Forum OSKKO - wątek

TEMAT: trochę nie na temat a trochę na;-)
strony: [ 1 ]
Marek Pleśniar30-03-2005 00:14:01   [#01]

źródło: http://www.kronikatygodnia.pl/tekst.php?abcd=8836&dz=1


Potrafi zaśpiewać nasz hymn. Jak większość Polaków pije piwo Żywiec, zajada się pierogami, kibicował bokserowi Andrzejowi Gołocie, gdy ten walczył z Tysonem. „Żołnierze” Pruszkowa i Wołomina mogliby się od niego uczyć sztuki władania kijem baseballowym. Niby nasz, a obywatelem III RP choć chce, zostać nie może. Christopher Bergin ma żonę Anię, biłgorajankę i 3,5-letnią córkę Hanię. Od prawie 13 lat uczy języka angielskiego w LO im. ONZ w Biłgoraju.
- To chyba pierwszy taki przypadek w Polsce, pytałem w Kancelarii Prezydenta RP, nikt nie pamięta, żeby jakiemuś Amerykaninowi odmówiono przyznania polskiego obywatelstwa. O Berginie niepochlebną opinię wydało Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Sam nie wiem dlaczego, przecież on nie miał konfliktu z prawem - mówi Jerzy Michalski, poseł SLD z Księżpola. Poseł zainteresował się sprawą Amerykanina. Nie on jeden zresztą.
- Mnie też to dziwi - przyznaje Włodzimierz Fudali, kierownik zamojskiej delegatury Lubelskiego Urzędu Wojewódzkiego. - Powiem jak obywatel, a nie jak urzędnik: skoro polskie obywatelstwo dostał Olisadebe tylko za to, że potrafił dobrze kopać piłkę, to nie wiem dlaczego Polakiem nie może być Amerykanin, może bardziej dla naszego kraju pożyteczny, bo od kilkunastu lat uczy w szkole, a Olisadebe od dawna gra w Grecji i w reprezentacji narodowej nie ma z niego pociechy.
ciąg dalszy ze str. 1
- Chris jest bardzo lubiany. Solidny, ma znakomity kontakt z młodzieżą. To dlatego każdego roku robię co mogę, aby miał przedłużoną umowę o pracę. Gdyby to ode mnie zależało, już dawno miałby polskie obywatelstwo - przekonuje Marian Klecha, dyrektor Zespołu Szkół Ogólnokształcących im. ONZ w Biłgoraju.

Ja chcę na wieś
Christopher Bergin (37 l.) pochodzi z New Rochelle w USA. Miasta z widokiem na Manhattan w Nowym Jorku. Ojciec chciał, aby został biznesmenem i prowadził z nim rodzinną firmę (handel sprzętem sportowym). Gdy Chris zaczął studiować język angielski na uniwersytecie w Południowej Karolinie, ojciec przestał się do niego odzywać. Trwało to trzy lata. Teraz to się zmieniło. Ojciec, podobnie jak matka pochwala wybór Christophera, który zamieszkał w Biłgoraju i tutaj założył rodzinę.
- Podobnie myślą siostry i brat Tim - wyjaśnia Bergin.
Pod koniec studiów postanowił wstąpić do Korpusu Pokoju (założona w latach 60. organizacja, której członkowie mieli nieść pomoc, polegającą głównie na szkoleniach, państwom rozwijającym się). Mógł wyjechać do pracy w Pakistanie, ale, jak mówi, na szczęście, Korpus Pokoju w tamtych latach na jakiś czas zaprzestał wysyłania tam swoich ludzi. Później otrzymał dwie inne propozycje pracy: w Indonezji i w Polsce.
Wybrał nasz kraj, mniej egzotyczny, jak mu się wydawało. Wkrótce przekonał się, że co do egzotyki, był w błędzie.
- Co wiedziałem o Polsce? W zasadzie nic - przyznaje Christopher Bergin. - Ale wtedy dowiedziałem się, że polski to jeden z trzech najtrudniejszych języków. Bardziej skomplikowane są tylko chiński i japoński. Chociaż ostatnio przeczytałem w „Newsweeku”, że to polski jest najtrudniejszy. Do dzisiaj dobrze się go nie nauczyłem - opowiada Christopher Bergin.
Przyjechał do Warszawy na 2,5-miesięczny kurs językowy. - Grupa Amerykanów do jakiej trafiłem była chyba najgorsza w historii Korpusu Pokoju. To właśnie w Warszawie spotkałem osoby 40-letnie i starsze, które nigdy nie splamiły się pracą. Do tej pory były na utrzymaniu rodziców - opowiada.
Nie o takim towarzystwie marzył. Kolejne rozczarowanie to Warszawa. - Miasto wygląda jak dzielnica Nowego Jorku. Tłumy ludzi, brudno, szaro - Bergin na wspomnienie stolicy markotnieje. - Chciałem pracować gdzieś z dala od dużego miasta, bliżej natury.
Kiedy oznajmiono mu, że może pracować na południu Polski, w Biłgoraju, miejscu jakie sobie wymarzył, nastrój mu się poprawił.

Biłgorajskie, jakie cudne
- Pięknie jest - zachwyca się Bergin, zapalony myśliwy (poluje od 16 roku życia, wtedy dostał od ojca sztucer). - Dzikie zwierzęta można zobaczyć w mieście (w Biłgoraju widział lisa). W wolnych chwilach wybiera się na wycieczki rowerowe do lasu, wystarczy wyjechać kilka kilometrów za miasto. - W Ameryce do lasu trzeba było jechać 2,5 godziny samochodem.
W podbiłgorajskiej kniei raduje Bergina widok sarenek i jeleni. Gdyby taka obfitość zwierzyny była w USA... Tam namiętnie polował na jelenie. W Polsce też by mógł, ale procedury przyjęcia do koła łowieckiego są bardzo skomplikowane, a poza tym, płaci się wysokie składki, na które Amerykanina nie stać. - Zarabiam 1 300 zł miesięcznie, żona bezrobotna, na utrzymaniu jeszcze 3,5-letnia Hania - ubolewa. - Nie mam komputera, o samochodzie nawet nie ma co wspominać.
Inną pasją Christophera jest wędkarstwo. W USA mieszkał niedaleko plaży. Łowił ryby w Oceanie Atlantyckim. Jak zapewnia, nigdy nie wracał z pustymi rękami. - Złowić rekina? Żadna sztuka - zapewnia. - Zresztą, zawsze coś było na wędce. A w Tanwi? Nawet nie ma o czym mówić. Złowił okonia i szczupaka.
- Małe jakieś, same zęby, mięsa tyle co nic, nie ma co jeść - biada.
Bergin jednak się nie zniechęca. Amerykanin jest twardy jak Góry Skaliste i jak większość jego rodaków optymistycznie nastawiony do życia.
- Zamieniłem plażę na lasy, ale jakie - rozpromienia się. Chętnie wspomina wyprawę z przyjaciółmi (polskimi ma się rozumieć) do Żelebska. Tam zobaczył potężnego dzika (jak mu wyjaśniono zwierz ważył ok. 300 kg). - Byłem pewien, że zaatakuje, dzieliło go od nas ogrodzenie z cienkiej siatki - opowiada. Wiele by wtedy dał, aby mieć swój sztucer. Nie mógł się nadziwić, że dzik nie dość, że nie atakuje, to jeszcze przyjaźnie popatruje na ludzi (omal nie merda ogonkiem), mało tego, je im z ręki (kolega, a później także Bergin podawali mu przez siatkę kawałki chleba).
- W USA, żeby zobaczyć takiego dzika musiałbym lecieć jakieś pięć godzin samolotem - zachwyca się Bergin. Nie musi dodawać, że spotkanie z dzikiem amerykańskim byłoby mniej przyjemne niż z jego polskim odpowiednikiem.

Będę dobrym Polakiem!
Najbardziej go jednak w Polsce urzekły kobiety. Jak wyznaje, są ładne, sympatyczne i bardzo naturalne.
- Nie to, co w Ameryce, gdzie już nastolatki nakładają na siebie kilogramy pudru, szminki, tuszu do rzęs - zapewnia. Zresztą, to w Polsce się ożenił. A było tak: w lokalu pt. „AB” czas płynął leniwie jak Missisipi w okolicach Nowego Orleanu, a on rozmyślał nad swoim losem. Świtało, była prawie 5 nad ranem.
- Jakaś dziewczyna śpiewała po włosku, to była właśnie moja żona Ania - wspomina. Jak go wtedy wzięło, tak trzyma i nie puszcza (są małżeństwem od 2000 roku). I pewnie tak już zostanie, na wieki, wieków, amen. Wszystko byłoby OK., gdyby nie biurokracja, a ściślej kłopoty z uzyskaniem polskiego obywatelstwa.
Gdy cztery lata temu złożył wniosek, dostał odpowiedź odmowną. Bez żadnego uzasadnienia. Zadzwonił do Kancelarii Prezydenta RP, aby dowiedzieć się dlaczego on, spokojny Amerykanin („nawet mandatu nie zapłaciłem”), nie może zostać Polakiem. - Jakaś kobieta powiedziała mi: „bo moja znajoma nie dostała wizy do Stanów” - przytacza treść rozmowy. Restrykcyjnych przepisów wizowych USA Bergin nie popiera. Ale uważa, że to nie powód, aby traktować go w ten sposób. Nie może w końcu odpowiadać za politykę rządu USA. Pomógł co najmniej kilku Polakom w uzyskaniu zezwolenia na pobyt w „starym kraju”. Dzięki rodzinie Bergina w Ameryce udało się załatwić wyjazd i leczenie za oceanem dziecka z Biłgoraja. On w Polsce mieszka od prawie 13 lat, uczy nie tylko języka angielskiego, ale też pomaga przyswajać niedoszłym rodakom zasady gry w bejsbal. Pisał o tym wszystkim we wniosku o przyznanie obywatelstwa, ale jak podejrzewa, nikt tego nie czytał. Nadzieja wstąpiła w Bergina, gdy politycy w Polsce i Ameryce przebąkiwali, że za udział w wojnie z Irakiem rząd USA zniesie wizy dla Polaków. Niestety, skończyło się na obietnicach. - Obywatelstwo jest mi potrzebne, choćby po to, abym mógł pracować w szkole. W 2006 roku zmieniają się przepisy. Nauczycielem w liceum będzie mógł być tylko ten, kto ma dyplom magistra. Ja mam licencjat. Musiałbym rozpocząć dwuletnie studia uzupełniające i sporo za nie zapłacić, co najmniej dwa razy tyle co Polak. Nie stać mnie na to, a rodziny w USA nie chcę prosić - tłumaczy Bergin. - W Ameryce nie liczy się dyplom, tam sprawdzają co naprawdę potrafisz.
Amerykanin nie może się nadziwić, że jego córka zanim nauczyła się mówić dostała obywatelstwo USA. Żona uzyskałaby je po najwyżej pięciu latach, gdyby chciała wyjechać z Polski, mieszkać w Stanach przez pół roku. Ale nie chce i nie zanosi się na to, aby zmieniła zdanie. On Polakiem nie może zostać. Pomoc zaoferował Berginowi poseł Jerzy Michalski. Chce też pomóc kierownik Włodzimierz Fudali. Na razie jednak kolejny wniosek Amerykanina czeka na rozpatrzenie od pół roku. I Christopher Bergin wcale nie ma pewności, że zostanie Polakiem.

Ta przeklęta polityka
Chris nie zamierza się poddawać. W końcu, w jego żyłach płynie krew prapraprzodków z Irlandii (ze strony ojca) i Szkocji (to po matce). Skoro oni oraz im podobni ryzykowali utratą skalpów, niestraszne im były indiańskie plemiona Irokezów, Delaware, Huronów, Seneca (na ich terenach mieszka rodzina Bergina), to wierzy, że i jemu się uda. Tym bardziej, że jest XXI wiek, żyje wśród Słowian, a obyczaje bardzo złagodniały.
- Ludzie ciągle mnie pytają, dlaczego nie wyjadę do USA. Odpowiadam, że pieniądze to nie wszystko, bardziej cenię sobie życie biedniejsze, ale bez stresów. Powtarzam, że polubiłem Biłgoraj, to miasto się rozwija, są zakłady przemysłowe: Black Red White, Model, Mewa, Ambra, jest więc szansa, że będzie lepiej. Niestety, nie rozumieją. Mówię więc ostatnio, że w Stanach zamordowałem trzy osoby i jako seryjny morderca zostałbym tam aresztowany. Dopiero wtedy dają mi spokój - śmieje się Bergin.
Byłby spokojny o swoją przyszłość, gdyby ta zależała tylko od niego. Niestety, decydują politycy. A z nimi nie ma lekko.
- W moim mieście New Rochelle jest ok. 87 tys. mieszkańców. Ale mamy tylko 12 radnych (w Biłgoraju 27 tys. mieszkańców, 21 radnych). Każdy z nich pracuje społecznie. W wyjątkowych przypadkach dostają pieniądze na pokrycie kosztów podróży. Raz do roku jest przyjęcie dla radnych, finansowane z budżetu miasta. A w Polsce za kilkanaście godzin pracy radny dostaje tyle, ile zarabia kobieta pracująca np. w sklepie (ponad 600 zł). To nie jest normalne - denerwuje się Bergin. - Politycy, ci lokalni i posłowie chyba już nie rozumieją zwykłych ludzi. Poseł zarabia pieniądze, o jakich niewielu może marzyć. Radni miejscy co jakiś czas debatują nad swoimi podwyżkami. O tym, aby łatać dziury w drogach, jakoś nie mówią. Polska to nie Ameryka, ale co zrobić, mam czego chciałem - wzdycha Bergin.

UWAGA!
Nie jesteś zalogowany!
Zanim napiszesz odpowiedź w tym wątku, zaloguj się!
Dopiero wtedy będziesz mógł/mogła wysłać wprowadzony komentarz na forum.
Jeśli nie masz jeszcze założonego konta na forum, załóż je.
Logowanie i/lub zakładanie konta.

strony: [ 1 ]