Dziś zadzwoniła mama, że właśnie się dowiedziała o pozytywnym wyniku. Od dziś przez 14 dni będzie objęta kwarantanną. Ale trójka jej szkolnych dzieci została objęta kwarantanną przez 21 dni liczać od dziś. To pierwszy przypadek u nas, więc póki co, zero doświadczenia z Sanepidem, ale z mamą wiele...  Mama jest z rodzaju przerażliwonych i koloryzujących rzeczywistość; często, jeszcze przed wirusem, lekki katarek i dzieci znikały ze szkoły na 2 tygodnie.  Czy szkoła powinna otrzymać/otrzyma  jakąkolwiek informację od Sanepidu dotyczącą kwarantanny naszych uczniów? Czy po prostu musimy uznać informację od mamy jako jedyne słuszne źródło informacji?

Też dostałam taka informację od rodzica. Zadzwoniłam do sanepidu, który potwierdził informacje od rodzica. 

Nic więc nie robimy.

Po rozmowach z rodzicami uczniów dwukrotnie wystąpiłam pisemnie do sanepidu z zapytaniem, czy nasz uczeń (podając adres) przebywa na kwarantannie.

Pierwszy raz mi mi udzielono twierdzącej odpowiedzi.

Drugi raz otrzymałam oficjalny telefon od ich prawnika, że nie będą udzielać takich informacji, bo byłoby to załamaniem RODO i poinstruowano mnie, żebym więcej się z takim pytaniem do nich nie zwracała. 

 

To ja się nie dziwię, że do sanepidu się dodzwonić nie można... ;-)

Sanepid ma co robić. Dziecko na kwarantannie traktujemy u nas, jako nieobecne z powodu choroby. Rodzic ma moc usprawiedliwiania nieobecności swojego dziecka w szkole.

Gdyby był potwierdzony pozytywny test u dziecka/ucznia szkoły, to tu już powinna ruszyć cała machina działań.

A mi się wydaje, że trochę przesadzamy. Rodzic ma prawo decydować o dziecku i nie musi nawet podawać przyczyny nieobecności. Równie dobrze mógłby napisać, że dziecka nie będzie przez najbliższe trzy tygodnie. Trochę ekstremalne, ale mimo wszystko możliwe. Tak, wiem - obowiązek szkolny, ale przepisy mówią o 50% nieusprawiedliwionych nieobecności w ciągu miesiąca (art. 42. ust. 2. UPO).

Poza tym zdecydujmy się, raz słyszę o tym, jak to rodzice puszczają do szkoły dzieci chore, innym razem, że z katarkiem w domu zostawiają.

Nie utrudniajmy życia sobie, rodzicom, uczniom i teraz także... sanepidowi.

Też tak uważam. Jestem w rejonie dużej ilości zarażeń i mówiąc brutalnie - nie mam czasu ani dzwonić do sanepidu ani pisać aby się upewnić, że uczeń jest na kwarantannie. Jest problem z absencją nauczycieli oraz z aktywnymi chorymi.

Z resztą z tą kwarantanną to u nas nie jest tak jak to powinno działać. Osoba ma objawy chorobowe 5 października, 6-go dzwoni do lekarza ale ten wcale nie kieruje na test, samopoczucie się pogarsza, kolejny telefon 9-10-go, jest zlecenie na test ale ten trzeba sobie zorganizować - znaczy się obdzwonić punkty, z reguły na test chory czeka 2-4 dni, póżniej na wynik za dwa kolejne dni... Jak jest wynik pozytywny to wcale sanepid nie nakłada od razu kwarantanny. Znam osobiście przypadki gdy oficjalne info o kwarantannie przyszło już po kwarantannie.

Tak więc jeśli ktoś nie posyła dziecka do szkoły bo wie, że może być coś na rzeczy to chwała mu za to. Nawet jakbym się uparł to oficjalnej informacji o kwarantannie nie potwierdzę bo jej po prostu nie ma. Co więcej - wiem, że nauczyciel ma COVID ale sanepid tego nie wie...

Inna sprawa to dodzwonić się do sanepidu... lub uzyskać jakiekolwiek pismo od nich. Wczoraj próbowałem około 50 razy - bez skutku. W sytuacji pozytywnych przypadków COVID nie mogę liczyć na kontakt z nimi, a co dopiero z takimi pierdołami - „czy Jasiu Kowalski” jest objęty kwarantanną.