Forum OSKKO - wątek

TEMAT: Autorytet nauczyciela w dobie prasy i praw ucznia
strony: [ 1 ]
RomanG19-12-2003 16:40:37   [#01]
Uciekli z BIDULA

--------------------------------------------------------------------------------


Dwa lata temu, wychowankowie oskarżyli dyrektorkę domu dziecka w Bytomiu o złe traktowanie, okradanie, bicie. Później przed kamerami TV przepraszały ją za niesłuszne oskarżenia. Ich skarga miała być próbą szantażu, chcieli aby dorośli się ich bali. Osiągnęli swój cel. Prokuratura postawiła kobiecie zarzuty. Była dyrektorka do dziś nie może odnaleźć miejsca w życiu. Jej świat się zawalił. W takich przypadkach nieprzygotowani dziennikarze i inni ludzie z zewnątrz, uwierzą "biednej sierocie". Tymczasem do domów dziecka trafiają coraz bardziej zdemoralizowane dzieci, a wiele domów zaczyna zamieniać się w ośrodki resocjalizacyjne. Myślę, że warto o tym pamietać przed przeczytaniem dwóch poniższych artykułów.

Uciekli z bidula
Tygodnik "Przegląd" 23/2003,
www.przeglad-tygodnik.pl


Wychowankowie Domu Dziecka w Piekarach Śląskich zorganizowali ucieczkę, aby ich życiem zainteresowały się media

Uciekli z bidula

Brudne ściany, odrapane drzwi, gołe posadzki, pokoje umeblowane starymi, rozsypującymi się sprzętami. Dom Dziecka w Piekarach Śląskich leży na uboczu. Mieści się w byłym internacie przyklejonym do Zespołu Szkół Zawodowych.

Dzieciaki wręcz mnie obsiadają. Cieszą się, że mogą z kimś pogadać, wyżalić się. - Dawid miał urodziny, skończył 11 lat - opowiadają na zmianę Łukasz i Krystian. - Postawił nam wiśniak i piliśmy go w krzakach. Wychowawcy ukarali nas, do odwołania zabraniając wychodzić popołudniami na miasto. Więc się zerwaliśmy.

Nocowali w domu jednego z chłopców. Ojciec jest w więzieniu, drzwi nie są zamykane. Rano zbierali złom, za zarobione pieniądze kupowali coś do jedzenia i do wieczora rżnęli w karty. W końcu postanowili wrócić do domu dziecka i zabrać stamtąd namiot. Wysłali najmłodszego, którego wychowawcy zatrzymali, ale następnego dnia znów uciekł. Za nimi poszły trzy dziewczynki. Jedna złamała rękę, przeskakując przez murek. Nocowały u matki jednej z dziewcząt, ale ta nie zainteresowała się opuchniętą ręką. Dopiero po ich powrocie wychowawczyni zawiozła Żanetę na pogotowie. Żaneta ma 11 lat, a jej towarzyszka "z gigantu", Andżelika, 12. Żadna nie chce rozmawiać na temat ucieczki. Wstydzą się.

Bardziej rozmowniejsza jest siostra Andżeliki, 15-letnia Aneta. - Uciekłam, bo wkurzyłam się na wychowawczynię - opowiada. - Jestem zagrożona z matematyki i ona powiedziała, że jak nie będę się uczyć, pójdę do poprawczaka i rozdzieli mnie z siostrą.

- Część dzieci wróciła do domu sama, jednego chłopca przywiozła mama - mówi rzecznik piekarskiej policji, Roman Rabsztyn. - Część odnaleźliśmy dzięki psu tropiącemu. Znalazł ich w krzakach niedaleko domu. Grali w karty. Zdarzały się już nam ucieczki, ale nie są częstsze niż w innych placówkach. Procedura jest taka, że po złapaniu uciekinierów przed odwiezieniem ich do placówki rozmawiają z nimi specjalnie wyszkoleni pracownicy z pionu prewencji. Dzieci nie skarżyły się wtedy na nic konkretnego.

Nie mamy komu ufać

- Wiadomo, że dyscyplina musi być - mówi jedna ze starszych dziewcząt, Iza - ale nam nie daje się szansy na poprawę. Za wszystko, co robimy źle, jesteśmy karani - zakazem wychodzenia, obcinaniem kieszonkowego itd. A nagród nie ma.

Jedna z dziewcząt (nie chce podawać imienia) próbowała w zeszłym roku popełnić samobójstwo. Dyrektorka zabroniła jej spotykać się z chłopakiem, chociaż miała już 18 lat. Łykała w ubikacji tabletki, a koleżanka wyciągała je jej z gardła. - Płakałam całą noc, ale żadna wychowawczyni nie przyszła i nie pogadała ze mną - żali się. - Z chłopakiem spotykam się do dziś, ale nigdy nie zapomnę dyrektorce, że wpędziła mnie w taki stan. Jeśli sami nie chcą z nami rozmawiać, powinni sprowadzić psychologa.

Adam jest w tym domu od ośmiu lat. Trafił tu jako siedmiolatek. - Kiedyś było zupełnie inaczej, wychowawcy z nami rozmawiali, nie było takiego terroru i dyscypliny.

Obecna dyrektorka, Urszula Cieśla, pełni swą funkcję od września ub.r. Wcześniej przez siedem lat była pedagogiem. Dzieci, które są tu najdłużej, twierdzą, że wówczas też nie przejmowała się nimi. - Zamykała się w swoim pokoju. Wcale jej nie znamy, traktuje nas obojętnie i bez serca. W ogóle nas nie rozumie. Kiedy raz przyszła w nowej spódnicy, stwierdziła, że nas i tak nie będzie na taką stać, bo jesteśmy nieuki i gorsze dzieci - skarżą się starsze dziewczyny.

Dwunastoletni Kamil ma inną opinię: - Kiedyś dorwał mnie Jasiu, taki starszy, i kopnął, tylko dlatego że mój brat go przedrzeźniał i nazywał Jasiem Fasolą. Wówczas pani dyrektor i wychowawca obronili mnie i nie dostałem gorszego bicia. Zresztą tu często się zdarza, że starsi znęcają się nad młodszymi.

Ten Jasiu, ponad 180 cm wzrostu, opowiedział dziennikarzom, że tylko lekko kopnął kolegę, a dyrektorka i wychowawcy srogo go za to ukarali i "zwyzywali".

Dzieciaki zarzucają też dyrektorce, że nie pozwala im trzymać zwierząt. - Koleżanka miała szczurka, który urodził kilkanaście młodych - opowiada Basia. - Nie mogliśmy ich oddać do sklepu zoologicznego, bo były za małe, a dyrektorka kazała nam je zlikwidować.

- W zasadzie nie możemy trzymać w pokoju nawet ślimaka, a jak raz przyplątał się mały kotek, nie pozwoliła go wpuścić i zamarzł pod płotem - dodaje Iza. W pokoju pani dyrektor pływa w akwarium złota rybka.
- Dzieci mogą trzymać zwierzątka, ale nie duże psy i szczury - mówi Urszula Cieśla. - Proszę sobie wyobrazić panikę sprzątaczki, gdy musiała tam odkurzać, a blisko 20 szczurów biegało po każdym kącie.
- Nie podoba mi się tu, ale chcę zostać jak najdłużej, bo gdzie będę mieszkać? - mówi z determinacją 18-letnia Patrycja. - Boję się, że nikt mi nie pomoże i będę musiała liczyć tylko na siebie.
- To oburzające, że dziewczyny tak myślą - stwierdza dyrektorka. - W zeszłym roku pięcioro naszych wychowanków, nawet takich, którzy nie byli z Piekar, dostało swoje kawalerki. W tej sprawie władze miasta działają sprawnie. Dzieci dostają też pieniądze na wyprawkę - w zależności od długości przebywania w domu dziecka.

W pokoju pedagogów siedzi Ania Dalibóg. Była wychowanką domu przez pięć lat, teraz się usamodzielniła, ma małego synka. Przyszli odwiedzić dom i wychowawczynię Katarzynę Cichy. - Pani Kasia bardzo nam pomogła - opowiada. - Tu była dyscyplina i bywało różnie, jak to w domu dziecka. Ale dla mnie to był jedyny spokojny dom, jaki w życiu miałam.

Listy do władz

W domu dziecka nie ma takiego, które by nie powtarzało klasy, niektórzy kilka razy. Tylko jedna matka wychowanka interesuje się jego losem i regularnie go odwiedza. Inni rodzice o nich zapomnieli. Starsi chłopcy są agresywni, niektórzy kwalifikują się do zamkniętych placówek wychowawczych. Właśnie uzyskano zgodę sądu na umieszczenie jednego z nich w takim ośrodku, ale dyrekcja boi się go tam odesłać, żeby nie była posądzona o zemstę. - W grudniu ub.r. dzieci przyszły z petycją do prezydenta, żądając zmiany dyrektora - mówi Teresa Nowak, rzecznik prasowy Urzędu Miasta w Piekarach Śląskich. - Prosiły też o poprawę swoich warunków materialnych, skarżyły się, że nie dostają kieszonkowego, nie mają nowych butów ani odzieży. Nie mówiły o biciu czy znęcaniu się. Narzekały tylko na zbyt dużą dyscyplinę.

Prezydent Stanisław Korfanty zalecił jak najszybsze przygotowanie dwóch mieszkań dla najstarszych wychowanków. A dla młodszych znalezienie rodzin zastępczych. - Jeśli dostaną klucze do samodzielnego lokum, poczują przedsmak wolności i dorosłego życia - zauważa dyrektorka. - Teraz na miejscu mają praczkę, sprzątaczkę, kucharkę, a jeszcze narzekają na konieczność dyżurowania w kuchni. Chciałam ich czegoś nauczyć, ale oni nie mogą przyzwyczaić się do systematyczności, obowiązków. Zawsze marzyłam o tym, żeby pracować w domu dziecka. Jednak zderzenie wyobrażeń z rzeczywistością przerosło moje oczekiwania. To trudna i niewdzięczna praca.

- Chcielibyśmy normalnie pracować, ale po całym tym zamieszaniu wychowankowie zupełnie nas ignorują, a gdy tylko zwróci im się uwagę, od razu straszą, że zawołają dziennikarzy albo kontrolę - mówi wychowawczyni Katarzyna Cichy. - O wzmocnieniu dyscypliny nie decydowała sama pani dyrektor, to wola całego personelu.

Dzieci napisały też do urzędu wojewódzkiego. Efektem tego listu były dwie kontrole, jedna zakończona w kwietniu, druga kilka dni temu.

- W tym domu jest duży, trwający podobno już od wielu lat konflikt między pracownikami, a szczególnie między jedną z nich a panią dyrektor - mówi Ewa Chrost z Wydziału Polityki Społecznej Urzędu Wojewódzkiego.

Kontrola stwierdziła, że jedna z wychowawczyń, pani B., próbuje manipulować dziećmi. Wydaje się, że bardzo zależy jej na dyrektorskim stanowisku. Poprzedni dyrektor, Ireneusz Dobrowolski, którego teraz dzieci chwalą, zrezygnował m.in. właśnie z powodu tego konfliktu. Nie mógł poradzić sobie ze stresem. Ogłoszono wówczas konkurs na nowego dyrektora, ale nie został rozstrzygnięty. Prezydent powołał więc na to stanowisko Urszulę Cieślę.

- Nie jesteśmy manipulowani, bo mamy swój rozum, nikt niczego nam nie obiecywał za robienie szumu wokół "hajmu" - twierdzą wychowankowie. - Chcemy, aby dyrektorem był ktoś zupełnie nowy, kto nas nie zna i kogo my nie znamy, aby traktował nas jak ludzi, a nie coś gorszego.

We wnioskach z kontroli zarzucono, że placówka zatrudnia pedagogów, którzy nie przestrzegają zasad etycznych. Chodzi zwłaszcza o sprawę kieszonkowego. - Powinniśmy dostawać 45 zł miesięcznie, a od pół roku nie dostajemy nic - mówi Adam. - Wprawdzie umówiliśmy się z dyrektorką, że wypłaci nam większą kasę na wakacje, ale już teraz wiadomo, że będzie ona mocno obcięta, bo kieszonkowe ścina nam się za różne przewinienia. Na koniec miesiąca czasami dostawaliśmy tylko 5 zł.

Kontrola wykazała również, że niektórzy pracownicy są zatrudnieni jeszcze gdzie indziej na pełnych etatach, jako pedagodzy szkolni. Prezydent zalecił, aby do 1 czerwca określili, na którym etacie zostają. - Karta nauczyciela nie zabrania pracy na kilku etatach - komentuje rzecznik Teresa Nowak. - Chory przepis rodzi chore sytuacje.

Stwierdzono też, że w placówce nie przestrzega się prawa dzieci do nauki (ponoć były przypadki zatrzymywania ich w domu podczas zajęć szkolnych) ani do wolności od przemocy psychicznej; pedagodzy wplątują wychowanków w swoje konflikty. - W tym domu nie ma psychologa na etacie, a jest tam bardzo potrzebny - mówi Zofia Gajowska, dyrektor Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej w Piekarach Śląskich. - Jeszcze trzy lata temu placówka była pod naszą opieką. Potem przepisy się zmieniły i psycholog chodzi tam tylko na wezwanie. W tej chwili mam pięć i pół etatu na stanowisku psychologa, a w Piekarach jest ok. 10 tys. dzieci w wieku 3-19 lat. Ok. 30% dzieci potrzebuje pomocy psychologicznej.

Widoczne jest, że konflikt podzielił dzieci i wychowawców na dwie grupy. Dzieciaki czują się silniejsze, bo ktoś zwrócił na nie uwagę, Wychowawcy i dyrektorka są zmęczeni ciągłymi wizytami dziennikarzy. To zakłóca ich rytm pracy. Prowadzenie placówki w hotelowym stylu nie sprawdza się. Oprócz dyscypliny, uczenia obowiązkowości, prawidłowego żywienia dzieci - które tak naprawdę nigdy nie miały właściwego domu - potrzebują odrobiny uczucia i zrozumienia.

Komisja Urzędu Wojewódzkiego nakazała w ostatnim punkcie zaleceń: "Stworzyć dobrą atmosferę w pracy wśród pracowników pedagogicznych i pozostałego personelu". Ale jak to zrobić? Tego inspektorzy już nie napisali.

Beata Znamirowska-Soczawa

W domu dziecka nie ma takiego, które by nie powtarzało klasy. Tylko jedna matka wychowanka interesuje się jego losem. Inni rodzice o nich zapomnieli.
Gra w karty to ulubiona rozrywka wychowanków.
Oprócz dyscypliny, uczenia obowiązkowości, prawidłowego żywienia dzieci potrzebują odrobiny uczucia i zrozumienia.




--------------------------------------------------------------------------------
Klatka bez petów

Angelika Swoboda
30-05-2003
źródło: Gazeta Wyborcza

Reportaż Angeliki Swobody o buncie wychowanków Domu Dziecka w Piekarach Śląskich przeciwko nowej dyrektorce.

Krótko po powrocie uciekinierów do Domu Dziecka w jednej z lokalnych gazet zadzwonił telefon: " W domu dziecka wybuchł zbiorowy bunt przeciwko dyrektorce. Jeźdźcie tam"

Wychowankowie Domu Dziecka w Brzezinach mówią o ośrodku, w którym mieszkają: hajm. Lekceważąco i z pogardą. Zaniedbany budynek po dawnym internacie liceum medycznego przypomina opuszczony hotel robotniczy. Ściany są kolorowe, niedawno wymieniono okna, ale w środku roznosi się fetor, bo ścieki spływają do pobliskiego bajora. Nieprzyjemnie i chłodno.

Dzieciaki dały nogę jednak nie z powodu smrodu. Chłopców wkurzyła kara dodatkowej godziny nauki dziennie za wypicie wiśniówki, a wagarowiczki - groźby, że będą odprowadzane do szkoły przez wychowawczynię.

- Panie zawsze nam powtarzają, że drzwi są otwarte, no to wyszliśmy. I o co tyle szumu? Że wiśniówkę wypiliśmy za zdrowie kolegi, który miał urodziny? Ja mam już 14 lat, a on 15 - rezolutny blondynek w niebieskim dresie pokazuje głową na kolegę siedzącego obok.

17-letni Andrzej, dobrze zbudowany brunet z kolczykami w uszach, obgryza paznokcie. - To klatka w jedną stronę, same kary i nakazy. Jak nic się nie zmieni, to pewnie znowu stąd uciekniemy - mówi.

Blondynek, jego kolega, Andrzej i reszta uciekinierów to bohaterowie. - Może autograf? - żartują. Uwielbiają czytać o sobie w gazetach i straszyć wychowawców dziennikarzami. - Pójdę do gazety i co mi zrobisz? - mówią.

Wielka ucieczka

Noc z 20 na 21 maja była chłodna, ale nie padało. O dziesiątej, gdy dyżurujący wychowawca zajrzał do chłopców na piętrze, wszyscy byli już w łóżkach. Przykryci po uszy, bo leżeli w ubraniach. Kiedy nauczyciel zszedł na dół, pięciu wymknęło się przez okna. Dwa dni później dołączyły do nich trzy dziewczyny, które od tygodni nie chodziły do szkoły. Wychowawcy rozpoczęli poszukiwania.

- Mamy takie przepisy, że do 24 godzin szukamy sami, a dopiero potem zawiadamiamy policję - tłumaczy Ireneusz Dobrowolski, kiedyś dyrektor, a teraz wychowawca. Następnego dnia nauczyciele znaleźli dziewczyny na osiedlu Wieczorka. Chłopcy włóczyli się po okolicznych miastach, niektórzy odwiedzili rodziców. Wpadli w piątek po południu, pod Domem Dziecka.

- O godz. 15 umówili się z dziewczynami. Chłopcy załatwili namioty, mieli razem jechać nad Chechło - mówi Dobrowolski.

Krótko po powrocie uciekinierów w jednej z lokalnych gazet zadzwonił telefon: "W domu dziecka wybuchł zbiorowy bunt przeciwko dyrektorce. Jeźdźcie tam".

Dziennikarze pojechali. O Domu Dziecka w Piekarach słyszeli nie po raz pierwszy, bo przed ucieczką wychowankowie rozesłali do gazet list, w którym poskarżyli się na nową dyrektorkę: że w tygodniu zabrania odwiedzin, że od 16 do 18 to czas bez zwolnień przeznaczony tylko na naukę, że po 21 nie wolno im wychodzić.

- Buntują się, bo zaprowadziłam dyscyplinę, żeby się uczyły i były bezpieczniejsze. Rodzice mogą zawsze przyjść do dzieci, znajomi też, ale przed budynek. Nie ma już przesiadywania w pokojach do późnej nocy czy palenia papierosów. To im się nie podoba - odpiera zarzuty Urszula Cieśla.

Cieśla, szczupła, gustownie ubrana blondynka, absolwentka resocjalizacji na Uniwersytecie Śląskim, jest dyrektorką od września.

Od kilku dni w gabinecie Cieśli bez przerwy dzwoni telefon. Wygląda na zmęczoną i przygnębioną.

- Nie jestem gwiazdą Hollywood, chcę po prostu pracować - uśmiecha się przepraszająco.

Cieśla nie startowała w konkursie. Na dyrektorkę wybrał ją prezydent. O stanowisko ubiegała się za to inna wychowawczyni - Barbara Ścigała. Wychowawcy mówią, że to jest przyczyną konfliktu, jaki zapanował w ośrodku.

Już nie chcę być dyrektorką

List pełen skarg, pod którym podpisali się wychowankowie, trafił też do prezydenta i Urzędu Wojewódzkiego. Dzieci dostały talony na nowe buty, a potem do ośrodka przyjechała kontrola z wydziału polityki społecznej. Przepytali anonimowo 24 wychowanków. "Nie możemy się dogadać z panią dyrektor. Same zakazy i nakazy. Kiedyś był luz, teraz trzeba się uczyć" - żalili się.

Ktoś przyznał się, że pani Basia częstowała papierosami, że dzieci podczas zajęć sprzątały i tapetowały mieszkanie jej znajomego. "Pani Basia zapraszała nas do domu, jedliśmy słonecznik. Mówiła, że jakby ona była dyrektorką, to byłby większy luz. Potem już o tym nie rozmawialiśmy, bo pani Basia powiedziała, że pani dyrektor się jej czepia" - opowiadały dzieci kontrolerom.

Kontrolerzy mieli wiele zastrzeżeń do Domu Dziecka. W liczącym kilkadziesiąt stron raporcie napisali, że dzieci są uwikłane w konflikt między dyrektorką a Barbarą Ścigałą, która miała według urzędników brać udział w pisaniu petycji do prezydenta Piekar. Że łamie się prawa dzieci, że stosuje się wobec nich przemoc, że nie przestrzega się norm moralnych.

- To bulwersująca, ale zarazem nie jednoznaczna sprawa. Wina zapewne leży po środku - komentuje Krzysztof Mejer, rzecznik wojewody śląskiego.

Cieśla zapewnia: - Żadne prawa dzieci nie są łamane. Co do łamania norm moralnych, to można to różnie rozumieć. Przypuszczam, że chodzi o sprawę sprzed lat, kiedy jeszcze nie byłam dyrektorem. Postaram się ją wyjaśnić.

Barbara Ścigała, pedagog z dziewięcioletnim stażem, też nie zgadza się z zarzutami kontrolerów. Twierdzi, że chciała legalnie zostać dyrektorką, ale władza jej już nie interesuje.

- Chcę tylko spokojnie pracować z dziećmi i pomagać im, jak tylko potrafię - przekonuje.

Ścigała twierdzi, że nie napisała za dzieci listu do prezydenta i że nie częstowała ich papierosami.

- Jakieś sprzątanie u znajomego? Nic takiego nie miało miejsca - zarzeka się.

Nie wypiera się, że zapraszała dzieci do domu.

- Zrobiłam kiedyś przyjęcie z okazji urodzin wychowanka, bo w placówce był zakaz, ale nigdy nie rozmawiałam z dziećmi o sprawach służbowych - podkreśla. Jakby mimochodem dodaje, że to inni wychowawcy zachowują się niestosownie. Chodzi jej o nauczyciela, który na krótko przywłaszczył sobie kieszonkowe dzieci, był też posądzony przez niespełna 15-latkę o molestowanie. W 1999 roku tarnogórska prokuratura umorzyła sprawę, bo dziewczyna się wycofała.

- Rzecznik dyscyplinarny orzekł, że wychowawca może dalej pracować - tłumaczy Dobrowolski, który był wtedy dyrektorem.

Te papierosy są moje

- Tutaj jak się człowiek chce odstresować, to albo tabletki łyka, albo pali, albo pije. A dyrektorka nie pozwala. To klatka w jedną stronę - żali się 18-latka.

W domu mieszka teraz 36 dzieci. Żadne nie jest sierotą. Ich rodzice piją, siedzą w więzieniach, nie mają z czego żyć. Niektóre powinny być w poprawczaku albo w ośrodku terapeutycznym. Sprawy w sądach wciąż jednak trwają, brakuje miejsc w ośrodkach. Ostatnio bohaterką jest szczupła nastolatka, która uderzyła wychowawczynię, bo chciała jej wyjąć z plecaka papierosy.

Dziewczyna: - Własna matka mi nie może grzebać w plecaku, to ona tym bardziej.

O biciu dzieci mówiły też kontrolerom. Stąd w raporcie urzędników pojawia się zarzut przemocy fizycznej i psychicznej.

- Lekko szturchnąłem kolegę, a już wychowawca i pani dyrektor do mnie podbiegli i zaczęli mnie bić - opowiada dobrze zbudowany 17-latek, jeden z uciekinierów.

Relacja wychowawcy i dyrektorki jest inna: 17-latek, zazwyczaj agresywny, z całej siły uderzył malucha, a potem jeszcze się stawiał, gdy chciano go uspokoić.

W pokontrolnych wytycznych napisano, że dyrektorka ma przeprowadzić rozmowę dyscyplinującą z Barbarą Ścigałą, uregulować sprawę dwójki nauczycieli, którzy mają też etat w szkole, i przywrócić odpowiednią atmosferę. Dyrektorka zapewnia, że dostosuje się do wytycznych, ale nie zamierza odejść, tak jak tego chcą dzieci.

Prezydent też nie zdecydował na razie o zmianie na stanowisku. Obiecuje pomóc.

- Będziemy wspierać Dom Dziecka finansowo, przekażemy dwa mieszkania dla wychowanków, którzy będą się usamodzielniać, a Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie będzie szukał kandydatów na rodziny zastępcze - zapewnia Teresa Nowak, rzeczniczka prezydenta.

Kilka dni temu do prokuratury w Tarnowskich Górach zgłosiła się nastolatka w ciąży. Powiedziała, że na prośbę koleżanki z Domu Dziecka, w którym sama też kiedyś była.

- Niedawno obmacywał ją wychowawca, ten, co już kiedyś dobierał się do innej dziewczyny - zgłosiła.

Podała nazwisko. - Musimy ją przesłuchać i sprawdzić, czy takie zdarzenie miało miejsce - zapowiada prokurator Iwona Brózda.

- Chcielibyście wrócić do domu? - pytam dzieci. 18-latka mówi, że nie, bo rodzice piją. Brata też im nie odda. Inni się ożywiają:

- Jasne. W domu nie musieliśmy chodzić do szkoły.

Imiona dzieci zostały zmienione

http://www.misjanadziei.org.pl/artykuly/uciekli.html

UWAGA!
Nie jesteś zalogowany!
Zanim napiszesz odpowiedź w tym wątku, zaloguj się!
Dopiero wtedy będziesz mógł/mogła wysłać wprowadzony komentarz na forum.
Jeśli nie masz jeszcze założonego konta na forum, załóż je.
Logowanie i/lub zakładanie konta.

strony: [ 1 ]