Forum OSKKO - wątek

TEMAT: róność w szkole - szanse?
strony: [ 1 ]
Gaba05-06-2005 10:35:27   [#01]

Cztery refleksje o społeczeństwie

Granice nierówności

 

Nierówność to jeden z problemów budzących największe emocje zarówno w życiu publicznym, jak i w analizach społecznych. Jest ona bowiem z jednej strony motorem pożądanych zmian, z drugiej jednak - zagrożeniem dla całych grup społecznych, a nawet krajów.

 

(c) JANUSZ KAPUSTA

 

Chciałbym zacząć od paru ogólnych uwag. Pierwsza: gdy istnieje społeczeństwo, zawsze występuje w nim nierówność. Jest ona niezbędnym elementem życia społecznego i organizacji społeczeństwa. Stanowi również źródło zmian i rozwoju społecznego. To Arystoteles mówił, że gdy wszyscy są całkowicie równi, nie może powstać ani społeczeństwo, ani żadna wspólnota polityczna. W tym sensie nierówność można nawet uznać za źródło społeczeństwa.

Co w tym przypadku oznacza nierówność? Nie to, że ludzie są różni, ale że mają różne interesy, różne talenty, różne poglądy na życie. Także to, że zajmują różne miejsca na drabinie społecznej. Nie jest to więc nierówność "gatunkowa", ale nierówność pozycji. Uważam, że takie zróżnicowanie jest niezbędne, choćby dlatego, że każde społeczeństwo scala pewien zestaw wartości. I niezależnie od tego, jakie są to wartości, cechują one ludzi w zróżnicowanym stopniu. W ich świetle ocena każdego z nas nie wypada jednakowo.

Typowe dla wielu nowoczesnych społeczeństw, bardzo pożądane i cenione wartości związane z osiągnięciami akademickimi nie tylko same się coraz bardziej różnicują, ale - moim zdaniem - prowadzą również do sytuacji, w której wykształcenie jako element zróżnicowania społecznego nabiera znaczenia, jakiego nie miało chyba nigdy w historii. Jeśli bowiem głównym czynnikiem zróżnicowania jest odziedziczony status społeczny, można sobie powiedzieć: cóż, taki los, nie jestem synem króla czy księcia, pewne pozycje w społeczeństwie są poza moim zasięgiem. Jeśli natomiast źródłem tego statusu są osiągnięcia akademickie, należy sobie powiedzieć - najwidoczniej nie było mnie na to stać. To moja wina, a nie mój pech. Sądzę, że pożyteczne byłoby zatem bliższe przyjrzenie się tej tajemniczej wartości, którą czasem nazywa się merytokracją.

Tak więc pierwsza moja uwaga brzmi: tam, gdzie jest społeczeństwo, tam jest i nierówność.

Co można zaakceptować

Druga uwaga jest następująca: nierówność jest do zaakceptowania, jeśli zachowane są pewne warunki. Wymienię trzy, wszystkie zresztą znane.

Pierwszy i prawdopodobnie najważniejszy: nierówność jest do zaakceptowania, jeśli istnieje możliwość przemieszczania się między różnymi warstwami, jakie tworzą się w społeczeństwie. Chodzi o mobilność społeczną, lub - posługując się drogim memu sercu określeniem - otwartość (openness) pozycji społecznych. Stanowi to jeden z kluczowych elementów możliwej do przyjęcia nierówności. Bardziej szczegółowe zajęcie się tą kwestią może nas jednak daleko zaprowadzić, ponieważ gdy mówi się o mobilności, jest się bardzo blisko złudnej i skomplikowanej koncepcji równości szans.

Tak więc otwartość stanowi jeden z warunków akceptacji nierówności. Jeśli grupy społeczne zamykają dostęp do siebie, jeśli stają się podobne do kast, wówczas - jak sądzę - nierówność staje się nie do przyjęcia. Historia odnotowała przy tym ciekawe zjawisko: wszystkie grupy społeczne, którym się powiodło, wykazywały tendencję do zamykania się, do ustanawiania wokół siebie granic, do podnoszenia mostów, po których udało się przejść ich członkom. Robiły to po to, żeby mieć pewność, że utrzymają swoje zdobycze i potem z dumą przekażą je swoim dzieciom - tylko im, a nie tym ludziom, którzy później niż oni zdążali w tym samym kierunku. Trzeba więc zwracać wielką uwagę na to, czy w społeczeństwie przed każdym stoją otworem pewne możliwości.

Drugi warunek: nierówność jest do przyjęcia dopóty, dopóki nikt nie może domówić innym pełnego uczestnictwa w procesach społecznych. Innymi słowy: istnienie osób, których status czy pozycja społeczna jest na tyle wyjątkowa, że mogą oni uniemożliwić innym uczestniczenie w procesach ekonomicznych, politycznych i w ogóle w życiu społecznym - narusza akceptowalny zakres nierówności.

Wreszcie trzeci warunek: nierówność jest do przyjęcia dopóty, dopóki nikt nie jest całkowicie wykluczony z uczestnictwa w społeczeństwie, dopóki nikt nie jest zepchnięty poniżej pewnego wspólnego poziomu, na jakim powinni znajdować się wszyscy obywatele.

Superbogacze i biedacy

To prowadzi mnie do trzeciej z moich uwag. W ostatnich dekadach w świecie rozwiniętym mamy do czynienia z tendencją do pojawiania się nierówności ekonomicznych na wielką skalę. W państwach, które zwykło się określać jako Zachód - wolę zresztą określenie "kraje wolnego świata" - zapoczątkowaną z końcem pierwszej wojny światowej fazę rozwoju historycznego cechowało stopniowe wyrównywanie nierówności. Ich rozpiętość w odniesieniu do dochodów i pozycji społecznej bardzo zmalała, choć oczywiście znaczne nierówności pozostały.

W ostatnich dwudziestu latach wyraźnie się to zmienia. Nie czas ani miejsce, by zajmować się szczegółami tego procesu, ograniczę się zatem do przypomnienia, że przez te dwadzieścia lat bardzo powiększyła się luka dochodowa między dziesięcioma procentami osób najbogatszych i dziesięcioma procentami najbiedniejszych.

Czy rzeczywiście stanowi to problem? To wyjątkowo trudne pytanie - i stanowi ono swoisty test wspomnianych wcześniej warunków umożliwiających zaakceptowanie nierówności. Jestem przekonany, że wydarzenia z ostatnich dwudziestu lat nie przyniosły takiego nasilenia nierówności, żeby trzeba było oczekiwać niepokojów społecznych na masową skalę.

Z pewnością jednak pytanie, czy sam fakt istnienia nierówności prowadzi do niepokojów politycznych i społecznych, stanowi fascynujący problem socjologiczny. To również wymagałoby osobnego, długiego wykładu, przedstawię więc jedyniemoją opinię: sam fakt istnienia nierówności nie jest wystarczający do wybuchu niepokojów politycznych. Pojawiają się one wówczas, gdy ci, którym w społeczeństwie wiedzie się nie tak dobrze, jak mogłoby się wieść - lub jak się oni spodziewają - przedstawiają sobą potencjał, który nie może się zrealizować, bo jest hamowany przez istniejące instytucje. Sądzę więc, że zmianę o zasadniczym charakterze może wywołać uwolnienie dynamiki tkwiącej w niższych klasach społecznych, nie zaś sam fakt istnienia nierówności.

Odmienną i trudną kwestią jest pytanie o to, czy narastająca nierówność prowadzi do powstania grup, które są - w dosłownym sensie - wykluczone z uczestnictwa w życiu ekonomicznym, politycznym i społecznym. Jedną z charakterystycznych cech ostatnich dziesięcioleci jest pojawienie się w bardzo wielu społeczeństwach, która - w sposób cokolwiek mylący, ale jednocześnie wiele mówiący - nazywana jest "podklasą" (underclass). To określenie pochodzące ze Stanów Zjednoczonych, lecz stosowane również w odniesieniu do Europy, wskazuje, że istnieją ludzie wykluczeni. Są oni pozbawieni szans, które powinny być dostępne wszystkim obywatelom. W pewnym sensie ludzie społecznie wykluczeni nie są więc w pełni obywatelami. Staje się to bardzo poważnym problemem zwłaszcza w przypadku osób dotkniętych długotrwałym bezrobociem, a także tych, którzy przestali akceptować powszechny system wartości - lub sprawiają takie wrażenie - i którzy stanowią odrębny świat. To właśnie stanowi, moim zdaniem, jeden z fundamentalnych problemów społeczeństwa otwartego.

Faktem jest również, że w ciągu dwóch ostatnich dziesięcioleci pojawiła się grupa ludzi - nazwałbymich "superbogaczami" - których majątek przekroczył poziom, jaki można być uznać za "nieszkodliwy" z punktu widzenia nierówności. Nie chcę tu przytaczać zbyt wielu liczb na poparcie tej tezy, wspomnę tylko o jednym: dziesięciu najbogatszych ludzi na świecie dysponuje majątkiem wartym 220 miliardów dolarów. To o wiele więcej niż produkt krajowy brutto większości państw świata. Weźmy np. Zambię, rozwijający się kraj z 35 milionami mieszkańców: wartość jej PKB wynosi mniej więcej tyle, ile tych dziesięciu najbogatszych ludzi świata zarabia co roku na swoim majątku - i to przy założeniu, że przynosi on im tylko 5 procent dochodu.

Jest więc bardzo prawdopodobne, że takie nagromadzenie bogactwa oznacza, iż przekroczony został poziom, poniżej którego pieniądze pełnią tylko pasywną rolę. Całkiem prawdopodobne, że to bogactwo działa jako swoista dźwignia, instrument władzy- i że może być używane w sposób uniemożliwiający innym uczestnictwo w życiu społecznym.

Sądzę, że to równoczesne pojawienie się podklasy i superbogaczy może rzeczywiście stanowić problem.

Coraz większa przepaść

Przejdę teraz do czwartej z moich uwag. W tym samym okresie, w którym narastała nierówność w krajach rozwiniętych, rosła też jej skala między krajami rozwiniętymi i rozwijającymi się - że posłużę się tymi uproszczonymi określeniami. W XX wieku - jak wynika ze skomplikowanych i nieco wątpliwych danych z historii gospodarczej - skala tych nierówności zwiększyła z około 10:1 do około 20:1. Tak więc przeciętny poziom PKB na osobę w państwach rozwiniętych był na początku ubiegłego wieku dziesięć razy większy niż w krajach rozwijających się, a w końcu tego okresu - już dwadzieścia razy większy. I nie ma żadnych oznak, by ta luka miała się zmniejszyć.

Istniejące na świecie nierówności ekonomiczne - a w konsekwencji także polityczne i społeczne - przekroczyły już zatem poziom, który uznałem za możliwy do zaakceptowania.

Poziom nie do przekroczenia

Można zapytać, jaki pogląd na społeczeństwo legł u podstaw mojej analizy? Miałbym na to bardzo prostą odpowiedź: w swoim spojrzeniu na społeczeństwo - a także w swoich preferencjach politycznych - nie traktuję równości jako jednej z głównych wartości. Sądzę, że nierówność nie jest sama w sobie zła, nie stanowi też zagrożenia dla stabilności społecznej. Przeciwnie, uważam ją za motor zmian, które są przecież pożądane.

Dotyczy to jednak tylko sytuacji, gdy w społeczeństwie naprawdę istnieje pewien podstawowy poziom równości, poniżej którego nikomu nie pozwala się spaść. Innymi słowy: nie budzi raczej mojegoniepokoju pojawienie się wspomnianych wcześniej superbogaczy, bardzo mnie natomiast niepokoi zjawisko wykluczenia społecznego. Zwłaszcza że odnosi się ono nie tylko do grup obecnych w naszych społeczeństwach, ale i do całych krajów, które - jak się wydaje - nie mają szans na włączenie się do światowej społeczności.

Takie podejście określiłbym jako liberalny pogląd na społeczeństwo, ale przy zachowaniu pewnego warunku. Ten warunek stanowi gwarancja podstawowego statusu dla wszystkich. I pod tym właśnie kątem należy rozpatrywać moje uwagi na temat nierówności, jej nieuchronności i jej pożądanych granic.

RALF DAHRENDORF, tłumaczenie Halina Bińczak

Powyższy odczyt został wygłoszony na Uniwersytecie Warszawskim podczas Debat Tischnerowskich, zorganizowanych na początku marca przez UW i Instytut Nauk o Człowieku z Wiednia. "Rzeczpospolita" jest patronem medialnym spotkań.

 

UWAGA!
Nie jesteś zalogowany!
Zanim napiszesz odpowiedź w tym wątku, zaloguj się!
Dopiero wtedy będziesz mógł/mogła wysłać wprowadzony komentarz na forum.
Jeśli nie masz jeszcze założonego konta na forum, załóż je.
Logowanie i/lub zakładanie konta.

strony: [ 1 ]