Forum OSKKO - wątek

TEMAT: SPECJA-ły
strony: [ 1 ][ 2 ] - - [ 63 ][ 64 ][ 65 ] - - [ 84 ][ 85 ]
Vincia13-02-2007 21:13:44   [#3151]

Próbuję, próbuję się włączać...

Ale jakoś na poziomie abstrakcyjnym tracę wątek. Lepiej na przykładach.

Ten przykład z rodzicem, guzem i Twoja reakcją, Jacku, rozumiem, popieram i rzeczywiście zachowanie takie jak Twoje przynosi efekt rozładowania emocji.

Renata13-02-2007 21:52:10   [#3152]

W "guzie" widzę ewidentnie popełniony błąd na samym początku zareagowania na rodzica i nie dziwi mnie jego jeszcze mocniejsza reakcja... Niewątpliwie też podążenie za rodzicem przez Jacola było trafne i przyniosło efekt. W porządku.

Zastanawia mnie tu coś innego..  "Panie Jacku, może i przesadzam, ale my z żoną chuchamy i dmuchamy na Kasię, żeby jej nic sie nie stało. Wie pan przecież ile razy była w szpitalu..." Taki przesadny lęk o zdrowie, a na pewno i życie dziecka nie rokuje dobrze dla tej rodziny, dla dalszego rozwoju ich córki. Strach zostanie tu przeniesiny na córkę w konsekwencji.. No, ale może ja za daleko tu już chcę sięgać...

Renata13-02-2007 23:03:12   [#3153]

Warte zainteresowania dla Ciebie Jacolu, moim zdaniem, jest uzyskanie informacji - co dokładnie, jakie procesy wewnętrzne musiałby wykonać rodzic Kasi, by powielić takie niepożądane zachowanie...
Konkretnie, co zadziało się w nim samym, kiedy zobaczył swoje dziecko z tym guzem? Jaka była struktura? Czy był w asocjacji, czy raczej dysocjowany? itp...
Gdyby rodzic przeanalizował co się z nim dzieje, jaki proces w nim zachodzi, kiedy wpada w lęk o córkę, mógłby ustosunkować się do problemu w nowy sposób.

Hmm..

Renata13-02-2007 23:15:59   [#3154]
..no, tak na przyszłość.., by nie wpadał do Orzeszka z takim impetem..
Fakir213-02-2007 23:35:36   [#3155]

Renatko....

Przy najbliższej okazji dostaniesz - jeśli oczywiście zechcesz - ode mnie buzi...

:)))))))))))))))))))))))))

JACOL14-02-2007 09:00:27   [#3156]

Vincja napisała:

Ten przykład z rodzicem, guzem i Twoja reakcją, Jacku, rozumiem, popieram i rzeczywiście zachowanie takie jak Twoje przynosi efekt rozładowania emocji.

Z moich rozmów w tzw. środowisku, moja reakcja nie budzi zrozumienia. Prawidłowa reakcja dyrektora, wg wiekszości, jak myślę, powinna wygladać mniej więcej tak:

"Proszę pana, bardzo prosze się uspokoić, proszę nie krzyczeć na nauczycieli ! Proszę spojrzeć na sprawę realnie. Na prawdę nic takiego się nie stało! Proszę spojrzeć, po guzie prawie już nie ma śladu. Pan nigdy nie miał guza? Wszyscy je mieliśmy!  Nie da się przeżyć dzieciństa bez guzów. Nie mamy żadnej możliwości i nikt jej nie ma, aby zagwarantować, że dzieci w tym przedszkolu nie bedą miały guzów, pomimo iż robimy wszystko, aby ich nie było. Uczymy dzieci samodzielności. Nie chcemy ich trzymać pod kloszem, bo to do niczego dobrego nie doprowadzi. Proszę nie podnosić na mnie głosu. Jeżeli panu nie odpowiada opieka w naszym przedszkolu, to prosze poszukac sobie innego."

JACOL14-02-2007 09:11:24   [#3157]

Taki przesadny lęk o zdrowie, a na pewno i życie dziecka nie rokuje dobrze dla tej rodziny, dla dalszego rozwoju ich córki. Strach zostanie tu przeniesiny na córkę w konsekwencji.. No, ale może ja za daleko tu już chcę sięgać...

No oczywiscie, że tak. Mamy tu doczynienia z rodzicem nadopiekuńczym. Nauczyciel powinien tak pracowac z tym rodzicem, aby tę nadopiekuńczość zmniejszać. To osobny problem, nie związany akurat z tą sytuacją. Jak zmniejszać nadopiekuńczość? Ucząc rodzica drobnych zachowań wobec swojego dziecka w których stawia on swojemu dziecku wymagania lub w których pozwala mu na większ swobodę.

Na pewno nie należy rodzicowi w żaden sposób sugerować: "Jest pan nadopiekuńczy, proszę coś z tym zrobić" :-)))

No bo niby co on ma zrobić?

Tak na marginesie. zastanawiałem się, o jakiej postawie rodzicielskiej (hipotetycznie) byłby rodzic nad reakcją którego tu rozmawiamy. Jaki to rodzic przychodzi  i krzyczy na nauczyciela, że nic nie robi z jego dzieckiem. Na pewno nie nadopiekuńczy ;-)

JACOL14-02-2007 09:15:51   [#3158]

no, tak na przyszłość.., by nie wpadał do Orzeszka z takim impetem..

Renato, je się cieszę, że on wpadł do "Orzeszka" z takim impetem. Ja się cieszę jak rodzice reagują gwałtownie. Są to objawy ich zaufania do mojej placówki. Zamknąć im gębę jest łatwo: "Jak się komus nie podoba do dowidzenia. Chętnych jest dwa razy tele co miejsc".

Uważam, że nie jest własciwe i dobre, gdy rodzice boją się krzyczeć na nauczycieli. :-)))

JACOL14-02-2007 09:23:21   [#3159]

Konkretnie, co zadziało się w nim samym, kiedy zobaczył swoje dziecko z tym guzem? Jaka była struktura? Czy był w asocjacji, czy raczej dysocjowany? itp...

Nie zrozumieałem tych słów. :-(((. Mogłabyś rozwinąć tę myśl?

Renata14-02-2007 12:12:28   [#3160]

Renato, je się cieszę, że on wpadł do "Orzeszka" z takim impetem. Ja się cieszę jak rodzice reagują gwałtownie.

Hm...

Mnie raczej zastanawiałby fakt co się dzieje... Trudno wyobrazić sobie dom z krzyczącym ojcem lub matką, dziećmi, z wpadającymi co chwilę krzyczącymi znajomymi... Zastanawiające jest także w placówce oświatowej, firmie..

Oznacza, że coś nie zadziałało dobrze.., że dzieją się jakieś procesy, związane z reakcją naruszenia granic, ludzkiej wewnętrznej równowagi... 

Może i dobrze, że przychodzą z tym do tego konkretnego domu, tej konkretnej placówki, bo są ufni, że mogą w ten sposób wyrazić tu siebie bez obaw, że zostaną wyrzuceni, ale to oznacza, że sami nie panują nad sobą lub przynajmniej nie robią nic w tym kierunku...

To marsz w takim najłatwiejszym kierunku do rozładowania swego napięcia... Co jeśli natrafi taka osoba na drugą jej podobną? Do agresji juz tylko krok.

Rozczarowałam się też wypowiedzią w której uważasz, że "nie jest własciwe i dobre, gdy rodzice boją się krzyczeć na nauczycieli. :-)))"

Skąd przekonanie, że niekrzyczący rodzic, to rodzic bojący się nauczyciela? Cóż to za idiotyczne uogólnienie padające spod palców człowieka, który uważa siebie za profesjonalistę od pedagogiki specjalnej? Żartujesz, prawda? Ten śmiech zdaje się na końcu to oznacza? Hm..;)

Renata14-02-2007 13:30:04   [#3161]

[#3159] - rozwinę, najpierw jeszcze wrócę do Twoich wcześniejszych pytań, czyli schodzę z bieżącej nici tematu..;)

-----

Niech pani nie krzyczy, bo ja nie krzyczę na pani dziecko.”

 

Nieświadomy umysł rozumie tylko bardzo prosty język, m.in. nie jest w stanie zrozumieć ani przetworzyć zaprzeczeń. Musi wcześniej przywołać informację, która jest negowana.
Nie ma większego znaczenia, czy powiem tak:

Niech pani nie krzyczy, bo ja nie krzyczę na pani dziecko.”, czy tak: Niech pani krzyczy, bo ja krzyczę na pani dziecko.” Na poziomie nieświadomym pojawia się to samo polecenie.

 

Paradoksalnie - rodzic słysząc powyższy tekst nastawi się więc jeszcze bardziej negatywnie emocjonalnie, bo przecież krzyczy i w dodatku ktoś jeszcze krzyczy na jego dziecko. ;)

 

Nauczyciel tu, jeśli zastosuje trenerski przykład, nie „ustawia” rodzica, robi sobie samemu krecią robotę...

  
Ty w [#3130] piszesz o „bólach” z tym związanych, przykrości (te wytykane przeze mnie emocje). Nie uważasz, że i rodzic, i nauczyciel wpadają tu obydwaj po prostu w pułapkę?

 

Piszesz, że moje propozycje niewiele różnią się od tej powyższej z kursu… Były dwie:

 

Zawsze?
(odwrócenie generalizacji)

lub

Skąd wiesz? bądź też: Czy rzeczywiście nic nie robię z Pani dzieckiem?

(zakwestionowanie szczegółów wypowiedzi rodzica)

 

Zauważ, że te przykłady pozwalają ominąć pułapkę, typu: Nie denerwuj się.

 

Zarzucasz mi w tym miejscu jednak lekceważenie zdania rodzica. Uważasz, że odbierze to jako „robienie z niego „głupa”, bo „bezpodstawnie wkurza się” co jednoznacznie określiłeś „niezrównoważeniem”.

Dla mnie, o ile dobrze Cię zrozumiałam, to nadinterpretacja reakcji rodzica...

 

Dalej, pomijam fakt przytoczonych wywodów na temat nauczycieli (te lwy, myszki, poranione ego) – zostawiam bez komentarza nadal.

Wyrażasz także swoje przekonanie o emocjach, swoją pewność co do wyrażania lęku przez rodzica  -„Rodzic wyraża swój lęk, że jego dziecku dzieje się w szkole krzywda.” No, może się czepiam..;)

 

Czytając Twój post o rzeczywistym zdarzeniu z Orzeszka [#3146] lepiej niewątpliwie teraz rozumiem skąd ta pewność przywoływanego lęku…

 

To jednocześnie przykład, jak jedno doświadczenie (przynajmniej to wyrażone w dyskusji), pociąga za sobą następne… Jeżeli raz było to skuteczne i zadziałało, to w innej sytuacji, w przyszłości,  będzie podobnie, jednakowo skuteczne… No, ok.

--------------------------

Alfred Korzybski (polski matematyk) podkreślał, że mapa drogowa lub menu w restauracji może pomóc w znalezieniu drogi w mieście lub wyborze dania. ;) Różnią się one jednak całkowicie od wybranej trasy lub przyniesionej do stołu potrawy.

 

Kierując się tą zasadą, każdy z kierowców kiedyś zapewne przeglądał mapę (może rok temu, a może kilka lat wstecz), wybrał  i wypróbował kilka różnych tras, po czym dokonał wyboru tej najlepszej, np. trasy z domu do pracy i z powrotem. Od tego czasu większość z tych kierowców jeździ do codziennie tą utartą trasą, nawet „na pamięć”..;)

W tym czasie zbudowano nowe skrzyżowania, inne dojazdy… Oczywiście nie będzie to miało znaczenia dotąd aż pewnego dnia nie pojawią się roboty drogowe…

Niektórzy kierowcy zaczną się cofać, bo odkryją, że mają stare mapy i mają tylko kilka tras i zupełnie nie znają innych, a ci którzy mają nowsze mapy, albo zaopatrzyli się w międzyczasie w Autopilota napotykając na roboty drogowe po prostu skręcili już na poprzednim skrzyżowaniu, by w porę wjechać na właściwą drogę do pracy.

-------------------------

 

Jaki ma to związek z naszą dyskusją?

Hm.., może warto rozpatrywać nie tylko sprawdzone doświadczenie, ale i poszukiwać innych rozwiązań. Na pewno wśród nich będą takie, które z początku wydają się może i mniej trafne.

------------------------

Zakładasz, że rodzic przychodząc z krzykiem, przychodzi jeszcze z bagażem swoich negatywnych doświadczeń [„Reakcja rodzica wynika z jego generalnego, pełnego nieufności stosunku do innych, których on podejrzewa o krzywdzenie jego dziecka, tej nieufności nie uda się przełamać żadnymi racjonalnymi rozmowami o faktach.”]

 

To trochę jak ten kierowca ze starą mapą… A co byłoby gdyby jednak to się udało?

 

-------------------------

Skąd wiesz?- wg Ciebie sugeruje rodzicowi, „że jego uczucia są niewiarygodne”.

Dla mnie jest to owszem kwestionowanie szczegółów uogólnionej wypowiedzi rodzica. Służy także przełamaniu stanu. Jest pierwszym krokiem do zmiany nastawienia z jakim przyszedł.

 

Plusem będzie, jeśli rodzic przedstawi w tym momencie swoje zastrzeżenia, np. wskaże ten twój przykład, że dziecko leży na materacu i nic nie robi lub całkiem inny, bądź ich wielość…

 

Dla mnie będą to ważne informacje. Pozwolą zająć się odpowiednio rodzicem, zbadać jego procesy w nim zachodzące, doprowadzić do tych presupozycji o których wspominałam.

 

„Czy rzeczywiście nic nie robię z Pani dzieckiem?” – to jest zakwestionowaniem wypowiedzi rodzica, także ma na celu przełamanie stanu i sprowadzenie myślenia na inne tory.. To łatwą techniką nie jest, jednak zakładam, że uzyskam choć jeden konkretny przykład, tak by móc zająć się problemem rodzica i pomóc mu poprzez wywołanie zmiany.

 

 

Pytasz:

Jaki jest problem tego rodzica i jakie emocje przeżywa?

 

Problem jest oczywiście związany z jego dzieckiem, wszak uważa, że nic nie robi się z nim…

Może nie potrafi dostrzec postępów swojego dziecka lub równie dobrze może być nieusatysfakcjonowany pracą nauczycieli, bo zauważa, że w domu osiąga z dzieckiem więcej niż dziecko w szkole z nauczycielami.

Może być także problemem fakt, że tego dnia miał zły dzień - stracił pracę, dostał mandat, etc.. 

 

Emocje-  niepokój, zwrócenie na siebie uwagi, chęć pozbycia się złości, irytacji..

 

To na razie tyle..;)

Renata14-02-2007 13:32:31   [#3162]
Fakirze, nie bardzo wiem, co chcesz mi w ten sposób przekazać...;)
Fakir214-02-2007 13:37:05   [#3163]

:)))))

Tak mnie naszło....

Za życzliwość, za cierpliwość, za spokój, za merytoryczność, za trafność...

:))))

JACOL14-02-2007 16:06:58   [#3164]

Renata napisała:

Renato, je się cieszę, że on wpadł do "Orzeszka" z takim impetem. Ja się cieszę jak rodzice reagują gwałtownie.

Hm... (...) Oznacza, że coś nie zadziałało dobrze.., że dzieją się jakieś procesy, związane z reakcją naruszenia granic, ludzkiej wewnętrznej równowagi... 

Nie zadziało się dobrze. Zgoda. Ale kiedy nie zadzało się dobrze? W szkole? Nie! Tu dzieje się dobrze! Rodzic krzyczy na nauczyciela, że ten nic nie robi, ale przecież ten robi. Nauczyciel jest OK. Nie jest winny zachowaniu sie rodzica i nie musi się tak czuć..

Rodzic krzyczy z innych powodów. Podajesz przykłady:

Może nie potrafi dostrzec postępów swojego dziecka lub równie dobrze może być nieusatysfakcjonowany pracą nauczycieli, bo zauważa, że w domu osiąga z dzieckiem więcej niż dziecko w szkole z nauczycielami.

Może być także problemem fakt, że tego dnia miał zły dzień - stracił pracę, dostał mandat, etc..

Mnie one nie przekonują. Bo mogę sobie wyobrazić, że ludziom to się wszystko dzieje i nie drą się na nauczyciela. Ale mniejsza o to, co jest przyczyną.

Czy to jest dobrze, że sie rodzice krzyczą na nauczycieli?

Rozczarowałam się też wypowiedzią w której uważasz, że "nie jest własciwe i dobre, gdy rodzice boją się krzyczeć na nauczycieli. :-)))" Skąd przekonanie, że niekrzyczący rodzic, to rodzic bojący się nauczyciela?

Renato, nadal uważam, że nie jest dobrze kiedy rodzice sie boją . Masz inne zdanie? Jeżeli chcą wyrazić swoją złość, lęk, ból, to czemu mieli by tego nie robić? Bo zakłucą spokój nauczycielom? Bo będą im przeszkadzać w pracy? Bo zepsują atmosferę? Ja pirdzę na mój święty spokój, na to, muszę ciężko pracować, na miłą atmosferę.

Nie po to przyszedłem do pracy. 

Piszesz:

Trudno wyobrazić sobie dom z krzyczącym ojcem lub matką, dziećmi, z wpadającymi co chwilę krzyczącymi znajomymi... Zastanawiające jest także w placówce oświatowej, firmie..

No to jak to? Rodzic przeżywa gwałtowne uczucia związane z jego dzieckiem, ale ma siedzieć cicho, bo pani nauczycielka uważa, że nie można zakłucać świętego spokoju placówki oświatowej? Nie rozumiem. Dla mnie, zachowanie rodzica jest jak najbardziej w porządku. Gdzie, do jasnej cholery, ma on wyrażać swoją złość, jeżeli z jego dzieckiem nic się nie robi? Jak mu się wydaje? I dobrze jest, że o tym mówi.

Nauczyciel, wie, że nie jest to prawda. Ale czyż nie można zaakceptować człowieka który tego nie widzi? Czyż nie można przyjąć, że w życiu tego człowieka nie zadziało się dobrze? czyż wszyscy musimy patrzeć na rzeczywistośc tak samo?

Oceniasz tych rodziców tak:

ale to oznacza, że sami nie panują nad sobą lub przynajmniej nie robią nic w tym kierunku... To marsz w takim najłatwiejszym kierunku do rozładowania swego napięcia...

Ta ocena związana jest z nieakceptacją jego zachowania. Uważasz, że nie panują nad sobą, bo nic w tym kierunku nie zrobili a powinni, że poszli na łatwiznę, przyszli do szkoły i sobie ulżyli krzycząc na nauczycielki. Więcej, ty uwazasz, że dzieje się nauczycelom, krzywda jakaś, że oni na nich krzyczą, że obiektywni nie są. Może warto byłoby zrobić szkołę tylko dla obiektywnych rodziców?

Ja tak nie myślę. Sądzę, że ten rodzic, krzycząc robi dobry krok w kierunku panowania nad sobą. Myślę, że nie jest to dla niego łatwe tak krzyczeć. Myślę, że nie zna on innego sposobu poradzenia sobie ze swoimi uczuciami. To budzi mój szacunek dla niego. Chciałbym dać mu odczuć, że solidaryzuję się z jego zachowaniem i w pełni je akceptuję. On tak chodzi po świecie i krzyczy, a wszyscy w około dają mu odczuć, że nie zachowuje się właściwie (kulturalnie?). Jak to miło mieć poczucie, że się wie, jak inni powinni sie zachowywać, jak powinni panować nad sobą, nie iść na łatwiznę.

We mnie ten rodzic, wywołuje współczucie i chęć ulżenia mu. Jeżeli umiem mu pomóc, to tym bardziej się cieszę, że do mnie przyszedł. Jest mile widziany, razem ze swoim krzykiem i nierealnymi oczekiwaniami. Na tym polega moja praca, za to biorę pieniądze. Takie mam nastawienie. Moją rolą, specjalisty od rozwoju dziecka, jest pomóc temu rodzicowi zmienić swoje spojrzenie na dziecko. Nie mogę więc nie akceptować tego, ze jest ono nierealistyczne. Lekarz nie może oburzać się na pacjenta, że ten jest chory. To punkt wyjścia, moim zdaniem, do pracy z tym rodzicem.

A potem trzeba go uczyć wg procedury która już tu podawałem.

Nie da się uczyć rodzica bez pełnej jego akceptacji i zrozumienia dla trudności, które posiada. Rodzice świetnie to wyczuwają i reagują albo agresją, albo unikaniem specjalistów, którzy myślą o nich źle.

Ty nie myślisz dobrze o tym rodzicu i na to właśnie staram Ci się zwrócić uwagę od początku tej rozmowy.

Pozdrawiam wszyskich. Jacek.

Renata14-02-2007 16:48:34   [#3165]

Wiesz, opadły mi szczęki na kalwiaturę.;-)) Jestem taki cholerny typ, który w tym miejscu woli zamilknąć, zresztą Janusz coś wspominał o godzinie 23.00.;)

Pozdrawiam, Renata.

:)

JACOL14-02-2007 17:03:42   [#3166]
Dzięki za rozmowę. J.
JACOL14-02-2007 17:10:49   [#3167]

P.S.

Ja osobiście uważam, że można bronić stanowiska, że takich zachowań rodziców tolerować nie można. Na zasadzie takiej,  że nauczycielka ma prawo nie akceptować takich zachowań drugiej nauczycielki (swoich współpracowników). Ale wówczas rodzica traktujemy jak każdego innego współpracownika, tak samo jak koleżankę z pracy. Wcale nie uważamy, że mamy im w czymkolwiek pomagać. Pomagamy dziecku, a nie tym, którzy z nim pracują. Pracuje nauczyciel, logopeda, psycholog i rodzic też, jak każdy.

Ten punkt widzenia czeka na swoich obrońców.

JACOL14-02-2007 18:35:58   [#3168]

Uff, koło się zamknęło...

Na samym początku rozmowy napisałem:

Myślę cały czas o przeciwprzeniesieniu, czyli inaczej, o nauczeniu nauczycieli życzliwego traktowania rodziców, także tych niemiłych. Ci niemili wywołują negatywne emocje w nauczycielach i zamiast rozumem nauczyciele kieruja się emocjami.

Aby rodzicowi pomóc zmienić swój stosunek do dziecka potrzebna jest jakaś sympatia i akceptacja dla tegoż. Co tu dużo tłumaczyć. Żeby pracować z niepełnosprawnymi dziećmi też trzeba znależć akceptację zrozumienie i sympatię dla tych dzieci. Dzieci doskonale wyczuwają, który nauczyciel ich lubi, a który nie. Inaczej reagują na tego, który ich lubi, a inaczej na tego, który ich nie lubi.

Podobnie rodzice - inaczej reagują na nauczyciela, który ich lubi, a inaczej na nauczyciela, który nie czuje do nich sympatii.

Współpraca z kimkolwiek jest możliwa, także wtedy, gdy kogoś się nie lubi i nie akceptuje jego zachowań. Jeżeli druga osoba ma taki sam cel jak my, jeżeli jest kompetentna, jeżeli da się z nią podzielić pracę i jeżeli chce, to można z nią współpracować. Można także współpracowac z rodzicem do którego nie czuje się sympatii.

Ale nie można takiemu rodzicowi pomóc.

Najłatwiej będzie mi to przedstawić na przykładzie.

Załóżmy, że specjalista ma do czynienia z rodzicem o postawie unikającej.
Są to rodzice, którzy bardzo zaniedbują swoje dzieci. Ich pociechy są brudne, głodne, jak są chore to rodzice nie maja czasu pójść z nimi do lekarza, często jak nie mogą być oddane do placówki ze względu na chorobę, cały dzień spędzają same w łóżku, bez picia i jedzenia. Gdy rodzice są w domu to i tak ich opieka ogranicza się do posadzenia dziecka przed telewizorem.

Są to rodzice, którzy w pierwszym kontakcie wydają się być bardzo sympatyczni. Są to ludzie często dobrze wykształceni (nauczyciele, prawnicy, lekarze, psycholodzy), dużo mówią o swojej miłości do dziecka. Jeżeli mają pieniądze wyręczają się w opiece nad dzieckiem opiekunkami (wtedy przynajmniej dziecko jest czyste). Całą opiekę i terapie najchętniej zepchnęli by na innych. mają tendencje do nie odbierania swojego dziecka o czasie. W mojej placówce zdarzyło się, że rodzice nie odebrali dziecka do 19.00 bo mama myślała, ze zrobił to tata, a tata, ze mama. Bardzo często oddają swoje dziecko do szkoły lub przedszkola także z gorączką, kaszlem itp. U nas zdarzało się, że nie zmieniali dziecku pieluchy – dziecko (z porażeniem mózgowym – leżące) wracało do przedszkola następnego dnia w tej samej pieluszce.

Postępowanie z tym rodzicem powinno wyglądać mniej więcej tak:


Zapraszamy rodzica na spotkanie (warunek – musi już utrzymywać wymagania kontraktowe – to tak na marginesie) i prosimy go o wykonanie czegoś tam dla swojego dziecka. Wybieramy dla tego rodzica rzecz małą np. masaż twarzy, który można wykonać w 3 minuty.


1. Musimy wytłumaczyć rodzicowi jakie znaczenie dla dziecka będzie miał fakt, ze TO ON BĘDZIE WYKONYWAŁ TEN MASAŻ.


2. Pokazujemy masaż rodzicowi i prosimy, aby wykonał go przy nas.
W czasie pokazu jesteśmy skoncentrowani na dziecku i wykonujemy masaż z pełnym zaangażowaniem. Staramy się, aby rodzic wykonał ten masaż przy nas podobnie.


 3. NAJWAŻNIEJSZE: całość spotkania musi przebiegać w miłej atmosferze (rodzica nie wolno oceniać),  warto wykorzystywać różnorodne pomoce dla uczenia np. instruktażowy film wideo, rozpisana na kartce dla rodzica instrukcja masażu, olejek zapachowy jaki używamy zwykle itp. Jeżeli mówimy coś do rodzica powinniśmy to robić z zaangażowaniem i składnie. Przypomnijcie sobie jacy nauczyciele w szkołach potrafili Was zainteresować swoim przedmiotem? Przede wszystkim ci, którzy sami interesowali się tym co wykładają. Jak ma zarazić rodzica entuzjazmem logopeda, który nie fascynuje się logopedią, jak rehabilitant, który nie znajduje pasji w rehabilitowaniu dzieci itp.
Mnie przez jeden rok w VII klasie biologii uczyła wuefistka. Czasami rodzic spotyka się właśnie z taką sytuacją.


Dlaczego rodzic wykona prośbę specjalisty? Dlaczego jej nie wykona? Rodzic o tej postawie wykona ją ze względu na miłą, sympatyczną panią logopedkę  (psycholożkę, pedagożkę itp.) – tak samo jak dzieci wykonują coś dla nauczyciela, którego lubią - o ile prośba nie będzie zbyt wielka i nie zajmie rodzicowi zbyt wiele czasu.


Gdy rodzic wykona prosbę tu: masaż specjalista powinien docenić wysiłek rodzica!!!!! To jest to doświadczenie, które zmienia tego rodzica.
Do specjalistów przychodzi on zwykle lekko najeżony,  bo boi się, że specjaliści dadzą mu odczuć, że jest do dupy rodzicem (że dziecko brudne, głodne). Najczęściej specjaliści robią to przez kwiatek. Ale nie mogą się oprzeć aby takiej szpili rodzicowi nie wbić. A tu NIESPODZIANKA !!!!!   Zamiast przykrości przyjemność!!!! Rodzic ten być może po raz pierwszy w życiu zostanie pochwalony za to jakim jest dobrym rodzicem, zostanie doceniony za to co dobrego zrobił dla swojego dziecka. Uczenie następnej umiejętności tego rodzica będzie już łatwiejsze.

To w wielkim skrócie, z pominięciem wielu ważnych szczegółów procedura uczenia rodzica o postawie unikającej.

Pytanie: Czy specjalista może nauczyć rodzica masażu bez akceptowania tego rodzica? Po stokroć nie! Wielu specjalistów ten rodzic wyprowadza z równowagi, nie maja ochoty tak z nim się cackać. „Ze mną tak jak z gównem nikt się nie obchodził, a ja o swoje dzieci dbam”  „To jego śmierdzący obowiązek zajmować się dzieckiem” – myślą sobie. Jak tak sobie pomyślą, to dadzą mu to odczuć na spotkaniu. Rodzic ten znowu zostanie zraniony. Będzie jeszcze bardziej bał się kontaktów ze specjalistami.  Oczywiście prośby nie spełni.

Renata15-02-2007 19:21:59   [#3169]

Koło toczy się dalej..

do [#3164]

Rodzice nie mają powodu do strachu przed nauczycielem. Jeśli mają jakieś uwagi dotyczące pracy nauczyciela, szkoły, przychodzą i mówią o tym albo bezpośrednio nauczycielowi, albo wychowawcy/opiekunowi grupy, bądź idą ze swoim problemem do dyrekcji placówki. Także dzwonią, mają swoje spotkania na radach, etc.

 

Nie widzę tu nic co mogłoby zakłócić bezpośrednio pracy nauczyciela, więcej, to także jest pracą nauczyciela.

 

Wielokrotnie i ze mną kontaktują się bezpośrednio czy telefonicznie, jeśli jest taka potrzeba. Jest to dla mnie zupełnie oczywiste.

 

Nie miałam sytuacji by rodzic przybiegł do mnie z krzykiem.. Może, zanim dotarł do mnie, ochota na krzyk już mu minęła… Nie zauważyłam także, by odczuwali jakiś lęk w kontakcie ze mną.

 

Nie wiem.., zupełnie nastąpiło tu całkowite niezrozumienie…  Dla mnie jest niepojęte, że ktoś mógłby się mnie bać, tym bardziej rodzic.

Renata15-02-2007 19:50:58   [#3170]

O krzyku można dużo..

Muncha zainspirował do obrazu słów:

"Szedłem ścieżką z dwojgiem przyjaciół - słońce miało się ku zachodowi - nagle niebo wypełniła krwista czerwień - zatrzymałem się, czując wyczerpanie i oparłem się na barierce - nad czarno-błękitnym fiordem było widać krew oraz języki ognia; - moi przyjaciele szli dalej, a ja stałem tam i trzęsłem się z wrażenia - poczułem nieskończony krzyk przepływający przez naturę."

i samego obrazu:

Krzyk Munch

Niemen śpiewał "Spiżowy krzyk".

W "Jeszcze sen" dźwięczał głos - "[...]Zamiast szeptów, Twoich słów
Słyszę tylko ciszy krzyk [...].

Nasłuchiwałam pierwszego krzyku moich dzieci...

Jest niemy krzyk...

Krzyk...

Renata15-02-2007 19:53:30   [#3171]

Ty nie myślisz dobrze o tym rodzicu i na to właśnie staram Ci się zwrócić uwagę od początku tej rozmowy.

Tak tylko ci się wydaje, Jacolu.

JACOL15-02-2007 22:44:13   [#3172]

Renata napisała:

Rodzice nie mają powodu do strachu przed nauczycielem. (...)  Dla mnie jest niepojęte, że ktoś mógłby się mnie bać, tym bardziej rodzic.

 

Nie wiem jak przed Tobą, ale przede mną na pewno mają powód, aby się bać. Mam nad nimi władzę, oddali w moje ręce swoje niepełnosprawne dzieci. A ja jestem jaki jestem, trochę roztargniony, trochę niedouczony, a konsekwencje tego ponoszą oni.

 

Dam Ci przykład:

 

Mama o postawie nadopiekuńczej. Niepełnosprawny syn z upośledzeniem głębokim teroryzował tę rodzinę. A mama, co synek zakwili, już na posterunku. A syn potrafił ją w twarz uderzyć jedną sprawną ręką, jedzenie złośliwie ze stołu zrzucać itp. Tak siedzę sobie z tą mamą i nagle mnie naszło, że jej wyjaśnię jak ważne jest stawianie dziecku wymagań. Wkładając w to całą swoją zdolność oratorską, z przykładami z życia, z cytatami z książek, z przedstawieniem konsekwencji niewłaściwej postawy, bardzo przekonująco wyłożyłem jej znaczenie stawiania jej dziecku wymagań przez nią. Dałem jej dobre wskazówki, w których momentach magłaby sie do moich rad zastosować.

 

Po rozmowie byłem z siebie bardzo zadowolony. Jak to miło jest błysnąć własną elokwencją, intelektem i wykształceniem przed rodzicem. Człowiek się czuje taki kompetentny, że wie jak inni powinni dzieci wychowywać.

 

Ale na drugi dzień mnie tknęło. Zrobiłem przecież tej mamie krzywdę. I to ja, który uczę nauczycieli, aby tego nie robili. Nie należy NIE PYTANYM rozmawiać z rodzicami  o poglądach na wychowanie! Ona mnie nie prosiła o radę, czy ma stawiać wymagania. To ja zacząłem tę rozmowę. Ona te moje rady to se może wsadzić... Nic jej nie pomogły, a jedynie wpędziły ją w poczucie winy. Wpędzanie rodziców w poczucie winy przez specjalistów to grzech ciężki. Rodzic nadopiekuńczy nie dlatego nie umie postawić dziecku wymagań, że tego nie wie. On po prostu nie umie tego wykonać. Zamist się wymądrzać trzeba go nauczyć konretnego małego zachowania w którym będzie on potrafił (najpierw przy wsparciu nauczyciela, a potem sam) postawić wymagania swojemu dziecku. Trzeba rozumieć, że on stawiając swojemu dziecku wymagania boi się utracić miłość swojego dziecka. Tłumaczenie rodzicowi czegokolwiek tu nic nie pomoże. Dopiero jak doświadczy, że postawienie konkretnego wymagania nie przekreśliło miłosci dziecka do niego, będzie mógł się zmienić. Mądry nauczyciel zamiast gadania może, w procedurze uczenia, takie doświadczenie temu rodzicowi zafundować. A głupi będzie się wymądrzał jak ja.

 

Tydzień później znowu spotkałem tą mamę. Od razu jej mówię mniej więcej tak: "Proszę pani, jest pani od tygodnia moim wyrzutem sumienia. Tydzień temu rozmawialiśmy jak ważne jest stawianie pani synowi wymagań. I tak sobie myślę, że tak łatwo mi się do pani gadało. (mama patrzy się na mnie z wielkim napięciem). Nam specjalistom, to się często tak łatwo innych poucza, ale wie pani, ja nie wiem, czy gdybym był na pani miejscu, w pani skórze, to by mi tak łatwo było te wymagania postawić."

Na mamy twarzy pojawiła się ulga. Bo zrozumiałem jek trudność i dałem jej odczuć, że ją rozumiem.

 

Męczy mnie pytanie, w ilu przypadkach skrzywdziłem rodziców przez moją głupotę i nieuctwo, brak zrozumienia, i nie byłem tego świadomy?

Renata16-02-2007 01:58:53   [#3173]

Piszesz o odpowiedzialności.. 

 

Męczy mnie pytanie, w ilu przypadkach skrzywdziłem rodziców przez moją głupotę i nieuctwo, brak zrozumienia, i nie byłem tego świadomy?

A jeśli na tamtą chwilę, kiedy myślisz o tych przypadkach, robiłeś to wtedy najlepiej jak umiałeś?
Najlepiej jak potrafiłeś zrozumieć?
I najlepiej jak byłeś tylko tego świadomy?

Patrząc wstecz, przypomnij sobie ilu ludziom pomogłeś, jak wielu rodziców zawdzięcza ci swoją całkowitą uwagę?

Dziś także tego potrzebują..

Potrzebują Twojej pomocy, a Ty masz coraz więcej doświadczeń, coraz więcej zasobów, umiejętności i własnej cennej autorefleksji.

Masz w sobie  wszystko to, co jest Ci potrzebne.. I możesz dzielić się tym z innymi pomagając im najlepiej jak potrafisz. Tak jak jest jest absolutnie doskonale...

JACOL16-02-2007 08:48:59   [#3174]

Renato, nie za bardzo rozumiem twój post. Czyżbyś chciała mnie przekownywać, że moja praca ma jednak sens?

Tak jak jest jest absolutnie doskonale...

Moment, w którym tak sobie pomyślę o sobie, będzie tym w którym na pewno powinienem zmienić pracę. Stanę się dla osób, którym chcę pomagać skrajnie niebezpieczny. Ludzie wyrządzają innym krzywdę myśląc o sobie, że robią bardzo dobrze, absolutnie doskonale...

Zobacz, rodzice, którzy krzywdzą swoje dzieci, robią to, w swoim przekonaniu, dla ich dobra. Nawet biją swoje dzieci w przekonaniu, że robią dobrze.

Podobnie nauczyciele, im słabszy tym bardziej pewny, że jest świetny.

Szkoda, że nie ma zależności odwrotnej, że im mniej jest przekonany, ze jest świetny, tym jest lepszy... :-(((

JACOL16-02-2007 09:40:21   [#3175]

Dla mnie jest niepojęte, że ktoś mógłby się mnie bać, tym bardziej rodzic.

A ja czuję lęk rodziców. Starają się być niezwykle mili, usłużni, grzeczni, tytułują mnie energicznie, prawią kompementy. Starają się jak moga wypaść dobrze. Chcą zapewne, abym życzliwie o nich i ich dzieciach myślał. Wiedzą, ze mam ich w garści. Nawet jak coś mają to, to połukają, aby swojemu dziecku nie zaszkodzić. To wszystko mnie martwi, a nie cieszy. Lęk rodziców w szczerym okazywaniu tego co się myśli daje święty spokój, ale przeszkadza w pracy.

No ale czasem okazują swoje pretensje, że samochód bez klimy dzieci dowozi, że dziecko w domu za szybko albo za późno przywiezione, że zajęcia nie takie, że czegoś tam nie robimy, albo robimy nie po ich myśli, że przesadzamy, że zdolnościami po chorobie dziecka itp. itd.. Jak zaczynaja mi pretensic to wiem, że przestają się mnie bać, że zaczynają ufać.

Renata16-02-2007 11:21:59   [#3176]

Codziennie robię coś tak, jak najlepiej potrafię. Jeśli coś schrzanię, to jestem bogatsza o to doświadczenie i wzbogacona o nie mogę budować następne, nowe. Lepsze, mniej schrzanione, bo wciąż się uczę.

Każdy z nas jest na swoim etapie tego uczenia. Także ten rodzic, który krzywdzi swoje dziecko.. Może w którymś momencie przestanie, bo zrozumie. Może w którymś momencie przestanie, bo.. zatłucze na śmierć... Może w którymś momencie przestanie, bo spotka na swej drodze kogoś takiego jak Ty...

A absolutnej doskonałości nie ma. To złudzenie nasze. Stąd ważne co robisz tu i teraz, tak jak potrafisz najlepiej. Prób w życiu nie ma.

Renata16-02-2007 12:00:58   [#3177]

Jak zaczynaja mi pretensic to wiem, że przestają się mnie bać, że zaczynają ufać.

Jak to jest kiedy rodzice zaczynają ci ufać, przestają się ciebie bać i w odpowiedzi słyszysz ich pretensje, skargi, uwagi, najważniejsze troski? Co to dla ciebie znaczy?

JACOL19-02-2007 09:23:27   [#3178]

Codziennie robię coś tak, jak najlepiej potrafię.

Ja Renato, nie myślę o sobie jak Ty - ja robię zazwyczaj wiele rzeczy gorzej niż potrafię. Nie zawsze też, jak coś schrzanię to jestem bogatszy... Częściej, schrzanienie mnie nic nie uczy... Ale widać jestem osioł.

Jak to jest kiedy rodzice zaczynają ci ufać, przestają się ciebie bać i w odpowiedzi słyszysz ich pretensje, skargi, uwagi, najważniejsze troski? Co to dla ciebie znaczy?

Nie za bardzo rozumiem, o co mnie pytasz. Ich skargi, uwagi, pretensje znaczą dla mnie właśnie to, że mi ufają jakoś tam. Zaufanie drugiej osoby jest dla mnie wyzwaniem - nie chciałbym go zawieść.

Renata19-02-2007 17:31:11   [#3179]

Ja Renato, nie myślę o sobie jak Ty - ja robię zazwyczaj wiele rzeczy gorzej niż potrafię. Nie zawsze też, jak coś schrzanię to jestem bogatszy... Częściej, schrzanienie mnie nic nie uczy... Ale widać jestem osioł.

Skoro skutkiem działania, na moment podejmowanej decyzji, jest jakaś nieskuteczność, to oznacza, że muszę pozbyć się przyczyny. Szukam więc takiego sposobu, który poprawi moją skuteczność działania.., czyli w tym momencie nadal jest to proces uczenia się...

Wyobraź sobie, że grasz w tenisa i właśnie wykonałeś bardzo kiepski serw.
Z Twojej perspektywy to serw stracony.
Z perspektywy Twojego przeciwnika ten serw jest wspaniały - dla niego.
Z perspektywy sędziego serw nie był ani dobry, ani zły. Po prostu był w polu, albo poza nim.

Ty natomiast, po oddaniu kiepskiego strzału, możesz zacząć mówić sobie: - jaki fatalny serw.., jaki ze mnie osioł..,  a nawet - żaden serw dziś mi nie wychodzi..
Wtedy, istotnie, niczego ten stracony serw nie nauczy... Może też będzie i przegranym meczem...

Ale po oddaniu tego kiepskiego strzału możesz też szukać sposobu na lepszą jego skuteczność. Może wystarczy poprawić jakiś drobny element - zmienić kąt trzymania rakiety tenisowej.., siłę uderzenia.., a może wykorzystać jakiś słaby punkt swojego przeciwnika... Dokonałeś korekty... Znalazłeś przyczynę swojego straconego serwu. Może nawet i wygrałeś mecz...
-------------------

W przykładzie, który opisałeś w [#3172]

Coś tam schrzaniłeś, prawda?
Coś skorygowałeś..
I napisałeś:
Na mamy twarzy pojawiła się ulga. Bo zrozumiałem jej trudność i dałem jej odczuć, że ją rozumiem.

Bo zrozumiałem - czegoś nauczyłeś się? Tak?
--------------------

Zobacz, jak Twoje uogólnienie - Częściej, schrzanienie mnie nic nie uczy.., przechodzi w przekonanie: Ale widać jestem osioł...

Osioł, to:  
1. «zwierzę podobne do konia, ale mniejsze, o dużej głowie, szarej lub brunatnej sierści, długich uszach i krótkiej grzywie»

lub:
2. pot. «o człowieku głupim lub upartym».
[źródło: słownik on-line, http://sjp.pwn.pl/lista.php?co=osio%B3]

Jeśli osioł znaczy głupi, to do generalizacji tu już blisko...

Renata19-02-2007 17:32:43   [#3180]

Zaufanie drugiej osoby jest dla mnie wyzwaniem - nie chciałbym go zawieść.

Rozumiem, że wyzwanie jest dla Ciebie czymś ważnym. :)

JACOL19-02-2007 18:34:07   [#3181]

Renato,

Jestem osłem do kwadratu (tj. głupim x głupim), ale nie za bardzo rozumiem Twoje myśli, jakie do mnie skierowałaś. Coś próbujesz mi wyklarować, czego nie łapię.

Generalnie łapię, że po oddaniu złego strzału, mogę poprawić jakis drobny element itd. Nie za bardzo jednak wiem po co mi to mówisz!

Ja  w swoich postach kierowanych ostanio do Ciebie, klarowałem Ci, że jako specjalista czuję, że wiele mi brakuje, że wiele rzeczy nie robię dobrze, że mało umiem, że mam wyrzuty sumienia itd.

Czy chcesz mi wytłumaczyć, że nie jest to prawda? Czy też, że nie powinienem się tak przejmować?

beera19-02-2007 18:38:25   [#3182]

na marginesie Jacku- na naszej konferencji byłeś cytowany przez dr Plichtę - kilkakrotnie jako autor książek, i kilkakrotnie- niezaleznie jako "jacol" z forum

Połaczenie w jedno tych dwu cytowanych postaci było interesujące dla cytującego :)

.........

i szkoda, ze te ciekawe dyskusje toczą się na tym watku- dzis tu zajrzałam wyjatkowo własnie z powodu konferencji- chciałam znaleźć Twój ostatni wpis

Renata19-02-2007 18:56:32   [#3183]

O rany, Jacolu.. Durnie, co najwyżej mogę ja tu dyskutować...

I potwierdzam to, co napisała Asia. Sama słyszałam i widziałam... Dzięki Asiu.

Renata19-02-2007 19:28:09   [#3184]

Ja  w swoich postach kierowanych ostanio do Ciebie, klarowałem Ci, że jako specjalista czuję, że wiele mi brakuje, że wiele rzeczy nie robię dobrze, że mało umiem, że mam wyrzuty sumienia itd.

Wytłumacz mi więc, co takiego ważnego jest dla Ciebie w przedstawianiu siebie na zewnątrz (a być może i wobec siebie samego, ale to wiesz tylko Ty) jako specjalisty:

- któremu wiele brakuje (nawiasem mówiąc - wiele brakuje w porównaniu z czym?),

- który wielu rzeczy nie robi dobrze (czy to objaw np. niezwykłej skromności w postawie czy też może przeniesienie swojej myśli nie wprost - Renata, przyjrzyj się wnikliwiej temu co robisz..)

- który mało umie (na kształt Sokratowskiej myśli „Wiem, że nic nie wiem…”),

- który ma wyrzuty sumienia (czym dla Ciebie są wyrzuty sumienia?)...

Renata19-02-2007 19:49:07   [#3185]

Szkoda, że nie ma zależności odwrotnej, że im mniej jest przekonany, ze jest świetny, tym jest lepszy... :-(((

Tu tkwi istota.., tak?

Mniej znaczy więcej, lepiej?

Jak może mniej znaczyć lepiej???

Co dla Ciebie jest tu takie ważne, wartościowe? .. Zdaje się, że chcesz pokazać to poprzez siebie...

JACOL20-02-2007 08:33:16   [#3186]

na marginesie Jacku- na naszej konferencji byłeś cytowany przez dr Plichtę

Nie powiem, miło mi bardzo, że choć duchem jedynie, a nie ciałem, ale jednak byłem na naszej konferencji. :-))))

JACOL20-02-2007 08:52:21   [#3187]

Wytłumacz mi więc, co takiego ważnego jest dla Ciebie w przedstawianiu siebie na zewnątrz...

Renato,

ponieważ, jak to już wczesniej sygnalizowałem, nie za bardzo rozumiałem sens Twoich wypowiedzi, a ponad to miałem wrażenie, że nie masz ochoty pomóc mi zrozumieć Twoich myśli, gdyż jak w transie wyrzucałeś z siebie okrągłe zdania, które wydawały mi się "ni przypiął nie przyłatał" do treści naszej rozmowy,

dlatego własnie, nieco złośliwie, przyznaję, zacząłem Cię przedrzeźniać budując tezy przeciwne do Twoich, aby Tobie samej zwrócić uwagę na to co mówisz.

Na swoją obronę mogę jedynie dodać, że mój sposób rozmowy z Tobą  był związany z rozpaczliwą próbą złapania jakiegoś kontaktu z tokiem Twojej wypowiedzi. Chciałem w ten sposób wybić cię z maniery rozmowy ze mna na zasadzie luźnych skojarzeń, bez próby zrozumienia, jak mi się wydawało, mojego punktu widzenia.

Od początku naszej rozmowy, zauważyłem, że dużo chętniej chcesz rozmawiac o mnie niz o metodyce. Wykorzystałem to w sposobie rozmowy z Tobą. Jednak byłbym Ci wdzięczny, gdybyś zwróciła większą uwagę na myśli, które próbuję dla Ciebie wyartykułować, niż na mój nieco lalusiowaty i ugrzeczniony sposób bycia.

Jak może mniej znaczyć lepiej???

Powtórzę raz jeszcze: "Szkoda, że nie ma zależności odwrotnej, że im mniej jest przekonany, że jest świetny, tym jest lepszy... :-((("

Renata20-02-2007 17:39:13   [#3188]

Stwierdziłeś, że rodzice mają powód, by Ciebie się bać, ale raczej wolisz, kiedy zaczynają Ci pretensić, bo czujesz wtedy ich zaufanie do siebie. Zaufanie dla Ciebie jest bardzo ważne, bo wyzwala w Tobie wyzwanie. Rozumiem więc, że wyzwanie jest w konsekwencji motorem Twoich działań.

Na ile jesteś ugrzecznionym w sposobie bycia i lalusiowatym - nie wnikam. Uważam to tylko i wyłącznie za Twoją sprawę.

Rozmawiając z Tobą zauważyłam pewne tendencje przenoszenia (o ile to tak można ująć) swoich myśli, przekonań na drugą osobę oraz chęć uogólniania.
W związku z tym dokładniej dopytywałam Ciebie, by lepiej zrozumieć Twój punkt widzenia.
Ty kojarzysz to z wpadaniem w trans, bo przy okazji dopisuję luźne skojarzenia, które zawierają istotnie przekaz nie wprost. Z zamierzenia nie wprost.  Ot, też złośliwa jestem istota. ;) Wprost byłoby - zamiast robić z siebie osła, zmień sposób myślenia. Schrzanienie to niewątpliwie także sposób do ciągłego uczenia się. Niemniej jednak - przepraszam za zamętlanie.

Jesteś przekonany o moim braku akceptacji dla zachowania rodziców, bo napisałam, że wykrzykiwanie swojej złości, bólu jest najłatwiejszym marszem człowieka w kierunku do rozładowania swego napięcia, mimo iż zaznaczyłam, że są sposoby na to, by rodzic nauczył się radzić sobie z wybuchami trudnych do opanowania emocji.
Dla mnie byłoby tu ważne pójście w kierunku okazania pomocnej dłoni, pokazania rodzicom w jaki sposób zapanować, jak dostrzegać wcześniej co dzieje się, tak by emocje nie panowały nad rozumem. Oczywiście nie na zasadzie wprowadzania rodzica w stan poczucia winy...

Dla mnie krzyk ma wiele odcieni. O tych odcieniach dałam wyraz także w #3170. Jestem jednocześnie przekonana także o tym, że to co rodzic, wydaje się Tobie, może wyrazić najlepiej tylko w postaci krzyku, dla mnie może wyrazić także w rzeczowej rozmowie. Podawałam przykłady rozpoczynania tego typu rozmów.

[ciekawa pozycja- Ian McDermott i Wendy Jago "NLP. Terapia krótkoterminowa". Mogę jeszcze dodać, że sposoby na rozładowanie emocji przedstawia także Daniel Goleman w książce "Emocje destrukcyjne. Jak możemy je przezwyciężać?". Ciekawe jest też podejście w terapii prowokatywnej przedstawiony w książce o tym tytule autorstwa Franka Farrelly i Jeffa Brandsma, ale tu mi jeszcze daleko do wypowiadania się szerzej na ten temat.]

W Twoim rozumieniu świadczy to o braku akceptacji, bo zrozumiałam, że uważasz iż rodzic ma prawo przyjść do mnie w każdym stanie i wykrzyczeć wszystkie swoje bolączki, bo to jest najlepszy według Ciebie sposób. Dla Ciebie jest to okazywanie zaufania tego rodzica w stosunku do Ciebie i najbardziej Ci taki odpowiada, bo czujesz wtedy wyzwanie.

Wychodzę z założenia, że proces zaufania rozpoczyna się ode mnie. To przede wszystkim ja wysyłam informację do drugiej osoby - ufam ci, swoją postawą, gotowością do rozmowy w każdych warunkach, bez żadnych manipulacji, przedrzeźniania, złośliwości. A jeśli czegoś nie wiem, nie rozumiem, to staram się dopytywać. Pytam tak, by nie narzucać swego myślenia.

Zarzucałeś mi lekceważenie zdania rodzica, co jest niewątpliwie dla mnie Twoją nadinterpretacją.

Pojawiły się tez i pytania, np.:
Czyżbyś chciała mnie przekownywać, że moja praca ma jednak sens?
Nie.
Czy chcesz mi wytłumaczyć, że nie jest to prawda?
Absolutnie nie, chciałam jedynie zwrócić na sposób myślenia.., ale dla Ciebie była to jedynie pewna forma zabawy słowami.
Czy też, że nie powinienem się tak przejmować?
Rób jak uważasz.

Te pytania zasmucają mnie.. Wskazują, że istotnie, zupełnie nie rozumiemy istoty swoich przekazów... Będę wdzięczna za pytania bardziej otwarte.

cynamonowa21-02-2007 19:54:35   [#3189]
Zwracam się do grona Specjałów o pomoc. Moja koleżanka pisze pracę na podyplomówce  " Nieorganiczne uposledzenie wywołane dysfunkcją rodziny". Może przychodzi Wam do głów literatura na ten temat. Byłybysmy bardzo wdzięczne:)
anmar21-02-2007 21:33:06   [#3190]
Kościelska- Oblicza upośledzenia
JACOL26-02-2007 16:38:46   [#3191]

Renata napisała:

 

Jestem jednocześnie przekonana także o tym, że to co rodzic, wydaje się Tobie, może wyrazić najlepiej tylko w postaci krzyku, dla mnie może wyrazić także w rzeczowej rozmowie.

 

Renato, ja nie mam pojęcia czy rodzic najlepiej może wyrazić cokolwiek w postaci krzyku. Być może krzyk jest najgłupszym sposobem wyrażania czegokolwiek. Być może krzyk jest oznaką jakiejś destrukcji, która wyraża się w tenże sposób. Nasza rozmowa dotyczy sytuacji:

Przychodzi rodzic i krzyczy na nauczyciela, że nic nie robi z jego dzieckiem

 

Ja jako specjalista od dziecka, nie mam żadnych kompetencji, aby zastanawiać się nad tym, jak pomóc temu rodzicowi lepiej wyrażać swoje emocje. Nie wolno mi tego robić i Tobie także. Byłoby to działanie nieetyczne związane ze złamaniem kontraktu jaki mnie obowiązuje. Ten rodzic nie prosi nas o to.

 

Zastanawiam się jakie masz prawo tak myśleć skoro nie jesteś psychoterapeutą:

 

Dla mnie byłoby tu ważne pójście w kierunku okazania pomocnej dłoni, pokazania rodzicom w jaki sposób zapanować, jak dostrzegać wcześniej co dzieje się, tak by emocje nie panowały nad rozumem.

 

Nie masz na drzwiach tabliczki: Psychoterapia. Skąd u Ciebie chęć robienia temu rodzicowi psychoterapii bez umawiania się na nią? Wszystkich w około chcesz zmieniać?

 

Mi do głowy nie przychodziło, żeby cokolwiek z krzykiem (i każdym innym zachowaniem rodzica wobec mnie) robić. To nie moja broszka. Ja chcę jedynie, takich rodziców traktować z szacunkiem, zrozumieniem i akceptacją ich słabości. Jeżeli zastanawiam się nad przyczynami ich zachowania, to nie po to, aby je zmienić, ale po to, aby siebie samego powstrzymać przed reakcją dla niego niemiłą (agresywno-obronną), czyli chcę umieć wobec rodziców, którzy krzyczą na mnie, nie okazywać, że zachowują się jakkolwiek niewłaściwie.

 

W Twoim rozumieniu świadczy to o braku akceptacji, bo zrozumiałam, że uważasz iż rodzic ma prawo przyjść do mnie w każdym stanie i wykrzyczeć wszystkie swoje bolączki, bo to jest najlepszy według Ciebie sposób. Dla Ciebie jest to okazywanie zaufania tego rodzica w stosunku do Ciebie i najbardziej Ci taki odpowiada, bo czujesz wtedy wyzwanie.

 

Uważam rzeczywiście, że rodzic ma prawo przyjść do mnie w każdym stanie emocjonalnym i wykrzyczeć wszystkie swoje bolączki. Wcale jednak nie uważam, że jest to sposób najlepszy. Ale nie mi to oceniać. Jest taki i cóż tu ja mam do roboty? Wcale mi nie odpowiada, jak na mnie krzyczy. Nie lubię jak ktokolwiek na mnie krzyczy. Wyzwaniem jest dla mnie okazanie temu człowiekowi szacunku i nie uchybienie mu w niczym. Niewątpliwie, najczęściej jak rodzice krzyczą na nauczycieli, to muszą im jakoś ufać, ze tenże nauczyciel nie odkuje się na ich dziecku. Można oczywiście to zaufanie okazywać inaczej. Ale ja także odczytuję je w krzyku, który kierują do mnie.

 

Jesteś przekonany o moim braku akceptacji dla zachowania rodziców, bo napisałam, że wykrzykiwanie swojej złości, bólu jest najłatwiejszym marszem człowieka w kierunku do rozładowania swego napięcia, mimo iż zaznaczyłam, że są sposoby na to, by rodzic nauczył się radzić sobie z wybuchami trudnych do opanowania emocji.

 

Także dlatego Renato (choć nie tylko), że właśnie zaznaczyłaś, że są sposoby na to, aby rodzic nauczył się radzić sobie z wybuchami trudnych do opanowania emocji, które wyraża Tobie, jako nauczycielce dziecka. Jeżeli on krzyczy na nauczycielkę, że ona nic nie robi z jego dzieckiem, a ona myśli sobie, że powinien się leczyć (pójść na terapię) lub myśli sobie, że to ona mu tę terapię powinna zrobić – to ja odbieram to jako brak akceptacji dla zachowania takiego rodzica.

 

Teraz o ośle :-)))

 

zamiast robić z siebie osła, zmień sposób myślenia – radzi mi Renata.

 

Zastanawiając się nad Twoimi nie wprost wyrażanymi pod moim adresem sugestiami, właśnie tak to sobie wyobrażałem, że to mi sugerujesz. Twoja rada wydaje mi się jednak nie możliwa do zastosowania. Mylisz się bowiem sądząc, że nie jestem osłem, a jedynie robię z siebie osła. Osioł choćby nie wiem jak się starał zmienić swój sposób myślenia nigdy nie będzie orłem. Kiedyś myślałem, że nie jestem osłem, ale dziś, na szczęście nie mam już złudzeń – i to dobrze! To dobrze przede wszystkim dla osób, którym profesjonalnie pomagam.

 

Mówiąc bez metafor, cóż takiego mi radzisz?

 

Wytłumacz mi więc, co takiego ważnego jest dla Ciebie w przedstawianiu siebie na zewnątrz (a być może i wobec siebie samego, ale to wiesz tylko Ty) jako specjalisty: - któremu wiele brakuje (nawiasem ...) - który wielu rzeczy nie robi dobrze (...) - który mało umie (...),- który ma wyrzuty sumienia (czym dla Ciebie są wyrzuty sumienia?)...

Kto nie robi z siebie osła? Ano ten, kto sądzi, że wiele mu nie brakuje, który nie uważa, że wielu rzeczy nie robi dobrze, który nie sądzi, że mało umie, który nie ma wyrzutów sumienia.  Innymi słowy, ten nie jest osłem, kto ma o sobie wysokie mniemanie. Wiele wysiłku włożyłaś w przekonywanie mnie, że nie jestem osłem:

Masz w sobie  wszystko to, co jest Ci potrzebne.. I możesz dzielić się tym z innymi pomagając im najlepiej jak potrafisz. Tak jak jest absolutnie doskonale...

itp. itd.

Zgodzisz się ze mną, że podstawą relacji nas specjalista – rodzic dziecka jest akceptacja rodzica ze wszystkimi jego słabościami. Bez tej akceptacji nie można nikomu pomóc. Pisałaś o tym używając słowa współczucie.

Osoba pomagająca lepiej jeśli nie oczekuje żadnej wdzięczności i jednocześnie zachowuje nadal współczucie i wciąż pomaga. [#3125]

No to ja się pytam. Kiedy człowiek zdolny jest do współczucia? Jak nauczyć nauczycieli współczucia rodzicom? Dlaczego część nauczycieli nie współczuje rodzicom?

Współczuć (współodczuwać) może jedynie osoba, która sama bywa bezradna, która czegoś nie umie zrobić dobrze, która sądzi, że wiele jej brakuje, która miewa wyrzuty sumienia i jest tego świadoma. Tylko spotkanie z taką osobą może być bezpieczne, nie raniące i może przynieść doznanie współczucia i akceptacji. Tylko spotkanie osła z osłem ma sens. Jak ma się czuć człowiek, który ma problemy jeżeli spotyka człowieka, który prezentuje się jako ten, który tych problemów nie miewa?

Podstawowym elementem kształcenia psychoterapeutów jest pokazanie im, że są osłami. Służy temu psychoterapia własna, jaka musi przejść przyszły psychoterapeuta. Każdy, kto przez kilka lat, raz w tygodniu  chodził na psychoterapię, musi dojść do wniosku, że jest osłem. Po za tym sama analiza sesji terapeutycznych, tak szkoleniowych jak i superwizja prawdziwych klientów, związana jest z pokazywaniem psychoterapeucie, jaką krzywdę wyrządzają klientom jego słabości, egoizm, niedojrzałość itp.  

Ja myślę, że za 100 – 150 lat podobne standardy będą obowiązywały także terapeutów pracujących z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie.... ;-)

Pozdrawiam....

 

 

 

 

 

 

Renata26-02-2007 22:19:22   [#3192]

Dostrzegam mały magiel myśli, argumentów uchwyconych w zapisane zdania..
W chwili pisania zrozumiały, jasny i w miarę precyzyjny, w chwilach ponownego czytania - mniej, jako niewątpliwy efekt ciągłego filtrowania obopólnych wypowiedzi, wyrwania z kontekstu części wypowiedzi, która wcześniej odwoływała się jeszcze do innego kontekstu..:)

 

Na razie wrócę do odpowiedzialności...

 

Czytając Twój ostatni post odczuwam lekkie zruganie;), zwłaszcza w odniesieniu - ja jako psychoterapeuta lub nie, co oznacza dokładniej, oczywiście na dzień dzisiejszy, wielkie szczęście dla hipotetycznych potrzebujących osób, że nim w tej chwili nie jestem.. Jednocześnie uzmysławia mi Twoje podążenie ku jednak realności chwili...
Oczywistym jest dla mnie fakt, że jeśli miałabym zamiar wkroczyć z oddziaływaniem terapeutycznym, to przedtem musiałabym rzeczywiście być owym terapeutom i mieć zgodę osoby, która w niej uczestniczyłaby. To jest bezdyskusyjne, bo i związane z moją odpowiedzialnością...

 

Jak teraz, w odniesieniu do powyższych słów, nie zaprzeczę samej sobie - pozwolisz, że o tym wkrótce.:)

-------------

 

Na dziś jeszcze - fantastycznie dyskutuje się z Tobą, a wyrazem przede wszystkim cierpliwość argumentacji w Twoich odpowiedziach.;)

 

---------------

I nawiasem mówiąc, ponownie zastanawiam się nad milczeniem osób czytających, aczkolwiek - mają pełne prawo ku temu. ;) .. Niemniej jednak wywiało jakoś dyskutantów z wątku...
Interesujące zatem - czyżby to oczekiwanie na całkowite pogrążenie jednej z osób dyskutujących w monotematycznym ciągu?  ;))

JACOL27-02-2007 08:56:36   [#3193]

-I nawiasem mówiąc, ponownie zastanawiam się nad milczeniem osób czytających,

Renato, jest mi niezwykle miło, że ze mną rozmawiasz. Podziwiam cię nawet, za twoją analityczną refleksę i wytrwałość. Myślę sobie, że naszej dyskusji niewiele osób się przyłącza, bo za bardzo nie wiedzą co powiedzieć po prostu. Myślę, że wiele osób tu zaglądających nie ma zdania na tematy o których rozmawiamy. Nigdy się nad tym nie zastanawiali, a być może nie sądzli, że relacja nauczyciel - rodzic może być analizowana tak detalicznie jak my to robimy. Może ich to mało obchodzi? Mam jednak nadzieję, że tym, którzy czytają naszą zawiłą rozmowę, jakieś tam refleksje się pojawią i coś z naszej dyskusji wyniosą.

Nie mam jednak złudzeń, że czyta nas wiele osób. Specjał-y to wątek niszowy. Myślę, że większość dyskutantów forum nigdy tu nie zgląda...

Zastanawiam się nadal nad właściwą reakcją na krzyk rodzica na nauczyciela, że tem nic nie robi.

Przytomny nauczyciel zapyta sie najpierw: "A o co chodzi?" "Dlaczego pan tak sądzi?" ale moim zdaniem to niewiele zmieni bo rodzic będzie krzyczał dalej..., aż do chwili, gdy odczuje, że nauczyciel chce go zrozumieć...

Fakir227-02-2007 09:00:57   [#3194]

- - -

Renato, Jacku...

Piszesz Renato, że "wywiało" dyskutantów... To nie tak !

Nie każdy posiada umiejętność tak łatwego pisania, przelewania na papier (wirtualny, ale...) myśli, przemyśleń, wniosków...

Zapewniam jednak, że podobnie jak ja, wiele osób z uwagą czyta to co piszecie i tez bierze udział w dyskusji - może tylko tej bardziej wewnętrznej, ze sobą samym...?

Nie chcę sie włączać do dyskusji (powodów jest wiele) - natomiast  z uwagą czytam Wasze wypowiedzi :)))

Jednym pytaniem tylko chciałbym poszerzyć Wasze rozważania o juz poruszoną kwestię - co będzie za 100 lat?

Jaki będzie rodzic? Bo niepełnosprawnych z pewnością nie zabraknie...

Zmianę funkcjonowania, rozwój tzw. "specjalisty" musimy lokować na jakimś kontinuum - "do czego dążymy"? Do jakiego modelu?

Wizja celu (modelu) wyznacza znacząco kierunki tego, co podejmujemy dzisiaj...

Pozdrawiam!

Krzysztof

dyrlo27-02-2007 16:44:10   [#3195]
Zagladam do Specjałów, ale nie dyskutuję bo "zbyt mała jestem", uczę się od Was. Pozdrawiam.
Vincia27-02-2007 17:39:12   [#3196]

Jacku, Renato

Ja też podczytuję. Czasem podążam za Waszym tokiem rozumowania i podziwiam, a czasem wydaje mi się to takim niekonstruktywnym narcyzmem, rozdzielaniem włosa na czworo. Zaleznie od mojego nastroju, zmęczenia reaguję tak lub siak.

Jacolu, podziwiam Cię za dociekliwość, w której nie ma miejsca na obrażanie się, nawet jak się jest atakowanym. To własnie wynoszę dla siebie.

Renata27-02-2007 21:51:53   [#3197]

 Vincia, to jest rozdzielanie włosa na czworo, zgadza się.

Niezwykle interesujące jest rozpoznawanie złożoności zachowania człowieka... Najczęściej zaczyna się od siebie, potem analizuje się i poszukuje sekwencji działań innych. Dla mnie to niezwykle pasjonujące i pouczające. Niezwykle także pomocne, bo lepiej możesz zrozumieć zachowanie swoje i innych.

 

Zastanawiałaś się kiedyś, np. w jaki sposób podejmujesz decyzje? Kiedy wiesz, że chcesz to zrobić? .. Może przed podjęciem decyzji zadajesz sobie pytanie: „Jak zrobiłaby to moja babcia?” albo „Jak zrozumiałby to mój najlepszy przyjaciel?”. A może widzisz obraz siebie w tej sytuacji? A może przed podjęciem decyzji słyszysz jakieś dźwięki i wiesz już, że tę decyzję masz podjąć? .. Każdy z nas ma swoją strukturę podejmowania decyzji. Fajnie wiedzieć jaka ona jest. ..

Masz naprawdę rację Vincia - to dzielenie włosa na czworo…  I oczywiście, bez tego też można żyć.;))

 

A z Jacolem staramy się rozwikłać tu owy moment podjęcia właściwej reakcji przez siebie, przez nauczyciela,  na krzyk rodzica na nauczyciela, że ten nic nie robi…
Krzyk rodzica jest już wtórny do procesu, który rozpoczął się u niego wcześniej, przed wyrażeniem komunikatu z krzykiem… Coś go do tego skłoniło, zaszły w nim jakieś procesy, które pobudziły takie a nie inne emocje w jego wnętrzu… Może coś zobaczył? Może coś go zaniepokoiło… Nie wiemy co…

 

Jak ma z tym poradzić sobie nauczyciel, jak w takim wypadku zareagować najlepiej?

 

Jacol napisał:

 

Przytomny nauczyciel zapyta się najpierw: "A o co chodzi?" "Dlaczego pan tak sądzi?" ale moim zdaniem to niewiele zmieni bo rodzic będzie krzyczał dalej..., aż do chwili, gdy odczuje, że nauczyciel chce go zrozumieć...

                                                                                                                          

Jacolu, przede wszystkim widzę podział na przytomnych i nieprzytomnych. Bardzo mnie zainteresowało - skąd ten podział? Czemu dzielisz ludzi? To ocenianie wszak...

 

Zgodzę się, że zapytania "A o co chodzi?" "Dlaczego pan tak sądzi? " nic nie wniesie do komunikacji..

Moje komunikaty, które proponowałam, przypomnę:

Zawsze?
(odwrócenie generalizacji)

lub

Skąd wiesz? bądź też: Czy rzeczywiście nic nie robię z Pani dzieckiem?

(zakwestionowanie szczegółów wypowiedzi rodzica)


kwestionujesz…

Zastanawiam się… Czytając o tym ośle doszłam do wniosku, że sugerując Ci zmianę sposobu myślenia, potęgowałam Twój upór co do tego osła…
Chcesz być osłem i mówić – jestem osłem – Jacolu, ok.
Wiesz, to miło słyszeć, że jesteś osłem…;)

Uświadomiłam sobie, że dla mnie, w kontaktach z innymi osobami, w tym rodzicami, dziećmi, wspaniałe jest bycie człowiekiem. Mnie to wystarczy. Wystarczy, że mogę być z drugim człowiekiem, komunikować się z nim, że mogę współodczuwać jego i swoją obecność. Nie jestem doskonała (wszak pisałam, że to złudzenie nasze), ale jestem wystarczająco dobra na tę chwilę rozmowy, chwilę bycia człowiekiem…

 

"Przychodzi rodzic i krzyczy na nauczyciela, że nic nie robi z jego dzieckiem"

 

Powtarzam sobie to już setki razy.. Zastanawiam się wciąż - czego nie powiedział rodzic?

 

- Co by się stało gdyby nikt nic nie robił z Pana dzieckiem?

.. Co sądzisz o tak postawionym pytaniu Jacolu?

JACOL28-02-2007 14:40:51   [#3198]

Chcesz być osłem i mówić – jestem osłem – Jacolu, ok.
Wiesz, to miło słyszeć, że jesteś osłem…;)

Uff, nareszcie załapałaś!!! Tak między nami, to nie lubię przyznawać się, że jestem osłem i zazwyczaj tę informację zatrzymuję dla siebie. ;-)

to jest rozdzielanie włosa na czworo, zgadza się

Moim zdaniem nie będzie postępu metodycznego bez rozdzielania różnych włosów. Codzi o to, aby mieć przemyślane sposoby działania w różnych sytuacjach - przede wszystkim w pracy z dziecmi. Żeby zanim podejdziemy do dziecka mieć świadomie poukładany nasz cału zasób możliwości. Takie jest moje przekonanie, dlatego widzę głeboki sens analizy różnorodnych sytuacji z jakimi przychodzi się nam spotykać

skąd ten podział? Czemu dzielisz ludzi? To ocenianie wszak...

Renato, a gdzie powiedziałem, ze ludzi nie można oceniać? Z oceniania wyłączam są jedynie osoby, którym pomagam. Środowisko oceniam i to często negatywnie. Tu oceniałem dobre i złe działanie, mądra i głupią reakcję hipotetycznego nauczyciela. Co w tym dziwnego? 

Przychodzi rodzic i krzyczy na nauczyciela, że nic nie robi z jego dzieckiem" Powtarzam sobie to już setki razy.. Zastanawiam się wciąż - czego nie powiedział rodzic? - Co by się stało gdyby nikt nic nie robił z Pana dzieckiem? .. Co sądzisz o tak postawionym pytaniu Jacolu?

Renato, moim zdaniem, cały czas dążysz do tego, aby uświadomic temu rodzicowi wprost, że coś się z jego dzieckiem robi (taka jest przecież obiektywna prawda, której ten rodzic nie dostrzega). Moim zdaniem rodzica, który tak krzyczy, nie interesuje to czy się coś rzeczywiście robi z jego dzieckiem czy nie. Gdyby go to interesowało, to starałby się dowiedzieć, czy coś się robi i tyle, a nie krzyczałby. Powodem krzyku nie jest "nic nierobienie" więc dowód na "robienie" nie jest w tej rozmowie potrzebny rodzicowi. Bardziej jest potrzebny nauczycielce, która, być może nie potrafi unieść tego, że rodzic spostrzega ją nieadekwatnie do tego co robi.

Renata28-02-2007 16:46:57   [#3199]

Co by się stało gdyby nikt nic nie robił z Pana dzieckiem?
Pytanie wprost, w kierunku głębszych zasobów rodzica.. Skoro nikt nic nie robi z jego dzieckiem, to co się stanie? czyli, np.: zawali się rodzicowi świat.., nie spełnią się jego marzenia.., dziecko nie osiągnie sukcesów..., klęska całkowita... Pogrążam go... Ma zobaczyć dno.. Zniknie lęk, bo będzie spotęgowany.. Wtedy także rodzic zacznie ze mną rozmawiać, bo przełamię stan.
Nauczyciel, a nawet i nauczycielka (skoro tak płeć preferujesz) potrafi to zrobić...

Środowisko oceniam i to często negatywnie.

Ja nie oceniam ludzi, a jeśli już, to szukam dobrych stron, nawet jeśli miałabym szukać długo.

Renata28-02-2007 16:51:17   [#3200]
w kierunku nie głębszych zasobów, tylko głębszych pokładów.. w tym znaczeniu
strony: [ 1 ][ 2 ] - - [ 63 ][ 64 ][ 65 ] - - [ 84 ][ 85 ]