Forum OSKKO - wątek

TEMAT: Szkoła już nigdy nie będzie tradycyjna ...-[GW]
strony: [ 1 ]
kasiek26-04-2006 19:38:15   [#01]

http://praca.gazeta.pl/gazetapraca/1,68745,3185518.html

 

Szkoła już nigdy nie będzie tradycyjna - co na tej zmianie zyskali nauczyciele?
Współczesny polski nauczyciel jest Robinsonem Crusoe. Demokracja przeniosła go z bezpiecznego portu na nieznany groźny ląd. Szkoda, że - zamiast go odkrywać - wciąż chce wracać do portu
2-->


W słynnej powieści Daniela Defoe tytułowy bohater trafia na bezludną wyspę. Bardziej martwi go samotność niż cieszy wolność. Sam musi zbudować dom, uszyć ubranie, zdobyć pożywienie, zwalczyć chorobę, a nawet wymyślić kalendarz, by zachować rachubę czasu. Wszystko, co dotychczas ułatwiało życie, a momentami czyniło je nawet przyjemnym, zostało na bezpiecznym stałym lądzie.

Co tak cennego utracił dziś nauczyciel, że jest jak Robinson?

Niedawno usłyszałem od znajomego matematyka: - Gdybym kiedyś zaczął dyskutować w szkole, najpierw dostałbym burę od wychowawcy, a w domu drugą od starych. A dziś? Dom pozwala mówić o nauczycielach źle. Jeśli dziecko przynosi jedynkę, nie znaczy, że nie umiało. Znaczy: nauczyciel to kretyn.

To samo zauważył łódzki socjolog Andrzej Rostocki. - Dawniej - mówi - rodzice byli naturalnymi sojusznikami nauczycieli. Dziś stają po stronie dzieci. Najlepiej widać to na wywiadówkach. Nie dopuszczają myśli, że ich aniołki stają się w szkole diabłami. Zamiast przyjąć uwagi za dobrą monetę, współpracować, ślepą bronią dzieci.

Sojusz nauczyciela z rodzicem przez wieki był źródłem władzy nauczyciela. Uczeń wiedział, że nie ma z nim szans. Że niezależnie od faktów, mama z tatą zawsze staną po tamtej stronie.

Rodzice opuścili nauczycieli z różnych powodów. Wielu z wyrzutów sumienia, że nie mają dla dziecka czasu w domu. - Nauczyciel plecie bzdury! Córkę mam zdolną, moja pomoc niepotrzebna - mówią, zagłuszając kaca lub w ogóle uwalniając się od poczucia winy.

Ale adwokatami dzieci stali się również rodzice niezaniedbujący własnych obowiązków. Tym odwagę do zmiany frontu dała demokracja.

Rodzic robi łaskę, że pozwoli uczyć dziecko

W PRL szkoła była częścią systemu, segmentem biurokratycznej piramidy groźnego totalitarnego państwa. Konflikt z nauczycielem rychło mógł się przerodzić w konflikt z władzą, a nawet z socjalizmem.

Jeden z nauczycieli wspominał mi niedawno, jak to będąc uczniem liceum w latach 70. odważył się pochwalić decyzję Armii Krajowej o wybuchu Powstania Warszawskiego. Powiedział na lekcji to, co wielokrotnie słyszał w domu, a co było sprzeczne z oficjalną oceną tamtych wydarzeń: - Już następnego dnia ojciec usłyszał od dyrektora, że ten mój wybryk pójdzie jeszcze w niepamięć, ale o następnym dowie się kurator. Trzeba będzie zmienić szkołę, a to przecież maturalna klasa, więc chyba lepiej nie igrać z losem. Ojciec przeprosił, obiecał, że się poprawię. Tłumaczył, że dla mojego dobra, a ja od tej pory mam trzymać gębę na kłódkę.

Najczęściej jednak wcale nie chodziło o sprawy polityczne. Rodzice słuchali nauczycieli we wszystkim. Jeśli słyszeli na wywiadówce: "syn pyskuje", znaczyło: "na pewno pyskował" i należy zmyć mu głowę. Jeśli słyszeli: "córka się maluje", nie trzeba było im tłumaczyć, że w szkole nie ma miejsca na makijaż i już.

Wybór "dobra dziecka" ułatwiała iluzoryczność procedur odwoławczych i społecznej kontroli nad szkołą. Komu rodzic miał się poskarżyć na nauczyciela niesprawiedliwego lub niedouczonego? Dyrektor, kurator, minister, dziennikarz, prokurator - wszyscy grali w tej samej drużynie autorytarnego państwa. W dodatku pokutowało przekonanie, że skoro władza "daje" bezpłatną naukę, nie wypada się kłócić, wybrzydzać. Ryzyko, że zamiast pomocy, dziecko otrzyma wilczy bilet, było zbyt duże, by je podejmować.

- Dziś rodzic jest bezczelny - usłyszałem ostatnio w jednym z łódzkich gimnazjów. - Potrafi zapytać, jakie studia podyplomowe skończyłam, jakie mam kwalifikacje i jeszcze kręci nosem. Robi łaskę, że pozwoli mi uczyć swoje dziecko.

- W ogóle traktują nas jak zwykłych pracowników usługowych. Źle nauczysz, to jeszcze do sądu cię podadzą, jak w Rzeszowie - ktoś inny przypomniał głośną ostatnio sprawę zażądania odszkodowania od nauczyciela, który źle przygotował do matury.

W wypowiedziach wielu nauczycieli słychać tęsknotę za utraconym sojusznikiem, wspólnym frontem dorosłych przeciw niedorosłym. Ja piszę o nim bez nostalgii. Komfort nauczyciela zbyt często oznaczał dyskomfort ucznia. Pod płaszczykiem współpracy z rodzicami, nauczyciele temperowali często aktywność i spontaniczność ucznia. Jego odwagę. Uczyli siedzieć cicho i słuchać. Promowali konformizm.

Nie stracili tylko Karty Nauczyciela

Demokracja odebrała nauczycielom również autorytet - ten otrzymywany z urzędu, w pakiecie z etatem.

Po roku 1989 młodzi ludzie zetknęli się z zupełnie innym systemem wartości od tego, na którym od wieków oparta jest szkoła. Zachęcani zewsząd do polemiki, kontestowania nie tylko szkolnych prawd i walki o swoje, stracili pewność, że nauczyciel zawsze ma rację.

Wielu pedagogów nowa sytuacja dezorientuje. Szkoła - dotąd bezpieczna, przewidywalna - stała się groźna. Nie wiadomo, czego się trzymać - szkolnego statutu akcentującego obowiązki ucznia czy konstytucji kładącej nacisk na jego prawa. Kogo słuchać - coraz bardziej liberalnych i roszczeniowych rodziców, czy oderwanych od szkolnej rzeczywistości wizytatorów, cytujących zza biurek paragrafy. Jak się zachować - być równym gościem, który rozumie młodzież i idzie z duchem czasu, czy zareagować na nowoczesność belfrem. Za co chwalić ucznia, za co karać? Czy w ogóle można jeszcze karać - skoro nie jest już "uczniem" tylko "partnerem"? Czy można przyjąć od niego kwiaty - jeśli, według najnowszej wykładni prokuratury, pachną łapówką.
Po omacku poruszają się wszyscy. Nawet minister edukacji - który w środę odmawia pełnoletnim uczniom prawa do samodzielnego usprawiedliwiania nieobecności na lekcjach, a w czwartek, pod presją prawników, oficjalnie je przyznaje. W piątek zaś wpada na absurdalny pomysł karania złego zachowania powtarzaniem klasy.

W dodatku na każdy błąd czyhają media z armią różnych rzeczników, niezależnych ekspertów, komentatorów. Uczniowie przychodzą na lekcje "uzbrojeni" w dyktafony i komórki, na które nagrywają nauczycieli, by mieć dowód ich niewłaściwych zachowań. Coraz mniej można ukryć, coraz większe ryzyko publicznej krytyki, a nawet kary - nauczyciel z Solca Kujawskiego nagrany, jak szarpie gimnazjalistę, wyleciał z pracy.

Frustrację i samotność nauczycieli potęgują ich żenujące pensje. W czasach, gdy wszystko kręci się wokół pieniędzy, kto ich nie ma jest z definicji nieciekawy. - Uczniowie cenią i lgną do tych, którym się finansowo powiodło. Jeśli po 20 latach pracy nie dorobiłeś się nawet używanego samochodu, jesteś wart litości, a nie zainteresowania - wyznała mi ostatnio zaprzyjaźniona nauczycielka.

Pół biedy, gdyby nauczycielom brakowało tylko na auta. Niestety, brakuje też na nowe książki, kino, internet. Na to wszystko, z czym muszą mieć kontakt, by nie stracić go z młodzieżą. W XXI w. szkoła nie jest już jedynym źródłem wiedzy. Coraz częściej - zwłaszcza w renomowanych liceach - uczeń wie na jakiś temat więcej. Coraz więcej też dociekliwych, gombrowiczowskich Gałkiewiczów, którzy nie wierzą na słowo, że poezja Słowackiego "będąc wielką i będąc poezją, nie może nie zachwycać nas, więc zachwyca". Chcą, by nauczyciel ich przekonał. Nauczyciel, który nie zna języka i wrażliwości swoich uczniów, bo nie czyta "ich" książek, nie ogląda "ich" filmów, nie wie, co to czat czy SMS - nie przekona.

- Z całego peerelu została nam tylko Karta Nauczyciela. A pewnie i ona wkrótce zniknie, bo kolejne rządy coraz głośniej przebąkują, że to relikt hamujący postęp - zauważa znajoma polonistka.

Czego zazdroszczę nauczycielom

"Była nauczycielka" napisała na forum internetowym: - Współczuję wszystkim, którzy muszą wykonywać ten okrutny zawód.

A ja nauczycielom zazdroszczę.

Tym, którzy trafili do szkoły przez przypadek - wyśmienitej okazji, by wreszcie z niej odejść.

Przez całe lata katedry szkolne zapełniały osoby, które nie odważyły się, nie potrafiły zrealizować swoich prawdziwych marzeń zawodowych. Zabrakło im talentu, uporu albo zwyczajnie pomysłu na życie. Dziś już wiedzą, że szkoła przestała być cichą przystanią. Instytucją, która wprawdzie zbyt wiele nie daje, ale też cudów nie wymaga. Bezpieczną przechowalnią do emerytury. Dziś łatwo powiedzieć wreszcie: "Dość! Nie warto się dalej męczyć dla tych paru złotych".

Nauczycielom z powołania zazdroszczę natomiast wolności i związanych z nią wyzwań. Wreszcie mogą przekazywać wiedzę bez ideologicznych przemilczeń i fałszów. Mogą tworzyć własne programy, samemu decydować, której postaci, epoce, wydarzeniu poświęcić więcej czasu, a z której lektury zrezygnować. Mogą omawiać wiersz "Liczba Pi" Szymborskiej przy pomocy wzorów matematycznych, ucząc jednocześnie polskiego i matematyki. Mogą rapować Bogurodzicę, by zainteresować nią blokersów. Jednym słowem - wreszcie mogą robić i mówić, co chcą.

Poza tym nie sztuka być lekarzem wśród zdrowych, opozycjonistą w demokracji, misjonarzem w Watykanie czy pacyfistą wśród Eskimosów. Podobnie z nauczycielem. Naprawdę potrzebny jest wtedy, gdy dzieje się źle. Gdy porządek zamienia się w chaos. Historia bierze zakręt. Gdy nie wiadomo, co myśleć, a z czego się śmiać, a każdy kolejny dzień dostarcza nowych dowodów, że dobre wychowanie i uczciwość to towar, którego cena spada w tempie geometrycznym i najlepiej w życiu wychodzą ci, którzy pozbywają się go na pniu.

Być drogowskazem choć dla jednego młodego człowieka. Stać się dla niego autorytetem, zamiast być nim z urzędu. Czy nie po to właśnie zostaje się nauczycielem? Czy to nie definicja powołania?

Statystyczny polski nauczyciel nie chce jednak płacić za wolność aż tak wysokiej ceny. Jak Robinson, wypatruje na horyzoncie statku, który zabierze go z powrotem do bezpiecznego portu. Traci czas.

Polska szkoła już nigdy nie będzie tradycyjna - nawet jeśli PiS-owski instytut wychowania (tama dla liberalizmu) będzie miał filię w każdym mieście, a minister Dorn weźmie w kamasze wszystkich, którzy nie słuchają nauczycieli. I dobrze, że to już przeszłość. Strach jest kruchym fundamentem edukacji, hamulcem postępu, taktyką na krótką metę.

Lepsza jest szkoła, w której nauczyciel uczciwie pracuje na szacunek i zaufanie, a rodzic bez obaw może stanąć w obronie dziecka. Lepsza - nie tylko dla ucznia.

UWAGA!
Nie jesteś zalogowany!
Zanim napiszesz odpowiedź w tym wątku, zaloguj się!
Dopiero wtedy będziesz mógł/mogła wysłać wprowadzony komentarz na forum.
Jeśli nie masz jeszcze założonego konta na forum, załóż je.
Logowanie i/lub zakładanie konta.

strony: [ 1 ]