czytam w necie (blog Lumpiatej) Obywatel (synek - przypis MP;-) zdał swój pierwszy w życiu egzamin - dostał się do dobrej szkoły podstawowej. Ha. Jestem z niego dumna!
Rekrutacja (tak, dobrze przeczytaliście, rekrutacja(!)) odbyła się w poniedziałek, trwała ponad 2 godziny i była trzyetapowa. Po pierwsze zabawy na sali gimnastycznej, żeby sprawdzić czy dzieci lubią się ruszać. Zasadniczo sensowne, bo w tej szkole WF jest codziennie, więc chcieli sprawdzić, czy dzieciaki rzeczywiście mają na to ochotę, czy może raczej ich rodzice. Po drugie rysowanie na dowolny temat i chyba jakieś szlaczki. Obywatel zeznał, że narysował samochód. Po trzecie rozmowa indywidualna z nauczycielką. - Rozmawialiśmy o liczbach. Pani się zapytała ile jest cztery plus jeden. - i co, odpowiedziałeś? - Mamo!! - Obywatel spojrzał się na mnie oburzonym wzrokiem - a o mnożenie i dzielenie też pytała? - nie, tylko o odejmowanie. Ile jest cztery minus jeden. - i co? wiedziałeś? - spytałam z uśmiechem - Mamoo!!! - Obywatel jeszcze bardziej oburzony ... :)))
No więc przyjęli go. Szkoła jest naprawdę fajna. Przy xxxx niedaleko xxxxx . Klasy są niewielkie, po 16 osób, każde dziecko ma swoje biureczko z podnoszonym blatem, żeby książki mógł zostawić. Szkoła jest "czynna" do 17tej i popołudniami dzieciaki mają całą masę ciekawych zajęć dodatkowych (w ramach czesnego), typu kulinarne, ogrodnicze, informatyczne, plastyczne, fotograficzne, czy nawet grę na bębnach afrykańskich. Codziennie mają WF (ze szczególnym naciskiem na dżudo, że to niby ogólnorozwojowy sport dla dzieci) i codziennie angielski (a od czwartej klasy drugi język). Dyrektor [...] i ma wizję oraz poczucie misji. Bardzo mi się spodobał. Narzucił nauczycielom metodę, według której rok szkolny dzieli się na 5 paszportów, i dzieciaki pracują przez 6 tygodni nad jednym paszportem, a następnie przez tydzień mają tzw. tydzień paszportowy, w czasie którego zdobywają wizę do następnego paszportu i dodatkowe sprawności. Wydaje mi się to sto razy bardziej sensowne niż praca w semestrach, bo taki 7-latek nie jest w stanie sobie wyobrazic semestru, a 6 tygodni to bardzo konkretny czas pracy. I tak dalej, i tak dalej. Na razie jestem bardzo zachwycona, zrobili na mnie znakomite wrażenie, Obywatelowi szkoła się spodobała, no i cieszę się, że już mam sprawę z głowy, a do wakacji jeszcze szmat czasu.
Bo martwiłam się. To wcale nie było dla mnie takie oczywiste, że Obywatel pójdzie do szkoły niepublicznej. Nawet gdzieś w głębi duszy myslę sobie, że dobra podstawówka państwowa ma w sobie dużo dobrych stron, których nigdy nie osiągnie szkoła społeczna lub prywatna. Myślałam o naszej szkole rejonowej, zwłaszcza, że tam również dyrektorka wydaje się sensowna. I Obywatel miałby kumpli mieszkających niedaleko. I mógłby chodzić sam do szkoły. I musiałby w końcu zetknąć się z tym niekoniecznie fajnym światem agresji i przemocy. Tylko - czy to jest potrzebne? Czy naprawdę człowiek musi się za młodu zetknąć z przykrymi sytuacjami, żeby w wieku dorosłym być w stanie sobie z nimi radzić? Czy tylko dlatego, że my chodziliśmy do "normalnych" szkół, gdzie nauczyciele krzyczeli, a kumple bili, to nasze dzieci powinni pójść tą samą drogą, "żeby się nauczyć zycia"? Parę dni temu czytałam o badaniach, według których dzieci, które chodziły do dobrego przedszkola mają potem lepszy start w życiu, a jako dorośli szybciej awansują i więcej zarabiają. Jak to w końcu jest?
Tak czy siak, decyzja podjęta. A przeważył jeden konkretny argument. Lekcje lekcjami, jak nauczyciel dobry, to nie ma znaczenia czy uczy w społecznej czy w prywatnej. Ale podstawowa różnica zaczyna się po lekcjach, czyli bardzo wcześnie w pierwszych klasach podstawówki. W szkole państwowej Obywatel kończyłby lekcje około południa i do 17tej musiałby siedzieć w świetlicy. A pani świetliczanka popijając herbatę z panią intendentką dbałaby głównie o to, żeby się dzieciaki nie pozabijały. I tak dzień w dzień, przez pół dnia młody by siedział w świetlicy i się potwornie nudził. A z tymi kumplami, którzy mieszkają niedaleko i tak by długo się nie przyjaźnił, bo mam w planach kupienie większego mieszkania, i to na pewno po drugiej stronie Wisły.
Naprawdę się cieszę. Nawet jeśli pomysł "zdawania" do szkoły podstawowej jeszcze parę miesięcy temu wydawał mi się totalnie egzotyczny. -------------------- czytam to i.. mam główne takie spostrzeżenie: ludzie, obywatele nie są durni. I doskonale nas widzą i oceniają... |