Ale ja mogę .... :-)
Pytań o przyszłość polskiej edukacji jest wiele i - prawdę mówiąc - nie bardzo wierzę w szybkie, jednoznaczne i... hm... optymistyczne wypowiedzi. I to nie dlatego, żem malkontent lub że szukam ciągle dziury w całym (choć jestem tu i ówdzie o to pomawiany), ale dlatego, że jeszcze się ten nie narodził, co by każdemu dogodził. Tak, tak, dogodzić ludziom trudno. Pewnie dlatego mnie też. Cykliczność roku szkolnego wyzna-czana jest natężeniem sił i woli w procesie edukacyjnym, bywa wyznaczana kalendarzem roku szkolnego, ale najbardziej widoczna jest w imprezowaniu. Wiem, wiem, nauka i nauczanie to ciężka praca, więc mówienie o imprezowaniu jest tylko ewidentną prowokacją, pomówieniem i szarganiem dobrego imienia tych, co to kaganek oświaty... znam! Pozostanę jednak przy swoim. Do imprez najbardziej wmontowanych w świadomość uczestników oświaty zaliczyć możemy, a jakże, studniówkę. Jakoś tak w niebyt odchodzi bal maturalny, czyli komers; ale wiek balangowiczów obniża się znacznie, więc pewnie lukę tę wypełnia „półmetek" gimnazjalistów (no co? mają już prawie piętnaście lat!). Za naszych czasów (bardzo lubię zrzędzić jak zgred) studniówka była w szkole i nikomu nie strzeliłoby do łba, robić to gdzie indziej. No tak, ale myśmy byli cofnięci o te kilkadziesiąt lat, stąd białe bluzki, spódniczki, nauczyciele w jednej auli z o.m.c. abiturientami, rodzice spięci i zdenerwowani, żeby wyszło, jak trzeba. Dziś prawie nikt studniówki w szkole nie organizuje. Spytałem: dlaczego? Przecież na terenie szkoły nie wolno podawać alkoholu! No tak... ale zaraz, przecież to studniówka, a nie zakładowa potańcówa! Tak więc jeszcze raz okazało się, żem jakiś taki niedzisiejszy. Jest kilka prawd, które musiałem przyjąć do wiadomości. Po pierwsze: organizatorem studniówki są rodzice, a im wygodniej już nie organizować, tylko zebrać pieniądze, zapłacić w knajpie i sprawa odfajkowana. Niech się dzieci bawią! Po drugie: nauczyciele są zaproszonymi gośćmi, mają się bawić, cieszyć, pokosztować trunków, a nie pilnować szkolnych zakamarków i sprawdzać, czy wychowankowie nie wnoszą do szkoły flaszek z wodnym roztworem C,H.OH lub nieznanymi im bliżej wyrobami parafarmakologiczny-mi... Niech się dzieci bawią! Po trzecie: szkoła wychodząc w swej działalności poza zadania statutowe (organizuje bal), winna odprowadzić tantiemy twórcom, a tak czyni to kierownik lokalu lub szef zespołu muzycznego. Niech się dzieci bawią! Po czwarte: nie wiadomo jak to jest z polisą ubezpieczeniową - na czas studniówki trza dodatkowo ubezpieczyć balangowiczów, czy nie? Niech się dzieci bawią! Po piąte: pijany uczeń w szkole to naruszenie statutu i postępowanie dyscyplinujące, a w knajpie... skoro ma już osiemnaście lat... Niech się dzieci bawią! Po szóste: nauczyciel też człowiek i całej nocy o suchym pysku nie wytrzyma; w szkole wypada mu pić herbatę z własnego kubeczka podarowanego przez sponsora, tutaj podają napoje w krystalicznie czystych szklaneczkach... Niech się... bawią! Po siódme: pismaki tylko czekają, żeby napisać, że w szkole była pijacka burda; a że w knajpie, to przecież (w Polsce) żaden news; tak więc spokój także po... Niech się bawią! Po ósme... Ok, wystarczy. Czy ta wyliczanka znów obróci się przeciwko mnie? Pewnie tak. A przecież nie chodzi mi tylko o to, że wszyscy robimy się wygodni, ale o to, że od szkoły mam chyba prawo wymagać nieco... Ale to może tylko przejaw mojej naiwności... W jednym z ostatnich wydań znanego tygodnika odnotowano redakcyjną dyskusję nt. socjologii. - Sukces nauk przyrodniczych wynika z tego, że polegają na opisywaniu jedynie prostych układów. Naukowcy społeczni zaś opisująnajbardziej złożony układ, jaki znamy w tej części wszechświata, czyli ludzi i ich wzajemne relacje- mówił jeden profesor. - Elektrony nie różnią się międzysobą, podczas gdy „elektrony" socjologa różnią się od siebie tak znacznie, jak naprzykład Lepper i Balcerowicz. Gdyby elektrony miały wiadomość Leppera i Balcerowicza, wszystkie równania fizyczne trzeba by wyrzucić do kosza - dodał inny. Zadumałem się na tymi tezami. No, może nie aż tak bardzo, ale... - Socjologia wywiera coraz większywpływ na nasze życie. Wpływ ten stał się wręcz niebezpiecznie duży - twierdził kolejny. - Naukowcy społeczni łatwo przechodzą od opisu tego, co jest, do stwierdzenia, jak być powinno, wyciągając zupełnie nieuprawnione wnioski. Wypowiadają się na tematy, które od wieków były zarezerwowane dla filozofów - krytykował. - Skutek jest taki, że normy społeczne czy obyczajowe są coraz silniej modyfikowane przez poglądy większości. Każdy wniosek jest dziś uprawniony. Opierając się na badaniach socjologicznych, nie bylibyśmy w stanie sformułować takiej normy moralnej jak dekalog! - mówił. A w szkole? Jak to jest? Czy szkoła jest jeszcze od przekazywania jakichś wartości, czy winna akceptować wszelkie wokół niej zmiany, także obyczajowe i moralne, asymilować je i stawać się wobec nich spolegliwa? Czy nauczyciel jest jeszcze autorytetem czy tylko żałosnym kumplem, co to sztachnie się z uczniem szlugiem w knajpianej toalecie? Czy nauczyciele widzą coś więcej niż ich uczniowie, czy też syndrom swoistego kubła z przezroczystego pleksi ma gwarantować im jeno obserwację uczniowskiego świata bez potrzeby ingerencji w niego? Choć z drugiej strony, może i lepiej, że nie szaleją odprowadzając, jak nauczycielka w znanej mi podstawówce, ucznia do szkolnego pedagoga, bo na lekcji używał brzydkich wyrazów. A jakich to wyrazów? Powiedział: kastrat! Inna zaś do dzienniczka uczniowskiego wpisała: spakował się na dziesięć minut przed końcem lekcji. Po takim wpisie też bym się u niej spakował... Tak, wiem, skrajne postawy, skrajne zachowania. Tylko obawiam się, że nie-odosobnione... Niestety. DYREKTOR SZKOŁY Nr 3 - marzec 2004 |