Forum OSKKO - wątek

TEMAT: to prawda?
strony: [ 1 ][ 2 ]
Majka02-11-2004 20:53:14   [#01]

http://serwisy.gazeta.pl/kraj/1,34308,2371743.html

Uczniowie z lekkim upośledzeniem umysłowym zdają od tego roku te same egzaminy zawodowe co ich zdrowi rówieśnicy - zdecydował resort edukacji. Znane są już wyniki - zdało zaledwie 19 procent z nich.


MENiS zadecydowało o wspólnym egzaminie dla absolwentów szkół specjalnych oraz ich rówieśników ze zwyczajnych zasadniczych szkół zawodowych. Ma to doprowadzić do zacierania się różnic między młodzieżą upośledzoną a tą dostosowaną społecznie. Egzaminy składają się z testu i sprawdzianu umiejętności praktycznych. Absolwenci szkół specjalnych mają na test pół godziny więcej.


To tylko nadopiekuńczość nauczycieli

- Przygotowywaliśmy się bardzo długo i starannie do nowych egzaminów - zapewnia Lesław Zabłocki z Centralnej Komisji Egzaminacyjnej w Warszawie. Jest kierownikiem Wydziału Egzaminów Zawodowych. - Zakres materiału egzaminacyjnego obejmuje program nauczania, który dostały z MENiS wszystkie szkoły. Oczywiście dochodziły do nas sygnały ze szkół specjalnych, że ich uczniowie nie poradzą sobie na egzaminie teoretycznym. Rozumiem nadopiekuńczość nauczycieli, ale rozpościerają nad wychowankami zbędny parasol ochronny. My staramy się, aby szybciej pokonywali bariery odgradzające ich od społeczeństwa.

W skali kraju do egzaminu przystąpiło 1268 osób z lekkim upośledzeniem umysłowym - to tylko część z absolwentów. Dyplom potwierdzający kwalifikacje otrzymało tylko 237 zdających. - Miałem egzamin jeszcze według starych zasad - mówi Krystian Cyskowski. - To chyba szczęście?

Bez dyplomu państwowego szanse na zatrudnienie tej młodzieży są żadne.

- Dopiero analizujemy tegoroczne wyniki egzaminów. Za wcześnie, aby mówić, czy nowa forma się sprawdziła - mówi Lesław Zabłocki.

Małgoś02-11-2004 21:05:45   [#02]

a to Polska właśnie ... żenada :-((((

OKE, CKE nie mają oporów przed głoszeniem takich stwierdzeń, że np. matura nie jest dla wszystkich, więc ...mniej sprawni nie muszą miec ulg (dyslektycy, neurotycy, niedosłyszący itd.)

Nie mam w sobie dostatecznej woli walki, żeby słać skargi, protesty itd. :-( - całą moją energię zżerają kupy nieprzerobionych papierzysk na biurku i wokół...

ale myslę, czy OSKKO nie powinno zająć stanowiska w sprawie swobody interpretacyjnej  i decyzyjnej CKE w sprawie ulg, udogodnień dla uczniów mniej sprawnych fizycznie i psychicznie

we mnie te posunięcia budzą ... gniew i wstyd za polską politykę oświatową wobec młodych ludzi poszkodowanych przez los - za skazywanie ich na ..bezuzyteczność społeczną

Maelka02-11-2004 23:15:13   [#03]

Matko!

Nie skomentuje tego, bo po pierwsze, jestem za bardzo wzburzona,a po drugie nie mam czasu...

Tak własnie pojmują integrację ci, którzy widzą problem jedynie przez pryzmat własnych, nie wiedzieć czym uzasadnionych, wyobrażeń.

Młynarski śpiewał: "Przyjdzie walec i wyrówna...".

Zaczyna wyrównywać...

"Nadopiekuńczy nauczyciele" tego właśnie się obawiali protestując przeciwko mechanicznemu pojmowaniu integracji. Ale wtedy imputowano im lęk o własny stołek. Teraz zarzuca im się brak rozeznania w sytuacji i brak fachowości. Też ładnie. Zwłaszcza, że za chwilę padną mocne słowa o tym, że widocznie źle uczyli, skoro takie są dysproporcje...

W tej sytuacji brak mi własnych słów, więc znów zacytuję, tym razem Krasickiego:
"Chłopcy, przestańcie, bo się źle bawicie! Dla was to jest igraszka, nam idzie o życie".

amrek03-11-2004 10:30:04   [#04]

miś dla biurokraty

Ech...

Jak to właściwie jest naprawdę?

No bo z jednej strony gorączkowe owijanie ucznia w papier, pakowanie w formularze, jakby dzieciak miał być prezentem na nie kończące się święto urzędnika nadzoru pedagogicznego...teoretyczna staranność i skrupulatność...owe kinestetyczno - węchowo - smakowo - wzrokowe dokumentalne pieszczoty...

(uff, szczęście, że pan Stefan Wlazło (dziękuję, panie Stefanie, raz jeszcze, bo mi pan wiarę w zdrowy rozsądek przywraca...) mówi, że jednak większość karteluchów to przejaw urzędniczego widzi - misia jedynie...Wynika z tego, że jeśli tylko nauczyciel dostanie skuteczne wykrywacze misiów do dopieszczania rozpasanego biurokraty, to biurkowiec będzie musiał se szukać przytulanek karteluchów gdzie indziej, a nauczyciel zyska czas dla ucznia. Życzę wrednego wykrywacza biuromisiów wszystkim nauczycielom;-)...)

...a z drugiej strony życie i nauki pewnej dziewczyny, którą niedawno poznałam. Nazwijmy ją Ewą...Ewa ma dziś dwadzieścia lat. Urodziła się z porażeniem dziecięcym. Poradnia orzekła umiarkowany stopień upośledzenia, więc niepełnosprawność umysłowa i fizyczna - być może pierwsza stwierdzona, jak czas pokazał, zbyt pochopnie - skazała Ewę na dziwotworka, co to ponoć dla dobra jest...czyli na nauczanie indywidualne - bez rozpusty oczywiście przy przydziale godzin z widełek. Ucząc się w ten sposób dziewczyna doszła do lat osiemnastu. Niedawno podstawówkę, z której przyjeżdżali do niej ekhm...nauczyciele, przechrzczono na gimnazjum. I tak edukowana wytrwale przez lata dziewczyna przeszła ze względów organizacyjnych do innego rejonu...gdzie się okazało...że nie umie ani pisać, ani czytać, ani rysować, ani...(wpisz dowolne).

Zabrała się za nią pewna nauczycielka i w ciągu roku (!!!) udało jej się częściowo to, co jakoś udać się nie mogło wcześniej...Nauczycielka dostała podwójną ilość godzin na zajęcia, a dziewczyna otrzymała dar z nieba, który wcześniej jakoś nie chciał spaść - a mianowicie rehabilitanta, który przychodzi do jej domu. Stało się tak jedynie dzięki temu, że ktoś przekonał rodziców, że warto skorzystać z przysługującego Ewie prawa do przedłużenia nauki powyżej osiemnastego roku życia. Inaczej nauczanie indywidualne w jej przypadku byłoby jedną wielką pizzerią...

Czy to jakaś osobliwość? Czy tak zazwyczaj jest? Jak Wy to widzicie?

Czy nauczanie zindywidualizowane i indywidualne to w większości przypadków fikcja?

Dlaczego jest tak, że im głębszy stopień upośledzenia orzeka PPP, tym mniej godzin zazwyczaj dostaje dziecko niepełnosprawne na nauczanie? Wydaje się, że skoro ma deficyty, powinno mieć ich więcej? Czy znowu to tylko się wydaje...? Dlaczego - przy tak rozbudowanym nadzorze wobec zwyczajnego ucznia - odpowiedzialność za wyniki nauczania dziecka niepełnosprawnego istnieje tylko "wobec Boga i historii"? 

Jak to jest z tą integracją? Z jednej strony absurdek, który jest leitmotivem wątku, owe egzaminy jednakowe dla przystosowanej społecznie młodzieży...(z zawodówek, co to wnet się odstosuje, kiedy z wątlusią edukacją będzie przez wieki szukać pracy...) i dla niepełnosprawnych, co to ich się przykrawa do normy wymyśloną makabreską....

Z drugiej pewnie masa rozsądnych i pełnych prawdziwego rozumienia działań, mimo przeciwności...ale też...hm...

Czasem ma się wrażenie, że wielu i tak żywi przekonanie, że tak naprawdę, ponieważ najlepiej być zdrowym, Strasznie Inteligentnym i Strasznie Bogatym...to inwestowanie w potworki mija się z celem...lecz nie wypada tego mówić głośno...ale skutecznie spłaszcza zapały integracyjne...Czy stąd często fikcyjne realizowanie obowiązku szkolnego przez dzieci niepełnosprawne?....Bo integracja wygląda na fanaberię przejedzonych, zdrowych i szczęśliwych, którym po prostu odbija?

Nie wiem...to pytam...jak to jest z Ewą? Wyjątek czy reguła?

amrek03-11-2004 12:49:28   [#05]

?

nie ma Ewy wcale...? Jest tylko jedna?
Kropka03-11-2004 15:23:30   [#06]

mam "Ewę"...

...upośledzenie w stopniu lekkim /powinno być głębsze, ale rodzic się nie zgadza.../, kształcenie specjalne w gimnazjum ogólnodostępnym, uczennica nie pisze i broń Boże, by jakiś nauczyciel próbował zlecać jej pisanie "rysowanie" chociaż bardzo prostych kształtów, bo rodzic zrobi awanturę /. W czymś takim jak "załącznik" do orzeczenia jest informacja o jej problemach z pisaniem, ale piszą tam także, by ćwiczyć z nią np. podpis.
   Do lekcji nauczyciele muszą przygotować się specjalnie, np.: wycinanki do wklejania, obrazki do kolorowania...; oczywiście Ewa często mówi nie chce mi się i nie robi nic. Nauczyciel ma na lekcji poza nią jeszcze całą klasę, nie może zaniedbać innych uczniów.
   Uważam, że takie "nauczanie" nie da jej korzyści. Oczywiście, w domu wyuczy się pewnych treści na pamięć, ale po co...? przecież  nie umie z tego skorzystać.
  Dziewczynka powinna być przygotowywana do samodzielnego funkcjonowania w społeczeństwie, tylko my w naszej szkole nie mamy takich możliwości; a w pobliżu jest szkoła integracyjna...
amrek03-11-2004 23:53:09   [#07]

dziękuję...

Kropko :-)
Małgoś04-11-2004 00:26:54   [#08]

a ja dorzucę Kasię

Kasia w dzieciństwie miał wylew, porażenie i mimo rzetelnej rehabilitacji, starań rodziny zostały jej ślady po tym wylewie - b. słaba pamięć, obnizona zdolnośc uczenia się, myslenia....

ale została wyposazona w  optymizm, wytrwałośc, pracowitośc i cały ocean miłości rodzinnej

Kasia była u nas przez 7 i 8 kl. SP

Przepychalismy się z klasy do klasy - było trudno, pracowicie i wbrew zasadom, WSO itd. ;-)

Potem, gdy RP naszej szkoły podjeła decyzję o przyjęciu Kasi do LO, wiele osób pukało się w głowę

Przez 4 lata Kasia orała, tyrała, pracowała - miała koleżanki pomocne, kochanych rodziców, kochanego brata i cierpliwych n-li

Nie było łatwo - egzaminy poprawkowe, zaliczenia, poprawy kartkówek, sprawdzianów, żarty kolegów

W III kl. juz bez poprawek

Miłośc do biologii

Śmierć mamy

Nieustający wysiłek żeby nadążyć

Przed maturą szczerze przyznam ...zwątpiłam

Już sobie mysłałam, że i tak sporo żesmy zdziałali - absolwentka LO :-) Powód do zadowolenia oczywisty

I matura:

pisemne - j.polski słabiutko, ale w granicach dopuszczających; biologia znacznie lepiej - na szczeście trafiła na dobry temat

ustnie:

j.ang bez problemu - ale w końcu 6 godz. tyg. przez tyle lat dało efekty - wymagania egzaminacyjne niższe niz nasze szkolne ;-)

j.polski - łzy, moment grozy, że stres zbyt wielki; po chwili zagubienia wyszła na szerokie fale - dała radę!

biologia ...i tu wstrząs - kiedy zaczeła spokojnie wypisywac te mendelowskie krzyżówki na tablicy to zwątpiłam - szturcham n-lkę "Co ona pisze? Czy to jest dobrze i z sensem?" ...tak jak najbardziej tak ...poprawnie, ze zrozumieniem ...w sumie zasłużona, mocna trójka!

...

Kasia jest szczęśliwym i dobrym człowiekiem i miała wielkie szczeście, bo urodziła się w bezpiecznych czasach ...bez wszechwładzy CKE, która dziś wrzuciłaby Kasię do wora pt. "Za słabi na maturę ...nie zasługujący na nią" ...jak na śmietnik

amrek04-11-2004 08:42:42   [#09]

dziękuję...

Małgoś ;-)
amrek04-11-2004 08:59:09   [#10]

echatek perskie oczko...

ech, Małgoś, bez mrużenia oka dziękuję też :-)
agabu04-11-2004 09:33:52   [#11]

Amrek

Dzięki!!!!!!!!!!!

Dzięki za pytanie Jak to jest z tą integracją?

Od pewnego czasu przestałam się odzywać, ale może pora znów pogadać z Wami... Bardzo mi tego brakowało ostatnio.

Piszesz:

Czy nauczanie zindywidualizowane i indywidualne to w większości przypadków fikcja?

Tak sadzę.Tak samo jak prawdziwa integracja. Wypada już o integracji mówić i pokazywać własne zaangażowanie emocjonalne w temat. Dobre jest i to, że widzi się paranoję i pozorność wielu działań.

Sadzę jednak, że pora na poszukiwanie odpowiedzi na pytania:dlaczego tak jest i jak to zmienić?

amrek04-11-2004 13:12:49   [#12]

thx, trzem dobrym wróżkom

pora na poszukiwanie odpowiedzi na pytania:dlaczego tak jest i jak to zmienić?
dziękuję...agabu :-) - ja raczej, Tobie, za odzew...

I wszystkim Wam trzem jeszcze raz, dziewczyny, jak trzem dobrym wróżkom nad kołyską poskręcanej królewny, bo wczoraj przez chwilę włos mi zesztywniał, jak makaron na mrozie, kiedy widziałam na wątku tylko ciszę. Przez jedną dziką chwilę pomyślałam sobie, że to widać właśnie tak jest: Ewa istnieje - ale tylko w czterech ścianach. Takie...sobie...ot, milczenie owiec. Po co o tym mówić po próżnicy? Potem Kropka, uff...jednak ktoś...ale nocą nie zaglądałam więcej, bo sądziłam małodusznie, że już nikt..., że to kropka nad i. Małgoś dziś rano czytałam - i teraz Ty, agabu...jednak...

A przecież jest o czym mówić...i to bardzo jest...masz rację, agabu, wydaje się, że integracja jest tematem do bacznego zastanowienia, a nie jakąś grzechotką dla nadwrażliwców...Ale może się znowu wydaje?

Do tego nierozgadanego pokoju - wątku niech w takim razie dojdzie jeszcze jedna osoba, cień - nazwijmy ją Inką.

Bardzo mi się mocno Inka myślała w listopadowy wieczór, ten pierwszy, kiedy dogania się umykające pamięci płomyki. Jakby przyszła, żeby o sobie przypomnieć. - Nie zapominaj. Przecież byłam - prosiła. No to nie zapomnę. Może przyszła właśnie po to, żeby przemówić w tym wątku?

Inka była moją uczennicą. Małą, niezgrabną okularnicą, o bystrym, nieco ptasim spojrzeniu. Drobno, przez zęby mówiąca. Niepozorna, niezdarna, szybko się męczyła. Rewelacyjny talent aktorski; scenki na lekcji z jej udziałem bawiły dzieci do łez, a dla mnie były, dzięki intensywności i barwności - bezcenną pomocą.

Któregoś dnia ojciec Inki, VIP miejscowy, przyszedł do miejscowego pediatry, którego znałam. Vipiasty ojciec zażądał dla córki zwolnienia z wuefu. - A gdzie pana dziecko? - zapytał przytomnie lekarz. - Przecież to nie panu mam wystawić zwolnienie. - A co pan mi tu będziesz...- wymełł Vipiasty Tata...Wystawiaj pan, dziecko słabe jest na ciele. - Jak słabe na ciele - nie ustępował pediatra - to przyprowadź je pan do mnie. Może trzeba się dokładniej przyjrzeć, pomóc, może to coś poważnego, co wymaga leczenia. - Dokładniej to ja się przyjrzę panu! - szczeknął Vipiasty Tatuś. - Bo chyba pan wymagasz leczenia, doktor, skoro mi zaświadczenia nie chcesz wystawić, jak proszę grzecznie. Dzieciak koślawy jest ogólnie, to co będzie skakał jak głupi. No, dawaj, doktor, dawaj!

Tak sobie pogadywali, ale nic ostatecznie z negocjacji pełnych słodyczy nie wyszło. Lekarz konsekwentnie odmawiał wystawiania czegokolwiek bez udziału dziecka w całej imprezie, a ojciec z dzieckiem nie przyszedł - z sobie znanych powodów.

Sprawa utonęła, jak to sprawy mają w zwyczaju, w morzu innych spraw. Inka nadal chodziła na wuef i nadal razem sobie chichotałyśmy na lekcjach.

Minął rok.

Któregoś dnia Inka nie przyszła do szkoły. Zobaczyliśmy ją po długim czasie, dopiero w wakacje. Na wózku inwalidzkim. Pchał ją dzielnie jej kolega z ławki, nazwijmy go - Maniusiem.

Okazało się, że Inka nie tyle "koślawa jest ogólnie", co ma po prostu dystrofię mięśni, której - podstępnie się rozwijającej - rodzice widzieć bardzo długo nie chcieli.

Inka nie miała sił, żeby przychodzić do szkoły. Na nauczanie indywidualne, na polski, zaczęła przychodzić do niej koleżanka polonistka. Nie była to też moja klasa wychowawcza. Straciłam Inkę z oczu...Słuchy tylko chodziły od czasu do czasu.

Raz widziałam Inkę z matką. Słuchy wtedy niosły, że Inka rozzłościła się na wózek. Chciała bez. To był okres poprawy chwilowej widać, więc widziałam je z daleka, na drodze do szpitala, matkę z wiotkim krasnalem, chwiejącym się u jej ramienia.

Minęły trzy lata. - Ula, a co Inką? - zapytałam pewnego dnia koleżankę, która uczyła małą polskiego. - Gaśnie - odpowiedziała krótko. - Wiesz - dodała po chwili - jak to jest. Maniuś już nie ma czasu, żeby na spacery wozić. Dzieci na początku odwiedzały ją często, później coraz rzadziej i rzadziej. Potem już tylko przynosiły pluszaka na Mikołajki. Powierciły się, powierciły, ciasteczka zjadły i polazły. Co ja ci, Aga, będę mówić. Życie, nie? Siedzi Inka na wózku przed telewizorem - i pyka pilotem. Stacji mają dużo, kablówka jest. Ale ona pyk, pyk, pyk, szybko, coraz szybciej, jakby żadnej stacji dla niej nie było. Ona mogłaby jeszcze poodychać, gdyby ktoś pomógł jej się nie starzeć tak szybko...Ja sama nie daję rady.  Na co jej baba w średnim wieku i w przekrzywionym berecie i w bistorku, Aguś, co ją przekonuje, że oddychać warto? Całe życie z niej uszło, dętka, no.  Ale wokół nie ma nikogo, kto by jej powiedział, że jest potrzebna. Taa, babie w berecie to jest potrzebna, żeby jej kity o życiu mogła wciskać. Pamiętasz, jaka na żywa była?

Pamiętałam. Aż za dobrze.

No i westchnęłyśmy sobie głęboko i umówiłyśmy się na spotkanie, kiedy czas pozwoli, żeby obgadać, jak Ince pomóc w bardziej zorganizowany sposób.

Zanim się spotkałyśmy, Inka umarła. Miała szesnaście lat.

Ten sam pediatra, który niegdyś chciał ją zobaczyć, zanim wystawi zwolnienie z wuefu, wiózł ją na ostrym dyżurze do szpitala. - Wiesz - powiedział później - ona mogła właściwie jeszcze ,z medycznego punktu widzenia, długo żyć. To wyglądało tak, jakby odmawiała oddychania, kiedy ją ratowali. - Oddychaj, oddychaj...- Oddycham, oddycham, zostawcie mnie, nie oddycham...wcale...I koniec. I dobrze. Zostawcie mnie. 

Czy tak powinna umrzeć Inka? Bez żadnej stacji, na której czułaby, że tam jej miejsce?

I czy to w ogóle ma jakieś znaczenie? (pyta Inka?)

Może po to do mnie przyszła pierwszego listopada wieczorem, żebym o to zapytała tutaj?

A od siebie dorzucę jeszcze jedno pytanie:

Jak to się ma do form nauczania indywidualnego? Jak szkoła ma się jakoś do echa, płomyka Inki? Czy wcale?

Ot, cztery ściany i nauczanie indywidualne, które się o nie obija. Pyk, pyk. Puk, puk...

Pozdrawiam, świetlistego dnia
Ag

agabu04-11-2004 14:52:45   [#13]

Amrek

Takie wlaśnie sytuacje spowodowały, że się zawzięłam. I działam powodowana niezgodą na to, żeby coś takiego działo się koło mnie, ale...

Teraz już wiem, że nie wystarczy niezgoda, pozytywna złość na rzeczywistość, czy głoszenie wszem i wobec o przykładach zmarnowanego ludzkiego życia.

Nastąpiło niewątpliwie wiele pozytywnych zmian. Dzieci niepełnosprawnych jest coraz więcej w szkołach, ale to dopiero forpoczta  tego, co powinno nastąpić - zanik wszelkich działań integracyjnych i doprowadzenie do stanu, gdy każde dziecko będzie mogło uzyskać wsparcie dla swego indywidualnego rozwoju. Każde ma do tego prawo, ale... Jesteśmy w fazie wstępnej przestawiania ludzkiego myślenia na ten temat. Kiedyś zabijano niesprawne dzieci, potem je izolowano każde z osobna, następnie izolowano w grupach teraz się je "integruje" w wybranych szkołach, w wybranych miejscach, w wybrany sposób. Prawdziwa integracja będzie wtedy, gdy nikt nie będzie o niej mówił, bo ona po prostu będzie naturalnym stanem rzeczy. Tak jak obecność dziewczynek w szkole. (Taki przykład zmiany cywilizacyjnej podało mi dziecko w klasie V na historii.) Jesteśmy w fazie zmian, to daje nadzieję na przyszłość, ale... Tyle jest jeszcze do zrobienia.

Zauważ Agnieszko, imienniczko moja, ile tych "ale".

Kropka napisała:

Dziewczynka powinna być przygotowywana do samodzielnego funkcjonowania w społeczeństwie, tylko my w naszej szkole nie mamy takich możliwości; a w pobliżu jest szkoła integracyjna...

Cóż, z przykrością stwierdzam(jestem ponownie dyrektorem szkoły integracyjnej), że szkoła integracyjna też niewiele jeszcze może. Nie chcę się powtarzać, pisałam na ten temat dużo. Zajrzyjcie przez szukaja do wątku "KTO TO JEST UCZEŃ NIEPEŁNOSPRAWNY"

Ciągle mam nadzieję na nasze wspólne (OSKKO) wystąpienie w tej sprawie do RPO. Wojowanie o integrację nauczyło mnie cierpliwości. Czekam, materiał jest gotowy.

Pozdrawiam serdecznie

agabu04-11-2004 15:09:13   [#14]

To jest bardzo wżne pytanie:

Dlaczego - przy tak rozbudowanym nadzorze wobec zwyczajnego ucznia - odpowiedzialność za wyniki nauczania dziecka niepełnosprawnego istnieje tylko "wobec Boga i historii"? 

Dodam swoje:

Dlaczego - integracja dziś jest pojmowana (na szczęście nie wszędzie) jako łaska dana dziecku, żeby mógło sobie być ze zdrowymi, przepychane z klasy do klasy i niechciane, bo "zaniża poziom" na sprawdzianie, czy egzaminie?

Dlaczego - nie myśli się jeszcze o tym, że taka jak obecnie organizacja nauczania, struktura zatrudnienia nauczycieli i nasza KN, tudzież inne tworzone bez wyobraźni przepisy prawne - niemal uniemożliwiają kształcenie integracyjne i spychają je w sferę pobożnych życzeń, tudzież działań pozornych, które robią dobrze jako plaster na sumienie, ale nie przynoszą oczekiwanych rezultatów?

Kropka04-11-2004 15:16:14   [#15]

szkoła z oddziałami integracyjnymi...

właśnie dzisiaj rozmawiałam z jej dyrektorem, który musiał toczyć walkę o nauczycieli wspomagających, ponieważ "ktoś" doszedł do wniosku, że przy 15 osobach w klasie integracyjnej taki nauczyciel jest zbędny...
  Nawet nie ma czego komentować.
agabu04-11-2004 15:42:37   [#16]

Komentarz

Jest co komentować. Wracam z uporem maniaka do wspólnego naszego wystąpienia. "Ktoś" mógł tak postawić sprawę (OP oszczędza pieniądze), bo MENiS nie wykonał delegacji ustawowej określenia rozporządzeniem tej właśnie sprawy. Możemy wspólnie o to monitować MENiS lub skarżyć sie do RPO. Materiał w tej, między innymi, sprawie jest gotowy!!!!!!!! Zróbmy to.

Widzicie, jakie to co tutaj, jest zbieżne z wątkiem asi o sprawdzianie?

Marku, co Ty na to?

Arwena04-11-2004 17:05:33   [#17]

Amrek

Nie na temat, ale muszę. Wspaniała ta Twoja opowieść o Ince - "i śmieszno, i straszno". Czy Ty nie powinnaś napisać jakiejś książki? A może już napisałaś?
Małgoś04-11-2004 17:21:53   [#18]

az się boję...:-(

boję sie tego, co napiszę ...ale muszę

bo mną wstrząsnęła historia Inki

bo jeśli to prawda, to...

no własnie jak wyrazić, żeby  nie urazić ....?

że zrobił się z tego jedynie ...ładny kawałek literacki

bo przynajmniej dwie dorosłe kobiety - fachowcy - wiedziały, że dziecko gaśnie i tak się tylko ..żałościwie pochylały nad tym znikającym życiem

a przeciez można było wyrwać ją z tego smutku niepotrzebności

bez nakładów finasowych, bez wielkich strat osobistych ...wystarczy BYĆ, zaistnieć w czyims zyciu

wykrzyczeć, przekonać, nauczyć, że to zycie jest ważne ...chocby dla nas, bo wystarczy fakt więzi gatunkowej, żeby cos znaczyć dla kogoś

Żadna instytucja, najlepiej zorganizowana, świetnie wyposażona, dotowana i bogata NIE ZASTĄPI CZŁOWIEKA, który przekona gasnące dziecko, że jest dla kogoś WAŻNE

...sorry, nie umiem taktowniej tego wytłumaczyć, co czuję

ale tak bardzo razi mnie ...literackość tego nieszczęścia

i wiem, że to nie brak programów, pieniędzy, fachowców, czasu i pomysłów skazuje słabszych przedstawicieli naszego gatunku na jałowe, samotne i puste zycie, ale ...obojętność człowieka wobec człowieka, brak poczucia odpowiedzialności za losy innych, brak poczucia wpływu na to, co sie wokół nas dzieje

zostaje tylko ple ple ple ...po fakcie :-(

...

no teraz możecie mnie rozszarpać ;-(

Mada4504-11-2004 18:13:52   [#19]
a ja dziękuję wam dziewczyny za te posty o tych wyjatkowych ludzikach.Mam takich dwóch co to by chcieli poczuć się normalnie. Adaś - dziś już mężczyzna, nie wspomina żadnej szkoły ( a były w tym 3 podstawowe i jedna średnia specjalna). Zmiany wymuszone.Adaś jakby było mało upośledzenia zachorował w wieku 18 lat na schizofremię.Cierpi nadal - tylko inaczej. Młodszy np. Karolek - a tak fajnie się zapowiadał jak mawiają babcie, w szkole średniej ...18tka głęboka depresja, podejżenie schizo - bo to brat Adasia,próby samobójcze.. i nie mówcie mi, że szkoła pomaga. Matka  w końcu powiedziała sobie nauka nie wyścigi.Karolek dobrzeje, po roku ( nadal się leczy) przeszedł do CKU ale jest w nim jakiś żal, może za starą klasą (był w 4 technikum), może nie umie zrozumieć jak to się wszystko klecie, a może to ja korzystam z wątku żeby se pogadać o chłopakach.Może to mój żal?
grażka04-11-2004 21:06:25   [#20]

A ja ciekawa jestem, w ilu szkołach - bo to znana dyrektorom jako pracodawcom instytucja - pracują osoby np: dozorca z zespołem Downa lub sprzątaczka z pogranicza normy. Taka, co to jej trzeba czasem trzy razy pokazać, gdzie ma zamieść lub zetrzeć.

Z upośledzonych dzieci wyrastają upośledzeni dorośli. I dla nich nie ma miejsca w życiu. Pracownik musi być wydajny i sprawny, rzutki i przedsiębiorczy. I jak miałam taki problem, to mi tą prawdę świadomie pochylający się - z mniejszą lub większą troską  - nad dzieckiem - dyrektorzy - uświadomili.

Bo szkoła kiedyś się skończy, nawet przy wydłużonym okresie nauczania. Co dalej?

amrek05-11-2004 09:05:28   [#21]

Małgoś...ja Cię...

nie rozszarpię;-)

po pierwsze dlatego, że wolę ludzi, którzy mówią, co mają do powiedzenia od tych, których żuchwa zaczyna przypominać skorupę z pajęczyną peknięć od żucia i ściskania tego, czego nie mają odwagi wykrztusić wprost.

po drugie dlatego, że z częścią tego, co mówisz, nie sposób się nie zgodzić.

Wszakże - z częścią.

- Wystarczy fakt więzi gatunkowej, żeby cos znaczyć dla kogoś - powiadasz...

Tak daleko nie popędziłabym z wartością formalnego, życzeniowego, więziowego;-) człowieczeństwa. Od tego poczucia więzi - jak wynika z moich doświadczeń - ludzie częściej padają niż się podnoszą.

Padają na pysk, kiedy dostrzegają, lani przez życie po tyłku, jak ta więź niewiele znaczy tak naprawdę, nie pobożnie i nie życzeniowo i nie plasterkowo... Rzeczywistość uczy chętnie, jak często okład na sumienie staje się - niezamierzenie - okładaniem monstrulanym plastrem po łapach...Dla mnie więź międzygatunkowa, Małgoś, jest mało przekonującym powodem do życia. Zbyt teoretycznym. I nie wciskałabym go dziecku na siłę...

To kolejny osobliwie pączkujący temat do bajeczki o fikcji...o absurdach życia społecznego. Może go przy okazji rozwinę gdzie indziej.

Pokaż mi, Małgoś, bodaj jedno dziecko, któremu powiesz: - Dziecko, Ty i ja jesteśmy ludźmi, więc ciesz się i oddychaj mi natychmiast, bo jesteś dla mnie ważne - i to dziecko natychmiast z obudzonego przez Ciebie entuzjazmu wobec więzi gatunkowej nakryje się kapciami ze szczęścia i odzyska sens życia...Jak mi takie dziecko pokażesz, to - przynajmniej na parę dni grzecznie zamilknę.

bo jeśli to prawda, to... - mówisz. No prawda...Najprawdziwsza. Był jeszcze pogrzeb, na który zleciały się tłumy, potężny wąż żałobników do kostnicy z otwartą trumną, niemal cała szkoła, szlochy i ryki i takie tam...I nawet był trębacz nad grobem, ktory odtrąbił wzruszająco odwrót Inki...Tja...

Ula, nauczycielka Inki, polonistka, Małgoś...hm, za tą się ujmę. Choć ona właściwie nie potrzebuje adwokatów. Broni się wszystkim, co zrobiła i robi...po prostu. Widzisz, ja ją poznałam jeszcze na praktykach studenckich, była moim opiekunem i zaprawdę - nie mogłam lepiej trafić. To jeden z tych ludzi, wobec których Twoje refleksje nie znajdują się na miejscu...Pensum ma rozdęte do granic możliwości...niejednemu obudziła wiarę w więź gatunkową;-) bądź ją uratowała przed skarleniem...Nie...Nie ograniczała się do żałościwego pochylania się nad tym znikającym życiem...Ani nad tym, ani nad wielu, wielu innym nie pochylała się tylko...I to tyle - oddania sprawiedliwości...

Kiedyś w życiu przychodzi moment, gdy zaczynasz rozumieć, że nie da się kochać wszystkich, że całego świata nie otulisz.

Przypomniał mi się urywek z listu Korczaka do przyjaciela. On tam pisze: "Smarowałem maścią wszystkie psy parszywe..."

Uderzył mnie swego czasu ten fragment, podszyty jakąś desperacją. Wyobraziłam sobie nieszczęsnego doktora, jak tak smaruje i smaruje, i wciąż i wciąż, a zewsząd, z całego świata, uliczkami, nadciągają stada kundli parchatych, morza kundli, oceany kundli, a ten doktor maże je i maże, aż tchu mu brakuje, ręce omdlewają, księżyc na przemian ze słońcem nad nim i kundlami świecą...

Nie, Małgoś...Nie da się zbawić całego świata. Też kiedyś do tego doszłam. A wtedy ma się dwa wyjścia - najogólniej rzecz biorąc...:

albo się oburzyć, zgorzknieć i obrazić na śmierć...że świat taki befuj. Ja taki śliczny i złakniony dobra, piękna, sprawiedliwości, a tu świat się na mnie cyklicznie i cynicznie wypina...

albo poukładać sobie cierpliwie klocki na nowo...i stać się kimś takim, jak agabu: wyciszonym, bez pretensji, opancerzonym i pogodzonym z drobnymi kroczkami, jakby się było gejszą dobrej sprawy;-)...

Co do literackości tego nieszczęścia...Hm, do wczoraj nie miałam pojęcia, że jest literackie. Zwyczajnie, ponieważ wtedy akurat Inka nie znalazła miejsca we mnie, bo nie da się przytulić wszystkich na raz do serca, jeśli chce się to robic rzetelnie, staram się spłacić dług i przynajmniej opisać jak najprzyzwoiciej i najwierniej, co widziałam...

Łudzę się, że pleple nie zawsze bywa jedynie pustym gadaniem. Gdybym tak nie myślała, musiałabym zrezygnować z pisania w ogóle, Małgoś...czasem słowami jednak coś można osiągnąć...Wierzę w magię trafnych słów...Tak mam...Może to złudna wiara...nie wiem. Miewam chwile wątpliwości, ale chyba gorzej byłoby, gdybym nie miała wątpliwości wcale...Tak to sobie na prywatny użytek widzę...

Żadna instytucja, najlepiej zorganizowana, świetnie wyposażona, dotowana i bogata NIE ZASTĄPI CZŁOWIEKA, który przekona gasnące dziecko, że jest dla kogoś WAŻNE - mówisz.

I tak, i nie. Jasne, że człowiek jest kluczem do wszystkiego, lecz z drugiej strony jest to, o czym pisze agabu, czyli

Dlaczego - nie myśli się jeszcze o tym, że taka jak obecnie organizacja nauczania, struktura zatrudnienia nauczycieli i nasza KN, tudzież inne tworzone bez wyobraźni przepisy prawne - niemal uniemożliwiają kształcenie integracyjne i spychają je w sferę pobożnych życzeń, tudzież działań pozornych, które robią dobrze jako plaster na sumienie, ale nie przynoszą oczekiwanych rezultatów?

Czasami - w chwilach goryczy - można by sądzić, że przepisy i rozwiązania organizacyjne w sprawie, o której mowa tworzą właśnie ludzie kształceni tak starannie, ble, w nauczaniu indywidualnym...tyle w tym sensu jest i przystawalności do realiów...

Człowiek, taa...pięknie, ale i najczstsze intencje potrzebują sensownego otoczenia instytucjonalnego, bo inaczej większość działań rozbije się o bzdurę...

Tyle na gorąco, jak pomyślę, to może coś jeszcze wrzucę.

Pozdrawiam, dobrego dnia

amrek05-11-2004 09:16:42   [#22]

agabu

Zauważ Agnieszko, imienniczko moja, ile tych "ale".

(zauważyła;-)...)

Witaj, agabu, Agnieszko...i pozdrawiam.

Widzicie, jakie to co tutaj, jest zbieżne z wątkiem asi o sprawdzianie?

Marku, co Ty na to?

Marek pewnie odezwał się do Ciebie na priv, agabu:-)?, bo w wątku nie widzę odpowiedzi, a on przeca zawsze się pojawia tam, gdzie ważna jego obecność?

świetlistego dnia, agabu

amrek05-11-2004 09:21:13   [#23]

Arweno, mado, grażko :-)

Arweno, jeśli jest "i śmieszno, i straszno", to dobrze, bo tak było naprawdę. Dziękuję.

mado:-)

grażko

Bo szkoła kiedyś się skończy, nawet przy wydłużonym okresie nauczania. Co dalej?

myślę nad tym, co napisałaś, zajrzę później z tym, co wymyślę...

świetlistego...

Agnieszka

agabu05-11-2004 09:43:42   [#24]

Małgoś

Nie zamierzam Cię rozszarpywać. Masz rację. To ta pozytywna złość...

 Pora nie tylko "się pochylać", ale działać! Już można coś robić. Po co? Po to o czym napisała grażka. Żeby mozna było wykształcić niepełnosprawnego na osobę mogącą samodzielnie funkcjonować w "życiu dorosłym". Nie osiągnie się tego przepychając dziecko z klasy do klasy bez uczenia go.

Upośledzony dorosły może być samodzielny. Oczywiście nie jestem na tyle naiwna, żeby twierdzić, że jest to możliwe w każdym przypadku. Chodzi o to właśnie co po zakończeniu nauki. Niech ona trwa dłużej, ale niech nie będzie udawactwem. Upośledzeni dorośli są jacy są teraz. Jacy mogą być, jeżeli będą uczeni w sposób dający im szansę na opanowanie niezbędnych umiejetności dowiemy się, gdy tak się będzie działo.

Nie chcę pleplać po ....,  

Teraz może o Mirce i Adrianie.

Rozpoczynałam pracę w szkole i w kl. IV dostałam wychowawstwo. W tej klasie była Mirka. Wyższa ode mnie o głowę (a do najmniejszych nie należę), nie umiejąca pisać, czytać - nic właściwie. Były to czasy, kiedy na badania w PPP (wtedy PWZ) mogl dziecko skierować nauczyciel. Nie pytajcie mnie dlaczego po 6 latach bycia w szkole i ukończeniu III klasy to dziecko nie było wcześniej badane. W każdym razie okazało się, że mam w 35 osobowej klasie 11 uczniów z "trudnościami w nauce". Mirka była w najgorszej sytuacji - teraz nazwalibyśmy to niepełnosprawnością sprzężoną. Po roku pracy nauczyła się czytać i pisać bez dodatkowych zajęć rewalidacyjnych, bo takich nie było. Pół roku rozmów z matką pozwoliło małą przenieść do szkoły specjalnej. Były to czasy, gdy panie z PWZ dorabiające w szkole specjalnej broniły sie przed przenoszeniem takich dzieci (wyż i liczne klasy w szkolach specjalnych) - twierdząc, że dziecko jest na pograniczu normy i dopiero jak mu się zupełnie pogorszy, to... Powalczyliśmy - skończyła szkołę specjalną. Potem zawodówkę. A potem zdała egzamin do szkoły średniej. Maturę zdała normalnie. ( Nie zwracajcie mi, proszę, uwagi, że dziś nie byłoby to możliwe). Dziś ma 3 dzieci, pracuje i ma się dobrze.

O Adrainie będzie krócej. Ma świetnych rodziców. Mózgowe porażenie dziecięce dziś kwalifikowałoby go do szkoły specjalnej lub orzeczenia o potrzebie kształcenia specjalnego. Skończył ośmioklasową szkołę podstawową, LO i studia pedagogiczne. Uzyskal ogromna pomoc, sam nie dałby rady, przeszedł wiele operacji. Uczyliśmy go "specjalnie" i przgotowalismy do nauki w LO. Studiował dłużej niż inni, ale ukończył studia z wynikiem dobrym. Jest teraz pedagogiem specjalnym. 

To tyle na temat tego, że można. Mnie chodzi o to, żeby takie przypadki były normą, a nie wyjątkiem.

Pozdrawiam serdecznie.

agabu05-11-2004 09:50:18   [#25]

Nie odświeżyłam

Przeczytalam Wasze posty po wysłaniu swojego. Dobrze mi zrobiły, bo dzis znowu waalcze z pozoranctwem. Myślę o Was ciepło.
Gaba05-11-2004 09:52:12   [#26]
czy macie na myśli moją "hipokryzję systemu oświatowego"?
agabu05-11-2004 09:53:57   [#27]

gaba

 

       . !

amrek05-11-2004 13:15:37   [#28]

gaba

jeśli w pojęciu "hipokryzji systemu oświatowego" mieści się:

uczeń przepychany - który w końcu od przepychania tak się czarodziejsko udrożnia, że każda rzetelna wiedza przepływa przez niego bez śladu i wsiąka w ziemię...

uczeń wypchany - trocinami z faktów, liczb, sensów nie ułożonych w żaden logiczny porządek...

chełpienie się uczniem zegarynką - który jednym tchem wymieni, nawet w nocy, stolice państw świata, lecz Londynu na mapie będzie szukał w okolicach Nowej Zelandii...

odfajkowywanie osiągnięć na papierze - firmowanie nazwiskiem nieprawdziwej informacji, że uczeń posiadł umiejętności, których nie posiadł...tak, że w końcu sam uczeń od patrzenia na te świstki nabiera przekonania, że umie to, czego nie umie lub przekonania, że tak naprawdę nie trzeba nic umieć, bo nie o to chodzi...

przeambitny, przemędrkowany program nauczania, naładowany chciejstwem - którego żaden nauczyciel o zdrowych zmysłach nie traktuje poważnie, bo wie, że realnie nie nadaje się do rzetelnego przekazania, tak ze względu na czas, jak możliwości edukacyjne szkoły, jak możliwości przyjmowania wiedzy przez dziecko...więc nauczyciel z góry przystaje milcząco, że to kolejny pic do tuszowania i ręce mu (czasami) opadają, ale robi swoje...klnąc tylko na brzegu piaskownicy...

przekonanie, że teoretycy i tak wiedzą lepiej, czego szkole trzeba - a ci, którzy w niej pracują po prostu nie ogarniają subtelności i złożoności problemu i powinni w związku z tym położyć uszy po sobie...i się zamknąć....

i parę innych, na które brak tu czasu i miejsca...

to tak...

agabu05-11-2004 15:52:07   [#29]

No tak...

Wygląda mi to na koniec dyskusji. Marek milczy... Stanowiska nie ma. Pozostaje tylko Amrekowa wiara w magię trafnych słów. Dobre i to...
Małgoś05-11-2004 20:58:47   [#30]

Amrek

nie całego świata, nie ludzkości, nie ogromu...

ale konkretu - człowieka sprzed własnych oczu nie można przegapić

i nie mając koncepcji, ani doświadczenia, ale zwykłą wściekłą niezgodę na śmierć z samotności mozna uratowac człowieka tzn. pomóc mu się samemu uratować

i dam Ci przykład

K. mimo nastu lat, niezłej sytuacji materialnej od lat prowadził zycie jałowe: komputer, filmy, wagary, powtarzanie roku, rozbita rodzina, kąt u krewnej, ojciec ..pożal-się-boże, matka daleko w nowym zyciu ...bezsens, brak korzeni, samotnośc, poczucie niepotrzebności, nadwrazliwość, konflikty, chłód, brak jakichkolwioek więzi z ludźmi... mogłabym wymieniać jeszcze długo uzasadnienia nieważności dla świata jego egzystencji

az kiedys cos pekło...bunt, desperacja...krzyk o zwrócenie uwagi...okazało się, że kolejna próba odejścia - tak nieudolnie rozpaczliwa, że az ...powiało optymizmem, bo ujawniła, że cos sie tli, ale trzeba to rozdmuchać

i wierzcie mi ...nie było NIKOGO wokół NIKOGO, w wielkim świecie, w tłumie ludzi

ani rodzina, ani instytucja - NIKT nie czuł powinnosci, ani miłości

i wtedy się nie ma na kogo oglądać, wtedy się nie mysli, n ie analizujem nie kombinuje jak się z tego wykręcić, jak zrzucuć komus kukułcze jajo do ...ogrzania

mysle sobie : nie ma na kogo liczyć, a udawac że to nie moja sprawa nie potrafię, bo jak się coś stanie to nie zasnę spokojnie do końca zycia

i tak z całkiem egoistycznych pobudek, w imie gatunkowej więzi - bo WYSTARCZY BYC CZŁOWIEKIEM, ŻEBY OCZEKIWAĆ POMOCY ZE STRONY DRUGIEGO CZŁOWIEKA

przez kilka m-cy: bieganie po lekarzach specjalistach terapeutach (jezuuuu jaka to fikcja, ile niekompetencji, braków taktu, pozorów pomocy)

szukanie pomysłu na przykucie dziecka do mysli o zyciu

adopcja psa (całą rodzine zaangażowałamw tę akcję)

pojawiła się świetna dziewczyna dzięki apelom w internecie o pomoc w kwesti pieska (wspierałyśmy sie nawzajem, gdy nam wykrzykiwał swojea rozpacz)

regularne spacery po parku

wspólne tresowanie szczeniaka

rozmowy

wizyty u wreszcie dobrego specjalisty od łatania ran w duszy

krycie w szkole "Dajcie mu spokój, to co, że nie był wczoraj na lekcjach, ale jest dziś i był przedwczoraj - to SUKCES"

brutalne uswiadamianie matce ile wciąz znaczy dla niego

i wiele innych działań

i niech nikt nie myśli, że gładko i miło - ataki żalu, złości "Nie się pani nie wtrąca w moje zycie!!!!! Zrobię co bede chciał! I nikomu nic do tego!!!"

i wtedy własnie urodził mi się ten argument "Ale, ja zrobię wszystko, żeby ci pomóc, bo mnie do tego zmusza fakt bycia człowiekiem! I bedę się wtrącać, tak długo, jak długo będzie to potrzebne! I nie obrażę się i nie dam spokoju... i nie ustapię, bo mi zależy na tobie, dlatego że jestes człowiekim!"

....

a dziś jest śliczny, promienny, zakochany w pięknej i mądrej dziewczynie; rodzina się pozytywnie uaktywniła; pies ani na moment nie pozwala zapomnieć o sobie i zyciu ; i własnie się dowiedziałam, ze kończy pisać książkę, którą mu wkrótce wyda jakies wydawnictwo; w szkole ok - nawet sukcesy i aktywność społeczna;

...

nie trzeba rzucać się na naprawianie całego świata

wystraczy nie pozwolić zgasnąć chocby jednemu człowiekowi

to całkiem jak cały świat ... ;-)

agabu06-11-2004 08:57:51   [#31]

A ja tak sobie myślę,

że nie chodzi o jednostkową wrażliwość i ludzkie poświęcenie, ale o normalność. KAŻDY ma prawo do nauki i to powinno być realizowane. Na razie to, jak sama zauważyłaś, fikcja.
amrek06-11-2004 09:13:19   [#32]

Małgoś

Wiem. Rozumiem, o czym mówisz. I uśmiecham się do takiego zaangażowania. I właśnie takie sytuacje są nie do przecenienia, bo fantastycznie otwierają: jeśli ktoś mnie tak wytrwale nie opuszczał, ja w przyszłości - pomny tego, co sam dostałem - będę robić tak samo.

Pies podarowany przez zawziętą Małgoś mocniej ogrzeje niż paragraf. W dodatku wiadomo, że pies - nawet wtedy, kiedy już dawno zdechnie - będzie ogrzewał nie tylko K., ale pewnie i masę innych wokół K. Jest jaśniej, cieplej. Normalniej.

Ale to nie wystarcza.

Mówiąc o "zbawianiu całego świata", Małgoś, miałam na myśli jedynie oczywistość, że fizycznie ani psychicznie sama nie sprostasz więcej niż kilku takim sprawom. Jeśli akurat zajmujesz się K. i jeszcze obok jakimś L. i Ł., to nie wiesz, ile Żetów (do których nie zdążysz z dobrą, wściekle dobrą;-) energią) w tym samym czasie pozostanie bez pomocy. Inka była właśnie takim cichnącym bez prostestu Żetem. Pewnie, że to nie zmienia faktu, że to jest porażka, gryzące przegapienie...To, że zanim ktoś dotarł na koniec ogonka, zajęty Abą, Betą, Cetą...to Inka powiedziała: - Mam siebie i was gdzieś...

Nie zamierzam mówić, że to ok...Ale tak się zdarza po prostu, a żeby zdarzało się rzadziej, to jednak oprócz ludzkiego ognia, tej mocnej niezgody na bycie zasznurowanym gapiem, o której piszesz, a dzięki której w ogóle coś się zaczyna, trzeba też tego, o czym mówi agabu: nie jednostkowych porywów, ale wielolicznych działań o niejednostkowym zasięgu, tak, by rzeczywiście Adrian i Mirka byli - jak pisze agabu - normą, a nie wyjątkiem.

Ja zwierzę, prymityw taki, że póki sama nie zobaczę, nie dotknę, nie usłyszę, nie przeżyję,póty zakładam, że nie wiem do końca, a póty nie wiem do końca - nie mam prawa kłapać.

Dlatego "ludzkość" i "cały świat" uważam - podobnie, jak Ty - za dęty, marny obiekt działań.

Pozwolisz, że - pamiętając nasz maraton w uderzyć ucznia - pozostawię kwestię więzi gatunkowej na boku;-) Jest możliwe, że inaczej nazywamy to, co sprawia, że nie jest się obojętnym.

Pozdrawiam
Ag

amrek06-11-2004 09:29:26   [#33]

o...właśnie

pisząc, nie wiedziałam jeszcze, że jest post agabu. Spokojnie mogę powtórzyć:

nie chodzi o jednostkową wrażliwość i ludzkie poświęcenie, ale o normalność. KAŻDY ma prawo do nauki i to powinno być realizowane. Na razie to, jak sama zauważyłaś, fikcja.

Zresztą, wrażliwość...też miewa cudaczne twarzyczki.

Pewnego razu, na spotkaniu rodzinnym, ciotka, która pracowała w akademickim Studium Wychowania Fizycznego w Krakowie, wśród pogaduch stołowych powiedziała i to:

- Wiecie, zaproponowali mi pracę dodatkową. Rehabilitację niepełnosprawnych dzieciaków. Poszłam. Wytrzymałam tydzień. Ja nie mogę na to patrzeć!!! - rozbeczała się.

Łzy kapią na biszkopt z truskawkami, a ona łka: - Te dzieci są takie nieszczęśliwe. Powykrzywiane i smutne...Chora wracałam po końce włosów do domu po tych zajęciach. Nie. Nie, nie...

Ciotka nie była żadną scukrzoną damulą. Ona zwyczajnie tryskała zdrowiem...i w swojej witalności pragnęła tego samego dla całego świata.

Wrażliwa była...no....kobieta....

świetlistego...agabu

amrek06-11-2004 09:34:09   [#34]

kurczę...i jeszcze jedno...

jak mogłam zapomnieć: -(

dziękuję za maila rozświetlającego tunel, panie Benedykcie:-) Bardzo się przyda. Pozdrawiam, jasnego dnia

agabu, czy też go dostałaś?

Agnieszka

agabu06-11-2004 10:10:39   [#35]

Tak

Dostałam. To jest właśnie działanie, do którego mam zamiar się włączyć.

Pozdrawiam

Marek Pleśniar06-11-2004 10:37:08   [#36]

Już zaglądam:-)

A nie było napisać emaila i zwrócić uwagę? Tytuł był mało wyraźny no więc nie spodziewałem się czegoś "bombowego"

Jestem dość na dniach zapracowany i nie czytałem tak od deski do deski foruma:-)

Oczywiście że sprawa jest godna uwagi i jeśli ktoś z Dyskutantów chce zawiązać zespół, napisać stanowisko to zarząd z przyjemnością zatwierdzi - już w poniedziałek by było gotowe do drogi. Z zaznaczeniem nazwisk prowadzących projekt.

Ze względu na niekontaktowość (oni chyba nic nie robią tylko się uśmiechają - nawet na pismo w trybie KPA nie potrafią odpisać) MENiS rzeczywiście skuteczniej jest poruszyć obu rzeczników. Chetnie się do nich zwrócę. Planujemy za miesiąc gościć jednego z nich na konferencji. Byłaby okazja przypomnieć wtedy o tej sprawie znów.

Małgoś06-11-2004 11:06:37   [#37]

Marku

mnie leży na sercu bardzo sytuacja maturzystów z dysfunkcjami

chodzi o tych, którym poradnie PP zalecają wydłużenie czasu, a CKE nie uwzględnia w swojej "procedurze" takich zaleceń

Napiszę takie pismo, ale nie mam doświadczenia - nie wiem czy powinno to byc zapytanie, skarga, wniosek itp.

Potrzebuję wzoru (na dowolnie inny temat) - chodzi mi o formę

Marek Pleśniar06-11-2004 11:25:04   [#38]

Małgoś - pismo napiszę

ale zbierz materiał (cio jest, co powinno być

co złe, co dobre.

Ja to ubiorę w pismo choćby dziś - pokażę jak wyszło i jak zatwierdzicie że dobre - zarząd jutro, pismo w poniedziałek:-)

A teraz wracam do swojej pisaniny.

 

Aha co do formy - to ma być "krytyczny wniosek o". I dodamy żądanie odpowiedzi.

Stanowiska urzędnicy ochoczo odkładają na półeczkę przed przeczytaniem :-(

Małgoś06-11-2004 11:25:59   [#39]
ok
beera06-11-2004 11:26:02   [#40]

Małgoś

Wlaśnie rozmawialam z Martą ( maeljas) przez telefon

z godnie z ustaleniami z innego wątku opracowuje problem- zatrzymana jest na maturzystach wlasnie.

bardzo Cię proszę- w poniedzialek będzie wstepne stanowisko, przeslemy je albo mailami, albo wrzucimy na forum- włącz się w te prace, może p prostu uzupełnimy dokument o wszystkie interesujące nas zagadnienia

ok?

Małgoś06-11-2004 11:26:41   [#41]
ok bis :-)
beera06-11-2004 11:28:09   [#42]

ooo

wlazłam Wam w paradę- przepraszam :-))

to  będą dwa pisma :-)))

beera06-11-2004 11:32:16   [#43]

zapomnialam zapytać:

ok?

;-)))

( zasada trójjedni ;-))))

agabu06-11-2004 11:48:46   [#44]

Marku

Pytam wprost:

Czy zamierzacie coś zrobić z projektem wystąpienia do RPO i RPD opracowanym przed VI KKDS, prezentowanym w grupie4 i zamieszczonym (bez pisma przewodniego) w materiałach z konferencji?

amrek06-11-2004 15:55:41   [#45]

zgubiona nad miotłą

A ja ciekawa jestem, w ilu szkołach - bo to znana dyrektorom jako pracodawcom instytucja - pracują osoby np: dozorca z zespołem Downa lub sprzątaczka z pogranicza normy. Taka, co to jej trzeba czasem trzy razy pokazać, gdzie ma zamieść lub zetrzeć.

Bo szkoła kiedyś się skończy, nawet przy wydłużonym okresie nauczania. Co dalej?

Drepcze sobie za mną cierpliwie post grażki (20).

Bo on diablo ważny i zmusza mnie, odkąd się pojawił, do porządkowania myśli: - Jak to - by trzymać się stylistyki - właściwie jest nie tylko z integracją...

Jak to właściwie jest przyczynami jej niesamowicie ślimaczego tempa...?

Do normalności, jaką wyobraża sobie agabu wciąż tak nieprawdopodobnie daleko. Dlaczego?

Ponieważ tego dlaczego jest dużo, to sobie je rozbiję na cząstki.

Przede wszystkim wielu z nas gotowych jest myśleć, że wątek dotyczy jakichś obrzeży istnienia, garstki odmieńców. 

A przecież kształcenie zindywidualizowane, indywidualne, specjalne to worek pstrokacizny.

Są w nim dzieci, ktore będą żyły długo...

Są w nim dzieci, które umrą za parę lat...

Są dzieci, które nawet przy najbardziej intensywnej pomocy, osiągną np po trzech latach sukces w postaci trzymania łyżki tak, żeby nie wylać ogórkowej...I raczej nie należy liczyć na więcej...

Są dzieci, dla których barierą jest jedynie(??!) fizyczność, podczas, gdy  niepospolity umysł i bystrość patrzenia, wrażliwość - czynią przy nich z nas kaleki...

Są w tym worku dzieci z zaburzeniami psychicznymi, które odsyłają je na brzeg piaskownicy: nadpobudliwością, nerwicą, depresją..."Tylko" nerwica" wystarczy, żeby np. bać się wychodzić z domu, co rujnuje życie...

Gdzie one wszystkie są, te dzieci? Pomijam, rzecz jasna te np przypięte do respiratora.

Ale gdzie są pozostałe?

Na naszych ulicach ich nie ma. To co? Rodzice naciągają im na uszy czapkę niewidkę przed wyjściem?

Jak bardzo hamuje, zniemrawia działanie na rzecz agabowej normalności mętność celu, do jakiego zmierza kształcenie niepełnosprawnych?

Bo - wracając do przypomnianego na wstępie postu grażki -

czy celem jest

kształcenie woźnej, ktorej każdego ranka w pracy od nowa jakaś dobra dusza cierpliwie będzie tłumaczyć, gdzie miotła ma trzonek, a gdzie włosie, do czego służą i gdzie ich użyć?

To pytanie o to, jakie miejsce dla dzieci z odmiennościami...gdzie ono...jak je opisać, by jako cel społeczny stało się przekonujące?

Czy ktoś z Was ma pomysł, czym zastąpić obraz woźnej z gubiącej myśli nad miotłą w szkole?

amrek06-11-2004 16:03:53   [#46]

oczywiście w ostatnim zdaniu...

...ma być bez "z" - obraz woźnej gubiącej myśli nad miotłą w szkole...
amrek07-11-2004 09:40:48   [#47]

dżizzz

Tak sobie myślę, że se do siebie tutaj pogadam. Może ktoś tu zagląda, choć milcząco.

Że agabu zamilkła, to rozumiem. Nie dziwota.

To, żeby nadal ktoś gadał, to ja w pustym pokoju pomamroczę. Do duchów np.   

Tak sobie myślę:

Czy ten wątek nie pięknie pokazuje, jak wygląda klimat wokół integracji?

agabu - mówi oszczędnie, szuka sprzymierzeńców, zachowuje siłę do powolnych działań - kładąc nacisk te zorganizowane, celowe, zmieniające patrzenie na problem.

Małgoś - wzrusza się i złości po ludzku. Przywołuje więź gatunkową i nieraz pomaga spontanicznie, lecz potem wraca do swoich spraw, co jest naturalne.  

mada - przejmuje się głęboko, czasem westchnie. Potem - milczy. Może dokładnie wie, jak słowa niczego tu nie zmieniają? Nie wiem. Nie znam jeszcze mady za dobrze.

Grażka - pokazała, jak dalece donikąd prowadzi edukacja...w przestrzeń, gdzie brak miejsca dla ludzi, o których mowa. I jak brakuje jasnego celu, który przekonałby, że warto edukować, a nie uprawiać udawactwo.

Ja to taki głos wołającego na puszczy. Może się wydawać, że to próba głosu...

Problem zaś utknął na smętnym obrazie kobiety, która dostaje z litości lub więzi gatunkowej pracę, do której się nie nadaje....

Jest wielce możliwe, że wielu, wielu ludzi tak właśnie inetgrację postrzega...

Jak?

A tak: Tytaniczny wysiłek zespołu specjalistów, który służy stworzeniu woźnej, jak swtorzeniu świata, a ta woźna nie umie zamiatać...Należałoby zatrudnić jeszcze na koszt podatnika asystenta woźnej.

Głupie, no nie?

Mało kto da się pokroić dla takiego celu.

Kto z nas, powodowany więzią gatunkową, zatrudnia obecnie w szkole niepełnosprawnego?

Ilu z nas pracuje z niepełnosprawnymi?

Takimi jak Adrian, o którym pisała agabu...?

Jaka korzyść płynie społeczna z fikcji, udawactwa, pozoranctwa w tej sprawie?

Tja...Rodzice jednak naciągają na uszy czapkę niewidkę tym swoim dzieciom chyba, no nie?

grażka07-11-2004 10:35:01   [#48]

Wybaczcie, miałam kurs weekendowy i choć wczoraj przejrzałam wasze posty, to nie miałam siły nic napisać.

W moim życiu pojawiały się różne osoby. Byłam przez wiele lat drużynową, miałam dzieci z różnych środowisk, takie z pogranicza normy i czesto z rodziny patologicznej jednocześnie. Były w drużynie rok, czasem dłużej, najczęściej znikały razem ze skończeniem podstawówki. Pamiętam je do dziś, ale kontaktu nie mam z żadną z ówczesnych dziewcząt - jako nastolatka czułam tylko, że coś należałoby może więcej zrobić, ale nie miałam czasu na kontynuację. Dziś się już z uczuciem niepokoju pogodziłam - robiłam wtedy to, co mogłam zrobić: jeździły na obozy, wypraszałam u rodziców przychodzenie na zbiórki, bywałam w szkole u nauczycieli (jako absolwentka sprzed dwóch, trzech lat znałam wszystkich, a na szczęście większość chciała ze smarkatę rozmawiać), pomagałam w lekcjach. I tyle.

Po urodzeniu syna przez rok opiekowałam się zastepem w szkole specjalnej. Grześ do wózka i na zbiórkę :) Zastępową była dziewczyna formalnie pełnoletnia, absolwentka tej szkoły, która w harcerstwie po prostu żyła; jej rodzina to wóda, robienie dzieci między pobytami w więzieniu, życie potem tylko z zasiłków na te dzieci, praca - w życiu. M. w zasadzie tylko sypiała w domu.

Przez kilka następnych lat dawałyśmy jej miejsce w harcerstwie. Aktywne, z akceptacją i wsparciem - podjęła naukę w liceum wieczorowym, pracowała, odwiedzała nas prywatnie, pomagałyśmy w załatwianiu lekarzy (poważna, zaniedbana w dzieciństwie choroba oczu). M. jednak z harcerstwa odeszła - przy całej naszej życzliwości nie mogła zostać instruktorką i drużynową samodzielną - nie mogłyśmy wziąć za to odpowiedzialności, a było to jej ambicją i marzeniem. I nie potrafiła tego zrozumieć - nie była w stanie. Nie mogła pojąć odpowiedzialnie własnych ograniczeń - i tego  nie dałyśmy rady jej wytłumaczyć.

Za to do dziś pracuje w firmie jednej z instruktorek - jako goniec, pakowaczka, czasem sprząta. Wpada od czasu do czasu na herbatkę - pogadać. Cieszy się z siostrzenic (choć tak naprawdę to często tylko dzięki niej te dzieci mają co jeść - tak samo jak i reszta rodziny).

Czy pracuje w zawodzie? Nie. Bo system edukacji tą dziewczynę wykształcił na szwaczkę - z jej poważną wadą wzroku i mniejszą sprawnością manualną. Skończyła zatem szkołę kompletnie w życiu nieprzydatną.

Dlatego pytam, co dalej. Bo po to, aby zatrudnić taką osobę, trzeba przede wszystkim poczucia więzi, a nie racjonalizacji zatrudnienia. I odporności, bo kontakt z nimi nie jest łatwy.

I z racji wielości takich osób, wiele musi taką więź czuć. Nas na M. było 4, i tylko jednej udało się częściowo pomóc.

Mada4507-11-2004 11:18:29   [#49]

nieudacznik ze mnie w tym temacie okrutny. Nabiegałam się troche w tym życiu, bo połowę swych lat ( a z leniwego nicku wiadome ile), za prawdą, sensem, za specjalistami, nauczycielami. Wdrapywałam sie na dachy bloków, by zamazywać słowa pisane wysoko na murach przez dzieciaków ( ot emocje?), szukalam pracy,zrozumienia ale najbardziej tej jednej jedynej osoby, ktora na gadaniu o pomocy by nie skończyła. Mada Amrek troche zmęczona, trochę zawiedziona samą sobą. Ale i spokojna juz jakaś, pokorę życia odnalazłam i ona mnie ukoiła. Z butnej, samotną i szczęśliwą w swych zmaganiach uczyniła.

Botka07-11-2004 11:35:55   [#50]

właśnie

grażko nasunęły mi się spostrzżenia z własnej praktyki nauczycielskiej, które odsunęłam daleko od siebie. Kilka ładnych lat temu trafił do kojej klasy chłopak wesoły, sprytny, ale z ogromnymi deficytami - dysleksja, dyskalkulia... Pracowałam, walczyłam o to dziecko z rodzicami, z poradnią i kiedy bezradna siedziałam w domu mój mąż powiedział "on nauczycielem nie będzie, ale przy ojcu nauczy się zawodu - stolarz i będzie kasę zbijał, a ty za kilka lat pójdziesz do niego, żeby ci biureczko zrobił"- uśmiechnęłam się wtedy..., ale dziś chłopak rzeczywiście jest fachowcem i dobrze zarabia. Czy umie czytać - nie wiem, czy umie liczyć - chyba tak, bo pieniadze zarabia. Zatrudnia księgową i sekretarkę, a sam jest fachowcem i panem na włościach. To tylko przykład i potwierdzenia na to co wcześniej pisała grażka. Ludzie sami są bezradni, ale dla wielu konkretna pomoc ze strony bliskich i życzliwych ludzi może być zbawieniem. Sama jednak nie mam przekonania czy zatrudniłabym taką osobę - chyba za duża odpowiedzialność.
strony: [ 1 ][ 2 ]