Forum OSKKO - wątek

TEMAT: SPECJA-ły
strony: [ 1 ][ 2 ] - - [ 62 ][ 63 ][ 64 ] - - [ 84 ][ 85 ]
ejrut06-02-2007 14:30:21   [#3101]

Wiem, że to głupie pytanie ale muszę je zadać profesjonalistom....

Czy w szkołach specjalnych...oprócz IPE i IPETów ...powinien nauczyciel mieć: plan pracy z poszczególnych przedmiotów, plan współpracy z rodzicami, plan pracy wychowawczej........Jak jest u was???

Annax06-02-2007 18:42:50   [#3102]
U nas : Ind. Progr.Eduk., In. Pr. Rewal.- Wych.(w zespołach rw); plan pracy wych; miesięczne plany pracy w klasach
Fakir206-02-2007 20:20:05   [#3103]

Elżbieto...

Ty sprecyzuj o jakie szkoły specjalne Ci chodzi...

Jeśli mówimy o głębiej (od umiarkowanego w dół) to u nas IPE (Indywidualny Program Edukacyjny) i IPE-T (Indywidualny Program Edukacyjno-Terapeutyczny) załatwiają sprawę "przedmiotów" i planu pracy wychowawczej.

Plan pracy z rodzicami i tzw. bieżące (najczęściej miesięczne - chyba, że projekt jakiś robimy) plany pracy - owszem są.

- - -

A moja wnuczka nadal topi moje serce... I to nad wyraz skutecznie...

:)))))))

JACOL06-02-2007 20:41:15   [#3104]
Ciekawy jestem jak wyglada plan pracy z rodzicami. Mógłby ktoś przedstawić przykładowo?
JACOL06-02-2007 21:59:44   [#3105]

Mam jeszcze jedno pytanie. Czy spotkaliście się z sytuacją w której rodzic dziecka niepełnosprawnego wyrządził nauczycielowi jakąś realną (nie słowną) krzywdę.

Pytam bo zastanowiam się nad lękami i złością jakie wywołuja rodzice w nauczycielach. Pytam, bo zauważyłem, że nauczyciele dużo bardziej chcieliby zmieniać relację pomiędzy nimi i rodzicami, niż pomiędzy rodzicami a ich dziecmi. Relacja z rodzicami sprawia im jakiś ból i wywołuje negatywne emocje. Moim zdaniem sa to emocje mające charakter przeciwprzeniesienia, a nie realnego zagrożenia jakie wywołuja rodzice.

Rodzice po prostu nie maja żadnej władzy nad nauczycielem, aby go skrzywdzić. Można powiedzieć, że lęki i przesadnie negatywne reakcje nauczycieli na rodziców prezypominają banie się myszy. Różne negatywne słowa i negatywne emocje rodziców nie są realnie groźne, są jak pisk myszki, jednak nauczyciele reagują na nie czasami jak na ryk lwa.

Ale byłoby ciekawe znaleźć jakiś przykład realnego skrzywdzenia nauczyciela przez rodzica.

Pozdrawiam wszystkich. J.

JACOL08-02-2007 12:46:09   [#3106]

Myslę cały czas o przeciwprzeniesieniu, czyli inaczej, o nauczeniu nauczycieli życzliwego traktowania rodziców, także tych niemiłych. Ci niemili wywołują negatywne emocje w nauczycielach i zamiast rozumem nauczyciele kieruja się emocjami.

Mam problem z wytłumaczeniem nauczycielom różnicy
pomiędzy osobami, którym się pomaga, a całą resztą ludzkości. Że nie można tak samo reagować na słowne przykrości jekie się doznaje od osoby, której się pomaga, a słowne przykrości jakich się doznaje od wszystkich innych. na przykrość zrobioną im przez rodzica reagują tak samo jak przez koleżankę albo szefa. To znaczy, że mają zaburzoną percepcję (to własnie to przeciwprzeniesienie)
Jakbyście wytłumaczyli, że rodzice dzieci niepełnosprawnych powinni być traktowani specjalnie?

JACOL08-02-2007 13:53:19   [#3107]

Może można obrazowo wytłumaczyć to nauczycielom tak:

Szkoła specjalna jest miejscem gdzie uczy się nie tylko dzieci, ale i ich rodziców. Wynika to wprost z celów jakie sobie stawia szoła specjalna. Bez nauczenia rodziców wielu umiejętności rozwój ich dzieci i poprawa ich funkcjonowania niejednokrotnie nie będzie możliwa.

Dzieci są trudnymi uczniami. Jak złoszczą się, plują, wyzywaja nauczycieli to nie jest powód do odczuwania krzywdy. To szkoła dla takich dzieci. Jeżeli nauczyciele będą czuli się pokrzywdzeni takim zachowaniem dzieci nie będą mogli efektywnie im pomagać.

Rodzice niepełnosprawnych uczniów także są często trudnymi uczniami. Czasami nie rozumieją co się do nich mówi, nie potrafią realizować próśb nauczycieli, nie mają ochoty robić czegokolwiek dla swoich dzieci, złoszczą się na nauczycieli i mają pretensję o byle drobiazgi itp. Dla nauczycieli nie jest to jeszcze powód do odczuwania krzywdy. To szkoła dla takich rodziców. Jeżeli nauczyciele będą się czuli pokrzywdzeni takim zachowaniem rodziców dzieci nie będą mogli efektywnie ich uczyć postępowania z ich dzieckiem.

Łopatologicznie i krótko. Ale czy to przemawia? Problem mój (mam nadzieję, że nie tylko mój) polega na tym, że nauczyciele często chcą spostrzegać rodziców nie jako osoby, którym trzeba pomóc, ale jako współpracowników, którzy powinni w lot wszystko chwytać, być zmotywowani, precyzyjnie realizować zalecenia i nie pyszczyć. Jeżeli tego nie robią, to odbieraja to jako krzywdę. Szukam i szukam sposobów wytłumaczenia tych kwestii, znalezienia odpowiedniego języka w taki sposób, aby nauczyciele zrozumieli właściwa relacja rodzica i nauczyciela dziecka. Dlatego tu się wywnętrzam. Może ktoś ma jakieś przemyślenia na w.w. temat?

Vincia08-02-2007 20:05:26   [#3108]

Jacolu

Przykład idzie z góry i jest najlepszym nauczycielem, a więc:

gdy widzę nauczyciela (innego pracownika) w akcji z "niesfornym" rodzicem, podchodzę, dopytuję spokojnie o co chodzi i staram się przejąć kierowanie rozmową tak, by pojawiło się zaufanie rodzica, jakiś nowy punkt widzenia,

gdy zdenerwowany n-l "naciera" na mnie, staram się robić dokładnie to samo.

Aneta Garncarz08-02-2007 20:29:16   [#3109]

Jestem tu po raz pierwszy. I w tak miłym momencie:) Przyznaję, nie przebiłam sie przez cały wątek bo jest po prostu megaogromny. 

Pozdrawiam wszystkich i gratuluję świeżo upieczonemu... hm... mężowi babci:)

JACOL08-02-2007 22:23:20   [#3110]

Jutro prowadzę szkolenie w ktorym chcę po raz pierwszy wprowadzić ten temat (przeciwprzeniesienia) do warsztatu. Pomyślałem sobie, że zrobię to tak. Jak nauczyciele będą mi opowiadać z jakimi przykrymi sytuacjami mieli doczynienia poproszę ich o odegranie scenki w której ktoś z nich odegra wrednego rodzica. Ja pokażę najpierw nauczyciela, który kontroluje własne przeciwprzeniesienie (nie reaguje obroonnie tłumaczac rodzicowi, że jest niewinny) a potem tego samego nauczyciela, który nie kontroluje swojego przeciwprzeniesienia (reaguje obronnie jakoś). W pierwszej sytuacji nauczyciel cały czas będzie się zajmował problemem rodzica, w drugiej zacznie się zajmować sobą i swoim obolałym ego. Ta druga sytuacja zawsze zaostrza konflikt, gdyż rodzic dziecka ma poczucie, że robi się z niego głupa, dowodząc mu, że jego zachowanie jest idiotyczne. Broniący się nauczyciel, nawet bardzo grzecznie, ale atakuje rodzica. Najczęściej tego nie widzi, że to robi. Dopiero po scenkach wprowadzę trochę teorii.

staram się przejąć kierowanie rozmową tak, by pojawiło się zaufanie rodzica, jakiś nowy punkt widzenia,

Vincja napisała:

staram się przejąć kierowanie rozmową tak, by pojawiło się zaufanie rodzica, jakiś nowy punkt widzenia,

No właśnie o to chodzi. :-)))

Cała ta skąplikowana maszyneria pojęciowa o której mówię służy temu, aby dobrze zrozumieć jak przejmuje się kierowanie rozmową, tak by pojawiło się zaufanie i jak sie traci. Często nauczyciele kontrolują rozmowę zachowując się dla siebie naturalnie. czasami jednak im to nie wychodzi. Ja staram się ich tego nauczyć. Chcę więc aby przyjrzeli się sobie najpierw. Chcę im dać jakiś aparat pojęciowy, aby zrozumieli, gdzie leży błąd.

Fakir208-02-2007 23:22:59   [#3111]

:)))))

Dziękuję Ci Aneto :)))

Przyznaję, że nie mogę się ciągle jeszcze "przestawić" z tego zauroczenia na życie dniem codziennym...

Nigdy nie przypuszczałem, że to takie trudne...

No bo to jest tak...

Niby wszystko wiem, znam prawidła rozwoju, rozwojówka to poniekąd mój konik...

Te wszelkie neurony, aksony, mieliny, dopaminy, serotoniny, płaty i hipokampy, piramidowe i pozapiramidowe, ciała migdałowate i propriocepcję i wiele, wiele innych przerabiam wzdłuż i wszerz...

I co?!? I co z tego ?!?

I rodzi się taki maluszek, obiektywnie rzecz biorąc przecież brzydki - a jest taki piękny :))))

Tylko dlatego, że wyszedł z łona mojej Córki, która tak niedawno, zda się wczoraj, była taka sama...

I robi rzeczy, których robić nie może...

Mając 14 dni (za 45 minut będą dwa tygodnie) patrzy celowo - a przecież nie może...

Wykonuje ruchy dowolne - a przecież to niemożliwe...

- - -

To chyba jest to "zwariowanie" dziadkowe - chociaż jestem tylko mężem babci :))))

- - -

A tak nawiasem - bardzo polecam książkę "Neuronalny świat umysłu" - zapis wspaniałej konferencji naukowej w Gdańsku...

Kupiłem sobie tam wtedy buty - bo stare mi się rozleciały :))))))))))))

Renata09-02-2007 00:09:07   [#3112]

W pierwszej sytuacji nauczyciel cały czas będzie się zajmował problemem rodzica,

Ważne jest tu nie tylko kierowanie dyskusją z rodzicem tak, by uzyskać jak najwięcej informacji związanych z problemem, który jest omawiany, ale i baczne obserwowanie zachowania rozmówcy. Dostrzeganie co mówi ciało. Obserwowanie ramion, napięcia, oddechu, mimiki twarzy, ruchu rąk.. Często gdy rozmówca przedstawia coś sprzecznego ze swymi odczuciami, kiedy coś chce ukryć, skłamać - ciało zdradza tę sprzeczność..

Rzeczywście potrzeba nakierowania swej uwagi na rozmówcę, by słyszeć, widzieć, analizować i tak poprowadzić rozmowę, by uzyskać oczekiwane efekty, m.in. nawiązanie kontaktu, zaufanie, zrozumienie, zgodę na zmiany.

Vincia09-02-2007 21:02:43   [#3113]

Dziś miałam w praktyce to, o czym piszemy tu z Jacolem i Renatą, choć dotyczy rodzica "zdrowego" dziecka. Rodzic wszedł w pyskówkę z pracownikiem szkoły. Pracownik przybiegł do mnie na skargę. Merytorycznie wypełniał polecenie szefa, ale zrobił to tak, że wywołał agresję rodzica.

Przejęłam sprawę. Rodzic był nastawiony walecznie, udawadniał swoją rację. Probowałam spokojnie pokazać sprawę szerzej (zasady obowiazujace w szkole), wskazać inne możliwości. Niewiele docierało, rodzic cały czas się bronił (dość emocjonalnie), ale czułam, że napięcie maleje. Ciekawa jestem czy ta rozmowa coś mu dała. Myślę, że dochodzenie do współpracy to czasem dość długi proces.

Renata09-02-2007 22:10:39   [#3114]

Nie wiem, co nazywasz "pyskówką" i skąd takie Twoje przypuszczenie o dotyczące zaistniałej sytuacji, ale forum to nie miejsce na szczegóły, których zresztą nie chcę poznawać. Jednocześnie w tego typu sytuacjach są to subiektywne odczucia, z większym naciskiem na subiektywność, jeśli nie byliśmy bezpośrednio uczestnikami danej sytuacji.

Każde zachowanie, nawet najbardziej raniące, krzywdzące czy bezmyślne, ma u swego źródła pozytywny cel.
Krzyk - po to by być zauważonym.
Bicie - by odeprzeć niebezpieczeństwo.
Ukrywanie się - by poczuć się bezpiecznie.
Słowem - w każdym zachowaniu kryje się jakaś dobra intencja.

Piszesz - rodzic cały czas się bronił - no właśnie.., w jego zachowaniu była ta owa dobra intencja, coś czego musiał bronić w swoim przekonaniu - może swoich granic, wartości, które zostały w jakimś stopniu naruszone...
miana swojego stanowiska trwa.. Każdy z nas wykorzystuje swoje doświadczenie.. Doświadczenia wydają się być bliższe, sprawdzone. Nowe jest niewiadomą..
Ile razy popełniamy te same błędy, by w końcu stwierdzić, że to nie ta droga.. Także w kontaktach z rodzicami uczniów.
Może osoba, z którą zetknął się ten pracownik, częściej w swoim doświadczeniu ucieka do"pyskówki".. Małgosia w którymś z wątków pisała o utrwalaniu pewnych zachowań, które przechodzą w nawyk.. Być może była to podobna sytuacja.. W chwili jakiegoś zagrożenia rodzic przyjął tu tę postawę obronną.

Z drugiej strony taka "pyskówka" działa jak trans.. Niewiele dociera do  osoby będącej w tym stanie.. Można trans przerwać czymś niespodziewanym.., np. nagłym głośnym puknięciem.., rzuceniem krzesłem.. Tak.;) .. Chodzi o przerwanie trwania stanu emocjonalnego tej osoby. Dopiero po przerwaniu stanu i ciągłym pilnowaniu by osoba nie weszła znów w ów stan, można konstruktywnie rozmawiać, chociażby sposobem wspomnianym przez Vincię.

------------

Poza tym.., cierpliwość.., cierpliwość, cierpliwość..

Fakir209-02-2007 22:44:14   [#3115]

Jacku...

 Już wcześniej chciałem, ale ni czasu, ni sił psychicznych nie stało…Ciągle jestem taki dziwnie rozkojarzony… Efekt „zdziadzienia” :)

Po kolei więc. Napisałeś: „…Czy spotkaliście się z sytuacją w której rodzic dziecka niepełnosprawnego wyrządził nauczycielowi jakąś realną (nie słowną) krzywdę…”

Nie spotkałem się osobiście. Słyszałem o „świeżo upieczonych” rodzicach reagujących agresją na lekarzy, na siebie, na maleńkie dziecko… Ale to przecież jest opisane w literaturze – cała „Spirala Schuhardt” się kłania…

Piszesz dalej:

„…Pytam bo zastanawiam się nad lękami i złością jakie wywołuja rodzice w nauczycielach. Pytam, bo zauważyłem, że nauczyciele dużo bardziej chcieliby zmieniać relację pomiędzy nimi i rodzicami, niż pomiędzy rodzicami a ich dziecmi. Relacja z rodzicami sprawia im jakiś ból i wywołuje negatywne emocje. Moim zdaniem sa to emocje mające charakter przeciwprzeniesienia, a nie realnego zagrożenia jakie wywołuja rodzice…”

Mam ponad 30 lat praktyki – ale takiej prawidłowości nie dostrzegłem… Nie do końca chyba rozumiem, co chcesz powiedzieć… Jeżeli tak jest jak mówisz, to wydaje mi się, że jest to wynikiem braku umiejętności swoistego „wczucia się” w sytuację rodzica. Nie każdy z pewnością potrafi, nie każdy umie i nie każdy chce. Jest to pewna osobowościowa cecha – o ile pamiętam pisała o tym dawno (prawie 40 lat temu…) Jola…

Piszesz: „…Rodzice po prostu nie maja żadnej władzy nad nauczycielem, aby go skrzywdzić. Można powiedzieć, że lęki i przesadnie negatywne reakcje nauczycieli na rodziców przypominają banie się myszy. Różne negatywne słowa i negatywne emocje rodziców nie są realnie groźne, są jak pisk myszki, jednak nauczyciele reagują na nie czasami jak na ryk lwa…”

I dalej: „…Ale byłoby ciekawe znaleźć jakiś przykład realnego skrzywdzenia nauczyciela przez rodzica…”

Znalazłeś?

Jacku - skąd Ci się to wzięło?!?

Tyle lat pracuję i naprawdę takich obserwacji nie mam… Owszem skarżą się nieraz nauczyciele, że rodzice są tacy i owacy, opryskliwi, roszczeniowi, upierdliwi, mędzący itd. itp. – ale nie dotyka to tak naprawdę tej głębi relacji rodzic-nauczyciel…

Jednych się lubi, jednych nie – nie o to chodzi…

Nauczyciel pracuje z rodzicem, nad rodzicem, przy rodzicu… Na jego rzecz i w jego imieniu… Czasem wbrew rodzicowi a czasem wspólnie z nim…

A wszystko dla dobra dziecka! W kierunku dziecka! W trosce o dziecko! Nawet z… Miłości do dziecka!!! Z przeróżnych zresztą pobudek…

Piszesz w kolejnym poście: „… Myślę cały czas o przeciwprzeniesieniu, czyli inaczej, o nauczeniu nauczycieli życzliwego traktowania rodziców, także tych niemiłych. Ci niemili wywołują negatywne emocje w nauczycielach i zamiast rozumem nauczyciele kierują się emocjami…”

Przecież to jest w pewnym sensie naturalne.

„Nauczenie nauczycieli życzliwego traktowania” – tego chyba nie potrzeba specjalnie uczyć... Tego, kto ma ugruntowane widzenie i rozumienie świata, tego, kto potrafi zrozumieć rodzica…?

Napisałeś: „…Jakbyście wytłumaczyli, że rodzice dzieci niepełnosprawnych powinni być traktowani specjalnie?...”

A czy muszą? Dlaczego specjalnie? Jeśli staram się zrozumieć drugiego człowieka, wczuć w jego sytuację, myśleć o nim życzliwie BO JEST człowiekiem – nie muszę nikogo „traktować specjalnie”… Traktuję normalnie…

Potem piszesz tak: „…Szkoła specjalna jest miejscem gdzie uczy się nie tylko dzieci, ale i ich rodziców. Wynika to wprost z celów jakie sobie stawia szkoła specjalna. Bez nauczenia rodziców wielu umiejętności rozwój ich dzieci i poprawa ich funkcjonowania niejednokrotnie nie będzie możliwa….”

Wybacz – to nie tak… Skąd to wziąłeś?

Szkoła nie ma w swoich celach wprost uczenia rodziców. Ma wspieranie, towarzyszenie, wczuwanie, prowadzenie, pokazywanie, współdziałanie, współpracę… Ale nie uczenie w tym czysto pedagogicznym sensie, znaczeniu…

Niejeden raz się w tym względzie spieraliśmy – nie będę wracał do dyskusji…

Z tym tekstem się zgadzam (poza podkreślonym fragmentem): „…Dzieci są trudnymi uczniami. Jak złoszczą się, plują, wyzywają nauczycieli to nie jest powód do odczuwania krzywdy. To szkoła dla takich dzieci. Jeżeli nauczyciele będą czuli się pokrzywdzeni takim zachowaniem dzieci nie będą mogli efektywnie im pomagać. Rodzice niepełnosprawnych uczniów także są często trudnymi uczniami. Czasami nie rozumieją co się do nich mówi, nie potrafią realizować próśb nauczycieli, nie mają ochoty robić czegokolwiek dla swoich dzieci, złoszczą się na nauczycieli i mają pretensję o byle drobiazgi itp. Dla nauczycieli nie jest to jeszcze powód do odczuwania krzywdy. To szkoła dla takich rodziców. Jeżeli nauczyciele będą się czuli pokrzywdzeni takim zachowaniem rodziców dzieci nie będą mogli efektywnie ich uczyć postępowania z ich dzieckiem…”

Rodzice nie mogą być "trudnymi uczniami" bo nikt nie pełni funkcji ich nauczyciela...

I dalej… W ostatnim Twoim poście pojawia się nasz stary problem polemiczny.

To i ja się zapytam, dlaczego rodzice NIE MOGĄ być „współpracownikami” ? Dlaczego ja mam myśleć tylko o tym jak pomóc rodzicowi? Ja pomagam dziecku – chcę we współpracy z rodzicem – bo to w końcu jego dziecko… Chcę by mnie ten rodzic zrozumiał… Czy to dziwne?

Tak naprawdę – rozpisałem się nieco też – to wydumany problem Jacku… Mocno wydumany…

Piszesz: „…Szukam i szukam sposobów wytłumaczenia tych kwestii, znalezienia odpowiedniego języka w taki sposób, aby nauczyciele zrozumieli właściwa relacja rodzica i nauczyciela dziecka…”

No właśnie – problem masz… Bo najpierw musisz znaleźć sam odpowiedź odnośnie tej „właściwej relacji”… A będziesz miał z tym trudność, gdyż Twoja „grupa rodziców” jest o tyle specyficzna, że są to rodzice dzieci MAŁYCH, maluszków jeszcze…

Nie pracujesz z rodzicami dzieci starszych, nie tyle „okrzepłych” ile już „przepracowanych”…

Nie możesz więc uogólniać… Brak Ci danych…

- - - -

Sprawą natomiast zupełnie odrębną jest to o czym piszą dziewczyny. Ludzie są różni, różnie reagują, różnie mówią swoim ciałem i mają też… różny poziom kultury osobistej… A to rzutuje na relacje międzyludzkie ogólnie…

Ale to jest temat-rzeka :)))))))

Pozdrawiam serdecznie !

Fakir209-02-2007 22:47:10   [#3116]

Renata...

Równocześnie pisaliśmy :))) Poprzedni tekst tego postu nie obejmował...

# 3114 - dobre ! Nic dodać, nic ująć... :)))

Pozdrawiam też !

JACOL10-02-2007 11:16:05   [#3117]

Dzięki Wam za zainteresowanie tematem. Nie mogę długo pisać, więc pomału postaram się ustosunkować do Waszych myśli.

Na początek chciełbym przedstawić wam przykłady z życia.

Jakiś czas temu umierała w hospocjum moja ciocia. Odwiedzaliśmy ją codzienie. Obok cioci leżała pacjentka, która straszliwie wyzywała pielęgniarki. Pytanie: Czy pielęgniarki doznawały od tej pacjentki realnej krzywdy?

Inny przykład. W ośrodku dla samotnych matek rozdawano matkom ciuszki dla ich dzieci. Część z obdarowywanych wyzywała wulgarnie rozdającą panią, bo nie dostały tego co chiały (zapewne szukały rzeczy, które da się sprzedać i kupić alkochol). Czy można powiedzić, że pracownicy pomagający samotnym matkom, doznawali realnej krzywdy od kobiet którym pomagali.

Czy rodzice dowiadyjący się o tym, że urodziło się im niepełnosprawne dziecko, ze złością atakują lekarza, który im o tym powiedział, krzywdzą realnie tego lekarza czy nie?

Przez jaliś okres swojego życia pomagałem dzieciom z domu dziecka. Czasami spotykałem się z agresja słowną z ich strony. Czy można powiedzieć, że spotkała mnie realna krzywda? Czy te rodziny, które brały dzieci z domu dziecka, a potem szybko je oddawały z powrotem, bo dzieci zachowywały się wulgarnie, były przez te dzieci skrzywdzone realnie?

Czy pedagog specjalny do którego uczeń u.u. krzyczy wulgarnie i pluje na niego jest krzywdzony?

Czy  nauczyciel niepełnosprawnego dziecka, do którego rodzic ma nieuzasadnioną pretensję, że jego dziecko upośledzone krzyczy przeraźliwie, uważając, że nauczyciel jest temu winny, krzywdzi realnie tego nauczyciela czy nie?

Czy rodzic, który krzyczy na dyrektora bo jest niezadowolony, że jego dziecko nie może być w szkole do 17.00, bo jemu tak pasuje, krzywdzi w jakiś realny sposób tego dyrektora, czy też nie?

Czy rodzic, który wypowiada sie lekcewarząco o umiejętnościach nauczyciela, krzywdzi realnie tego nauczyciel, czy tez nie? itd.

Czy w powyższych sytuacjach ktoś kogoś realnie krzywdzi? Oczywiście, w każdej z tych sytuacji, osoba pomagająca innym może się poczuć pokrzywdzona i odpowiednio ze swoim odczuciem zareagować. Ale czy to są przykłady realnego krzywdzenia?

JACOL10-02-2007 12:32:46   [#3118]

To i ja się zapytam, dlaczego rodzice NIE MOGĄ być „współpracownikami” ?

Dlatego, że uważam, że nauczyciele nie powinni traktować rodziców tak samo jak swoich kolegów i koleżanki z pracy. Powinni traktować ich inaczej, ze specjalną troską, ze specjalną uwagą, ze specjalnym zrozumieniem i postępować z nimi tak, aby z tego kontaktu specjalista-rodzic dzieci tychże rodziców wynosiły jak najwiecej korzyści. To wszysko można przełożyć na procedury uczenia rodzica właściwego traktowania swojego dziecka.

Coraz więcej placówek specjalnych bierze się za nauczanie rodziców. I to bardzo mnie cieszy. Moim zdaniem dyskusja nie powinna dotyczyć tego czy uczyć rodziców, ale jak i czego.

Uważam, że jeżeli rodzice są równorzędnym członkiem zespołu terapeutycznego, to nie jest korzystne dla ich dzieci, choć są specjaliści, którzy tak właśnie widzą rodzica, jako zewnętrznego do problemu dziecka. To dziecko ma problem. To ono nie mówi, nie chodzi, nie rozwija się prawidłowo. A pozostali, czyli: logopedzi, rehabilitanci, pedagodzy, psycholodzy i rodzice - problemu nie maja i zajmują się pomaganiem dziecku.

Ja uważam, że problem dziecka jest problemem rodzica. Dlatego rodzic nie może być w tej wyliczance postawiony obok pedagoga, psychologa, logopedy... Rodzic powinien być spostrzegany jako ten który razem z dzieckiem ma problem. Uważam, że problem dzieci jest także problemem ich rodziców.

Takie spojrzenie na sprawę pozwala sporzadzić listę zachowań, które są uprawnione wobec współpracowników specjalisty i absolutnie nie są uprawnione w stosunku do rodzica. Takie spojrzenie na sprawę pozwala nam zastanawiać się jak w bardzo przemyśalny sposób uczyć rodzica. Takie spojrzenie ma sprawę zobowiazuje nas do zastanawiania się w jaki sposób pomóc rodzicowi we właściwym postępowaniu z jego dzieckiem. Brak właściwego postępowania z włąsnym dzieckiem rodzica stanowi dla specjalisty od dziecka wyzwanie, któremu powinien umiec sprostać. Trzeba tego specjalistów od dzieci uczyć, jak sądzę.

Renata10-02-2007 12:53:35   [#3119]

 Obok cioci leżała pacjentka, która straszliwie wyzywała pielęgniarki. Pytanie: Czy pielęgniarki doznawały od tej pacjentki realnej krzywdy?

A czy pielęgniarki znały przyczynę tego "straszliwego wyzywania" pacjentki będącej w hospicjum? Na ile przyjmowały pozycję tej osoby? Na ile kierowały się współczuciem, czyli "czuciem z kimś", a na ile tylko litością? Jaki miały ogląd na całą sytuację patrząc od strony całej instytucji (hospicjum)? Jakimi kryteriami, etyką, profesjonalizmem kierowały się na co dzień w swej pracy? Na ile determinacji w ich pracy, która zapewne wymaga i szczególnej wytrzymałości i psychicznej?..
Jacolu, zadawanie pytań od słowa "czy" narzuca odpowiedzi na tak/nie... Jeśli chciałeś tylko wiedzieć, czy doznawały te pielęgniarki "realnej krzywdy", mogłeś je po prostu o to zapytać..

Po co ci te rozważania na temat "relanego krzywdzenia"? Co chcesz przez to osiągnąć? Co z tą wiedzą później zrobisz?

Renata10-02-2007 13:00:52   [#3120]

 Rodzic powinien być spostrzegany jako ten który razem z dzieckiem ma problem. Uważam, że problem dzieci jest także problemem ich rodziców.

Tu zgadzam się z Tobą. Może nawet więcej - szczególnie rodzic ma problem. Zacznij od siebie... Zmieniając siebie można dopiero zmieniać to co na zewnątrz.

JACOL10-02-2007 13:26:31   [#3121]

Tu zgadzam się z Tobą. Może nawet więcej - szczególnie rodzic ma problem.

No własnie :-)))))).

Jeżeli widzimy, ze rodzic ma problem z dzieckiem,  to jeżli nauczyciel dziecka, potrafi temu problemowi zaradzić, to jego skuteczność pracy z dzieckiem bardzo wzrośnie. Jeżeli nie potrafi zaradzić problemom rodzica zwiazanym z postepowaniem z jego niepełnosprawnym dzieckiem, to jego własna skuteczność w pracy z dzieckiem może być niewielka.

Zaradzanie problemom dziecka związane jest z uczeniem rodziców właściwego postępowania z ich dzieckiem. Uczenie rodziców nie jest żadną formą współpracy. Dlatego ja uważam, że rodziców trzeba uczyć, a nie z nimi współpracować.

Coraz więcej placówek i nauczycieli to rozumie. Powód tego jest prosty. Coraz więcej specjalistów umie robic to z dziećmi o czym rodzice nie maja zielonego pojęcia. Dlatego placówki starają się wziąść intensywnie  nie tylko za uczniów, ale i ich rodziców. Tak na marginesie, ja myślę, że jest to jeden z symptomów odbicia się naszej pedagogiki specjalnej od dna. :-)

JACOL10-02-2007 13:35:29   [#3122]

Renata napisała:

Po co ci te rozważania na temat "relanego krzywdzenia"? Co chcesz przez to osiągnąć? Co z tą wiedzą później zrobisz?

Renato, nie za bardzo rozumiem Twoje pytania zwiazane z pielęgniarką w hospicjum. Jeżeli uznamy, że pacjenta hospicjum ma prawo być nieznośny, to musimy nauczyć pielegiarki radzenia sobie w takich sytuacjach w spoób jak najbardziej odpowiedni dla pacjenta, choc może trudny dla pielęgniarek. Mnie interesuje problem: Jak nauczycć pielęgniarkę nie reagowania gniewem, złością, irytacją, obojętnością...

Interesuje mnie to oczywiście w kontekscie relacji nauczyciel - rodzic. W obu wypadkach należy nauczyć osoby pomagające innym, kontrolowania własnych reakcji emocjonalnych, które psycholodzy nazywają przeciwprzeniesieniem. Jeżeli pielęgniarka czyje się dotknięta przez pacjentkę, to nie może dobrze wykonywać swojego zawodu i racjonalnie pomagac tej pacjentce. Podobnie jest z nauczycielami. Jeżeli czyja się oni ranieni przez rodziców dzieci, to nie moga oni ich racjonalnie uczyć włąsciwego postepowania z ich dzieckiem. Nie wiem czy Ci wyjasniłem moje stanowisko klarownie...

Renata10-02-2007 15:16:54   [#3123]

Mam wrażenie, że Twoim wejściowym założeniem jest, że pielęgniarka (nauczyciel) w relacji z pacjentem (rodzicem) musi doznawać poczucia zranienia, realnej krzywdy... Dlaczego uważasz, że relacjom, których dajesz przykłady (rzeczywiste czy hipoteczne) musi towarzyszyć taki a nie inny stan emocjonalny pielęgniarki (nauczyciela)? Zakładasz z góry, że tak jest... I jest to jednocześnie ograniczenie swojego pola widzenia.

Moim założeniem jest rodzaj wysyłanego komunikatu - komunikat wychodzący od pielęgniarki (nauczyciela, kogokolwiek)... Sensem przekazu jest odpowiedź zwrotna, tę którą otrzymuje...

Uważam, że bez względu na to z kim komunikuje się pielęgniarka, nauczyciel, ktokolwiek inny, należy zwracać uwagę jak odbierany jest nasz przekaz. Dzięki temu następnym razem można go dostosować, aby był bardziej zrozumiały.

Jeśli, załóżmy, przytoczona pielęgniarka wysyła komunikat w którym pokazuje litość, obojętność, irytację, to dlaczego ma otrzymać w zamian coś innego? Tak jak napisałeś - pacjent hospicjum ma prawo do swojego zachowania, ale rolą pielęgniarki jest też zrozumienie tego zachowania. Na pewno tego nie zrobi bez swej uważności, wysyłając dodatkowo negatywne komunikaty, i nie chodzi tylko o komunikaty słowne, bardziej o komunikaty wypływające z ciała...

Dlatego wspomniałam też w poprzednim poście o okazywaniu współczucia, w znaczeniu takim jakie przedstawiłam..

Sytuacja musi być postrzegana nie tylko z punktu widzenia pielęgniarki (nauczyciela), ale i dostrzegana przez pielęgniarkę (nauczyciela) jako pacjenta (rodzica), a także z szerszego horyzontu oglądu (rola obserwatora).

Zmniejsza się wtedy znacznie dostrzeganie tego poczucia "realnego krzywdzenia", a może nawet i znika lub go w ogóle nigdy nie było. Nie bierzesz słów pacjenta, rodzcia do siebie, tylko poszukujesz sposobów dotarcia do niego, przekonania go, udzielenia mu fachowej pomocy, a więc i wysyłania odpowiednich komunikatów poprzez swoją uważność.

JACOL10-02-2007 19:15:37   [#3124]

Renato, dzięki za Twoje słowa. Spróbuję na nie odpowiedzieć.

Mam wrażenie, że Twoim wejściowym założeniem jest, że pielęgniarka (nauczyciel) w relacji z pacjentem (rodzicem) musi doznawać poczucia zranienia, realnej krzywdy...

Nie myślę tak. Sądzę jednak, że często przeżywa zranienie, gdyż nie rozumie zachowania osoby której pomaga. On/ona daje z siebie wszystko, życzliwość, staranność, zaangażowanie, delikatność, a spotyka się w swoim mniemaniu z czarną niewdzięcznością.

Im bardziej się stara, tym pacjent jest gorszy. zamknie się wtedy, kiedy to ona odpowie agresją lub lekceważeniem.

To jest trudne do zrozumienia, że osoby, którym się z całego serca pomaga są często niewdzięczne, agresywne, złoścliwe itp.

Zauważ, że pielęgniarka miałaby prawo czuć się zraniona, gdyby nieznośna była jej koleżanka. Nauczyciel ma prawo być zraniony, gdy niesprawiedliwy jest jego dyrektor itd. Ale czuć się zranionym przez osobę, której się pomaga (samotnej matce, sierocie, niepełnosprawnemu dziecku, choremu) oznacza, że oczekiwało sie od osoby, której się pomaga zrozumienia dla siebie samego. Oczekiwało się od osób, którym się pomaga wsparcia, docenienia, zauważenia, obiekywnego spojrzenia i uwagi. Oczekiwało się relacji symetrycznej. Ja cię rozumiem i jestem ci życzliwy, to ty też taki bądź. Wiele osób zajmujących się pomaganiem innym nie umie się znależć w sytuacji niesymetrycznej, w której liczy się dobro tylko jednej strony. Prawdziwe pomaganie jest jednak zawsze niesymetyczne. Liczą się problemy tylko jednej strony. Problemy pomagającego nie muszą obchodzić osoby o pomoc proszącej. Jak tego nauczyć pielęgniarki, nauczycieli itp.

Jest jeszcze jeden problem, czy rzeczywiście nauczyciel niepełnosprawnego dziecka powinien pomagać rodzicowi, czy też ramię w ramię z rodzicem pomagać tylko dziecku.

Przykładowo: Czy nauczyciel może współpracownikom przy rodzicu Krzysia powiedzieć: "Wiecie co, Krzysiu doprowadza mnie do szewskiej pasji" albo "Ja już zupełnie nie wiem co z nim robić, czuję się bezradna"

Jeżeli uznamy, że może (są tacy, którzy to robią, gdy rodzic jest przy omawianiu pracy z dzieckiem, gdziw wszyscy szczerze sobie rozmawiają) to jesteśmy zwolennikami współpracy z rodzicem. Rodzic członkiem zespołu na równych prawach. Rodzic współpracownikiem. Relacja symetryczna.

Jeżeli uznamy, że nie może, to jesteśmy zwolennikami traktowania rodzica specjalnie. Chcemy,aby rodzic z nami współpracować, ale my z nim nie współpracujemy, my mu pomagamy, bo nie obciążamy go naszymi problemami, a zajmujemy się jego problemami. Ralacja nie jest symetryczna.

Renata11-02-2007 01:41:51   [#3125]

Prawdziwe pomaganie jest jednak zawsze niesymetyczne.
I też z postawą współczującą.
I oczywiście, że nie muszą obchodzić rodzica, chorego, problemy osoby pomagającej...

To jest trudne do zrozumienia, że osoby, którym się z całego serca pomaga są często niewdzięczne, agresywne, złoścliwe itp.

Osoby niewdzięczne, agresywne, złośliwe, to nadal osoby, które potrzebują pomocy i zrozumienia. Te emocje nie przychodzą znikąd... To emocje utrwalone lub będące tylko przykrywką tego co jeszcze głębiej emocjonalnie skryte... Osoba pomagająca lepiej jeśli nie oczekuje żadnej wdzięczności i jednocześnie zachowuje nadal współczucie i wciąż pomaga.
Współczujący jednocześnie nie oznacza znów tylko postawy delikatnej, uległej, itp., aczkolwiek to preferowane.. Wyżej wspominałam także o przełamywaniu jakiegoś stanu transu...

Zastanawiałeś się, co to znaczy "zraniona"? Co kryje się za zranieniem? Jak dana osoba odczuwa zranienie?

Zranienie, każdy z nas może odczuwać w inny sposób.. Jednego może zranić ton, barwa, lokalizacja głosu, bo jego dominującym sposobem doświadczania świata jest submodalność słuchowa. Inny może odczuwać jakiś intensywny ucisk, jakąś wibrację, ciężar gdzieś w ciele, bo reaguje kinetetyką. Na wzrokowca podziała bardziej obraz sytuacji, może skojarzyć podświadomie sytuację z już kiedyś doświadczaną... To owe jednostkowe struktury subiektywnego doświadczania..

Jeśli pomagający będzie umiał kontrolować to co dzieje się z nim, w porę zmieni swoją submodalność na taką, która zmieni pojawiające się myślenie. Ustrzeże się od poczucia zranienia, bezradności, szewskiej pasji, a cierpliwie i współczująco będzie rozumieć pojawiające się nadal negatywne emocje osoby, której pomaga. Być może w którymś momencie zrozumie postępowanie wnikliwiej pacjenta, rodzica i udzieli mu rzeczywistej pomocy.

Uczucia nie są całkiem niezależne od nas i możemy wybierać te, które nam odpowiadają. Stąd i odczucie zranienia może nie pojawić się, bo panujemy nad nim. I możemy także zmienić sposób myślenia drugiej osoby, jeśli odczytamy strukturalne mechanizmy działania tej osoby.

Łatwiej też osobie pomagającej być zdysocjowanym w danej sytuacji. Stara się wtedy analizować swoje doświadczenie i raczej myśleć o tym co się dzieje.

----------

Przykładowo: Czy nauczyciel może współpracownikom przy rodzicu Krzysia powiedzieć: "Wiecie co, Krzysiu doprowadza mnie do szewskiej pasji" albo "Ja już zupełnie nie wiem co z nim robić, czuję się bezradna"

Moim zdaniem może rozmawiać na ten temat ze swoim kolegą, ale nie w obecności rodzica, ani dziecka. Wystarczy, że rodzic lub dziecko sami pogrążają się już w jakiejś współzależności, rozumiem tu oczywiście te sytuacje, które wymagają naprawy, a nie w sytuacjach, gdzie nawet zdrowiej, by rodzic był traktowany jako równoważny współpartner, gdzie rozwiązywane są zwyczajne kłopoty wspólnie z dzieckiem.

Z drugiej strony tego typu komentarze pokazują, że osobie pomagającej potrzebna jest pomoc.

bratek11-02-2007 09:32:11   [#3126]

Rany!!!

Tak pięknie piszecie o rodzicach!!!

A ja byłam w piątek na szkoleniu z tego tematu i nadal nie mogę wyść z szoku....

Szkolenie odbywało się w zaprzyjaźnionej szkole, dla rady pedagogicznej. Zostałam (ja i mój zespół) gościnnie zaproszona. Od poczatku miałam pewne obawy, bo dowiedziałm się, że szkolenie ma trwać maksymalnie 2 godziny.... Trochę mało jak na temat "Komunikacja z rodzicami dzieci niepełnosprawnych".... Ale postanowiłam skorzystać.

Skorzystałam i pożałowałam....

Po pierwsze treść: głowę daję sobie uciąć, że to szkolenie nie miało w pierwotnej wersji w ogóle nie miało nic wspólnego z pedagogiką specjalną. Najpierw facet przedstawił nam typy postaw rodziców: z jakim zdziwieniem przyjęłam, że w śród rodziców jest typ "kozioł ofiarny", "agresor", "wesołek", itd czyli tak jakby po prostu typy komunikacji międzyludzkiej... Hmm- była to jedyna klasyfikacja postaw rodziców jaką nam przedstawił!

Mam 100% pewności, że to szkolenie było przygotowane jako wprowadzające szkolenie do pracy w grupie, dla kadr.

Człowiek prowadzący na tyle się przygotował do szkolenia  o rodzicach , że wszędzie tam gdzie w pierwotnej wersji mówił "współpracownik"  dla potrzeb szkolenia wymienił na "rodzic".

W materiałach już się tak nie wysił i większość była opatrzona nazwą jednoznacznie sugerujacą szkolenie dla kadr...

Po drugie sens: cały czas mówił o rodzicach jak o naszych oponentach... właściwie wszystkie sytuacje opisywane sprwadzały się do sutuacji konfliktu z rodzicem. Ani razu nie padło słowo "pomoc", "wsparcie", "współdziałanie"..... Żadnych faz adaptacji, żadnych modeli wychowania..... Podam Wam przykład z kursu: "Przychodzi rodzic i krzyczy na nauczyciela, że nic nie robi z jego dzieckiem" Co zdaniem prowadzącego powinien zrobić nauczyciel? Powiedzieć: "Niech pani nie krzyczy, bo ja nie krzyczę na pani dziecko". Nie wytrzymałam i powiedziałam, że może lepiej byłoby, żeby wprost powiedział: "Niech pani nie krzyczy bo ja zacznę krzyczeć na pani dziecko".....  Przynajmniej byłoby bez owijania w bawełnę. Wprost i uczciwe.... Pan prowadzący nie zrozumiał mojej złośliwości i wyjaśnił mi, że konflikt należy rozładować w zarodku, rozbroić jak granat..... Powodzenia mu życzę...

Robiliśmy też ćwiczenia: tu już nie wytrzymałam i wyszłam.... Pan podzielił nas na grupy i kazał mojej grupie opisać "jakie postawy dziecka utrudniają komunikację z nauczycielem?". Odpowiedziałam, że "żadne, bo to nie mieści się w granicach profesjonalizmu!!!". I wiecie co - zebrani w mojej grupie nauczyciele byli oburzeni, jedna z pań zaczeła mi tłumaczyć, że przecież dziecko może się np. zanieczyszczać a nauczycielowi może to przeszkadzać i to stanowi istotne utrudnienie w komunikacji.... Wyszłam.  

Po trzecie: dyrektor tej szkoły. Mocno z siebie zadowolony, że taki fajny kurs zorganizował. Zapytałam wprost "Rany boskie skądżeś Ty tego człowieka wytrzasnął i jaki miałeś cel?!?!" To mi powiedział, że facet szkolił u niego już kilka razy i wszyscy byli zadowoleni, bo szkolenia krótkie... A jaki cel? Mówi: "No wiesz codziennie przychodzą do mnie nauczyciele, że z tym czy tamtym nie mogą sobie poradzic, bo rodzic to , a rodzic siamto... No to ja im teraz będe mógł powiedzieć: Była pani na szkoleniu- prosze sobie radzić!"

Zatkało mnie i nadal nie mogę się odetkać...........

grażka11-02-2007 10:23:58   [#3127]
taaak, znam takie szkolenia - dlatego wolę sama poczytać niż latać na najbardziej zachwalane, grantowe bezpłatne kursy. I od Was się dużo uczę i to jest fajne :)
JACOL11-02-2007 12:06:33   [#3128]

Renata napisała:

Jeśli pomagający będzie umiał kontrolować to co dzieje się z nim, w porę zmieni swoją submodalność na taką, która zmieni pojawiające się myślenie.

Całkowita zgoda!!!! To czego chciałbym umieć nauczyć nauczycieli, to kontrolowania tego co się dzieje z nimi (inaczej: kontroli własnego przeciwprzeniesienia). Jak tego nauczyć. Jakiego języka używać?

Bratek napisał:

Człowiek prowadzący na tyle się przygotował do szkolenia  o rodzicach , że wszędzie tam gdzie w pierwotnej wersji mówił "współpracownik"  dla potrzeb szkolenia wymienił na "rodzic".

Bratku, niech cię uściskam! Nie tylko za ten fragment, ale za wszysko co napisałaś. Rzadko mam takie odczucie zrozumienia własnych myśli przez drugą osobę :-))))).

Lepiej bym tego nie umiał wyrazić, jak Ty to opisałaś.

Pan prowadzący nie zrozumiał mojej złośliwości i wyjaśnił mi, że konflikt należy rozładować w zarodku, rozbroić jak granat..... Powodzenia mu życzę...

Bratku, od wielu lat szkolę nauczycieli i niestety jestem przekonany, że większość Twojej złośliwości i postawy nie rozumie. A to takie proste, że lekarzowi choroba pacjenta nie może przeszkadzać w pracy. :-)))))

JACOL11-02-2007 12:13:03   [#3129]

Renata napisała:

Zastanawiałeś się, co to znaczy "zraniona"? Co kryje się za zranieniem? Jak dana osoba odczuwa zranienie?

Ja myślę sobie, że jak rodzic ma nieuzasadnoną pretensję do nauczyciela, to żadna krzywda nauczycielowi się nie dzieje. Odczuwa on krzywdę, ale wcześniejszą, wyrządzoną mu zapewne w dzieciństwie przez jego własnych rodziców.

JACOL11-02-2007 12:34:56   [#3130]

Fakir2 napisał:

Tyle lat pracuję i naprawdę takich obserwacji nie mam… Owszem skarżą się nieraz nauczyciele, że rodzice są tacy i owacy, opryskliwi, roszczeniowi, upierdliwi, mędzący itd. itp. – ale nie dotyka to tak naprawdę tej głębi relacji rodzic-nauczyciel…

U mnie też się skarżą. Moim zdaniem skarga oznacza, że ich takie zachowanie rodziców boli. Jeżeli ich boli zachowanie rodziców, to nie mogą oni, jak sądzę zachowywać się wobec rodziców racjonalnie. Będą się starali zmninimalizowac swój ból i to stanie się ich podstawowym problemem do rozwiązania w relacji z rodzicem. Nauczyciel zajmujący się swoim bólem nie jest wstanie zająć się bólem rodzica. Zachowa się według recepty zaproponowanej przez pana na kursie na którym była bratek:

Podam Wam przykład z kursu: "Przychodzi rodzic i krzyczy na nauczyciela, że nic nie robi z jego dzieckiem" Co zdaniem prowadzącego powinien zrobić nauczyciel? Powiedzieć: "Niech pani nie krzyczy, bo ja nie krzyczę na pani dziecko".

W tej sytuacji, nauczyciel w zarodku stara się zminimalizować własny ból i w tym celu daje odczuć rodzicowi własną władzę. Po prostu ustawia rodzica, aby ten się zamknął. Służy to zmniejszeniu przykrości jaką odczuwa nauczyciel komunikujący się z krzyczącym rodzicem. Strategii zamykania rodzicom ust może być wiele.

Dlaczego, nie powinien tego robić?

Bo rodzica, któremu zamknie się tak usta, nie można niczego konstruktywnego nauczyć. (wesprzeć, pomóc, itp. itd). Inaczej - taki rodzic nie będzie spełniał próśb nauczyciela, choćby ten na uszach stawał. Rodzic być może się zamknie, ale zamknie się też na oddziaływania tego nauczyciela. Wielokrotnie obserwowałem tego typu sytuacje.

(Na marinesie, nie związane z tematem. Ja uważam, że dyrektor, który zamyka w ten sposób usta swoim pracownikom, także traci możliwość kształtowania własnego zespołu, z tego samego powodu.)

Renata11-02-2007 17:08:22   [#3131]

 nic nie robi z jego dzieckiem
Można odwrócić tę generalizację w formie pytania:
Zawsze?
lub zakwestionować szczegóły wypowiedzi rodzica:
Skąd wiesz? lub
Czy rzeczywiście nic nie robię z Pani dzieckiem?

 ----------------

Odczuwa on krzywdę [nauczyciel], ale wcześniejszą, wyrządzoną mu zapewne w dzieciństwie przez jego własnych rodziców.

Skąd o tym wiesz? ;)

Vincia11-02-2007 20:14:56   [#3132]

Relacja nauczyciel - rodzic, OK. Nauczyciel pomaga, profesjonalizm ma swoje wymagania, relacja nie jest symetryczna...

A relacja szef - nauczyciel? Podleglość służbowa, profesjonalizm, a mimo to nauczyciel czuje sie ciągle zraniony, niedoceniony, reaguje agresywnie na zwracaną uwagę. Jest w tym odosobniony, więc nalezy wykluczyć "złosliwego" szefa?

Jacolu, zapewne to tez może być przeciwprzeniesienie (z rodzica). Jak postepować z takim nauczycielem?

JACOL12-02-2007 09:57:38   [#3133]

Renata napisała:

nic nie robi z jego dzieckiem
Można odwrócić tę generalizację w formie pytania:
Zawsze?

lub zakwestionować szczegóły wypowiedzi rodzica:
Skąd wiesz? lub Czy rzeczywiście nic nie robię z Pani dzieckiem?

Jeżeli, tak zareagujesz, to niewiele się to będzie różniło od propozycji pana z kursu:

Podam Wam przykład z kursu: "Przychodzi rodzic i krzyczy na nauczyciela, że nic nie robi z jego dzieckiem" Co zdaniem prowadzącego powinien zrobić nauczyciel? Powiedzieć: "Niech pani nie krzyczy, bo ja nie krzyczę na pani dziecko".

Przykład z kursu jest formą agresji na rodzica wprost. Nauczyciel nie odnosi się do słów rodzica, ale do formy: "Niech pani nie krzyczy" - mówi rodzicowi nauczyciel. Nauczyciel stawia się jako osoba, która ma prawo postawić rodzica do konta. "Nie mów do mnie tym tonem kochanie" - to najbardziej klasyczny przykład dowalenia komuś poprzez zwrócenie mu uwagi, że nie jest w porządku. Nie wchodzi tu się nawet w merytoryczną dyskusję, ale próbuje sie uzyskac psychiczną przewagę nad druga stroną.

Renato, proponujesz odwrócić generalizację poprzez próbę uświadomienia rodzicowi, że nie ma racji. To musi prowadzić do konfliktu. Delikatnie chcesz rodzicowi wyjasnić, że ty pracujesz, starasz się itp. Chcesz go nakierować na tą prawdę. To musi doprowadzić do konfliktu. Rodzic wszystkie tego typu dyskusje uświadamiające odbierze jako lekcewarzenie jego zdania. Odbierze jako robienie z niego głupa. Jeżeli on wkurza się bezpodstawnie, to znaczy, że jest niezrównowarzony. Wszelkie próby wytłumaczenia rodzicowi, że jest "idiotą" nakręcą jedynie konflikt.

Tymczasem rodzic ma recję!!!!! Nauczyciele jednak tej racji nie słyszą, bo zajęci są bronieniem własnej osoby. W tej rozmowie - w obu przypadkach - nauczycielowi chodzi o to, aby uchronic się przed przykrością jaką sprawia im rodzic w ich mniemaniu. W mniemaniu nauczycieli zostali oni brutalnie zaatakowani przez rodzica. Słyszą ryk groźnego lwa, a to jedynie cichy pisk muszki. Nauczyciele zamiast zajmować się rodzicem, zajmuja się sobą.

Co mówi rodzic, czego nie słyszą nauczyciele zajęci bronieniem swojego poranionego ego? Rodzic wyraża swój lęk, że jego dziecku dzieje się w szkole krzywda. Tym lękiem trzeba się zająć. Nie można go zbagatelizować, zlekceważyć. To lęk jest prawdziwym tematem rozmowy, a nie zachowanie nauczyciela.

Proponuję na przykład reakcję:

Dobrze rozumiem panią, że walczy pani o to, by Krzysiu dostał w naszej szkole wszysko czego potrzebuje.

Nie jest to reakcja obronno - aresywna (przeniesieniowa), ale dająca rodzicowi zrozumienie. Jest to reakcja nie konfrontacyjna.

JACOL12-02-2007 10:01:04   [#3134]

Odczuwa on krzywdę [nauczyciel], ale wcześniejszą, wyrządzoną mu zapewne w dzieciństwie przez jego własnych rodziców.

Skąd o tym wiesz? ;)

To podstawowa wiedza, dotycząca przeniesienia. Przeniesienie, to inaczej to projekcja własnego rodzica na inną osobę.

JACOL12-02-2007 10:13:41   [#3135]

A relacja szef - nauczyciel? Podleglość służbowa, profesjonalizm, a mimo to nauczyciel czuje sie ciągle zraniony, niedoceniony, reaguje agresywnie na zwracaną uwagę. Jest w tym odosobniony, więc nalezy wykluczyć "złosliwego" szefa?

Dobry szef zbiera różne rzeczy za rodziców swoich nauczycieli. Jeżeli reaguje ze zrozumieniem, to daje szansę swoim nauczycielom na uzyskanie równowagi emocjonalnej. Nauczyciele mają okazję na przerobienie z szefem tego czego nie udało im sie przerobić z własnym rodzicem. :-))))

Renata12-02-2007 12:34:39   [#3136]

Renato, proponujesz odwrócić generalizację poprzez próbę uświadomienia rodzicowi, że nie ma racji.
Rodzic mówiąc nic wprowadza swoją prawdę co do której słuszności jest przekonany. Uogólnił on tym konkretne doświadczenie, tak by odnosiło się do każdych okoliczności. 
Moją presupozycją jest uzyskanie na powrót połączenia mówiącego z jego rzeczywistymi doświadczeniami, dostrzeżenie tych umiejętności, które jego dziecko doskonale już opanowało dzięki swojemu potencjałowi.
W dalszym przebiegu rozmowy można rzutować w przyszłość kolejne możliwości rozwojowe dziecka. 

Delikatnie chcesz rodzicowi wyjasnić, że ty pracujesz, starasz się itp. Chcesz go nakierować na tą prawdę.

Przede wszystkim chcę by dostrzegł potencjał jaki tkwi w jego dziecku i to, że może jeszcze więcej osiągnąć. Dla mnie ważne jest tu dziecko i relacje rodzica z dzieckiem.

 To musi prowadzić do konfliktu.
To musi doprowadzić do konfliktu.


W Twoim doświadczeniu może się istotnie tak stać, jeśli przewidujesz z góry, że tak będzie...
Co mogłoby się stać, gdyby to nie nastąpiło?

Rodzic wszystkie tego typu dyskusje uświadamiające odbierze jako lekceważenie jego zdania. [] jako robienie z niego głupa.

Czy kiedykolwiek zdarzyło się, że Twój dyskutant (rodzic) czuł się w rozmowie z Tobą dobrze?


Jeżeli on wkurza się bezpodstawnie, to znaczy, że jest niezrównoważony.

Dlaczego "wkurzanie się bezpodstawne" ma oznaczać "niezrównoważenie"?

 

Wszelkie próby wytłumaczenia rodzicowi, że jest "idiotą" nakręcą jedynie konflikt.

Skąd przypuszczenie, że rodzic jest "idiotą"?

JACOL12-02-2007 13:50:42   [#3137]

Rodzic mówiąc nic wprowadza swoją prawdę co do której słuszności jest przekonany. Uogólnił on tym konkretne doświadczenie, tak by odnosiło się do każdych okoliczności. 

O ilę cię dobrze rozumiem, to Ty uważasz, że rodzic zaobserwował coś co odebrał jako nic nie robienie z jego dzieckiem. Na przykład, że wszedł do placówki i zobaczył swoje dziecko leżące na materacu.

O ile dobrze cię zrozumiałem, to uważasz, że to ten fakt wyprowadził rodzica z równowagi. Że jeżeli rodzicowi przedstwi się, że robi się z jego dzieckiem dużo dobrych rzeczy, to się uspokoi.

Jeżeli tak myslisz, to moim zdaniem jesteś w błędzie. Rodzic uogólnia swoje doświadczenia dużo wcześniejsze. Jak sądzę jego reakcja i nierealistyczne spojrzenie jest związane z bardzo wczesnymi doświadczeniami z ludźmi, a zwłaszcza z jego własnymi rodzicami. Czuje on lęk, że inni (tu nauczycielka) oszukują go, nie pracując właściwie z jego dzieckiem. Być może nie dbały o niego samego bliskie mu osoby, które powninny o niego dbać gdy był mały? To właśnie to doświadczenie (lub podobne) zostaje uogólnione w rozmowie z nauczycielką.

Gdybyś to Ty miała rację, a nie ja, to byłoby możliwe racjonalne wytłumaczenie rodzicowi, że jemu dziecku nic złego się nie dzieje. Z mojego szesnastoletniego doświadczenia wynika, że rodzice, którzy mają lęki uzasadnione jakoś (tu np. zobaczyli dziecko leżące na materacu, z którym nic się nie robi) niegdy nie reagują w sposób tak emocjonalny: "Przychodzi rodzic i krzyczy na nauczyciela, że nic nie robi z jego dzieckiem" tylko racjonalnie chcą uzyskać informację, co i jak było robione z ich dzieckiem"

Ponieważ reakcja rodzica wynika z jego generalnego, pełnego nieufności stosunku do innych, których on podejrzewa o krzywdzenie jego dziecka, tej nieufności nie uda się przełamać żednymi racjonalnymi rozmowami o faktach. Faktem jest, że ten rodzic boi się o swoje dziecko, bo wie, ze inni zdolni są do lekcewarzenia sobie dobra dzieci.

Moją presupozycją jest uzyskanie na powrót połączenia mówiącego z jego rzeczywistymi doświadczeniami, dostrzeżenie tych umiejętności, które jego dziecko doskonale już opanowało dzięki swojemu potencjałowi.
W dalszym przebiegu rozmowy można rzutować w przyszłość kolejne możliwości rozwojowe dziecka. 

O ile dobrze Cię zrozumiałem, to Twoim celem jest urealnienie rodzicowi jego spojrzenia na dziecko. Intencja jest dobra, jednak moim zdaniem nie jest to możliwe do uzyskania w żadnej rozmowie z rodzicem. Dlatego ja zalecam unikanie jakichkoliwek rozmów z rodzicami na temat ich nierealistycznych pogladów na swoje dziecko , nieadekwatnych zachowań wobec dziecka i mało budujących uczuć jakie oni żywią do swoich dzieci, o ile rodzic sam wcześniej o te zachowania, poglądy, czy uczucia nie zapytają.

Takie tłumaczenie rodzicowi, jaki to powinien być dobry dla swojego dziecka, albo wywołuje agresję, albo poczucie winy. Nie tędy droga do celu.

Czy kiedykolwiek zdarzyło się, że Twój dyskutant (rodzic) czuł się w rozmowie z Tobą dobrze?

Zwykle się czują dobrze. Czemu mieli by się czuć źle?

Dlaczego "wkurzanie się bezpodstawne" ma oznaczać "niezrównoważenie"?

No Renato, wyobraź sobie, że podejrzewasz, że Twoje dziecko jest krzywdzone w szkole. Idziesz ze swoimi obawami do nauczycielki. Zdenerwowana przedstwiasz swój problem.

1. A nauczyciel zaczyna cię detalicznie przepytywać z faktów, które znasz i każdy fakt który znasz racjonalnie ci wyjaśnia, chcąc uzyskać na powrót twojego połączenie z twoimi rzeczywistymi doświadczeniami. Że wszystko co widzisz, źle zinterpetowałaś, że rzeczywistość jest inna. Jak się poczujesz jeśli nauczycielka wytłumaczy ci bezpodstawność Twoich obaw?

2. Czy nie wolałabyś, aby Twoje obawy potraktowano poważnie np tak: "Rozumiem pani obawy, też bym nie chciała, aby moje dziecko w szkole było źle traktowane. Obiecuję zwrócić uwagę na jego problemy."

Wszelkie próby wytłumaczenia rodzicowi, że jest "idiotą" nakręcą jedynie konflikt.

Skąd przypuszczenie, że rodzic jest "idiotą"?

Uważamy rodzica za idiotę, kiedy sugerujemy mu, ze jego uczucia są nieracjonalne. Sorry, ale w moim odczuciu, to właśnie proponujesz, kwestionując szczegóły wypowiedzi rodzica: Skąd wiesz? lub Czy rzeczywiście nic nie robię z Pani dzieckiem?

Pytanie "Skąd wiesz" sugeruje rodzicowi niewoarygodność źródła informacji. Jest to podważenie wiarygodności źródła. Jest zmuszeniem rodzieca, aby racjonalnie uzasadnił swoje zdenerwowanie i zachowanie.

Pytanie: "Czy rzeczywiście nic nie robię z Pani dzieckiem?" jest czepianiem się słówek. Chodzi o to, żeby pokazać rodzicowi, że jest niesprawiedliwy i przesadny w swojej ocenie. Jeżeli potrafimy mu unaocznić, że "coś" jednak było robione, to jego zarzut, że "nic" jest zarzutem chybionym, nieuzasadnionym. Czyż to nie jest robienie z rodzica idioty? :-)))

Ale tak w ogóle, to bardzo cieszu mnie ta rozmowa z Tobą. Jestem ciekawy czy inni na tym forum spróbuja się zmierzyc z problemem przedstwionym przez Bratka.

Przychodzi rodzic i krzyczy na nauczyciela, że nic nie robi z jego dzieckiem" Co powinien zrobić nauczyciel?

JACOL12-02-2007 16:04:22   [#3138]

Fakir2 napisał:

To i ja się zapytam, dlaczego rodzice NIE MOGĄ być „współpracownikami” ? Dlaczego ja mam myśleć tylko o tym jak pomóc rodzicowi? Ja pomagam dziecku – chcę we współpracy z rodzicem – bo to w końcu jego dziecko… Chcę by mnie ten rodzic zrozumiał… Czy to dziwne?

Chciałbym się ustosunkować Krzysztofie do Twojego pytania.

Oczywiście rodzice mogą być traktowani jak współpracownicy. Moim zdaniem jednak, takie traktowanie rodziców jest niekorzystne dla niepełnosprawnych dzieci tychże rodziców. Po pierwsze dlatego, że często współpraca z rodzicem nie jest możliwa, po drugie jak jest możliwa, to jest mało efektywna. Dlaczego?

Do dzisiaj studentom pedagogiki specjalnej mówi się (sam słyszałem), że najlepszym terapeutą dziecka jest jego rodzic, że rodzic najlepiej zna swoje dziecko.

To nie są zdania prawdziwe. Gdybym chciał, trzymać się stylistyki powyższych zdań, przedstawiając moje zdanie, powiedziałbym tak:

Rodzic być może, będzie niekiedy najlepszym terapeutą dla swojego dziecka, jeżeli ty nauczysz go terapii. Rodzic będzie najlepiej znał swoje dziecko, jeżeli nauczysz go na nie patrzeć.

Dlaczego z rodzicem współpracować jest bardzo trudno. Dlatego, że aby współpracować z rodzicem potrzebne jest spełnienie przez tegoż rodzica wielu bardzo trudnych warunków. Zgadzamy się wszyscy, że nie ze wszystkimi można współpracować?

Co jest konieczne, aby współpraca była możliwa:

Współny cel.

Dwie osoby (tu nauczyciel i rodzic muszą mieć wspólny cel). Dzisiaj już rozumiemy, że wspólny cel osiągnąć jest trudno. Czytam teraz książkę " Alternatywne i Wspomagające metody komunikacji" więc z niej dam przykłady. W rozdziale dotyczącym wprowadzania fonogestów s. 235. autorka opisuje niechęć rodziców do posługiwania się fonogestami: "Rodzice oczekują od specjalistów - zarówno lekarzy, jak i logopedów - żeby przy zastosowaniu nowoczesnych urządzeń technicznych "uzdrowili dziecko" i przywrócili mu "normalność".

Rodzic nie chce wprowadzania fonogestów, bo to nie jest normalność i tyle. Jak współpracować z takim rodzicem? Mogę dać mnóstwo przykładów nierealistycznych oczekiwań, jakie mają rodzice. te oczekiwania to cele, do jakich chcą dążyć rodzice. Nauczyciele zwykle maja inne. Dlatego właśnie współpraca nie jest możliwa.

Kompetencje.

Wspólny cel, to nie jedyny warunek konieczny. Aby rodzic mógł współpracować musi być kompetentny w zakresie obszaru współpracy: tu terapii jego dziecka. Co to znaczy? Musi mieć wiedzę, umiejętności i predyspozycje osobiste do prowadzenia terapii niepełnosprawnego dziecka.

Rodzice nie mają kompetencji do prowadzenia terapii swoich dzieci - ani umiejętności, ani wiedzy, ani predyspozycji do tego typu pracy. mają inne zawody i zainteresowania. Oczekiwanie, aby rodzic dorównywał specjaliście jest nierealne, no chyba, ze sam specjalista niewiele potrafi.

Cytaty z tej samej książki:

"Jak wynika z badań, około 85% komunikatów wysyłanych przez dzieci z wieloraka niepełnosprawnością pozostaje niezauważonych przez rodziców i opiekunów lub nie są uznane za znaczące" s. 87

Często rodzic przedłuża nienaturalnie okres "kąpieli słownych", zalewa dziecko komentarzami. Pseudodialogi, "język macierzyński", które są naturalne na najwcześniejszych etapach rozwoju komunikacji, też się utrzymują, i nie ustępują miejsca prawdziwej wymianie, interakcji. Rodzic zadaje dziecku pytanie i sam na nie odpowiada, nie korzystając ze wskazówek, jakie być może dziecko próbuje mu przekazać. W rezultacie dziecko zostaje zupełnie pozbawione możliwości zabrania głosu, ale zagraża mu także problem związany z rozwojem tożsamości..." s. 88

"Rodzicom bardzo trudno rozpoznać, że uszkodzenie słuchu dziecka ogranicza także ich własną sprawność komunikacyjną. To oni właśnie nie umieją rozmawiać ze swoim dzieckiem..." s.236.

Kiedyś, kiedy pedagogika specjalna leżała sobie na dnie, kiedy to rodzice dzieci przynosili specjalistom pomysły na pracę z ich dziećmi powstał mit rodzica superspecjalisty. Dziś, tam gdzie pedagogika odbiła się nieci od dna, specjaliści wiedzą i umieją wielokrotnie więcej niż rodzice. I to jest stan naturalny.

Chciałbym jeszcze dodać, że to co nam specjalistom wydaje się proste do wykonania dla rodziców bardzo często jest niewykonalne. Nie da się z nimi współpracować.

Podział obowiązków

Aby z kimś współpracować, trzeba się podzielić pracą. Ty zajmujesz się tym, a ja tym. Jeżeli rodzic ma swoje pomysły na to co on robi, to nici ze współpracy.

Chęci.

Jak rodzic nie chce się zajmować się własnym dzieckiem i współpracować z nauczycielem, to taka współpraca nie jest możliwa. Wszyscy chyba znamy przykłady rodziców, którym się nie chce.

To tak pokrótce.

Fakir2 się pyta:

Chcę by mnie ten rodzic zrozumiał… Czy to dziwne?

Myślę, że tu jest pies pogrzebany. Współpraca w oczywisty sposób związana jest z oczekiwaniami jakie mamy wobec współpracownika. Chcemy i mamy prawo chcieć, aby nas zrozumiał. Dałem wcześniej przykład pielęgniarki z hospicjum, która mogłaby oczekiwać od pacjenta, aby ten zrozumiał, iż krzyczenie i awanturowanie się przeszkadza jej w pracy. czy to dziwne? Ktoś, kto wziął dziecko z domu dziecka, chce, aby dziecko zrozumiało, jak wiele kosztowało okazanie mu serca. Czy to dziwne? Pracownik rozdający dary samotnym matką chce by te zrozumiały, ze nie ma on na zbyciu wszystkiego co by chciały. Czy to dziwne?

Dla mnie Krzysztofie to dziwne. Chęć współpracy oznacza bowiem chęć otrzymania wsparcia od rodziców, tego zrozumienia właśnie. My ludzie, którzy chcemy pomagać innym, nie możemy chcieć uzyskiwać wsparcia od osób, którym pomagamy. To nieuczciwe. Zrozumienia dla siebie musimy szukać nie u osób, którym pomagamy. To my powinniśmy dawać im zrozumienie, a nie oni nam.

Ta chęć otrzymania wsparcia od rodziców jest dla rodziców niepotrzebnym dodatkowym obciążeniem. Niektórzy z rodziców są zdolni do współpracy z terapeutami i nauczycielami. Ale zawsze jest to związane z dodatkowym obciążeniem. Rodzice dzieci niepełnosprawnych i tak maja ciężko, więc ja bym im już nic nie dokładał. raczej starałbym się im ująć. Moje problemy, troski, ból, wysiłek itp. nie muszą ich obchodzić. Ja nie chcę, aby je widzieli. Swoje problemy muszę rozwiązywać z moimi współpracownikami i innymi ludźmi, a nie z rodzicami dzieci z mojej placówki.

Pomaganie rodzicom (profesjonalne uczenie ich postępowania z ich dzieckiem) jest dużo trudniejsze niż współpraca. Pozwala jednak osiągać, tym którzy to potrafią, cele związane z rodzicem. Możemy nauczyć go tego czego nie umie, nie rozumie, nie chce. Uczenie rodzica czasami jest trudna, ale możliwa. Są coraz to nowe pomysły z tą nauką związane. Myślę, że to jest jedna z dróg rozwoju pedagogiki specjalnej. Specjalista od terapii dziecka będzie musiał być nauczony postępowania z rodzicem dziecka. Będzie musiał umieć uczyć nie tylko dziecko, ale i jego rodzica. To już się dzieje, tu i tam...

 

Vincia12-02-2007 21:26:30   [#3139]

Jacol, rozumiem Twój wywód nt. przeciwprzeniesienia. Zetknęłam się z tym osobiście, przygladałam się terapii leczącej przeciwprzeniesienie i stąd moja wątpliwość.

Czy szef w ogole powinien wchodzić w "leczenie" swoich nauczycieli i jak ma to robić? Sprawa jest delikatna (osobiste zranienia z dzieciństwa), długofalowa (terapia to zwykle ok. 2 lat), wymaga specjalnych warunków i obfituje w rózne sytuacje (nastroje) "leczonego", który pozbywa się niezbędnych mu dotąd reakcji obronnych. Czy jest na to miejsce w pracy?

Czy mimo wszystko dążenie do kontaktu z rzeczywistością, które proponuje Renata nie jest skuteczniejsze tu i teraz?

JACOL12-02-2007 22:13:31   [#3140]

Vincio, ja nie proponuję przecież robienia terapii, ani rodzicom, ani nauczycielom przez dyrektora. Ja tylko uważam, że nauczyciele wobec rodziców, czy dyrektorzy wobec pracowników nie powinni reagować lękowo-obronnie.(inaczej przeciwprzeniesieniowo) bo pracownicy nie zagrazają dyrektorowi, a rodzice nauczycielom.

Ja nie odczytuję propozycji Renaty jako dążenia do kontaktu z rzeczywistoscią, ale jako atak na osobę rodzica, która jest zależna od nauczyciela. Podobny atak zaproponował w innej formie szkoleniowiec zacytowany przez Bratka. 

Pytasz o dyrektora. Ja uważam, że dyrektor nie powinien atakować nauczycieli, nawet wówczas gdy oni go oskarżają o coś tam. Z "leczeniem" profesjonalnym nie ma to wiele wspólnego, choć leczące jest każde nasze spotkanie z człowiekiem, który nas rozumie i daje nam prawo do wyrażania swoich emocji, także negatywnych. Myślę, że mało ma to związku z terapią, a więcej z kulturą kierowania ludźmi. Chodzi mniej więcej o to, aby dyrektor w każdej sytuacji był gentelmenem.

przygladałam się terapii leczącej przeciwprzeniesienie

Nie za bardzo rozumiem o co chodzi. Przeciwprzeniesienie to zwykłe przeniesienie, ale osoby pomagającej (terapeuty) - to tak dla odróżnienia. Oznacza ono jakąś reakcję emocjonalną, która nie jest związana z tym co się dzieje tu i teraz pomiędzy terapeutą a jego pacjentem. Terapeucie wydaje się, że widzi coś, czego absolutnie nie ma, gdyż przenosi nieadekwatnie swoje wcześniejsze doświadczenia z ludźmi (najczęściej swoimi rodzicami) na klienta. Przeciwprzeniesienie oznacza brak kontaktu z drugą osobą.

Przykład przeniesienia z życia:

Mąż po powrocie z pracy i bierze się za zmywanie naczyń. Przerażona żona wyskakuje z pokoju i woła:"Kochanie właśnie wróciłam z pracy i ledwo usiadłam"

:-)))

Przykład przeniesienia z życia :-)))

JACOL12-02-2007 22:23:10   [#3141]

Sprawa jest delikatna (osobiste zranienia z dzieciństwa), długofalowa (terapia to zwykle ok. 2 lat), wymaga specjalnych warunków i obfituje w rózne sytuacje (nastroje) "leczonego", który pozbywa się niezbędnych mu dotąd reakcji obronnych. Czy jest na to miejsce w pracy?

Sprawa jest prosta. Zobacz tu:

http://oskko.edu.pl/forum/thread.php?t=19609&st=6

15.01.2007 13:28 [#07]

Przeczytaj moją wypowiedź o procesie grupowym. :-)))
Renata12-02-2007 22:59:28   [#3142]

O ilę cię dobrze rozumiem, to Ty uważasz, że rodzic zaobserwował coś co odebrał jako nic nie robienie z jego dzieckiem. Na przykład, że wszedł do placówki i zobaczył swoje dziecko leżące na materacu.

Oznacza dla mnie, że rodzic z jakichś powodów i w jakimś stopniu przestał dostrzegać postępy rozwojowe swego dziecka. Moim celem byłoby przełamanie tego uogólnienia, może świadomego, a może nie (nie znam tego konkretnego rodzica, tak jak i Ty) i przywołanie tych sytuacji z pamięci rodzica, w których zobaczy dotychczasowe postępy swojego dziecka. I to nie ja te obrazy przywołuję, tylko rodzic robi to sam. Zależy to oczywiście od przebiegu owej rozmowy, od mojego dopasowania do rozmówcy. Nie zamierzam także na potrzeby tejże dyskusji ubierać owego rodzica w cechy, emocje, których u niego nie zaobserwowałam, ani tym bardziej tworzyć jakiegoś wyimaginowanego jego obrazu, przywoływać rzekome osobiste zranienia z dzieciństwa.

O ile dobrze cię zrozumiałem, to uważasz, że to ten fakt wyprowadził rodzica z równowagi.

To Ty tak uważasz.

Że jeżeli rodzicowi przedstawi się, że robi się z jego dzieckiem dużo dobrych rzeczy, to się uspokoi.

Ja widzę różnicę między osiągniętymi postępami dziecka a "robi się z jego dzieckiem dużo dobrych rzeczy".

Rodzic uogólnia swoje doświadczenia dużo wcześniejsze. Jak sądzę jego reakcja i nierealistyczne spojrzenie jest związane z bardzo wczesnymi doświadczeniami z ludźmi, a zwłaszcza z jego własnymi rodzicami.

To tylko i wyłącznie Twój sąd.

Czuje on lęk, że inni (tu nauczycielka) oszukują go, nie pracując właściwie z jego dzieckiem. Być może nie dbały o niego samego bliskie mu osoby, które powninny o niego dbać gdy był mały? To właśnie to doświadczenie (lub podobne) zostaje uogólnione w rozmowie z nauczycielką.

To co Tobie wydaje się logiczne, może być tu tylko i wyłącznie hipotezą. Zadziwiające, skąd wiesz co czuje rodzic nie obserwując go ani nie będąc z nim w kontakcie i z jaką łatwością i pewnością przychodzi osądzanie człowieka o którym przeczytałeś jedynie: "Przychodzi rodzic i krzyczy na nauczyciela, że nic nie robi z jego dzieckiem"... Znasz historię jego życia? Naprawdę?

Mapa to nie teren. Menu to nie potrawa.

Gdybyś to Ty miała rację, a nie ja, [].

Celem mojej polemiki nie jest opiniowanie kto ma rację, a kto jej nie ma.. Racji może być o wiele więcej niźli tylko te podane. Poza tym każda z nich jest jedynie subiektywna, a nawet bardziej jedynie wirtualna.

A nauczyciel zaczyna cię detalicznie przepytywać z faktów, które znasz i każdy fakt który znasz racjonalnie ci wyjaśnia, chcąc uzyskać na powrót twojego połączenie z twoimi rzeczywistymi doświadczeniami. Że wszystko co widzisz, źle zinterpetowałaś, że rzeczywistość jest inna.

W rozumieniu presupozycji - uzyskanie na powrót połączenia mówiącego z jego rzeczywistymi doświadczeniami- diametrialnie różnimy się sposobami jej osiągania -  nie dokonuję przepytywania z faktów, ani nie wyjaśniam ich racjonalnie, jak sugerujesz to poprzez słowa hipotetycznego nauczyciela, w punkcie1.. I także nie wolałabym punktu 2.


"Rozumiem pani obawy, też bym nie chciała, aby moje dziecko w szkole było źle traktowane. Obiecuję zwrócić uwagę na jego problemy."

Wciąż odczytujesz w innych jakieś "obawy"... Skąd pewność o obawach tejże pani?
też bym nie chciała - Wygląda na to, że jednak bardziej chcesz..
aby moje dziecko w szkole było źle traktowane. - Utwierdzasz tę panią w przekonaniu, że jej dziecko ma rzeczywiście w szkole problemy i jest źle traktowane.
Obiecuję zwrócić uwagę na jego problemy. - I dalej, sugerujesz pani fakt, że problemy zostaną rozwiązane bez jej udziału, że ONA sama nie ma żadnego wpływu na sposoby rozwiązywania problemów jej dziecka i mało tego wyjdzie z tej rozmowy jeszcze niedoinformowana, bo nie wie w jaki sposób zwrócisz uwagę na problemy jej dziecka.
Obiecuję zwrócić uwagę na jego problemy. - Krótko pisząc, ta obietnica jest dla mnie jedynie ugrzecznioną formą pozbycia się kłopotu (wizyty pani) jak najszybciej i przejścia do następnych swoich zajęć nie związanych z tą hipotetyczną rozmową. Takie pustosłowie...

JACOL13-02-2007 11:41:11   [#3143]

ciekawie się zrobiło... :-))))

Sytuacja jest taka. Bratek przystoczyła przykład ze szkolenia. Nauczyciele mieli zastanowić się nad właściwą reakcją na słowa rodzica skierowane do nich.

Przychodzi rodzic i krzyczy na nauczyciela, że nic nie robi z jego dzieckiem

Zaproponowana przez szkolącego odpowiedź:

"Niech pani nie krzyczy, bo ja nie krzyczę na pani dziecko".

Zbulwersowała Bratka.

Renata zaproponowała reakcję:

Można odwrócić tę generalizację w formie pytania:Zawsze?
lub zakwestionować szczegóły wypowiedzi rodzica:
Skąd wiesz? lub Czy rzeczywiście nic nie robię z Pani dzieckiem?

Mi się wydaje, że jest to reakcja agresywno-obronna, mająca na celu uświadomienie rodzicowi, że jego zachowanie i słowa nie mają sensu.

Ja zaproponowałem reakcję:

Dobrze rozumiem panią, że walczy pani o to, by Krzysiu dostał w naszej szkole wszysko czego potrzebuje.

Co Renacie, o ile dobrze ją zrozumiałem, wydaje się, może prowadzić do utwierdzenia rodzica w przekonaniu, że z dzieckiem nauczyciel nic nie robi.

JACOL13-02-2007 13:03:30   [#3144]

Zastanawiam się, czy zachowanie rodzica, który

krzyczy na nauczyciela, że nic nie robi z jego dzieckiem

pomimo, iż nauczyciel rzetelnie pracuje jest zrozumiałe. Jak analizuję Twoją propozycję Rentao, to myślę sobie, że Ty dla tego zachowania nie masz zupełnie zrozumienia. Jest to dla Ciebie zachowanie nienormalne. Że jest to jakaś anomalia. Że w żaden sposób nie potrafisz sobie wyobrazić przyczyn takiego zachowania. Dlatego właśnie w Twojej propozycji, nie ma zrozumienia i akceptacji dla tego zachowania, którego jak sądzę oczekuje rodzic, a jest próba wytłumaczenia mu, że nie ma racji.

Renata13-02-2007 14:33:17   [#3145]

Mi się wydaje, że jest to reakcja agresywno-obronna, mająca na celu uświadomienie rodzicowi, że jego zachowanie i słowa nie mają sensu.

Zastanawiam się skąd u Ciebie takie "mi sie wydaje".. Tobie wydaje się, że moje propozycje wywołają reakcję agresywno-słowną - nie zgadzam się absolutnie z tym twierdzeniem.
Zaprzeczam także faktowi, że rzekomo chciałabym doprowadzić do uświadomienia rodzicowi, że jego zachowanie i słowa nie mają sensu.

Jakoś mi się wydaje, że mamy zupełnie inne założenia wcześniejsze.

Tobie wydaje się, że jesteś lekarstwem na wszystko ;), poza tym chcesz głównie zajmować się emocjami (masz tu uporządkowany bardzo świat emocji - świetnie dopasowujesz je do sytuacji, tak by najbardziej pasowało zewnętrznie) i utwierdzać rodzica w przekonaniu, że on tu nie ma nic do roboty... Ty, szkoła, czyli coś co jest zewnętrzne udzieli pomocy. Uratuje rodzica, Krzysia...
Przy tym twierdzisz jeszcze, że "rozumiesz" tę panią... Krzyk oznacza u ciebie walkę? Fajnie tak wmawiać komuś, że walczy, prawda? Na pewno nie zaprzeczy temu, bo kotwiczysz osobie to co najbardziej Tobie pasuje.

No tak mi się wydaje..;))

I wydaje mi się, że doprowadzenie do stanu uspokojenia rodzica po takim zakotwiczeniu będzie skuteczne, bo istotnie tak rodzica zewnętrznie uspokojonego będziesz mógł w końcu spokojnie ze swego pokoju zwierzeń wyprowadzić.  To bardzo szczęśliwe rozwiązanie.;)

Moje założenie opiera się na ludzie mają wszelkie niezbędne zasoby, jakich potrzebują oraz, że sensem przekazu jest odpowiedź, którą się otrzymuje. Ten krzyczący rodzic przyszedł ze swoim problemem i emocjami, które nim targają. Ode mnie wyjdzie w całkiem dobrym nastroju, rozluźniony, bo będzie świadomy tego co się z nim dzieje i będzie widział nowe możliwości, w tym, w jaki sposób może sam pomóc swojemu Krzysiowi - zmieniając siebie. I będzie widział sens tego co robił do tej pory i tego co będzie robił dalej.

----

Jak analizuję Twoją propozycję Rentao, to myślę sobie, że Ty dla tego zachowania nie masz zupełnie zrozumienia. Jest to dla Ciebie zachowanie nienormalne.

:-))) Cóż za pewność. Aż wpadam w panikę, iż gotowy jesteś przejrzeć całe forum z moimi wypowiedziami. Jacie, to dopiero będzie analiza przypadku, wszak takie zachowanie jest dla mnie naprawdę nienormalne. ;)))

JACOL13-02-2007 14:53:38   [#3146]

Ten krzyczący rodzic przyszedł ze swoim problemem i emocjami, które nim targają.

Chciałbym Cię dobrze zrozumieć. Jaki jest według Ciebie problem tego rodzica i jakie emocje przeżywa.

Pytam bo wcześniej mi przypisywałeś, że: "Wciąż odczytujesz w innych jakieś "obawy"...". To prawda, że przypisuję rodzicowi obawę o jego dziecko. Ty jak rozumiem, nie odczytujesz jego "obaw". jakie emocje więc odczytujesz?

Cóż za pewność.

Nie mam, żednej pewności jak Ty myślisz. Próbuję Cię nieudolnie zrozumieć. Sorry...

JACOL13-02-2007 16:08:12   [#3147]

Zaprzeczam także faktowi, że rzekomo chciałabym doprowadzić do uświadomienia rodzicowi, że jego zachowanie i słowa nie mają sensu.

Twoim celem było:

Oznacza dla mnie, że rodzic z jakichś powodów i w jakimś stopniu przestał dostrzegać postępy rozwojowe swego dziecka. Moim celem byłoby przełamanie tego uogólnienia, może świadomego, a może nie (nie znam tego konkretnego rodzica, tak jak i Ty) i przywołanie tych sytuacji z pamięci rodzica, w których zobaczy dotychczasowe postępy swojego dziecka. I to nie ja te obrazy przywołuję, tylko rodzic robi to sam. Zależy to oczywiście od przebiegu owej rozmowy, od mojego dopasowania do rozmówcy.

Według Ciebie rodzic wścieka się na nauczyciela, bo nie widzi postępów rozwojowych. To oczywiście twoja fantaja. OK - coś wywołało reakcję rodzica. Nie wiemy co.

Już o tym Ci wspominałem, że tak cię rozumiem:

O ilę cię dobrze rozumiem, to Ty uważasz, że rodzic zaobserwował coś co odebrał jako nic nie robienie z jego dzieckiem. Na przykład, że wszedł do placówki i zobaczył swoje dziecko leżące na materacu.

Nie jest ważne, czy zobaczył swoje niepełnosprawne dziecko na materacu, czy też nie zaobserwował brak postępów. Coś tam zaobserwował. Coś tam go wzburzyło.

Jak ja Cię dobrze rozumiem, to chodzi Tobie o to, aby w spokojnej rozmowie z rodzicem przywołać, te obrazy w głowie rodzica, w których dostrzeże on postęp swojego dziecka.

Czy nie sądzisz czasem, że jak mu się przypomni (pokaże), że postępy są, to się uspokoi? Że jak dostrzeże, przy twojej pomocy, że dziecko się rozwija, to mu emocje zejdą? Acha, pomyśli sobie, rzeczywiście moje dziecko dzięki szkole się rozwija, przejrzałem...

Czyż to nie jest próbą uświadomienia rodzicowi, że jego słowa i zachowanie nie mają sensu?

Skoro zaprzeczasz, że jego słowa nie mają sensu, to jaki sens w nich widzisz?

Dlaczego się z Tobą nie zgadzam? Bo rodzic, który nie dostrzega postępów rozwojowych swojego dziecka, wystarczających w swoim mniemaniu, tak się nie zachowuje. Myślę sobie, że Ty byś się tak nie zachowała. Ja na pawno też nie. Rodzice zazwyczaj po prostu interesują się przyczynami braku postępów swoich dzieci, rozmawiając spokojnie z nauczycielami. Jeżeli czegoś nie wiedzą lub nie rozumieją, to się pytają.

Ten rodzic, także mógł się zapytać, ale tego nie zrobił. Zamiast tego przyszedł i krzyczał na nauczyciela, że nic nie robi z jego dzieckiem. Dlatego właśnie myślę, że z takim rodzicem nie jest możliwa jakakolwiek rozmowa w sposób, który proponujesz.

Dam Ci przykład z mojego przedszkola.

Do mojej placówki wpada tata niepełnosprawnej dziewczynki i krzyczy: "Co się tutaj, do cholery dzieje w tym przedszkolu! Chcę wiedzieć co tu się dzieje!"

Pracownicy grzecznie pytają się o co chodzi. Tata coraz bardziej wściekły woła: "I co pani mi mówi, że nie wie o co chodzi?! Czy wy w ogóle wiecie co się u was dzieje w przedszkolu!"

Pracownicy nadal grzecznie próbuja sie dowiedzieć co się stało, a tata pokazując na czoło dziewczynki palcem oskarżycielskim tonem głosu pyta. "Co ty jest? Do jasnej cholery, chcę wiedzieć, co to jest!!!!"

Wszyscy pochylają się nad dzieckiem i spostrzegają malutki guz na czole. "To taki mały guz"- mówią. "Nic takiego się nie stało..." "I pani mi mówi, że NIC się nie stało!!!!!!!!!!!!!!!!!" - ryczał tata.

Zaczął grozić prokuraturą i sądem. Wygrażał się straszliwie. Wszekie próby wyjaśnienia, że mogło się tak zdarzyć, że siedząc na specjalnym nocniku walnęła głową w blacik, ale to też jest ważne doświadczenie w jej życiu, wywoływały coraz większa złość rodzica. Sytuacja zrobiła się dramatyczna. Ojciec wściekał się coraz bardziej. Moi pracownicy nie rozumieli uczuć i zachowania mężczyzny. On czuł, ze oni go nie rozumieją, więc nakręcał się coraz bardziej. Czuł, że robią z niego głupa. Czuł sie atakowany, bo był atakowany.

Wyskoczyłem z mojego biura na odsiecz, stanąłem przed ojcem i powiedziałem mu tak: "Też mam dzieci i jak pan często się o nie boję, dobrze rozumiem pana".

Ojciec, jakby powietrze z niego zeszło. Dokładnie pamietam co powiedział. "Panie Jacku, może i przesadzam, ale my z żoną chuchamy i dmuchamy na Kasię, żeby jej nic sie nie stało. Wie pan przecież ile razy była w szpitalu..."

Urealniło mu się, gdy został zrozumiany i zaakceptowane zostały jego uczucia.

Ja tak reaguję i jestem przekonany, że podstawą dialogu z rodzicem jest zrozumienie jego zachowania i danie mu odczuć, że się go rozumie. Potem już jest z górki.

JACOL13-02-2007 16:18:47   [#3148]

poza tym chcesz głównie zajmować się emocjami (masz tu uporządkowany bardzo świat emocji - świetnie dopasowujesz je do sytuacji, tak by najbardziej pasowało zewnętrznie) i utwierdzać rodzica w przekonaniu, że on tu nie ma nic do roboty... Ty, szkoła, czyli coś co jest zewnętrzne udzieli pomocy. Uratuje rodzica, Krzysia...

Zastanawia mnie skąd twoje przypuszczenia, że należy głównie zajmowac się emocjami. Ja zawsze odradzam to nauczycielom. Zazwyczaj mówię tak. Nie zajmujcie się emocjami rodziców, nie zajmujcie sie ich pogladami na temat ich dzieci, nie zajmujcie się ich zachowaniami. Zajmujcie sie jedynie zachowaniami, których aktualnie ich uczycie. Wszystko inne puszczajcie mimo.

Ale bardziej zastanawia mnie, że ja utwoerdzam rodzica w przekonaniu, że on tu nic nie ma do roboty... Generalnie jestem za tym, aby nauczać rodziców zajmowania się ich dziecmi, o czym już pisałem. Skąd u Ciebie takie przekonanie? Pytam, bo nie uargumentowałaś swojej wypowiedzi.

Jeżeli jestem przeciwnikiem czegokoliwek to wymadrzania się specjalistów przed rodzicami, cóż to oni powinni z dziecmi robić. Zamist sie wymądrzać trzeba tego nauczyć. ;-)

Renata13-02-2007 20:18:56   [#3149]

Jacolu.., przyznam, że leżę od kilku dni powalona temperaturowym stanem, ze spuchniętym gardłem i skrzypiącym głosem, ale wymiana myśli nawet dobrze na mnie wpływa i ma mi się już ciut na lepsze życie..;)) W związku z tym pozwolisz, że teraz przeczytam jeszcze naszą dyskusję, przeanalizuję i dopiero odpiszę..;)) A i może, w międzyczasie, ktoś jeszcze faktycznie coś tu dopisze od siebie..;)

JACOL13-02-2007 21:06:23   [#3150]

Zdrowia Ci życzę!

Miło mi że chcesz ze mną rozmawiać dalej :-))))

Myślę, że rozmawiamy o sprawie ważnej. Ja już od dawna staram się uwrażliwić nasze środowisko na wagę problemów związanych z kontaktami z rodzicami. Sam cały czas główkuję i się zastanawiam. Rozmawiając z Tobą "na szybko" muszę przemyśliwać różne kwestie. Dziękuję.

Fakt, że sympatycznie by było gdyby ktoś jeszcze włączył się do rozmowy.

strony: [ 1 ][ 2 ] - - [ 62 ][ 63 ][ 64 ] - - [ 84 ][ 85 ]