Poczytajcie: Mam nadzieję, że ktoś z Państwa będzie w stanie mi pomóc. Mianowicie dwa dni temu mój syn miał wypadek w szkole, kolega uderzył go drzwiami. Do całego zdarzenia doszło z powodu zwykłej głupoty i bezmyslności, kolega drażnił syna szarpiąc go za włosy, ten nie wytrzymał wstał z ławki i zaczął go gonić, tamten zatrzasnął mu drzwi od klasy przed nosem. Tak pechowo, że uderzył zębami w wystajacą część zamka. W efekcie doszło do ubicia dwóch zębów i poważnego uszkodzenia jednego, ze skomplikowanym złamaniem korony i otwarciem komory. Zęba nie da się uratować, jest martwy. Do tego dochodzi skomlikowane leczenie - odbudowa tego zęba. Stomatolog twierdzi, że nie da się przewidzieć jak to leczenie w przyszłości będzie wyglądać, całkiem możliwe, ze za jakiś czas trzeba będzie założyc korone lub nawet implant. To górna jedynka. (...) Koledzy syna z klasy mówili mi, ze do całego zdarzenia doszło tuż przed dzwonkiem na przerwę, czyli na lekcji. Konkretnie na lekcji religii. Katecheta był w sali, ale nie reagował. To relacja nie tylko mojego syna, ale także kilkorga innych uczniów. Dowiedziałam się od wychowawczyni (i niejednokrotnie mówiło to moje dziecko), ze ksiądz sobie z nimi nie radzi i nie panuje nad klasą, uczniowie robią co chcą, rozrabiają, chodzą po klasie w czasie lekcji. A jest to klasa integracyjna, gdzie jest czwórka dzieci z orzeczeniem lekarskim o niepełnosprawności, więc tym bardziej staranniej powinno się dobierac pedagogów. Wiem, ze gdy zdarzył się wypadek, to nie ksiadz a jedna z uczennic zareagowała i pobiegła po innego nauczyciela, ten zaprowadził syna do gabinetu lekarskiego, tam obejrzała do higienistka. Ksiądz nie zgłosił tez wypadku dyrekcji, zrobiła to wychowawczyni. Wydaje mi się, ze wypadek był na tyle poważny, że szkoła powinna była wezwać karetkę pogotowia. Nie sądzę by higienistka miała na tyle wiedzy i doświadczenia by stwierdzić iż nie doszło do innych obrażeń np wstrzasu mózgu, albo złamania/pękniecia kości, krwiaka itd. Wydaje mi się, ze w takiej sytuacji powinien zbadac go lekarz, szczególnie ze dziecko skarzyło się na ból głowy. Syna zadzwonił do mnie z komórki, wyszłam z pracy by go odebrać i zaprowadzić na badanie. Kiedy byłam już w drodze do szkoły skontaktowała się ze mną wychowawczyni. Na zebraniu podawałam numer tel. do pracy, jest wpisany w dzienniku. Mam w zwiazku z tym pytanie, czy szkoła nie dopuściła się zaniedbania? Dla mnie jest ono ewidentne, wysyłajac dziecko do szkoły wierzę, ze zatrudnia ona kompetentnych pedagogów, którzy wiedzą jak reagowac w takich sytuacjach. I że szkoła potrafi zapewnić dzieciom bezpieczeństwo. Byłam w szkole na rozmowie z dyrektorem, ale on bagatelizuje sprawę, uważajac że nic się nie stało i ze był to tylko nieszczęsliwy wypadek. Potem sugerował, ze to na pewno jakieś porachunki pomiędzy chłopcami i ze do zdarzenia dosżło na przerwie, ale na szczęscie słyszały to dwie nauczycielki, które gwałtownie zaprotestowały. Własciwie to one jedne się tym przejęły i wychwawczyni. Dowiedziłam się, że ciagu tego roku było już w szkole kilka wypadków, podobny dwa tygodnie temu - chłopiec miał wiecej szczęścia skończyło się na potłuczonej ręce. Mój syn chodził do tej szkoły gdy była jeszcze podstawówką, teraz kończy tam gimnazjum. Przez wszystkie te lata ani razu nie byłam wzywana do szkoły z powodu jakichś wybryków czy chuligańskich incydentów. Natomiast sprawca wypadku to zwykły chuligan, na porządku dziennym są takie zaczepki, a to rozerwana kurtka, rozbite okulary itp itp... No i teraz rozbite zęby mojego dziecka:( Tamten łobuz dopiero za pół roku skonczy 16-lat, jest nieletni z i z punktu widzenia prawa niewiele można mu zrobić. Wiem też, ze nie mogę się na drodze sądowej domagać żadnego zadośćuczynienia i odszkodowania od rodziców tamtego chłopca, bo wypadek zdarzył się gdy nie był pod ich opieką. Boli mnie, że szkoła toleruje takie wybryki i zwykłe bandyctwo, tuszuje to i nikt z tego tytułu nie ponosi konsekwencji. Chłopakowi najwyżej obniżą zachowanie, a to dla niego żadna kara. Wciąz nie rozumiem dlaczego mój syn ma płacić bólem, cierpieniem i ogromnym stresem z powodu czyjejś głupoty czy zaniedbania. Przez prawie 16 lat dbałam o jego zdrowie, uzębienie miał w idealnym stanie, bez żadnej plomby:( Żadne pieniądze mu tego nie zrekompensują. Umówiłam się z matką tamtego chłopca, ale zupełnie nie wiem co powinnam zrobić i co mam jej powiedzieć. Wzięłam ze szkoły formularz do wypłaty odszkodowania, dostałam też od stomatologa coś w rodzaju obdukcji z dokładnym opisem uszkodzeń i potwierdzeniem, ze przed wypadkiem te zęby nie były leczone i że nie miały zmian próchnicowych. W szkole jest tez karta syna z przeglądów stomatologicznych, więc to akurat nie jest trudno sprawdzić. Chcę by ktoś poniósł odpowiedzialność za to co się stało. Nie boję się presji szkoły ani dyrektora, syn dobrze się uczy, nauczyciele i koledzy go lubią. Jednak za swój łagodny chrakter zapłacił wysoką cenę. Wiem, ze powinnam się cieszyć, ze nie skonczyło się na cięższych obrażeniach, ale w tej chwili żadne to pocieszenie. Nie wiem co powinnam zrobić, kogo zawiadomić? Policję, kuratorium? Lokalne gazety? Moze gdy wokół tej sprawy zrobi się szum i uchroni to chociaż jedno dziecko, to chyba warto. Moze ktoś z Państwa spotkał się z podobną sytuacją i poradzi mi co powinnam zrobić. W świetle wyroku, który kiedyś tu wklejałem, wina szkoły wydaje się być ewidentna. Ksiądz i jego umiejętności swoją drogą, ale czy w każdej szkole dzisiaj prawidłowo działa system zapewnienia bezpieczeństwa uczniom? Czy nauczyciel otrzymuje odpowiednie wsparcie w celu zaprowadzenia dyscypliny w klasie? Czy dyrektor, który przymykałby na to oczy, zabraniając jednocześnie szukać u siebie pomocy, bo "nauczyciel sam sobie musi radzić", nie byłby współwinny w takich przypadkach? W mówieniu o prawach dziecka brakuje często jednego: dziecko ma prawo do mądrej dyscypliny szkolnej. |