A proszę bardzo :-)))
Mój przypadek dysleksji - opis
Witam wszystkich zainteresowanych na poważnie problemami dyslektyków. Wreszcie coś drgnęło w tej materii.
Jestem osobą dorosłą :-)
Mam 56 lat i całe życie przebijam się z tą swoją dysleksją i dysortografią, a częściowo i dysgrafią - to wszysko jest jakby nierozerwalne i łączne. Nie mam żadnych "papierów" - dokumentów stwierdzających moje "dys".
Pierwszą nauczycielką, która musiała coś słyszeć o dysleksji była moja profesorka od języka polskiego, w LO im. Mikołaja Reja w Kraśniku Fabrycznym (obecnie Kraśnik Lubelski) - były to lata 1964/65-1968/69. Szanowała mnie, starała się zrozumieć moje problemy, pomagała mi przez cały pobyt w LO. Trochę zrozumienia okazywali mi również nauczyciele w Szkole Podstawowej, byłabym niesprawiedliwa, gdybym o tym nie wspomniała. Jednak prof. Teodozja Kieruczenko - j. polski w LO, była nieoceniona w pomocy. Nie oznacza to, że stawiała mi wysokie oceny. Na świadectwie miałam zawsze z j. polskiego dostateczny, a na okres dostateczny na tzw. "szynach". Skończyłam studia wyższe, po 30 latach pracy przeszłam na emeryturę.
Do studiowania wybrałam matematykę, by uciec od koszmaru ortografii, ciągłego czytania i pisania. Pracowałam nie najgorzej, skoro raz otrzymałam nagrodę Kuratora Oświaty i jestem nauczycielem dyplomowanym.
To co innym przychodzi w miarę łatwo, dla mnie jest "wspinaczką pod wielką górę". Ortografia - umiem reguły, ale one mają się "nijak" do poprawnego pisania - do dzisiaj nie rozstaję się ze słownikiem nawet przy sprawdzaniu klasówek z matematyki. Nieoceniony jest komputer - on poprawia błędy. Podam przykład jak zapamiętałam, jak się pisze poprawnie "pożyczka" a jak "porzeczka". "Pożyczka" - jest krótka, bo nikt jej nie lubi, więc musi miec "ż", bo to skraca zapis. "Porzeczka" jest długim wyrazem, ma "rz", bo jak się je porzeczki to wydziela się dużo śliny, bo porzeczki są kwaśne.
Np. wyraz żołnierz pisałam podchodząc do problemu matematycznie: oba "ż", oba "rz", jedno "ż" jedno "rz" i albo udało się, że raz było poprawnie, albo wyraz w tekście nie występował 4 razy i były błędy. Profesorka stosowała metodę, że po dyktandzie należało ułożyć po trzy zdania złożone z każdym błędem ortograficznym. Po trzech poprawach ( w tym dwie poprawy poprawy) pani profesor zwolniła mnie z tego "przywileju". Ja miałam każdy wyraz napisać tylko trzy razy, ale poprawnie. Każdą poprawę sprawdzała moja Mamusia, ale sprawdzała na "brudno" i uważała, że uda mi się napisać na czysto bez błędów, ale to było niemożliwe. Więc pani profesor powiedziała, żeby ktoś mi sprawdzał tekst napisany na czysto. Wprawdzie będą skreślenia, ale nie będzie błędów. Z dyktand zawsze miałam ocenę niedostateczną.
Na Forum OSKKO, w wątku: dysortografia i dysleksja, odnośnie stawiania oceny niedostatecznej z dyktanda anpk pisze: "To tak, jakby nauczyciel w-fu postawił dziecku na wózku jedynkę za bieg na 100 m." - ale moim zdaniem to sformułowanie powinno dotyczyć oceny semestralnej i końcoworocznej, a co za tym idzie promocji do następnej klasy czy szkoły. Ocena niedostaeczna z dyktanda świadczy o dysleksji i nie oszukujmy, że komuś uda się nauczyć dyslektyka w wieku szkolnym poprawnego pisania ortograficznego. Ale trzeba bardzo się starać. Pod koniec LO już wiedziałam, że góra ma "ó" a harcerz "h" i "rz" na końcu. W maju przed maturą skończyłam już 18 lat. A uczyłam się pilnie ortografii od 7+4=11 lat.
Z ortografii nie pomagały żadne ćwiczenia w domu.
Do dziś muszę się posługiwać różnymi "szyframi", by coś zapamiętać, te "szyfry są zrozumiałe" tylko dla mnie. Zawsze muszę dużo więcej pracować od innych, ale się przyzwyczaiłam i nie odczuwam tego jako krzywdy.
Z wypracowań: treść dostateczny, ortografia niedostateczny i dwie oceny do dziennika. Z gramatyki, nawet na klasówce miałam czwórki.
Pisanie: nikt nie sprawdza mi tego opisu i bardzo się staram napisać poprawnie. W szkole każde moje zdanie było na pół strony, niekiedy nawet na całą stronę i pełno w nim było myślników, śreników i nawiasów. Do dziś nie umiem z tego zrezygnować. Opisy, które umieszczałam w Programie "Nauczyciel z klasą" częściowo sprawdzała moja synowa - obecnie polonistka, wtedy jeszcze studentka. Mój opis pokazuje, jak pisze dyslektyk. Mam na myśli budowę zdań, interpunkcję, sens i styl pisania. Mam nadzieję, że ortografia jest w porządku.
Ładne i czytelne pismo - nieoceniony jest komputer, już nikt nie mówi, że nie można odczytać tych "pchełek graślawych" - mam na dodatek pismo bardzo drobne.
Czytanie - jeden koszmar, jestem potem tak zmęczona, że wolałabym 10 godzin ciężkiej fizycznej pracy niż 2 godziny czytania. Poza tym czytając muszę stale robić notatki, bo nic nie wiem co przeczytałam. Np. pamiętam "Chłopów" - Wł. Reymonta. Czytanie wygładało tak: jeden rozdział - streszczenie, wypisanie opisów przyrody, opisów postaci. Dopiero mogłam czytać drugi rozdział, itd. Po przeczytaniu jednej części czytałam swoje notatki i robiłam streszczenie streszczenia - dopiero wiedziałam o czym tam Reymont napisał. Tę lekturę wyjątkowo lubiłam. A co się działo, gdy lektura mi nie odpowiadała ? Czytała ją moja nieoceniona Mamusia i to Ona pisała wypracowania z tej lektury, opowiadała mi lekturę. A gdzie czas na nauczenie się innych przedmiotów ?
Do dziś lubię czytać teksty krótkie, np. nowele, lub czytam kilka książek na raz. Każdą po jednym rozdziale, żeby się nie znudzić. Długie czytanie jednego rodzaju książki powoduje znużenie tematyką i czyta się ją "podwójnie" długo, bo stale trzeba wracać do tego co się przeczytało. Znudzenie tematyką wydłuża czytanie, a to powoduje szybsze męczenia się czytaniem. Jeśli się nie jest dyslektykiem, nie można tego zrozumieć. Dlatego dyslektyk, miom zdaniem, powinien mieć więcej czasu na czytanie i pisanie - na szczęście to już na egzaminach obowiązuje.
Dzięki Bogu, że interesowała mnie fizyka i matematyka - teksty krótkie, a na fizyce można jeszcze robić doświadczenia, to już było coś. Zadania, szczególni tekstowe, uwielbiałam, bo treść była krótka do czytania, do pisania jedynie cyferki - tekstu mało.
Praktycznie na każdym przedmiocie można rozpoznać dyslektyka.
Jako uczeń myliłam strony równania, znaki "+" z "-", "<" z ">". Np. mój matematyk zalecał mi, bym odpowiedzi do nierówności podawała słowami. Po prostu pisałm czy dana liczba spełnia nierówność czy nie, zamiast podawać zapis przedziału liczbowego. Np. przy funkcjach trygonometrycznych zawsze najpierw opisywałam słownie co chcę narysować i dlaczego, a dopiero później wykonywałam wykresy. Same zapisy funkcji trygonometrycznych: sinx i cosx, tgx i ctgx były dla mnie bliźniaczo podobne, profesor widocznie wiedział o tym, więc znowu najpierw ustnie, definicja, potem sprawdź co napisałaś i popraw. O dziwo wiedziałam co poprawić, ale odruchowo pisałam sinx i podawałam definicję cosx. Nie do wiary, prawda i skończyłam matematykę i byłam 30 lat nauczycielem matematyki, podobno niezłym. Mam dar tłumaczenia matematyki, bo wiem
ile wysiłku mnie kosztowała nauka, do wszystkiego musiałam dochodzić sama. Materiał ścisłych przedmiotów starałam się zrozumieć, a raczej zapamiętać ze zrozumieniem.
Do dziś mylę stronę lewą z prawą. Największe "męki" przechodzę, gdy ktoś mi mówi "po lewej stronie" - jest oczywiste, że odruchowo idę "w prawo". A przecież można inaczej określić kierunek, np. "w stronę okna", "w stronę drzwi" itp. Mylnie reaguję na komunikat: "tor 3 przy peronie 4" - oczywiście szukam pociągu na peronie 3 i na torze 4 - już kilka razy przez to spóźniłam się na pociąg.
Jak chcę sprawdzić towarzystwo, w którym przebywam, a oczywiste jest, że są to pedagodzy i to nieraz szacowni pedagodzy, po prostu informuję, że jestem dyslektykiem. To tak jakby wsadzić kij w mrowisko :-))
Od razu większość jest rozbawiona i uśmiechnięta, bynajmniej nie są to u śmiechy życzliwe. Słychać pełno docinków i zgryźliwych uwag. Środowisko nauczycielskie nie jest jeszcze przekonane, że dyslektycy są wśród nas. Znamienne były kursy na egzaminatorów. Tam specjalnie mówiłam, że jestem dyslektykiem. Na palcach jednej ręki można policzyć, kto to rozumiał (poza wykładowcami oczywiście; za Ich zgodą informowałam kursantów, że jestem typowym przypadkiem dyslektyka). Większość nauczycieli - kursantów uważa dyslektyzm za nieuctwo, nie wierzą w dyslektyzm i nie chcą wiedzieć co to jest dyslektyzm. Uważają, że zaświadczenia z Poradni w większości są wyłudzone. I od razu są pytania o dyskalkulię. A proszę mi wierzyć dyskalkulicy też są. W swojej 30 letniej praktyce rozpoznałam kilku dyskalkulików, chyba trzech, z tego, co pamiętam.
Moi uczniowie i Ich Rodzice wiedzieli, że jestem dyslektykiem. Informowałam Ich po to, by pokazać na swoim przykładzie, że dyslektyzm wcale nie paraliżuje codziennego życia, wymaga tylko zwiększonego nakładu pracy nad sobą. Taka wada to nie wada, da się z tym żyć.
Już kiedyś wypowiadałam się na ten temat. Między innymi na Stronie Dzieci Sprawnych Inaczej, na Forum Edukacyjnym w wątku: Dar dysleksji (6 listopada 2005 roku) oraz odpisałam na list pani anett - już terapeutki i wyraziłam zgodę na to, by pani Aneta mogła wykorzystać mój opis w swoich pracach badawczych. Pani Aneta jest chyba z Kielc.
Wysłałam ten opis również do Polskiego Towarzystwa Dysleksji w Uniwersytecie Gdańskim oraz do pani Anny Arciszewskiej.
Artykuł będzie drukowany również w marcu 2008, w biuletynie Stowarzyszenia Wspólnota Samorządowa, które działa w powiecie krakowskim.
Swój przypadek opisałam między innymi po to, by ktoś z niego skorzystał. Do tej pory tylko słyszę zapytania i widzę uśmieszki "po co to mówię".
A ja mówię po to, żeby uświadomić rodzicom i nauczycielom, że taka dysfunkcja naprawdę istnieje i że nie oznacza to wcale, że dyslektyk jest "opóźniony" w rozwoju, jak niektórzy starają się tę dysfunkcję zinterpretować.
Grażyna Stanek
Serdecznie dziękuję Małgorzacie Nowak, że znalazła czas, by przeczytać mój opis.
Przyznam się, były dwie literówki i jeden błąd ortograficzny: „nie najgorzej” napisałam razem :-(
Oto co zauważyła Małgosia:
Grażynko- mam wątpliwości , co do słowa dyslektyzm – chyba lepiej po prostu dysleksja?
Pozdrawiam – znalazłam i poprawiłam tylko kilka literówek :-). |