Forum OSKKO - wątek

TEMAT: oświatowy przegląd prasy
strony: [ 1 ][ 2 ] - - [ 52 ][ 53 ][ 54 ] - - [ 242 ][ 243 ]
hania02-10-2007 20:16:22   [#2601]
hi hi, widać w oświacie się nie dorobiła........
Maelka03-10-2007 05:54:11   [#2602]

NPB("002");
NPB("009");

 
NPB("008");
#kitek {font-size:12px}

Środa, 3 października 2007

IPN uczy dzieci nienawiści?

IPN uczy dzieci nienawiści?
(fot. JupiterImages/EAST NEWS)


IPN chce, by gimnazjaliści i licealiści szukali śladów ubeckich więzień, i wpaja uczniom: ubekom przebaczyć nie wolno! - pisze "Gazeta Wyborcza".


Na lakierowanej okładce mroczny więzienny korytarz, na odwrocie - mur z wyrytym niedokończonym napisem: "honor i...". Książka "Śladami zbrodni" wydana przez Instytut Pamięci Narodowej. Z nią w ręku nauczyciele historii mają poprowadzić uczniów (w wieku 13-19 lat) do "poznawania historii małych ojczyzn poprzez najbardziej dramatyczne przejawy terroru komunistycznego" .


REKLAMA Czytaj dalej

if(typeof isSrd05=='undefined'){NPB("005");}


if (NJB('srodtekst') && typeof isSrd05=='undefined'){document.getElementById('rekSrd05').style.display='block';var isSrd05=true;} IPN przygotowuje ich do tego zadania, drukując słownik ubeckiej więziennej grypsery.

Inną pomocą w prowadzeniu lekcji ma być gra symulacyjna. Były ubek, dziś właściciel firmy deweloperskiej, stawia w miejscu ubeckiego aresztu osiedle. Protestuje młody człowiek z transparentem: "Zabiliście mojego dziadka, a teraz zabijacie pamięć o nim. Chcecie zabić również mnie!". Uczniowie mają zagrać role mieszkańców: jedni chcą ocalić budynek jako miejsce pamięci, drudzy wolą osiedle.

To nie jest rzetelny materiał dydaktyczny. To sianie nienawiści - mówi Mirosław Sielatycki, wicedyrektor Biura Edukacji w Warszawie, były dyrektor Centralnego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli. Jego zdaniem brakuje tekstów źródłowych, a scenariusze są jednostronne.

Według historyka związanego z IPN pod kierownictwem Janusza Kurtyki w Instytucie jest presja na stawianie spraw w sposób czarno-biały: - Tematy kontrowersyjne jak stosunki polsko- ukraińskie albo polsko-żydowskie są zakazane (chyba że tak jednoznaczne jak "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata").

IPN zachęca już szkoły do "Śladów zbrodni": Za tydzień konferencja prasowa, kuratoria umieściły informację na swych stronach internetowych, a oddziały IPN ogłaszają nabór na warsztaty metodyczne dla nauczycieli.

Najlepsze prace uczniów trafią na internetową stronę IPN - zaznacza "GW". (PAP)

http://wiadomosci.wp.pl/wiadomosc.html?kat=8171&wid=9260133&rfbawp=1191383381.392

Majka03-10-2007 06:48:01   [#2603]
metody aktywne:(
Maelka03-10-2007 20:28:51   [#2604]

I kto mówi, że mamy młodzież bez ikry?

Jestem za jednolitym strojem (ale nie giertuszkiem), więc nie zgadzam się z argumentacją młodzieży, ale fakt, że umieli dowcipnie zaprotestować napawa mnie optymizmem.

;-)

Założyli worki na śmieci zamiast mundurków

Urszula Jabłońska (Gazeta Stołeczna), Alert24 2007-10-03, ostatnia aktualizacja 2007-10-03 19:12

W niebieskich workach na odpady przyszli wczoraj do szkoły uczniowie gimnazjum nr 72 na Bielanach w Warszawie. - Będziemy tak chodzić do czasu, aż mundurki zostaną zniesione - zapowiadają. - Czulibyśmy się w nich jak śmieci.

Zobacz powiekszenie
Fot. Agnieszka Kosiec / AG
Daniel, uczeń bielańskiego gimnazjum, prezentuje kamizelkę z worka na śmieci. Pomaga mu ją założyć jego koleżanka Milena
var rTeraz = new Date(1191435369142); function klodka (ddo) { if (rTeraz.getTime()>=ddo.getTime()) document.write(''); }
0-->
Kto wpadł na pomysł, nie wiadomo. Chłopaki z IIf twierdzą, że to Marta z ich klasy. IIb jest zdania, że worki wymyśliła Paulina z IIIe. Nauczyciele podejrzewają samorząd uczniowski. Grunt, że pod koniec zeszłego tygodnia na szkolnych korytarzach pojawiły się tajemnicze plakaty z napisem: "Idzie wtorek - załóż worek!" No i wczoraj, we wtorek, prawie wszyscy uczniowie przyszli na lekcje w niebieskich workach na odpady.

Dziewczynki zrobiły z worków minispódniczki i bluzki na ramiączkach. Wykonały z nich też różne ozdoby - kwiatki, kokardki. Chłopcy przerobili worki na spodnie i kamizelki. Niektórzy ozdobili stroje napisami: „Kochamy Romusia!”. To były minister edukacji Roman Giertych zarządził, że uczniowie od września mają chodzić w mundurkach. - Abstrahując od tego, czy mundurki to dobry pomysł, czy nie, to wspaniałe, że uczniowie się tak zorganizowali, by osiągnąć swój cel - mówi jeden z nauczycieli, który na nasz serwis Alert24 (tel. 605 242 424) nadesłał informację o „foliowym buncie w gimnazjum. - Trochę ciężko było uspokoić na lekcjach rozemocjonowane dzieciaki, ale było wesoło.

W gimnazjum nr 72 jeszcze nie ma mundurków. - Nie wiemy nawet, jak będą wyglądać - mówi Paweł z IIb. - Wzór wybierają rodzice, więc na pewno będą okropne.

Na razie, póki jednolitych strojów nie ma, dyrekcja szkoły zarządziła, że uczniowie mają przychodzić do szkoły w swoich własnych niebiesko-białych strojach (podobnie jest w wielu innych warszawskich szkołach). To nie spodobało się uczniom. - Każdy z nas jest inny, wszyscy mamy swój styl - oburza się Magda, uczennica II klasy. - Jak każą nam chodzić w takich samych strojach, będziemy się czuć jak śmieci. Równie dobrze możemy więc przychodzić do szkoły w workach. Oczywiście niebieskich, żeby nikt się nie czepiał.

Gimnazjaliści twierdzą, że dyrektorka zgodziła się na akcję. Jednak wczoraj nikt z dyrekcji nie chciał rozmawiać z "Gazetą".

Chętnie skomentowała to natomiast Krystyna Szumilas (PO), szefowa sejmowej komisji edukacji: - Od początku uważałam, że obowiązkowe mundurki będą rodzić wiele konfliktów. To powinna być decyzja dyrektorów szkół, nauczycieli, rodziców, a w starszych klasach nawet uczniów. Wtedy można liczyć na to, że mundurek stanie się tradycją i dumą szkoły. A tak, tylko budzi protesty.

Innego zdania jest Wojciech Starzyński (PiS), przewodniczący Komisji Edukacji i Rodziny w Radzie Warszawy. - Nie wierzę, że młodzież sama zorganizowała ten protest - mówi. - Władze oświatowe powinny zareagować i wytłumaczyć im, że powinni przestrzegać prawa. Zmieniać je będą mogli, jak będą mieli 18 lat, teraz muszą się podporządkować.

Uczniowie zapewniają, że będą nosić worki, dopóki mundurkowy obowiązek nie zostanie zniesiony. - Nie wiemy, czy nam się uda, ale walczyć trzeba - mówi Partycja z 3e. - Jeżeli nie wszyscy, to chociaż część z nas przyjdzie w workach i jutro, i pojutrze.

Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
 
Zola04-10-2007 09:51:44   [#2605]

a tak wygladaja gimnazjaliści w Canterbury, na zdjęciu chodza po miescie i robią jakis projekt,
na w-fie tez maja równe stroje i lataja w nich po ulicy niezaleznie od pogody, widac to bo slę maja w innym budynku niz szkoła

Małgoś05-10-2007 19:46:49   [#2606]
RPO: tornistry uczniów są przeciążone
Tornistry noszone przez uczniów są przeciążone, tymczasem jest to jeden z czynników mających wpływ na występowanie wad postawy u dzieci. Dlatego Rzecznik Praw Obywatelskich Janusz Kochanowski postuluje wprowadzenie regulacji prawnych, które zawierałyby dopuszczalne, uwzględniające wiek i płeć uczniów, normy obciążenia noszonych tornistrów i plecaków.
RPO w listach do ministrów edukacji i zdrowia: Ryszarda Legutki i Zbigniewa Religi, udostępnionych, zwrócił się także o zarekomendowanie, sprawdzonych w praktyce, sposobów rozwiązania w poszczególnych typach szkół problemu przeciążonych tornistrów.

Rzecznik przypomniał, że zgodnie z rozporządzeniem Rady Ministrów z 1990 r. w sprawie wykazu prac wzbronionych młodocianym, dopuszcza się przenoszenie przez chłopców w wieku poniżej 16 lat tylko ciężarów o masie do 5 kg, a dziewczynkom do 3 kg. Stąd Państwowa Inspekcja Sanitarna, okresowo monitorująca sprawę, przyjęła masę do 3 kg jako dopuszczalny ciężar tornistrów-plecaków noszonych przez uczniów klas I-III szkoły podstawowej. .onet-ad-main2-box { display: none } Tymczasem z badań przeprowadzonych przez samą inspekcję wynika, że aż 44,2 proc. uczniów szkół miejskich i 37,7 proc. uczniów szkół wiejskich dźwiga tornistry lub plecaki o ciężarze przekraczającym 3 kg. Z doniesień prasowych - według RPO - wynika też, że ciężar tornistra noszonego przez pierwszaka może sięgać nawet 6 kg.

"W odpowiedzi na powyższy problem MEN podjęło liczne działania takie jak: przypominanie na naradach z kuratorami oświaty o konieczności lepszej współpracy szkoły z rodzicami, zachęcania rodziców i nauczycieli do racjonalnego pakowania tornistrów, apelowanie do wydawców książek, by podręczniki były możliwie najlżejsze, jednak w tej sytuacji działania te należy uznać za niewystarczające" - napisał rzecznik w listach do ministrów.

Kochanowski przypomniał, że kształtowanie postawy ciała u dziecka jest procesem uzależnionym od wielu czynników, z których najważniejszymi sa prawidłowa aktywność ruchowa i genetycznie uwarunkowana budowa ciała. Na formowanie postawy wpływają zaś ujemnie: nieprawidłowe odżywianie, czynniki chorobowe i środowiskowe, w tym nadmierne obciążenie noszonymi przez uczniów tornistrami lub plecakami.

Częstotliwość występowania wad postawy u dzieci w Polsce określana jest jako 35 do 95 proc., a wady postawy występują powszechnie już wśród dzieci w wieku 4-5 lat - zaznaczył RPO.

"Konsekwencje nabytych w dzieciństwie wad postawy często ujawnia się w dojrzałym wieku doprowadzając do zaburzeń czynnościowych, a następnie do nieprawidłowości strukturalnych, obejmujących nie tylko narząd ruchu" - podkreślił w listach Rzecznik.
Maelka06-10-2007 02:09:12   [#2607]

Rozwiązanie problemu tornistrów?

Supernowoczesna szkoła w Olsztynie
2007-10-06 00:15

Uczniowie wysyłają pracę domową e-mailem

W tej szkole już zapomniano o tablicy i kredzie, bo ich funkcje przejęły rzutniki multimedialne. Uczniowie zamiast zeszytów kupują sprzęt do archiwizacji danych, a prace domowe będą wysyłać e-mailem. A to wszystko dzieje się w gimnazjum publicznym w Olsztynie - pisze DZIENNIK.

Chcę zrobić szkołę na miarę XXI wieku - założył sobie dyrektor Gimnazjum nr 3 w Olsztynie Janusz Rączkiewicz. Każdy, kto dziś wchodzi do szkoły, musi przyznać, że nie były to słowa rzucone na wiatr. Nowoczesne sale, mnóstwo komputerów i sprzętu multimedialnego. Uczniowie są zachwyceni. Tomek Żywica z trzeciej klasy z zachwytem opowiada o ostatniej lekcji geografii. "Oglądaliśmy zdjęcia i filmy. Super było przyjrzeć się trójwymiarowej mapie. Nikt się nie nudził" - mówi z przejęciem. Wtóruje mu jego koleżanka Anna Korzeniowska: "Koledzy z innych szkół nie wierzą mi, kiedy opowiadam, jak wyglądają u nas lekcje".

Multimedia mają tu zastosowanie na lekcjach z niemal każdego przedmiotu. Wkrótce zostanie uruchomiona wewnętrzna sieć komputerowa, a od stycznia uczniowie będą porozumiewać się z nauczycielami internetowo i przesyłać prace domowe e-mailem. Powstanie też wewnętrzna telewizja z profesjonalnym studio.

Dlaczego dyrektor to wszystko robi? "Bo od postępu nie da się uciec" - kwituje. Na podstawowe pytanie: skąd wziąć pieniądze na takie cudeńka, Rączkiewicz odpowiada, że... to proste. "To publiczna szkoła i korzystamy z dotacji. Nie jest jednak zarządzana przez gminę, ale przez stowarzyszenie. Mamy managera, który potrafi zająć się naszymi sprawami. Jak tylko z ministerstwa np. edukacji czy sportu przychodzi ogłoszenie o konkursie na dofinansowanie, od razu zabieramy się za przygotowanie projektu i wysyłamy do nich. I zazwyczaj konkursy wygrywamy. Uczestniczymy też w wielu projektach edukacyjnych, jak np. program e-learning" - wylicza Rączkiewicz. "Dostęp do takich pieniędzy ma każda szkoła, tylko trzeba się trochę postarać" - dodaje.

Innowacyjne pomysły przysporzyły nie lada problemu... nauczycielom. Magdalena Słowińska, nauczycielka z 13-letnim stażem, w olsztyńskim gimnazjum pracuje od września. "Złapałam się za głowę jak tu przyszłam. Jak ja sobie poradzę - pomyślałam. Prezentacja multimedialna to była dla mnie czarna magia" - opowiada. - "Od razu przeszłam szkolenie i widzę, że nie taki diabeł straszny".

Problemów z nowinkami technicznymi nie miała za to Anna Urynowicz, od 10 lat nauczycielka matematyki. "Informatyka to moja pasja" - przyznaje. - "Uwielbiam takie lekcje. Bryłę geometryczną w formacie 3D, która na dodatek się obraca, każdy uczeń zapamięta".

O skuteczności tak prowadzonych lekcji przekonana jest Małgorzata Ohme, psycholog rozwoju dzieci i młodzieży z Wyższej Szkoły Psychologii Społecznej w Warszawie: "Szybkość uczenia się zależy od tego, na ile uda się pobudzić ciekawość i koncentrację ucznia. Im więcej bodźców w postaci obrazu, dźwięku, światła czy koloru, tym jego uwagę można dłużej utrzymać" - wyjaśnia Ohme.

Specjaliści od edukacji do całkowitej komputeryzacji szkoły podchodzą jednak z dystansem. Prof. Aleksander Nalaskowski, pedagog, uważa, że kontakt ucznia z komputerem nie może zastąpić kontaktu z nauczycielem. A prof. Mirosław Handke, były minister edukacji, dodaje: "Zachowajmy zdrowy rozsądek. Nic nie zastąpi czytania dobrej literatury, każdy powinien też umieć pisać piórem, bo to najbardziej rozwija inteligencję i wrażliwość w młodym człowieku" - wyjaśnia.

Ministerstwo Edukacji nie potrafi jednoznacznie odpowiedzieć, kto ma rację: uznani pedagodzy czy dyrektor olsztyńskiego gimnazjum. "Postęp jest rzeczą nieuniknioną, ale nie można całkowicie zrezygnować z tradycyjnych metod nauczania" - mówi ostrożnie Anna Żdan z biura prasowego MEN.

Na razie uczniowie są zachwyceni, a przecież marzeniem każdego pedagoga jest, by młodzi ludzie przychodzili na lekcje z wypiekami na twarzy.

Ilona Blicharz

Maelka06-10-2007 02:09:50   [#2608]

Zapomniałam:

http://www.dziennik.pl/Default.aspx?TabId=14&ShowArticleId=63065

BożenaB06-10-2007 19:23:19   [#2609]

Supernowoczesna, ale...

Cytaty (wypowiedzi uczniów) z książki L. McDermont "W poszukiwaniu praw fizyki":

"Dowiedziałem się, że są różne proste sposoby pomiarów i doswiadczeń, a nie tylko komputerowe."

"Ważne było odkrywanie róznych rzeczy, a nie dowiadywanie się o nich od razu."

Kilkanaście lat temu przeczytałam gdzieś wyniki badań angielskich, że wożenie wszędzie dzieci samochodami wpłynęło na trudności w uczeniu się o odległościach i ich jednostkach. Okazało się, że lepiej uczą się tego dzieci, które odległości "poczuły" w nogach ;-)

Adams13507-10-2007 21:52:54   [#2610]

;-)

Maelka, stare i ugruntowane to odrobina komfortu niczym nagrzana ciepła kołdra spod której trudno wyjść gdy wokół trochę chłodniej i niepewnie. To dobra droga ... mimo, że niektórzy chcą nadal przy swoim ... bo to tamto siamto i owamto. Technik mulimedialnych trzeba się nauczyć by mieć dystans do wydumanych wymówek i uprzedzeń.
Majka07-10-2007 22:57:26   [#2611]
http://miasta.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,4556375.html

W poniedziałek przed wrocławskim sądem ma się rozpocząć proces w sprawie 14-letniego Filipa, który w lipcu ub. roku zginął porażony prądem podczas gry w koszykówkę na boisku jednej z wrocławskich szkół
Na ławie oskarżonych zasiądą: Ewelina G. - dyrektorka gimnazjum nr 3 przy ul. Świstackiego, policjant Krzysztof C. z komisariatu na Rakowcu oraz Zygmunt L. pracownik Rejonowej Dyspozycji Mocy. Prokuratura twierdzi, że wiedzieli o tym, iż siatka na murze okalającym boisko jest pod napięciem, ale nic nie zrobili, aby usunąć awarię. Dyrektorka i pracownik energetyki oskarżeni są o narażenie na niebezpieczeństwo utraty życia Filipa, a policjant o niedopełnienie obowiązków.

14-letni Filip wdrapał się na 3,5-metrowy mur, żeby przynieść piłkę, którą niechcący za niego wyrzucił. Gdy wracał, jedną ręką przytrzymał się siatki na murze, a drugą wsparł na metalowym koszu. Wtedy został porażony. Siatka była pod napięciem 234 woltów, bo doszło do przebicia z kabla dostarczającego prąd do zakładu czyszczenia pierza przylegającego do muru boiska. Chłopca nie udało się uratować. Właścicielka zakładu zapewniała, że zgłaszała przebicie, ale nikt tego nie sprawdził. Dopiero po tragedii pracownicy pogotowia energetycznego zdemontowali felerną instalację. 18-latek mieszkający w pobliżu opowiadał, że o prądzie w siatce jego koledzy informowali szkołę.
Także szkolna woźna zeznała, że mówiła o tym dyrektorce na trzy tygodnie przed wypadkiem.

Śledztwo potwierdziło, że dwa tygodnie przed wypadkiem jedna z wrocławianek zawiadomiła policję i energetykę o tym, że jej syn zauważył prąd w siatce. Policjanci z komisariatu na Rakowcu odnaleźli zapis rozmowy telefonicznej, podczas której kobieta rozmawiała z pełniącym dyżur Krzysztofem C. Ten odesłał ją do pogotowia energetycznego. Prokuratura ustaliła również, że Zygmunt L., pracownik Rejonowej Dyspozycji Mocy, zamiast przyjąć telefoniczne zgłoszenie, nie podjął żadnych czynności zmierzających do usunięcia awarii.

Ewelinie G. grozi kara do pięciu lat pozbawienia wolności, a Zygmuntowi L. i Krzysztofowi C. - do trzech lat.
kasia111-10-2007 19:28:16   [#2612]

http://www.dyrektorszkoly.pl/ds/?cmd=wydarzenia_jedno,581&menu=9&podmenu=20

 

Czy u kogoś już coś słychać na ten temat??????????????

Uśka11-10-2007 20:23:34   [#2613]
http://www.kuratorium.krakow.pl/index.php?ac=111&id=2178
Uśka11-10-2007 20:26:34   [#2614]

http://www.kuratorium.krakow.pl

Zobacz: "Środki ..."

malmar1513-10-2007 14:54:03   [#2615]

RPO w sprawie ciężkich tornistrów

Rzecznik Praw Obywatelskich wystosował pismo do ministra zdrowia i ministra edukacji z prośba o zbadanie problemu nadmiernego obciążenia uczniów tornistrami i plecakami.

  Janusz Kochanowski zwraca uwagę, że problem nadmiernego obciążenia uczniów tornistrami i plecakami jest od dłuższego czasu poruszany przez media podobnie jak kwestia występowania coraz częstszych wad postawy u dzieci. Rzecznik Praw Obywatelskich zwraca się do Ministra Zdrowia oraz ministra edukacji z prośba o zbadanie związku miedzy tymi dwoma problemami. Alarmujące informacje od rodziców dowodza, ze przekraczane są normy ciężaru plecaków. Niedawno prasa podała rekord najcieższego plecaka noszonego przez dziewczynkę z pierwszej klasy: 8, 5 kilograma!

 Rodzice starają się przeciwdziałac przeciążeniu kręgosłupa u dzieci, wyposażając je w tornistry na kółkach. Jednak ciągnąc wózek dzieci narażone są na obciążenie jednej cześci ciała tak samo jak w przypadku noszenia torby na jedno ramię. Wózek z cięzkimi podręcznikami nie jest więc dobrym rozwiązaniem.

 
"Konieczne wydaje się wprowadzenie takich regulacji prawnych, które zawierałyby dopuszczalne, uwzględniające wiek i płeć uczniów, normy obciążenia ciężarem noszonych tornistrów lub plecaków, a także rekomendowane przez ministerstwo, sprawdzone w praktyce, sposoby rozwiązania problemu w poszczególnych typach szkół - postuluje Janusz Kochanowski. Rzecznik jednocześnie sugeruje regulaje prawne Rady ministrów z 1990 roku, z których wynika, że chłopcom do 16 lat wolno przenosić ciężary nie większe niż 5 kg, a dziewczynkom - do 3 kg. Państwowa Inspekcja Sanitarna przyjęła masę 3 kg jako dopuszczalny ciężar tornistrów noszonych przez uczniów klas I-III szkoły podstawowej.

 Janusz Kochanowski apeluje do MEN, aby zachęcanie rodziców i nauczycieli do racjonalnego pakowania tornistrów oraz upominanie wydawców o lżejsze podręczniki.

 Źródło: www.rpo.gov.pl, Metro

malmar1513-10-2007 14:54:50   [#2616]

Mniej problemów z awansem

Minister edukacji zapowiada "odbiurokratyzowanie" nauczycielskiej pracy. Procedury etapów awansu zostaną uproszczone: ma wystarczyć świadectwo od dyrektora i egzamin. Pod koniec pazdziernika Ryszard Legutko zamierza podpisać stosowne rozporządzenie.

Droga awansu zawodowego została wprowadzona wraz z reformą oświaty w końcu lat 90. Była ona konieczna ze względu na potrzebę doskonalenia nauczycieli, a co za tym idzie poziomu jakości nauczania w polskich szkołach. Na nauczycielską karierę składają się obecnie cztery stopnie awansu zawodowego (nauczyciel stażysta, kontraktowy, mianowany i dyplomowany) i kazdy przynosi wyższe wynagrodzenie. Aby zdobyć kolejny szczebel awansu trzeba przygotowac szczegółowy plan rozwoju zawodowego oraz dokumentację potwierdzoną przez dyrektora szkoły (opis działałń w szkole, zaświadczenia z kursów, z podyplomowych studiów, z publikowania artykułów). Na konice przychodzi nauczycielowi stanąć przed komisją i opowiedziec jej o swoich osiągnięciach. Wszystko to jest pracochłonne i czasochłonne - nauczycielem dyplomowanym można się stać najwcześniej po 12 latach pracy.

 Nauczyciele skarża się, że wszystko musza robić "dla papierka" i przestaje się liczyć doswiadczenie zawodowe. Papierek jest ważniejszy od praktyki - potwierdzał na konferencji prasowej w czwartek 5 października wiceminister edukacji Stanisław sławiński. I obiecuje w zamian - mniej dokumentów, więcej egzaminów ustnych oraz wizytacje komisji podcza lekcji u nauczyciela, aby w ten sposób ocenić jego warsztat pracy.

Zródło: Gazeta Wyborcza

malmar1513-10-2007 14:55:27   [#2617]

40% uczniów ma dysleksję

W niektórych rejonach Polski aż 40% uczniów ma dysleksję - tak wynika z ilosci wydanych zaświadczeń, dzięki którym  dzieci unikają gorszych stopni w szkole.- podaje Rzeczpospolita.

 Ze specjalistycznych danych Polskiego Towarzystwa Dysleksji wynika jednak, że na rzeczywiste zaburzenia uczenia się, czytania i pisania cierpi od 4 do 12 proc. uczniów (w zależności od rodzaju dysleksji, który bierze się pod uwagę).

 Dysleksja nie jest chorobą, tylko zaburzeniem. Zaburzeniem powstałym w wyniku problemów rozwojowych, trudności emocjonalnych, a także zmian neurofizjologicznych (patrz artykuł: "Zabierz dyslektyka do optyka-optometrysty lub okulisty")

 - To tak, jakby stwierdzić, że leworęczność jest chorobą, a nie jest. Ważne jednak, by nie panikować i nie bać się tego zaburzenia. Dziecko z dysleksją traktować normalnie, a z drugiej strony nie wmawiać mu, że jest dyslektykiem, gdy słabiej czyta, czy dysortografikiem, gdy robi jakikolwiek błąd ortograficzny, albo dysgrafikiem, gdy niezbyt ładnie pisze - wyjaśnia Wojciech Brejnak, przewodniczący warszawskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Dysleksji.

 Źródło: Rzeczpospolita

Majka14-10-2007 08:47:41   [#2618]
http://www.gazetawyborcza.pl/1,75478,4570856.html

- W podręczniku prawie nie istnieje Polska, prawie nie ma w nim Polaków - są ludzie i zwierzęta. To stawia pod znakiem zapytania sens jego publikacji - taka recenzja zablokowała wydawany od 15 lat podręcznik "To lubię".
Szkołom wolno korzystać tylko z podręczników z atestem Ministerstwa Edukacji Narodowej. Decyzje w MEN podejmuje Teresa Izworska - katechetka i działaczka Stowarzyszenia Rodzin Katolickich z Wrocławia.

Wydawcy się skarżą, że Izworska stosuje cenzurę. Od kwietnia odmawia atestu popularnemu podręcznikowi do polskiego "To lubię". Bo jedna z recenzentek prof. Krystyna Waszak (językoznawca z UW) uznała, że zawiera szkodliwe "propagandowe treści ekologiczne i jest za mało patriotyczny".

MEN zleca po trzy recenzje do każdego podręcznika. Dwutomowe "To lubię" dostało sześciu recenzentów, trzech zgłosiło uwagi. To seria od IV klasy podstawówki do końca liceum. MEN nie dopuszcza tomu dla klasy V. Program jest oryginalny, luki w piątej klasie nie da się zastąpić innym, bo np. autorzy nie stosują chronologicznego układu materiału.

- Brak atestu oznacza dla nas likwidację serii i wydawnictwa - mówi Agnieszka Kłakówna, autorka serii. Wydawnictwo zaryzykowało: książka jest już wydrukowana, nauczyciele mogą jej używać, ale nielegalnie.

Od czerwca czeka na atest podręcznik do historii wydawnictwa Stentor - trzecia część nowej serii do liceum "Poznać przeszłość, zrozumieć dziś". Spośród zleconych przez MEN recenzji jedna była warunkowa. Wystawiła ją dr Małgorzata Żaryn (żona szefa biura edukacji publicznej IPN Jana Żaryna).

- Pani Żaryn sugeruje m.in. usunięcie fragmentów o polskim antysemityzmie czy o zajęciu przez Polskę Zaolzia w 1938 r. To treści - jak określa - "nie do końca pożądane" - mówi Piotr Marciszuk, właściciel Stentora.

MEN do recenzji Żaryn się przychyla, Stentor się broni - negocjacje o atest trwają. Izworska przez osiem miesięcy wstrzymywała druk podręcznika Gdańskiego Wydawnictwa Oświatowego do biologii. Bo przy informacji o wkładce domacicznej autorzy nie chcieli umieścić notatki, że działa wczesnoporonnie. (...)

Dlaczego MEN nie lubi "To lubię" (fragmenty recenzji prof. Krystyny Waszak z UW):

Przy zadaniu prowokującym do dyskusji nad zjawiskiem masowych „samobójstw” wielorybów: „Wprowadzanie zamętu za pomocą modnej od pewnego czasu ekologii, nie jest wskazane w podręczniku szkolnym. Podręcznik to nie ulotka propagandowa. Proponuję zmienić pytanie albo, co byłoby lepszym rozwiązaniem, odrzucić cały problem wraz z pytaniem”.
Marek Pleśniar14-10-2007 09:51:46   [#2619]

"Wprowadzanie zamętu za pomocą modnej od pewnego czasu ekologii, nie jest wskazane w podręczniku "

nader radzieckie podejście, coś jak:

"Wprowadzanie zamętu za pomocą modnej od pewnego czasu cybernetyki, nie jest wskazane, podobnie jak burżuazyjnej genetyki... " ;-)

Majka14-10-2007 10:36:36   [#2620]
- Pani Żaryn sugeruje m.in. usunięcie fragmentów o polskim antysemityzmie czy o zajęciu przez Polskę Zaolzia w 1938 r. To treści - jak określa - "nie do końca pożądane".

Tu nawet złosliwy usmieszek nie przechodzi mi przez klawiaturę.
Małgoś15-10-2007 09:35:35   [#2621]

Sześciolatku, marsz do szkoły

Jest sprawa, która łączy wszystkie główne partie: to plan przyspieszenia startu edukacyjnego najmłodszych - ujawnia "Dziennik".

Już we wrześniu 2009 r. do pierwszej klasy pójdą sześciolatki. A w przyszłym roku szkolnym do obowiązkowej "zerówki" trafią pięcioletnie dzieci. Przedstawiciele trzech największych partii przekonują, że to priorytet ich polityki edukacyjnej.

- Gdyby decyzja należała do mnie, to podpisuję się pod tym rozwiązaniem nawet dziś - przekonywał w piątek minister edukacji Ryszard Legutko. Jego zastępca i partyjny kolega Sławomir Kłosowski dodaje, że PiS ma już gotowy projekt zmiany ustawy oświatowej. Ze znalezieniem większości przyszłym Sejmie nie powinno być żadnego problemu.

- W tej chwili to najważniejsza i najpilniejsza zmiana, jakiej wymaga polski system edukacji - przekonuje posłanka PO Krystyna Szumilas. - Nie wiem, jaka jest determinacja PiS w tej sprawie, ale w LiD jest bardzo duża. Przypomnę, że to lewica pierwsza mówiła o potrzebie obniżenia wieku rozpoczęcia nauki w szkołach - podkreśla Marek Borowski, koordynator programu lewicowej koalicji.

Dlaczego ta zmiana jest tak istotna, że łączy nawet partie z dwóch różnych biegunów sceny politycznej? Rozmówcy gazety zgodnie podkreślają, że chodzi o wyrównanie szans edukacyjnych. Im wcześniej dziecko trafi do przedszkola, a potem szkoły, tym łatwiej przychodzi mu nauka. Po za tym dzieci przebywające w środowisku rówieśników lepiej się rozwijają. Na wsi, gdzie do przedszkoli uczęszcza zaledwie co trzecie dziecko, nauczyciele alarmują, że do klas pierwszych trafiają dzieci na poziomie rozwoju czterolatka.

Propozycja PO i PiS jest taka, aby w przyszłym roku szkolnym do zerówek poszli sześciolatkowie i ci pięciolatkowie, którzy urodzili się w pierwszej połowie roku. W kolejnym roku ta grupa poszłaby do pierwszej klasy, a do zerówek pozostała część, wtedy już sześciolatków, i pięciolatkowie. Z kolei LiD chce pozostawić ten wybór rodzicom, którzy mogliby skonsultować decyzję z psychologiem.

Źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Małgoś15-10-2007 09:37:21   [#2622]

Coraz więcej uczniów bierze narkotyki

Coraz więcej uczniów sięga po narkotyki
(fot. JupiterImages/EAST NEWS)


Więcej uczniów zażywa narkotyki, niż uzależnia się od papierosów - wynika z ostatniego raportu Krajowego Biura do spraw Przeciwdziałania Narkomanii. Brać zaczynają już trzynastolatki - ostrzega "Życie Warszawy".

Statystyki są zatrważające: po narkotyki w ubiegłym roku sięgnęło 17% chłopców i 18% dziewcząt w wieku piętnastu lat. Co trzeci z nich miał kontakt z marihuaną. W rankingu popularności królują też amfetamina, ecstasy i środki halucynogenne, takie jak LSD.

 
81% zażywających narkotyki miało problem z prawem. Zdaniem specjalistów z KBPN niepokojące jest to, że w ilości zażywanych narkotyków dziewczynki znacznie wyprzedziły chłopców. Teraz one eksperymentują z kolejnymi środkami psychoaktywnymi i nasennymi.

Problemem jest również alkohol. Prawie połowa piętnastolatków próbowała go w ostatnim miesiącu - mówi Artur Malczewski, kierownik centrum informacji o narkotykach i narkomanii KBPN. (PAP)

słonko15-10-2007 10:47:02   [#2623]

http://portalwiedzy.onet.pl/,25297,1444473,czasopisma.html

Nauczyciele to też ludzie
Jak to jest być nauczycielem? Najpierw powołanie, ideały, potem zderzenie z codziennością szkolną. Stresujący zawód, kiepska płaca, ogromne wymagania od uczniów, rodziców, przełożonych...
Małgoś15-10-2007 12:49:17   [#2624]

Polscy uczniowie odkryli dwie asteroidy

Uczniowie z liceów w Szczecinie i Warszawie znaleźli na zdjęciach dostarczonych im w ramach akcji "International Asteroid Search Campaign" dwie nowe asteroidy - poinformował portal Astronomia.pl. To kolejne w tym roku sukcesy młodych miłośników astronomii pracujących w szkołach średnich pod opieką swoich nauczycieli fizyki.

Jedna z planetoid została odkryta przez uczniów warszawskiego Liceum Ogólnokształcącego im. Tadeusza Czackiego pracujących pod opieką nauczycielki fizyki Barbary Dłużewskiej. Drugą odkryli uczniowie szczecińskiego Liceum Ogólnokształcącego nr 13, którymi opiekuje się nauczyciel Tomasz Skowron. Obiekty zostały oznaczone kolejno K07T00Z i K07T04Y.

Podczas trwającej ciągle kampanii programu "International Asteroid Search Campaign" odkryto już 11 innych obiektów. Znaleźli je uczniowie m.in. z Niemiec, Maroka i Stanów Zjednoczonych. Wszystkie odkrycia zostały potwierdzone w czwartek 11 października przez koordynatora programu IASC Patricka Millera z Holland School of Science & Mathematics w Teksasie. .onet-ad-main2-box { display: none } Wyniki uzyskane m.in. przez polskich uczniów zostały przekazane także do Minor Planet Center mieszczącego się na Harwardzie. Ośrodek ten gromadzi dla Międzynarodowej Unii Astronomicznej dane o małych ciałach Układu Słonecznego.

Polscy uczniowie odkryli już w pierwszej połowie 2007 roku sześć planetoid. Jeden z młodych odkrywców Tomasz Niedźwiedź ze szczecińskiego Liceum Ogólnokształcącego nr 13 komentując wtedy osiągnięcia swoje i kolegów, tak mówił o programie IASC: "Analiza zdjęć przekazywanych nam z projektu nie jest zbyt trudna. Większość pracy wykonuje program komputerowy analizujący serie fotografii wykonanych w odstępach kilku minut. Algorytm wyszukuje poruszające się w linii prostej, na tle gwiazd obiekty. Niestety komputer nie potrafi sam zinterpretować spostrzeżonego ruchu. Tutaj właśnie potrzebny jest człowiek".

W gronie odkrywców, poza uczniami warszawskiego "Czackiego" i szczecińskiej "trzynastki" znaleźli się wówczas także uczniowie z toruńskiego X Liceum Ogólnokształcącego z Zespołu Szkół im. prof. Stefana Banacha, który pracowali pod opieką nauczyciela Bogdana Sobczuka.

Licea z Torunia, Szczecina i Warszawy uczestniczą w kampanii IASC w ramach programu EU-HOU. Szkoły przystąpiły do tego projektu dzięki inicjatywie zmarłego w kwietniu tego roku prof. Bohdana Paczyńskiego, który wspólnie z dr. hab. Lechem Mankiewiczem z Centrum Fizyki Teoretycznej PAN i dr. hab. Grzegorzem Wrochną z Instytutu Problemów Jądrowych w Świerku pod Warszawą opracował program webkamerkowych obserwacji astronomicznych dla szkół. Dzięki temu programowi pojawiły się nowe metody nauczania przedmiotów ścisłych, wykorzystujące także zdalnie sterowane teleskopy lub radioteleskopy

onet.pl

malmar1516-10-2007 16:02:38   [#2625]

Sąd pracy wyda wyrok w ciągu trzech miesięcy

Autor: Łukasz Guza
Źródło: Gazeta Prawna

Pracodawcy od razu wykonają wyrok sądu rejonowego, jeśli ten uzna złożone pracownikowi wypowiedzenie za bezskuteczne lub przywróci go do pracy.

Sądy pracy w pierwszej kolejności będą musiały rozpoznawać pozwy pracowników, którzy odwołają się od wypowiedzenia umowy o pracę i będą domagać się przywrócenia do pracy lub przywrócenia poprzednich warunków pracy i płacy albo odszkodowania za nieuzasadnione lub niezgodne z przepisami zwolnienie.

Tak wynika z przygotowanego przez Ministerstwo Sprawiedliwości projektu nowelizacji kodeksu postępowania cywilnego. Przewiduje on też, że wyroki sądu pierwszej instancji uznające wypowiedzenie umowy o pracę za bezskuteczne oraz wyroki przywracające pracownika do pracy będą natychmiast wykonalne.

Nawet więc jeśli pracodawca będzie chciał złożyć apelację do sądu wyższej instancji w tej sprawie, po wyroku sądu rejonowego będzie musiał przywrócić podwładnego do pracy.

- Musi też mu wypłacać za ten czas wynagrodzenie, choć nie ma żadnej pewności, że odzyska je, jeśli wygra sprawę w apelacji - mówi Henryk Michałowicz, ekspert Konfederacji Pracodawców Polskich.

Z kolei prof. Małgorzata Gersdorf, prorektor Uniwersytetu Warszawskiego, podkreśla, że przepisy nie precyzują, na jakiej podstawie pracodawca będzie mógł rozwiązać stosunek pracy z podwładnym, jeśli wygra w postępowaniu apelacyjnym.

- Nie wiadomo także, co ma zrobić pracodawca, który rozstał się z pracownikiem na przykład z powodu utraty zaufania do niego, a sąd pierwszej instancji nakazał mu przywrócić podwładnego do pracy - dodaje prorektor UW.

Jej zdaniem pracodawcy będą mieli wtedy prawo do zwolnienia pracownika z obowiązku wykonywania pracy. Ponadto nadanie klauzuli wykonalności wyrokom sądu pierwszej instancji będzie wpływać na postępowania apelacyjne i w praktyce wprowadzi zasadę jednoinstancyjności postępowań w tego typu sprawach.

- Sądom apelacyjnym trudno będzie orzekać, że poprzednia instancja wydała zły wyrok i przywrócona już do pracy osoba powinna ponownie opuścić zakład pracy - mówi prof. Małgorzata Gersdorf.

Ministerstwo Sprawiedliwości tłumaczy, że zmiana ta ma na celu ochronę praw pracowników. W trakcie długotrwałych procesów przed sądami pracy są oni bowiem często pozbawieni środków utrzymania, a prowadzone w tym czasie restrukturyzacje w firmach uniemożliwiają im powrót do pracy.

Argumenty ministerstwa podzielają związki zawodowe. Andrzej Radzikowski, wiceprzewodniczący OPZZ, podkreśla, że trudno wyobrazić sobie powrót niesłusznie zwolnionego pracownika do firmy po kilkuletnim procesie.

Dlatego resort proponuje też, aby sprawy z powództwa pracowników, dotyczące m.in. uznania bezskuteczności wypowiedzenia o pracę oraz odszkodowania za nieuzasadnione lub niezgodne z przepisami zwolnienia pracowników, były rozpoznawane (poza wyjątkami) przez sądy w ciągu trzech miesięcy od dnia złożenia pozwu.

Resort sprawiedliwości nie tłumaczy jednak, czy pod użytym słowem kryje się konieczność zakończenia procesu i wydania orzeczenia w tym terminie, czy też jedynie rozpoczęcia pierwszej czynności procesowej przed sądem. Wykładnia językowa i uzasadnienie ministerstwa, które chce przyspieszyć postępowania w sprawach dotyczących prawa pracy, przemawia raczej za pierwszą z wymienianych interpretacji.

- Nie widzę żadnego powodu, dlaczego to sprawy z zakresu prawa pracy miałyby być uprzywilejowane i rozpatrywane szybciej od innych - mówi Henryk Michałowicz.

Jego zdaniem nowe przepisy mogą być uznane za niekonstytucyjne, bo przecież obywatel w każdej sprawie ma prawo do postępowania przed sądem w odpowiednim terminie. Podkreśla też, że sprawy dotyczące prawa pracy są zazwyczaj skomplikowane.

- Zmiana ta nie wzmocni pozycji pracownika przed sądem. Na fachową obsługę prawną stać bowiem częściej pracodawców, a w przypadku szybko przeprowadzanych procesów często ma ona decydującą rolę - mówi prof. Małgorzata Gersdorf.

Eksperci podkreślają, że bardzo kontrowersyjna jest też propozycja, zgodnie z którą jeśli pracownik podlegający szczególnej ochronie przed wypowiedzeniem (np. z tytułu rodzicielstwa lub działalności związkowej) zażąda przywrócenia do pracy lub uznania wypowiedzenia za bezskuteczne będzie musiał być zatrudniony co najmniej do wydania orzeczenia w pierwszej instancji.

- Takie zabezpieczenie zmierzałoby do zaspokojenia roszczenia jednej ze stron, a to jest niezgodne z kodeksem postępowania cywilnego - mówi Małgorzata Gersdorf.
Obecnie trwają konsultacje społeczne projektu.
326 tys. pozwów do sądów pracy złożyli pracownicy w 2004 roku, 79 tys. w I półroczu tego roku.

ŁUKASZ GUZA
malmar1516-10-2007 20:02:05   [#2626]

Kraje UE mogą ustalać wiek obowiązkowego przejścia na emeryturę

Kraje członkowskie UE mogą ustalać wiek emerytalny, kierując się sytuacją na swoim rynku pracy - wynika z wtorkowego wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE w Luksemburgu.

Trybunał uznał, że ustalenie wieku obowiązkowego przejścia na emeryturę np. na 65 lat, nie jest zabronioną dyskryminacją na rynku pracy w rozumieniu unijnego prawa.

Wyrok w Luksemburgu zapadł za sprawą dyrektora w jednej z hiszpańskich firm, który został zwolniony z pracy po osiągnięciu określonego w ustawie wieku emerytalnego 65 lat. Odwołał się do hiszpańskiego sądu, twierdząc, że jest jeszcze zdolny do pracy, a jego zwolnienie to przejaw dyskryminacji z powodu wieku, której zakazuje unijna dyrektywa z 2000 roku. Sąd o rozwianie wszelkich wątpliwości zwrócił się do Trybunału w Luksemburgu.

Sędziowie zgodzili się, że uregulowania krajowe powodujące automatyczne rozwiązanie stosunku pracy, gdy dana osoba osiągnęła wiek emerytalny, "wpływa na czas trwania stosunku pracy łączącego pracownika i pracodawcę, a także, w ogólniejszym ujęciu, na wykonywanie przez danego pracownika aktywności zawodowej, utrudniając mu w przyszłości uczestnictwo w aktywnym życiu".

Trybunał uznał, że rzeczywiście należy to uznać za mniej korzystne traktowanie tych pracowników, którzy osiągnęli wiek emerytalny, w stosunku do całości pozostałych osób czynnych zawodowo. Nie ma w tym jednak nic złego, bowiem, jak tłumaczą hiszpańskie władze, chodzi o ułatwianie dostępu do rynku pracy dla ludzi młodych i hamowanie bezrobocia.

Słuszność takiego celu interesu ogólnego nie może być rozsądnie kwestionowana - podkreślili sędziowie. Popieranie wysokiego poziomu zatrudnienia stanowi jeden z celów realizowanych przez Unię Europejską.

Ten fakt - uznali - "obiektywnie i racjonalnie" uzasadnia odmienne traktowanie pracowników ze względu na wiek. Tym bardziej że hiszpańskie prawo gwarantuje, iż przejście na emeryturę następuje pod warunkiem uzyskania prawa do emerytury, co gwarantuje rekompensatę finansową, "taką jak ta przewidziana przez system hiszpański, której wysokość nie może być uznana za nieracjonalną".

Michał Kot
grażka17-10-2007 06:54:25   [#2627]

http://miasta.gazeta.pl/bydgoszcz/1,35590,4581059.html

podoba mi się to, że w Chinach uprawnienia do pracy z dziećmi daje kurs wychowawców kolonijnych :)

Małgoś18-10-2007 10:44:34   [#2628]
W łódzkim liceum uczniowie odpowiadają bujająco

Michał "Wierzba" (utytułowany karateka) bujając się na huśtawce, rozmawiał
(fot. Express Ilustrowany)

Tego jeszcze nie było w żadnej polskiej szkole! Od wczoraj uczniowie IX Liceum Ogólnokształcącego w Łodzi, wywołani do odpowiedzi... siadają na podwieszonej pod sufitem huśtawce i, bujając się, referują temat, czytają poezję itd. Pomysł wyszedł od nauczycielki Barbary Obrębskiej.


Odpowiadanie na lekcji jest dla ucznia ogromnie stresujące, przez co i ja odczuwam dyskomfort - uzasadnia polonistka. - Wyczytałam w publikacjach psychologicznych, że bujanie się wpływa korzystnie na pracę mózgu. Staram się stwarzać młodzieży jak najlepsze warunki do nauki i rozwoju, proponuję różne rzeczy. Ponieważ idea huśtawki chwyciła, zrealizowaliśmy ją wspólnie z klasami IIId, IIIc, IIc i IIa.



Młodzież wspólnie z nauczycielką wybrała model z katalogu IKEA. Zebrała potrzebne pieniądze - nieco ponad 200 zł. Ewa Pietraszczyk z kl. IIId zamówiła huśtawkę przez internet, odebrała ją i przywiozła do szkoły. Jak huśtawka sprawdziła się pierwszego dnia?

Jest bezpieczna - sam na niej siedziałem - mówi Andrzej Kolasiński, dyrektor IX LO.

Mam huśtawkę w ogrodzie i często się na niej uczę, bo jakoś łatwiej mi wtedy wszystko wchodzi do głowy - zapewnia Wiktoria Majek z IIc. - Teraz, bujając się w klasie, czytałam na głos wiersz. Po chwili rozluźniłam się, uspokoiłam.

Wreszcie czujemy, że szkoła jest dla nas, że lubimy tu być, że jest fajnie, inaczej niż wszędzie - dodają inni.

Od razu też huśtawka posłużyła jako miejsce do rozmowy wychowawczej - dodaje polonistka. - Przyszedł uczeń, bujał się i opowiadał o swoich sprawach. A na przerwach - to czysta rozrywka. Sala nie pustoszeje.

To zaskakujące. Z huśtawki zmienia się perspektywa spojrzenia na rzeczywistość - zauważa Bożena Niemir, pedagog z SP 44. - Jeśli pomaga, daje komfort, poczucie bezpieczeństwa, to nie trzeba szukać uzasadnień w żadnych teoriach psychologicznych.
AnJa18-10-2007 10:56:54   [#2629]
ano- nie trzeba

za rok,dwa te dzieciaki pojda na prawo czy medycynę na uniwerku

i się pobujają...
AnJa19-10-2007 12:38:21   [#2630]

za onetem:

Zawodówki i technika nie uczą zawodu
(Gazeta Prawna/19.10.2007, godz. 08:11)
23,5 proc. osób po zawodówkach nie ma kwalifikacji do podjęcia pracy. Sieć szkół zawodowych jest źle zorganizowana. Eksperci uważają, że resort edukacji wprowadza za małe zmiany.

System szkolnictwa zawodowego wymaga szybkich zmian. Ryszard Legutko, minister edukacji narodowej, twierdzi, że poważnie podchodzi do edukacji zawodowej. Jego resort chce m.in. stworzyć program stypendialny pozwalający zwiększyć liczbę praktyk dla uczniów w przedsiębiorstwach, zaangażować przedsiębiorców w tworzenie programów nauczania. Zdaniem ekspertów to jednak za mało. Przedsiębiorcy obawiają się także, że to tylko obietnice wyborcze. MEN już w ubiegłym roku miał powołać Zespół Doradczy ds. Kształcenia Zawodowego złożony z przedstawicieli resortów: edukacji, pracy i gospodarki oraz przedsiębiorców. Do tej pory nie odbyło się jednak ani jedno spotkanie jego członków. Tymczasem bez wprowadzenia dualnego systemu kształcenia rynek pracy nie zapełni się nagle fachowcami.

Praktyka w firmie

Profesor Mieczysław Kabaj z Instytutu Pracy i Polityki Społecznej od siedmiu lat proponuje wprowadzenie tzw. dualnego systemu kształcenia. Stosują go m.in. Niemcy, Szwajcarzy, Austriacy, Czesi i Węgrzy. W tych krajach tylko 40 proc. osób ma wykształcenie ogólne, a aż 60 proc. zawodowe lub techniczne. W Polsce natomiast błędnie założono, że aż 80 proc. gimnazjalistów powinna chodzić do liceów. W efekcie w Polsce brakuje 250 tys. specjalistów z różnych branż.

Urszula Jeruszka z Wyższej Szkoły Pedagogicznej Towarzystwa Wiedzy Powszechnej w Warszawie wyjaśnia, że w systemie dualnym w szkole odbywa się kształcenie teoretyczne, a w przedsiębiorstwie \- praktyczne. Są także dwie grupy nauczających - nauczyciele w szkole i instruktorzy w przedsiębiorstwie. Uczniowie-praktykanci w firmie spędzają większość dni tygodnia.

W Polsce zajęć praktycznych ciągle jest za mało. Maciej Prószyński ze Związku Rzemiosła Polskiego dodaje, że dyrektorzy chcą, aby uczniowie trzy dni chodzili do szkoły, a tylko dwa do zakładu.

Zdaniem profesora Mieczysława Kabaja, rząd już dawno mógł motywować szkoły i pracodawców do współpracy. Dziś powinien przedstawić projekt ustawy o wdrożeniu dualnego systemu uzgodniony z pracodawcami.

Brak danych i mądrych decyzji

Mimo dużej liczby raportów, badań, prac magisterskich na temat edukacji i rynku pracy, ciągle brakuje kompleksowych danych pozwalających ocenić zależność zatrudnienia od posiadanego wykształcenia, zwłaszcza w poszczególnych regionach.

- Baza informacji o systemie edukacji i rynku pracy jest niewystarczająca - mówi Urszula Sztanderska z Uniwersytetu Warszawskiego, autorka raportu Edukacja dla pracy.

Brakuje danych o absolwentach, którzy uczyli się zawodu w szkole, a którzy u pracodawców. Nie ma informacji, jak zdają egzaminy, gdzie są zatrudniani. Co ważniejsze - powiaty, które przede wszystkim prowadzą szkoły ponadgimnazjalne, nie są w stanie precyzyjnie powiązać kształcenia zawodowego z potrzebami lokalnego rynku w pracy. W efekcie sieć szkół zawodowych jest przypadkowa.

Piotr Kołodziejczyk z Urzędu Miasta w Poznaniu dodaje, że dostosowanie profili kształcenia do potrzeb lokalnych firm utrudniają przepisy. Zgodnie z prawem, opinię o proponowanym kierunku kształcenia wydaje powiatowa rada zatrudnienia. W praktyce dyrektorzy szkoły proponują profile, biorąc pod uwagę kwalifikacje nauczycieli, a rada je akceptuje. Radnymi, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach, są głównie nauczyciele.

Urszula Sztanderska potwierdza, że wiele szkół funkcjonuje, po to, żeby nauczyciele zachowali pracę. Tymczasem obecna sieć szkół zawodowych w dużej mierze została ukształtowana w czasach PRL i gospodarki scentralizowanej. Trzeba ją więc dostosować do obecnie rozwijających się gałęzi przemysłu.

Kto i jak wyda miliony euro

Przedsiębiorcy i eksperci podkreślają również, że brakuje funduszy na praktyczne kształcenie. Problem ten mają rozwiązać unijne fundusze. W latach 2007-2013 w Programie Operacyjnym Kapitał Ludzki na wzmocnienie systemu szkolnictwa zawodowego przeznaczono prawie 1 mld euro. 242 mln euro jest w gestii resortu edukacji, a 782 mln euro otrzymały samorządy województw.

- Chcemy m.in. sfinansować szkolenia dla nauczycieli przedmiotów zawodowych, w tym pracowników przedsiębiorstw - podkreśla Sylwia Sysko-Romańczuk, wiceminister edukacji.

- Pieniądze te rzeczywiście mogłyby pomóc rozwiązać problem braku wykwalifikowanych pracowników w poszczególnych sektorach gospodarki - uważa Marzena Staniszewska z Konfederacji Pracodawców Prywatnych. Aby tak się stało, muszą być wydawane w porozumieniu z przedsiębiorcami. Póki co jednak współpraca pomiędzy nimi a dysponentami pieniędzy nie układa się dobrze. Zdaniem pracodawców, warto pomyśleć o stworzeniu dużych ośrodków szkolnych kształcących specjalistów z danych branż dla całej Polski.

- Jeśli przemysł meblarski rozwija się wokół Poznania, to tam powinna być odpowiednia szkoła, w której uczyłaby się młodzież z całej Polski - mówi Maciej Prószyński.

Wymaga to jednak zorganizowania systemu pomocy materialnej. Obecne stypendia w wysokości 100 zł miesięcznie nie wystarczą na utrzymanie się 100 km od domu.

Maciej Prószyński dodaje, że obawy przedsiębiorców potwierdza sposób wydania unijnych funduszy w latach 2004-2006. W tym czasie prawie 90 mln euro przeznaczono na wyposażenie 311 centrów kształcenia ustawicznego lub praktycznego.

- Nowoczesny sprzęt za pięć lat będzie przestarzały, wówczas nie będzie już pieniędzy na jego konserwację i wymianę - wyjaśnia Maciej Prószyński.

Zawodówki wracają do łask

Sytuacja na rynku pracy spowodowała, że coraz więcej osób wybiera technika i szkoły zawodowe. Jeszcze cztery lata temu licea ogólnokształcące i profilowane kształciły 60 proc. gimnazjalistów, a szkoły zawodowe 40 proc. W ubiegłym roku do szkół zawodowych poszło już 47 proc. gimnazjalistów. W tym roku podobno więcej, ale MEN nie ma jeszcze danych z całej Polski. Nie oznacza to jednak, że za dwa czy cztery lata w Polsce przybędzie fachowców. Szkoły zawodowe bowiem uczą teorii, a nie praktyki. Wiedzę, a nie umiejętności praktyczne sprawdzają też egzaminy zewnętrzne. W efekcie absolwenci, zanim znajdą pracę, muszą postarać się o staż.

Z Diagnozy Społecznej 2007 wynika, że aż 23,5 proc. osób z wykształceniem zasadniczym zawodowym nie może znaleźć pracy z powodu zbyt niskich kwalifikacji. Aż 25 proc. absolwentów rejestrujących się w urzędach pracy podejmuje refundowane staże. Tymczasem umiejętności praktycznych powinni nauczyć się w szkole.
Małgoś20-10-2007 11:16:31   [#2631]

głupota, bezkarność, lekceważenia przepisów prawa... wstyd :-(

Szkoły nakładają na uczniów kary finansowe

Uczeń Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych nr 4 w Bełchatowie, który zapomni tenisówek na zmianę, płaci złotówkę kary. Jego koleżanka z I LO im. Broniewskiego, która zapomni identyfikatora, za zastępczy zapłaci 50 groszy. Uczniowie kary te mogą odpracować. O sprawie pisze "Dziennik Łódzki".

Możliwość odpracowania kar finansowych szkoły wprowadziły kilka dni temu. Jak czytamy w gazecie, dyrektorzy nie potrafią jednak odpowiedzieć na pytanie, ile złotych jest warte 15 minut odkurzania lub mycia szyb.

Co szkoła robi z pieniędzmi pochodzącymi z kar płaconych przez uczniów? - Przeznacza podobno na remonty, kwiatki na koniec szkoły, środki czyszczące - mówi Wojtek, uczeń jednej ze szkół.

--> -->

- Mam troje dzieci i żadne z nich nie zarabia, więc nie powinno się od nich żądać kar finansowych, tym bardziej w szkole - denerwuje się Beata Kuchciak, która sama pracuje w szkole (Gimnazjum nr 3).

Dyrektor ZSP nr 4 Dorota Pędziwiatr kary te nazywa "cegiełkami". A cegiełki te - jak twierdzi - są inicjatywą Rady Rodziców. - To rodzice zdecydowali, że te symboliczne złotówki zmotywują uczniów do noszenia identyfikatorów i obuwia zmiennego - mówi "Dziennikowi Łódzkiemu". - Zgodziliśmy się na to, bo jest to pewna metoda, dzięki której możemy ten obowiązek od uczniów egzekwować - tłumaczy.

Marek Pleśniar20-10-2007 11:22:58   [#2632]

głupostka

nic poza tym

Małgoś20-10-2007 11:34:10   [#2633]

takie pomysły są dość częste - różne natomiast taryfy

dziecko znajomej poprosiło mamę o 2 zł na "brak zeszytu", gdy zapomniało odrobić zadanka

w sumie 2 zł to nie majątek -  gdy można zapłacić, po co odrabiać słupki?

Majka20-10-2007 12:29:16   [#2634]
Co szkoła robi z pieniędzmi pochodzącymi z kar płaconych przez uczniów? - Przeznacza podobno na (>>>) kwiatki na koniec szkoły(...)

:)))))))
Z karnych grosików kwiatki dla nauczycieli????
Jersz20-10-2007 15:23:19   [#2635]

słodycze w sklepikach szkolnych

Fotis Imokopulos prowadzi sklepik szkolny w zgorzeleckiej podstawówce. – Dzieci wolą chipsy od jabłek – mówi. fot. MARCIN OLIVA SOTO

http://wroclaw.naszemiasto.pl/wydarzenia/771582.html

Szlaban na słodycze

20.09.2007

Zgorzelec, jako pierwsze miasto w Polsce, wypowiada wojnę batonikom i chipsom. W imię dobra dzieci
Władze miasta chcą zakazać sprzedaży słodyczy w szkołach. A Robert Makłowicz, gwiazdor programów kulinarnych, przekonuje, że zamiast zakazywać, warto uczyć, jak i co jeść: – Jeśli Polak codziennie wcina chipsy, to czego oczekiwać po jego dzieciach?

Fatalne. Straszne – takich przymiotników używa stomatolog Beata Szczerba-Drozdowska, opisując stan uzębienia zgorzeleckich uczniów. – Kilka lat temu nie było aż tak źle – alarmuje. – Głównym problemem jest próchnica i jej następstwa – mówi dentystka.
Władzom Zgorzelca brakuje pieniędzy na zapewnienie uczniom bezpłatnej opieki stomatologicznej w szkołach. Mają za to pomysł, jak zadbać o zęby i zdrowie uczniów. Według burmistrza Rafała Gronicza, powodem wielu problemów zdrowotnych dzieci jest jedzenie, które maluchy kupują w szkolnych sklepikach. Dlatego gospodarz miasta chce zadbać o uczniów. Zdecydowanie.
– Będą mogli kupić w sklepikach tylko to, co jest zdrowe – zapowiada Gronicz.

Zamiast chipsów, batonów i coli, będą jabłka, kanapki, jogurty i woda mineralna. Burmistrz chciałby, aby przepis zaczął obowiązywać od początku przyszłego roku. I chociaż w kwestiach gospodarczych jest liberałem, przekonuje, że zasad wolnego rynku nie da się stosować zawsze.
– Nie można sprzedawać w szkole alkoholu czy papierosów – tłumaczy. Dlaczego nie może tak być z chipsami?
Nauczyciele i dyrektorzy szkół odnoszą się do tego pomysłu sceptycznie. – Jeśli dzieci nie będą mogły kupić batonika w szkole, na przerwie pójdą do miasta. A to może być niebezpieczne – mówi Dorota Wilczyńska-Woś, dyrektor SP nr 3 w Zgorzelcu.
Pediatra Eleonora Kozieł nie ma złudzeń co do wartości żywieniowej i zdrowotnej serwowanych w sklepikach przekąsek. – Przez nie mamy coraz większy problem z otyłością, a nawet nadciśnieniem u dzieci – tłumaczy. – Uczeń powinien mieć w szkole kanapkę i jabłko. Chipsy to tylko chemia i sól.
Właściciele szkolnych kiosków bardziej martwią się o siebie niż o dzieci.
– Prowadzę ten interes już wiele lat i widzę, co się dzieje. Jabłka? Uczniowie ich nie kupują. Przynoszą z domu, a potem wyrzucają do koszy na śmieci – mówi Fotis Imokopulos, który prowadzi szkolny sklepik w Szkole Podstawowej nr 3 w Zgorzelcu. Jego zdaniem, wprowadzenie zakazu jest kompletną bzdurą i grozi plajtą sklepików.
Są jednak tacy, którzy handlują zdrową żywnością i nie poszli z torbami. W Szkole Podstawowej nr 3 we Wrocławiu chipsów i gazowanych napojów nie ma od 2004 r. – Właściciel naszego sklepiku nie splajtował po wprowadzeniu zakazu. I nie narzeka, że go wprowadziliśmy – mówi dyrektor podstawówki Irena Sienkiewicz-Szyperska. Decyzję szkoła podjęła wspólnie z rodzicami. To oni zdecydowali, co można, a czego nie wolno sprzedawać. I okazało się, że dzieci chętnie sięgają po jogurty, soki i owoce.
Zwolenników zakazu nie brakuje wśród rodziców. – Idea jest słuszna, ale trudna do zrealizowania – uważa Marzanna Zielińska, mama ośmioletniej Klary. – Może najpierw powinno się przeprowadzić akcję edukacyjną wśród rodziców i właścicieli sklepików? Wtedy sami zdecydują się zamienić landrynki na kefir – doradza.
W wydziale edukacji wrocławskiego magistratu wiedzą o problemie odżywiania się uczniów. Dyrektor Iwona Bugajska podkreśla, że urząd organizuje szkolenia dla pracowników szkół i edukuje młodzież. Nie wydaje się jej, by zakazy były dobrym rozwiązaniem.
Podobnego zdania są urzędnicy z Ministerstwa Zdrowia, które zgodnie z zaleceniami Światowej Organizacji Zdrowia i Unii Europejskiej promuje w szkołach zdrową dietę. – Stawiamy na edukację. Jeśli zakazalibyśmy sprzedaży batoników, dzieci kupowałyby je gdzie indziej – twierdzi Elżbieta Łata z Głównego Inspektoratu Sanitarnego. Ministerstwo edukacji również nie chce pójść w ślady zgorzeleckiego burmistrza. Nie zamierza jednak stawać mu na drodze. – Pozostawiamy tę decyzję szkołom, rodzicom i samorządowcom – mówi Krzysztof Warecki z MEN-u.

Rewizja w tornistrach
Janusz Michalczyk
Wiara w to, że dzięki zakazom uczynimy ludzi zdrowszymi, wydaje mi się nie tylko naiwna, ale i niebezpieczna, bo ogranicza wolność. Są dobre powody dla zakazu palenia papierosów w windzie, ale już pomysł, by nie można było puścić dymka we własnym aucie – to skandal. Można powiedzieć, że skoro w szkolnych sklepikach nie sprzedaje się papierosów, to wyrzucenie z nich szkodliwych dla uzębienia batonów jest zasadne. Aby nie skończyło się kompromitacją tej szlachetnej idei, proponuję, by nauczyciele co rano zaglądali do tornistrów i tropili cukierki. Oczywiście – tylko ci, którzy rzucili palenie i nie objadają się chipsami.

document.write("M%ac%ie%j %Cz%uj%ko%, %Ja%nu%sz% P%aw%ul%".replace(/%/g,"")) Maciej Czujko, Janusz Pawul Maciej Czujko, Janusz Pawul  -  Słowo Polskie Gazeta Wrocławska
Zobacz: Wszystkie
Maelka22-10-2007 16:32:56   [#2636]
Psychologowie zdecydowali
2007-10-22 00:24

Najlepsze przedszkole w Polsce wybrane

Idealne przedszkole ma dwa place zabaw dla dzieci: młodszych i starszych, ciekawe zajęcia dodatkowe oraz... fajną panią. Pod tym względem najlepsze w Polsce w konkursie portalu ZdroweDzieci.pl okazało się przedszkole nr 191 z warszawskiego Mokotowa - dowiadujemy się z DZIENNIKA.

 
Pod lupą dziecięcych pedagogów i psychologów znalazło się 220 placówek z całej Polski. Do konkursu zostały zgłoszone przez rodziców. Największy nacisk eksperci kładli na bezpieczeństwo dzieci: odbiór maluchów, zabezpieczenie terenu placówki, wyposażenie i konieczne atesty. "Tylko nieliczne przedszkola spełniały wszystkie wymogi: miały po dwa odrębne place zabaw dla dzieci młodszych i starszych z bezpiecznym podłożem, wideodomofon i stały monitoring. W niewielu obowiązywały też bezpieczne procedury dotyczące odbioru dzieci w zastępstwie rodziców lub ustalonych opiekunów" - przyznaje dr Krystyna Kamińska, pedagog, współtwórczyni badań.

Przedszkolom brakowało również fachowej kadry, szczególnie w młodszych grupach wiekowych. "U trzylatków zabiegi pielęgnacyjne zajmują tyle czasu, że dla bezpieczeństwa dziećmi powinny zajmować się co najmniej dwie osoby. W polskich przedszkolach to rzadkość" - przyznaje dr Barbara Arska-Karyłowska, psycholog dziecięcy z Wyższej Szkoły Psychologii Społecznej w Warszawie.

Co ciekawe dyrektorzy wielu placówek, a także rodzice, bardziej niż na bezpieczeństwo stawiają na rozwój dziecka oraz jego dobre relacje z wychowawcami. Aleksandra Wasiak, mama 6-letniego Mikołaja i 4-letniego Kacpra, obaj chodzą do Przedszkola nr 191 w Warszawie, nie może nachwalić się opiekunek. "Najważniejsza przy wyborze przedszkola była dla mnie kadra pedagogiczna: czy ma doświadczenie, rozumie i zaciekawia dzieci oraz umie współpracować z rodzicami" - wylicza Wasiak i podkreśla: "Doceniam to przede wszystkim wtedy, kiedy znajome skarżą mi się, że od wychowawców ich dzieci nie można się nigdy niczego dowiedzieć. Ja jestem w ciągłym kontakcie z nauczycielami moich synów".

Na świetną atmosferę mogą liczyć również rodzice posyłający pociechy do wyróżnionego Przedszkola nr 13 w Lublinie. 6-letni Mikołaj, wnuczek Wiesławy Białeckiej, cieszy się każdego ranka, że idzie się bawić do przedszkola. "Wnuczek uwielbia tam chodzić" - mówi DZIENNIKOWI Białecka, która przyszła odebrać malca. "Swoją wychowawczynię, panią Zosię, traktuje niemal jak drugą mamę. Dzieciaki mają tu fantastyczne warunki. Oprócz zabawy bardzo dużo się uczą. Wnuczek zaskakuje mnie wiedzą na temat ważnych wydarzeń, rocznic, o których ja sama często zapominam" - przyznaje.

Dlaczego wychowanie przedszkolne jest takie ważne? "Dobre przedszkole i udane dzieciństwo to kluczowa rola w kształtowaniu osobowości dorosłego człowieka" - tłumaczy Zbigniew Nęcki, psycholog z Uniwersytetu Jagiellońskiego. "Stres, trauma w dzieciństwie obciąża na długie lata. Dzieci są bezsilne wobec dorosłych, dlatego trzeba kontrolować przedszkola, gdzie dzieci powinny mieć i swobodę, i rozsądne ograniczenia" - mówi.

Prof. Aleksander Nalaskowski z Uniwersytetu w Toruniu podkreśla, że wychowanie to kilka prostych zasad, których nie można zepsuć. Chodzi głównie o konsekwencję i wprowadzenie dziecka w świat wartości. A idealne przedszkole? "Nie może być nudne i nie może zbytnio eksperymentować, bo to właśnie wychowanie psuje" - podkreśla prof. Nalaskowski.

"W wieku przedszkolnym kształtuje się osobowość" - dodaje Bożena Jakubowska, psycholog z fundacji "Dzieci Niczyje". "Dzieci wymagają szczególnej troski, bo są absolutnie bezbronne i potrzebują poczucia bezpieczeństwa. Nabywają też umiejętności i intensywnie się rozwijają" - podkreśla.

Co jest zatem najważniejsze w wyborze przedszkola? Liczba dodatkowych, atrakcyjnych zajęć i zabawek czy bezpieczeństwo i miła atmosfera? Zapytani przez DZIENNIK wychowawcy z odpowiedzią nie wahają się ani chwili: "Przede wszystkim te dzieci trzeba kochać!" - kwitują.

 

http://www.dziennik.pl/Default.aspx?TabId=14&ShowArticleId=64881

Marek Pleśniar22-10-2007 21:12:22   [#2637]
na odległośc wiedzą które przedszkole z 200 najlepsze?
some22-10-2007 22:04:24   [#2638]
a co dzieciaki na to ?
AnJa23-10-2007 15:06:30   [#2639]
dzieci i ryby głosu nie mają
Maelka25-10-2007 06:21:54   [#2640]

Dziennik Łódzki":

Do siedziby łódzkiego pogotowia ratunkowego wbiegł mężczyzna. Niósł na rękach 14-letnią córkę. Dziewczyna była nieprzytomna. Okazało się, że podczas imprezy z kolegami przedawkowała napój energetyzujący, doprawiony alkoholem. Nastolatkę udało się uratować.- Stan dziewczynki był poważny. Trafiła do Instytutu Medycyny Pracy na odtrucie. Miała dużo szczęścia - relacjonuje dr Paweł Goździk z Wojewódzkiego Centrum Ratownictwa Medycznego w Łodzi. - Kiedy rozmawiam z kolegami z innych stacji pogotowia w Polsce, co rusz któryś mówi, że był wzywany do nastolatka, który w dyskotece, albo w domu zasłabł po przedawkowaniu dopalacza, pomieszanego z alkoholem albo środkiem odurzającym. W większości chodzi o dzieci z tak zwanych dobrych domów. Kieszonkowe wystarcza im na używki.

Nauczyciele obserwują, że po napoje energetyzujące sięga co drugi uczeń podstawówki. W gimnazjum na palcach jednej ręki można policzyć tych, którzy nie znają smaku red bulla, R20+ albo tigera. Lekarze biją na alarm, bo jak twierdzą, dopalacze w nadmiernych dawkach mogą wywoływać zaburzenia krążenia, skoki ciśnienia, a nawet cukrzycę. .onet-ad-main2-box { display: none } Jak wyjaśnia gazeta, fenomen dopalaczy tkwi w dwóch składnikach: kofeinie i taurynie. Druga z tych substancji pobudza mięśnie i zmniejsza ich wrażliwość na zmęczenie. Po wypiciu drinka, do krwi przedostaje się dopamina - związek chemiczny, dzięki któremu na kilka godzin znika senność i zmęczenie.

Pani Marta, matka trzecioklasisty z Poznania pojechała jako opiekunka na wycieczkę syna. Prosi o anonimowość, bo nie chce narażać dziecka na kłopoty. - Przed wieczorną dyskoteką niemal wszyscy chłopcy pili napoje energetyzujące. Zrobiłam im zdjęcia z tymi puszkami w rękach. Jeden z uczniów fatalnie się poczuł. Miał podniesione tętno, był pobudzony. Po powrocie z wycieczki opowiedziałam o sprawie dyrektorce szkoły, ale to zlekceważyła - mówi poznanianka.

Maria Nowicka, mama ucznia Szkoły Podstawowej nr 9 w Skierniewicach mówi, że syn pytany dlaczego wypadł słabiej od kolegów w zawodach, kilkakrotnie odpowiadał: "bo nie wypiłem powera". - Myślałam, że chodzi o colę. Ale syn i jego koledzy z picia kilku puszek red bulla przed meczem nie robili tajemnicy. Opowiadali, który jakim drinkiem raczy się przed zawodami - mówi matka trzecioklasisty. Była przerażona, kiedy dowiedziała się, że niektórzy pedagodzy zachęcają młodzież do picia dopalaczy. Tak było m.in. w jednej ze szkół pod Opocznie, w której nauczyciel zachęcał uczniów do picia syropu tussipect zawierającego efedryny.

Dr Małgorzata Myśliwiec z Akademii Medycznej w Gdańsku, endokrynolog - diabetolog nie ma wątpliwości: - Picie dopalaczy jest nagminne. Sięgają po nie już 11-latki. I piją ich zdecydowanie za dużo. Jakie są tego skutki? Zwiększona zachorowalność na cukrzycę i inne choroby przemiany materii. Jeszcze 2-3 lata temu dziecko z cukrzycą zgłaszało się do nas raz na miesiąc, teraz mamy 5-6 w tygodniu. Trzy puszki dopalacza to to samo, co filiżanka bardzo mocnej kawy.

Lekarka nie ma wątpliwości, że dopalacze, słodkie napoje gazowane i napoje w kartonikach spożywane w nadmiernych ilościach sprzyjają wywołaniu cukrzycy. Ile dzieci na nią zapadło z tego powodu? Takich badań nikt jeszcze w Polsce nie robił.

Lekarze mówią swoje, a szkoły robią swoje. Napoje energetyzujące można kupić w wielu sklepikach. Są m.in. w VIII LO w Krakowie. - Kupują masowo przed klasówkami. Uczniowie sami się o nie proszą, a o klienta trzeba dbać - mówi Stanisław Grzymek ze szkolnego sklepiku. Ile dokładnie puszek sprzedają rocznie producenci? Kinga Drużkowska, przedstawicielka producenta "Tigera" odmawia odpowiedzi, powołuje się na tajemnicę handlową. Jednak z opublikowanego właśnie raportu firmy badawczej AC Nielsen produkowany przez krakowską spółkę Gellwe Tiger, w ciągu dwóch lat zdobył 31 proc. polskiego rynku. Pokonał potężnego austriackiego Red Bulla (21 proc.), niemieckiego XL Energy (10 proc.) oraz francuskiego Ice Cool (6 proc.).

Potrzeby ograniczenia sprzedaży napojów energetyzujących dla młodzieży powyżej 16 lat nie widzi resort zdrowia. - Nie było przypadku, żeby napój komuś zaszkodził. Jeśli to się zmieni, będziemy zastanawiać się, co zrobić - mówi Paweł Trzciński, rzecznik Ministerstwa Zdrowia.

A Ministerstwo Edukacji Narodowej? W piśmie podpisanym nieczytelnym bazgrołem widniało: "Promujemy zdrowe żywienie w trybie działań mieszczących się w nurcie edukacji prozdrowotnej i promocji zdrowia. Sugerujemy dyrektorom szkół dbałość o to, aby sklepiki szkolne i automaty udostępniały uczniom zdrowe produkty, w tym także napoje(...)" - relacjonuje "Dziennik Łódzki".

 

http://wiadomosci.onet.pl/1629706,11,item.html

Małgoś25-10-2007 06:38:50   [#2641]

MEN ułatwia cenzurę podręczników

Aleksandra Pezda 2007-10-25, ostatnia aktualizacja 2007-10-24 19:15

Nazwiska recenzentów szkolnych podręczników mają być tajne - to ostatni pomysł ministra edukacji Ryszarda Legutki

0-->
Podręczniki mogą być sprzedawane uczniom tylko wtedy, jeśli posiadają atest MEN. Ministerstwo wydaje go po uzyskaniu pozytywnej opinii co najmniej trzech specjalistów danej dziedziny, których wybiera z własnej listy.

Nazwiska recenzentów są jawne, od ich opinii wydawcy mogą się odwoływać - w przypadku sporu proszą o kolejną, rozjemczą opinię.

Wczoraj jednak wiceminister edukacji Andrzej Waśko zapowiedział na łamach "Rzeczpospolitej", że jeszcze przed złożeniem urzędu minister Legutko chce te przepisy zmienić.

- Chcemy, by recenzenci byli anonimowi - powiedział. Powód? "Żeby wyeliminować możliwość nacisku wydawców".

Irena Dzierzgowska, wiceminister edukacji w rządzie AWS-UW: - To pachnie cenzurą. Każdy ma prawo wiedzieć, jaki urzędnik czy ekspert stoi za decyzją ministerstwa - takie prawo wynika z ustawy o dostępie do informacji publicznej. Autor, który ubiega się o akceptację MEN dla swojego podręcznika, ma prawo dyskutować z recenzentami. A recenzent, który posługuje się merytorycznym argumentem, nie ma się przecież czego bać.

- To skandal podejmować taką decyzję tuż przed oddaniem urzędu - mówi Krystyna Szumilas odpowiedzialna za edukację w PO. - Nasz minister edukacji z pewnością się z tego rozporządzenia wycofa. Ale zmiana rozporządzenia zajmie dużo czasu.

Decyzja MEN to odpowiedź na nasze artykuły. O cenzurze MEN na podręcznikach napisaliśmy 12 października. Narzekali na nią wydawcy. Odpowiedzialna za dopuszczanie podręczników w MEN Teresa Izworska (katechetka z Wrocławia zatrudniona przez Giertycha) wstrzymuje m.in. książkę do historii wydawnictwa Stentor, bo autorzy nie chcą usunąć treści o polskim antysemityzmie i zajmowaniu w 1938 r. Zaolzia. Nie dopuszcza też uaktualnionego podręcznika do polskiego "To lubię" dla piątych klas, bo są w nim "propagandowe treści ekologiczne" i jest za mało patriotyczny. Od lipca wstrzymywała podręcznik do angielskiego - trzecią część "Bugs" dla klas 1-3, mimo że miał pozytywne atesty. To dlatego, że w książce był rozdział o Halloween, który - jak mówiła Izworska - "nie przystaje do naszej tradycji". Książka w końcu dostała atest. - Dopiero po publikacjach "Gazety" - mówi Magdalena Cowden z wydawnictwa Macmillan.

Minister edukacji Ryszard Legutko nie widział problemu cenzury. Przed wyborami mówił, że chce zmienić listę ministerialnych recenzentów i narzekał też na podręczniki do języków obcych.

Źródło: Gazeta Wyborcza
grażka26-10-2007 23:57:15   [#2642]
http://miasta.gazeta.pl/lodz/1,52108,4617609.html
grażka27-10-2007 00:00:46   [#2643]
http://praca.gazeta.pl/gazetapraca/1,67738,4563864.html
ankate27-10-2007 01:14:52   [#2644]
chyba nie jest tak źle z naszą edukacją...:-)))
Iwona227-10-2007 10:52:15   [#2645]

Grażka

wkleję ten artykuł, bo za jakis czas zniknie :)


Anglicy piszą o Olku, który wolał Łódź
Marcin Markowski
2007-10-26, ostatnia aktualizacja 2007-10-26 20:45

O 16-latku z Łodzi, który mógł się uczyć w Anglii, ale woli w Polsce napisały brytyjskie bulwarówki: The Sun i Daily Mail. - Jesteśmy rozczarowani, że opuścił nasz kraj - mówią tamtejsi urzędnicy. A czytelnicy alarmują: - Polska prześcignie nas w jedno pokolenie


Aleksander Kucharski dwa lata temu wyjechał do Anglii z rodzicami - lekarzami, którzy dostali pracę w Newcastle. Mieszkał nad samym morzem w domu z ogrodem, chodził do świetnie wyposażonej i renomowanej szkoły, w której za nic nie płacił, nawet za podręczniki i długopisy. Mimo to wrócił. - Ze względu na poziom nauki, w Polsce dużo wyższy - tłumaczy kolegom w Łodzi, którzy pukają się w głowę i mówią, że chyba zwariował.

W środę napisaliśmy o Olku w cyklu reportaży "Witaj w Polsce". Wczoraj jego historię opisały dwa brytyjskie dzienniki.

The Sun (ponad trzy miliony nakładu, wydawany na Wyspach i w USA) cytuje Olka, który mówi, że choć z matematyki nigdy nie był wybitny, w angielskiej szkole uznano go za geniusza. „Łebski uczeń wrócił do rodzimej Polski, bo otaczały go dzieci, które nie chcą się uczyć” - to pierwsze słowa tekstu pod wielkim zdjęciem „uciekiniera” z Anglii. Więcej pisze o nim Daily Mail (dwa miliony nakładu). Przypomina, że wrócił zawiedziony, bo jego rówieśnicy z Newcastle nie interesowali się globalizacją, ekologią, Unią, wojnami czy polityką, tylko zabawą i zakupami.

- Wiemy, że polscy uczniowie są lepsi w analizowaniu faktów i mają większą wiedzę. Być może dlatego, że jesteśmy biedniejsi i nie mamy w Polsce aż tylu udogodnień, uczniowie są bardziej zmotywowani do poszukiwania możliwości rozwoju - mówi na łamach Daily Mail Agata Jagielska, wicedyrektorka łódzkiej szkoły chłopca. Brytyjski dziennik zapytał o Olka rzecznika North Tyneside Council - hrabstwa, w której jest Newcastle. Ten komentuje: - Każde dziecko i rodzic ma prawo wybrać taką edukację, jaką chce. Jesteśmy rozczarowani, że ten uczeń postanowił wyjechać.

Olek mieszka w Łodzi z babcią, uczy się w III LO. Jest zaskoczony. - Nie spodziewałem się takiego rozgłosu. Może w Anglii rozpocznie się wreszcie dyskusja, co zrobić, żeby szkoły uczyły lepiej - powiedział nam wczoraj w przerwie między lekcjami.



Forum pod angielskimi gazetami

Czytelnicy Daily Mail chętnie komentowali tekst o Olku na stronie internetowej dziennika. Większość mówi to, co on.

* Dobrze zrobił. To straszne marnować mózg, a przecież większość brytyjskich dzieci może liczyć na sukces i bez niego.

Duke, Ontario, Kanada

* Całkowita zgoda. To przyczyna, dla której Anglia i stara Europa jest tak zależna od imigracji jako remedium na nasze problemy. Żyjemy w morzu pustego pokolenia, które nie dba o nic oprócz liczby drinków wlewanych w siebie w piątkowe wieczory i naśladowania kiczowatych gustów. Smutne. Polska prześcignie nas w jedno pokolenie, o ile nie wcześniej.

Mel, Anglia

* Moja córka ma podobne doświadczenia. Choć jest Angielką wolała wrócić do Francji, by tam kontynuować edukację z tych samych powodów co polski chłopiec.

Elizabeth Collins, Anglia

* Dlaczego nie jestem zaskoczona? Edukacja w tym kraju to żart. Poziom nauczycieli nie zapewnia dobrego wykształcenia z powodu ich własnej marnej edukacji.

Pauline C, Cheshire

* To dokładnie ten rodzaj imigracji, którego potrzebujemy. Kraj jest tak dziadowski, że on [Olek - red.] nas nie chce. Ma absolutną rację, co do współczesnych uczniów. Jestem nauczycielem. Większość z nich nie zna nawet jednego tytułu gazety! (...) Wracaj bracie do domu i zrób coś dla siebie.

Charlie, Bedale, North Yorks

Źródło: Gazeta Wyborcza Łódź
Marek Pleśniar27-10-2007 11:19:53   [#2646]

klurka!! ja też chciałem wkleić:-) a tu o

fajny artykuł:-)

Majka27-10-2007 12:45:47   [#2647]

Ciekawy wniosek;)

"- Wiemy, że polscy uczniowie są lepsi w analizowaniu faktów i mają większą wiedzę. Być może dlatego, że jesteśmy biedniejsi i nie mamy w Polsce aż tylu udogodnień, uczniowie są bardziej zmotywowani do poszukiwania możliwości rozwoju - mówi na łamach Daily Mail Agata Jagielska, wicedyrektorka łódzkiej szkoły chłopca."

Jeśli sprawność umysłowa polskich uczniów ma być wynikiem biedy szkół i braku udogodnień , to nie doczekamy się większych nakładów na oświatę.
Marek Pleśniar27-10-2007 13:09:17   [#2648]

jedno z drugim nie ma nic wspólnego

nie zaciemniajmy obrazu

rozleniwienie młodzieży na Zachodzie jest efektem rozpuszczania jej w skali niemiłosiernej - to fakt

ale nadal prawdą jest to że oni mają Nokię a my nie

oni mają najwyższe wyniki w edukacji na świecie a my nie

poczucie wyższości więc mi się nie pojawia;-)

------

własnie za godzinkę wkleję wypowiedź Fina z kongresu - świetnie sie zbiegło

powiedział on tak: (o wycieczce w tatry gdzie widział polskie wycieczki szkolne)

polskie dzieci są mniej leniwe - fińskie nie podołałyby takiej wędrówce

 

nie oznacza to jednak postulatu zabierania szkole dutków;-)

Majka27-10-2007 14:40:12   [#2649]

prawie jak bon

http://miasta.gazeta.pl/krakow/1,35803,4610500.html
Platforma Obywatelska chce wprowadzić bon edukacyjny do szkół. W Krakowie już obowiązuje, tyle że - jak uważają miejscowi radni PO - ma tyle wspólnego z prawdziwym co wyrób czekoladopodobny z czekoladą
Wielokrotnie pisaliśmy, że krakowska praktyka grubo się z nią rozmija.

Jedyne, co urzędnicy zaczerpnęli z idei prawdziwego bonu, to uzależnienie nauczycielskich etatów od liczby uczniów (wcześniej były zależne od liczby klas).
Dyrektorzy krakowskich szkół nie zarządzają sami finansami szkoły. Nie mogą też swobodnie manipulować etatami administracyjnymi.
Urzędnicy podają wzory, według których mają obliczać ilość potrzebnych w szkole kucharek, pomocy, kuchennych, intendentek itp. Ze średnich wyciągniętych z powstałych w wyniku mnożenia i dzielenia tabelek wynika też, ile dodatkowych godzin (np. na angielski czy zajęcia dydaktyczno-wychowawcze) może dostać szkoła.
Wychodzi na to, że im liczniejsze są klasy, tym więcej.

Prawie jak rozwiązanie

Wczoraj sprawdziliśmy, jak szkoły funkcjonują z nowymi rozwiązaniami.
Dyrektorzy kombinują: - Połączyłam cztery klasy trzecie w trzy. Dzięki temu zyskałam 12 dodatkowych godzin, które przeznaczyłam na dodatkowe języki, muzykę i plastykę. Uchroniłam też cały etat w bibliotece - mówi otwarcie Barbara Nowak, dyrektorka SP nr 85. I pyta: - Czy bon polega na tworzeniu przez dyrektorów licznych klas w celu przetrwania? - Żaden rodzic nie zechce posłać dziecka do szkoły, gdzie są makabrycznie duże klasy.
A ponieważ prawdziwa zasada bonu jest taka, że pieniądz idzie za uczniem, żaden dyrektor nie będzie takich klas tworzył - odpowiada Małgorzata Jantos z PO. - No, ale mówimy teraz o prawdziwej idei bonu, a nie krakowskiej karykaturze - dodaje.
Jeszcze przez wakacjami radni PO ostrzegali urzędników, że system, który chcą wprowadzić, nie ma nic wspólnego z prawdziwym bonem i zrazi jedynie szkoły do słusznej idei. Apelowali też do nich o wprowadzenie zmian w ich propozycji. Nie pomogło.
- Niedobrze się stało - uważa Gowin. - Dopóki bon nie zostanie wprowadzony w całym kraju, trzeba wciąż przypominać w krakowskich szkołach, że to, co u nich funkcjonuje, nie jest bonem. Inaczej ludzie zrażą się do naprawdę dobrej idei - powiedział nam.
Radni PO zaapelowali już do prezydenta Jacka Majchrowskiego, by zabronił używania nazwy "bon edukacyjny" na to, co szkołom zaproponował Kraków. Ale nie doczekali się odpowiedzi.

Prawie jak Słowacja

- Pomimo tego nie odpuszczam - zapewnia Jantos. Obecnie pracuje nad projektem wprowadzenia bonu edukacyjnego na zajęcia pozalekcyjne. - Od tego powinien rozpocząć i kraj, i Kraków - uważa.
Zrobiła to już Słowacja. Trzy lata temu ponad 914 tys. słowackich uczniów przyniosło do swoich domów bony na działalność kółek pozalekcyjnych. To rodzice decydowali, na które zajęcia ich dzieci będą chodzić. Te, które były dobrze prowadzone, rozwijały się. Słabe i nieciekawe upadały, bo nie dostawały idących za bonem pieniędzy. Bon wykorzystało 80 proc. uczniów.
W ciągu roku liczba młodych Słowaków korzystających z zajęć pozalekcyjnych wzrosła dwukrotnie.
Za tydzień Jantos ma przedstawić projekt radzie miasta. Będzie też po raz kolejny apelować do urzędników, by zrezygnowali z dalszej realizacji swojego obecnego pomysłu w szkołach.
Agnieszka z Krakowa27-10-2007 14:58:42   [#2650]
Jedna rzecz mnie w tej koncepcji bonu zastanawia (tzn. więcej, ale ta szczególnie):

co z sytuacją szkoły, która ma świetne wyniki, chętnych dzieci mniej wiecej 4 na jedno miejsce, a przyjąć ich nie można, bo budynek za mały?

pracuję w takiej szkole, i chyba nie ja jedna - jak sobie urzednicy wyobrażają taką sytuację? wie ktoś?
strony: [ 1 ][ 2 ] - - [ 52 ][ 53 ][ 54 ] - - [ 242 ][ 243 ]