Forum OSKKO - wątek

TEMAT: SPECJA-ły
strony: [ 1 ][ 2 ] - - [ 52 ][ 53 ][ 54 ] - - [ 84 ][ 85 ]
Fakir223-05-2006 23:15:03   [#2601]

Achaa...

Przede wszystkim - witaj!!! Bośmy do tej pory nie mieli okazji...

Napisałem, że dowożenie jest głupie i podtrzymuję!

Nie chodzi tu bynajmniej o finanse miasta czy też o to, że samo dowożenie kosztuje...

Chodzi mi o to, że z punktu widzenia mojego - dyrektora placówki - dowożenie ucięło bardzo ważne, istotne i znaczące codzienne bezpośrednie kontakty z rodzinami...

Chodzi mi o to, że jesli rodzic nie przyjdzie na zebrania (a wiemy jak to jest - często-gęsto nie przychodzi), nie wpuści do domu (moi nauczyciele mają obowiązek łażenia do domów, niezależnie od odległości) - a często nie wpuszcza i zmusić go nie mogę, to zostaję w pewnym sensie na lodzie...

Gdy przywiozą mi dziecko ewidentnie chore, telefon w domu nie odpowiada, do pracy telefonu nie podano - to jestem w kropce...

Chodzi mi o to, że sama IDEA dowożenia (niezależnie od rodzaju niepełnosprawności) jest głupia...

Abstrahuję od tego, że u nas nie ma zbudowanego systemu placówek i takie durnoty, jak konieczność dowożenia 70 km występują... Za mało jest placówek, niewydolny jest system...

To też jest głupie...

Dowożenie jest głupie...

Także i z tego powodu, że z jednej strony walczę o "normalizację", "integrację"... A z drugiej strony: "mnie się należy, bo moje dziecko jest upośledzone" ...

Moich dzieci (tzw. "normalnych") nikt nie dowoził...

- - -

Punkt widzenia Achaa... Nic więcej...

Karolina23-05-2006 23:19:31   [#2602]

Abstrahuję od tego, że u nas nie ma zbudowanego systemu placówek i takie durnoty, jak konieczność dowożenia 70 km występują... Za mało jest placówek, niewydolny jest system...

To też jest głupie...

Dowożenie jest głupie

Padam na nos... ale musze to napisac - właśnie identycznie myślę - to jest głupie - kropka;-))

Annax23-05-2006 23:24:24   [#2603]

hmmmyyy...

No cóż... Jednak DUŻO bliższy jest mi w kwestii dowozów naszych dzieci do szkoły, punkt widzenia  Achaa.

Krzysztofie, choć masz rację gdy piszesz o tym, że dowozy sprzyjają brakowi  kontaktów na linii szkoła- rodzice, to jednak jest tylko - moim zdaniem- skutek uboczny. (zawsze są jakieś skutki uboczne). A to zdanie: "Także i z tego powodu, że z jednej strony walczę o "normalizację", "integrację"... A z drugiej strony: "mnie się należy, bo moje dziecko jest upośledzone" ...

Moich dzieci (tzw. "normalnych") nikt nie dowoził..."   ZUPEŁNIE DO MNIE NIE PRZEMAWIA...

Fakir223-05-2006 23:24:28   [#2604]

Karolino :)))

Ty padasz.... Ja już padłem... I też musiałem to napisać...

:))))

Trzymaj się !!!!

Fakir223-05-2006 23:30:10   [#2605]

Annax.....

Litości dobra kobieto.... Po tym jak mnie walili w łeb w Twoim Wolsztynie?!?!?

Napisałaś - "Zupełnie do mnie nie przemawia..." Może...

Nie można zjeść ciasteczka i je mieć...

Albo chcesz, by Ciebie i Twoje Dziecko traktować "normalnie", albo nie...

"Normalnie" nie dowozi się dzieci... Twojemu się należy?

Pomnij na miejsce i czas Twego życia...

U nas bezrobocie sięga 20 procent a na luksus (kontrowersyjny) dowożenia WSZYSTKICH JAK LECI niepełnosprawnych to nas niby stać?!?!

- - -

Aniu - nadal nie wiem, która jest Twoja...

Pytałem, prosiłem...

Sama też nie podeszła...

Annax23-05-2006 23:32:49   [#2606]
Jak to " normalnych" też nie dowozi się do szkoły?.... To po co są szkolne autobusy???... Szkolne dowozy???
Annax23-05-2006 23:34:56   [#2607]
Normalość - tak, jak najbardziej, ale czy to nie trochę tak  z ta normalnościa jak ze sprawiedliwością? Wszak "sprawiedliwie" - to wcale nie to samo co "każdemu po równo". mylę się?
achaa23-05-2006 23:37:57   [#2608]

Fakir pisze:

Przede wszystkim - witaj!!! Bośmy do tej pory nie mieli okazji...

Ano, witam serdecznie:)

Chodzi mi o to, że z punktu widzenia mojego - dyrektora placówki - dowożenie ucięło bardzo ważne, istotne i znaczące codzienne bezpośrednie kontakty z rodzinami...

To jest akurat prawda. U nas o tyle nie ma z tym problemu, ze placowka malutka i jednak jakos tak, poki co, ze rodzice dosc czesto sie pokazuja. Do tego stopnia, ze w zasadzie prawie nie mamy "typowych" zebran.

Gdy przywiozą mi dziecko ewidentnie chore, telefon w domu nie odpowiada, do pracy telefonu nie podano - to jestem w kropce...

W okresie, kiedy "działał" u nas dowóz - zawsze w samochodzie był nauczyciel bądź opiekun. Ale tez sie zdarzalo, ze dziecko "okazywalo" sie chore po 2 godzinach. Niestety, samo wyeliminowanie dowozu nie zmieni tego faktu. W przedszkolu masowym do którego chodzilla w Poznaniu moja corka rodzice mieli taki pomysl - podawali dziecku przed wyjsciem leki przeciwgoraczkowe i przedszkolanka miala problem - trudno "przyczepic" sie do dziecka tylko dlatego, ze "wyglada" na chore. A pod woch godzinach, gdy lek przestawal dzialac mozna bylo szukac wiatru w polu a rodzica w Poznaniu, bo tel komoprkowy nie odpowiadal. Teraz mieszkamy na wsi, ten problem az tak tu nie wystepuje (wiadomo - bezrobotni lub majacy dziadkow w domu rodzice nie potzrebuja posylac do placowki dziecka chorego) ale troche tez widac.

Chodzi mi o to, że sama IDEA dowożenia (niezależnie od rodzaju niepełnosprawności) jest głupia...

trudno polemizowac z pogladem a zatem nie bede:)

Abstrahuję od tego, że u nas nie ma zbudowanego systemu placówek i takie durnoty, jak konieczność dowożenia 70 km występują... Za mało jest placówek, niewydolny jest system...To też jest głupie...

ha. A placowki niepubliczne ktore powstaja probuje sie ukatrupic w zarodku. Jasne, lepiej niech dzieciak bedzie na indywwidualnym - 10 godzin tygodniowo, po kiego mu jakas szkola. Przeciez wiadomo, ze i tak niewyuczalny. No i robienie z nas jakiejs konkurencji dla szkoly zycia. Ludzie. Dzieci z autyzmem jest setki w naszym wojewodztwie. Do tej pory mamy objetych opieka około 40. Szkola zycia miala oddzial dla czworki dzieci. Jaka konkurencja? A poza nami i tej czteroosobowej klasy w szkole zycia nie ma NIC. System? System nie tylko nie pomaga, ale jeszcze przeszkadza. Na dzien dzisiejszy wlasnie nie finansujac dowozu dzieciom. Wybacz, ale te 70 km to ABSURD dla rodzicow.

Także i z tego powodu, że z jednej strony walczę o "normalizację", "integrację"... A z drugiej strony: "mnie się należy, bo moje dziecko jest upośledzone"

A to juz jest osobny, acz bardzo ciekawy problem. Skubne tematu - ogolnie postawa roszczeniowa dotyczy bardzo wielu grup w naszym kraju (nie wiem jak w innych wiec sie nie wypowiadam) nie tylko rodzin dzieci niepełnosprawnych.

Moich dzieci (tzw. "normalnych") nikt nie dowoził...

Ba. Ale niektore dzieci tzw normalne dowoza. Do przedszkola mojej corki chodza dzieci z kilku okolicznych wiosek. Podobnie jak do szkoly w naszej wsi. I autobus szkolny dowozi i uczniow i przedszkolaki. szkoda tylko, ze jedynie te normalne maja do tego prawo.

Acha i jeszcze jedno - a co z rodzicami, ktorzy nie maja auta? Wiesz jaka to jest jazda PKS kilkadziesiat kilometrow z 20 letnim wscieklym autysta? Albo z 14 letnim wrzeszczacym przeklenstwa? Albo z 6 letnia dziewczynka wyjaca przez 20 km? I raczej trudno im wytlumaczyc, ze musza dla dobra naszych kontaktow z ich rodzicami znosic:

a)tłok

b) zapachy

c) hałas ludzi i radia w autobusie

d) telepanie przez stuletniego Jelcza

itp. Normalizacja normalizacja, integracja integracja ale obawiam sie, ze ich zmysly maja te piekne cele w glebokim powazaniu. A zanim sobie ze swoimi problemami poradza (stymulacja itp) to PKS zabroni im jezdzic jako "zaklocajacym porzadek publiczny" a rodzice wyladuja w psychuszce.  

Punkt widzenia Achaa... Nic więcej...

:))) Na tym to chyba polega - rozmowa - wymiana "punktow widzenia":) Aczkolwiek moge sie mylic:)

pozdrawiam

Annax23-05-2006 23:40:56   [#2609]
Krzysztofie!!! Z tego co wiem z relacji świadków naocznych - NIKT Cie nie walił w ł... (ani nawet w głowę!!! :-)) w moim pieknym mieście!!! To tylko był wietrzyk, wiaterek, no może wietrzysko. W każdym razie  - sama natura. Agata mówiła, że: "Namiot sie zawalił a tam w środku został facet i wcale nie wychodził. I wszyscy się rzucili żeby go ratować w tym namiocie. I pan Józek, i pan Waldek, i pan Paweł. Mama - a facet dalej tam siedział. I nic mu sie nie stało. Chyba miał ubaw z tego trochę" - oto relacja mojej córki. Nic natomiast nie mówiła, żeby ja kto tam szukał,  ani tezznalazł:-) Pozdrawiam ;-)
JACOL24-05-2006 15:11:42   [#2610]

Mamy takie same dzieci Jacku - ja mam tylko starsze... To tak gwoli precyzji wypowiedzi :))) - stwierdza fakir

No nie wiem jakie sa u Ciebie, ale u mnie obecnie:

dzieci chodzących - 0%

dzieci czworakujących samodzielnie - 0%

dzieci siedzących samodzielnie - 17%

dzieci pieluchowanych - 100 %

dzieci wymagających karmienia - 100 %

Co do dowozu to nie wyobrażam sobie funkcjonowania bez dowozu.

Moich dzieci (tzw. "normalnych") nikt nie dowoził...

Moich też nie, ale mnie to nie boli, ja w ogóle chciałbym aby inni mieli lepiej niż ja, a rodzice dzieci niepełnosprawnych szczególnie.

Co do częstości kontaktów -ja umawiam się z rodzicami co do 4 wizyt w przedszkolu rocznie i codziennego wypełniania dzienniczka w domu. Molestuję ich regularnie acz grzecznie jak się nie wywiązują.

achaa:

 

Przykłady zachowań w sferze najbliższego rozwoju:

 

Przy pomocy nauczyciela wkłada krążki na patyk. (mała motoryka, koordynacja wzrokowo –ruchowa)

Przy pomocy osoby dorosłej wchodzi po schodach. (duża motoryka)

Pyta się nauczyciela o znaczenie słowa „ budynek” (mowa bierna)

Stara się wypełnić polecenie „podaj piłkę”, ale może to zrobić tylko dzięki podpowiedziom nauczyciela (mowa bierna)

Przy pomocy nauczyciela potrafi zawiązać buty (samodzielność)

Mówi nie do końca poprawnie do nauczyciela zdania trójwyrazowe i aby je zrozumieć potrzebne jest domyślanie się intencji ucznia.(mowa czynna)

Posługuje się piktogramami ale nie samodzielnie i wymaga pomocy przy znalezieniu piktogramów – „lubić”, „spać”, które mu się mylą z innymi.

Poproszone o podanie misia z szeregu zabawek waha się i oczekuje podpowiedzi nauczyciela (mowa bierna)

 

Uwaga pomoc nie może być narzucana, ale przyjmowana dobrowolnie.

 

Zgadzasz się? Znasz inne przykłady?

 

Cele z tego obszaru wyznaczane są w ten sposób, że chcemy aby uczeń wykonywał daną czynność samodzielnie lub aby wykonywał ją z mniejsza pomocą nauczyciela.

Fakir224-05-2006 23:34:20   [#2611]

Piszę właśnie...

wersję 5d organizacji mojej szkoły... Dokładnie... 16tą !!! Nie mogę pozbierać całości "do kupy"...

- - -

Achaa - piszesz: "...niektore dzieci tzw normalne dowoza. Do przedszkola mojej corki chodza dzieci z kilku okolicznych wiosek. Podobnie jak do szkoly w naszej wsi. I autobus szkolny dowozi i uczniow i przedszkolaki. szkoda tylko, ze jedynie te normalne maja do tego prawo..."

To wynika prawdopodobnie z ustawy OSO... Powyżej iluś tam kilometrów... Chyba - jeśli dobrze pamiętam: 3, 4 kilometry?

Ja piszę o dowozach dzieci niepełnosprawnych ogólnie. To jest głupie...

Piszesz dalej: "...Acha i jeszcze jedno - a co z rodzicami, ktorzy nie maja auta? Wiesz jaka to jest jazda PKS kilkadziesiat kilometrow z 20 letnim wscieklym autysta? Albo z 14 letnim wrzeszczacym przeklenstwa? Albo z 6 letnia dziewczynka wyjaca przez 20 km?..."

Wiem co to jest taka jazda... Zbyt długo i zbyt od dawna pracuję... I nie o nich mówię, mówiąc o dowożeniu...

Jeśli ja (miasto) płacę rocznie ok. 800 tysięcy złotych za dowożenie dzieci, które śmiało mogą przyjechać komunikacją miejską (nie wyją, nie wrzeszczą itd), to to już jest naprawdę BARDZO głupie...

Achaa... To zawsze jest punkt widzenia... W ten sposób RAZEM stawiamy diagnozę :))))

I jeszcze jedno - to NIE JA próbuję ukatrupić w zarodku niepubliczne placówki...

To tak a propos...

:))))

- - - 

Jacku!

Co do "takich samych" dzieci...

Nie liczyłem procentów - nie mam na to czasu...

Mam Twoich absolwentów - to wiem.

Ty masz 12 dzieciaczków - ja mam 190 dzieci. To pewna różnica ilościowa...

Bardzo wielu moich nie mówi, nie chodzi... Większość jest pieluchowana... Większość jest karmiona...

Ale nie będziemy się licytować, bo to jest głupie...

I jeszcze... Dzienniczek dzienniczkiem, wizyty w przedszkolu...

Moi chodzą po domach...

- - -

Annax - piszesz: "...Krzysztofie!!! Z tego co wiem z relacji świadków naocznych - NIKT Cie nie walił w ł... (ani nawet w głowę!!! :-)) w moim pieknym mieście!!! To tylko był wietrzyk, wiaterek, no może wietrzysko. W każdym razie  - sama natura. Agata mówiła, że: "Namiot sie zawalił a tam w środku został facet i wcale nie wychodził. I wszyscy się rzucili żeby go ratować w tym namiocie. I pan Józek, i pan Waldek, i pan Paweł. Mama - a facet dalej tam siedział. I nic mu sie nie stało. Chyba miał ubaw z tego trochę" - oto relacja mojej córki. ..."

Jak dostałem w łeb to siedziałem... Wcale nie wychodziłem, bo byłem zamroczony... Z krzesła nie spadłem - to fakt... Ubaw ubawem - a guza mam... I to nie był wietrzyk, wiaterek... To był wicher!!!!!!!!

No - zabić mnie nie zabiło... To fakt!

A i tak do Was będę przyjeżdżał. Bo to... kocham :))))))))))))

Bo dobrze mi z dzieciakami, bo ich szczęście jest moim...

:)))

ejrut25-05-2006 06:06:35   [#2612]

Krzysztofie!

 Musiało to komicznie wyglądać........ten zawalony namiot...... i ty w środku.......i ci wszyscy, którzy cię ratowali.

Co tam guz....tej sytuacji  długo nie zapomnisz .......i powiedz....jak tu nie zazdrościć ci przeżyć????

JACOL25-05-2006 20:10:25   [#2613]

fakir zauważył:

Ty masz 12 dzieciaczków - ja mam 190 dzieci. To pewna różnica ilościowa...

Najprawdopodobniej jestem dyrektorem najmniejszej placówki oświatowej w Polsce. Nawet chyba nie powinienem o sobie myśleć, że jestem dyrektorem - jeśli już to takim malutkim dyrektorkiem. Podziwiam Ciebie Krzysztofie. Mnie zarządzanie szkoła dla 190 dzieci całkowicie by przerosło. Przerasta mnie już 12 dzieci. Bycie dyrektorem nawet tak małym jak ja, odbieram jako zajęcie niezwykle męczące. Gdyby mi ktoś kazał zarządzać szkołą dla 190 dzieci zapewne zaraz potem zabiłbym się własną pięścią w geście bezradności.

Czapki z głów drodzy państwo przed ludźmi biorącymi na swoje barki takie ciężary jak Krzysztof !

maeljas25-05-2006 20:24:29   [#2614]

Jacol odpuść

:-)))) są jeszcze mniejsze placówki

ja cenię Cię za tych 12 i nie tylko....

 

http://mkozi1.webpark.pl/

bratek25-05-2006 20:29:36   [#2615]
 mnie też 12:))
JACOL25-05-2006 20:31:01   [#2616]

wiesz maelias

Ja zawsze marzyłem aby być maszynistą kolejowym albo leśniczym - sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Bycie dyrektorem absolutnie nie leży w mojej naturze... Zarządzanie taką szkoła jak Krzysztof wydaje mi się całkowitym szleństwem.

Znasz mniejszą placówkę od mojej? serio? Moja mieści się w dwóch mieszkaniach w bloku - jednym dwupokojowym i jednym trzypokojowym. Moje biuro jest "w kuchni" mieszkania trójpokojowego. Sale rehabilitacyjne mamy w piwnicach tam gdzie zwykle mieści się suszarnia.

achaa26-05-2006 09:19:02   [#2617]

male placowki:)

U nas w szkole jest 9 uczniow na wszystkich poziomach nauczania:)) A w przedszkolu 4:)

Najwiecej dzieciakow mam w punkcie moim kochanym diagnostyczno - konsultacyjnym - obecnie juz 27. I liczba ta ciagle wzrasta.

Odnosnie SNR JAcki bede pisac dalej ale na to musze znalezc chwile czasu i moment w ktorym niekoniecznie bede padac na nos.

Fakir226-05-2006 13:45:29   [#2618]

Jacku :)))

Nie wiedziałem, żem taki "wielki" :)))

- - -

Coś ktoś kiedyś mówił o chwaleniu....?

- - -

A poważnie...

Najgorsze jest to, że dyrektora sprowadza się dzisiaj na siłę do pozycji menedżera... Może to i dobre, tyle tylko, że my (specjalni) nigdy nie będziemy placówką ekonomicznie opłacalną - skazani zaś z góry na rolę "studni do wkładania pieniędzy" (coraz większych bo i wymagania są coraz to większe), musimy wywoływać grymas obrzydzenia na twarzy finansujących....

I nieistotne, czy jest to Twoja Jacku, maleńka placówka, czy mój wielki (za duży) moloch...

Inna skala jeno... Lecz obrzydzenie to samo...

A to najtwardszego może zniechęcić...

achaa26-05-2006 17:24:18   [#2619]

dowoz - Fakir

Fakir napisal:

Jeśli ja (miasto) płacę rocznie ok. 800 tysięcy złotych za dowożenie dzieci, które śmiało mogą przyjechać komunikacją miejską (nie wyją, nie wrzeszczą itd), to to już jest naprawdę BARDZO głupie...

Mozliwe i raczej tak. Jezeli to dziecko porusza sie, potrafi usiedziec w miare spokojnie iles tam czasu w autobsie i jest to faktycznie komunikacja miejska (a nie PKS chocby 20 km) i ma kto to dziecko odwiezc (a nie, ze dziecko wychowuje samotny rodzic zasuwajacy od 8 do 16 dla ktorego koniecznosc dowozenia dziecka samemu oznaczalaby utrate pracy z powodu permanentnych spoznien, albo "porzucanie" dziecka na swietlicy od 7 - 17) to to jest ok. I wtedy glupota jest dowozenie.

I jeszcze jedno - to NIE JA próbuję ukatrupić w zarodku niepubliczne placówki...

Ok. Ja pisze o naszej lokalnej sytuacji - Twoja szkola (z reszta z grubsza mi sie bardzo podobala gdym tam bywala) jest jakies 300 km od naszej:)) A jezeli chodzi o nasza lokalna szkole zycia - coz mysle ze oni tez nie chca nas ukatrupic. To raczej chore wladze. Nauczyciele z tamtej szkoly raczej modla sie, zeby nasze dzieci do nich nie trafily. Dwoch mieli w latach wczesniejszych i jednego wyrzucili a drugi zblizal sie do tego momentu.

achaa26-05-2006 17:31:24   [#2620]

SNR - przyklady zachowan

Jacek pyta:

Zgadzasz się? Znasz inne przykłady?

Jasne, ze znam. Czemu ma to sluzyc? Przeciez wiadomo, ze z takich przykladow mozemy stworzyc ksiazke (moze warto).

Podam tylko jeden, ktory lubie:

Dziecko mowi o sobie "On pojdzie z mama do Mc DOnalda na bułeczke". "Kto pojdzie?" "Marek pojdzie." "kto?" "JA pojde z mama do Mc DOnalda na bułeczke". Albo - dziecko ma tabliczke komunikacyjna "ja" "ty" "on". Gdy popelnia blad - wskazuje tabliczke. Dziecko patrzy i mowi prawidlowo.

W efekcie coraz zadziej popelnia bledy. (dwie strategie pomocy dla dwoch uczniow.)

Pozostaje pytanie o "narzucanie" pomocy i dobrowolnosc przyjmowania. Stawiajac dziecko w sytuacji zadaniowej (np wkladanie kolka na patyk) i pomagajac mu w pewnym sensie narzucamy pomoc. No, chyba, ze dziecko naklada, naklada nie trafia i prosi nauczyciela o pomoc (w sobie dostepny sposob). Z moimi dzieciakami problem polega na tym (niezaleznie od poziomu funkcjonowania intelektualnego) ze NIE PROSZA O POMOC  PRAWIE NIGDY! Tak samo jak sie nie chwala. Nie dziela pola uwagi. Dopoki nie zaczna tego trenowac. Dopoki nie pomozemy im w tym wogole nie widza takiej potrzeby.

Fakir226-05-2006 20:47:39   [#2621]

- - -

Jestem bardzo zmęczony... Zdenerwowany... Wkuty... Ogólnie wykończony...

Wchodzę do świetlicy... I natychmiast się potykam o wózek... Marta...

Mówię - choć Marta (wg orzeczenia) nie mówi i nie słyszy oficjalnie...

Marta - daj spokój... Wisisz na tym wózku... Spojrzyj choćby na mnie, dzień dobry powiedz - tak mówię, choć wiem, że ona tego nie zrozumie...

Mówię, żeby coś powiedzieć...

W tym momencie Marta prostuje się w wózku, spogląda na mnie i... wyciąga rękę wyraźnie się uśmiechając...

Zamieram.

Nigdy tego nie zrobiła...

To NIEMOŻLIWE.

Jednak jest.

Podaję rękę Marcie.

Kompletnie jestem wygłupiony...

Marta, po krótkiej chwili, ponownie zwisa na wózku...

- - -

Dla takich momentów warto żyć.

Karolina26-05-2006 20:50:53   [#2622]
czy orzeczenie mówilo też ze nie rozumie? ;-)
Fakir226-05-2006 21:08:14   [#2623]

Karolino...

Z orzeczenia wynika, że Marta jest "warzywem"....

- - -

Te momenty dają mi "kopa" do życia :)))))

Karolina26-05-2006 21:50:13   [#2624]

Dobrze, że zrobiłeś cudzysłów ,bo mnie jako matkę takie określenie badziej by zabolało - niż chore czy skaleczone ;-) ale to nawiasem

Oczywiście ze orzeczenia w takich wypadkach są do bani i oczywiśie, że Marta rozumie bo inaczej nie zaobserowałbyś takie rekacji. Tu aż prosi się powiedzieć..Krzysztofie, szkoda ze częściej nie masz takich dni, bo wówczas codziennie ją tak byś witał - nawet w poczuciu ze ona nie rozumie - ona wówczas nie tylko miałaby okazję reagować i podawać rękę ale może i inne rzeczy by miała okazję posmakować. To nie cud Krzysztofie, te dzieci rozumieją - to my nie rozumiemy ich.....!!!

Przez ostatnie dni mam okazje obserwować dzieci, które przyjeżdzają na spotkanie z Bozena..

Jakie to są dla mnie momenty....

Wczoraj np Adas... lat 12 - dokładnie rówieśnik mojego Michala, nie umiałam robic tego co miałam robic (a mianowicie wpisywać w formularz) ponieważ oczy zachodiły mi łzami. Widziałam dzieci mnoswo na przestrzeni lat i wiele mialo takie historie ze nic tylko uśiąść i plakac ale on zapadł mi wczoraj  najbardziej. On ma identyczną historię co moj syn. Wygląda bardzo podobnie, wg rodzicow kiedys wiecej sie poruszał. Ba... nawet probował wstawać na czworaki. Teraz nie ma sily nawet dobrze oddychać, buzia ciągle otwarta - charakterytyczne - slaby oddech, niesamowite ataki mimo 5 lekow dziennie. Brak mowy, brak głóśnego placzu nawet, ponieważ on nie ma tyle sily aby wydobyc z siebie glos. Wzrok zamglony ale taki smutny, ręce bezwładne. On nie był zniaką - rodzice mieli plik zaświadczeń lekarskich, badań, terapii - jest uczniem szkoły specjalnej. Wiele z nim robilismy aby ocenic jego stan. Biedne dziecko, potwornie biedny chlopak -

Czy nie taki byłby moj Michal, gdyby nie intensywny program ruchowy, zdrowa , zdrowa i jeszcze raz drowa dieta, maseczki (moj syna mial ataki padaczki)

To nieprawda ze z nim nie mozna juz nic zdrobic - pytanie tylko - dlazego nie zrobiono nic do tej pory? Robiono ale tak po omacku i tak malo efektywnie... ale po co...przeciez jemu tez ppp wpisała (ogolnie mowiac) warzywko. Kto takim dzieciom daje szanse i jakie? Kto się nimi przejmuje....?

Kochamy je wszyscy...ale czy to wystarczy? Czy ktos daje szanse Adasiowi, Marcie?

Na Boga..... to moglby byc moj syn, gdybym przez 10 lat nie robila tego co robie. Gdybym nie wiedziala, jak wygladaloby nasze zycie? Michal dzis ponownie sam nurkowal w basenie, oddech ma niesamowity; mowi, rusza się, społecznie rozwija się super, - kto by mu pomogl jesli nie zrobilibysmy my?

Sprowokowala mnie ta Marta. Tak nie powinno się dziać.

JACOL26-05-2006 22:26:18   [#2625]

Fakir napisał:

Coś ktoś kiedyś mówił o chwaleniu....?

Nie mam nic przeciwko chwaleniu, uchowaj Boże!!!! Natomist jestem przeciwnikiem TYLKO chwalenia, które oznacza brak chęci do krytycznego myślenia.

JACOL27-05-2006 08:27:59   [#2626]

achaa napisała:

Pozostaje pytanie o "narzucanie" pomocy i dobrowolnosc przyjmowania. Stawiajac dziecko w sytuacji zadaniowej (np wkladanie kolka na patyk) i pomagajac mu w pewnym sensie narzucamy pomoc. No, chyba, ze dziecko naklada, naklada nie trafia i prosi nauczyciela o pomoc (w sobie dostepny sposob). Z moimi dzieciakami problem polega na tym (niezaleznie od poziomu funkcjonowania intelektualnego) ze NIE PROSZA O POMOC  PRAWIE NIGDY! Tak samo jak sie nie chwala. Nie dziela pola uwagi. Dopoki nie zaczna tego trenowac. Dopoki nie pomozemy im w tym wogole nie widza takiej potrzeby.

Według mnie o ile dziecko same nie jest zainteresowane zrobieniem czegoś nie możemy mówić o SNR. Diagnozując SNR proponujemy dziecku zadanie i patrzymy czy dobrowolnie w nie wchodzi. Potem jak wchodzi, ale nie umie zrobić, podajemy rózne podpowiedzi (np. słowną, gestem, poprzez modelowanie (imitację), cieniowanie itp.). Całkowita podpowiedź fizyczna w diagnozie SNR jest wykluczona, częściowa owszem.

Jeżeli diagnosta tak czy siak przymusza dziecko do wykonania czynności i ono pod wpływem władzy nauczyciela w to wchodzi, a potem korzysta z podpowiedzi, to moim zdaniem nie jest to SNR. To jest sytuacja w której najpierw zaczynamy uczenie a dopiero potem oceniamy czy nam idzie czy nie. Jest to sytuacja w której diagnoza zastąpiona zostaje pomiarem, w której de facto SNR oznacza to, co da się nauczyć. Moim zdaniem jednak, bez sensu jest wprowadzanie pojęcia SNR.

Pozdrawiam. J.

maeljas27-05-2006 09:23:41   [#2627]

Jacek

czytam # 2626 i wychodzi mi, że nie rozumiem...Twojej definicji SNR

Badam PEPem dziecko i postępuję tak jak piszesz:

" Diagnozując ..... proponujemy dziecku zadanie i patrzymy czy dobrowolnie w nie wchodzi"

- używając Twojej nomenklatury - jak "wchodzi" - traktuję zadanie za zaliczone -

."Potem jak wchodzi, ale nie umie zrobić, podajemy rózne podpowiedzi (np. słowną, gestem, poprzez modelowanie (imitację), cieniowanie itp.)"

- w tym wypadku traktujemy zdanie za "obiecujące"

"Całkowita podpowiedź fizyczna w diagnozie .......jest wykluczona"

- u nas też - traktujemy zadanie jako niezaliczone

Nie rozumiem  więc tego:

"Jeżeli diagnosta tak czy siak przymusza dziecko do wykonania czynności i ono pod wpływem władzy nauczyciela w to wchodzi, a potem korzysta z podpowiedzi, to moim zdaniem nie jest to SNR." - jak to ma się do tego: "Potem jak wchodzi, ale nie umie zrobić, podajemy rózne podpowiedzi (np. słowną, gestem, poprzez modelowanie (imitację), cieniowanie itp.)"

Według mnie zaprzeczasz sobie.

Nie czepiam się - dyskusję traktuję jako naukę -

dopiero od roku zajmuję się profesjonalnie ABA - na pewno daleko mi do Bratka - dlatego pilnie czytuję TU wszystkie merytoryczne posty.

 Korzystam także z Twojego "Profilu"

Trywializując - jeżeli dziecko nie "wchodzi" w zawiązanie sznurowadła - to co - mam czekać aż taka "wola " pojawi się u niego?

ABA -m.in. ma za zadanie rozwijanie zachowań deficytowych

pozdrawiam Marta

JACOL27-05-2006 21:47:47   [#2628]

Trywializując - jeżeli dziecko nie "wchodzi" w zawiązanie sznurowadła - to co - mam czekać aż taka "wola " pojawi się u niego?

Oczywiście, że nie. A gdzie jest napisane, że należy uczyć jedynie umiejętności obiecujących (w obszarze SNR)?

Chodzi o to, że jeżeli uznamy, że w obszarze SNR są te umiejętności w których uda się uzyskać współpracę ucznia także wymuszoną, posługiwanie się pojeciem SNR traci sens. Umiejętnośc wymuszona to taka, że jak myu proponuje to nie wchodzi, ale i tak go uczę nakłaniając go tak czy siak aby to zaczął robić, a potem w uczeniu wykożystuję podpowiedzi. Cała metodyka behawioralna na podpowiedziach przecież stoi. W takiej sytuacji równie dobrze mozna mówić po prostu o umiejętnościuach, których da się nauczyć i tych których nie da się nauczyć i tych które nauczyć jest łatwo i tych których nauczyć jest trudno. I tyle. Zauważ, że możemy to stwierdzić juz po rozpoczęciu uczenia.

Jeżeli zaś rozumiemy SNR tak jak ja to określam (wg mnie tak myslał i Wygotski i Shopler) i zajmuję się tylko umiejetnosciami którymi dziecko wchodzi bez przymuszania otrzymuję obraz naturalnej kolejności nabywania umiejętnosci przez to konkretne dziecko. Każde dziecko uczy się różnych umiejętności w różnej, innej, właściwej dla siebie kolejności. Diagnostykę SNR rozumiem wówczas jako próbę przewidzenia jaka kolejna umiejętność (umiejętności) pojawią się w toku naturalnego rozwoju u konkretnego dziecka. Dostosowuje wówczas uczenie do tej kolejności. Jeżeli uczyłbym konkretnych umiejetnosci w obszarze SNR wyłącznie, to znaczy, że pracuję metodą Opcji. W metodzie opcji jak dziecko nie chce nauczyć się mycia zębów to go nie uczą. Co dwie godziny jednak terapeuta przy dziecku myje zęby i się go pyta czy i ono chce myć. Jeżeli dziecko nie reaguje to jest to szanowane. Ale po miesiącu albo roku dziecko zainteresuje się szczoteczką (czytaj mycie zebów weszło w obszar SNR, czytaj dziecko dojrzało do uczenia sie mycia zębów) i dopiero wówczas terapeuta je tego uczy - wykozystujac wzmocnienia zresztą. Ale gdyby nie wzmacniał  (np. chwalił) mycia zębów dziecko i tak mógły tego nauczyć bo ma ono na to chęć. Stąd moja definicja SNR - są to umiejetności których można nauczyć bez wzmocnień, tylko za pomocą podpowiedzi. Wygotski zresztą pisał, że jeżeli terapeuci nie zauważą obszaru SNR to ta umiejętość, która się w niej pojawiłą, zostanie opanowana przez dziecko samodzielnie aczkolwiek na nizszym poziomie i w późniejszym terminie. Pracując z dzieckiem w obszarze SNR jesteśmy wykożystywani przez dziecko jako "proteza" - dajemy mu brakujaca widzę i umiejetności niezbedne do osiągnięcia czynności, której ono samo nie byłoby w stanie wykonać.

Można uczyć oczywiście także po za obszarem SNR, warto zwracać tam na to, czego mozna nauczyć szybciej a czego wolniej i co ma dla ucznia znaczenie funkcjonalne. Nie mówię przecież, ze wszysce mają pracować metodą Opcji :-)))))

Po za obszarem SNR łatwiej nam się uczy tych umiejetności które składają się z umiejętności drobniejszych, ale już opanowanych. Analiza tego co dziecko umie i na tej podstawie prognozowanie czego mozna go nauczyć jest analizą czysto behawioralną. Można z niej korzystać, ale trzeba rozumieć, że ma ona inne znaczenie niż wyznaczanie obszaru SNR.

Wyznaczając obszar SNR w jakiejś części (w metodzie Opcji w całości) podążam za naturalnym rytmem rozwojowym dziecka. Jak rozumiem Wygotskiego, chodziło mu o to aby ten naturalny rytm dostrzegać.

Pozdrawiam wszystkich z Wrocławia. :-)

bratek28-05-2006 03:08:18   [#2629]

Jacek!

Jesteś pewien z tą opcją? A przypomnij sobie jak przebiegało uczenie mowy u małego Kauffman`a.... I co dalej jesteś przekonany?:)))

Cała metodyka behawioralna na podpowiedziach przecież stoi. W takiej sytuacji równie dobrze mozna mówić po prostu o umiejętnościuach, których da się nauczyć i tych których nie da się nauczyć i tych które nauczyć jest łatwo i tych których nauczyć jest trudno.

Zgadzam się - wprowadziłabym tylko jedną korektę: W takiej sytuacji równie dobrze mozna mówić po prostu o umiejętnościuach, których trzeba nauczyć i tych które nauczyć jest łatwo i tych których nauczyć jest trudno.

Dlatego właśnie kocham to co robię!!!:)))

Pierwotnie zakładamy, że trzeba nauczyć wszystkiego. Cel jest odległy: 100% normy. Czasem życie i niepełnosprawność dziecka weryfikują te cele w toku terapii. I dopiero wtedy zaczynamy mówić o rzeczach których "nie da się nauczyć".

JACOL28-05-2006 08:32:07   [#2630]

bratku

Z małym Kauffmanem (metoda Opcji) pewny nie jestem, ale co do Strefy Najbliższego Rozwoju, raczej tak - przestudiowałem myśl Wygotskiego.

Co do weryfikacji celów w toku nauki - ta weryfikacja dokonuje się poprzez pomiar. Mi chodziło o to, aby SNR nie traktować jako wynik pomiaru, ale jako element diagnozy.

J.

achaa30-05-2006 22:49:14   [#2631]

Padam na nos, ale sprobuje. Jezeli bedzie bardzo chaotycznie - przepraszam z gory.

Jacol napisal:

Chodzi o to, że jeżeli uznamy, że w obszarze SNR są te umiejętności w których uda się uzyskać współpracę ucznia także wymuszoną, posługiwanie się pojeciem SNR traci sens.

A no to rozumiem! Staram sie zasadniczo nie wymuszac wspolpracy ucznia nigdy, mimo, ze spora grupa moich dzieciakow przychodzac prezentowala klasyczny, czesto przetrwaly i latami utrwalany "zespol unikania wymagan" jak to nazywa dr Wroniszewski.

 Umiejętnośc wymuszona to taka, że jak myu proponuje to nie wchodzi, ale i tak go uczę nakłaniając go tak czy siak aby to zaczął robić, a potem w uczeniu wykożystuję podpowiedzi

Szczerze mowiac znacznie czesciej mam do czynienia z sytuacja, gdy proponuje cos dziecku, ono aktywnie lub biernie odmawia wspolpracy w jakimkolwiek zakresie a nastepnie okazuje sie, ze mu to swietnie wychodzi i nie ma potrzeby stosowania rzadnych podpowiedzi;)

BRATEK NAPISALA:

Pierwotnie zakładamy, że trzeba nauczyć wszystkiego. Cel jest odległy: 100% normy.

A my zakladamy, ze docelowo - owszem 100% ale na dzis, jutro to co w SNR + ewentualne "doatki" ale to juz osobna kwestia;).

 Czasem życie i niepełnosprawność dziecka weryfikują te cele w toku terapii. I dopiero wtedy zaczynamy mówić o rzeczach których "nie da się nauczyć".

Troche zbocze z tematu: mam niestety nienajlepsze doswiadczenia, jezeli chodzi o podejscie do dziecka w ter. beh. Widzialam zalamanych totalnie rodzicow, ktorym po roku pracy z dzieckiem odmawiano dalszej pomocy, bo dziecko "nie idzie" w terapii. I dzieci rewelacyjnie uwarunkowane na jedno... ze jak bede glosno i bardzo dlugo krzyczec to mi w koncu dadza spokoj.

Jacek pisze:

Każde dziecko uczy się różnych umiejętności w różnej, innej, właściwej dla siebie kolejności. Diagnostykę SNR rozumiem wówczas jako próbę przewidzenia jaka kolejna umiejętność (umiejętności) pojawią się w toku naturalnego rozwoju u konkretnego dziecka.

Dokładnie tak. Nie wiem jak Ty Jacku, ale ja jeszcze dodatkowo biore jednak pod uwage zalozenia ogolne koncepcji rozwojowych (ja osobiscie Piageta - odpowiada mi). Roznica polega na tym, ze sprawdzajac kolejne umiejetnosci o zlozonym charakterze uwzględniam totalnie niejednlity, nieharmonijny proces rozwoju dziecka niepełnosparwnego. W momencie, gdy uświadomimy sobie, że każda umiejeność jest wynikiem sumowania sie cech elementarny7ch, któe w rozwojud ziecka niepełnosparwnego nie dojżewają w takim czasie jak to ma miejsce w wypadku dziecka zdrowego, stajemy wobec pewnego kołoptliwego pytania - ile spośród elementarnych cech potrzebnych do wykonania danego zadania jest juz ukształtowanych, ile się wyłąnia a ilu brakuje wogóle. Jak dla mnie dopiero po rozwikłaniu tej zagadki możemy faktycznie zaproponować dziecku coś co może je popchnąc w kierunku zdobywania tej złożonej umiejętności. Dopiero wtedy bowiem wiemy, jakiego rodzaju pomocy dziecko wymaga. Czesto trudnosci ze SNR wynikaja nie z jej braku, ale z trudności z doborem pomocy.

Jeżeli uczyłbym konkretnych umiejetnosci w obszarze SNR wyłącznie, to znaczy, że pracuję metodą Opcji. W metodzie opcji jak dziecko nie chce nauczyć się mycia zębów to go nie uczą.

Obawiam sie, ze niestety nie jest tak dokladnie w Opocji. Poza tym, maly szczegol - praca opcja raczej jest absolutnie niedostepna do pracy na terenie placowki. Wazna role odgrywaja w tej metodzie rodzice. A jednak uwazam, ze jest mozliwe uczenie w obszarze SNR, moze nie wylacznie, ale glownie tak.

Dla mnie szczegolnie istotne jest to co gdzies juz pisalam - wszystko to, co dziecko potrafi lub nie jest ta wlasnie cecha elementarna. Jezeli dziecko ma np. przetrwaly zespol unikania wymagan (jakze czeste u osob z autyzmem) dodatkowo totalny negatywizm, to brak mu jednej waznej cechy - zdolnosci do wspolpracy. Jest ona niezbedna by cokolwiek przepracowac w SNR.

Niestety, zdolnosc do wspolpracy jest rowniez umiejetnoscia bardzo zlozona. A zatem szukam, czego dziecko potzrebuje, zeby ja osiagnac. Może to być umijeność obserwowania, może to być zdolność do odraczania gratyfikacji, może w końcu rozumienie struktury czasu... itp itd. Gdy dojde do tego, czego to konkretne dziecko potrzebuje znow szukam sposobu - jak mu w tym pomoc. Jezeli mi sie uda - nie musze nic "wymuszac".

Tak jak pisales o tym myciu zebow Jacku - 100 razy w obecnosci dziecka bede robic cos - wyjmowac przedmioty z planu, odwracac piktogramy, lub tez inne rzeczy bede robic. I na ogol (o ile moja diagnoza byla trafna!) przychodzi dosc szybko moment, ze dziecko SAMO zaczyna probowac to robic. Pewnie najpierw chwyci mnie za reke i sporobuje - tak bezpieczniej. Gdy zobaczy, ze "nie gryzie" sprobuje samo (czesto jeszcze wczesniej wlozy mi swoje reke w dlon, zebym pokierowala). A gdy to przejdziemy dziecko zaczyna wolno wspolpracowac. Zmniejsza sie ilosc agresji, autoagresji, dziecko zaczyna powolutku korzystac z wspolnego pola uwagi. A tu juz mamy mozliwosc do korzystania ze SNR tak jak to Ty opisujesz - gdy dziecko samo szuka pomocy lub jej oczekuje, lub po prostu korzysta z najprostrzych form pomocy, chetnie i bez protestu. I nie trzeba nic wymuszac.

Oczywiscie to duze skroty myslowe. Nic nie jest rozowe. Ale z grubsza problem jest dla mnie w tym wlasnie - co jest elementarna cecha (zwroc uwage, ze nie "umiejetnosc" a wlasnie "cecha"). Jak juz wczesniej pisalam - byc moze nawet odruch z ktorym dziecko sie rodzi jest taka cecha? Jezeli dziecko ma trudnosci z ssaniem mozemy z duzym prawdopodobienstwem zalozyc, ze bedzie i mialo z zsuwaniem pokarmu z łyżeczki.  

Wygotski zresztą pisał, że jeżeli terapeuci nie zauważą obszaru SNR to ta umiejętość, która się w niej pojawiłą, zostanie opanowana przez dziecko samodzielnie aczkolwiek na nizszym poziomie i w późniejszym terminie.

Tak. Ale o ile dotyczy to bardzo zlozonych umiejetnosci (np czytanie) to nie ma problemu. O tyle obawiam sie, ze w zakresie najprostszych umiejetnosci (jak chociazby zdolnosc do naśladowania znanych gryamsów - bazowa dla gotowosci komunikacyjnej - pojawia się w rozwoju zdrowego dziecka ok. 4-5 m.ż) coż bedzie znaczylo "na niższym poziomie?"? Mam watpliwosc, czy moze tu byc nizszy poziom. A z kolei pozniej... Dla dziecka opoznienie w tak prostych umiejetnosciach (ze juz nei wspomne chocby o takim ssaniu!) moze oznaczac potworne trudnosci. Wiadomo jak moze zawazyc na rozwoju ruchowym dziecka opoznianie sie raczkowania, czy pelzania. Dlatego uwazam, ze tak wazne jest aby PROBOWAC jednak szukac mozliwosci diagnozowania SNR nawet w odniesieniu do tych cech elementarnych.

Analiza tego co dziecko umie i na tej podstawie prognozowanie czego mozna go nauczyć jest analizą czysto behawioralną. Można z niej korzystać, ale trzeba rozumieć, że ma ona inne znaczenie niż wyznaczanie obszaru SNR.

Na podstawie wiedzy o tym co dziecko juz umie moge JEDYNIE (w odniesieniu do SNR a nie analizy behawioralnej, skadinad tez przydatnej) szukac kolejnych umiejetnosci, ktore beda tuz za tymi, ktore JUZ umie. Moge szukac sposobow pomocy dziecku. Jezeli dziecko ma trudnosc z nasladowaniem znanych sobie grymasow, ale uwaznie mnie obserwuje, gdy je wykonuje i porusza ustami (czyli nasladowanie tych grymasow jest w SNR) moge polozyc dlon dziecka na swojej twarzy, moge dac mu lusterko, moge w koncu polozyc swoja dlon na jego twarzy i pomoc mu oddczuc swoje miesnie. Kazde dziecko bedzie wymagalo innej pomocy. Ale gdy wiem, ze dziecko UMIE obserwowac i umie wykonac kontrolowane ruchy mimiczne, ale nie umie nasladowac znanych sobie grymasow - moge szukac tych sposobow - bo jest PRAWDOPODOBIENSTO - ze owo nasladowanie jest w SNR. jezeli sprobuje ale mi sie nie uda - ok. ta umiejetnosc w SNR u tego dziecka sie nie znajduje. Jego osobisty model rozwojowy rozmija sie z teoretycznym. Poszukam innej umiejetnosci.

Stad diagnoza dziecka przed przygotowaniem programu terapii dla niego zajmuje mi nierzadko kilka dni. Bo to ja sie musze naglowkowac zeby znalesc sposob niesienia pomocy przy danej umiejetnosci.

Wyznaczając obszar SNR w jakiejś części (w metodzie Opcji w całości) podążam za naturalnym rytmem rozwojowym dziecka. Jak rozumiem Wygotskiego, chodziło mu o to aby ten naturalny rytm dostrzegać.

I własnie to staram sie usilnie robic:)

achaa30-05-2006 22:55:58   [#2632]

pytanie techniczne - prosba

Do wszystkich zgromadzonych.

Mam takie pytanie - skad Wy u diaska macie informacje o tych wszystkich konferencjach itp???

Minusem naszego "zascianka" jest to m.in ze NIC do nas nie dociera:(( A jak dociera to post factum. Jest to bardzo frustrujace.

Mam taka prosbe - czy bylaby mozliwosc jakas taka, zebysmy sie na forum dzielili takimi informacjami (to znaczy raczej Wy ze mna, hehe bo ja NIC nie wiem;)? Czasem bym gdzies pojechala szczerze mowiac i wysciubila nos z mojego lasu - niekoniecznie tylko na Pola Mokotowskie do Warszawy (szkolenia Synapsis).

Bede wdzieczna bardzo...

bratek31-05-2006 18:50:21   [#2633]

to ja już zapraszam na naszą konferencję:))))

http://www.pstb.org/pl.php?s=konferencje

 Dotychczas potwierdziło się już 4 wykładowców z USA- min. duet Krantz i  McClannahan. Więc na pewno będzi ciekawie:))

 

(tylko, że ja do tego czasu osiwieję........)

achaa31-05-2006 22:28:04   [#2634]

do bratka:)

dziekuje bardzo:)) A dlaczego osiwiejesz?;) Ale fajnie, pojechalabym sobie do Krakowa;)))

Ile kosztuje ta impreza?

bratek31-05-2006 23:12:04   [#2635]
Szczegóły podamy na stronie za około 2 tygodnie. Ale trzeba się liczyć z kosztem około 200 zł.
syrenka01-06-2006 12:34:07   [#2636]

Moi drodzy, czytuję tu sobie Wasze ze wszech miar merytoryczne dyskusje i mam prośbę: czy możecie się wypowiedzieć w poniższym wątku?
http://www.oskko.edu.pl/forum/thread.php?t=15872#FBK

Czy z punktu widzenia behawioryzmu zgadzacie się z prof. Śliwerskim?

JACOL01-06-2006 19:59:39   [#2637]

Czy z punktu widzenia behawioryzmu zgadzacie się z prof.

Czy z punktu widzenia behawioryzmu zgadzacie się z prof. Śliwerskim?

Ja behawiorystą nie jestem, więc to pytanie chyba nie do mnie.....

Tu może pomóc np. Bratek

JACOL01-06-2006 20:04:22   [#2638]

achaa, sprawia mi ogromną przyjemność czytanie tego co piszesz i jakąś ulgę...

Nie wiem jak Ty Jacku, ale ja jeszcze dodatkowo biore jednak pod uwage zalozenia ogolne koncepcji rozwojowych (ja osobiscie Piageta - odpowiada mi).

No to znalazłem kogoś z kim bedę mógł pogadać o diagnostyce Piagetowskiej :-)))))))))) - u mnie to podstawa!!!!!!!!!!!!!!!!

Nie mam teraz czasu, ale do tematu powrócę na pewno, bo mnie męczy podobnie jak męczył Wygotski i chętnie wymienię opinie....

Jacek

achaa01-06-2006 20:21:30   [#2639]

Jacol napisal:

achaa, sprawia mi ogromną przyjemność czytanie tego co piszesz i jakąś ulgę...

Milo mi:) A dlaczego ulgę?

No to znalazłem kogoś z kim bedę mógł pogadać o diagnostyce Piagetowskiej :-)))))))))) - u mnie to podstawa!!!!!!!!!!!!!!!!

Zauwazylam w Twoim Profilu:) Osobiscie uwazam, ze Piaget jest szczegolnie przydatny wlasnie w diagnostyce dzieci z najwiekszymi trudnosciami (czyt. funkcjonujace na poziomie stadium sensomotor.). Pozniejsze stadia nie sa juz tak precyzyjnie "dopieszczone". No, ale kwestia "stalosci" - jakiez to przydatne w diagnostyce. I duzo pozwala zrozumiec. Tlumaczylam wlasnie niedawno w pracy dosc dziwne zachowanie jednego z chlopcow (13 l.) - dziecko z nps. int w st. umiarkowanym (funkcjonujace na tym poziomie co nie znaczy ze we wszystkich sferach!), umiarkowanym autyzmie i ogromnymi zaburzeniami dot. organizacji bodzcow wzrokowych. Ow chlopak wszystko na poczatku gdy do nas przyszedl wystawial, wyrzucal za drzwi i okno. I dostawal spazmow radosci, gdy otwieral drzwi, wygladal za okno i okazywalo sie, ze to "cos" nadal tam jest;)) Koeldzy nie mogli tego opanowac w zaden sposob, meczyli sie oni, meczylo sie dziecko. Zrobilam kilka eksperymentow i okazalo sie, ze mlody ma ciagle subtelne problemy ze staloscia przedmiotu (z reszta dosc czesto to obserwuje w roznych postaciach u dzieci z autryzmem). Pocwiczylismy i sa efekty. Nadal wyrzuca, ale znacznie rzadziej;) Nie demoluje to juz ludziom zajec. Ale to tylko tak na marginesie, bo zaraz znowu sie rozgadam;))

Nie mam teraz czasu, ale do tematu powrócę na pewno,

Fajnie. Ja tez mam problemy z czasem, ale przyznam szczerze, ze sie strasznie ciesze z mozliwosci prowadzenia tej rozmowy i jakos tak staram sie tu wykroic chwile tam chwile...poprzedni wpis konstruowalam w 10 ratach;))

JACOL01-06-2006 22:59:24   [#2640]

achaa napisała:

Milo mi:) A dlaczego ulgę?

To przez Karolinę. Kilka już lat temu gadałem z nią na forum http://www.dzieci.org.pl i tłumaczyłem jej, że terapia i nauczanie dzieci niepełnosprawnych to strasznie skąplikowana sprawa, że wymaga wysokospecjakistycznej wiedzy, że rozmowy specjalistów od terapii dzieci mogą wyglądać jak powiedzmy rozmowy chirurgów o metodach operowania woreczka zółciowego, że dla laika taka rozmowa chirurgów może być niezrozumiała... itp... itd...

A Karolina na to, że specjaliści z którymi się ona spotkała nie mieli żadnej wiedzy, ani umiejętności większych niż ona - matka niepełnosprawnego dziecka. Ja ją zapewniałem, że tacy są i że są możliwe takie specjalistyczne dyskusje. Męczyło mnie jednak to, czy nie jestem za bardzo optymistyczny. Długo takie dyskusje o metodyce na piziomie nieco wyższym niż zdroworozsądkowy mi sie nie udawały. A tu proszę... Można pogadać...

Ja rozumiem, że w taka rozmowa jest dość hermetyczna dla osób nie siedzących w temacie... Ale terapia dzieci to zajęcie dla specjalistów wysokiej klasy. Cieszy mnie to, że takie rozumienie zawodu pedagoga specjalnego i innych pokrewnych powoli zaczyna w srodowisku się pojawiać. Pedagog to nie przede wszyskim osoba jak najbardziej zaangażowana, chętna i oddana sprawie, ale przede wszyskim dużo wiedząca i dużo potrafiąca. Potrafiąca zrobić dużo więcej niż sam rodzic, nawet najbardziej zaangażowany i potrafiąca o dziecku dużo więcej powiedzieć niż rodzic. To taki standard profesjonalizmu, który chiałbym aby powstał. Samo serce dla dzieci nie czyni z człowieka specjalisty. Serce jest konieczne, ale niewystarczające... Potrzebna jest wiedza, wiedza i jeszcze raz wiedza. Jak u chirurgów :-))))))

cynamonowa05-06-2006 12:14:30   [#2641]
http://cichezycie.blog.onet.pl/2,ID100799532,index.html
JACOL05-06-2006 12:52:36   [#2642]

viola, co sugerujesz?

że żale rodziców niepełnosprawnych dzieci mają swoje źródło w tym, że ich plany życiowe legły w gruzach?
cynamonowa05-06-2006 13:14:05   [#2643]
 Jacol - ja zupełnie bez jakichkolwiek podtekstów, ot blog poswięcony tematyce Specjałów i tyle
JACOL05-06-2006 13:42:45   [#2644]

acha... :-)))))))

ładny tekst...
cynamonowa05-06-2006 14:09:03   [#2645]
ładny i właśnie dlatego go wkleiłam , pozdrawiam :))))
achaa05-06-2006 18:44:29   [#2646]

uf pochlonelo mnie zycie, kilka pobocznych temacikow...I trudnosc jak "to" ujac w slowa. To co chce napisac. Ale nie bede ujmowac, tylko napisze;)

Jacol napisal:

że specjaliści z którymi się ona spotkała nie mieli żadnej wiedzy, ani umiejętności większych niż ona - matka niepełnosprawnego dziecka. Ja ją zapewniałem, że tacy są i że są możliwe takie specjalistyczne dyskusje. Męczyło mnie jednak to, czy nie jestem za bardzo optymistyczny.

Pamietam, sledzilam ta dyskusje. Jestes Jacku nadmiernym optymista. Bardzo duzym optymista. Karolina ma racje z grubsza. Znakomita wiekszosc rodzicow dzieci niepelnosparwnych ma wiedze wieksz niz znakomita wiekszosc "specjalistow". Nie oznacza to oczywiscie, ze wszyscy rodzice i ze zaden specjalista... Z drugiej strony - czesto (nader czesto) spotykam sie z tym, ze rodzic istotnie posiada ogromna wiedze, ale ma wszystko pomieszane, malo z tego wszystkiego rozumie, cos stosuje, czegos nie - gdzies fragmentarycznie, gdzies czastkowo, tu mu cos podpasuje z behawioru, tam z opcji, wymiesza.... Z diety wezmie to co mu pasuje i jest swietnie. A "specjalista"? Czesto uzywa kilku "madrych" wyrazow ktorych sam nie rozumie, na pytania rodzica ktory sie naczytal, ale i tak nie wie o co chodzi i chce sie upewnic nie potrafi odpowiedziec, albo opowiada jakimis ogolnikami, okraglymi zdaniami... Byleby tylko nie stracic "nimbu specjalisty". Bue.

Cieszy mnie to, że takie rozumienie zawodu pedagoga specjalnego i innych pokrewnych powoli zaczyna w srodowisku się pojawiać.

Nie zauwazylam takiej tendencji. Rok temu skonczylam UAM. Jakos tej tendencji nie zauwazylam, ani na swoim roku ani u kolegow z ktorymi sie bronilam. Oczywiscie generalizuje, ale wyjatki potwierdzajacych regule to wiesz... na palcach jednej reki a i to czasem tylko w wyniku dobrej woli i sympatii czysto ludzkiej.

Jest jeszcze jedna rzecz - zawod pedagoga specjalnego nie ma zadnego "prestiżu". To taki ni pies ni wydra. Podczas studiow wykladowcy wielokrotnie zadawali mi pytanie dlaczego nie poszlam na psychologie i czy aby nie chcialabym sie przeniesc bo...

Gdy mowilam, ze nie, bo mnie pedagogika specjalna interesuje widzialam zdumienie w oczach... Moje kolezanki zabijaly sie, zeby je przyjeli na psychologie po 2, 3 roku pedagogiki. Jak sie ktorejs udalo - juz nie poznawala ludzi z pedagogiki;)) Na pedagogice gro ludzi to ci, ktorzy nie dostali sie... I pol biedy jezeli na medycyne, psychologie.. Przynajmniej czesc zainteresowan wspolna. Gorzej jezeli nie dostali sie na dziennikarstwo, historie, bioloigie, farmacje... A wiadomo, gdzies trzeba sie "zahaczyc".. Pedagogika to idealne miejsce do "wyrownywania szans". Jacku,... Ja pamietam ludzi, ktorzy "na oko" funkcjonowali ponizej 80IQ a w rozmowie stawalo sie to bolesnie jasne. Wiem, ze trudno uwierzyc. W mojej pracy na dzien dobry spotkalam mlodego czlowieka EWIDENTNIE opoznionego w rozwoju intelektualnym - pedagoga specjalnego po piecioletnich studiach dziennych. Mialam okazje poznac jednego z jego wykladowcow - oni o tym wiedzieli, ale "to byl jedyny chlopak na roku". Popracowal dwa miesiace. W tym czasie skrzywdzil przynajmniej dwoje dzieci - przez swoja nieumiejetnosc korzystania z wiedzy, intelektu itp.

Niestety. Pedagogika... Ni pies ni wydra, troche przechowalnia, najlatwiejsze egzaminy, sciaganie podczas kazdej sesji, prace magisterskie na poziomie wypracowania w szkole podstawowej (przejdz sie do zakladu ped spec pracuje tam sporo milych ludzi - pozwola Ci zajzec do prac mag. - poczytaj...), brak zainteresowan, brak wiedzy, brak prestizu. Specjalisci...

Pedagog to nie przede wszyskim osoba jak najbardziej zaangażowana, chętna i oddana sprawie, ale przede wszyskim dużo wiedząca i dużo potrafiąca.

Nie, Jacku. Pedagog to najczesciej "slodka idiotka" " bo ja prosze pana kocham dzieci a moim idolem jest Korczak i Eichelberger". Idz poczytaj te prace magisterskie...

To taki standard profesjonalizmu, który chiałbym aby powstał.

Ja tez bym chciala.

Samo serce dla dzieci nie czyni z człowieka specjalisty. Serce jest konieczne, ale niewystarczające...

Niestety serce zaczyna sie na uczelni... Serce dla studenta, idealy humanistyczne. Predzej uwali sie zdolnego i majacego wiedze studenta "obiboka" w dredach i rozciagnietym swetrze niz slodka panne w okularkach, garsonce i sianem we lbie. Ale poplacze sie, pojdzie 10 razy i zaliczy w koncu... POtem sie obroni na cztery, a czasem nawet piec i juz.. magister pedagogiki

NAdzieja w zaocznych. Oni jakos wiecej soba prezentuja. Na ogol.

Potrzebna jest wiedza, wiedza i jeszcze raz wiedza. Jak u chirurgów :-))))))

Potzrebna. A najpierw potzrebne sa checi, zeby ta wiedze posiasc. I nie zgadzam sie z diagnoza, ze to program studiow i wykladowcy sa be. Nieprawda. Wiekszosc wykladowcow z ktorymi mialam do czynienia reprezentowala soba i wiedze i praktyke czasem jedno i drugie. Nie zgadzam sie, ze praktyk jest lepszy. Najgorszy wykladowca jakiego mialam to praktyk z krwi i kosci. Takiego koszmaru glupoty nie doswiadczylam od szkoly podstawowej. Program studiow moglby byc lepszy, ale nie jest najgorszy. Uczylam sie najpierw na UW - bylo super, konczylam na UAM - bylo dobrze. Rozwiazaniem bylby system - 3 letnie studia ZAWODOWE - praktyczne glownie i 2 latka uzupelniajace AKADEMICKIE - czyli wiedza specjalistyczna. Bylaby szansa ze mielibysmy bardzo dobrych rzemieslnikow po licencjacie i specjalistow po magisterce. Ale studia musialyby byc albo platne, albo powinno sie z nich wyrzucac polowe studentow po pierwszym roku.

Oczywiscie to tylko szereg skrotow myslowych... Ale niestety takie mam z grubsza przemyslenia.

Annax05-06-2006 23:49:45   [#2647]

no, no, no...

Tak... Coś w tym jest... Tylko... Tylko może jeszcze trzebaby się zastanowić nad tym dlaczego tak właśnie bywa? Dlaczego tak jest?... A poza tym czy takie przemyślenia dotyczą tylko pedagogów specjalnych? A inni nauczyciele? A np. poloniści? A wuefiści? A pedagodzy szkolni? A językowcy - nauczyciele? .... A czy to tylko o nauczycielach można powiedzieć, że tacy są? A inne zawody? A lekarze - tacy ci zwykli? A urzędnicy? A księża? Policjanci? Politycy? Murarze? Malarze? Stolarze? Krawcowe? Kucharze? Sprzątaczki? Tam nie potrzebni specjaliści w zawodzie? Tam nie ma byle jakich? Takich sobie? Średniaków? Tylko my - pedagodzy specjalni - jesteśmy w swej masie tacy niedouczeni, leniwi, oporni, byle jacy?... No to dlaczego? Skąd się bierzemy?...
JACOL06-06-2006 12:39:06   [#2648]

Achaa zgadzam się z tobą w 100 %

http://www.oskko.edu.pl/forum/thread.php?t=8157&fs=0&st=0

Kiedyś o tym już tu gadaliśmy :-))))))

JACOL06-06-2006 16:35:37   [#2649]

Annax napisała:

A inne zawody? A lekarze - tacy ci zwykli? A urzędnicy? A księża? Policjanci? Politycy? Murarze? Malarze? Stolarze? Krawcowe? Kucharze? Sprzątaczki?

Szczerze mówiąc inne zawody mnie nie interesują. Niech te grupy zawodowe martwią się o siebie same....

maeljas06-06-2006 16:41:35   [#2650]

Jacol, Achaa

ja poważnie - to może zamiast gadać , ustykiwać -  weźcie sprawy w swoje ręce - załóżcie szkołę przygotowującą pedagogów specjalnych

macie swoją wizję, wiecie co jest złe - pewnie znajdziecie chętnych do współpracy

strony: [ 1 ][ 2 ] - - [ 52 ][ 53 ][ 54 ] - - [ 84 ][ 85 ]