Forum OSKKO - wątek

TEMAT: oświatowy przegląd prasy
strony: [ 1 ][ 2 ] - - [ 49 ][ 50 ][ 51 ] - - [ 242 ][ 243 ]
Ala07-08-2007 15:22:27   [#2451]

Co dziesiąte gimnazjum w Polsce niczego nie uczy dzieci

http://wiadomosci.wp.pl/wiadomosc.html?wid=9089338

Adams13507-08-2007 17:43:05   [#2452]

Krótki łańcuch i cieńkie kompetencje

"... Prof. Krzysztof Kruszewski z UW, były minister edukacji uważa, że taka odpowiedź świadczy o tym, że urzędnicy najprawdopodobniej nie mają żadnego pomysłu na rozwiązanie problemu.

Wniosek ten potwierdzają kuratoria. Sprawdzenie, dlaczego część szkół wypadła tak źle, nie jest priorytetem Ministerstwa Edukacji - mówi Piotr Zaczkowski ze śląskiego kuratorium oświaty. Nie dostaliśmy jednoznacznych dyrektyw w tej sprawie - dodaje. Dlatego kuratoria muszą działać na własną rękę. (...) "

;-) Jaki ten syndrom łańcucha jest zniewalający. Toż jeśli Pan nie pociągnie to przetresowany pies nawet szczekać nie potrafi a wiecznie ściągnięty cuglami koń tylko w miejscu przebiera kopytami zapominając, że tez biegać umie. Omnipotencja ministerstwa i jego wydłużonych ogniw zdławiła inicjatywę szkół. To szkoły winny wiedzieć jak kształcić skutecznie bo taki jest ich cel istnienia a nie oglądać sie na kolejne wirtualne pomysły odległych daleko od praktyki urzędników.
Jersz07-08-2007 18:04:49   [#2453]

?

Formułowanie wniosków na podstawie  artykułu? Pogratulować ;-)
Ala07-08-2007 19:55:56   [#2454]
http://kobieta.wp.pl/kat,62594,title,Zli-uczniowie-kradna-diluja-i-bija,wid,8813798,wiadomosc.html
cynamonowa07-08-2007 21:10:35   [#2455]

Centrum Odejść Dobrych Nauczycieli

Aleksandra Pezda 2007-08-07, ostatnia aktualizacja 2007-08-06 20:09

Specjaliści od edukacji znikają z rządzonego przez LPR Centralnego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli. - Cynicznie mogłabym zostać. Niewiele bym miała do roboty - mówi jedna z nauczycielek

Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Surdziel / AG
Mirosław Sielatycki
var rTeraz = new Date(1186513725398); function klodka (ddo) { if (rTeraz.getTime()>=ddo.getTime()) document.write(''); }
1-->


Odeszło lub za chwilę odejdzie 13 spośród 40 nauczycieli i specjalistów, którzy jeszcze rok temu pracowali w CODN. Doświadczeni konsultanci, pedagodzy, eksperci od edukacyjnych wydawnictw. Dwoje wyrzucono, ośmioro się zwolniło, kolejna trójka już znalazła nową pracę, lada moment złożą wymówienia.

Od czerwca 2006 r. w CODN rządzi LPR. - Nie ma wizji rozwoju, a jest atmosfera strachu, niepewności. I marazm. Nowe zadania powierza się "nowo zatrudnionym". "Starym" nowa dyrektorka powiedziała, że będą musieli zrezygnować z dotychczasowych zadań, ale nic nie powiedziała o nowych. Postanowiłam odejść, kiedy spostrzegłam, że moja służbowa poczta jest podglądana - mówi Katarzyna Koszewska.

Ona odeszła z wydawnictwa CODN, w którym ostatnio redagowała wydaną już publikację "Sytuacje kryzysowe w szkole". W tym roku dostała medal "Za działania na rzecz tolerancji" z okazji rocznicy powstania w getcie warszawskim. We współpracy z Izraelem i za pieniądze UE opracowywała też podręcznik dla nauczycieli "Polacy i Żydzi. Wczoraj, dziś i jutro". Jak mówi, miał ukazać się w lutym, ale nowa dyrekcja CODN wysłała go do recenzji IPN i tam utknął.

Pracownicy: Wszechpolacy i mundurki

Konflikt w CODN rozpoczął się w czerwcu 2006 r., kiedy minister Roman Giertych zwolnił dyrektora Mirosława Sielatyckiego. Za wydanie poradnika Rady Europy dla nauczycieli "Kompas" - ze scenariuszami lekcji, m.in. o homoseksualizmie. Nowym szefem od października jest katechetka z Łodzi Teresa Łęcka.

Kilka dni później LPR próbował zatrudnić w CODN prawnika Tomasza Połetka - honorowego prezesa małopolskiej Młodzieży Wszechpolskiej. Pracownicy zanieśli Łęckiej artykuły z "Faktu", gdzie Połetek na zdjęciach wykonywał faszystowskie gesty. Połetek przepadł.

Ale w styczniu zastępcą Łęckiej został inny wszechpolak, Paweł Zanin. Pracownicy CODN pamiętali, jak kilka miesięcy wcześniej chciał zerwać spotkanie działaczy oświatowych protestujących przeciw pomysłom ministra Giertycha. "Nie zgadzamy się, aby osoba prezentująca takie poglądy i publiczne zachowanie oraz niemająca doświadczenia w pracy w edukacji, reprezentowała naszą instytucję" - napisało do Łęckiej jej 22 pracowników. Ta grupa teraz odchodzi. Zanin w CODN pracuje.

Elżbieta Królikowska, dziś już były kierownik pracowni rozwoju systemu doskonalenia nauczycieli CODN, mówi, że wypowiedzenia starej kadry dyrekcja wita z radością. - Nie pytają dlaczego. Nie proszą o przekazanie komuś dotychczasowych zadań.

Królikowska (jest wiceprezesem Federacji Inicjatyw Oświatowych) odeszła z CODN w grudniu. - Spodziewałam się, że z dyrektorem z nadania ministra Giertycha będę się spierać ideologicznie. Ale nowa dyrektorka jest po prostu niekompetentna - mówi.

I dodaje: - Działania ośrodka były dotąd wartością. A teraz? Pokaz mody mundurków szkolnych. Albo konferencja o wychowaniu - kompromitacja. Prelegenci piętnowali "współczesne liberalne wychowanie", o teoriach Freuda mówili "żenujące", a jako wynaturzoną anarchię przedstawiali cenny nurt tzw. antypedagogiki, który pomógł w odkryciu samorządności dziecięcej.

CODN: Każdy tu ma swoją niszę

Jeden z odchodzących pracowników mówi anonimowo: - Każdy najmniejszy pomysł ze strony starych pracowników jest przez dyrektorkę odbierany jak zagrożenie. Bo może pojawią się, nie daj Boże, jakieś prawa człowieka.

Beata Kosakowska odeszła z pracowni rozwoju systemu doskonalenia nauczycieli CODN w kwietniu. - Dotąd służyliśmy jako miejsce spotkań samorządowców, konsultantów i metodyków z urzędnikami MEN. U nas dyskutowało się o zmianach w oświacie, byliśmy pierwszą linią frontu reform. W tym roku uczestniczyłam tylko w jednym seminarium. I to kompromitującym, bo zamiast nowej wizji placówki dyrektor Łęcka żaliła się, że załoga jest związana ze starą dyrekcją. Uczestnicy seminarium protestowali.

Teresa Łęcka jest na urlopie. Witold Kołodziejczyk, wicedyrektor CODN, mówi: - Według mnie stare projekty są kontynuowane. Powodów odejścia pracowników nie znam. Żaden nie mówił, że chodzi o konflikt z dyrekcją. W firmie jest przestrzeń do realizowania własnych projektów. Sam znalazłem niszę: rozkręcam internetowe szkolenia dla nauczycieli.

Kossakowska jest teraz dyrektorką warszawskiego ośrodka metodycznegoe. - Cynicznie mówiąc, powinnam w CODN zostać, niewiele bym miała do roboty. Tylko że wolę robić rzeczy ważne.

Źródło: Gazeta Wyborcza
Majka08-08-2007 07:41:53   [#2456]

CODN -ciąg dalszy

Coroczne warsztaty Międzynarodowej Szkoły Studiów o Holocauście odbywają się w izraelskim Instytucie Yad Vashem. W czerwcu wzięła w nich udział 24-osobowa grupa z Polski.
Anglistę Tadeusza Trzaskowskiego wysłał Centralny Ośrodek Doskonalenia Nauczycieli, od ponad roku opanowany przez LPR.

Wykłady i dyskusje trwały półtora tygodnia od rana do wieczora. W programie jest też szabasowa kolacja i obserwacja modłów w synagodze.

- Najaktywniejszy był wysłannik CODN - opowiada nauczycielka z Warszawy, która też była na warsztatach. - Pytał, skąd wiadomo, ile ofiar naprawdę pochłonął Holocaust? Bo on ma dane, że liczba ofiar jest przeszacowana. Dlaczego mówi się nieprawdę o Jedwabnem? Przecież Polacy nie mogli czegoś takiego zrobić. Nie chciał przyjmować argumentów. W muzeum, gdzie była rekonstruowana synagoga, mimo próśb gospodarzy Trzaskowski nie chciał zdjąć kowbojskiego kapelusza i założyć jarmułki. A na widok rabina wykrzyknął: "Pierwszy raz widzę rabina o niebieskich oczach".

Nauczycielka dodaje: - Kompromitacja! Nie wiedzieliśmy, co robić. Wyśmiewaliśmy, próbowaliśmy zakrzyczeć, wychodziliśmy z sali. Bez skutku.

Wicedyrektor CODN Witold Kowalczyk powiedział "Gazecie", że w zachowaniu Trzaskowskiego w Izraelu dyrekcja nie widzi nic niestosownego.
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,80269,4372969.html
bogna08-08-2007 09:35:52   [#2457]

Podręczniki w tej samej cenie lub nawet droższe

Nie będzie w tym roku tanich podręczników. Mimo zapowiedzi ministerstwa wydawcy wcale nie obniżyli cen. Paradoksalnie MEN może zafundować rodzicom większe wydatki. Wszystko przez zmianę kanonu lektur.

Rodzice mogą zapomnieć o tańszych podręcznikach. Miało być taniej o połowę, potem o 15-20 proc., ostatecznie ceny podręczników nie spadły ani o złotówkę. Zamiast niższego, koszt wyprawienia dzieci do szkoły może być wyższy. Wszystko przez zmianę kanonu lektur. Nie są one uwzględnione w wydrukowanych już na ten rok podręcznikach, ale uczniowie będą musieli się z czegoś uczyć.

- Może dojść do tego, że wydawcy będą musieli drukować dodatkowe opracowania i lektury, co oznacza, że nauka będzie jeszcze droższa. To kompromitacja programu taniego podręcznika - uważa Piotr Marciszuk, prezes Polskiej Izby Książki, reprezentujące branże wydawców książek i podręczników.

- Jeśli zmienia się zestaw lektur szkolnych, to trzeba także zmienić treść podręczników - potwierdza Irena Dzierzgowska, była wiceminister edukacji.

Leszek Jaworski, polonista, członek Stowarzyszenia Innowatorów Edukacyjnych, wyjaśnia, że część podręczników do języka polskiego może okazać się niespójna z rozporządzeniem w sprawie lektur.

Wszystko dlatego, że przepisy regulujące rynek podręczników nijak mają się do rozporządzenia zmieniającego kanon lektur szkolnych. Najpierw bowiem uchwalono ustawę określającą, że przez trzy lata nie wolno zmieniać podręczników. A dopiero potem zmieniono kanon lektur, co wymagałoby aktualizacji książek. Wszystkie zmiany mają jednego autora - ministra edukacji Romana Giertycha.

Teoretycznie wydawcy powinni uzupełnić książki do języka polskiego o odpowiednie fragmenty wierszy czy prozy już do 1 września. Od nowego roku szkolnego zmieniony kanon lektur będzie obowiązywać w klasach pierwszych szkół podstawowych, gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych. W praktyce jest to niemożliwe, ponieważ rozporządzenie zostało podpisane dopiero w poniedziałek.

Leszek Jaworski zauważa ponadto, że w następnych latach nauki tegoroczni pierwszoklasiści nie będą mogli odkupić podręczników od swoich starszych kolegów, ponieważ będą nieaktualne.

- W ten sposób minister edukacji zmusi ich do wydania pieniędzy na nowe podręczniki albo kupienia tańszych, ale nie do końca aktualnych - podkreśla Marek Plaśniar ze Stowarzyszenia Ogólnopolskiego Kadry Kierowniczej Oświaty.

- Żaden wydawca nie będzie zmieniał treści podręczników przez najbliższe trzy lata, bo po pierwsze na ten rok książki są już wydrukowane, a ustawa zabrania tego przez trzy lata - dodaje Piotr Marciszuk.

Z zapowiedzi tanich podręczników też nic nie wyszło. Komplety kosztują od 150 zł na poziomie pierwszej klasy do 350 zł w liceum.

- Czyli tak jak wcześniej. Wydawcy nie zmienili cen - podkreśla Piotr Marciszuk.

Zdaniem branży, błędem było też wprowadzenie zmian, które miały ułatwić dostęp do podręczników najbiedniejszym. Wcześniej bowiem system działał tak: Ministerstwo Edukacji zbierało od szkół i samorządów informacje na temat liczby najbiedniejszych uczniów, którzy wymagają dofinansowania. Dane te trafiały do wydawców, którzy wysyłali odpowiednią liczbę podręczników, udzielając rabatów - nawet 30 proc. System obejmował tylko uczniów pierwszych klas. Teraz dotyczyć ma wszystkich. Rodzice sami muszą kupić komplet podręczników, a potem pójść z paragonem do dyrektora szkoły, który powinien zwrócić im część kosztów.

- Nie ma jednak żadnych rabatów. Rodzice kupują je po normalnych cenach. W efekcie państwo wydaje więcej pieniędzy nieracjonalnie, choć mogłoby mniej, tak jak wcześniej - tłumaczy Piotr Marciszuk.

Jedyną szansą na rabaty jest więc sprzedaż podręczników prosto do szkół z ominięciem księgarń. Księgarze przeciwko temu protestowali, ale minister Roman Giertych podkreślił, że jest to legalny sposób. Wydawcy przyznają jednak, że większość szkół nie stosuje tego sposobu. Być może dlatego, że ich zdaniem MEN za mało informowało o takiej możliwości.

SZERSZA PERSPEKTYWA - RYNEK

Rynek podręczników czekają trudne czasy. Choć branży udało się obronić przed wprowadzeniem przez MEN przepisów, które ograniczyłyby konkurencję i mogły wprowadzić monopol, to z drugiej strony nakłady spadają z powodu niżu demograficznego. Zdaniem Biblioteki Analiz przychody branży wyniosły w ubiegłym roku 640 mln zł, a w tym mogą spaść do 600 mln zł. To zaledwie, jak szacuje branża, jedna trzecia całego rynku podręczników w Polsce. Dwie trzecie należą bowiem do rynku wtórnego.

/MichaŁ Fura, Jolanta Góra/

beera08-08-2007 09:55:26   [#2458]

o Bogna:)

dzisiaj 8

:))

hania08-08-2007 10:14:38   [#2459]
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,80269,4372822.html
aza09-08-2007 01:54:04   [#2460]
55-letnia nauczycielka leci w kosmos
Na przylądku Canaveral na Florydzie trwają przygotowania do zaplanowanego wieczorem (w nocy ze środy na czwartek czasu polskiego) wystrzelenia na orbitę okołoziemską promu kosmicznego Endeavour z siedmiorgiem astronautów na pokładzie.
Wahadłowiec ma dolecieć do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS). Astronauci przymocują do niej ważącą 2,5 tony konstrukcję kratową, wymienią żyroskop pomocny w określaniu położenia statku i dostarczą na stację sprzęt oraz części zamienne.

Mają także przetestować system, który pozwoli promowi ewentualnie pozostać dłużej na orbicie dzięki pobieraniu z ISS energii elektrycznej. Jeżeli lot zostanie przedłużony z 11 do 14 dni, astronauci odbędą cztery zamiast planowanych jako minimum trzech spacerów kosmicznych. .onet-ad-main2-box { display: none } W skład załogi wchodzi m.in. 55-letnia Barbara R. Morgan, nauczycielka, dublerka Christy McAuliffe, która w styczniu 1986 roku zginęła w katastrofie wahadłowca Challenger.

Podobnie jak to planowała McAuliffe, także Morgan zamierza w czasie lotu odbyć kilka sesji edukacyjnych z kosmosu dla młodzieży szkolnej w USA. W planie misji przeznaczono na to sześć godzin. Pani Morgan będzie przez większość czasu zajęta innymi pracami wraz z pozostałymi członkami załogi.

Start promu Endeavour początkowo planowano na wtorek, ale przesunięto go na następny dzień, gdyż trzeba było naprawić przeciekający zawór w kabinie załogi.
Małgoś09-08-2007 09:56:16   [#2461]
Sensacyjne odkrycie nie wstrząśnie edukacją
"Dziennik": Choć sensacyjne odkrycie szczątków naszych praprzodków z Kenii, sprzed 1,5 mln lat, zmieniające dotychczasową wiedzę na temat ewolucji, wstrząsnęło wyobrażeniem na temat pochodzenia człowieka, nie wstrząśnie polską edukacją.

Ministerstwo Edukacji, twierdzi gazeta, nie jest zainteresowane nową teorią pochodzenia człowieka, a to właśnie ministerstwo decyduje o tym, co się znajdzie w programie nauczania.

Wygląda na to, że nie pochodzimy od człowieka zręcznego, czyli od tego, co do którego byliśmy pewni, że jest naszym praprzodkiem. A homo erectus, od którego pochodzimy, przypominał bardziej goryla niż człowieka. Skąd więc się wzięliśmy? Jaki jest nasz rodowód? Kim jesteśmy?

- Te pytania zadadzą sobie uczniowie jedynie tych szkół, w których nauczyciele uznają, że warto je zadać. Bo raczej nikt im tego nie zaleci.

Sensacyjne odkrycie nie wzbudziło najmniejszego zainteresowania w MEN, pisze "Dziennik". A tylko ono decyduje o tym, co się znajdzie w programie nauczania. - Nie prowadzimy prac nad zmianą programu - poinformowało biuro prasowe resortu po wielu pytaniach, jak zareaguje na pracę w "Nature", prestiżowym piśmie naukowym, które opublikowało kenijską sensację.

***

Dwa gatunki hominidów - Homo habilis i H. erectus - nie pochodzą jeden od drugiego. Żyły one obok siebie w Afryce Wschodniej przez niemal pół miliona lat - wynika z badań skamieniałości z Kenii, o czym informuje najnowszy numer "Nature".

Dwie nowe skamieniałości, opisane w "Nature" stawiają w nowym świetle nadal mało jasny, ale ważny okres prehistorii ludzi za czasów początków naszego własnego rodzaju, Homo.

Skamieniałości te odkryto w ramach projektu Koobi Fora Research Project, realizowanego przez międzynarodowy zespół naukowców kierowanych przez Meave i Louise Leakey. Znaleziono je w 2000 r. w rejonie Ileret, na wschód od jeziora Turkana.

Ewolucję człowieka w ciągu ostatnich dwóch milionów lat przedstawia się często jako następowanie po sobie trzech gatunków: Homo habilis i Homo erectus oraz Homo sapiens.

Homo erectus pojawił się niecałe 2 mln lat temu. Homo erectusa powszechnie wskazuje się jako pierwszy gatunek, przypominający pod wieloma względami ludzi współczesnych, choć o mniejszym mózgu. Do typowo "ludzkich" cech H. erectus należą: powiększona pojemność puszki mózgowej, beczkowaty kształt klatki piersiowej, budowa nosa, proporcje kończyn oraz powiększenie rozmiarów ciała.

Uważa się go jednocześnie za pierwszego hominida, który opuścił Afrykę, docierając do Europy, Azji, Chin i na Jawę.

Z kolei Homo habilis (dosłownie - "człowiek zdolny, zręczny") pojawił się w Afryce wschodniej ok. 2,5 mln lat temu. Przed 40 laty uznano go za najwcześniejszy gatunek naszego rodzaju (Homo), choć ostatnio pojawiły się co do tego wątpliwości. Jak czytamy na stronach www.ewolucja.org, pogląd, że H. habilis jest pośrednim ogniwem pomiędzy stosunkowo prymitywnymi australopitekami a bardziej zaawansowanym Homo erectus, generalnie uznaje się za poprawny. Przyjmuje się jednak, że gatunki te nie stanowiły jednej progresywnej linii ewolucyjnej.

Nowe, opisane w "Nature" skamieniałości, są ważne dla teorii ewolucji naszych przodków, ponieważ oba mają stosunkowo podobny wiek, a ich cechy fizyczne stanowią wyzwanie dla dotychczasowych teorii na temat rodowodu człowieka.

Jedna ze skamieniałości to kość szczęki Homo habilis. Jej wiek określono na 1,44 mln lat. Jest ona młodsza od znanych do tej pory skamieniałości tegoż gatunku. Takie stosunkowo młode znalezisko świadczy o tym, że Homo habilis i Homo erectus żyły obok siebie w Afryce Wschodniej przez niemal pół miliona lat.

- Ich współistnienie sprawia, że mało prawdopodobna jest ewolucja Homo erectus z Homo habilis - wyjaśnia Meave Leakey, jedna z autorek tekstu. Obecnie naukowcy sugerują, że początki obu tych gatunków musiały sięgać okresu pomiędzy 2 a 3 mln lat temu. Znanych jest niewiele skamieniałości naszych przodków z tego okresu.

- Fakt, że przez tak długi czas oba istniały jako oddzielne gatunki, pozwala sądzić, że każdy z nich zajmował własną niszę ekologiczną, dzięki czemu unikały bezpośredniego współzawodnictwa - dodała badaczka.

Druga, znaleziona w tej samej okolicy Kenii północnej skamieniałość, to doskonale zachowana czaszka Homo erectus sprzed około 1,55 mln lat. - Uderzająca jest jej wielkość - zauważa inny autor publikacji, Fred Spoor. - To najmniejszy Homo erectus wśród tych, które dotąd znaleziono.

Naukowcy zwracają uwagę na zróżnicowanie gabarytów wschodnioafrykańskich skamieniałości Homo erectus - począwszy od drobnej, najnowszej czaszki, po wielki okaz odkryty wcześniej w wąwozie Olduvai w sąsiedniej Tanzanii. To zróżnicowanie jest niemal silniejsze niż zróżnicowanie obserwowane u współczesnych goryli, u których samce są o wiele większe od samic. "Nowa skamieniałość z Kenii pozwala sądzić, że - wbrew powszechnemu przekonaniu - to samo mogło się odnosić do Homo erectus" - zauważa inna badaczka, Susan Anton.

Ponieważ silny dymorfizm płciowy uważa się za cechę prymitywną, można wnioskować, że Homo erectus był nam mniej bliski, niż wcześniej sądzono.

Marek Pleśniar09-08-2007 10:06:42   [#2462]

ministerstwo edukacji nie jest partnerem dla takiej wiedzy bo nie zajmuje sie badaniami naukowymi tego typu

a już najmniej partnerem jest prasa

troszkę się dziennikarze bawią w sezon ogórkowy:-)

aza09-08-2007 15:44:16   [#2463]

będzie dymisja?

Nigdy nie znaleźliśmy się w takiej sytuacji (...), że minister spraw wewnętrznych, osoba odpowiedzialna za funkcjonowanie policji, CBŚ, administracji państwowej, apeluje do parlamentu o powołanie komisji śledczej, albowiem uważa, że prokuratura nie jest w stanie przeprowadzić postępowania w należyty sposób - ocenił Giertych.

Jak dodał, w jego przekonaniu najwięksi sceptycy powołania komisji śledczej zostali w środę przekonani. - Nie może być tak, że parlament nie reaguje na wezwanie ministra spraw wewnętrznych - podkreślił.

Dodał, że nie jest w stanie pozytywnie odpowiedzieć na warunek dalszego trwania koalicji postawiony w liście przez premiera Jarosława Kaczyńskiego, mówiący o nie głosowaniu za powołaniem komisji śledczej w sprawie działań CBA.

Giertych mówił, że spodziewa się, iż w związku z takim stanowiskiem Ligi, zostanie w najbliższych dniach odwołany z funkcji ministra edukacji.

Jednak sam nie zamierza składać rezygnacji. Argumentował, że jego resort kończy pracę nad ważnym projektem ustawy dotyczącej systemu oświaty, poza tym - zaznaczył - to premier łamie umowę koalicyjną i chce, żeby jego odwołanie było tego kolejnym dowodem.
Małgoś09-08-2007 16:19:15   [#2464]

Polacy chcą edukacji seksualnej w szkołach
PAP - dodane 25 minut temu

Czy młodym parom pomogą lekcje o seksie?
(fot. AFP)


Przekonanie, że w szkole powinno się przekazywać wiedzę o życiu seksualnym jest powszechne - uważa tak 90% Polaków. Wyniki badania opinii społecznej, przeprowadzone przez CBOS pokazały, że edukacja seksualna w szkole ma coraz więcej zwolenników. Coraz więcej osób uważa też, że wiedzę na ten temat powinni młodym ludziom przekazywać również rodzice.


W porównaniu z rokiem 1998 o 13% wzrosła liczba osób zdecydowanie podzielających pogląd, że wychowanie seksualne w szkole jest potrzebne, natomiast odsetek tych, którzy są przeciwnego zdania zmalał o ponad połowę (z 18% do 7%). Zdecydowana większość ankietowanych opowiedziała się za tym, aby w szkołach były przeprowadzane lekcje, na których młodzież zapoznawałaby się z różnymi sposobami zapobiegania ciąży.

 
Wychowanie seksualne w szkołach popierają niemal wszyscy mieszkańcy miast powyżej 500 tys. ludności (97%, w tym 71% zdecydowanie) oraz osoby pracujące na własny rachunek. Mniej zwolenników i zarazem więcej przeciwników lekcji wychowania seksualnego jest wśród najstarszych i najsłabiej wykształconych osób, źle oceniających swoją sytuację materialną, mieszkających na wsi, a także wśród emerytów oraz osób najbardziej religijnych, jednak i w tych grupach zdecydowanie przeważa pogląd, że takie lekcje są potrzebne.

Z sondażu wynika ponadto, że według Polaków, młodzież powinna rozpocząć edukację na temat antykoncepcji średnio w wieku 13 lat. Jedna piąta badanych (20%) oceniła, że powinni ją rozpoczynać uczniowie mający 12 lat, tyle samo (20%) - że najbardziej odpowiedni wiek to 15 lat. 11% respondentów jest zdania, że edukację tego typu powinni zaczynać uczniowie 13-14-letni. Co ósmy ankietowany (12%) sądzi, że powinno się ją rozpoczynać w wieku 16 lat, co jedenasty (9%) - że poniżej 12 roku życia, a co dwudziesty (5%) - że w wieku 17-18 lat.

Niemal trzy piąte ankietowanych (59%) jest zdania, że obowiązek przekazywania dzieciom wiedzy o życiu seksualnym człowieka spoczywa w równym stopniu na rodzicach i szkole. Jedna trzecia (34%) sądzi, że należy to przede wszystkim do rodziców. Nieliczni (3%) uważają, że wychowaniem seksualnym dzieci i młodzieży powinna zająć się głównie szkoła.

W porównaniu z badaniem przeprowadzonym w roku 1998 znacznie wzrósł (o 9%) odsetek respondentów uważających, że odpowiedzialność za przekazywanie dzieciom wiedzy o życiu seksualnym człowieka spoczywa przede wszystkim na rodzicach.

Sondaż wykazał ponadto, że większość Polaków dopuszcza stosowanie różnych metod antykoncepcyjnych, przy czym największą aprobatą cieszą się tzw. naturalne metody planowania rodziny, a najmniejszą - hormonalna antykoncepcja postkoitalna (tzw. pigułka po stosunku). Ponad połowa osób biorących udział w badaniu oceniła, że z podjęciem współżycia seksualnego nie trzeba czekać do czasu zawarcia małżeństwa i że jest zupełnie normalne, iż kochający się ludzie utrzymują ze sobą kontakty seksualne, a ślub nie jest do tego konieczny.

Badanie zostało przeprowadzone na przełomie czerwca i lipca bieżącego roku na reprezentatywnej próbie losowej 1064 dorosłych mieszkańców Polski. (jks)

Adams13509-08-2007 16:42:31   [#2465]

;-)

Dymisjonuj się Waść, nie tłumacz  ważnym projektem ustawy   / ileż ważnych projektów  było ... a oświata jak stoi tak stoi w miejscu jeno ubrana w mundurek po kanon lektur/ ... i wstydu już oszczędź.
AnJa09-08-2007 16:53:21   [#2466]
a moim zdaniem powinien jeszcze trochę zostać - bo ja jakoś szczególnego dyskomfortu jeszcze nie czuję

a chciałbym - by po ustapieniu MEN móc się cieszyć

coś jak z kozą w izbie zamieszkałej przez wielodzietna rodzinę
Majka09-08-2007 17:44:23   [#2467]
Waść cierpliwość masz wielką i żołądek zdrowy ;)
zgredek09-08-2007 17:46:14   [#2468]
:-))))))))))
AnJa09-08-2007 17:54:50   [#2469]
żołądek- owszem, mam wielki

a czy cierpliwość zdrowa, to już nie mnie oceniać...
cynamonowa10-08-2007 01:12:02   [#2470]

do posłuchania.......

http://www.tvbiznes.wp.pl/kat,25193,wid,9101285,wiadomosc.html?rfbawp=1186700871.517&ticaid=14411
grażka10-08-2007 23:13:33   [#2471]

zagranicznie:

http://www.rzeczpospolita.pl/gazeta/wydanie_070810/swiat/swiat_a_1.html
Małgoś12-08-2007 19:48:50   [#2472]

Giertych: Totalitaryzm rodzi się stopniowo

--> --> -->

Wprowadzenie mundurków szkolnych, program "zero tolerancji wobec przemocy", obietnica podwyżek dla nauczycieli - tak Roman Giertych podsumowuje swoje osiągnięcia jako ministra edukacji. "Odchodząc, pozostawiam oświatę w trakcie pozytywnych zmian" - napisał w niedzielę w liście otwartym skierowanym do mediów.

Jak donosi GW, w poniedziałek Giertycha na stanowisku ministra edukacji ma zastąpić prof. Ryszard Legutko.

Przyczynę utraty stanowiska ministra edukacji, Roman Giertych widzi przede wszystkim w swoim sprzeciwie, wobec wykorzystywania służb specjalnych do prowokacji politycznych. "Gdybym przymknął oczy na niegodziwość, bezprawność oraz brutalne łamanie prawa, z pewnością nadal sprawowałbym swoją funkcję. Sumienie mi jednak nie pozwala" - napisał szef LPR.

--> -->

"Uważam, że moment, w którym rządzący próbują wykorzystywać policję, prokuraturę i służby specjalne do wykańczania konkurentów politycznych, jest czasem próby. Systemy totalitarne nie nadchodziły nigdy od razu. Rodziły się stopniowo w wyniku braku sprzeciwu wobec policyjnych metod rządzenia. Brak sprzeciwu rodził postępujące państwo policyjne, aż wreszcie było za późno na sprzeciw" - napisał minister.

Zdaniem Romana Giertycha rozpoczęte za jego kadencji zmagania z przemocą w szkole stanowią punkt zwrotny w ewolucji polskiej oświaty. Roman Giertych przypomina też w swoim liście, że jego starania o 12,3-proc. podwyżkę dla nauczycieli przyniosły obietnicę premiera wpisania do rządowej propozycji tegorocznego budżetu.

Od nowego roku wszyscy uczniowie ze szkół podstawowych i gimnazjalnych pójdą do szkoły w mundurkach. "Myślę, że z biegiem czasu nawet te głosy oponentów wśród młodzieży gimnazjalnej, którzy sprzeciwiają się chodzeniu w strojach jednolitych, zanikną" - pisze były minister edukacji, podkreślając, że najbardziej potrzebujące rodziny dostaną zwrot pieniędzy wydanych na mundurki. "Jest to pierwszy przypadek w historii polskiej szkoły, kiedy państwo współfinansuje ubiór uczniów w szkole" - dodał.

Wraz z rozpoczęciem nowego roku szkolnego oznacza też rozpoczęcie pierwszego etapu programu "tani podręcznik". "Niestety w tym roku szkolnym sfinansujemy podręczniki jedynie dla tych, którzy, mając dzieci w najmłodszych klasach, znajdują się w trudnej sytuacji finansowej. Zrobiliśmy krok do przodu, ale jeszcze konieczne są dalsze środki na sfinansowanie podręczników" - napisał Giertych.

Źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Ala12-08-2007 21:42:21   [#2473]

amnestia maturalna była pochopna

http://wiadomosci.wp.pl/wiadomosc.html?kat=1342&wid=9107031&rfbawp=1186947624.545&ticaid=14455
Ala12-08-2007 21:44:09   [#2474]

Kto zastąpi Giertycha w ministerstwie edukacji?

http://wiadomosci.wp.pl/wiadomosc.html?kat=1342&wid=9107044&rfbawp=1186947790.274
grażka13-08-2007 09:00:37   [#2475]

prorocza konkluzja

http://wideo.gazeta.pl/wideo/0,0,4382853.html
cynamonowa13-08-2007 09:47:44   [#2476]

nauczanie domowe....

Zapomniana alternatywa dla publicznej edukacji

Stefan Sękowski (zredagowany przez: Magda Głowala-Habel)

Słowa kluczowe: edukacja, szkoła, Giertych, homeschooling, rodzina, dziecko

fot. P.Blawicki/Agencja SE/East News

fot. P.Blawicki/Agencja SE/East News

Masz dość przemocy w szkole, czy politykujących nauczycieli? Sam chcesz dobierać swoim dzieciom lektury? Przez niekompetencję belfrów płacisz co miesiąc setki złotych za korepetycje? Przecież możesz uczyć dziecko w domu!

Edukacja domowa (z ang. homeschooling) polega na samodzielnym uczeniu dzieci w domu. Często jest mylona z “nauczaniem indywidualnym”, jednak nim nie jest. Gdy przy toku indywidualnym do dziecka, najczęściej niepełnosprawnego, przychodzi nauczyciel ze szkoły, do której młody człowiek jest zapisany, w przypadku nauczania domowego za dydaktykę, niekoniecznie chorego potomka, odpowiedzialni są wyłącznie rodzice. To oni pełnią rolę szkolnego pedagoga i to oni są przekaźnikami wiedzy.

Homeschooling po polsku

W Polsce taką możliwość stwarza przede wszystkim Art. 70 pkt 3 Konstytucji, który mówi wyraźnie, że “rodzice mają wolność wyboru dla swoich dzieci szkół innych niż publiczne. Obywatele i instytucje mają prawo zakładania szkół podstawowych, ponadpodstawowych i wyższych oraz zakładów wychowawczych”. Pewne ograniczenia w tym zakresie wprowadza obowiązująca ustawa o systemie oświaty, która w Art. 16 pkt 8 stwierdza, że “na wniosek rodziców dziecka dyrektor szkoły publicznej, w której obwodzie dziecko mieszka, może zezwolić na spełnianie przez dziecko obowiązku szkolnego poza szkołą oraz określić jego warunki. Dziecko spełniające obowiązek szkolny w tej formie może otrzymać świadectwo ukończenia poszczególnych klas szkoły podstawowej lub ukończenia tej szkoły na podstawie egzaminów klasyfikacyjnych przeprowadzonych przez szkołę, której dyrektor zezwolił na taką formę spełniania obowiązku szkolnego”.

W naszym kraju dzieci uczonych w domu jest kilkadziesiąt. Niewiele w porównaniu ze Stanami Zjednoczonymi, gdzie z homeschoolingu korzysta od 850 tys. (dane Departamentu Edukacji), do 2 mln dzieci (informacja najczęściej podawana przez instytucje promujące nauczanie domowe), a nawet z Czechami, gdzie takich uczniów jest ok. 300, a nauczanie domowe dozwolone jest tylko do 5 klasy. Jednak rodzice preferujący tę formę przekazywania wiedzy starają się nawiązywać kontakty między sobą i rozwijać ruch domowej nauki. Świadczą o tym m.in. dwie konferencje na ten temat, zorganizowane rok i dwa lata temu.

Praktyka nauczania domowego

Jak wygląda dzień dziecka uczonego w domu? Na to pytanie nie można dać jednoznacznej odpowiedzi, bowiem sposoby przekazywania wiedzy w każdej rodzinie wyglądają właściwie zupełnie inaczej. “Byliśmy ostatnio na zorganizowanej na Florydzie konferencji dotyczącej nauczania domowego. Wielokrotnie w czasie tej konferencji słyszeliśmy następującą historię, opowiadaną przez różne rodziny: Kiedy zabraliśmy się za naukę naszych dzieci w domu, ustawiliśmy w jednym pokoju tablicę, szkolne ławki i biurko dla rodzica, starając się skopiować normalną klasę szkolną. Nasze dzieci nienawidziły w niej siedzieć i nie chciały się uczyć. Pewnego dnia byłam chora i o lekcjach nie było mowy. Moje dzieci przyszły do mnie na kanapę, zaczęliśmy razem coś czytać, czułam się naprawdę świetnie i one ochoczo spędzały ze mną czas. Od tego dnia zaczęliśmy po prostu życzliwie współżyć, współdzielić życie. - mówi Nancy Stadnicka, matka ucząca swoje dzieci w domu.

Największym problemem rodziców, jest na początku “odszkalanie”, tzn. odrzucanie starych nawyków, wyniesionych nie tylko przez dzieci z publicznej edukacji, ale i rodziców z praktyki zawodowej (co ciekawe, większość polskich homeschoolingowców to z zawodu nauczyciele). Jednak nie mija wiele czasu, a rodzina wspólnymi siłami wypracowuje własne metody dydaktyczne. Jacek Poreda, uczący w domu dwie córki, mówi “większa część edukacji naszych dzieci to czytanie książek popularnonaukowych. Powiedziałbym nawet, że 75% czasu przeznaczonego na naukę to samodzielne czytanie książek, które je interesują.”

Jolanta Bielenda omawia z córką Basią tematy historyczne w czasie konnych wycieczek po lesie, natomiast Anna Janicka - Galant, podróżuje z synem Przemkiem po świecie i poznaje w ten sposób inne kultury.

Jednocześnie rodzice nie mogą zapominać o przekazywaniu dzieciom wiedzy wymaganej na państwowych egzaminach, które pozwolą na dalszą edukację domową, a także na uzyskanie szkolnego świadectwa. Jednak ani rodzice, ani dzieci nie obawiają się testów sprawdzających.

Średnio zdolne dziecko przy odrobinie wysiłku jest w stanie program fizyki z danego semestru opanować w ciągu pięciu dni. Wystarczy ukierunkować jego spojrzenie na całość zagadnienia i wyeliminować ten odorek strachu, który towarzyszy nauce w tradycyjnej szkole.” - mówi Anna Janicka -Galant. Jacek Poreda dodaje: “Po pierwszym roku egzaminy stają się dla dzieci zabawą, są bowiem przekonane, że zdadzą je tak czy inaczej. Moje dzieci poświęcają niecałe dwie godziny dziennie na uczenie się tego, co jest przewidziane w programie nauczania. Resztę czasu poświęcają na swoje prywatne zainteresowania.”

Homeschooling się sprawdza

Dlaczego właściwie rodzice uczą swoje dzieci w domu? Na taką decyzję składa się zazwyczaj wiele czynników. Rodzice jednak zgodnie podkreślają, że wynikało to z braku widocznych postępów edukacyjnych u dzieci, przemocy i agresji w szkołach, a także nieodpowiedniego podejścia nauczycieli względem uczniów. Częstym argumentem jest także lęk przed zaśmieceniem umysłu dziecka nieodpowiednimi treściami i wartościami.

Nie sposób nie napisać o argumentach przeciwników tej formy edukacji, którzy zazwyczaj są także zwolennikami zakazu lub surowej kontroli homeschoolingu. Najistotniejszym zarzutem jest twierdzenie, że dzieci nie nauczą się w domu tyle, ile w szkole. W końcu rodzice nie są omnibusami i nie będą w stanie przekazać wystarczającej wiedzy ze wszystkich dziedzin nauki.

Weryfikacji tego poglądu możemy dokonać dzięki sięgnięciu do źródeł amerykańskich, gdyż w USA problem edukacji domowej jest już dokładnie zbadany. Według Fraser Institute „homeschoolersi” wszystkich przedziałów wiekowych, od poziomu Kindergarden po 12 klasę, uzyskują w testach badawczych łącznie ok. 75-85% punktów, uczniowie szkół prywatnych 65-75%, a państwowych 50%.

Wyniki egzaminów na studia też nastrajają optymistycznie dla edukujących domowo. Podczas gdy średnia ocen z egzaminu dla absolwentów liceum (test ACT) dla wszystkich pozostałych studentów wynosiła 21 punktów, uczeni w domu mieli średnią 22,8.

Innym rodzajem argumentów przeciwników nauczania domowego są zarzuty o alienowanie dzieci z naturalnego środowiska rówieśniczego. Abstrahując od tego, czy to “środowisko rówieśnicze” , czy rodzinne jest naturalne, także w tym przypadku obawy o “aspołeczność” nauczanych domowo nie sprawdza się. Dr. Brian D. Ray zbadał 7306 byłych uczniów domowych pod kątem ich dorosłego życia, zainteresowań, zaangażowania obywatelskiego i ogólnego podejścia do życia. Okazało się, że zajmują się znacznie częściej pracą wymagającą kontaktu z innymi ludźmi, niż byli uczniowie szkół państwowych i prywatnych.

Również znacznie częściej angażują się w służbę społeczną lub w akcje charytatywne, oraz chętniej biorą udział w akcjach politycznych lub związanych z propagowaniem swojego światopoglądu. 59% byłych homeschoolersów jest bardzo zadowolonych („very happy”) ze swojego życia, kiedy tylko 27,6% wszystkich Amerykanów może tak o sobie powiedzieć. Średnia odpowiedzi na tezę „Jestem zadowolony, że byłem uczony w domu” (skala 1-5, gdzie 1 znaczy „mocno się zgadzam”, a 5 „mocno się nie zgadzam”) wynosiła 1,3. 82% stwierdziło, że chętnie uczyłoby swoje dzieci w domu.

Trudne, ale możliwe

Oczywiście, decyzja o podjęciu nauki w domu przez dziecko musi być przez rodziców dokładnie przemyślana. Niestety, z racji warunków ekonomicznych w naszym kraju niewiele małżeństw może pozwolić sobie na to, by jedna połowa nie pracowała i uczyła w tym czasie dzieci. Do tego potrzeba nie tylko pieniędzy, a i wyjątkowo silnego samozaparcia, które pozwoliłoby przezwyciężyć dążenie do sukcesu zawodowego na rzecz edukowania potomstwa. Tym większy należy się szacunek rodzicom, którzy podjęli się tego wyzwania.

Warto więc zaufać rodzicom, że będą potrafili przekazać swoim dzieciom potrzebną im wiedzę. “Uczymy się nie dla szkoły, a dla życia” - mówi starożytna maksyma. Warto tę tezę podsuwać zarówno ministrowi edukacji, który może przecież zaproponować zmiany w ustawodawstwie ułatwiające naukę w domu, jak i jego zajadłym przeciwnikom. Skoro tak obawiają się “szkoły Giertycha”, może niech wezmą edukację swoich pociech we własne ręce?

Gaba13-08-2007 11:15:13   [#2477]

Edukacja domowa (z ang. homeschooling) polega na samodzielnym uczeniu dzieci w domu. Często jest mylona z “nauczaniem indywidualnym”, jednak nim nie jest. Gdy przy toku indywidualnym (.........

nie lubi gdy ktoś pisze coś, a sam myli pojęcia...

nauczanie domowe to nie tok indywidualny ani nauczanie indywidualne.....)

do dziecka, najczęściej niepełnosprawnego, przychodzi nauczyciel ze szkoły, do której młody człowiek jest zapisany, w przypadku nauczania domowego za dydaktykę, niekoniecznie chorego potomka, odpowiedzialni są wyłącznie rodzice. To oni pełnią rolę szkolnego pedagoga i to oni są przekaźnikami wiedzy.

Małgoś13-08-2007 14:19:17   [#2478]
Giertych przysłużył się Gombrowiczowi

reg, PAP

Wdowa po Witoldzie Gombrowiczu - Rita uważa, że były były minister edukacji Roman Giertych przysłużył się pisarzowi robiąc mu niespotykaną reklamę. Rita Gombrowicz wzięła udział w happeningu "Wszyscy jesteśmy Gombrowiczami" zorganizowanym w Lublinie przez posła Janusza Palikota (PO).

Happening, organizowany już wcześniej w Warszawie i Łodzi, miał na celu promocję dzieł Gombrowicza wycofanych z kanonu lektur szkolnych przez byłego ministra edukacji Romana Giertycha, a następnie przywróconych w postaci fragmentów 'Ferdydurke' na liście dla szkół ponadgimnazjalnych na poziomie rozszerzonym.

Rita Gombrowicz uważa, że Roman Giertych - paradoksalnie - przysłużył się pisarzowi. - Taką reklamę, jaką zrobił Gombrowiczowi - to jest niespotykane. Mam nadzieję, że wy, młodzi będziecie go teraz czytać, bo tak naprawdę to chyba trochę o nim zapominaliście - powiedziała.

Poseł Palikot wyraził nadzieję, że Gombrowicz w większym wymiarze wróci na listę lektur szkolnych. "Mam nadzieję, że profesor Ryszard Legutko (nowy minister edukacji-PAP) zachowa się tak, jak trzeba się zachować z jego wykształceniem i poglądem na świat, i przywróci +Ferdydurke+ w całości, z czego wszyscy się będziemy bardzo cieszyli" - powiedział Palikot.

Na Placu Litewskim w centrum Lublina przy białym namiocie chętni brali udział w pojedynku na miny - na wzór pojedynku na miny Miętusa i Syfona, bohaterów "Ferdydurke". Za zrobienie miny przed aparatem fotograficznym uczestnicy happeningu otrzymywali egzemplarz książki oraz koszulkę z nadrukowanymi cytatami z "Ferdydurke". Zdjęcia zostaną opublikowane na stronie internetowej www.pupapupapupa.pl

- Gombrowicz byłby zachwycony, jestem tego pewna - powiedziała pani Rita, która także zrobiła kilka min przed aparatami fotograficznymi.

- To jest bardzo sympatyczne i to jest dowód na to, że są ludzie, którzy cały czas lubią Gombrowicza, doceniają go i to w sposób aktywny, z humorem. To dowodzi, że Gombrowicz jest wiecznie żywy - dodała.
Małgoś13-08-2007 14:36:38   [#2479]
Dla kogo dofinansowanie na mundurek
Ewa Michalska
2007-08-13, ostatnia aktualizacja 2007-08-13 14:10

Ponad 45 tys. dolnośląskich uczniów, w tym 6,5 tys. z Wrocławia, ma szanse dostać rządowe dofinansowanie na zakup mundurków. O refundację podręczników ubiega się 20 tys. Dolnoślązaków.
Klaudiusz Spendowski z wydziału organizacyjnego dolnośląskiego kuratorium: - Zebraliśmy dane z całego województwa i przesłaliśmy je do Ministerstwa Edukacji Narodowej. Czekamy aż resort przydzieli nam pieniądze.

Dofinansowanie do mundurków wynosi 50 zł. Dostaną je dzieci z rodzin, w których dochód miesięczny nie przekracza 351 zł netto na osobę.

- Będziemy dopiero uzgadniać z ministerstwem, co zrobić, jeśli mundurek kosztuje np. 20 zł. Czy dziecku i tak należy się 50 zł czy mniej - mówi Spendowski. - Pieniędzy na pewno wystarczy dla wszystkich, są na to odpowiednie środki.

O dopłatę na zakup mundurków ubiega się 50 uczniów z Gimnazjum nr 28 przy ul. Zachodniej we Wrocławiu. Będą chodzić do szkoły w dżinsowych kamizelkach, za które zapłacą najwyżej 50 zł. Małgorzata Fidler, dyrektorka szkoły: - Strojów jeszcze nie zamawialiśmy, bo dzieci potrafią urosnąć przez wakacje nawet 20 centymetrów. 1 września firma, które uszyje nam kamizelki, przyjedzie do szkoły i zmierzy wszystkich.

Nie wszyscy rodzice, którym przysługuje dofinansowanie, chcieli z niego skorzystać. Dyr. Fidler: -Wielu rodziców o nie wystąpiło, bo uważali, że to za dużo papierkowej roboty.

We wrześniu niektórzy uczniowie podstawówek i gimnazjów założą mundurki uszyte przez wrocławską firmę Kena. Anna Dutkowiak, współwłaścicielka firmy: - Wcześniej nikt ich nie zamawiał, bo nie było obowiązku ich noszenia. Teraz mamy zamówienia z całej Polski. Mundurki szyjemy według projektów własnych i zleconych. Są to przede wszystkim niebieskie albo granatowe kamizelki z bawełny po 21 zł.

Szkoły mogą jeszcze składać wnioski o dofinansowanie na zakup podręczników i mundurków. Muszą je złożyć w kuratorium do 1 września.

Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław


.............
biedne te matki i ojcowie, w których rodzinach dochód na osobę wynosi 352 zl lub parę zlotych więcej :-(
Adams13514-08-2007 03:07:58   [#2480]

;-(

Giertych do piekła

Piotr Pacewicz 2007-08-14, ostatnia aktualizacja 2007-08-13 21:18

Zobacz powiekszenie
Piotr Pacewicz
 
Bezkarność głupoty płynącej z samej góry jest szczególnie demoralizująca. Nie potrafimy ocenić tych strat - lansowania poglądu, że szkoła jest zła, uczniowie zdemoralizowani, nauczyciele sobie nie radzą.

Szedł tu Giertych ręka w rękę z Kaczyńskimi. By stworzyć szkołę IV RP, dyskwalifikował to, co było wcześniej...
bogna14-08-2007 23:56:22   [#2481]

Starosta wygrał z ministrami

http://www.samorzad.pap.pl/?d=708131010203094

Wieloletni spór o niedoszacowaną subwencję oświatową, między ministerstwami – Edukacji Narodowej oraz Finansów z jednej strony, a samorządem powiatowym Krotoszyna z drugiej, zakończył się orzeczeniem sądowym korzystnym dla powiatu krotoszyńskiego.

W dniu 28 czerwca 2007 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie wydał wyrok, w którym oddalił apelację Ministerstwa Edukacji Narodowej i tym samym uznał za właściwy wyrok sądu pierwszej instancji. przyznający powiatowi krotoszyńskiemu rację w jego roszczeniach o pieniądze, których to starostwo krotoszyńskie nie dostało z powodu źle naliczonej kwoty bazowej subwencji.

Sprawa jest niewiele młodsza od samorządu powiatowego - ciągnie się od ponad siedmiu lat. Przeżyła kilka rządów i kilku ministrów edukacji. I trzeba przyznać, że w tym akurat przypadku byli oni nadzwyczaj solidarni broniąc się przed wypłaceniem samorządowi należnych mu pieniędzy.
Resort musi teraz oddać zasądzoną kwotę wraz z odsetkami!

Na początku był błąd
W roku 2000 nastąpiło kilka zmian w sposobie finansowania oświaty. Jedna z nich, najistotniejsza dla sprawy, polegała na tym, iż od stycznia 2000 roku działalność specjalnych ośrodków szkolno- wychowawczych, poradni psychologiczno-pedagogicznych, internatów (tzw. działalność pozaszkolna) objęta została finansowaniem bezpośrednio z subwencji oświatowej, podczas gdy do końca 1999r. finansowano ją z dotacji budżetu.

Wyliczenie subwencji dokonane przez resort oświaty (wówczas było to Ministerstwo Edukacji Narodowej i Sportu) na rok 2000, w części dotyczącej kwot subwencji na zadania pozaszkolne zawierały poważny błąd, który spowodował zaniżenie przyznanej kwoty. Otóż w bazie roku 1999, służącej jako podstawa do wyliczenia subwencji, nie uwzględniono m.in. dwóch specjalnych ośrodków szkolno-wychowawczych istniejących na terenie powiatu. W ten sposób subwencja na rok 2000 została zaniżona o nieco ponad 2 miliony złotych!

Po wykryciu błędu starosta krotoszyński rozpoczął starania o skorygowanie pomyłki. Pisma kierowane do MENiS bądź pozostawały bez odpowiedzi, bądź były kwitowane upomnieniem, że wyliczenie jest prawidłowe, a zadaniem samorządu jest dopłacanie do oświaty. 

Władze powiatu nigdy nie kwestionowały możliwości dodatkowego dofinansowania oświaty. Korzystaliśmy zresztą często z tej możliwości i to przez szereg lat. Czym innym jest jednak dobrowolne dopłacanie do inwestycji czy remontów, a czym innym konieczność dopłacania do statutowej działalności placówek oświatowych - zaznacza starosta krotoszyński Leszek Kulka.

Powiat idzie do sądu
Liczne wizyty, jakie krotoszynianie składali w siedzibie ministerstwa przyniosły pewien efekt – pod koniec roku 2000 dodano powiatowi krotoszyńskiemu do subwencji 745 tys. - Fakt ten, jak również nasze wnioski, jakie można było wysnuć z przeprowadzonych rozmów z urzędnikami MENiS, dawały nam pewność, że mamy rację – mówi starosta Kulka.
Niestety, radość była przedwczesna. Do końca 2000 r. nie skorygowano wielkości subwencji na zadania pozaszkolne. Wyliczona przez starostwo należność sięgnęła 1mln 255 tys. zł.

W styczniu 2001, na taką właśnie kwotę, powiat krotoszyński złożył pozew o zapłatę. W listopadzie tego roku Sąd Okręgowy w Warszawie I Wydział Cywilny odrzucił pozew, uzasadniając decyzję tym, że do rozpoznania sprawy właściwym jest sąd administracyjny.

Powiat złożył zażalenie, a sąd apelacyjny je uwzględnił i uznał, że sprawa powinna toczyć się przed sądem cywilnym. Pierwsza rozprawa odbyła się 29 listopada 2002 roku - niemal dwa lata po złożeniu pozwu! W tym czasie powiat krotoszyński, zaciągając m.in. kredyty i ,,zdejmując'' pieniądze z innych zadań, pokrywać musiał stratę. Budżet powiatu krotoszyńskiego zamykał się wówczas w 40 milionach. Ośrodki specjalne, w których przebywało blisko 200 dzieci, przecież istniały!

Pełnomocnicy obu pozwanych resortów - Edukacji Narodowej i Sportu oraz Finansów wnieśli zastrzeżenia dotyczące luk w dokumentach przedstawionych przez starostwo. W odczuciu krotoszynian był to pierwszy wybieg mający na celu granie na zwłokę. Dokumentów można było bowiem domagać się przed spotkaniem w sądzie. Tak czy inaczej – sprawę odroczono.

Przedstawiciele powiatu złożyli wniosek, by przed wyznaczeniem terminu kolejnej rozprawy prawnicy ministerstw składali ewentualne wnioski dowodowe dotyczące uzupełnienia
dokumentacji . Do 13 sierpnia (następna rozprawa) miedzy Krotoszynem a Warszawą trwała wymiana korespondencji. Pomimo to na rozprawie strona resortowa znów złożyła wnioski dotyczące uzupełnienia dokumentów. Rozprawę odroczono po raz kolejny.

Powiat cierpliwie przesyłał do Warszawy żądane dokumenty, które w odczuciu urzędników z Krotoszyna nie wnosiły nic do sprawy, nie dotyczy bowiem meritum sporu.
Wreszcie, 10 marca 2004 roku Sąd Okręgowy w Warszawie wydał wyrok wstępny, w którym orzekł, że roszczenie powiatu krotoszyńskiego o zapłatę subwencji oświatowej z tytułu nie uwzględnienia w bazie roku 1999 części placówek oświaty specjalnej jest słuszne co do zasady.

Obydwa ministerstwa złożyły od wyroku apelację, którą w grudniu 2004 Sąd Apelacyjny oddalił . Sprawa wróciła do sądu I instancji, gdyż rozstrzygnięcie na razie dotyczyło racji powiatu co do zasady a nie określało konkretnych kwot.

Rozstrzygnięcie po latach
W dalszym toku postępowania sąd postanowił dopuścić opinię biegłego, którą w maju 2005 przesłano stronom sporu. Pełnomocnik powiatu (radczyni prawna – powiat nie posiłkował się prawnikami z zewnątrz!) uznała, że opinia jest niemal zbieżna z roszczeniami, nie wniosła więc do niej zastrzeżeń. Mieli je za to pełnomocnicy ministerstw, co zresztą ujawnili dopiero po dwóch miesiącach – tradycyjnie już na sali sądowej. Znów sprawę odroczono dając biegłemu czas na wyjaśnienie wątpliwości. I tak uruchomiono kolejny mechanizm przeciągania sprawy w czasie. Ministerstwa kwestionowały opinie w ostatniej chwili, do sprawy włączono więc ekspertyzę kolejnego biegłego, ale i tak była korzystna dla powiatu. W tej sytuacji resort edukacji próbował zakwestionować zasadność wyroku wstępnego, a wie c usiłowano wrócić do punktu wyjścia. Zabieg się nie udał -

25 października 2006 roku Sąd Okręgowy w Warszawie wydał wyrok, w którym zasądził na rzecz powiatu krotoszyńskiego 1 mln 233 tys. 465 zł raz z odsetkami. MEN złożyło apelację. Oddalono ją 28 czerwca. Tę wiadomość radni powiatu krotoszyńskiego przyjęli na ostatniej sesji gromkimi oklaskami. Kwota jaką resort przekazać musi powiatowi krotoszyńskiemu to (stan na 6 lipca) 2 mln 523 tys. zł. Warto zauważyć, że ,,odsetki’’ już przerosły sumę, o którą wnioskowano.

Wydany wyrok otwiera krotoszynianom drogę do wysunięcia dalszych roszczeń. Resort popełnił bowiem także błąd w wyliczeniach subwencji w latach 2001 i 2002. Według szacunków starostwa należność wraz z odsetkami w tym przypadku wynosi dziś około 3,5 mln złotych.

W tej sprawie powiat krotoszyński złożył pozew już w roku 2003. Postępowanie jednak zawieszono do czasu ogłoszenia wyroku w pierwszym rozstrzygnięciu . Jak wyjaśnia radczyni Ewa Lindner Graf – powiat zawnioskuje o rozpoczęcie drugiej ze spraw zaraz po otrzymaniu prawomocnego wyroku na piśmie. Jeśli i tu Starostwo wygra (a wszystko na to wskazuje), za popełniony przed laty błąd resort edukacji będzie musiał wypłacić około 6 mln złotych.

Dla 60-milionowego budżetu powiatu krotoszyńskiego takie zadośćuczynienie to niemały zastrzyk finansowy – podkreśla starosta Leszek Kulka.


źródło: www.zpp.pl

Marek Pleśniar15-08-2007 00:39:06   [#2482]

dziękuję bogna za ten tekst

jest dla mnie b ważny bo właśnie się wybieram do zpp

cynamonowa16-08-2007 10:44:38   [#2483]

Kupili komputery bez monitorów

--> --> -->

Resort edukacji tak poprowadził przetarg na sprzęt dla urzędników, że ci dostaną komputery bez monitorów. Śmiać się czy płakać?

Kolejny ciekawy przetarg w Ministerstwie Edukacji Narodowej (MEN). W końcu lipca resort rozstrzygnął postępowanie na sprzęt dla gmachu (czyli dla własnych urzędników). Przetarg podzielono na siedem części, przez co oddzielnie miały być kupione komputery, monitory, serwery, drukarki, notebooki i urządzenia peryferyjne. Przetarg, jak to zwykle w MEN, przebiegł pechowo - część dotycząca monitorów została unieważniona, bo nikt nie złożył oferty. W rezultacie resort kupi nowe komputery bez ekranów. W branży już żartują, że resort opracował tanią bezwzrokową metodę pracy z komputerem.

Mały ubaw

--> -->

To stosunkowo mały przetarg - resort kupi sprzęt za jakieś 500 tys. zł. Specjaliści z branży obserwowali go jednak uważnie, bo losy tego postępowania były dość zabawne. Zaczęło się od tego, że pierwszy przetarg z listopada 2006 r. był prawdziwym poligonem doświadczalnym dla urzędników od zamówień publicznych w MEN. Specyfikację warunków kilkakrotnie zmieniano z powodu błędnych zapisów - m.in. w specyfikacji zastosowano niezgodny z prawem opis procesora, wymagano zastosowania nieistniejącego testu. Firmy skarżyły się, że specyfikacja jest wyjątkowo nieudolnie napisana. W końcu stycznia 2007 r. przetarg został unieważniony, bo nie wpłynęła żadna ważna oferta. Drugie podejście do tego przetargu resort zrobił w lutym 2007 r. Przetarg trwał pół roku. W tym czasie MEN utraciło część pieniędzy na ten cel (wygasły środki budżetowe). W maju przetarg rozstrzygnięto - unieważniono pięć części, a w dwóch wybrano ofertę firmy Wektra. Protesty i odwołania firmy Koncept spowodowały całkowitą zmianę wyniku - spółka ta wygrała pięć części przetargu, a dwie części zostały unieważnione (niestety, w tym na monitory).

Dzielenie włosa

Firma Koncept nie chce komentować działań MEN.

- To zamawiającego trzeba pytać, dlaczego tak zrobił - usłyszeliśmy w firmie.

Specjaliści podkreślają, że w przetargach publicznych zwykle kupuje się całe zestawy wraz z monitorem. Dzielenie na części jest bez sensu. Może dlatego nie uzyskaliśmy komentarza z MEN.

[MZL]

Małgoś16-08-2007 10:50:05   [#2484]

bezwzrokową?

hmmm - chyba bezmózgową

Majka16-08-2007 23:36:49   [#2485]

Kielce - 239 tys. zł do podziału

http://miasta.gazeta.pl/kielce/1,35255,4394323.html

Kiedy ogłoszono rządowy program "Podróże historyczno-kulturowe w czasie i przestrzeni", zainteresowanie było bardzo duże. Nic dziwnego, bo każda szkoła organizująca wycieczkę do miejsc związanych z ważnymi wydarzeniami historyczno-patriotycznymi mogła liczyć na dofinansowanie od 30 do 70 proc. kosztów wyprawy. MEN podało nawet listę miejsc godnych odwiedzenia. Apetyt był duży, bo kto nie chciałby za półdarmo jechać do Lwowa, Wilna czy Kamieńca Podolskiego.

Nasze kuratorium szybko sprowadziło nauczycieli na ziemię. W regulaminie wycieczek pojawił się zapis, że dofinansowane będą wycieczki "dotyczące historii obejmującej okres od 1945 do 1990" organizowane na terenie województwa świętokrzyskiego. Pomysł sprzeczny z programem MEN-u i praktycznie niemożliwy do zrealizowania.
Po naszym artykule kurator wycofał się z tego punktu. Stało się to na cztery dni przed terminem składania wniosków. Czasu na przygotowanie nowych projektów było za mało i w efekcie wnioski złożyło tylko osiem szkół. Wszystkie pozytywnie rozpatrzono. Nawet projekt szkoły podstawowej z Opatowca, która dostała 1072 zł na wycieczkę o temacie "Dlaczego tak bardzo kochali Zimową Stolicę Polski?".

Szkoły otrzymały w sumie 9,7 tys.zł. Najwięcej (2,8 tys. zł) otrzyma technikum w Zespole Szkół Zawodowych nr 1 w Ostrowcu. Tamtejsi uczniowie będą jeździć do miejsc związanych z Mikołajem Kopernikiem, patronem ich szkoły. Większość "patriotycznych" wycieczek dotyczy jednak regionu świętokrzyskiego. 46 gimnazjalistów z Rudek (gm. Nowa Słupia) pojedzie na Święty Krzyż, do Bodzentyna, Michniowa, Wąchocka i na Wykus. Temat wycieczki to "Podróż śladami miejsc męczeństwa narodu polskiego". - Zaczynamy od naszego regionu, bo wielu naszych uczniów nie było w tych miejscach. Ale będziemy składać kolejne projekty - zapowiada Barbara Chrobot, dyrektorka szkoły.

Na dofinansowanie jest szansa, bo kuratorium ma jeszcze... 239 tys. zł do podziału.

Do 4 września szkoły mogą składać kolejne wnioski. Dla szkół to już ostatni gwizdek na napisanie programu i zgłoszenie wycieczki. - Już mamy pierwsze zgłoszenia. Liczymy, że po zmianie regulaminu zainteresowanie wycieczkami będzie o wiele większe - mówi Janusz Skibiński, świętokrzyski kurator oświaty.

Na wsparcie finansowe mogą liczyć wycieczki zaplanowane do końca tego roku.
annah17-08-2007 08:50:31   [#2486]

Rząd zrobił nauczycielom wodę z mózgu

Leszek Kostrzewski 2007-08-17, ostatnia aktualizacja 2007-08-16 22:13

Rząd naobiecywał nauczycielom, że utrzyma ich emerytalne przywileje, ale nie utrzymał. I teraz nauczyciele nie wiedzą, czy wracać do pracy, czy nie. Może będą pozywać rząd do sądu.

Zobacz powiekszenie
Fot. Krzysztof Miller / AG
Była minister pracy Anna Kalata obiecywała szefowi ZNP Sławomirowi Broniarzowi, że specjalna ustawa o nauczycielskich emeryturach trafi do Sejmu w maju. Czy za to całował ją Broniarz po rękach? Jeśli tak, to niepotrzebnie
1-->
Pani Wioletta od 30 lat uczy historii w gdańskiej podstawówce.

Zarabia 2,4 tys. zł (brutto). Mąż od pół roku jest na bezrobociu, czasem łapie pracę dorywczą. A wychowują dwójkę dzieci, nastolatków.

- Z mojej pensji utrzymujemy cały dom, na razie jakoś od biedy starcza. Ale za kilka tygodni będzie tragedia - mówi kobieta.

Pani Wioletta w maju złożyła wypowiedzenie z pracy. I od września ma dostawać 1,2 tys. wcześniejszej emerytury. Chciała pracować jeszcze trzy-cztery lata, ma siły, zdrowie, dobry kontakt z uczniami, ale...

...nie miałam wyjścia. Gdybym nie wzięła wcześniejszej, musiałabym dociągnąć do 60 lat, a w tym wieku to już za wiele nie nauczę. Po za tym miałabym jeszcze niższą emeryturę.

O co chodzi?

Artykuł Karty nauczyciela, która daje nauczycielom z minimum 30-letnim stażem szansę przechodzenia na wcześniejsze świadczenia, wygasa z końcem roku. Nikt nie wie, ilu spośród 40 tys. takich nauczycieli, żeby się załapać na Kartę, odeszło ze szkoły. Musieli to zrobić do końca maja.

Gdyby tego nie zrobili, musieliby pracować do ustawowego wieku emerytalnego: (60 lat kobiety i 65 lat mężczyźni). Ich emerytura wyliczana po nowemu byłaby też niższa o dobre 100 czy 200 zł. Przy nauczycielskich emeryturach (średnio 1250 zł brutto) to kupa forsy. Dlatego - jak już wiemy od pani Wioletty - chcąc nie chcąc, wielu złożyło wymówienia.

Nie uwierzyli kwietniowym zapewnieniom minister pracy Anny Kalaty, a nawet samego premiera Kaczyńskiego, że mogą pracować dłużej i prawa do wcześniejszej emerytury nie stracą. Rząd obiecywał bowiem, że jeszcze w maju wyśle do Sejmu specjalną ustawę, w której przedłuży bezterminowo szanse wcześniejszej emerytury.

Pani Wioletta - i tacy jak ona - miała rację. Rząd nie zdążył, niczego do Sejmu nie posłał.

Nie posłał, ale fason trzymał. W czerwcu nadal zapewniał, że dramatu nie ma. Odpowiedzialny za emerytury wicepremier Przemysław Gosiewski dawał nadzieje, że nauczyciele, którzy wbrew sobie złożyli wypowiedzenia, będą mogli je wycofać. Ustawa, choć spóźniona, w końcu będzie.

I rzeczywiście, w lipcu Sejm przyjął rządową specustawę. Pani Wioletta odetchnęła, ale na wszelki wypadek wypowiedzenia nie wycofała.

I znów miała rację. Bo poprawki zgłosił Senat i specustawa musiała wrócić do Sejmu. Najbliższe posiedzenie - 22 sierpnia, ale w głównym porządku obrad sprawy nauczycieli nie ma. Posłowie mają teraz inne rzeczy na głowie (zgadnijcie jakie).

A czas biegnie. Wypowiedzenia z pracy nauczyciele mogą wycofać praktycznie do końca przyszłego tygodnia, bo dyrektorzy szkół 25-26 sierpnia zwołują rady pedagogiczne i muszą wiedzieć, kto będzie u nich pracował, a kto nie.

Sławomir Broniarz, szef Związku Nauczycielstwa Polskiego: - Dyrektorzy nie mogą czekać w nieskończoność. Jak natychmiast nie będzie specustawy, to uznają, że kto złożył wymówienie, nie pracuje.

Broniarz zapowiada nauczycielskie pozwy sądowe o odszkodowanie od państwa, bo rząd zrobił im wodę z mózgu.

- Nauczyciele mają prawo czuć się oszukani, ale w sądzie raczej nie będą mieli zbyt wielkich szans na odszkodowanie - mówi jednak Zbigniew Hołda, prawnik z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Bo trudno wyliczyć, ile przez obietnice rządu stracili.

Pani Wioletta nie ma z tym kłopotów: przez trzy dodatkowe lata dostawałaby wynagrodzenie o 1200 zł wyższe niż emerytura. Tyle straci na obiecankach cacankach.

Chyba że jednak Sejm jednak zdąży, a prezydent szybko podpisze.

A może się jednak uda, czyli końcówka optymistyczna

Po południu zapytaliśmy o nauczycieli czterodniową minister pracy Joannę Kluzik--Rostkowską. Zadzwoniła wieczorem: - Interweniowałam w Sejmie. Będę rozmawiała z szefem klubu PiS Markiem Kuchcińskim i marszałkiem Ludwikiem Dornem. Mam nadzieję, że 22 sierpnia specustawa dla nauczycieli będzie głosowana w Sejmie. To teraz dla mnie najpilniejsza sprawa.

Wicepremier Przemysław Gosiewski, odpowiedzialny za emerytury, jest na zasłużonym urlopie. Dziś związki nauczycielskie wysyłają apel do resortu edukacji, pracy i premiera. Dołączamy i my z "gazetową" prośbą w imieniu m.in. pani Wioletty.

Źródło: Gazeta Wyborcza
hania18-08-2007 08:12:47   [#2487]

małe przedszkola - macie takie?

Tysiące dzieci ze wsi mogą stracić przedszkole, bo PiS zapomniał uchwalić ustawę, którą sam napisał.
Zobacz powiekszenie
Fot. Maciej Jarzębiński /AG
Przedszkole w Marklowicach
ZOBACZ TAKŻE

   * Ratujmy małe, wiejskie przedszkola (18-08-07, 01:00)
   * Za dużo dzieci nie chodzi do przedszkola (23-11-04, 00:00)
   * Wiejskie przedszkola za unijne pieniądze (27-03-07, 19:03)
   * Więcej przedszkoli na wsiach (19-02-07, 19:04)
   * Zorganizuj przedszkole za unijne pieniądze (23-02-07, 08:52)

Na żółtych niziutkich krzesełkach trzylatki, na wyższych czerwonych pięciolatki. Dzieci z popegeerowskiego Barnima w Zachodniopomorskiem uczą się malować i bawić w grupie. Od roku działa tu małe przedszkole - 18 dzieci, cztery dni w tygodniu po cztery godziny - za pieniądze z Unii Europejskiej na wyrównywanie szans edukacyjnych. Piąty dzień finansuje samorząd z funduszu antyalkoholowego.

Barnim to jedyne przedszkole w gminie. Następne jest 12 km dalej w Stargardzie Szczecińskim, ale przepełnione, dzieci ze wsi nie przyjmie.

Dla przedszkolanki Edyty Swat to przy okazji jedyna szansa na pracę. Stara się nie chorować, bo nie ma jej kto zastąpić. No i ma sukces - tylu chętnych, że od września mogłaby utworzyć drugą grupę.

Nie wiadomo jednak, czy zachowa choćby tę starą. Bo unijne pieniądze kończą się w grudniu, a rząd nie wpisał małych przedszkoli do ustawy o systemie oświaty. Teraz gmina - nawet gdyby chciała - nie ma podstaw, żeby dać pieniądze na przedszkole.

Takich nietypowych przedszkoli jest w Polsce 800, dzieci - 9 tys. Są wyjątkowo tanie. Swat: - Rocznie to będzie jakieś 15 tys. zł na moje pół etatu i 7 tys. na mebelki.

- Nie wszystkie gminy chcą zadbać o małe przedszkola. Ustawa by je zmobilizowała - mówi Elżbieta Królikowska z Federacji Inicjatyw Oświatowych i koordynator projektu UE "Małe przedszkole w każdej wsi".

Federacja i kilka innych organizacji, które prowadzą wiejskie przedszkola, napisały do MEN: "Jeśli zmiany ustawowe nie zostaną wprowadzone przed końcem września, samorządy nie zarezerwują w budżetach środków na dalsze finansowanie ośrodków".

Wyrównywanie szans edukacyjnych było hasłem kampanii wyborczej PiS. Jego posłowie rok temu wpisali więc małe przedszkola do nowelizacji ustawy oświatowej. Ale projekt utknął w sejmowej komisji edukacji, bo min. Roman Giertych nie chciał słyszeć o pomysłach PiS. Miał własne i przepychał je w Sejmie przez inną komisję - "Solidarne państwo".

- Mieliśmy dwie wykluczające się nowelizacje, obie popierane przez rząd. Ta PiS była lepsza, ale przechodził projekt Giertycha - tłumaczy Krystyna Szumilas (PO), przewodnicząca komisji edukacji.

Komisja czekała - a nuż Giertychowskie poprawki przepadną w głosowaniu?

Maria Nowak (PiS), wiceprzewodnicząca, żałuje poniewczasie: - Można było wyłączyć małe przedszkola z naszego projektu i tylko nimi się zająć, ale jakoś nie wyszło. MEN było niechętne.

Ale Nowak liczy, że przedszkola uda się jeszcze uchwalić, zanim się Sejm rozwiąże.

Trzy czytania, głosowanie, senat i podpis prezydenta - czy zdążą?

Tymczasem z małych przedszkoli uciekają nauczyciele stażyści. Bez wpisania do ustawy oświatowej nie dają im awansu - tłumaczy Teresa Ogrodzińska, prezes Fundacji Rozwoju Dzieci im. Komeńskiego, która prowadzi 300 takich przedszkoli.

Z przedszkolami jest w Polsce najgorzej w całej Unii Europejskiej. Według danych Fundacji w miastach chodzi do nich tylko 52 proc. trzy-pięciolatków. A na wsiach - niespełna 17 proc., prawdziwa katastrofa!

Ogrodzińska: - Dzieci, które nie chodziły do przedszkola, gorzej radzą sobie w szkole. Z naszych badań wynika, że uczniowie z rodzin uboższych i gorzej wykształconych poradzą sobie w szkole, ale muszą zacząć przedszkole w wieku trzech lat.

Swat: - Upadły PGR-y, po nich państwowe przedszkola i dzieci z naszego Barnima zaczynały edukację w szóstym roku życia. Co one potrafią? Niektóre z mojego przedszkola nie umiały trzymać kredki i nie wiedziały, co to jest farbka.

Źródło: Gazeta Wyborcza
Małgoś18-08-2007 08:27:45   [#2488]

Abp Głodź ostrzega ministra edukacji

asz, PAP 2007-08-18, ostatnia aktualizacja 55 minut temu

- Jeżeli min. Legutko chce konfliktu, to będzie go miał - powiedział "Dziennikowi" abp Sławoj Leszek Głódź. Chodzi o pomysł nowego szefa resortu edukacji, który chce wycofać decyzję swego poprzednika o wliczaniu stopnia z religii do średniej ocen w szkole.

Zobacz powiekszenie
Fot. Jerzy Gumowski / AG
Abp Sławoj Leszek Głódź
0-->
- Nowy minister edukacji rozpoczyna swoje urzędowanie od konfliktu z Kościołem - ostrzega abp Głódź. Współprzewodniczący Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu w kolejnych słowach rysuje wizję wojny rządowo-kościelnej, jaka ma wybuchnąć wskutek decyzji ministra: - Jeżeli minister Legutko chce konfliktu i dysharmonii społecznej, to będzie ją miał. Zapowiedź zniesienia religii z listy przedmiotów wliczanych do średniej, bez konsultacji z Kościołem, uważam za arogancję. Episkopat za kilka dni zajmie oficjalne stanowisko w tej sprawie. Religia nie jest polem do eksperymentów, a Kościół manekinem, na którym można sobie prowadzić badania - mówi abp Głódź.

Zdaniem "Dziennika" wszystko wskazuje, że ta wypowiedź hierarchy to nie jednorazowy upust emocji, ale przemyślane stanowisko całego Kościoła. Bo także abp Kazimierz Nycz, przewodniczący Komisji Wychowania Katolickiego, przekonuje, że uczeń, który wybiera religię, a takich jest 90 proc., ma prawo, by jego praca była oceniana i doceniana. A abp Tadeusz Gocłowski, metropolita gdański, w rozmowie z "Dziennikiem" stwierdza, że sytuacja, w której uczeń wybiera albo religię, albo etykę i nie jest z tych przedmiotów oceniany to absurd.
AnJa18-08-2007 09:04:04   [#2489]
no i wygląda na to, że znów będzie ogólnonarodowa dyskusja o edukacji

tzn. o zupełnej dupereli, ale angażującej polityków, i przy okazji- urzędników MEN

a na podstawę programowa z matematyki czasu zabraknie- choć matura ma byc obowiązkowa, a podstawa bez sensu w jej kontekście
Adams13518-08-2007 09:25:19   [#2490]

;-(

Co się dzieje? W tym polskim narodzie ... to jakieś odruchy stadne. Każdy chce mieć swoje na wierzchu. Czyż byśmy spadli o jeden stopień w ewolucji. Podoba mi się pomysł Ministra z filozofią a z religią nie przesadzajmy. Jest wiele ważniejszych spraw w oświacie do załatwienia m.in. podst. programowa z matematyki, 3 czy 4 lata liceum no i likwidacja nieracjonalnych od lat ogniw pośrednich między ministerstwem a szkołami, skutecznych twórców licznych , nikomu nie potrzebnych papierów i mącenia w głowach.
Małgoś18-08-2007 21:55:46   [#2491]

Rząd: Ocena z religii będzie wliczana do średniej

mar, PAP 2007-08-18, ostatnia aktualizacja 6 minut temu

Stopnie z religii będą wliczane do średniej z ocen - podało w sobotę wieczorem Centrum Informacyjne Rządu. Najpewniej premier zmienił decyzję ministra edukacji prof. Ryszarda Legutki po gwałtownych reakcjach członków Episkopatu.

0-->
"Rząd działa zgodnie z postanowieniami Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu, w związku z czym ocena z religii będzie wliczana do średniej ocen na świadectwie" - czytamy w oświadczeniu rządu.

We wtorek minister edukacji Ryszard Legutko w telewizyjnej wypowiedzi przyznał, że "nie jest entuzjastą pomysłu, żeby religia była liczona do średniej ocen".

Przewodniczący Rady Episkopatu Polski ds. Środków Społecznego Przekazu abp Sławoj Leszek Głódź wypowiedź ministra ocenił jako nieroztropną i szkodliwą. Jego zdaniem, decyzja o nieuwzględnianiu religii w obliczaniu średniej dyskryminowałaby wierzących różnych wyznań. Głódź, współprzewodniczący Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu, zapowiedział, że poruszy tę sprawę w rozmowie z przewodzącym tej komisi ze strony rządu wicepremierem Przemysławem Gosiewskim.

Metropolita krakowski kard. Stanisław Dziwisz wyraził zdziwienie wypowiedzią ministra. "Nie chcielibyśmy wrócić do czasów walki z religią w szkole" - dodał kardynał.
Małgoś22-08-2007 08:44:30   [#2492]
Religia już w średniej. Na maturze w 2010?
JT, pen, KAI
2007-08-22, ostatnia aktualizacja 2007-08-21 19:38

Szef MEN Ryszard Legutko i przewodniczący Komisji Wychowania Katolickiego Konferencji Episkopatu Polski abp Kazimierz Nycz chcą, żeby religię można było zdawać na maturze od 2010 r.
Zobacz powiekszenie
Fot. KRZYSZTOF KAROLCZYK / AGENCJA GAZETA
Prof. Ryszard Legutko, szef MEN


Powiedział o tym abp Nycz po poniedziałkowym spotkaniu z ministrem edukacji. Obaj chcą też, żeby każdy uczeń wybierał obowiązkowo naukę religii lub etyki. - Przedmiot religijno-etyczny jest konieczny do wychowania - powiedział po spotkaniu metropolita warszawski.

W tej chwili zaledwie ponad 1 proc. szkół organizuje lekcje etyki dla uczniów, którzy nie chcą chodzić na religię.

Abp Nycz i min. Legutko wrócili do ostatniego zamieszania o wliczanie oceny z religii do średniej. - Mamy nadzieję, że nieporozumienie nie zmieni dobrych relacji Kościoła z MEN w trakcie prac obecnego rządu - ogłosili. Legutko zapewnił, że w nowym roku szkolnym i następnych religia będzie wliczana do średniej, a niedawny spór jest już bezprzedmiotowy.

Przypomnijmy: Tydzień temu Legutko powiedział, że ma wątpliwości do pomysłu wliczania oceny z religii do średniej. Biskupi zareagowali ostro. W weekend kardynał Stanisław Dziwisz oświadczył, że Kościół "nie chciałby wrócić do czasów walki z religią w szkole". Abp Sławoj Leszek Głódź, współprzewodniczący Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu, mówił, że jeśli nowy minister chce wojny, to będzie ją miał.

Reprymenda poskutkowała. W sobotnią noc Centrum Informacyjne Rządu wkroczyło w kompetencje szefa MEN i wydało komunikat: "Rząd działa zgodnie z postanowieniami Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu, w związku z czym ocena z religii będzie wliczana do średniej ocen na świadectwie".



Na temat wliczania stopnia z religii do średniej ocen powiedziano tyle, że trudno tę dyskusję ciągnąć. Zderzają się dwie strategie duszpasterskie. Jedna chce zapewnić sukces ewangelizacyjny przez coraz głębsze umieszczanie katechezy w szkolnym systemie wychowawczym, licząc na jego bezbłędne działanie. Druga uważa przekazywanie wiary za sprawę całkowicie wolnego wyboru, a kojarzenie jej ze szkolnym przymusem - za niebezpieczne. Katecheza w szkole owszem, ale jako działalność z gruntu inna.

Dalsze "uszkolnianie" katechezy przez umożliwianie matury z tej tematyki też minie się zapewne z religijnym celem. Zwiększy też jeszcze wrażenie, że mój Kościół niczym czołg wojuje o to, co uważa za swój interes.

A co do lekcji etyki - sprawą podstawową jest, by mógł ją wybrać każdy uczeń. Obecnie jest to możliwe tylko w 353 szkołach na 32 tysiące. Kolejne rządy nie umiały tej sprawy załatwić, co więcej, ta statystyka otaczana jest mgłą milczenia. A chyba tu pogrzebany jest pies, a nie w tym, co musi uczeń.

Źródło: Gazeta Wyborcza
Małgoś22-08-2007 08:45:33   [#2493]
Co da uczniom ocena z religii?

Wliczanie oceny z religii do średniej według Kościoła podniesie prestiż tego przedmiotu
(fot. JupiterImages/EAST NEWS)

"Gazeta Prawna" przytacza argumenty "za" i "przeciw" wliczaniu oceny z religii do średniej uzyskiwanej przez uczniów.


Według dziennika przy 13 obowiązkowych przedmiotach, z których średnia wynosi 4,69 (co oznacza, że uczeń uzyskał dziewięć "piątek" i cztery "czwórki") stopień "dostateczny" z religii obniży średnią do 4,57 zaś brak oceny z religii utrzyma średnią 4,69 i dopiero ocena "bardzo dobra" zagwarantuje uczniowi średnią 4,78 zapewniającą mu przyznanie świadectwa z wyróżnieniem, możliwość uzyskania stypendium, a także dodatkowe punkty przy rekrutacji do liceum.


REKLAMA Czytaj dalej



Wliczanie oceny z religii do średniej według Kościoła podniesie prestiż tego przedmiotu, a także pozwoli docenić wysiłek włożony w naukę wszystkich przedmiotów, nie tylko obowiązkowych. Ale są też argumenty "przeciw". "Gazeta Prawna" zwraca uwagę, że uczniowie, którzy nie chodzą na religię, mogą mieć gorszą średnią i nierówne szanse podczas rekrutacji do szkół ponadgimnazjalnych. Jeśli katecheci będą masowo stawiać "piątki" z religii, może zwiększyć się liczba uczniów ze świadectwami z wyróżnieniem, bez faktycznego wzrostu poziomu nauki. A ponadto rodzice mogą żądać od dyrektorów szkół zatrudnienia nauczycieli od etyki, aby wyrównać szanse dzieci nie chodzących na religię.

W kontekście tej ostatniej uwagi, "Gazeta Prawna" przypomina, że obecnie przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka toczy się sprawa Grzelak przeciwko Polsce. Skarżący podkreślają, że ich syn, który zrezygnował z lekcji religii w szkole podstawowej, nie miał możliwości uczęszczania na alternatywne zajęcia (np. z etyki). Nie prowadziła ich żadna ze szkół do których uczęszczał.

Według danych Kościoła na lekcje religii chodzi 95% dzieci szkół podstawowych oraz 90% młodzieży. Oznacza to, że aż 10% uczniów gimnazjów nie chodzi na religię. Brak lekcji etyki powoduje, że te dzieci nie będą miały możliwości podniesienia swojej średniej ocen, zwraca uwagę dr Adam Bodnar z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

Jeśli Europejski Trybunał orzeknie na korzyść rodziny Grzelaków, to Polska będzie musiała umożliwić uczestnictwo w alternatywnych zajęciach wszystkim nie chodzącym na religię. A na to nie ma pieniędzy, ani wykładowców - podkreśla "Gazeta Prawna". (PAP)
AnJa22-08-2007 11:12:00   [#2494]
z pierwszej strony papierowego "Dziennika"

Legutko nie chce "Władcy pierścieni"

Usunałem Tolkiena z listy lektur-wyjawia nowy minister edukacji.Jego zdaniem jest to pisarz dobry i na tyle popularny, że nie musi byc czytany w szkole.

:-))))
krasnoludek zadyszek22-08-2007 12:19:59   [#2495]

#2494

Dla mnie rewelacja, minister potwierdził to, co uczniowie wiedzieli od dawna: fajnych książek dobrych i popularnych pisarzy nie czyta się w szkole, bo lektury to z definicji nienadające się do lektury bez przymusu archaiczne nudy. I po co od lat próbuję walczyć z tym przekonaniem? Gratulacje, poziom czytelnictwa wśród dzieci i młodzieży po tym oświadczeniu niechybnie wzrośnie .
Marek Pleśniar22-08-2007 12:26:09   [#2496]
skąd oni biorą przekonanie że te ich listy lektur coś zmieniają w preferencjach czytelników?
cynamonowa22-08-2007 17:16:35   [#2497]

Przepadły pieniądze dla biednych uczniów

Małgorzata Czajkowska, Emilia Iwanciw 2007-08-22, ostatnia aktualizacja 2007-08-22 12:22

Bydgoszcz nie dostanie ani grosza z rządowego programu wyrównywania szans edukacyjnych. Kilkaset dzieci nie będzie mogło korzystać z darmowych zajęć sportowych, językowych czy wyrównawczych, bo urzędnicy z ratusza nie dostarczyli do kuratorium niezbędnego dokumentu

Zobacz powiekszenie
Fot. Arkadiusz Wojtasiewicz / AG
- To dla nas ogromny cios - mówi Lukrejca Trzemżalska, dyrektor SP 46 na Kapuściskach. - W pozalekcyjnych zajęciach wyrównawczych miały wziąc udział dzieci, których rodziców nie stać na płatne korepetycje, zapisanie malucha na karate, piłkę czy angielski w szkole językowej. Niestety, szkoła nie ma możliwości sama sfinansować takich zajęć.
var rTeraz = new Date(1187795708325); function klodka (ddo) { if (rTeraz.getTime()>=ddo.getTime()) document.write(''); }
ZOBACZ TAKŻE
1-->
Stracą dzieci z podstawówek, gimnazjów i liceów. W szczególności te z problemami wychowawczymi, uczniowie mający kłopoty z nauką i pochodzący z ubogich rodzin. Dzięki dotacjom z rządowego programu wyrównywania szans edukacyjnych szkoły organizowały dla nich dodatkowe lekcje: bezpłatne korepetycje, zajęcia sportowe, socjoterapeutyczne, artystyczne albo językowe. Z takiej formy pomocy co roku korzystało kilkuset bydgoskich uczniów.

W tym roku zajęć nie będzie. Wszystko przez ratuszowych urzędników, którzy nie dostarczyli do kuratorium kompletu dokumentów. Zabrakło raportu o wysokości nakładów na oświatę w naszym mieście w minionym roku.

- Wniosek Urzędu Miasta w Bydgoszczy został odrzucony ze względów formalnych - tłumaczy Ryszard Rybarczyk, wizytator z kuratorium oświaty. - Nie mogliśmy zadzwonić i poinformować, że czegoś brakuje, bo to był przecież konkurs. Koperty zostały otwarte jednego dnia, a projekty sprawiedliwie ocenione. Pieniądze dostali ci, którzy sprawę potraktowali poważnie i dobrze się przygotowali.

Konkurs został ogłoszony przez wojewodę w czerwcu. Wnioski o rządową dotację mogły składać gminy, starostwa i stowarzyszenia. Łączna kwota, którą przeznaczono na ten cel w całym województwie wynosiła ponad 4,3 mln zł. Pieniądze otrzymają m.in.: Inowrocław (623 tys. zł), Toruń (223 tys. zł) czy Grudziądz (415 tys. zł). Bydgoszcz starała się o blisko 700 tys. zł i nie dostanie nic.

Gdyby niezbędnego dokumentu nie zabrakło, rządowa pomoc przysługiwałaby kilkudziesięciu szkołom. Wiele z nich z powodu konkursu w wakacje zaangażowało do pracy nauczycieli. Aby dostać dotację, trzeba było wypełnić mnóstwo dokumentów i samodzielnie napisać projekt z uzasadnieniem i szczegółowym opisem zajęć.

Lukrecja Trzemżalska, dyrektor SP 46 na Kapuściskach była pewna, że dostanie pieniądze. - To dla nas ogromny cios - mówi. - Mieliśmy nadzieję na kontynuowanie programu wyrównywania szans, który odbywał się u nas w poprzednim roku. Pieniądze miały być przeznaczone na pozalekcyjne zajęcia wyrównawcze z matematyki, zajęcia sportowe i lekcje angielskiego. Jest mi strasznie przykro, że przepadły. Ucierpią na tym dzieci. Niestety, szkoła nie ma możliwości sama sfinansować takich zajęć.

Stracą też uczniowie SP nr 58 w Śródmieściu. Program "Lepiej, sprawniej, twórczo - uczmy się razem", którego celem jest rozwijanie biednych dzieci z trudnych środowisk, w tym roku nie będzie prowadzony. - Wielka szkoda. W ubiegłym roku mieliśmy pierwszą edycję i świetnie się sprawdziła - mówi sekretarz szkoły. - Dzieciaki, zamiast siedzieć na klatkach schodowych, spędzały czas twórczo.

W Zespole Szkół nr 8 uczniowie mieli dzięki dotacji brać udział w kółkach zainteresowań i w konkursie przyrody. - Jestem rozczarowana - przyznaje wicedyrektor Ewa Podlaszewska. - To mnóstwo zmarnowanej pracy przy pisaniu projektów, ale przede wszystkim szkoda dla dzieci. Te pieniądze były przecież na wyciągnięcie ręki.

Marian Sajna, dyrektor wydziału edukacji w ratuszu, o tym, że bydgoskie szkoły nie dostaną ani złotówki z rządowej dotacji, dowiedział się od "Gazety". - Sprawdziłem, rzeczywiście jeden z dokumentów nie został dostarczony - mówi zaskoczony. - Nie czuję się za to odpowiedzialny. Przebywałem wtedy na urlopie.

Z odpowiedzialnym za oświatę wiceprezydentem Rafałem Bruskim nie udało nam się wczoraj porozmawiać.

Źródło: Gazeta Wyborcza Bydgoszcz
hania23-08-2007 07:15:36   [#2498]

za onetem

Lista lektur: św. Augustyn zamiast Gombrowicza
"Gazeta Krakowska": Nowy minister edukacji Ryszard Legutko zaczyna urzędowanie od rozporządzenia o liście lektur. Na nowej nie będzie m.in. trylogii Tolkiena „Władca Pierścieni”, „Na jagody” Marii Konopnickiej i powieści Jana Dobraczyńskiego. – Projekt właśnie trafił do uzgodnień międzyresortowych – potwierdza biuro prasowe MEN.
W podstawówce dzieci czytać będą te książki, które – zdaniem MEN – „popularyzują wartości humanistyczne, uczą patriotyzmu, poszanowania dla innych” - informuje "Gazeta Krakowska".

Od pierwszej do trzeciej klasy dzieci poznają np. „Baśnie” Andersena, „Akademię Pana Kleksa” Jana Brzechwy, „Dzieci z Bullerbyn” Astrid Lindgren i „120 przygód Koziołka Matołka” Kornela Makuszyńskiego. MEN skreślił za to „Na jagody” Marii Konopnickiej (prosili o to nauczyciele–związkowcy z „Solidarności” – uznali, że nie przemawia do wyobraźni współczesnych dzieci). Maluchy muszą się zadowolić fragmentami opowieści Konopnickiej „O krasnoludkach i sierotce Marysi. – Kłopot w tym, że to lektura napisana archaicznym językiem, dzieci niechętnie do niej sięgają – uważa Ewa Aleksiej, szefowa Stowarzyszenia Nauczycieli Polonistów. Narzeka, że koniec wakacji to nie czas na tak poważne zmiany w programie nauczania. – Poloniści na chybcika muszą przygotować się do lekcji, mają na to niespełna dwa tygodnie. Będą pracować w oparciu o kanon lektur, który powstał bez szerokich konsultacji z ekspertami, bez analiz. To poważny błąd nowego ministra.

Starsze klasy w podstawówce przerabiać będą m.in. „Pinokia”, „Księgę Dżungli”, „Anię z Zielonego Wzgórza” i „W pustyni i w puszczy”. Minister Legutko pozostawił też w spisie „Opowieści z Narnii” – choć w ministerialnych korytarzach mówi się, że Roman Giertych umieścił je w kanonie lektur głównie dlatego, że to ulubiona książka jego córeczki.

Uczniowie przeczytają także „Starą Baśń” Ignacego Kraszewskiego, choć Stowarzyszenie Nauczycieli Polonistów nalegało, by ją z kanonu usunąć, bo jest „martwa czytelniczo”. Ministerstwo Edukacji uznało, że baśń pokazuje prehistoryczne początki państwa polskiego i może budować patriotyczne postawy uczniów.

W programie języka polskiego dla gimnazjum też postawiono na edukację patriotyczną. „Proponowane utwory Fiedlera, Kamińskiego i Zofii Kossak–Szczuckiej mówią o dawnym i obecnym pojmowaniu patriotyzmu, promują postawy zaangażowania na rzecz własnego środowiska i odpowiedzialności za los grupy społecznej i całej Ojczyzny” – czytamy w uzasadnieniu projektu.

Z kanonu wypadła za to lubiana przez nastolatków trylogia Tolkiena „Władca Pierścieni”.

W lekturach dla liceów i techników nie zabrakło dzieł Kafki, Herlinga–Grudzińskiego, Dostojewskiego i Conrada. Ale nowy minister edukacji, z wykształcenia filozof, dorzucił do programu klas z rozszerzonym językiem polskim jeszcze „Wyznania” Świętego Augustyna i „Obronę Sokratesa” Platona. Argumentuje, że dzieła mają kluczowe znaczenie dla europejskiej i chrześcijańskiej tradycji. Uczniowie muszą je przeczytać w całości.

– Czytanie dzieł filozofów we fragmentach nie ma sensu. Nie da się fragmentarycznie poznać Platona – mówi nowy minister oświaty.

Do spisu lektur nie załapał się „Transatlantyk” Witolda Gombrowicza, o którym na jednej z konferencji prasowych Roman Giertych powiedział: – Przeczytałem niedawno, przeraziłem się. Legutko umieścił jednak całość gombrowiczowskiej „Ferdydurke” (Giertych zgodził się tylko na fragmenty).

W spisie nie ma śladu po forsowanym przez ekipę Giertycha, związanym z ruchem narodowym pisarzu Janie Dobraczyńskim. Nie ma ani jego „Listów Nikodema”, ani książki „Marcin powraca z daleka”. – Ten autor wcześniej dostał się do spisu niejako po znajomości. I dlatego został z niego usunięty – usłyszeliśmy od jednego z wysokich urzędników MEN.
hania23-08-2007 07:17:53   [#2499]

a tu projekt

http://bip.men.gov.pl/akty_projekty/projekt_rozporzadzenia_20070820.pdf
zgredek23-08-2007 08:05:07   [#2500]

;-) a tu już było:

http://oskko.edu.pl/forum/thread.php?t=24147&fs=0&st=0
strony: [ 1 ][ 2 ] - - [ 49 ][ 50 ][ 51 ] - - [ 242 ][ 243 ]