Forum OSKKO - wątek

TEMAT: oświatowy przegląd prasy
strony: [ 1 ][ 2 ] - - [ 60 ][ 61 ][ 62 ] - - [ 242 ][ 243 ]
grażka10-02-2008 11:46:23   [#3001]

Religia na maturze:

http://www.rp.pl/artykul/91167.html

grażka11-02-2008 00:34:29   [#3002]
http://www.gazetawyborcza.pl/1,76498,4912440.html
Marek Pleśniar11-02-2008 09:00:23   [#3003]

"Nauka polska. Autodiagnoza polskiego środowiska naukowego"

2008-02-11, ostatnia aktualizacja 2008-02-11 01:07
Raport Komitetu na rzecz Rozwoju Nauk w Polsce dotyczy nie tylko dydaktyki. Blisko 400 naukowców, którzy odpowiedzieli na internetową ankietę Komitetu, opisało też fatalny stan badań i zarządzania uczelniami.

•  Polska okazuje się zaściankiem naukowym Europy. Naukowcy nie mogą prowadzić badań w zespołach międzynarodowych, bo „Polacy mogą wnosić jedynie wkład intelektualny”, gdy tymczasem potrzebny jest też wkład finansowy. Laboratoria i aparatura na polskich uczelniach są przestarzałe. Nie ma pieniędzy na wykłady czy konferencje z wybitnymi specjalistami z zagranicy. Polscy naukowcy stoją przed wyborem: albo zamkną się we własnym, zapóźnionym środowisku, albo muszą emigrować.

•  Uczelniami rządzi gerontokracja, marazm i kumoterstwo. Młodzi naukowcy oskarżają grono profesorskie o to, że niesprawiedliwie obdziela projekty badawcze pieniędzmi z budżetu i trwoni je na „utrzymanie nieruchomości, rozbudowanej administracji, niewykorzystywanej aparatury, laboratoriów-atrap”.

"Wegetująca naukowo" stara kadra blokuje kariery młodych zdolnych, rozdziela granty, staże zagraniczne, sprzęt komputerowy "według zasad patronażu, a nie obiektywnych potrzeb".

Cały raport w internecie: http://krnp.ipipan.waw.pl


[...]



Jutro w cyklu "Uczelnie do naprawy"

Mówią młodzi naukowcy: "Kiedy zrobię habilitację, to będę jak pączek w maśle. Mam tu zapewnioną dożywotnią posadę. Nikt mnie nie zwolni, choćbym do końca swoich dni nie napisał stroniczki".

Źródło: Gazeta Wyborcza
 
 
 
a ja sie pytam - i kto nam wykształci dobrych, nowoczesnych nauczycieli do pracy w szkole?
Tara11-02-2008 09:09:23   [#3004]
Z artykułu wynika że szacowne grono profesorskie które blokuje młodym możliwość uczenia się i rozwoju.
bosia11-02-2008 10:57:27   [#3005]

kto nam wykształci dobrych, nowoczesnych nauczycieli do pracy w szkole?

Od lat takich się nie kształci, ci nauczyciele, którzy są nowocześni i dobrzy doszli do tego dzieki własnemu samozaparciu, poszukiwaniom, pasji i dodatkowo wydanym pieniądzom.

od lat jest negatywna selekcja do naszego zawodu

Kiedy zaczynałam studia na matematyce (dawno temu) były cztery specjalności, na nauczycielską przyjmowano wszystkich, był też drugi nabór

Chyba niewiele się zmieniło...

A chciałoby się tak jak w Finlandii :-)

krasnoludek zadyszek11-02-2008 11:02:14   [#3006]
Mówią młodzi naukowcy: "Kiedy zrobię habilitację, to będę jak pączek w maśle. Mam tu zapewnioną dożywotnią posadę. Nikt mnie nie zwolni, choćbym do końca swoich dni nie napisał stroniczki".
Bardzo to zabawne zdanie, egoistycznie się zastanawiam, czy nie robić habilitacji w związku z nim:))) A na serio - straszna żenada, jak dla mnie. Tym bardziej, że czasami to jest prawda, i to dopiero smutne. A na kijowo-w-mrowiskowo: wymienić "habilitację" w tym zdaniu na "dyplomowanego" i myślicie, że do szkoły też będzie pasować?
bosia11-02-2008 11:06:50   [#3007]

Będzie pasowało

Smutne, ale taka jest nasza rzeczywistość

A doktorat osoby spoza uczelni to duże pieniądze...

 

Jacek11-02-2008 11:16:15   [#3008]

i tu dodam :-)

http://interia360.pl/artykul/rzecz-o-polskiej-ignorancji,6172

Rzecz o polskiej ignorancji

Zbigniew Osiński

fot. P. Gajek/Agencja SE/East News

fot. P. Gajek/Agencja SE/East News

Ludzie piszą, a cierpliwy papier przyjmuje wszystko. Biznesmen Mordasewicz i dziennikarz Pacewicz wzięli się za edukację. Co z tego wynika? Pacewicz i Mordasewicz do tablicy!

Od czasu do czasu w środkach masowego przekazu odbywa się dyskusja na temat oświaty. Przebiega ona według schematu - na początku doniesienia o nauczycielskich postulatach finansowych, lub sprzeciwie wobec likwidowania tzw. "przywilejów". Drugi etap polega na tym, że politycy, biznesmeni i dziennikarze dają słuszny odpór tym "socjalistycznym" żądaniom i udowadniają, że źródłem wszelkiego zła jest Karta Nauczyciela i marna jakość kadr nauczycielskich. Końcówka to łaskawa publikacja kilku fragmentów listów przysłanych przez oburzonych nauczycieli, z komentarzem, że tym nielicznym, dobrym pedagogom należy się poprawa losu, ale pozostałych, razem z Kartą Nauczyciela, trzeba odesłać "na zieloną trawkę".

Potem zalega cisza przerywana w okresach wyborów zapewnieniami, że wszyscy doceniają nauczycielski trud i jak wreszcie my (w to miejsce wstawiamy dowolną partię) zaczniemy rządzić, los tej grupy zawodowej zmieni się radykalnie. Kolejne protesty nauczycieli wywołują kolejną dyskusję i tak w koło.

Do tego, że politycy przed wyborami obiecują, a potem niewiele z tego wynika nauczyciele, podobnie jak całe społeczeństwo, już się przyzwyczaili. Reagują natomiast (jeszcze) wtedy, gdy ministrowie, dziennikarze, biznesmeni, którzy teoretycznie powinni znać zasadę, iż najpierw coś poznajemy, a dopiero potem o tym mówimy, zabierają głos na temat oświaty w sposób świadczący o braku podstawowej wiedzy. Przykładem są wystąpienia w „Gazecie Wyborczej" panów Mordasewicza i Pacewicza. Z ich wypowiedzi na temat zawodu nauczyciela przebija brak podstawowej wiedzy z psychologii, pedagogiki i dydaktyki.

Czy pan Mordasewicz wyobraża sobie konstruktywną dyskusję o biznesie z kimś, kto nie zna podstaw prawa i ekonomii? Czy pan Pacewicz pozwoliłby na zamieszczenie w „Gazecie Wyborczej" artykułu napisanego przez kogoś, kto nie zna reguł polskiej ortografii i gramatyki? Odpowiedź jest jednoznaczna - nie. Dlaczego więc obaj panowie wypowiadacie się na temat pracy nauczycieli nie przeczytawszy wcześniej przynajmniej podstawowych podręczników akademickich z psychologii, pedagogiki i dydaktyki?

Wskażę główne błędy w Waszym rozumowaniu wynikające ze wspomnianych braków w wiedzy.

Czas pracy nauczyciela

Każdy zawód ma swoją specyfikę, a zawód nauczyciela tym się wyróżnia, że tylko część obowiązków jest wykonywana w takim miejscu pracy jakim jest budynek szkoły. Do każdej lekcji nauczyciel musi się przygotować. Jeżeli, zgodnie z zaleceniami dydaktyki, stosuje aktywizujące metody kształcenia, to czas przygotowania lekcji nie odbiega od późniejszego czasu trwania tej lekcji. Do tego doliczmy przygotowanie i sprawdzenie sprawdzianów, analizę ich wyników, sprawdzenie zeszytów, rady pedagogiczne, spotkania z rodzicami, opiekę nad uczniami w trakcie szkolnych imprez i wycieczek, przygotowywanie szkolnych uroczystości, przygotowywanie uczniów do konkursów, a także różne przedsięwzięcia wychowawcze. W sumie wyjdzie więcej niż 42 godziny tygodniowo (średnio w roku szkolnym). W związku z tym, twierdzenie że czas pracy nauczyciela odbiega od czasu pracy w innych grupach zawodowych jest zwykłym kłamstwem, które powielane od lat w środkach masowego przekazu, traktowane jest jako oczywisty fakt.

W tym momencie ktoś może stwierdzić, że wielu nauczycieli nie wykonuje części z tych obowiązków, a więc ich efektywny czas pracy jest krótszy. Zgoda, ale tak dzieje się w każdym zawodzie. Przecież nikt o zdrowych zmysłach nie powie, że we wszystkich biurach wszyscy pracownicy (nawet u pana Mordasewicza) w 100% wykorzystują swój czas pracy. Wszędzie znajdziemy grupę, która stara się nie przemęczać. Dlaczego wczesnym popołudniem nie można zalogować się w portalu Nasza-klasa.pl? Na pewno nie dlatego, że jest on blokowany przez tysiące nudzących się nauczycieli. Czy z tego powodu należy postulować zwiększenie dziennego czasu pracy we wszystkich zawodach do 12 godzin? Bzdura. Co się stanie gdy zwiększymy obowiązującą w szkolnictwie liczbę godzin dydaktycznych? Proste, nauczyciele skrócą czas poświęcany przygotowywaniu lekcji, sprawdzaniu zeszytów, pracy wychowawczej, itp. Przecież doba dalej będzie miała 24 godziny. Nawet jak, zgodnie z oczekiwaniami pana Pacewicza, zwiększenie pensum doprowadzi do odejścia z zawodu sporej grupy nauczycieli, to jaka gwarancja, że odejdą gorsi, a nie lepsi. Poza tym, nawet ci lepsi obciążeni większą liczbą lekcji, zostaną zmuszeni do pogorszenia jakości swojej pracy z powodu braku czasu. Lekcja przygotowana nie jest tym samym, co lekcja przeprowadzona „z marszu", a praca opiekuńczo-wychowawcza nie da się wymierzyć godzinami.

Zarobki i jakość pracy

Zanim panowie Mordasewicz i Pacewicz wypowiedzieli się na temat jakości pracy nauczycieli i ich zarobków, powinni zabawić się w mini grę dydaktyczną. Panowie - wcielacie się w swoje dotychczasowe role, biznesmena i dziennikarza, ale od dzisiaj dostajecie wynagrodzenie miesięczne w wysokości 1200 zł. netto, a Wasze oszczędności, dywidendy itp. będą zablokowane (nauczyciele ich nie mają). Zadanie - obliczcie przez ile dni będziecie pracowali na dotychczasowych obrotach, w którym momencie będziecie sfrustrowani do tego stopnia, że odechce się Wam pracować. Ja stawiam (skrzynkę piwa), że nie wytrzymacie nawet trzech miesięcy. Zależność pomiędzy wynagrodzeniem a motywacją do pracy nie jest tajemną wiedzą pedagogiczną. Biznesmen i dziennikarz powinni ją znać. Powinni wiedzieć, że bez odpowiednich (adekwatnych do wymaganych kompetencji) zarobków nie jest możliwe przyciągnięcie do zawodu osób z dobrymi kwalifikacjami, ani ich prawidłowe zmotywowanie.

Wiedza pedagogiczna może natomiast podpowiedzieć, że w oświacie nie można dać podwyżek nauczycielom kosztem zmniejszenia ich liczebności, ponieważ doprowadzi to do sytuacji, gdy na jednego nauczyciela będzie przypadało zbyt wielu uczniów. W klasach zbyt licznych nawet najlepszy nauczyciel posługujący się metodami aktywizującymi nie odniesie sukcesu. Ocenia się, że klasa licząca więcej niż 20-22 osoby (na językach obcych 8-10) radykalnie zmniejsza szanse poszczególnych uczniów na sprawne nabywanie kompetencji (stąd taka masa korepetycji). Ilość nauczycieli musi być ściśle powiązana z ilością uczniów. Twierdzenia pana Mordasewicza, o tym, że nauczyciele zarabiają mało ponieważ wcześnie przechodzą na emeryturę, krótko pracują i nie mają ryzyka utraty pracy mogę zaliczyć do trzeciej kategorii góralskiej prawdy (prowda, tyz prowda i g... prowda).

Biznesmen powinien być na tyle uczciwy, by nie twierdzić, że na płacę w budżetówce ma wpływ cokolwiek innego poza wolą polityków (to oni decydują o wydatkach i priorytetach budżetu państwa). A już twierdzenie, że bezpieczeństwo socjalne w tym zawodzie to równoważnik kilkunastu procent płacy, jest absurdem. W miarę duża pewność zatrudnienia w tym zawodzie przekłada się na pozytywne relacje nauczyciela do uczniów. Wyobraźmy sobie co by się działo w szkołach, gdyby nauczyciel mógł łatwo stracić pracę, np. za słabe wyniki uczniów na teście, lub za stosowanie metod i środków dydaktycznych, które nie spodobały się grupie rodziców. Niejeden zaprowadziłby ostry rygor i bezwzględnie zmuszałby dzieci do wbijania sobie do głów kolejnych porcji wiedzy zgodnie z tradycyjnym pojmowaniem edukacji przez wielu rodziców. Sytuacja uczniów, którzy nie nadążają byłaby nie do pozazdroszczenia. Presja na wynik doprowadziłaby to tego, co jest sennym koszmarem wielu uczniów i absolwentów tzw. renomowanych liceów (cecha charakterystyczna - hodowla olimpijczyków zamiast kształcenia i wychowania wszystkich uczniów) - wymagań przekraczających zdrowy rozsądek i niesamowitej presji nauczycieli na pamięciowe opanowanie ogromnych ilości wiedzy. Znamy przecież powiedzenie - gdzie psychiatra powinien otworzyć swój gabinet? W pobliżu renomowanego liceum. Panie Mordasewicz, biznes to może panu wychodzi, ale o oświacie nie ma pan pojęcia.

Władza samorządu nad edukacją

Sprawne kierowanie edukacją nie jest możliwe bez dobrej znajomości psychologii, pedagogiki i dydaktyki. Bez tej wiedzy w głowach decydentów, nawet uczciwych i mających dobrą wolę, zbyt często rodzą się szkodliwe pomysły. Doświadczyliśmy tego pod rządami niejednego ministra oświaty (nie mam na myśli tylko tego, który wprowadził mundurki). Podobna zasada dotyczy samorządów. Niewątpliwie dobrze radzą sobie z zarządzaniem bazą materialną edukacji. Natomiast przygotowanie samorządowców i ich urzędników do oceny pracy nauczyciela, do planowania, organizowania i oceniania jakości procesu dydaktyczno-wychowawczego jest słabe. Stąd też nauczyciele nie chcą, by samorządy decydowały o podwyżkach, nagrodach i zatrudnianiu.

Trudno powierzać tak istotne sprawy ludziom, którzy nie mają do nich merytorycznego przygotowania. Podam kilka przykładów szkodliwych rozwiązań, sprzecznych ze wskazaniami psychologii, pedagogiki i dydaktyki, ale wdrażanych, lub przynajmniej akceptowanych przez samorządy: przeznaczenie na przedmiot nauczania tylko jednej godziny tygodniowo; przeznaczenie na język obcy mniej niż trzech godzin tygodniowo; klasy liczące więcej niż 20-22 uczniów; unikanie płacenia za zastępstwa i za pracę pozalekcyjną; ocenianie szkół głównie na podstawie ilości olimpijczyków; akceptowanie umieszczania przedmiotów teoretycznych w planie uczniowskiego dnia na szóstej - siódmej lekcji; unikanie płacenia nauczycielom za doskonalenie zawodowe; nagradzanie nauczycieli bez stosowania merytorycznie poprawnych kryteriów. Jeżeli ktoś nie rozumie dlaczego te rozwiązania są szkodliwe dla uczniów, zapraszam na moje zajęcia dla studentów.

Wolne wakacje i ferie

Wielu zazdrości nauczycielom wakacji i ferii. Słusznie, wyobraźcie sobie Polacy jaka to radość - mam sporo wolnego, ale w tym okresie, gdy cała oferta spędzania wolnego czasu jest dwa razy droższa niż przez pozostałą część roku, a moje zarobki pozwalają na spędzenie z rodziną raptem kilku dni w przeciętnym pensjonacie. Zabrać nauczycielom to wolne, przecież i tak nie wykorzystają go pożytecznie (czyli dając zarobić turystycznemu biznesowi). Ale co będą robili w szkołach pod nieobecność uczniów? Mogą sprzątać, malować ściany, remontować meble i zamiatać ulice wokół szkoły. Pozostaje nam pogodzić się z nauczycielskimi wakacjami i feriami albo odebrać część dni wolnych latem i zimą naszym dzieciom.

Problemem niestety staje się w tym momencie wiedza psychologiczna, pedagogiczna i dydaktyczna, która twierdzi, że sprawnie się uczy tylko człowiek wypoczęty, a po kilku tygodniach lekcji każdy uczeń czuje zmęczenie niepozwalające na sprawną edukację. Wiedza ta podpowiada też, że do nauki muszą być zapewnione właściwe warunki zewnętrzne, np. nie może być za gorąco. A więc wstawmy do każdej klasy klimatyzację, nad szkołami zawieśmy ekrany izolujące od słońca albo przestańmy się czepiać długich wakacji. Powie ktoś, że posługuję się trywialnymi argumentami. No cóż, jakie zarzuty, taka odpowiedź. A mówiąc poważnie, ferie co kilka tygodni i długie wakacje leżą w interesie naszych dzieci, a nie nauczycieli.

Wczesne emerytury

Czy nauczyciele po sześćdziesiątce mogą pracować z młodzieżą? Większość tak, ale pozostaje jeszcze spora grupa pedagogów, którzy na skutek stresu, wyjątkowo mocno związanego z tym zawodem, hałasu na przerwach, wielkiej odpowiedzialności za zdrowie i życie podopiecznych są tak znerwicowani, że nie powinni na starość pracować w szkole. Przecież po 30 latach pracy nie wyrzucimy ich na bruk. Możemy sobie wyobrazić, że pracownik mający do czynienia z towarami lub maszynami jest nerwowy, ale w miarę sprawnie wykonuje swoje obowiązki. Nie jest to jednak możliwe w przypadku pracy polegającej na oddziaływaniu na ludzkie umysły. Człowiek nerwowy, spalony przez stres nie jest w stanie pozytywnie kształtować młodych umysłów. Dlatego my, społeczeństwo, musimy odpowiedzieć sobie na pytanie - czy znajdziemy dodatkowe pieniądze na wcześniejsze emerytury dla nauczycieli, czy też godzimy się na to, że nasze dzieci będą kształcone i wychowywane przez ludzi, z których istotna grupa jest zbyt wyczerpana nerwowo, by robić to dobrze. W wielu zawodach pracownicy tracą zdrowie na skutek czynników związanych z danym typem pracy. Praca w szkole niesie ze sobą duże obciążenia psychiczne, co nie pozostaje bez wpływu na zdrowie nauczycieli. Wcześniejsze emerytury nie są przywilejem pracowniczym, tylko zabezpieczeniem dla naszych dzieci.

Korepetycje

Pan Mordasewicz stwierdził, że korepetycje to niechlubna tradycja polskiego szkolnictwa, ujma dla szkół. Pomińmy sytuację patologiczną, polegającą na tym, że nauczyciel zmusza uczniów do korzystania z korepetycji u niego samego, lub u znajomego albo nie płaci podatków. Dlaczego ujmą dla szkół nazywać sytuację, w której rodzice pragnąc zapewnić dziecku lepszy start życiowy posyłają go na dodatkowe lekcje, a nauczyciel w ramach niezakazanej działalności gospodarczej lekcje takie prowadzi we własnym domu. To panu Mordasewiczowi wolno robić biznes, a nauczycielowi już nie?

Dalej mówi on, „Wynika z tego, że nauczyciele źle uczą i dzieci muszą być douczanie". Szanowny panie Mordasewicz, a jakie to ma pan kwalifikacje, by diagnozować pracę szkoły i nauczycieli. Pańska wypowiedź świadczy o tym, że żadne. Do podstawowych czynników sprawczych istnienia korepetycji zaliczamy: przepełnienie klas; za małą liczbę godzin danego przedmiotu (zwłaszcza języki obce i matematyka), w porównaniu z wymaganiami stawianymi uczniowi przez standardy egzaminacyjne; przeznaczanie na przedmiot jednej godziny tygodniowo, lub kończenie danego typu zajęć rok przed maturą; brak zerwania z tradycją szkoły herbartowskiej - encyklopedyzmem, sztywną strukturą klasowo-lekcyjną i podającymi metodami kształcenia. Za istnienie tych czynników główną winę ponosi władza. Natomiast kiepskie zarobki nauczycieli wywołują naturalną chęć dorobienia dzięki temu, że istnieje zapotrzebowanie na korepetycje.

W najbliższym czasie będę egzaminował studentów z dydaktyki. Ci, którzy zaprezentują wiedzę na poziomie panów Mordasewicza i Pacewicza polegną nawet w ostatnim terminie. Chciałbym uświadomić obu panom, że proponowane przez nich rozwiązania to najprostsza droga do pozbawienia naszych dzieci szans na dobrą edukację. Czy to oznacza, że oświata jest w dobrym stanie i niczego nie należy zmieniać? Zdecydowanie nie, problemów jest dużo, ale ich rozwiązanie wymaga posłużenia się wiedzą psychologiczną, pedagogiczną i dydaktyczną. Dopóki edukacja będzie priorytetem tylko w deklaracjach, dopóty kolejne generacje młodych ludzi będą traciły sporo ze swoich życiowych szans. Dopóki wynagrodzenia nauczycieli nie osiągnie poziomu lekarzy, prokuratorów, sędziów, oficerów w wojsku i policji, dopóty żadna reforma edukacji nie powiedzie się. Edukacja to nauczyciele, a oni przekonywani comiesięcznymi wypłatami o niepoważnym traktowaniu przez państwo, nie poprą czynnie koniecznych reform.

grażka11-02-2008 19:30:09   [#3009]

do wklejki Marka #3003

http://www.gazetawyborcza.pl/1,75248,4915783.html

 

Marek Pleśniar11-02-2008 20:42:01   [#3010]
jakiś koszmar
Marek Pleśniar11-02-2008 23:41:21   [#3011]

Piotr Zaremba, DZIENNIK

Cyborg zamiast inteligenta  U schyłku lat 80. uczeń gnieźnieńskiej zawodówki uszkodził słynne drzwi katedry ze scenami z życia Świętego Wojciecha. Gdy debatowano nad jego postępkiem, ktoś zwrócił uwagę, że w szkołach zawodowych kurs historii trwa tylko rok. Więc ludzie, którzy nie mają okazji słuchać wykładów o dziejach ojczystych, zatracają elementarną wrażliwość na znaczenie zabytków. Liczbę godzin historii zwiększono - pisze Piotr Zaremba, publicysta DZIENNIKA.

Zapewne tamta interpretacja brzmiała zbyt naiwnie, może nawet propagandowo - był wszak koniec PRL. Ludzi zdemoralizowanych bądź głupich dodatkowe lekcje nie muszą uchronić przed grzechem chuligaństwa. Ale była w tym rozumowaniu odrobina racjonalności. Bo lekcje historii to nie tylko wtłaczanie do głowy wiadomości potrzebnych do zdania egzaminów. Dobrze prowadzone mogą odgrywać rolę formacyjną. Uczyć patriotyzmu, poczucia bycia obywatelem świata. Także i poszanowania dla najszerzej pojmowanych dzieł kultury.

Warto to przypomnieć dzisiaj - kiedy nowe kierownictwo Ministerstwa Edukacji proponuje, aby kurs historii dla wszystkich poza zdeklarowanymi humanistami kończył się na poziomie pierwszej klasy liceum (uczeń ma wtedy 16, 17 lat). Dwa ostatnie lata nauki mają zostać sprowadzone do kursów przygotowawczych do matury. Matematyk do matematyki, historyk do historii! - zdają się wzywać ministerialni urzędnicy.

Każdy przypomni sobie w tym momencie młodych ludzi, którzy wyboru dokonują w ostatniej chwili. Co z uczniem, który przez półtora roku będzie ślęczał nad matematyką i fizyką mającymi mu utorować drogę na politechnikę, lecz na pół roku przed maturą uzna jednak, że chce być prawnikiem? Jak ma nadrabiać zaległości?

Jak rozumiem, MEN pod kierownictwem Katarzyny Hall proponuje swoistą inżynierię społeczną. Tacy wahający się mają być zmuszani do jak najwcześniejszej decyzji. Wiąże się to z ogólną wizją edukacji stawiającej na masowość, a co za tym idzie - szybką specjalizację. Tendencja jest ogólnoświatowa. Aczkolwiek dopuszcza wiele wariantów - od arcypragmatycznego amerykańskiego, gdzie uczniowie bardzo wcześnie dobierają sobie przedmioty zależnie od potrzeb, po niektóre zachodnioeuropejskie, gdzie ogólnokształcące wykłady pojawiają się jeszcze na studiach. Zgodnie z przekonaniem, że dobrym menedżerom znajomość filozofii nie tylko nie zaszkodzi, ale może pomóc. W czym? W nauce czegoś tak nieuchwytnego jak myślenie.

Ekipa pani Hall chce wybrać model skrajny, na nauce myślenia stawiający krzyżyk. Ze szkodą jednostek hamletycznych, niezdecydowanych, często o najbardziej różnorodnych zainteresowaniach. System będzie preferował superpragmatyczne "cyborgi". Wiedzące bardzo wcześnie (może zbyt wcześnie), czego chcą. Nieskłonne spoglądać na boki.

Ta inżynieria społeczna była w polskich szkołach obecna już teraz, po pierwszej wielkiej reformie, jaką przeprowadził rząd AWS. Owe wszystkie tworzone coraz chętniej w polskich liceach klasy "geograficzno-ekonomiczne" i "kulturowo-językowe" drastycznie redukowały sumę wiedzy wspólnej na rzecz praktycznych umiejętności potrzebnych na uczelni. Do pewnego stopnia było to konieczne, skoro maturę miało zdawać nie 20, ale 80 procent rocznika. Reformatorzy nie zatrzymali się jednak na tym. Z wszystkimi konsekwencjami, z których najważniejszą jest dla mnie otwarte uderzenie w etos inteligencji. W założeniu premiujący nie tylko wiedzę, ale i myślenie.

Formacyjne zadania historii uczącej patriotyzmu czy pogląd, że każdy osiemnastolatek zbliżający się do wieku wyborczego powinien debatować w szkole o życiu publicznym, w które właśnie wchodzi, stają się anachronizmem. Edukacja ma służyć wyłącznie obsłudze rynku pracy. A gdzie kulturotwórcza, gdzie narodowa rola szkół? Chce się ją wyrzucić na śmietnik.

Czy to świadoma myśl Platformy Obywatelskiej, czy godzą się z nią tacy inteligenccy politycy PO, jak Jarosław Gowin, Bogdan Zdrojewski, Rafał Grupiński i wreszcie absolwent historii Donald Tusk? A może to tylko wypadek przy pracy? Dzieło aparatu ministerstwa, którego politycy nie znali i nie przypilnowali, bo przywykli, że o fundamentalnej przyszłości edukacji decydują wszechwiedzący eksperci.

Chciałbym wierzyć, że to drugie. Tyle że takie decyzje rządzą się własnymi prawami. Najważniejszym z nich jest siła bezwładu. Protesty inteligencji, kół akademickich, w które też głęboko wierzę, pokusy majstrowania przy edukacji może zahamują. Ale ich nie powstrzymają. Ba, politycy mogą uznać hasło uwalniania młodych ludzi z kolejnych szkolnych obciążeń za coś popularnego. A że jakiś profesor popiskuje? Jego czas już przecież minął.

Chciałbym być złym prorokiem...

Małgoś12-02-2008 12:10:48   [#3012]
KOSZMARU CIąG DALSZY.........


Nasz uniwersytet to wymarzone miejsce dla naukowych nierobów
Emilia Iwanciw
2008-02-12, ostatnia aktualizacja 2008-02-12 08:07

Kiedy zrobię habilitację, to będę jak pączek w maśle. Mam tu zapewnioną dożywotnią posadę. Nikt mnie nie zwolni, choćbym do końca swoich dni nie napisał stroniczki.
Zobacz powiekszenie
Fot. Marcin Wisniewski / AG
Ogłoszenie decyzji Sejmu o powołaniu UKW trzy lata temu wywołało eksplozję radośći (ówczesny rektor propf. Adam Marcinkoski w objęciach Tomasza Zielińskiego, dzisijeszego rzecznika UKW, obok klaszcze prezydent Konstanty Dombrowicz). Jednak inna uchwała sejmowa może zdegradować uniwersytet.
ZOBACZ TAKŻE

* Będąc młodym naukowcem (12-02-08, 00:00)
* Przełożonym brak odwagi (12-02-08, 00:00)
* "Nauka polska. Autodiagnoza polskiego środowiska naukowego" (11-02-08, 00:00)
* Polska Anemia Nauk: Czy na studia też trzeba emigrować? (11-02-08, 00:00)
* Polska Anemia Nauk (11-02-08, 00:00)







Emilia Iwanciw: Dużo zostało z komuny na Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego?

Doktor habilitowany: Ta uczelnia powstała w latach 70. [wtedy była to Wyższa Szkoła Pedagogiczna] z nadania partii i tamte szychy wciąż piastują ważne stanowiska. Na każdym wydziale jest kilkanaście osób, które tworzą kółko wzajemnej adoracji. To byli urzędnicy czy wykładowcy z rozwiązanych struktur uczelni wojskowych. Myślę, że akademicka rzeczywistość wygląda podobnie w Słupsku, Rzeszowie, Olsztynie, Zielonej Górze.

Czyli jak?

Adiunkt: Siedzą sobie dziadki w zadymionych kantorkach, które od czasu habilitacji nic nie napisały i zbijają bąki. Kiedy ja zrobię habilitację, to będę jak pączek w maśle. Mam tu zapewnioną dożywotnią posadę. I nikt mnie nie zwolni, choćbym do końca swoich dni nie napisał stroniczki.

Uczelniana komisja nie weryfikuje rozwoju naukowego pracowników?

Profesor: Nie zdarzyło się jeszcze w historii uczelni, żeby ktoś stracił pracę za brak aktywności naukowej. Po habilitacji dostaje się automatycznie stanowisko profesora nadzwyczajnego. To jest ostatnia ocena, jakiej jest poddany pracownik. Zdarzało się, że naukowiec X nic nie napisał przez dziesięć lat, ale pracy nie stracił. Proszę sobie wyobrazić, jak bardzo trzeba by tutaj nie pracować, żeby nie dostać uczelnianej profesury.

Doktor habilitowany: Nasz uniwersytet to idealne miejsce dla naukowych nierobów czy plagiatorów ze zszarganą reputacją. Przyjmowany jest z tytułem naukowym każdy, kto się nawinie. I jeszcze mu dadzą mieszkanie zakładowe w śródmieściu. A prezydent miasta wręczy mu na zachętę 20 tys. zł.

Czyli opłaca się praca na prowincjonalnym uniwersytecie?

Profesor: I to jak! U nas np. samodzielni pracownicy naukowi mogą jeździć na wycieczki zagraniczne za służbowe pieniądze.

Niemożliwe!

Profesor: Oficjalnie doktor X jedzie badać twórczość Słowackiego. Tylko że na takie badania leci do Buffalo, gdzie Słowacki nawet nigdy nie był i nikt tam o nim nie słyszał. Ale doktor X ma tam kolegę. Wystarczy napisać wniosek o grant. Dostaje się go z klucza, nikomu się nie chce wczytywać w papiery. Część wniosków to wartościowe projekty, ale większość to chałtury, na które marnowane są publiczne pieniądze. Sądzę, że gdybym chciał wyruszyć do Nowej Zelandii, aby realizować projekt badawczy śladami Koziołka Matołka, to dostałbym dofinansowanie.

Adiunkt: I każdy dostanie tyle samo, niezależnie, czy występuje o 10 tys. zł, czy 2 tys. zł. Jeden nie zrealizuje ambitnego projektu naukowego, bo to będzie dla niego za mała kwota, a ten drugi nie będzie wiedział, co zrobić z pieniędzmi. W grudniu urywają się telefony z działu nauki: panie doktorze, pan wyda jakoś te pieniądze z grantu! Ale jak? Pan kupi sobie jakiś tusz czy taśmy klejące.

Nie warto więc inwestować w rozwój naukowy?

Doktor habilitowany: Jakość pracy nie ma na uczelniach żadnego przełożenia na zarobki. Naukowcy się rozleniwiają, bo nie ma co ich motywować. Habilitację powinni robić w 9 lat, a są tacy, co robią dwadzieścia. I każdy automatycznie z urzędu, obojętnie ile lat się nie habilitował, dostaje tę samą pieniężną nagrodę rektora. Nagrody są uznaniowe. Są przyznawane za wierność, nie za osiągnięcia. Kiedy rektor chce dopieścić kogoś, to wnioskuje o nagrodę do prezydenta miasta "za całokształt". Ale nikt nie wie, co to znaczy. Jak ktoś dostaje nagrodę za całokształt, to znaczy, że za nic.

Profesor: To jest niestety pomnik stawiany PRL-owi. Czy się stoi, czy się leży, tyle samo się należy.

Jak wygląda współpraca UKW z zagranicą?

Profesor: To niestety też pamiątka po PRL-u. Ona jest tylko potrzebna do sprawozdawczości. Proszę sprawdzić, ile było oficjalnych wyjazdów władz uczelni za granicę i co z tego wynikło. Współpraca międzynarodowa polega na tym, że jest wizyta, a potem rewizyta. Rytualne delegacje uniwersytetu, na którym nie ma sinologii, jadą sobie np. do Chin. I na tym się kończy. Żadnych efektów. Na taką pseudowspółpracę idą wielkie pieniądze i one są niestety pompowane w błoto. Prawdziwa współpraca, która polega na wymianie myśli naukowej, istnieje tylko w wymiarze prywatnym.

Jaki jest poziom prac naukowych?

Profesor: Większość pracowników naukowych nie zna w ogóle albo bardzo słabo języki obce. Na naszej uczelni powstały habilitacje, w których nie została użyta ani jedna obcojęzyczna publikacja.

Adiunkt: Są naukowcy, dla których świat zaczyna się i kończy w jednym mieście. Powstaje enklawa, w której wszyscy się nawzajem cytują, jak w PRL-u. Cała naukowa zabawa najczęściej zaczyna się i kończy na rogatkach w Bydgoszczy.

---
Czekamy na Wasze opinie: listydogazety@gazeta.pl

Źródło: Gazeta Wyborcz
grażka12-02-2008 20:34:50   [#3013]
http://www.gazetawyborcza.pl/1,75478,4919514.html
Marek Pleśniar12-02-2008 20:43:37   [#3014]

studia powinny być płatne - i tak najlepsze dzienne kierunki w 100% obsadzają bogaci - to niech choć płacą

ale jest ale:-)

mamy na TAKIE studia dawać pieniądze? Na masową miernotę i przepełnione sale?

grażka12-02-2008 20:51:04   [#3015]

Marku - nie podzielam tego entuzjazmu - czytałeś wypowiedź internauty z Kanady? (IP ma istotnie kanadyjskie)

fragment:

Mieszkam w Kanadzie gdzie studia sa platne. Uczelnie
gonia za dochodem,organizuje sie duzo wykladow - np
800 osob w adytorium i minimalne ilosci cwiczen. Wbrew
zapewnieniom o wspanialym poziomie nauczania poziom
ten nie jest wcale wyzszy od poziomu na polskich
uczelniach, natomiast wiekszosc absolwentow przez
nastepne kilkanascie-kilkadziesiat lat znajduje sie w
lapskach bankierow i splaca kwoty wielokrotnie wyzsze
od zaciagnietej pozyczki.

Gdzie tu dostępność? I ten poziom wysoki?

Marek Pleśniar12-02-2008 21:03:31   [#3016]
ależ właśnie piszę tak. Co marudzisz;-) Napisałęm:

mamy na TAKIE studia dawać pieniądze? Na masową miernotę i przepełnione sale?

===========

ale i tak uważam że studia powinny być płatne - znaczy płatne z kieszeni plus system stypendiów dla biednych a zdolnych

dlatego że aktualnie najatrakcyjniejsze kierunki, medycyny i inne tam takie okupują w dużej części następcy panów doktorów oraz ci, których na to stać

jeśli ktośsię spodziewa ław pełnych młodzieży co się dobrze uczyłą w małym miasteczku to się zawiedzie nieco;-)

płatność studiów w miejsce arbitralnych przyjęć mogłaby tu co nieco uporządkować - bo kierowałby menedżer a nie rektor;-) A rektor niech się zajmie sferą dydaktyczną i naukową;-)

Jasnym się tu już rysuje wniosek,

 

Uczelnie "myślą", że odpłatność studiów dziennych to tylko kosmetyczna zmiana, że nic się nie zmieni tylko oni dostaną więcej i z innego źródła pieniędzy

troszkę jak małe dziewczynki, któe wszystkie marzą o życiu w Średnioweiczu

no bo wtedy każda byłaby księżniczką;-)

Marek Pleśniar12-02-2008 21:05:37   [#3017]

aha

co do poziomu - nie wiem jaksię to skończy

czy zmieni się poziom kształcenia

Jakoś mi brakuje tu polityki państwa w tej sprawie

NIE MA JEJ

nikt nie goni z kijem uczelni do pracy w tym polu i robią one i tak pieniądz na studentach.

mają samodzielność w tej kwestii psuniętą do absurdu, gorzej funkcjonuje już tylko PKP ;-)

grażka12-02-2008 21:07:17   [#3018]

No to nie marudzę :) Mam dziecięcia dwa aktualnie i potencjalnie studiujące - jakoś tak zwyczajnie się niepokoję :)

A co do zmian na uczelni - w ogólnym kontekście - to widać. Dla mnie najlepiej po praktykantach.


post został zmieniony: 12-02-2008 21:08:53
Marek Pleśniar12-02-2008 21:28:08   [#3019]
widać co po nich?
grażka12-02-2008 21:33:28   [#3020]

Faktycznie, nie aprops wyszło :) Jakoś tak globalnie póbowałam to odnieść do jakości kształcenia - tych sal przepełnionych, ćwiczeć w formie prezentacji, praktyk - różnie odbywanych, czasem na podpis tylko - akurat ostatnio sporo tych informacji z uczelni i kilka razy też rozmawiałam o studentkach, stażystkach.

Chyba mi jednoczesne czytanie kilku wątków i co gorsza, pisanie w nich nie wychodzi :)

Marek Pleśniar12-02-2008 21:34:09   [#3021]
ale co po praktykantach?jacyś inni przyłażą? bo ciekawem naprawde
krasnoludek zadyszek12-02-2008 21:36:35   [#3022]
#3011 mam ochote skomentować.

strasznie monotematyczne są w moim odczuciu te krytyki Dziennika - cały czas się o historię upominają. Powinien być to miód na moje serce humanistki, ale nie jest, bo rozumiem, że nie wszyscy muszą. Na to, o czym Zaremba pisze - że niedokształcone historycznie dziecko zniszczyło zabytek - lekarstwo powinno być w gimnazjum (i jeszcze wcześniej w podstawówce, i w domu) - dla mnie to nie jest w pierwszym rzędzie problem niewiedzy historycznej ("nie wiedziałem, że zabytek psuję, bo słaby jestem z historii średniowiecza" - to jakiś absurd), tylko problem braku kultury: nie maże się ścian domów nawet wczoraj zbudowanych i historia nie ma nic do tego. Dla mnie to manipulatorski argument.

A co do tego, że maturzyście się pół roku przed maturą odwidzi prawo i chce na politechnikę - to na zdrowie, nikt mu polibudy na klucz na zamknie. Jeśli naprawdę chce, niech się uczy, na kółko pójdzie, fizyka pomolestuje o dodatkowe zadania, ćwiczy itd - miałam uczniów po humanach zdających mature z chemii i uczniów po matinfach zdających historię sztuki. To się zdarza. Ale chyba statystycznie (z obserwacji szkolnej mojej, bez badań szerokich, od razu się przyznaję) częściej ludzie decydujący się na jakiś profil w LO idą na studia, do których - w szerokim zakresie - profil ich przygotowywał. Za moich czasów tak było i teraz tak jest, i w ogóle nie łapię sedna tej nagonki Dziennika na MEN, że zostawiamy uczniom prawo wyboru przedmiotów kierunkowych - no i zostawmy, bardzo dobrze, w końcu chodzi tylko o dwa ostatnie z 12 lat edukacji, przez pozostałe 10 należy uczyć porządnie wszystkiego, co by dziecko mogło się wszystkiemu przyjrzeć i wybrać, co je interesuje bardziej. Tu pomijam margines tych, którzy wybrać nie potrafią, bo oni również na studiach szukają przez czasem kilka lat, zmieniając wydziały - nie mówię, ze są gorsi, mówię, że nie powinno się uznawać, że wszyscy tak robią, więc muszą uczyć się wszytskiego tak samo od przedszkola do matury.

Osobiście z utęsknieniem wyczekiwałam końca 3 klasy (z czteroletniego LO), bo oznaczał on koniec biologii, geografii, chemii, fizyki... Pożegnałam się z nimi z ulga, nie potrzebowałam tej wiedzy na studiach i później, to było męczące zakuwanie (nie pisze tu o podstawach, które mieć należy, żeby nie być kimś jednowymiarowym, ograniczonym, ale zdecydowaną większość wiedzy licealnej wyrzuciłam z głowy, prawo Ohma pamiętam tylko z nazwy itd. - i nie uważam się za totalnego buraka, i wbrew jeremiadom pana Zaremby nie niszczę np. kory drzew, choć biologii miałam mało).

Wydaje mi się po prostu, że 16latek zaczynający szkołe ponadgimnazjalną może umieć się opowiedzieć za tym, co woli, jakie przedmioty chce wybrać, co go interesuje, i w konsekwencji, czy chce się dalej kształcić językowo, humanistycznie, przyrodniczo, ściśle itd. Bo w tym wieku się to w większości wie - vide wybór profilu w liceum obecnym. Jednak większość nie zmienia go co pół roku.

Żem sie rozpisała, ale zirytowała mnie przytoczona argumentacja.
grażka12-02-2008 21:39:35   [#3023]
Marek - jak będę w poważnym nastroju to napiszę - dziś zamiast uczciwie o wielkich samochodach się przyuczać udzielam się interpersonalnie. Muszę się zdyscyplinować.
Adaa12-02-2008 21:40:25   [#3024]

grazka!..natychmiast wracaj!

;-)

AnJa12-02-2008 21:40:54   [#3025]
chcesz zostać kierowca tira?
Marek Pleśniar12-02-2008 21:41:17   [#3026]

odnoszę wrażenie że w tym artykule z Dziennika pisano o wykształceniu licealnym - ogólnolształcącym, a nie o studiach - kierunkowych z natury ani o szkole zawodowej - też kierunkowej siłą rzeczy

Maturzysta który ostatni raz historię widział w pierwszej klasie to dla mnie nie jest osoba ze średnim wykształceniem ogólnym.

Powinien się uczyć w technikum. Tam po pierwszej klasie przeważnie dzielą na kierunki.

grażka12-02-2008 21:41:43   [#3027]
Nie, strażakiem pożarnym.
krasnoludek zadyszek12-02-2008 22:03:13   [#3028]
Marek,
ale to tylko historii wg Ciebie dotyczy - to niewidzenie jej póxniej - czy każdego przedmiotu?

Bo tu jest jeszcze jedna kwestia, którą mogłabym nazwać prowokacyjnie wyższością nauk humanistycznych nad całą resztą tychże. Tak zaczęłam o tym myśleć, jak ludzie pisali w innym wątku, że ktoś jest z wykształcenia fizykiem, a ksiązki lubi czytać i pasjonuje go filozofia, a trudniej znaleźc polonistę, którego pasjonują polimery. To nie znaczy, że humy głupie są, tylko że one dotyczą innej sfery, zgodnie z nazwą: objaśniają człowiekowi jego człowiekowatość w zakresie kultury duchowej, wartości itd. - więc dotyczą każdego człowieka, niezależnie od tego, czy on atom rozszczepia, czy gra na skrzypcach. No i może stąd trudno sobie wyobrazić kogoś, kto nie ma do czynienia z historią w póxniejszej nauce _w takim rozumieniu_ - bo że nie będzie wiedział, w którym roku był sobór trydencki albo jak się nazywała żona Tristana, to ja sobie wyobrażam. I tego się tyczyło moje z wcześniejszego postu "nie wszyscy muszą": nie wszyscy muszą w klasie maturalnej znać dobrze fakty z dyscypliny, która ich nie pasjonuje, ale powinni wszyscy mieć poczucie przynależności do wspólnoty kulturowej, rozumieć znaki cywilizacyjne, czego nie muszą osiągać przez naukę historii (wiedzy faktograficznej), ale innymi drogami, szkolnymi i pozaszkolnymi.

Dla mnie ktoś, kto skończył fizyke w klasie 1 LO ma wykształcenia ogólnokształcące - powiedzmy menowe minimum 3 godzin na cykl w tej to 1 klasie przebył, wiedzy nabył tyle samo, co ci, którzy mieli po godzinie co roku, tylko szybciej; uznał, ze to go nie bawi, odłożył, zajął się czymś innym. To nie jest dla mnie skzoła zawodowa ani technikum.
Marek Pleśniar12-02-2008 22:13:17   [#3029]

skąd pomysł, że ja tylko o historii :-)

to co piszesz - to jedno zdanie - można mieć inne - nie gorsze i nie lepsze

ale coś trzeba wybrać

wolałbym pociągnięcie kilkuuletniego liceum z wszystkimi ważnymi dyscyplinami od początku do końca. Żeby człowiek z ogólnym wykształceniem był naprawde wszechstronnie wykształcony i miał prawo zostać dziennikarzem lub fizykiem (ale dziennikarzem z pojęciem o tym co pisze oraz po co)

ci nasi absolwenci zawodówek dziennikarskich z tefałenów i innych programów nie czytakli chyba ani jednego, pierwszego tysiąca książek w życiu.

A ktoś taki nie powinien oceniać ludzi i ich pokazywać w takim albo innym świetle w telewizorze;-)

Majka12-02-2008 23:33:19   [#3030]
Matury w lipcu, dłuższe ferie i krótsze wakacje. Nad taką rewolucją, na polecenie minister edukacji Katarzyny Hall, pracuje dolnośląskie kuratorium oświaty. Pierwszy projekt prześle do MEN jeszcze w lutym.

Zmiany, które proponuje Stowarzyszenie Dyrektorów Szkół Średnich, to rewolucja w szkole. Po pierwsze, matura miałaby być przesunięta nawet na początek lipca. To wydłużyłoby okres nauki maturzystom. Młodsze klasy byłyby już wtedy na wakacjach.

Poza tym szkoły miałyby dodatkowy tydzień ferii na przełomie października i listopada. Potem kolejne ferie zimą i wiosną. Rok szkolny zaczynałby się 20 sierpnia.

Minister edukacji Katarzyna Hall: - Zgłoszone propozycje są dla nas bardzo interesujące. Chciałabym, żeby zostały one przez resort odpowiednio wykorzystane. Jak tylko wpłyną do nas konkretne rozwiązania, to wówczas rozpocznę prace nad nowym kalendarzem szkolnym.

http://miasta.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,4921546.html
Marek Pleśniar12-02-2008 23:51:58   [#3031]

etam zaraz rewolucja:-)

my wystąpiliśmy .. w zasadzie podobnie po kongresie i do sejmu;-)

 

w grudniu w sejmie to było

http://www.oskko.edu.pl/oskko/stanowiskooskko2007/index.htm

 

Kształcenie ogólne. Postulujemy: 

  1. Zlikwidowanie dysproporcji  w warunkach kształcenia ogólnego między poszczególnymi typami szkół dającymi wykształcenie średnie, w celu zapewnienia porównywalnego przygotowania uczniów do egzaminu maturalnego.

Przebudowę ramowych planów nauczania w taki sposób, by umożliwić uczniom technikum realizację programów nauczania w zakresie rozszerzonym i w konsekwencji stworzyć szansę na przystąpienie do egzaminu maturalnego na tym poziomie.

Obecny stan prawny powoduje:

o          znikome (ograniczone ramowymi planami nauczania do 3h) możliwości realizacji kształcenia ogólnego w zakresie rozszerzonym w technikum i liceum profilowanym;

o          zmniejszenie, w stosunku do przewidzianej w ramowym planie nauczania, rzeczywistej liczby godzin kształcenia ogólnego w technikum, wynikające z praktyk zawodowych (nawet 16 tygodni w cyklu nauki dla niektórych zawodów);

o          zbyt duże obciążenie uczniów w technikum (średnio 35,5 godz. tygodniowo), w technicznych zawodach to około 12 godzin przedmiotów zawodowych w oparciu o fizykę i matematykę - czyli uznawanych za trudne, także z punku widzenia higieny pracy ucznia.

  1. Zreformowanie szkolnictwa zaocznego, które wymaga diagnozy i wprowadzenia zmian w zakresie planów nauczania oraz  opracowania programów i podręczników do tej formy kształcenia.

  2. Stabilizację przepisów dotyczących organizacji egzaminu maturalnego, po wcześniejszym usunięciu z nich zapisów niejasnych lub nieracjonalnych.

Proponujemy:

·        dostosowanie dla uczniów niesłyszących arkuszy maturalnych z wszystkich przedmiotów (obecnie dostosowane są tylko arkusze z języka polskiego, języka obcego, historii, wiedzy o społeczeństwie);

·        zmianę terminu – na czerwiec – przeprowadzania egzaminu maturalnego, co pozwoli na normalne funkcjonowanie szkół w maju;

·        wprowadzenie obowiązkowej matematyki nie wcześniej niż za 6 lat, po zrealizowaniu podstawy programowej w gimnazjach i szkołach ponadgimnazjalnych i przy zwiększonej licznie godzin na realizację kształcenia na poziome podstawowym;

·        stworzenie systemu wynagradzania motywującego nauczycieli do szkolenia się i podejmowania funkcji egzaminatora;

·        wprowadzenie opłat za powtórne przystępowanie do egzaminu i przeprowadzanie tych egzaminów w ośrodkach do tego przygotowanych (ze zgłoszonej liczby na powtórny egzamin, stawia się około 50%, a szkoła obciążona jest bezużytecznym i dezorganizującym jej pracę przygotowaniem sal dla 100% zgłoszonych);

·        dla matury ustnej:

o       powoływanie komisji trzyosobowej lub dwuosobowej, ale złożonej wyłącznie z osób mających uprawnienia egzaminatorów z danego przedmiotu,

o       zmianę formy egzaminu ustnego z języka polskiego poprzez odejście od prezentacji;

·        ustalenie terminu próbnej matury na czas przed złożeniem przez uczniów ostatecznej deklaracji maturalnej; naszym zdaniem, próbne egzaminy powinny służyć uczniom do sprawdzenia siebie i słuszności swoich wyborów, a nie stanowić formę  sprawdzania wiedzy w szkole; z tego względu nie akceptujemy zaproponowanego przez CKE terminu – w marcu 2008 r.

Marek Pleśniar13-02-2008 00:06:06   [#3032]

wklejam tu, ale.. korci mnie dyskusja na ten i nie tylko tak dokładnie ten temat

czyli o wychowaniu:-) http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80282,4904659.html

===============================

Syberia szkołą życia dla niepokornych Niemców

Matthias Schepp, Spiegel 2008-02-11, ostatnia aktualizacja 2008-02-06 15:46
Zobacz powiększenie
Wioska na Syberii
Fot. MIKHAIL METZEL /AP

Władze niemieckie wysłały 16-letniego Floriana z Hesji na Syberię, by tam nauczył się życia. Służby socjalne uznały, że tak będzie taniej i lepiej dla procesu resocjalizacji sprawiającego problemy wychowawcze nastolatka.

Sedelnikowo to otoczona brzozowymi lasami wioska w tajdze, pełna drewnianych domów z wytwornie rzeźbionymi okiennicami. Od Kaliningradu dzieli ją 3300 kilometrów, od wybrzeży Pacyfiku - 4300. Wioska leży prawie pośrodku imperium Władimira Putina, a mimo to z dala od cywilizacji.

Do najbliższego dużego miasta autobus jedzie aż 7 godzin. Jednak ostatnio to właśnie ta 5,5-tysięczna miejscowość trafiła do serwisów informacyjnych rosyjskiej telewizji.

Do Sedelnikowa przybyli reporterzy brukowców z Moskwy, inni dzwonili ze stolicy z taką natarczywością, że dyrektor szkoły nr 2 ze złością mówił o "oblężeniu". "Poziom naszych rezerw walutowych może bardzo wzrosnąć, gdy zaczniemy przyjmować kryminalistów z całego świata" - kpiło radio "Echo Moskwy".

Całe zamieszanie miało związek z mężczyzną, którego nazwiska nie zna nawet sołtys Sedelnikowa - a mianowicie z Rolandem Kochem. Premier Hesji propozycjami zaostrzenia prawa karnego nieletnich próbował rozpędzić swoją kampanię wyborczą. "Widać można też inaczej" - radował się w połowie stycznia "Bild" - "Nastolatek z Hesji zesłany na Syberię". Zsyłkę na Syberię brukowiec uznał za odpowiednią karę dla sprawiającego problemy wychowawcze nastolatka, który posuwał się już do rękoczynów wobec matki i opiekunów.

Surowa lekcja życia

Na Syberię, nazwaną przez Maksima Gorkiego "krainą kajdan i lodu", zesłał Lenina ostatni car Rosji. Na Syberii wojnę Hitlera odpokutowywały setki tysięcy niemieckich więźniów. W gułagu, systemie obozów pracy przymusowej założonym przez Stalina, mało kto ze skazanych opozycjonistów, kryminalistów i intelektualistów przeżywał więcej niż 2 lata. Syberia stała się uosobieniem okrutnego odwetu.

"Tu jest wspaniale. Chciałbym tu jeszcze zostać" - mówi nieśmiało młody Niemiec podczas długiej przerwy, którą spędza w szkolnej stołówce w Sedelnikowie. Dość zadziwiające - "Bild" dopiero co informował, że "zesłany na Syberię Dennis pierze swoje podkoszulki przy 55-stopniowym mrozie". W rzeczywistości Dennis nazywa się Florian, a w Sedelnikowie temperatura nie spadła tej zimy poniżej -30 stopni Celsjusza. Ponadto ów małomówny nastolatek nie odbywa tam kary, lecz terapię. Koledzy z klasy nazywają ją"wychowaniem na nowo". Stefan Becker, kierownik departamentu ds. młodzieży w powiecie Gießen twierdzi, że "ubogie otoczenie" ma pomóc 16-latkowi w uporaniu się z agresją i zaburzeniami koncentracji uwagi.

Przez zachodnią część Sedelnikowa płynie rzeka Irtysz. Wiosną i jesienią toną tu pod załamanym lodem samochody lekkomyślnych kierowców. Na wschodzie rozciągają się bagna, na północy zaś potężna tajga. "Tylko ptaki wędrowne wiedzą, gdzie ma swój kres" - pisał o Syberii Anton Czechow.

Kto przybywa do Sedelnikowa z południa, a dokładniej z oddalonego o 300 kilometrów milionowego miasta Omsk, od razu natrafia na nowoczesną stację paliw ze sklepem otwartym 24 godziny na dobę - taką samą stację można by równie dobrze spotkać w Gießen. Na obrzeżu miejscowości stoją ładne trzypiętrowe domy z palonej cegły. Właśnie zakończono budowę kościoła ze złotymi kopułami, niedługo zostanie otwarty szpital. Prawie każdy mieszkaniec posiada tu telefon komórkowy, wiele domostw odbiera telewizję satelitarną, istnieje już nawet dostęp do internetu - wzrost gospodarczy dotarł w międzyczasie nawet do takich miejscowości jak Sedelnikowo.

Skok w XIX wiek

Na początku nowe życie było dla Floriana jak wycieczka w XIX w. Chłopiec mieszka w drewnianym domu przy "ulicy Przemysłowej", podczas gdy w Sedelnikowie przemysłu w zasadzie nie ma. Nawet istniejącym kołchozom grozi bankructwo - mroźny klimat nie pozwala im bowiem konkurować z produktami rolnymi z południa Rosji.

- Gdy przyjechaliśmy do Sedelnikowa, Florian musiał sobie sam wyremontować mieszkanie - opowiada Wilhelm Brant, Niemiec o rosyjskich korzeniach, którego urząd ds. młodzieży wyznaczył na opiekuna nastolatka. Florian skosił rozrastającą się w ogrodzie trawę i był z siebie dumny, gdy po raz pierwszy w życiu wbił gwóźdź w drewnianą deskę. Naprawił ogrodzenie i wykopał dół na latrynę. Opiekun Brant, barczysty mężczyzna o stalowoniebieskich oczach, żelaznej woli i wielkim sercu dał mu na to 3 dni. Florian zrobił wszystko w przeciągu jednego.

Młody Niemiec musi grzać drewnem w piecu, aby mieć ciepło. Gdy chce zrobić pranie, musi przynieść wodę ze studni na sąsiedniej ulicy. Do szkoły chodzi codziennie 2,5 kilometra. "Dokładnie 22 minuty" - mówi. Nigdy się nie spóźnia, a jego nauczyciele opowiadają, że rzadko musieli zwrócić mu uwagę. Niemiec nauczył się kilku słów w języku rosyjskim, rozumie jednak niewiele. - Na matematyce jeszcze nadążam, choć oni są w porównaniu do nas do przodu z materiałem - tłumaczy. - Tylko z niemieckiego jest oczywiście najlepszy.

Czyżby Syberia zmieniła problematyczne dziecko we wzór cnót? - Faktycznie chłopiec zrobił duże postępy - twierdzi opiekun. Lilija, koleżanka z klasy Floriana mówi natomiast: "Florian jest już 43. Lubimy dzieci z Niemiec, dla nas jest nieistotne, co oni tam u siebie nawyprawiali". Opowiada, że nauczyła się wielu rzeczy o Niemczech, być może kiedyś będzie mogła tam studiować.

Problemy czy okno na świat

Jednakże nie zawsze wszystko układa się tak dobrze jak w przypadku Floriana. Dwoje niemieckich nastolatków ukradło kiedyś służbową Wołgę wiejskich prominentów, inni - uzależnieni wcześniej od heroiny - wpadli w Sedelnikowie w alkoholizm. Takie sytuacje utwierdzają w przekonaniu tę mniejszość wioski, która chętnie zrezygnowałaby z przyjmowania niemieckich chuliganów. Mieszkańcy mówią, że mają dość własnych problemów.

Jednak dla ludzi z Sedelnikowa sprawiająca problemy wychowawcze młodzież jest też ich oknem na świat, łącznikiem z dalekim Zachodem. W ciągu ostatnich 20 lat setki mieszkańców odwróciło się do swojej ojczyzny plecami. - W Sedelnikowie do połowy lat 90. nie widzieliśmy na oczy ani jednego obcokrajowca. Później zaczęli przyjeżdżać do nas pierwsi Niemcy - mówi Władimir Jerochin, redaktor naczelny lokalnej gazety "Pracowity Sybirak". Współpraca z organizacją "Pfad ins Leben" ("Ścieżka do życia") z Turyngii, która wysyła problematyczną młodzież na terapię do Sedelnikowa, umożliwiła nagle ukrytej głęboko w syberyjskiej tajdze miejscowości kontakt z "cywilizacją". Niemieccy harcerze zaczęli przyjeżdżać latem na obozy, dzieci i młodzież z Syberii mogli odwiedzić Niemcy.

Florian swój wolny czas poświęca na pisanie książki. Powstało już 70 stron - głównym bohaterem jest on sam. W wojnie galaktyk ratuje gwiazdy przed unicestwieniem. Za dwa tygodnie powróci ze swoim opiekunem do Niemiec - jednak już nie do Gießen, lecz do innej miejscowości. W planach ma nawet ukończenie liceum.

"Bild" określił pobyt Floriana na Syberii "ostrą karą zastępującą pobłażliwą pedagogikę głaskania po głowie". Zważając jednak na samopoczucie chłopca, "pokuta" w Sedelnikowie nie jest tak straszna, jak mogłoby się wydawać. - Najbardziej będę tęsknił za moją rosyjską szkołą - mówi Florian - tu wszystko jest tak zorganizowane, panuje dyscyplina.

W Sedelnikowie mieszka 700 dzieci. Miasteczko zapewnia im taki program spędzania czasu wolnego, któremu dorównać może tylko niewiele niemieckich miejscowości. W związku "Wiktorija" uprawiać można hokej na lodzie i biathlon, przy domu kultury istnieją kółka zainteresowań i grupy muzyczno-taneczne. W szkole oferowane są nawet kursy aktorstwa i robienia na drutach. - Tutaj wszyscy są jacyś ambitniejsi - opowiada Florian. Co drugi uczeń dostaje się na uczelnię lub uniwersytet.
Marek Pleśniar13-02-2008 00:36:55   [#3033]

ciekawa odpowiedź na to:-)

Re: Syberia szkołą życia dla niepokornych Niemców

Autor: sybirak   
Dopiero przeczytałem ten artykuł. Mieszkam w Niemczech i pracowałem
dla "Pfad ins Leben" jako pedagog i spędziłem rok na Syberii(stąd
mój nick na forum). Dla ścisłosci trzeba dodaó, że istnieją
dwie "Pfad ins Leben"; eine e.V www.pfad-ins-leben.org i gGmbH.Obie
wywodzą się z ruchu harcerskiego (Pfadfiner) i ze sobą konkurują. Ja
byłem z moim podopiecznym w roku 2003/2004. Nasza wioska była
położona jeszcze dalej (550 km od Omska) i miała tylko 250
mieszkańców.
Nie chcę rozwodzić się nad pięknem syberyjskiej natury (chociaż
udało mi się dotrzeć i nad Bajkał). Musze przyznać, że nie widzę
większych pedagogicznych efektów podobnych przedsięwzięć
... O ile
doświadczony wychowawca ma podopiecznego na miejscu jeszcze jakoś w
ryzach, to po powrocie do Niemiec wszystko zaczyna się od nowa...
Koniec końców: ciekawy eksperyment, ale tylko eksperyment...
AnJa13-02-2008 00:42:04   [#3034]
do nas, na Mazury jakiś czas temu też przyjeżdżali na takie turnusy
Gaba13-02-2008 05:20:17   [#3035]
szkoła z maturą, dla chłopców, w lesie, obóz przetrwania, samodysycyplina, porządek, nauka normalności... - to takie słowa klucze. Nie załozyłbyś może jakiejś... by se ziemniaki goście sami obierali. Mam pewnego kandydata, który trzyletnie LO chce robić w prawidłowym rytmie 4 lat...
AnJa13-02-2008 11:08:11   [#3036]
mam drugiego

a i paru ich kolegów też pewnie by się znalazło

mam tez znajomego policjanta, który niedługo na emeryturę przechodzi- zająłby się nimi (ten Twój kandydat od tego mojego pewnie o nim słyszał)
Marek Pleśniar13-02-2008 12:18:52   [#3037]
to co? Organizujemy turnusy? "Sybir 2008"
AnJa13-02-2008 12:23:56   [#3038]
masz trzeciego?
Marek Pleśniar13-02-2008 14:24:42   [#3039]

swojego bym chętnie zesłał, ale generalnie grunt to dobry pomysł a chętnych jest pewno setki

taka "biała szkoła" ;-)

zgredek13-02-2008 14:25:51   [#3040]
czwartego dorzucę
bosia13-02-2008 16:32:29   [#3041]
a dziewczynki, takie troche starsze też mogą być???;-)
Marek Pleśniar13-02-2008 16:34:47   [#3042]
hm, może lepiej nie bo by sie im tam jeszcze spodobało;-) A ma być karą to
bosia13-02-2008 16:37:44   [#3043]

żeński na drugiej półkuli wtedy

 

 

 

jerzyk14-02-2008 00:03:43   [#3044]

Porozumienie oświatowych związków zawodowych


Przedstawiciele sześciu oświatowych związków zawodowych podpisali 7 lutego porozumienie dotyczące wspólnego działania na rzecz nauczycieli i pracowników niepedagogicznych. Nauczyciele domagają się wyższych płac i zachowania uprawnień emerytalnych po 2008 r. – Po raz pierwszy mówimy jednym głosem – powiedział Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego. Wspólne stanowisko związkowcy przekazali premierowi oraz minister edukacji.

Zobacz porozumienie. Zobacz pismo do minister edukacji.


Związki domagają się zwiększenia udziału minimalnego wynagrodzenia zasadniczego w ogólnym wynagrodzeniu nauczycieli w 2008 r., rozwiązań systemowych gwarantujących znaczący wzrost wynagrodzeń w latach 2009 – 2010, satysfakcjonujących ich rozwiązań emerytalnych po roku 2008 oraz rozwiązań prawnych dających szansę na realny wzrost wynagrodzeń pracowników niepedagogicznych.

- Oczekujemy od rządu przedstawienia do końca lutego br. propozycji rozwiązań wynikających z treści niniejszego porozumienia. Jednocześnie przedstawiciele związków zawodowych informują, że brak porozumienia z rządem w wymienionych kwestiach będzie skutkował niepodpisaniem rozporządzenia płacowego w 2008 r. oraz rozpoczęciem procedur wynikających z ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych – czytamy w porozumieniu.

- Z dzisiejszego i poprzedniego spotkania przedstawicieli związków zawodowych wynika daleko idąca zbieżność oczekiwań wszystkich związków, których istotne cele zostały wyartykułowane w porozumieniu. Mam nadzieję, ze nasze wspólne działanie przyniesie szybszą i skuteczniejszą reakcję na nasze postulaty - powiedziała wiceprzewodnicząca Sekcji Krajowej Oświaty i Wychowania NSZZ „S” Halina Kurpińska. - Oczekujemy podjęcia rzeczywistych negocjacji przez rząd we wszystkich podstawowych sprawach dotyczących polityki edukacyjnej państwa – dodał Sławomir Wittkowicz z Forum Związków Zawodowych.

Porozumienie podpisali przedstawiciele: Forum Związków Zawodowych, NSZZ Pracowników Schronisk dla Nieletnich i Zakładów Poprawczych, SKOiW NSZZ „Solidarność”, WZZ „Solidarność – Oświata”, Związek Nauczycielstwa Polskiego, Związek Zawodowy „Rada Poradnictwa”.

Związkowcy opracowali również strategię negocjacyjną dotyczącą rozmów płacowych z MEN na temat tegorocznego rozporządzenia płacowego. (mk)

 

Porozumienie oświatowych związków zawodowych


Przedstawiciele oświatowych związków zawodowych postanawiają wspólnie działać na rzecz nauczycieli i pracowników niepedagogicznych.

Oczekujemy od Rządu RP rzeczywistego dialogu ze związkami zawodowymi na temat polityki edukacyjnej państwa.

Domagamy się:
- zwiększenia udziału minimalnego wynagrodzenia zasadniczego w ogólnym wynagrodzeniu nauczycieli, które będzie zagwarantowane w - rozporządzeniu płacowym MEN,
- rozwiązań systemowych gwarantujących znaczący wzrost wynagrodzeń nauczycieli w latach 2009 – 2010,
- rozwiązań emerytalnych po roku 2008 satysfakcjonujących nauczycieli,
- rozwiązań prawnych dających szansę na realny wzrost wynagrodzeń pracowników niepedagogicznych.

Oczekujemy od rządu przedstawienia do końca lutego br. propozycji rozwiązań wynikających z treści niniejszego porozumienia. Jednocześnie przedstawiciele związków zawodowych informują, że brak porozumienia z rządem w wymienionych kwestiach będzie skutkował niepodpisaniem rozporządzenia płacowego w 2008 r. oraz rozpoczęciem procedur wynikających z ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych.

Forum Związków Zawodowych, NSZZ Pracowników Schronisk dla Nieletnich i Zakładów Poprawczych, SKOiW NSZZ „Solidarność”, WZZ „Solidarność – Oświata”, Związek Nauczycielstwa Polskiego, Związek Zawodowy „Rada Poradnictwa”.

Marek Pleśniar14-02-2008 00:19:52   [#3045]

wprawdzie związki "politykę edukacyjna państwa" rozumieją tylko jako płace:-) ale że sie pis z lidem zgodził to cud

no to, proszę Koleżeństwa dyrektorów trza już szukać zastępstw na matury;-)

AnJa14-02-2008 08:27:09   [#3046]
nie ma szans

w komisji musza być nauczyciele - a ci beda strajkowali

szanse widzę zaś- matura zostanie przesunięta, okaże się że można ją zrobić w lipcu

i już tak zostanie
...
ale sie k...a optymista ze mnie od rana zrobił...
Marek Pleśniar14-02-2008 10:50:46   [#3047]
myśmy chcieli w czerwcu ale co tam:-)
bosia14-02-2008 10:55:57   [#3048]

co w czerwcu?

niektóre szkoły mają oprócz matury jeszcze egzaminy zawodowe, właśnie w czerwcu.

Mam małą szkołę, to kadra kierownicza nie strajkuje-będzie w komisji, tylko z polskim może byc problem ;-)

cynamonowa14-02-2008 10:57:21   [#3049]

Zrobimy sobie Oksford

Aleksandra Pezda 2008-02-14, ostatnia aktualizacja 2008-02-14 07:55

Minister nauki chce tworzyć w Polsce elitarne uczelnie. Najlepsze dostaną ekstra pieniądze na rozwój badań i wykłady światowych sław. Pozostałe spadną do roli szkół dla magistrów.

Zobacz powiekszenie
Fot. Andrzej Wiśniewski / AG
Collegium Novum UJ
Okręty flagowe - tak minister Barbara Kudrycka nazywa przyszłych liderów polskiego szkolnictwa wyższego. Ilu ich będzie? Na razie nie wiadomo. Ale może tylko jeden albo dwa kierunki na jakiejś uczelni zostaną zdobędą taką pozycję.

Swój projekt prof. Kudrycka zamierza przedstawić rządowi do końca marca. - Chcemy gonić intelektualną i technologiczną konkurencję w Europie i na świecie? To musimy dofinansować najlepszych - mówi "Gazecie".

Do uczelni flagowych mają popłynąć duże pieniądze z budżetu i funduszy unijnych (z UE mamy na uczelnie 4 mld euro) - na zatrudnianie naukowych sław z całego świata, na laboratoria badawcze. Do tych szkół Kudrycka chce ściągnąć także polskich naukowców z PAN. Mieliby - za ekstra wynagrodzenie - prowadzić najlepsze seminaria doktoranckie w kraju.

Pozostałe uczelnie będą miały głównie zadania edukacyjne. I niekoniecznie dostaną takie same pieniądze na utrzymanie jak teraz.

Najwyżej kilkanaście flagowych uczelni

- W Polsce jest prawie 500 uczelni i większość chce prowadzić prace badawcze - chwali projekt Michał Kleiber, prezes PAN. - W USA tylko 150 uczelni prowadzi badania naukowe, kilka tysięcy innych zajmuje się przede wszystkim dydaktyką. Jeśli więc mamy ambicję dać szansę rozwoju najwybitniejszym umysłom, musimy stworzyć wyjątkowe warunki tylko wybranym instytucjom. Inaczej rozpraszamy i tak małe pieniądze na naukę.

Zdaniem Kleibera, flagowych uczelni czy kierunków może być najwyżej kilkanaście, w różnych dziedzinach. O przywileje powinny walczyć w konkursach i nie miałyby gwarancji, że je zachowają na zawsze.

Edmund Wittbrodt, minister edukacji w rządzie Buzka, dziś senator PO, kompletuje właśnie radę ds. innowacji i nowych technologii przy premierze: - Pomysł ma szansę powodzenia. Mamy za mało pieniędzy na badania i edukację wyższą, a biednego nie stać na kupno rzeczy słabych. Lepiej więc dofinansować mniej, za to lepszych.

Nad szczegółami projektu pracuje 10-osobowy zespół ds. reformy szkolnictwa wyższego powołany kilka dni temu przez min. Kudrycką.

Studia jednak płatne?

Kudrycka potwierdziła "Gazecie", że chce wprowadzić współpłacenie studentów za darmowe do tej pory studia dzienne w uczelniach publicznych:

- Najlepszy byłby system, w którym część kosztów studiowania ponosi państwo, a część student. Z założeniem jednak, że ci, którzy potrzebują pomocy państwa, ją dostaną. Mam na myśli stypendia socjalne i naukowe. Na strategicznych kierunkach odpłatność byłaby znacznie niższa.

Popiera to Wittbrodt: - Teraz i tak większość płaci, i to wcale nie najzamożniejsi. Studenci powinni pokrywać część kosztów studiów, ale może dopiero po pierwszym roku, a na kluczowych kierunkach płacić trochę mniej. Oczywiście przy dobrze rozwiniętym systemie stypendialnym.

Za studia płaci teraz 1,3 mln studentów. Około 700 tys. studiuje za darmo. Przeciwko płaceniu za studia są PiS i LiD, a także prezydent Lech Kaczyński.

- Mówić o darmowych studiach w Polsce to fikcja i hipokryzja, bo i tak większość studentów płaci - mówi wiceszef klubu PO Jarosław Gowin. - Ale nie sądzę, by Platforma zajmowała sobie głowę projektami, które prezydent na pewno zawetuje.

Źródło: Gazeta Wyborcza
słonko14-02-2008 10:57:36   [#3050]

lipiec - letni miesiąc, z reguły najcieplejszy

pomysł beznadziejny...

.......................

czerwiec - pomysł optymalny

dla wszystkich :)

strony: [ 1 ][ 2 ] - - [ 60 ][ 61 ][ 62 ] - - [ 242 ][ 243 ]