sprawić, aby dzieci niepełnosprawne, którymi się zajmujemy lepiej się rozwijały. Jeżeli pojęcie fifa nie pomaga nam w lepszym zrozumieniu rzeczywistości to jest jedynie elementem takiego pedagogicznego new age. Mydleniem oczu i tyle...

JACOL04-05-2007 16:30:43   [#3352]

No właśnie - człowiek z fifem wielkim jest po prostu!

Korczak, Święci!

Fakir204-05-2007 16:38:44   [#3353]

Wiedziałem Jacku...

Jestem niepoprawnym - jak widać - optymistą...

Pozdrawiam Cię !

JACOL04-05-2007 18:27:17   [#3354]
Dzięki Krzysztowie. Też cię pozdrawiam i dużo zdrowia życzę!
bratek04-05-2007 19:16:26   [#3355]

oj.... Jacol, Jacol....

"Zatracenie się"- to już definicja- nic więcej tu nie trzeba!

JACOL04-05-2007 19:40:30   [#3356]

"Zatracenie się"- to już definicja- nic więcej tu nie trzeba!

kurde tylko ja nie mogę się zatracić, bo się jeszcze nie odnalazłem w tej rzeczywistości pedagogicznej :-(

Fakir204-05-2007 19:41:49   [#3357]

Nela...

Chociażem "rozdęty w egu moim" też Cię lubię :))))
JACOL04-05-2007 19:43:08   [#3358]
Na jak miło!
Fakir204-05-2007 19:50:26   [#3359]

- - -

I jeszcze jedno.

Nie lansuję żadnej koncepcji "fifa". Ani tu, ani w żadnym innym miejscu.

Słowa tego po raz pierwszy (z tego co wiem) użyła w swoim artykule w jakimś piśmie moja Żona Katarzyna, wiele lat temu (15 chyba...?)...

Spodobało mi się wtedy i od tego czasu go używam... Tak jak rozumiem...

Są jeszcze inne słowa - nie czas ni miejsce na ich tłumaczenie - które mają znaczenie dla mnie ogromne i niosą szereg wartości...

Np. "gwenda"...

:))))))))

bratek04-05-2007 19:57:57   [#3360]

żeby nie było nieporozumień

nie lubię mówienia o fifach, powołaniach, misjach i takich tam.....

Natomiast pewne postawy rozumiem- jak ktoś mówi "moja praca moim domem" to wiem, że się dogadamy:))

I dla mnie byłoby na tyle tematu....

Tylko ponieważ zaiskrzyło to się włączę:

Odnosze wrażenie, że Ty Jacku i Krzysiek mówicie nieco o innych rzeczach.... Krzysiek o pasji- pracy, Ty o pasji- pedagogice. Owszem jest parę punktów wspólnych biorąc pod uwagę wasze profesje.

Pozdrawiam wszystkich pasjonujących się czymkolwiek:))

Fakir204-05-2007 20:13:11   [#3361]

- - -

Czy ktoś cierpi z tego powodu, że nie ma gwendy?

Jak się nie wie CO się straciło - nie można cierpieć z powodu utraty tego czegoś...

- - -

Nela - czy chcesz, czy nie chcesz: MASZ fifa :))))

Stwierdzam to z całą odpowiedzialnością po rozeznaniu rzeczywistości...

To tak nieco delikatniej... Jesteś walnięta :)))))))))) Masz wizje!!!

bratek04-05-2007 20:14:40   [#3362]
To ja wolę być walnięta:))
Fakir204-05-2007 20:26:08   [#3363]

- - -

Nela... A tak z innej beczki...

Ty wiesz, że jadąc do Ani MUSISZ przejechać przez Poznań ?!?!?

Nie odmówisz mi przecież...

:)))

bratek04-05-2007 20:48:41   [#3364]
wiem bo już u niej byłam:))
Annax04-05-2007 21:07:06   [#3365]

Widzę, że weszłam w najwłaściwszym momencie. Ej, ostatnio chyba nie jechałaś przez Poznań? Tak czy inaczej - jak bys nie jechała - ważne do nas dojedziesz, Nelu!!!!

Annax04-05-2007 21:13:58   [#3366]

miało byc oczywiście: "ważne, ŻE do nas dojedziesz..." :-))

A w sprawie fifa napisaliście już tyle, że rzeczywiście więcej chyba się już nie da!! Jedno jest pewne: chciałabym pracować tylko z takimi co go mają. Niestety - tak nie jest.

bratek04-05-2007 21:38:25   [#3367]

ostatnio wracałam przez Poznań:))

JACOL05-05-2007 10:35:37   [#3368]

A ja chciałbym umieć fifa wyzwalać u pracowników!

Zacznę od przykładu:

Niedawno była u mnie grupa szeregowych nauczycieli z pewnej znanej publicznej szkoły specjalnej z Krakowa. Siedzimy sobie w knajpce przy rynku poznańskim i rozmawiamy. Pytamy się ich co tam u niech słychać. A oni mówią m. in. tak używając liczby mnogiej:

Postanowiliśmy w tym roku przyjąć czterech uczniów mniej do szkoły. Brakowało nam jednego pomieszczenia pozbawionego bodźców w którym moglibyśmy wyciszać dwóch ucznów. Kiedyś takich uczniów nie mieliśmy i nie potrzebowalismy takiej sali. Teraz mamy takich dwóch i postanowiliśmy jedną z klas przeznaczyć na takie specjalne wyciszone pomieszczenie.

Nie znam w Polsce innej szkoły w której szeregowi nauczyciele pracowali by zespołowo, tak jak to w książkach opisują. Tutaj jest tego przykład. Oni WSPÓLNIE rozwiązali jakiś problem nauczycieli, którzy mają ucznów sprawiających problemy. Dla nich jest to decyzja oczywista i sposób jej podejmowania typowy.

Szkoła masowa nie jest dobrym wzorem dla szkoły specjalnej, przede wszystkim dlatego, że nauczanie w szkole masowej jest oparte na relacji mistrz-uczeń, na pracy pojedyńczego nauczyciela pracującego z klasą. Nowoczesna terapia niepełnosprawnych dzieci opiera się na pracy całego zespołu. Bardzo wiele problemów dzieci i ich potrzeb nie może być rozwiązywane i zaspokajane przez pojedyńczego nauczyciela (mogę sypać przykładami jak z rękawa - sytuacja z Krakowa to pojedyńczy przykład).

Pytam się ich dalej. Jak to jest z nowymi dziećmi. Na jakiej zasadzie przydzielane są do klas (grup)? Okazuje się, że jest to przedmiotem ich szczególnej uwagi. Dziecko przyjmowane jest nie do szkoły, ale do konkretnej grupy. Przed przyjęciem jest bardzo dokładnie diagnozowane. Istnieją pewne reguły określające jakie dzieci mogą być ze sobą a jakie nie. Jedna z ciekawszych: na grupę dzieci AAC-owych (posługujących się jakąś farmą alternatywnej komunikacji) może przypadać jedno dziecko nie AAC-cowe, które ma się w takiej grupie podciągać.

Dzieci w szkole są obserwowane i w razie konieczności zmnieniają grupy - decydują o tym nauczyciele czyli ZESPÓŁ.

To co dla szkół w Polsce jest nie do przeskoczenia - starannie przemyślany dobór do grup (jak Polska długa i szeroka nikt tego nie robi) - co bardzo ułatwia pracę, dla nich jest oczywistością i to szarą.

W związku z tym rodzi się pytanie. Jak pracowała dyrektorka tej placówki, że urobiła nauczycieli do takiej konsystencji? Wyłącznie fifem się tego nie wytłumaczy.

Fakir205-05-2007 12:53:32   [#3369]

- - -

Przed przyjęciem dzieci do szkoły (bo takie coś formalnie MUSI zawsze nastąpić) i dalej przed przydzieleniem ich do odpowiednich dla nich grup odbywa się (jeszcze w czasie wakacji, w sierpniu) kilkudniowy "obóz".

Są wszystkie nowe dzieci z rodzinami, są wszyscy nauczyciele, którzy obejmą wychowawstwa, są funkcyjni, psycholodzy, pedagog, rehabilitanci, specjaliści od terapii komunikacji...

Przez kilka dni są aranżowane najrozmaitsze zajęcia, w przeróżnych konfiguracjach. 

Trwa pilna obserwacja. Wszystkiego...

Potem burza mózgów i "wstępny" przydział do klas-grup. Nie pod względem wieku, nie tylko pod tym względem...

Pierwsze pół roku obserwacja, opracowywanie diagnozy (nazwijmy ją funkcjonalnej)...

"Zestawianie" uczniów w grupy, aktualizowane co roku, nieraz częściej...

Marzyłbym o takiej procedurze...

Marzyłbym, gdyby nie jedno - robimy tak w naszej 103 od wielu, wielu lat...

Wychodzi nam raz lepiej, raz gorzej... Ale robimy...

Aktualnie (właśnie dlatego, że zdarzało się nam to "gorzej")zbudowaliśmy (po 1,5 rocznej ciężkiej pracy kilku kolejnych zespołów) lepszą, pełniejszą (zdaniem Neli nawet nieco "za szeroką" w niektórych punktach) wersję diagnozy - przygotowaliśmy "Arkusz pomocniczy do przeprowadzenia wielospecjalistycznej diagnozy funkcjonalnej"...

Znam kilka placówek, które działają podobnie... Lepiej...

Zanim więc napiszesz Jacku takie słowa: "...To co dla szkół w Polsce jest nie do przeskoczenia - starannie przemyślany dobór do grup (jak Polska długa i szeroka nikt tego nie robi)..." po prostu sprawdź czy tak jest naprawdę jak twierdzisz...

Bo to czasami wygląda tak, jakbyś stawiał diagnozę nie badając pacjenta...

Przepraszam, ale musiałem...

JACOL05-05-2007 13:45:04   [#3370]

Krzychu, gratuluję! Ja o Twojej szkole nic nie pisałem. Także dlatego, że o niej nic nie wiem. O swojej placówce też nie pisałem. Bo chodzi mi o zasady.

Ale ja odwiedzam od wielu lat rocznie od 25 do 30 placówek specjalnych, więc wiem co mówię. Według Ciebie nauczyciele w szkołach specjalnych w Polsce ogólnie mają wpływ jak się przydziela dzieci do grup?

Po za tym, istotą tego co napisałem jest zupełnie coś innego. Jest nim sposób podejmowania decyzji. Znam mnóstwo placówek gdzie praca zespołowa jest wyłącznie papierowa - na faktyczne decyzje dotyczące funkcjonowania merytorycznego szkoły szeregowi nauczyciele w ogóle wpływu nie mają. Nie zgadzacie się z tym zdaniem?

Fakir205-05-2007 22:44:19   [#3371]

Bo trzeba najpierw odróżnić...

Kilka spraw...

Sprawę funkcjonowania szkoły (placówki, ośrodka...) jako miejsca w 100% oddanego dobru dziecka ale kierującego się "swoimi" prawami...

oraz

Sprawę zorganizowania i prowadzenia placówki wg odgórnych rozporządzeń, ustaw itd... które niestety nie są zawsze nastawione na dziecko...

Idealnie by było, gdyby te dwie sprawy można było połączyć. Ale często się nie da. Nie jest możliwe...

Pytasz, czy nauczyciele w szkołach specjalnych mają wpływ na to jak przydziela się dzieci do grup?

U mnie niektórzy (lecz nie wszyscy - jak pisałem wyżej) mają - gdy organizujemy pierwsze klasy, później czasami też...

Ale pytanie zasadnicze: dlaczego mają czy muszą mieć?

Ty masz kilkanaście sztuk dzieciaczków Jacku - przeciętna szkoła specjalna przynajmniej 10 razy więcej... Ty masz kilka osób kadry inne mają kilkadziesiąt... Sposób podejmowania - jak to napisałeś "decyzji" -w Twoim przedszkolu będzie zasadniczo się różnił od funkcjonowania dużej szkoły (jak moja np - 117 nauczycieli!)

Mimo to znam szereg placówek specjalnych w których wpływ kadry na to JAK ta placówka funkcjonuje - jest duży... Bo nie dotyczy to przecież li tylko przydziału do klas...

No ale nie chciałbym rozpętywac dyskusji na temat kondycji szkolnictwa specjalnego w Polsce...

Myślę tylko - i do tego Jacku wrócę - że powinieneś być ostrożniejszy w swoich sądach (które są bardzo kategoryczne)...

Twierdzisz, że nie pisałeś o mojej szkole... Wybacz - pisałeś! Bo uogólniłeś, a ja się w tym uogólnieniu też mieszczę...

Piszesz, że odwiedzasz rocznie ileś tam placówek.

Odwiedzasz i co? Hospitujesz? Wizytujesz? Nie wierzę... Masz tam zajęcia kilka, kilkanaście godzin, pogadasz z wiarą na piwie i wracasz do siebie...

A ludzie mówią różne rzeczy... Wiem to sam dobrze - ciągle pamiętam PION...

Zniszczyć i rozrobić można wszystko...

Dlatego ja moje sądy wypowiadam bardzo, ale to bardzo ostrożnie...

Chociaż - być może - mógłbym więcej powiedzieć niż Ty... Bo też jeżdżę, ale zawsze się "wgryzam" w to co się tam dzieje...

Jacku! Jest wiele bardzo dobrych placówek, wielu fantastycznych i z "fifem" ludzi... Być może głupszych od Ciebie, może nawet też ode mnie - ale świetnych...

I jest wielu szczęśliwych upośledzonych umysłowo ludzi... Ja ich spotkałem...

Fakir205-05-2007 23:46:39   [#3372]

No i musze dalej...

Trzeba bardzo wyraźnie - w naszej rzeczywistości - odróżnić szkoły, placówki, ośrodki..., które są prywatne, prowadzone przez różne stowarzyszenia, od tych, które są prowadzone przez miasta, gminy, powiaty...

Wiele razy pisałem... Wiemy co, wiemy jak, umiemy, ale...

Jesteśmy zobligowani na różne sposoby, zmuszani przez różne rozporządzenia... Takie lawirowanie...

Łatwo wtedy zarzucać, wytykać, pokazywać palcem...

Ale... Nikt się nie utrzyma z własnych dochodów (mówię o placówkach dla niepełnosprawnych)...

Jeżeli cię dofinansowują - nie jesteś w pełni niezależny...

Od wielu rzeczy wtedy - także od "fifa" dyrektora - zależy jak ci się wiedzie i na ile możesz być samodzielny, samowładny, samorządny...

To trzeba zrozumieć, inaczej bedziemy ciągle bić pianę...

Mi jest łatwiej - mam pozycję, mam wyrobioną markę, mam swoje "plusy" u władz... Ale - jak długo?

Przecież żadna placówka dla niepełnosprawnych nie będzie nigdy dochodowa, przynosząca korzyści, odnosząca  spektakularne sukcesy...

Możemy gadać o tym jak być powinno... Że nauczyciele powinni mieć wpływ na...

A ja mam szkołę, wiele osób zatrudnionych i moim głównym zadanie jest tak pracować, by WSZYSTKO BEZKONFLIKTOWO SZŁO...

Wkurzyłem się...

Przepraszam...

A i tak kocham świat - i Ciebie Jacku też lubię...

JACOL06-05-2007 12:50:44   [#3373]

Fakir napisał:

Pytasz, czy nauczyciele w szkołach specjalnych mają wpływ na to jak przydziela się dzieci do grup?

U mnie niektórzy (lecz nie wszyscy - jak pisałem wyżej) mają - gdy organizujemy pierwsze klasy, później czasami też...

Ale pytanie zasadnicze: dlaczego mają czy muszą mieć?

Zacznę od pytania zasadniczego :-).

To pytanie odnosi się do sedna tego czym jest terapia prowadzona na sposób zespołowy.

Andreas Frohlich w swojej książce pt. "Stymulacja od podstaw" pisząc o pracy zespołowej zauważa: "Bardzo ważne dla dynamiki grupy, relacji zawodowych i zaangażowania osobistego jest otwartość w wypowiadaniu się" i dalej "...lepiej nie czekać na pojawienie się kryzysu, lecz reguralnie stwarzać wszystkim członkom zespołu możliwość wyrażania swoich uczuć" (s. 290). W pracy zespołowej "nie powinno być stałej hierarhii wynikajacej z poziomu wykształcenia czy zakresu obowiązków" (s.288)

W szkole o której wspominałem wcześniej (dużej, publicznej - a więc działającej w realiach takich jak wszyscy) praca zorganizowna jest nowoczesnie, właśnie na sposób zespołowy.

Wspominałeś Krzysztofie o procedurze przyjmowania dzieci do Twojej szkoły. Ja opowiedziałem o wypowiedziach nauczycieli ze szkoły z Krakowa, którzy wszak nie mówili o procedurze. Oni opowiadali o tym jak oni dzielą dzieci według kryteriów, które sami wypracowali. Dyrekcja tej szkoły nie decydowała jak należy dzielić dzieci. Nie decydowali też o tym tacy czy inni funkcyjni. Formalnie oczywiście tak. Jest tam powołana kilkuosobowa komisja, która tego dokonuje, ale robi to wg. woli całego zespołu. To szeregowi nauczyciele rozmawiają ze sobą czy Krzysia dać z Maćkiem i dlaczego. To mnie fascynuje. Nawet jeżeli komisja coś postanowi, to nauczycile za miesiąc, czy pół roku przyjdą do dyrektora i poproszą o zmianę tego z tym i dyrektor to zrobi. Dlaczego nie? To przecież oni bezpośrednio pracują z tymi dziećmi. Nie funkcyjni tacy czy inni. Dyrektor jest służebny w stosunku do woli szarych nauczycieli. Nie zakłada, że wie najlepiej. Najlepiej też nie wie psycholog i pedagog szkolny. Przypominam "nie powinno być stałej hierarhii wynikającej z poziomu wykształcenia czy zakresu obowiązków" W pracy zespołowej "racja" w każdej merytorycznej sprawie nie jest przypisana komukolwiek. Racja, taka czy inna jest wypracowywana w toku rozmawiania ze sobą członków zespołu.

Fasynuje mnie to kiedy widzę to w praktyce. Popatrz, ci szarzy nauczyciele zaprosili moich nauczyczcieli do swojej szkoły nie pytając się dyrektora swojej szkoły o zgodę. Oni są nauczenie, że mogą zapraszać kogo chcą. Przyjechali do nich nie tak dawno nauczyciele z USA na sześć tygodni. Do tej szkoły tych nauczycieli z USA nie zaprosiła dyrekcja szkoły. To szarzy nauczyciele zorganizowali ten przyjazd bo chcieli. Oczywiście dyrekcja na wszystko dawała swoje błogosławieństwo. Dyrekcja bowiem zawsze chciała do tego właśnie stanu doprowadzić swoich pracowników. Ja ją podziwam, że potrafiłą. Bo to jest bardzo trudne.

 Procedury z Twojej szkoły, o których wspominasz to jedynie forma. Co się za tą formą kryje nie mam pojęcia. Czasami piękna forma może być jedynie fasadą zakrywającą nie istotną treść. Czasem forma może mieścić istotną wartość. Mi nie chodzi o formę, ale o treść. Nie odnosicie czasem wrażenia, że w praktyce spotykamy się z przerostem formy nad trescią?

Dlaczego jest trudne uzyskanie takiej samodzielności pracowników i zorganizowanie ich w działający wspólnie zespół? Bo do pracy w szkołach nie przychodzą anioły. To z ludzi nie najlepiej wychowanych trzeba zrobić dobrze działający zespół.

Jednym z elementów upodmiotowienia członków zespołu jest to, że szczerze zaczynają oni mówić rzeczy niemiłe dla ucha dyrektora. Więcej, aby nauczyciele mogli "wydorośleć" muszą się zbuntować wobec dyrektora. Nie ma innej drogi. Dyrektor staje się w pewnym momencie "kozłem ofiarnym" - to przez niego wszystko jest źle, to on jest winien tego czy tamtego.

Wiem co mówię, bo sam tego doświadczałem. Przez moich współpracowników byłem obwiniany o szereg zaniedbań, nieprawidłowości, robienie własnej kariery ich kosztem itp. Nad moim biurem od wielu, wielu lat wisi wyklejony czerownymi lierami napis: "Therapy center". Nakleili mi to nauczyciele jako wyraz swojej nieufności do mnie. Jest to aluzja do tego, że jestem psychologiem. Należało by ją odczytać: "terapeutyzujesz nas - manipulujesz nami - nie jesteś szczery". Moi nauczyciele także złe rzeczy mówili o przedszkolu na zewnątrz np. to, że tu się nie da pracować. Mówili to rodzicom niepełnosprawnych dzieci - o zgrozo!

I jest to wszystko OK. Mają prawo do swoich ocen i są odpowiedzialni za swoje miejsce pracy tak samo jak ja. Ich "stawianie się" dyrektorowi jest analogiczne do zachowań nastolatów, którzy mówią rodzicom strasze rzeczy, że ci ich nie kochają, że są niesprawiedliwi itp.

Nie można się z tego wytłumaczyć. Można chcieć to zrozumiec i dać swoim nauczycielom prawo do negatywnych ocen. I nadal ich lubić.

Mógłbym pisać jeszcze wiele. Nadal otartym jest pytanie, jak z tych nie najlepszych ludzi dyrektorce z Krakowa udało się zrobić zespół. Oni też jej musieli się stawiać, jestem tego pewien!

Dlaczego warto. Wymieniam na szybko:

- bo zaspoły mają naturalnie kopa do przodu. Dynamika grupy powoduje, że zespół ciągle zmienia formy własnej pracy, idzie do przodu sam z siebie

- bo praca zespołowa umożliwia zaspokajanie takich potrzeb dzieci, które przerastają możliwości pojedyńczego nauczyciela. Trzymając się przykładu, który podałem: pojedyńczy nauczyciel nie może zorganizować sobie sali do wyciszania ucznia. To może zrobić dla tego ucznia cały zespół. (mogę podać więcej przyładów bardziej przyziemnych, ale praca nad zachowaniami trudnymi z definicji wymaga pracy zespołowej)

- w szkole nie wytwarza się patologiczna struktura dziobania, gdzie emocjonalnie można odreagowywać tylko w dół struktury. Trzeba uważać, co się mówi komuś stojącemu wyżej w strukturze, a szczerym można być tylko wobec stojącym niżej w strukturze. Najniżej strukturze stoją uczniowie. To oni ponoszą największe koszta emocjonalne funkcjonowania "struktury dziobania".

- w szkole nie ma drugiego życia. Wszystkie ciężkie sprawy załatwiane są wewnątrz zespołu. Nie ma sytuacji, że ludzie uśmiechają się do siebie oficjalnie, a kopią się pod stołem, jak nikt nie widzi. Taki stan nie oficjlnyc intryg może trwać latami. W pracy zespołowej różnice zdań i negatywne emocje ujawniane są na forum i dlatego też mogą zostać rozwiązane. Tam gdzie ludzie pracują zespołowo jest lepsza atmosfera pracy i tam też lepiej czują się uczniowie.

- pracownicy zmieniają się na lepsze pracując w zespole, uczą się od siebie i dojrzewają emocjonalnie pod wpływem kontaktów ze sobą. Praca zespołowa chroni w dużej mierze przed wypaleniem zawodowym.

Ufff. Nich będzie na razie. To dlatego własnie warto, aby szeregowi nauczyciele decydowali o tym jak przydziela się dzieci do grup i o wielu bardzo istotnych sprawach dotyczących nauczania dzieci i funkcjonowania szkoły.

Pozdrawiam

JACOL06-05-2007 15:37:33   [#3374]

Fakir napisał:

A ludzie mówią różne rzeczy... Wiem to sam dobrze - ciągle pamiętam PION...

No to ci napiszę tak. Jak obaj wiemy w krakowskiej szkole o której wspomniałem ,od niedawna jest nowy dyrektor. Zapewniam Cię, że dostanie od swoich pracowników niezły łomot. Nie może byc inaczej. Chmury nad nim juz się zbierają. To będzie dla niego taka próba charakteru . Łomot jaki dostanie będzie spory bo ludzie tam są już dobrze zorganozowani jako grupa. Usłyszy pod swoim adresem mnóstwo nieprzjemnych zdań.

Co zrobi?

1. Albo spokojnie to przyjmie (przeżyje) i tym samym uratuje dorobek poprzedniej dyrektorki

albo

2. Zamknie ludziom usta. Dyrektor ma mnóstwo możliwości zamknięcia ludziom ust. Wszak ma władzę i może nie wahać się jej użyć. Rozwali zespół walcząc z ludźmi, bo wygra. Dyrektor zawsze wygrywa jak chce wygrać. Ludzie przestaną ze sobą współpracować. Nadal będą to dobrzy oddani dzieciom pracownicy, ale pracujący każdy w swojej klasie.

3. Albo dyrektor ze strachu przed pracownikami zamknie się w swoim gabinecie i będzie sie bał nosa wychylić. Zostawią go oczywiści w spokoju bo w interesie pracowników nie leży to, aby dyrektor sie emocjonalnie rozpadł. To doprowadzi do rozpadu zespołu, tak samo jak chwycenie ludzi "za ryj". Praca zespołowa jest możliwa jedynie przy silnym dyrektorze, którego głównym obowiązkiem jest pilnowanie ram i zasad. Dyrektor jest gwarantem istnienia zepołu. Jego obecność jest potrzebna, gdyż daje pracownikom poczucie bezpieczeństwa. Bez tego czynnika (dyrektora) praca zespołu przechodzi w jakąś formę anarchii.

Renata06-05-2007 23:15:06   [#3375]

Próbuje siebie zobaczyć jako "szary nauczyciel".

Szary to szary, połączenie bieli z odrobiną czerni. Ot, kolor. Hm.., mundurku nie noszę..;-)

Szary to także przeciętny, monotonny, nudny, pochmurny, noszący oznaki zmęczenia, niewyspania.

Acha, w takim razie od dziś spojrzę na siebie jako na nauczyciela: przeciętnego, monotonnego, nudnego, pochmurnego, noszącecgo oznaki zmęczenia, niewyspania.

O rany... Sama nie wierzę w to co piszę.
Zdarzyło mi się tu kiedyś, dość dawno temu, określić siebie jako "szary nauczyciel" i dostałam tu niezły ochrzant za takie postrzeganie. No, buntuję się Jacolu. Nie jestem "szarym nauczycielem", aczkolwiek zdażają mi się chwile kiedy przeciętność, monotonia, nuda i chmura, zmęczenie i niewyspanie spojrzy mi w oczy. Pewnie w tym momencie potakujesz i ty głową, że też tak czasem masz. ;-) 

Próbuje siebie zobaczyć jako "szeregowy nauczyciel".

Szeregowy to zajmujący kolejne miejsce w szeregu, niczym się niewyróżniający.

Kolejne miejsce w szeregu - no tak, tu ewidentnie hierarchia, w sporcie nawet i ta według wzrostu.;-)
Jakoś sprowadza mnie to określenie do owego szeregu jako - nie wyłaź przed szereg, bo oberwiesz... Hm.., na własnej skórze sprawdziłam. Stonowało to moje działania, zdystansowało do wielu spraw szkolnych. Masz rację, czasem "świetnie" działa punkt numer 2.;-))

Niemniej jednak niczym nie mogę skojarzyć siebie z niewyróżniającym się. Numer dwa świetnie działa na hardość.;-)

Jacolu, jak wygląda w Twoim postrzeganiu szary dyrektor, szeregowy dyrektor, nie najlepiej wychowany? Jak to postrzegasz? ;-)

Annax06-05-2007 23:28:24   [#3376]

...

Renato -

"Szary to także przeciętny, monotonny, nudny, pochmurny, noszący oznaki zmęczenia, niewyspania."

A ja bym jeszcze dodała: szary to kolor dystyngowany, gustowny, elegancki... No i szary jest doskonałym kolorem jako tło, na którym wszystko znakomicie sie odbija... Czyż nie?

Szary nauczyciel, szary dyrektor...

Pozdrawiam

Renata06-05-2007 23:34:26   [#3377]

Annax - szary, za http://sjp.pwn.pl/haslo.php?id=2526151 ;-)

Ja nie mam nic przeciwko szarości.., ale ja mam piwne oczy, a to przecież do czegoś zobowiązuje. No, nie? ;-))

Renata06-05-2007 23:35:38   [#3378]
A poza tym - szare oczy są urocze.;-)
Renata07-05-2007 00:11:21   [#3379]

a serio

Stosowanie takiej generalizacji "szary nauczyciel", "szeregowy nauczyciel" z postawieniem na przeciwko dyrektora, bez względu na preferowany przez niego sposób dobrej organizacji zespołu wprowadza już na samym początku taki dysonans, dystans między zespołem a dyrektorem, dualizm ja-wy, który, jeśli dyrektor w porę nie uchwyci może zadziałać na niekorzyść samego procesu integracyjnego zespołu, może i niemożność załapania tego "fifa" o którym tu dyskutujecie.

Nasza podświadomość to określenie "szary". "szeregowy" szybko wychwytuje i kojarzy jak najprościej, dosłownie. Zanim nasza świadomość przetworzy to i skieruje swoje myślenie na pozytywną stronę, to troche trwa...;-) "Nie" to jest nie. "Różowa świnka" to najpierw zawsze przypomnienie jak wygląda różowy kolor i ta zacna czworonoga zwierzyna, a dopiero po chwili powstaje nam obraz różowej świnki.
Nie mów mi o różowej śwince... ;-)

Po co psuć sobie relacje na samo wejście?

Po co z góry zakładać szarość nauczyciela, jego szeregowość, nie najlepsze wychowanie, etc... I to jeszcze w postaci uogólnionej. Podobnie w swej reakcji zadziałał Krzysztof burząc się w innej sprawie w [#3371] i [#3372].

Ja tu tylko trochę oliwy do pieca wrzucam..;-)

JACOL07-05-2007 15:44:00   [#3380]

Renata napisała:

Szary to także przeciętny, monotonny, nudny, pochmurny, noszący oznaki zmęczenia, niewyspania.

Specjalnie, dla kontrastu użyłem określenia "szary" dla określenia "szeregowego" nauczyciela. Bo właśnie w zespołowej oranizacji pracy, ten "szary" nauczyciel powinien podejmować najważniejsze decyzje odnośnie funkcjonowania placówki. Powinien to robić we współpracy z innymi "szarymi" nauczycielami. Organizacja zespołowa pracy oznacza, że nie ma już wyżej postawionych i niżej postawionych, ani wykształcenie, ani funkcja, ani wiek, ani zawód nie mają znaczenia. Liczą się jedynie racje.

Po co z góry zakładać szarość nauczyciela, jego szeregowość, nie najlepsze wychowanie, etc... I to jeszcze w postaci uogólnionej.

Jacolu, jak wygląda w Twoim postrzeganiu szary dyrektor, szeregowy dyrektor, nie najlepiej wychowany? Jak to postrzegasz? ;-)

Widzę Renato, że próbujesz bawić się w skojarzenia :-)

Zastanawiałęm się jak odpowiedzieć na Twoje pytanie w sposób najbardziej zrozumiały. Dlaczego "nie najlepsze wychowanie"? Doszedłem do wniosku, że najłatwiej mi będzie odwołując sie do własnego doświadczenia.

Przez kilka lat szkoliłem się w Warszawie w kierunku psychoterapii. Podstawowym elementem szkolenia psychoterautów jest ich psychoterapia własna. Właśnie dlatego, że nie są oni wystarczająco dobrze wychowani, aby dobrze wykonywać zawód psychoterapeuty. Podobnie już o nauczycielach pisze w swojej książce V. Sherborn - ona pisze o niewystarczajaco szczęśliwym dzieciństwie - koniecznym, aby dobrze pracować jej metodą z marszu.

Ucząc się na psychoterapeutę zrozumiałem, że profesjonalista to nie jest dobry ale "normalny" w swych słabościach człowiek. Słabości specjalisty nie są i nie mogą być w żaden sposób bagatelizowane tak przez samego specjalistę jak i przez jego profesjonalne środowisko. Ze słabościami trzeba skutecznie umieć walczyc i je eliminować, a nie godzić się na nie. (Mogę podać na życzenie konkretne sytuacje)

Siedząc na fotelu pacjenta przyszły psychoterapeuta ma doskonałą okazję przyjrzeć się swojemu nie najlepszemu wychowaniu, swoim patologiom i "przepracować je" jak to się mówi w żargonie. Psychoterapia własna niekoniecznie powoduje jakąś zmianę wewnętrzną. Wielu nie najlepszych doświaczeń z własnego życia, a zwłaszcza z relacji z własnymi rodzicami nie da się już odwrócić. Przyszłemu psychoterapeucie psychoterapia pozwala jednak dostrzec swoje słabości. Ktoś, kto widzi własne patologie potrafi, jeśli zechce, nie ranić nimi osób, którym pomaga. Ktoś, kto nie zdaje sobie sprawy z własnego nie najlepszego stanu wewnętrznego, z własnego nie najlepszego wychowania, ten ktoś krzywdzi osoby, którym pomaga nie bedąc tego świadomym.

Osoby zostające nauczycielami, terapeutami, różnego rodzaju specjalistami pomagającymi dzieciom niepełnosprawnym, tak samo jak psychoterapeuci powinni sobie zdawać sprawę z tego, że największą przeszkodą w pomaganiu dzieciom są oni sami - nie najlepiej wychowani. Myślę nawet, że klienci psychoterapeutów mają większą możliwość obronienia się przed patologią psychoterapeuty niż dziecko niepełnosprawne przed patologią olonofrenopedagoga. Dziecko niepełnosprawne ma małe możliwości ucieczki z pola psychologicznego. łatwo staje się ofiarą nauczycieli i to bezkarną, gdyż wszelakie objawy krzywdy jakie doznają dzieci od nauczycieli mogą byc łatwo wytłumaczone upeśledzeniem.

Każdy z nas ma swoje patologie, swoja ciemną stronę, której nie widzi, chcąc za wszelką cenę obronić dla siebie samego swój pozytywny wizerunek. Okłamujemy się, myśląc o sobie, że jesteśmy tacy super. Nie jesteśmy tzkże profesjonalni, kiedy przyznajemy, że nie jesteśmy tacy super, ale bagatelizujemy to mówiąc, że jesteśmy po prostu ludźmi. Kto chce być "po prostu człowiekiem" (tj. mieć zgodę na krzywdzenie innych przez siebie) niech nie wybiera sobie zawodu zwiazanego z pomaganiem innym.

Cóż dodać jeszcze. Dyrektorzy nie są oczywiście lepsi od innych.

To jest punkt wyjścia. Te fakty jednak nie uniemoźliwiają tworzenia zespołu - dobrego zespołu. Więcej zespół pomaga nauczycielom przezwycięzyć wiele własych patologii.

Przeciętni specjaliści zorganizowani w zespół pracują wielokrotnie lepiej niż wybitni nie zorganizowani w taki zespół.

Nadal otwartym jest pytanie, jaka pracę musi wykonać dyrektor, aby wyzwolić aktywność własną nauczycieli. Aby dyrektor i inni funkcyjni nie wiosłowali za całą kadrę. Jednym z elementów jest delegowanie uprawnień w dół, do szeregowego, szarego nauczyciela. W pracy zespołowej to on jest najważniejszy. Od jego decyzji zależy jakość pracy całej szkoły.

Dyrektor jest tyle warty ile zrobią sami jego nauczyciele - taka jest moja opinia...

Renata08-05-2007 20:42:10   [#3381]

Organizacja zespołowa pracy oznacza, że nie ma już wyżej postawionych i niżej postawionych, ani wykształcenie, ani funkcja, ani wiek, ani zawód nie mają znaczenia. Liczą się jedynie racje.

Jeśli liczą się jedynie racje, to bez sensu jest używanie przydomka "szary". Zaprzeczasz sam tu sobie tworząc jeszcze przed wejściem do swojego zespołu jakiś sztuczny, niczym nie uzasadniony podział.

Jeśli istnieją szarzy nauczyciele, to musisz tworzyć siłą rzeczy wtedy grupę innych, może tych nie szarych.

Jacy są w takim razie ci, którzy nie są szarymi, skoro uważasz, że "szary" nauczyciel powinien podejmować najważniejsze decyzje odnośnie funkcjonowania placówki. Powinien to robić we współpracy z innymi "szarymi" nauczycielami.

Dlaczego dla Ciebie nie jest wystarczającym napisanie: nauczyciel powinien podejmować najważniejsze decyzje odnośnie funkcjonowania placówki. Powinien to robić we współpracy z innymi nauczycielami. Co Ci daje ta szarość? Co dzięki niej zyskujesz Jacolu?

bratek08-05-2007 20:45:20   [#3382]

Dylemat....

Mam zgryza zawodowego....

Myślę i myślę i wymyśleć nie mogę.....

Sprawa z jednym z rodziców.

Opiszę rodzinę:

Oboje rodzice z wyższym wykształceniem, kulturalni, mili. Jednak wiem o przemocy w rodzinie- ojciec i pije i bije. Tyle, że matka się na to zgadza. Ok- wiem syndrom ofiary, etc.  Tutaj sprawa nieco głębsza, bo matka werbalizuje, że jest "Idealnym typem ofiary- na następny dzień po akcji nic z niej nie pamięta, i potrafi czuć się szczęśliwa".

W rodzinie jest dwójka dzieci. Starszy syn idealna kopia tatusia, pomiata matką dokładnie na jego wzór.

Młodszy ma przede wszystkim autyzm, niewątpliwie głębokie uu + coś niezdiagnozowanego do końca ruchowego. Z tym czymś ruchowym jest tak, że jakby dokładnie wiadomo co się dzieje (jest obniżone napięcie mięśniowe, dziecko jest mało ruchliwe, duże i ciężkie i postępują deformacje stawów i kości- głównie stóp) tyle, że nikt nie postawił diagnozy dlaczego tak się dzieje. Na dodatek epi.

Matka jak się nietrudno domyśleć- cały "ciężar" swoich uczuć, potrzeby bycia potrzebną i miłości macierzyńskiej przelała na tego niepełnosprawnego syna. Kocha tego swojego syneczka miłością olbrzymią, traktuje jak małe dziecko (np. wyższy od niej a ona go sadza sobie na kolanach) zwraca się do niego jak do trzylatka, i oczywiście jak się domyślacie roztoczyła nad nim ogromny parasol nadopiekuńczo- chroniąco- troskliwy.

No i tu zaczynają się schody...... Od lat się znamy, od lat przerabiamy te same tematy, tyle, że do pewnego momentu mogłam postawę matki akceptować (np. 10-latek płukał zęby wyłącznie wodą mineralną, tydzień po przeziębieniu nie uczestniczył w gimnastyce, która w jego przypadku była forsowna tak samo jak wstępna część Knilla:)) ). Natomiast od pewnego czasu mamy wyrobione zdanie, że jej postawa szkodzi dziecku. I tu zaczyna się dylemat.....

Chodzi o to, że im bardziej jego niepełnosprawność ruchowa postępuje, tym bardziej matka dodatkowo ogranicza możliwości ruchu dziecku..... Nam też stawia ograniczenia. Sama nie koryguje jego postawy, bo twierdzi że może mu tym sprawić ból, nie stawia wymagań ruchowych (np, żeby samodzielnie podniósł się z ziemi) nie uczestniczy z nim w rehabilitacji. Kiedy postawiliśmy jej wymóg kontaltu z rehabilitantem, trochę to trwało, wydaje nam się, że szukała odpowiedniego, który spojrzy na dziecko jej oczami, i w końcy przyniosła nam rozpiskę 5 biernych ćwiczeń (!!!!!!!).

Inne zalecenia stosuje (oczywiście my również dostosowujemy próg wymagań).

Wczoraj przyszła do mnie roztrzęsiona nauczycielka, że miała "akcję" z mamą. Chłopiec "wymyślił sobie" nową stymulację- trzyma głowę opartą na ramieniu. Cóż w autyzm takie "dziwactwa" są wpisane. oczywiście pracujemy nad tym, ale to musi potrwać. Zszedł do szatni właśnie z taką pochyloną głową, matka zauważyła to i (w dużym skrócie): "Boże co mu jest, co wyście mu zrobili, na pewno się przemęczył, pewnie ma złamany kręgosłup, a może to padaczka, chyba mu słabo ze zmeczenia".

Zabrała dziecko i poszła.

Nauczycielka przyszła i się poryczała.  

I teraz mamy zgryza.....

Co byście zrobili?

Dodam, że szacuję, że bez intensywnej rehabilitacji za ok. 2 lata chłopiec zalegnie na wózku......

Mam na to pozwolić?

Walić matkę pięścią między oczy i tym samym dokopać jej?

JACOL08-05-2007 21:15:11   [#3383]

Renata się pyta:

Co Ci daje ta szarość? Co dzięki niej zyskujesz Jacolu?

Ostrość wypowiedzi Renato. Chodzi o kontrast, o podkreślenie, że od pracy tych "szarych" najwięcej zależy, że praca dyrektora powinna być związana z rozumieniem pracy tego podstawowego i najważniejszego członka zespołu. Może forma mojej wypowiedzi nie jest najlepsza, nie chcę się spierać. Nie wiem dlaczego forma cię tak zajmuje...

Renata08-05-2007 21:21:28   [#3384]
Rozumiem. Kontrast pomaga Ci w lepszym rozumieniu swojej dyrektorskiej pracy.Ok.
Dociekałam z punktu nlp-owskiego.
JACOL08-05-2007 21:45:24   [#3385]

bratek pyta;

Co byście zrobili?

Może bym ja zaprosił i dał jej czas na wygadanie się. Myślę, że ona oczekuje na początek zrozumienia jej lęków. Można chyba zrozumieć, że ktoś się boi o swoje dziecko. Broń Boże nie tłumaczyłbym jej, że jej leki są nadmiarowe, nieuzasadnione itp, a jej zachowanie krzywdzi jej dziecko. Wpędziłbym ją, jak myslę w poczucie winy. Jej taka wiedza jest na nic. Nie wybrała sobie nadopiekuńczości i nie może się zmienić wg. naszego życzenia. Nie tłumaczyłbym też, że praca w szkole jest bezpieczna, bo to sugerowałoby własnie, że ona zachowuje się idiotycznie. To ją zaboli i zaogni sytuację. Po prostu ze zrozumieniem chciałbym ją wysłuchać i tyle. To otworzyłoby pole do dalszych działań jak myślę i załatwiło "zgrzyt"

Chyba na szybko nic nie da się zmienić. My nadopiekunczych uczymy małych elementów związanych ze stawianiem wymagań i broń Boże nie dociskamy rodziców i nie sugerujemy, że zachowują sie głupio.

Problemem tej mamy jest to, że ona ma problem z lękiem o swoje dziecko, o jego zdrowie np. W czasie procedury uczenia takiej mamy prosimy ją o wykonanie przy nas (jednocześnie przy naszym emocjonalnym wsparciu) czegoś czego ona się boi zrobić - nie za trudnego emocjonalnie i nie za łatwe. Jakąś małą czynność przy, której jej dziecko się np. zmęczy. Prosimy o wykonywanie tego w domu. Oczywiście wcześniej dokładnie mamie tłumaczymy jakie znaczenie ma dla rozwoju jej dziecka to, że to ona bądzie to coś z dzieckiem robiła.  Tak po woli rodzice nadopiekuńczy mogą, przy naszym wsparciu z tej swojej nadopikuńczości wychodzić. Powoli także pozwalaja intensywniej pracować ze swoimi dziećmi.

Nie wiem czy Ci pomoże to co napisałem, ale życzę powodzenia...

bratek08-05-2007 22:25:31   [#3386]

Jacol- czegoś nie zrozumiałeś.....

To o czym mówisz, robimy od lat:))

Ma pełne wsparcie z naszej strony, może zadzwonić do mnie o 12 w nocy i wygadac się (i bywało już tak..........) Przerobiliśmy setki wspólnych superwizji, wizyt domowych, spotkań instruktażowych, zwyczajnych codziennych rozmów.

Problem polega na tym, że w chwili obecnej dziecku dzieje się krzywda i nie ma czasu!

Więc tak naprawdę z mojej perspektywy wybór mam tylko pomiędzy:

1) stać i patrzec jak dziecko przestaje chodzić i wytraca inne umiejętności

2) walić matkę pięścią między oczy, żeby otrzeźwiała

Problem w tym że i jedno i drugie rozwiązanie wydają mi się nieetyczne....

Więc może coś wymyślicie innego?

JACOL08-05-2007 22:38:06   [#3387]

Problem polega na tym, że w chwili obecnej dziecku dzieje się krzywda i nie ma czasu!

Bratku czegoś nie rozumiem. Na czym polega krzywda, która się dzieje w chwili obecnej, a nie działa się wcześniej?

Chciałbym się jeszcze upewnić.

To o czym mówisz, robimy od lat:))

Chcesz powiedzieć, że mama ta od lat przy was stawiała swojemu dziecku wymagania? Czy o wymaganiach mówiliscie li tylko słownie? Czy pokazywaliście mamie jak ma stawiać konkretne wymaganie i ona przy was to robiła? Dobrze cię zrozumiałem?

Renata08-05-2007 22:53:10   [#3388]

Przerobiliśmy setki wspólnych superwizji, wizyt domowych, spotkań instruktażowych, zwyczajnych codziennych rozmów.

Może więc, skoro to okazuje się nieskuteczne, warto zrobić coś inaczej. Może czegoś niedostrzegliście u siebie. Może zamiast widzieć i przyciagać do siebie obraz nadopiekuńczej matki, warto przyjrzeć się sobie raz jeszcze i rozpocząć pracę z dzieckiem od początku, bez nacisku na nie ma czasu.
Czas dla wszystkich jest taki sam, dla każdego z nas są 24 godziny na dobę, ani mniej, ani więcej. Moze Wasze podejście do czasu dziecka musi ulec tu także zmianie.

Fakir208-05-2007 23:07:25   [#3389]

Jestem...

Czytam...

Nie mogę teraz, bo mam młyn...

Nela, Renata, Jacku piszcie...

Czytam...

Annax08-05-2007 23:29:33   [#3390]
jak wszyscy, jak wszyscy...
cynamonowa08-05-2007 23:32:52   [#3391]
fakt:)
bratek09-05-2007 05:50:30   [#3392]

Bratku czegoś nie rozumiem. Na czym polega krzywda, która się dzieje w chwili obecnej, a nie działa się wcześniej?

Chciałbym się jeszcze upewnić.

Cóż- parę lat temu problemy ruchowe dziecka były mniejsze, był nawet okres kiedy ich właściwie nie było. W tej chwili chłopiec dojrzewa, bardzo urósł, więc proces degradacji ruchowej zaczął postępować w zastraszającym tempie- dosłownie z dnia na dzień.

Kiedyś postawa nad opiekuńcza dotyczyła drobiazgów biorąc pod uwagę całokształt rozwoju dziecka (płukania zębów wodą mineralną, chodzenia w czapce przy 20 stopniach na dworze, jedzenia chleba bez skórek). Teraz dotyczy sprawy fundamentalnej- poziomu aktywności. Nie możemy zgadzać się (tak mi się przynajmniej zgodnie z moją wiedzą wydaje) na to by chłopiec siedział i nic nie robił bo się zmęczy, albo bo będzie go coś bolało.... Pozwalając na bezruch pozwalamy na pogłębianie się problemów ruchowych....  I to jest ta krzywda, w której jako nauczyciele nie chcemy i nie powinniśmy uczestniczyć.

Chcesz powiedzieć, że mama ta od lat przy was stawiała swojemu dziecku wymagania? Czy o wymaganiach mówiliscie li tylko słownie? Czy pokazywaliście mamie jak ma stawiać konkretne wymaganie i ona przy was to robiła? Dobrze cię zrozumiałem?

Dobrze mnie zrozumiałeś:)) Od lat stawiała wymagania- na tym polega praca w mojej placówce:)) Rodzic uczestniczy w zajęciach, dostaje instruktaż „na bieżąco” ćwiczy, potem jedziemy do domu sprawdzamy jak sobie radzi, etc. Wymagania jednak dotyczyły innych jakościowo rzeczy- albo zachowań które bardzo utrudniały jej życie, albo samoobsługi i szeroko rozumianej edukacji. Tego co dzieje się w sferze ruchowej ona nie rozumie, więc z jednej strony wypiera problem (nie szuka lekarzy, rehabilitantów, a jeżeli już to takich którzy obiecają cud np. po operacji), z drugiej zaś strony, unika sytuacji w która unaoczni jej rozmiar problemów syna (dlatego jak sądzę nie koryguje np. jego postawy, bo musiałaby to robić co kilka minut).

Renata!

Przepraszam, ale kontynuując Twój tok myślenia, doszlibyśmy do teoretycznych rozważań, które z mojego punktu widzenia nie do końca są w tej sytuacji celowe....

Szczerze mówiąc, ufam swojemu oglądowi sytuacji: nie przyklejamy matce etykietki i nie wyolbrzymiamy problemów dziecka.

Czyli innymi słowy po prostu stwierdzamy, że mamy problem, z którym jak sądzę część z Was albo już się kiedyś spotkała, albo spotka się w swojej praktyce:

Postępująca niepełnosprawność dziecka i brak działań w kierunku poprawy lub zatrzymania tego procesu u rodzica. Co powinna zrobić szkoła?

Pytam ponownie:

Stać i patrzeć?????- bo przecież rodzic ma prawo decydować o swoim dziecku

czy

 Przejść do zdecydowanych działań????- bo dziecku dzieje się krzywda

Może spróbujmy zastanowić się nad tym wspólnie teoretycznie, w oderwaniu od opisanej przeze mnie sytuacji- może tak będzie łatwiej?

bratek09-05-2007 06:17:43   [#3393]

Dodam coś jeszcze (oczywistego dla tych którzy mnie bliżej znają)....

Mnie oczywiście dusz ciągnie do rozwiązania drugiego. Do postawienia sprawy na ostrzu noża, nawet niech boli ale niech pomoże dziecku....

Tyle, że problem w tym, że to kochającą matkę zaboli....

A tu już dusza ludzka i pedagogiczna mi protestuje....

Więc się zastanawiam- co zrobić, żeby zrobić jak najmniej krzywdy a odnieść maksimum korzyści dla dziecka. Jak mu wpędzę matkę w depresję to przecież też nie skorzysta- prawda?

natomiast nie mogę pozostać bierna.... I nie pozostanę!

JACOL09-05-2007 08:52:04   [#3394]

Bratek napisał:

Tyle, że problem w tym, że to kochającą matkę zaboli....

Chyba nie w tym problem, niechby zabolało. Problem w tym, ze to nie pomoże dziecku...

Nie mam teraz czasu pisać wiecej, ale myślę....

JACOL09-05-2007 08:57:20   [#3395]

dlatego jak sądzę nie koryguje np. jego postawy, bo musiałaby to robić co kilka minut.

I tu, jak sądzę jest pies pogrzebany. Rodzice chętnie wykonują te prosby do nich kierowane o ile przynosi to ulge im samym. Wszystko o co prosiliście wcześniej tą mamę nie tylko pomagało jej dziecku, ale także ułatwiało życie matce. Teraz chcecie jej dołozyć duże obciążenie. Tak sobie myślę, że to nie jest matka o czystej postawie nadopiekuńczej. Jej problem jest inny niz mi sie na początku wydawało. Może mi coś jeszcze zaświta dzisiaj. na razie...

JACOL09-05-2007 09:30:09   [#3396]

Tak sobie myslę, że to mama o cechach postawy unikajacej. W związku z tym mam pytanie o jakość relacji pomiedzy wami a nią. Precyzyjniej i wprost: Czy ta mama nie boi się Was? Czy nie uważa, że stawiacie ja pod pregierzem? Czy wobec Was jest miła i stara sie wypaść jak najlepiej? Czy chętnie z Wami sie spotyka i rozmawia, czy też raczej unika spotkań z Wami. Mama nadopiekuńcza powinna siedzieć Wam na karku non stop. Mama unikajaca powinna mic problemy ze znalezieniem czasu na spotkanie i rozmowy w wami. Wydaje mi się, że to mogło się zmieniać z latami, że postawa mamy ewoluowała.  Kiedyś wam nie wychodziła ze szkoły, a teraz nie ma już tyle czasu dla was i dla dziecka.

Nie wiem jak jest. Opisz ją dokładniej. :-)

J.

bratek09-05-2007 10:37:33   [#3397]

Nadopiekuńcza niestety

Jest, chętnie rozmawia, bywa, zaprasza do domu, etc....

O swoich problemach też rozmawia.

Tyle, że przeraźliwie boi się że coś sie stanie jej dziecku.... I tu jest pies pogrzebany...

JACOL09-05-2007 11:45:14   [#3398]
No to co do tej pory robiła z dzieckiem. Czego jej konkretnie uczyliście?
Renata09-05-2007 12:08:30   [#3399]

Bratku, może udałoby Ci się namówić matkę na wyjazd z synem na turnus rehabilitacyjno-szkoleniowy, który organizuje Karolina w lipcu w Jantarze.
Czasem obserwacja innych zaangażowanych osób, rozmowy z rodzicami mającymi podobne problemy otwiera oczy szerzej na zrozumienie własnej sytuacji. To byłaby szansa na zmianę.
To poza Waszą dyskusją oczywiście i już nic nie piszę.

bratek09-05-2007 12:22:26   [#3400]

Przy całej sympatii i szacunku dla Karoliny- nie. Pracujemy w innych bajkach. Natomiast jeżeli ktoś wiedziałby o turnusie czysto rehabilitacyjnym- np. NDT to uśmiecham się o wiadomość. To faktycznie super pomysł! Dzięki za podrzucenie:))

strony: [ 1 ][ 2 ] - - [ 67 ][ 68 ][ 69 ] - - [ 84 ][ 85 ]