Forum OSKKO - wątek

TEMAT: oświatowy przegląd prasy
strony: [ 1 ][ 2 ] - - [ 36 ][ 37 ][ 38 ] - - [ 242 ][ 243 ]
cynamonowa02-04-2007 23:31:18   [#1801]

Będzie przedszkole dla dzieci z ADHD

Maria Bielicka, współpraca ola 2007-04-01, ostatnia aktualizacja 2007-04-02 09:06

Pierwsze w Polsce przedszkole dla dzieci z ADHD ma ruszyć od września w Poznaniu. Niepubliczną placówkę, która da wsparcie maluchom i ich rodzicom, chce utworzyć Stowarzyszenie Przyjaciół Dzieci i Młodzieży z ADHD

1-->
Dofinansowanie przedszkola obiecały już władze miasta. Problemem jest jeszcze znalezienie odpowiedniego lokum.

ADHD to zespół nadpobudliwości psychoruchowej. Utrudnia dziecku kontrolowanie własnych zachowań i skupienie uwagi. Ile dzieci w Poznaniu cierpi z powodu ADHD - dokładnie nie wiadomo. - Ale takich uczniów jest bardzo dużo. W Europie i w USA zaburzenia psychoruchowe stwierdza się u 5-10 proc. dzieci. W Polsce nie ma takich statystyk. Wydaje się jednak, że proporcje są podobne - mówi Joanna Stroemich, szkolny psycholog, związana także z poznańskim Ośrodkiem Diagnostyczno-Terapeutycznym dla dzieci z ADHD.

Pomóc dzieciom jeszcze przed szkołą

Na co dzień ADHD jest uciążliwe dla dzieci, rodziców i nauczycieli. Tomek, syn pani Małgorzaty, w gimnazjum jest od września. I do tej pory praktycznie sam nie jest w stanie odrobić lekcji. - A to zajrzy do komputera, a to wyjdzie na dwór, a to zaczepi młodszego brata. Efekt jest dopiero wtedy, gdy ktoś przy nim usiądzie i pomoże się skoncentrować - opowiada pani Małgorzata. Mateusz chodzi do II klasy gimnazjum. W grupie ma dwóch kolegów z ADHD. Jeden wciąż chodzi w czasie lekcji po klasie. I gada. Drugi pasjami tasuje karty. - To trochę przeszkadza, chyba bardziej nauczycielom niż nam - przyznaje Mateusz.

Pani Dorota, nauczycielka młodszych klas w jednej z poznańskich podstawówek: - Uczeń z ADHD nagle wstaje z ławki, szturcha kolegów albo w ogóle wychodzi sobie z sali. W końcu człowiek nie wie już, czy zająć się tym dzieckiem, czy nie zwracać na nie uwagi i poświęcić się lekcji z całą klasą.

Zwykle poważne kłopoty z koncentracją pojawiają się, gdy dziecko ma 5-7 lat i rozpoczyna naukę. Ale pierwsze problemy zaczynają się znacznie wcześniej. - I na tym właśnie etapie rodzice zupełnie pozbawieni są pomocy - mówi Elżbieta Kuczko, prezes stowarzyszenia, a na co dzień mama siedmioletniego Kuby, cierpiącego właśnie na ADHD. - Diagnostyka zaczyna się dopiero w szkole, a takie zaburzenia powinno się rozpoznawać już na etapie przedszkolnym. Wtedy też trzeba zacząć terapię. Stąd właśnie pomysł na utworzenie w Poznaniu przedszkola.

Wiedzieć więcej o ADHD

W placówce dzieci będą miały zajęcia z pedagogami i psychologami w 12-osobowych grupach. Ma to ułatwić dzieciom z ADHD adaptację w szkole, ale również funkcjonowanie w rodzinie. - Rodzice często skarżą się, że placówki edukacyjne nie chcą przyjmować dzieci z zaburzeniami rozwoju. Utworzenie przedszkola rozwiązałoby też ten problem - mówi Kuczko.

Stowarzyszenie, choć czeka jeszcze w sądzie na rejestrację, już nawiązało współpracę z Ośrodkiem Diagnostyczno-Terapeutycznym dla dzieci z ADHD.

W planach stowarzyszenia są też warsztaty i grupy terapeutyczne dla rodziców oraz placówka naukowo-badawcza monitorująca rozwój emocjonalny, psychofizyczny i intelektualny dzieci oraz nadzorujący ich terapię. Placówka ma być prowadzona wspólnie z Wydziałem Studiów Edukacyjnych i Wydziałem Psychologii UAM. - Mamy nadzieję, że dzięki niej uda się wykształcić pedagogów, którzy będą w stanie profesjonalnie opiekować się naszymi dziećmi - mówi Elżbieta Kuczko.

Stowarzyszenie chce uruchomić przedszkole od września, a w wakacje planuje obóz integracyjny dla rodziców i dzieci, które miałyby trafić do przedszkola. Powodzenie całego przedsięwzięcia zależy jednak od wsparcia ze strony miasta. Chodzi zwłaszcza o budynek i dofinansowanie zajęć. - Znam pomysł stowarzyszenia, ale nie ukrywam, że sytuacja z budynkiem jest patowa - mówi wiceprezydent Maciej Frankiewicz. - Stowarzyszenie chce samodzielnego budynku, a takim miasto nie będzie dysponować przez najbliższe dwa lata. Proponowaliśmy kilka innych lokalizacji, ale są to pomieszczenia przy funkcjonujących szkołach lub przedszkolach. Nie wiem, czy stowarzyszenie zdecyduje się na którąś z tych propozycji. A dofinansowanie placówka dostanie na pewno - dodaje.

Drugim etapem pomocy dzieciom z ADHD byłoby utworzenie niepublicznej szkoły integracyjnej (taka placówka działa już w Warszawie), właśnie na bazie przedszkola. Ale to dopiero, gdy przedszkolaki podrosną.
Marek Pleśniar03-04-2007 00:20:35   [#1802]

dziękuję violu za info - to ciekawe mocno :-)

apropos niedawnych dyskusji -

to nowy rynek

rzewa03-04-2007 03:07:33   [#1803]

hmmm...

tylko boję się, że to będzie niewypał, podobny jak w przypadku takich klas (było tu juz o tym) - takich dzieci nie można gromadzić razem, bo to grozi katastrofą....

Powoduje też, że nie rozwijają się tak jak mogą - to dzieciaki bardzo inteligentne, które się same nie stymulują do rozwoju, a wręcz przeciwnie...

Najlepsze rezultaty są, gdy takie dziecko jest w zwykłej grupie, w której takich dzieci jest nie więcej jak 20%

sprawdzałam to wszystko całkiem niedawno, bo miałam możliwość do przymierzenia się do szkoły dla takich dzieciaków - najlepiej by to była zwykła szkoła, ale dysponująca odpowiednim zapleczem kadrowym oraz pracująca w innym systemie niż klasowo-lekcyjny, albo chociaż nie tylko w tym systemie.
Marek Pleśniar03-04-2007 06:50:53   [#1804]

to sporo racji - choć przy pretensjach rodziców dzeci BEZ ADHD....

 

ponadto ciekawem czy w ogóle tyle się dzieci zbierze?

Marek Pleśniar03-04-2007 06:56:55   [#1805]

Nauczycielki Europy

Aleksandra Krzyżaniak-Gumowska
http://www.gazetawyborcza.pl/1,75480,4028955.html?nltxx=1014408&nltdt=2007-04-03-05-06 2007-04-03, ostatnia aktualizacja 2007-03-31 18:05

Jak żyją nauczycielki na państwowym w Polsce i innych krajach Unii

Zobacz powiekszenie
Fot. Anna Bedyńska
Antonella Terranova, Włochy: Kultura leci w dół, bo ukończenie szkoły to teraz zupełnie coś innego niż dawniej
5-->
Trzy szkoły, bez etatu. Włochy: Antonella Terranova, 43 lata

Stolica Sycylii Palermo. Godz. 7.05: Antonella robi espresso, makijaż, wrzuca na siebie: białą bluzkę, marynarkę, apaszkę - nauczycielka angielskiego musi budzić respekt. Jeszcze tylko obowiązkowe 3 minuty masażu ud - to tylko 3 minuty, zdąży.

Piero już czeka w samochodzie przed domem. 43-letnia Antonella ma narzeczonego, ale z nim nie mieszka. Zamężna już była i nie chce tego powtarzać. - Za wcześnie się wydałam. Miałam 21 lat, on był o 11 lat starszy. Psuć się zaczęło już rok po ślubie. Dziesięć lat spałam osobno na sofie. To dzieciak był, a nie dorosły mężczyzna.

Więc od dwóch lat jest Piero - chirurg, który operował jej pęcherzyk żółciowy. W każdą sobotę wozi Antonellę po kilku szkołach, bo Antonella nie lubi prowadzić, szczególnie w tłoku, który w Palermo jest prawie zawsze.

Pierwsza szkoła - godz. 8.15. To liceum językowe - połowa chłopców, połowa dziewcząt - spokojni, bo jeszcze nie do końca się obudzili. - To nieprawdopodobne, jak tutejsi nauczyciele angielskiego potrafią kiepsko mówić po angielsku - rzuca Antonella. Sycylijczycy, choć mieszkają na turystycznej wyspie, nie zawracają sobie głowy nauką angielskiego. Dlaczego z nauczycielami angielskiego miałoby być inaczej?

Antonella jest native speakerem. Choć anglistykę ukończyła na uniwersytecie w Palermo, do 18. roku życia mieszkała z rodzicami na Long Island w Nowym Jorku. Tato tęsknił za rodzinną ziemią, więc wrócili.

Godz. 11.05: Antonella powinna zacząć lekcje w kolejnej szkole, w Villabate, 8 km od Palermo. Ale stoi w korku. Antonella wzrusza ramionami. - Mówiłam im, że jak chcą, żebym prowadziła tu lekcje w sobotę, to najwcześniej o 11.15. Zwykle docieram na 11.20. 11.40: - Buon giorno! - dziewczęta z klasy Iq odstawiają krzesła na miejsca, bo już zdążyły sobie zrobić piknik pośrodku sali. Piero w samochodzie pod szkołą czyta gazety.

W klasie nad czarną tablicą - krzyż. Okna na parterze okratowane, za oknami bloki. To gimnazjum dla przyszłych nauczycielek klas podstawowych. Z 24 15-latek na liście na lekcji jest dziewięć. Bo pada. Bo długo czekały na nauczycielkę. Bo w Palermo wagary to normalka. Szczególnie w Villabate, kolebce mafijnej rodziny Moltalto.

Godz. 13 - dzwonek. Antonella już jest spóźniona do następnej szkoły - w porcie w Palermo ma ostatnią, najtrudniejszą lekcję - w szkole morskiej. Dociera po 30 minutach.

Przed wejściem ostrzega: - Uważajcie, to kompletna dzicz.

Siedemnastu 18- i 19-latków z klasy 4btm szkolącej przyszłych kapitanów żeglugi słychać już z daleka. Po sali latają papierki, na podłodze walają się niedopałki. Ryczą radośnie na powitanie nauczycielki. Któryś sobie przypomina, że schowali jej dziennik, i wspaniałomyślnie go przynosi, otrzepując po drodze z kurzu. Drą się jeden przez drugiego, dopóki Antonella, wcale nie głośno, zapyta: - Który do odpowiedzi?

Wtedy klasa dzieli się na połowę: jedni skupiają się wokół Antonelli i nazywają po angielsku części statku: stern, bow, captain's cabin, foremast... podczas gdy inni z nogami na stołach spokojnie czekają na koniec zajęć.

I tak wszyscy muszą zdać. Jak ktoś ma słabe oceny, rodzice przychodzą z awanturą - przecież to nauczyciel powinien zainteresować lekcją! Z rodzicami nie ma dyskusji. - Kultura leci w dół, bo ukończenie szkoły to teraz zupełnie coś innego niż dawniej - wzdycha.

13.42 - trochę wcześniejszy dzwonek kończy lekcje w całej szkole. W ćwierć minuty nikogo nie ma w klasie. Korytarze szybko pustoszeją. Tak samo pokój nauczycielski i gabinet dyrektora.

Antonella opada na przednie siedzenie samochodu: - Piero, do domu proszę.

Mężczyzna odkłada gazetę.

W domu Antonellę wita 21-letnia córka Laura i 19-letni syn Davide. Oboje całują matkę w policzek. Po dwóch latach już się przyzwyczaili do Piero: wiedzą, że nie chodzi o to, żeby zajął miejsce ich ojca, ale o to, że matka nie jest mniszką i potrzebuje mężczyzny.

Liczba dni pracy: 6 (dzieci do szkoły chodzą sześć dni w tygodniu, żeby mieć mniej lekcji w ciągu dnia). Nauczyciele, którzy mają etat w jednej szkole i ugruntowaną pozycję zawodową, jak przyjaciółka Antonelli, nauczycielka włoskiego, nie muszą tak jak ona pracować w soboty. Poza tym jej przyjaciółka ma już 29-letni staż pracy, a ona pracuje dopiero 10 lat.

Zarobki: 1,4 tys. euro za 18 godzin angielskiego w trzech szkołach - to maksimum, jakie może w szkole zarobić. Drugie tyle dorabia na uniwersytecie i jako tłumaczka przysięgła z angielskiego i francuskiego w sądach. Po dziesięciu latach pracy "nie zasłużyła" jeszcze na etat w szkole. Pracuje na umowę-zlecenie. Nie należy się jej płatny urlop. Znowu lepiej ma przyjaciółka, italianiści i historycy szybciej mają szansę na etat.

Wakacje: jeśli gdzieś wyjeżdża, to w rejs ze znajomą, jej łodzią. Na żaden hotel nie byłoby jej stać. No i raz na dwa lata stara się zabierać dzieci do Stanów - na Florydę albo do Nowego Jorku, ale musi uzbierać tylko na bilet lotniczy, bo jadą do rodziny jej matki.
 
Samochód: kilkunastoletni peugeot.

Utrzymanie domu: 700 euro za wynajem od znajomej po preferencyjnej cenie. To bliźniak otoczony murem na strzeżonym osiedlu. Ale z ładnym kawałkiem ogrodu!

Fryzjer: raz na trzy miesiące, 50 euro za strzyżenie z farbą.

Plany: Może tylko, żeby w następnym roku szkolnym dostać dwie szkoły, a nie trzy, tak jak teraz. Na marzenia o etacie w jednej szkole jeszcze za wcześnie.

Jedna szkoła, za to bez stopni. Dania: Tine Garnham, 42 lata

Aarhus, godz. 10.21: - Good morning - uśmiecha się ciepło Tine. Nazywają ją "Czarownicą". Pewnie dlatego, że ma niezliczoną ilość czarnych T-shirtów i bluzek oraz mnóstwo pierścionków na palcach. A do tego krótkie całkiem siwe włosy, choć ma dopiero 42 lata. A może dlatego czarownica, że na szafce w pokoju nauczycielskim nakleiła trupią czaszkę?

14 wystylizowanych 15-latków cichnie. Ostatni siada chłopak z pierwszej ławki, przy okazji pokazując wszystkim z tyłu obcisłe różowe majtki wystające spod opuszczonych wąskich dżinsów. To klasa 9b w szkole podstawowej w Viby, prestiżowej dzielnicy 250-tysięcznego Aarhus uważanego za kulturalną stolicę 5,5-milionowej Danii.

Budynki z czerwonej i żółtej cegły - nieotynkowanej ani na zewnątrz, ani od środka, jak w wielu innych duńskich szkołach. Były budowane tanio. Dlatego podłoga to po prostu beton. Na korytarzach zimno, co nie przeszkadza maluchom z pierwszych klas biegać na bosaka. Za oknami widać szeregowce.

Tine dopiero co wystawiła uczniom oceny za semestr, a dziewiątej klasie, która będzie się starać dostać do liceum, zależy na ocenach. Aż do ósmej klasy duńscy uczniowie nie dostają żadnych ocen. Nauczyciel na koniec semestru wypełnia kwestionariusz i omawia go podczas 20-minutowego spotkania z rodzicem. - To nie po duńsku, żeby straszyć dzieci rózgą. Dzieci uczą się, bo chcą. A jak nie chcą, nauczyciele muszą je zainspirować.

I chyba wychodzi im to nieźle: Tine nie wie, co to ściąganie na klasówkach, a uczniowie przygotowują się do lekcji.

Wszyscy, nawet dziewczyny z ostatniej ławki, te, które ostentacyjnie biorą udział w lekcji dopiero, jak je wprost zapytać, i zwykle nie trafiają z odpowiedzią, o Tine mówią: "Słodka".

Zanim została nauczycielką, imała się różnych zajęć w Danii i Anglii: była au pair, kelnerką, pokojówką w hotelu, kasjerką. Gospodynią domową - kiedy wyszła za mąż za Brytyjczyka i urodziła córkę. Rozwiodła się po dwóch latach. - Chyba dobrze ich rozumiem, bo wiele lat walczyłam o swoją tożsamość. Otwarcie z nimi o tym rozmawiam. Spędzam z nimi tyle czasu, że trudno byłoby mi ukrywać się za maską. Znają moje poglądy polityczne, wiedzą, że jestem feministką. Wiedzą, że jesteśmy parą z Glennym, wuefistą z tej samej szkoły, i że to nie on jest ojcem mojej córki. Wiedzą, że córka ma anoreksję. Dużo opowiadam im o swoich rodzicach. Ale wiem, gdzie przebiega granica. Na przykład mogę z nimi rozmawiać ogólnie o seksie, ale nigdy o moim własnym doświadczeniu.

- Christian, zaczniesz czytać? - prosi po angielsku Tine.

- W Chinach ludzie jedzą osiem, dziesięć albo dwanaście dań w Nowy Rok, ponieważ te liczby przynoszą szczęście - chłopak czyta płynnie z amerykańskim akcentem. Duńska telewizja puszcza filmy z duńskimi napisami, a nie z lektorem, więc młodym Duńczykom łatwiej złapać akcent.

Potem dyskutują o duńskich zwyczajach. - Teraz po pogrzebie ludzie piją kawę i się rozchodzą. Ale kiedy zmarła moja babcia - opowiada Tine - była stypa z dużą ilością jedzenia. Nie bardzo masz wtedy może ochotę na stek, ale na wsi taka była tradycja.

Sporo uczniom mówi o sobie, wypytuje o ich doświadczenia - w ten sposób uczą się języka.

Liczba dni pracy: z reguły cztery (poniedziałki ma wolne).

Na koniec roku dostaje: od uczniów ostatnich klas butelkę wina, choć w ogóle nie pije alkoholu.

Najgorsza rzecz, jaka ją spotkała ze strony uczniów: dostała pięścią w brodę. Niby przypadkiem, bo próbowała rozdzielić dwóch bijących się chłopców z 9 klasy. - To szok, kiedy coś takiego ci się przydarza. Oni uciekli. Ja poszłam do administracji, wypełniłam kilka kwestionariuszy dotyczących tego zdarzenia, zawsze tak robimy. Chłopak miał zakaz przychodzenia do szkoły przez trzy dni. Ale był w mojej klasie, więc po jego powrocie musiałam z nim porozmawiać. Nie powiedział, że jest mu przykro, ale widziałam, że jest. Powiedział, że to się nie powtórzy. To był pojedynczy przypadek. Nie mamy problemów z agresją w szkole.

Pozycja zawodowa nauczyciela: kiedy duńscy nauczyciele strajkowali jesienią przeciwko cięciom budżetowym na edukację, duński premier nazwał ich głupcami. Media temu przyklasnęły.
Zarobki: 15-16 tys. koron na rękę (mniej więcej 8 tys. zł).

Utrzymanie domu: Tine jest szczęściarą: od dwóch lat ma 5 minut piechotą do szkoły. Nauczycieli nie stać na zamieszkanie w tej willowej okolicy, większość dojeżdża. Tine też przez cztery lata wynajmowała mieszkanie w centrum - było taniej niż w Viby. Teraz 4,5 tys. koron wydaje na kredyt za 87-metrowy domek szeregowy, który kosztował ponad 1,073 mln koron duńskich (ponad 560 tys. zł). Drugie tyle do rat kredytu dokłada jej narzeczony Glenny. Kredyt wzięli wspólnie. Gdyby miała płacić sama, nie byłoby jej stać.

Oszczędności miesięczne (z wyjątkiem grudnia, stycznia i lutego): około 500 koron.

Samochód: Tine pożycza mercedesa od narzeczonego. Jego stać, bo więcej zarabia (poza lekcjami w szkole prowadzi fitness dla oldboyów i warsztaty motocyklowe), no i sprzedał swój poprzedni dom.

Hobby: Czyta po osiem książek naraz. Tak ją nauczyli rodzice. Maluje. Uwielbia Fridę Kahlo i Szekspira.

Plany: - Zostały mi 23 lata do emerytury. Będę pracować w szkole. Tu nigdy nie wiesz, co cię spotka. Każdy dzień jest inny. Mogę zaplanować lekcję, a w trakcie okaże się, że coś się stało podczas przerwy. I podczas lekcji muszę z nimi o tym porozmawiać. Dlatego lubię tę pracę.

Nauczyciel wychodzi z szafy. Francja: Helene Vallet, 30 lat

La Courneuve pod Paryżem, godz.10.00. Papierosa! Mózg Mademoiselle Vallet domaga się natychmiast nikotyny! Po trzech lekcjach ciągłego: "cisza", "nie szarpcie się" albo "chłopaki - spóźniliście się", ma pięć minut przerwy na odstresowanie. Płaszcz na siebie i za bramę - bo we Francji właśnie wprowadzono całkowity zakaz palenia w szkołach - nauczyciele nie mogą już palić w pokojach, toaletach czy nawet tuż przed budynkiem szkoły. Muszą wyjść poza bramę. Czekają już na nią angliści Monsieur Dumonteix i Mademoiselle Chaou.

W spisie nauczycieli widnieje jako Mlle Vallet. Tylko uczniowie najstarszych klas wiedzą, jak ma na imię. Przyszli pewnego dnia i z triumfem ogłosili: - Masz na imię Helene!

Mlle Vallet: - We Francji nauczyciele nie mają imion. Nie mają dla uczniów życia prywatnego. Nie pytają też o prywatne sprawy uczniów. Na przerwach zajmują się nimi specjalni wychowawcy, nie nauczyciele, ale często studenci. Wygląda to tak, że o 8 rano nauczyciel wychodzi z szafy, a po ostatniej lekcji się do tej szafy chowa. Ma tylko uczyć.

W niektórych szkołach nauczyciele chodzą w garniturach i garsonkach, żeby wyglądać poważniej. W gimnazjum w La Courneuve na przedmieściach Paryża nauczyciele też wyglądają, jakby dopiero co wyszli z teatru - Helene ma na sobie kilka warstw różnych bluzek, wisiorek z bursztynem, koraliki na nadgarstkach. Wszyscy są młodzi, zaraz po studiach. Mademoiselle Vallet jest najstarszą anglistką - ma 30 lat. Jest też jedną z najdłużej uczących nauczycielek w szkole - pracuje tu już cztery lata.

Co roku ze szkoły odchodzi około 20 z 70 nauczycieli. Bo na "imigranckie" przedmieścia, gdzie dwa lata temu płonęły samochody, ministerstwo edukacji wysyła nauczycieli zaraz po studiach. Takich, którzy nie mają jeszcze żadnych punktów, np. za staż pracy. Żeby przenieść się do "innej", czyli "lepszej szkoły", muszą zdobyć punkty i pracować przez co najmniej sześć lat w "trudniejszych warunkach".

Pierwszą reakcją Mademoiselle Vallet na wiadomość, że została przydzielona do La

Courneuve, było: "O nie, nie, nie, ja nie chcę tam pracować!".

"Tam", czyli w drugim pod względem ubóstwa miasteczku Francji. "Tam", gdzie dwa lata temu płonęły samochody i jedna szkoła. "Tam", gdzie trzy czwarte rodziców uczniów pochodzących z 30 krajów świata żyje z zapomóg. Gdzie tylko niewielka część uczniów pójdzie do liceum. Wokół szkoły rozciągają się szare blokowiska - na każdym balkonie rowery, walizki, zabawki. W oknach - anteny satelitarne. Mademoiselle Vallet nigdy nie chodziła po okolicy, "bo nic tam nie ma". Nie ma sklepów, fryzjera, kafejek, restauracji ani bistro, gdzie można zjeść lunch. Nie ma kina, teatru, galerii. Po pustych ulicach mało kto się przechadza, bo po co oglądać pozabijane deskami witryny sklepików.

Mademoiselle Vallet wsiada do metra i po 40 minutach wysiada u siebie - stacja: Châ-teau Landon, niedaleko Gare de l'Est w północno-wschodnim Paryżu. To zupełnie inny świat: kilkupiętrowe kamienice, sklepiki, knajpki, ludzie chodzą z zawiniętymi w serwetkę naleśnikami albo bagietkami w papierowej torbie - obrazek jak z wyobrażeń o paryskich ulicach.

Wynajmuje tu mieszkanie ze swoim chłopakiem Cédrikiem. Poznali się w Cambri-

dge, gdzie ona chciała zrobić magisterkę z anglistyki, ale w końcu nie zrobiła, "bo miała wiele innych ciekawych rzeczy na głowie".

Czy pobiorą się? - Nieee - mówi niepewnie Helene. - Nie mamy pieniędzy na wesele. Nie wiem, czy rodzice by zapłacili. W czerwcu zawrzemy PACS (umowa cywilna, która daje korzyści, m.in. finansowe: umożliwia np. dziedziczenie po partnerze, wspólne opodatkowanie po dwóch latach, korzystanie z ubezpieczenia społecznego i zdrowotnego partnera).

Liczba dni pracy: 4 (piątki ma wolne).
Szacunek dla nauczyciela: - Jesteś urzędnikiem państwowym, co oznacza, że nikt nie może cię zwolnić, co najwyżej przenieść do innej szkoły. Ludziom się więc wydaje, że skoro mam robotę na stałe, to nie mam co się wysilać, pieniądze i tak dostanę. A ja lubię pracować, zależy mi na tym, żeby uczniowie się nie zmarnowali. Żeby nie ugrzęźli na przedmieściach.

Najgorsza rzecz, jaka ją spotkała ze strony uczniów: - Nigdy nie byłam zastraszana, nie słyszałam też, żeby inni nauczyciele byli. Uczniowie, jak się biją, to między sobą. Nie ma czegoś takiego jak agresja w stosunku do nauczycieli. Zamieszki dwa lata temu wydarzyły się, kiedy szkoły miały akurat wolny tydzień. Dzwoniliśmy do siebie i zastanawialiśmy się, co zastaniemy po powrocie. A był spokój. Zaskakujący spokój. Żadnych śladów po "wojnie".

Od uczniów ostatnich klas dostaje na koniec roku: - Właściwie nic. Ale na Boże Narodzenie niektóre dzieci przynoszą nam czekoladki. Mnóstwo słodyczy przynoszą muzułmanie po końcu ramadanu. Ostatnio jedna dziewczynka pojechała na wakacje do Indii i przywiozła mi plastikowy naszyjnik.

Samochód: nawet nie myśli o jego kupnie - w Paryżu jest świetna komunikacja publiczna (metro, autobusy), a samochodów nie ma gdzie parkować. Jak z chłopakiem jadą gdzieś poza miasto, pożyczają samochód od jego rodziców.

Zarobki: 1,7 tys. euro na rękę - czyli powyżej średniej krajowej. W tym: dodatkowe 90 euro za zajęcia z dziećmi wolniej się uczącymi, 30 euro na połowę biletu miesięcznego, dodatek 60 euro za to, że mieszka w Paryżu (gdzie jest drożej).

Oszczędności: 800 euro miesięcznie.

Mieszkanie: 60 metrów kw. wynajmowane wspólnie z Cédrikiem. Koszt: 550 euro na osobę. Nie kupią go, bo raty miesięczne za 400 tys. euro kredytu wynosiłyby ponad połowę ich pensji. Mogliby kupić mniejsze, ale myślą o dziecku, więc byłoby ciasnawo. Może się przeprowadzą do innego miasta (Helene pochodzi z Bordeaux), a może się wyprowadzą na przedmieścia.

Hobby: - Kupuję za 18 euro kartę, za którą mogę chodzić do kina, ile razy chcę w miesiącu. Z reguły chodzę w środy i piątki. Lubię Woody Allena i brytyjskie komedie z Peterem Sellersem, a kiedy nie ma Cédrica - romansidła. Poza tym często chodzi na koncerty: lubi hip-

-hop, soul, jazz. Ostatnio była na koncercie CocoRosie - amerykańskiego duetu psycho-folkowego (30 euro). Dużo czyta, po kilka książek miesięcznie, ale dla oszczędności zapisała się do biblioteki. Na imprezach z przyjaciółmi robią didżejskie pojedynki, kto puści lepszą muzykę. Helene była didżejką, gdy miała 20 lat.

Fryzjer: Nie chodzi do fryzjera, nie robi makijażu. Nienawidzi kupować butów. Ostatnio musiała, bo poprzednie adidasy zaczęły przemakać.

Wakacje: wolnych dni ma całkiem sporo: 8 tygodni latem, 10 dni na Wszystkich Świętych, 2 tygodnie na Boże Narodzenie, 2 tygodnie w lutym i 2 tygodnie na Wielkanoc. Oszczędności wydaje na podróże. Była w Turcji, Maroku, Niemczech, Danii, Irlandii, na Ukrainie. Teraz w wakacje poleci do Stanów: Nowy Jork, Seattle i góry.

Plany: - Chciałabym zrobić jakiś kulturalny projekt, który połączyłby moją fascynację filmem z pracą i z dziećmi z przedmieść.

Nie możesz nawet krzyknąć. Estonia: Anu Ilves, 30 lat

Przedmieście Tartu, godz. 16.00. Anu przeprasza, że nieposprzątane (choć wszystko leży na swoim miejscu: akordeon, doniczka-żaba, miniwieża stereo, telewizor, DVD - żadnego kurzu), ale sprząta tylko w soboty. Jeszcze tylko musi zmienić czarny garnitur w prążki, w którym chodzi do szkoły, na coś luźniejszego.

W kuchni obiad przygotowuje Rein, jej chłopak - gotuje ten, kto pierwszy wróci do domu, ale śniadania to jego obowiązek. Poznali się jeszcze na studiach, są parą od półtora roku. Rein jest dyrektorem podstawówki na przedmieściach 100-tysięcznego Tartu, drugiego co do wielkości miasta Estonii.

Anu ma dwoje dzieci z poprzedniego związku: 7-letniego Karla Marka i 3-letniego Martina.

Urodziła się i wychowała w Voru, ok. 70 km od Tartu. Pięć lat studiowała w Tartu, potem ze swoim partnerem, ojcem jej dzieci, wyjechała na sześć lat do Vijondi. Rozstanie było dramatyczne - wyprowadziła się z walizkami i dziećmi z domu, który razem spłacali, nie zabrała nic. Żałuje, bo jakby byli małżeństwem, mogłaby się czegoś domagać w sądzie, a tak powiedział, że nic nie odda, i nie oddał. Ale w Estonii mało kto zawiera formalne związki. Żadna z przyjaciółek Anu nie jest mężatką, choć mają partnerów. Anu wzrusza ramionami: - Chciałabym mieć taki prawdziwy ślub, białą suknię, przyjęcie. Ale na razie nie mamy na to pieniędzy.

Od września Anu pracuje w szkole w bogatej dzielnicy Veeriku. Rano zabiera ze sobą synów: młodszy uczy się w przedszkolu tuż obok szkoły, starszy w jej szkole. Chodzi do klasy A. To ważne, bo do klas A chodzą dzieci bardziej bystre. - To nie jest

fair wobec dzieci z klas B. Ja tam wolę lekcje właśnie u nich, są bardziej naturalne. Te w klasie A trudno czymś zaskoczyć, wszystko wiedzą. To głównie dzieci z zamożniejszych rodzin.

W Dzień Nauczyciela lekcje prowadzą uczniowie najstarszych klas. - Wtedy im pokazujemy, jak to jest być nauczycielem! - śmieje się Anu. - Siedziałam rozparta w pierwszej ławce. Krzyczałam: "A ja tego nie zapiszę!". Dzieci siedziały z rozdziawionymi buziami. One nie mogły mnie wysłać z odrabianiem zadań do świetlicy.

W szkole Anu nauczyciele właściwie nie spotykają się w pokoju nauczycielskim, na każdych dwóch z nich przypada wspólny pokoik koło klasy.

Gdyby Anu jeszcze raz wybierała studia, nie zostałaby nauczycielką. Pewnie poszłaby na ekonomię. Znajomych ze studiów, którzy cały czas są nauczycielami, może policzyć na palcach jednej ręki. Pracują w prywatnych firmach albo powyjeżdżali za granicę.

O godz. 21 Anu kładzie dzieci spać i pada do niebieskiego łóżka w sypialni z niebieskimi firankami. Od 6 rano jest na nogach i na nic już nie ma siły. Nawet na przeczytanie książki. - Wiem, że powinnam. Nawet bym chciała. Ale po przeczytaniu dwóch stron zasypiam, a potem nie pamiętam, co było na poprzednich. Mam nadzieję, że jak dzieci trochę dorosną, będę miała więcej czasu dla siebie.

Liczba dni pracy: 5.

Mieszkanie: 60 m kw. w 4-piętrowym bloku na przedmieściach Tartu kupili w czerwcu za 1 mln estońskich koron (ok. 250 tys. zł), na kredyt. Raty miesięczne: 8 tys. koron (ok. 2 tys. zł). Nie stać ich było na mieszkanie w centrum Tartu, bo po integracji z Unią Europejską ceny nieruchomości, tak jak w Polsce, gwałtownie poszły w górę. Na klatce schodowej śmierdzi kotami. Ale niedaleko jest las.

Zarobki: 8 tys. koron estońskich. Standard pracy to 21 godzin tygodniowo. Dodatkowo można jeszcze przepracować do 13 godzin i zarobić 4 tys. koron więcej, ale dyrektorzy wolą zatrudnić innego nauczyciela na pół etatu, niż dorzucać dodatkowe godziny. Anu nie ma czasu na dawanie prywatnych lekcji.

Oszczędności: żadnych.

Samochód: biały seat cordoba z niedziałającym prędkościomierzem. Reina. On ma służbowy, więc jej odstępuje swój. Rein zarabia więcej niż ona.

Najgorsza rzecz, jaka się jej przytrafiła ze strony uczniów: przekleństwa i pyskowanie. - Prosisz np. "Podaj zeszyt" i słyszysz: "Pierdol się". I nic nie możesz zrobić, nawet krzyknąć, bo to by pokazało, że uczeń wyprowadził mnie z równowagi, nawet postawić złej oceny nie mogę, bo ocena nie może być karą. Idziesz do wychowawczyni klasy i jej opowiadasz. Ona wysyła SMS-a do rodziców.

Hobby: bez żadnych wydatków. W domu gra folkowe melodie na akordeonie i klasyczne na pianinie. Osiem lat uczyła się w szkole muzycznej. Co piątek o godz. 18 spotyka się ze swoimi przyjaciółmi ze studiów i śpiewa w chórze. Z chórem była we Włoszech, Wielkiej Brytanii i w Niemczech. Chciałaby się zapisać na aerobik. Co miesiąc wychodzą z Reinem do teatru albo na koncert. W ubiegłym roku chodzili na lekcje tańca latynoskiego. A jakiś czas temu - z tego Anu jest najbardziej zadowolona - pojechali nawet na koncert Metalliki do Tallina!

Wakacje: jeszcze nie wie.

Plany: nie ma czasu myśleć o planach. Żyje z dnia na dzień.

Każdy wie lepiej, jak wychowywać. Polska: Elżbieta Pomorska, 45 lat

Lublin, godz. 9.35. Nauczycielki z dziennikami wpadają i wypadają z pokoju nauczycielskiego, druga przerwa trwa tylko pięć minut.

Średniej wielkości gimnazjum w dzielnicy Kalinowszczyzna, wokół blokowisko, 5 minut drogi do lubelskiego zamku. Krzyż i godło w każdej sali. Uczniowie poubierani na ciemno, czarno, granatowo, szaroburo.

Elżbieta Pomorska ma lekcje z pierwszą i z trzecią klasą. Woli tych starszych, bo spokojniejsi, potrafią się skupić. Pierwszaki kręcą się, gadają, non stop trzeba uważać, czy nie ściągają pracy domowej. Nauczycielka mówi głośno, bo za oknem co chwila zatrzymują się autobusy: - Kto jest gotowy? Wojtek? Ola? Kasia?

Dzieci same jakoś nie chcą się zgłaszać. Nie ma rąk w górze. Choć z drugiej strony można zachęcić je do aktywności, np. kiedy trzeba zrobić gazetkę wielkanocną albo z kartonu zrobić brytyjską budkę telefoniczną. Pod jednym warunkiem: że postawi się ocenę. Za ocenę uczniowie będą pracować, bez oceny - nie mają czasu.

Czwartek Elżbieta Pomorska ma wolniejszy. Ostatnią lekcję kończy o godz. 11.20 i spacerkiem wraca do domu. Niski blok z lat 70., ocieplony, pomalowany na kolorowo. Siadamy w saloniku, obok sypialnia i pokój 20-letniego syna, studenta historii. Elżbieta podaje herbatę. - Złapałam raz ucznia, który kartkówkę pisał sobie i koleżance. Kartkę miał podpisaną jej imieniem i nazwiskiem. I wie pani, ona się później zapierała, że nie wie, dlaczego on pisze tę kartkówkę za nią. A prawda jest taka, że on się uczy solidnie, a jej się nie chciało nauczyć i jakoś go namówiła.

Opowiada to, bo tego samego dnia na lekcji Wojtek z ostatniej ławki co chwila usiłował przepisać od kogoś pracę domową z niemieckiego.

- Kiedyś były grzeczniejsze dzieci, większa dyscyplina. Myśleliśmy, że minister Giertych zaprowadzi porządek. Mundurki to bardzo dobry pomysł. Żeby pani przyjechała w lecie do szkoły, to dopiero by pani zobaczyła - dziewczyny z brzuchami na wierzchu, w krótkich spódniczkach. No, nie chodzi przecież o garnitur, ale koszulka taka sama, sweterek rozpinany.

Najgorsza rzecz, jaka ją spotkała ze strony uczniów: - Uderzenie nauczyciela? Nie, takich rzeczy to u nas w szkole nie ma.

Szacunek do nauczyciela: - Upada. Prestiżu nie ma już ten zawód. Mówi się, że ten, kto po studiach idzie do pracy w szkole, nigdzie indziej żadnej pracy nie znalazł. I do tego ta medialna nagonka. Jak coś się dzieje z dzieckiem, to zaraz: "A gdzie była szkoła?". Każdy wie lepiej, jak wychowywać młodzież. A nauczyciele naprawdę są dobrze wykształceni: niektórzy mają po dwa-trzy fakultety, obowiązkowe kursy doszkalające w ciągu roku. My chcielibyśmy trochę zaufania.

Liczba dni pracy: 5 + 2. Od poniedziałku do piątku w gimnazjum: 18 godzin etatu. - Ale to są gołe lekcje, a w sumie pracuje się 40 godzin: rady pedagogiczne, konsultacje dla rodziców, konsultacje dla uczniów, sprawdzanie kartkówek, przygotowywanie się do lekcji. Od piątkowego wieczoru do niedzieli mam lektoraty dla studentów Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej - po osiem godzin dziennie. Od 17 lat tak pracuję. Cały tydzień. Wcześniej po szkole pędziłam do szkół językowych. Podoba mi się, że w tej pracy godziny są zmienne, ciągle dzieje się coś innego. I mogę się rozwijać: dla studentów muszę czasem przygotować słownictwo medyczne, innym razem biznesowe albo kosmetyczne.

Mieszkanie: 3-pokojowe, własnościowe. Wykupiła je z kwaterunku z mężem w 1990 roku, dziesięć lat temu się rozwiodła. Opłaty: 700-800 zł.

Hobby: jak ma wolną chwilę, lubi sobie poczytać kolorowe miesięczniki. W ramach odchudzania kupiła sobie miesięcznik, do którego było dodane DVD z kursem tańca brzucha. Teraz staje przed telewizorem w salonie koło wygodnej sofy z brązowej skóry i próbuje załapać te ruchy bioder. - Ale to tylko w ramach odchudzania - podkreśla.

Wakacje: rozpromienia się. - Postanowiłyśmy zaszaleć z koleżankami z pracy i pojechałyśmy na wycieczkę do Izraela. No, brak słów, żeby opisać, jak było. W tym roku może będzie Grecja.

Zarobki: 1613 zł w gimnazjum - Elżbieta Pomorska pokazuje odcinek z wypłaty. - Koledzy mnie zobligowali, żebym pokazała, bo mówi się, że nauczyciele zarabiają po 3 tys. Gdzie, jak ja już zarabiam maksymalną kwotę za staż pracy. Nauczyciel mianowany dostaje 1,4 tys. zł. Nie chcę nawet myśleć, ile ma nasza stażystka, widziała ją pani na korytarzu.

Na lektoratach zarabia drugą pensję albo i więcej. Bez tego byłoby ciężko. - Jak się skończą te prace dodatkowe, to jest otwarta furtka za granicę. Wielu nauczycieli już uczy angielskiego w Anglii.
Marek Pleśniar03-04-2007 08:05:42   [#1806]
Corine Lesnes/02.04.2007 08:00
Szkoła o zaostrzonym rygorze
Ciągłe rewizje, obmacywanie, obelgi – na takie traktowanie narażonych jest 100 tysięcy uczniów z nowojorskich szkół
Wszystko to odbywa się w ramach programu walki z przestępczością i przemocą wśród nieletnich. Szkoły są strzeżone i przypominają oblężone twierdze. W takiej atmosferze łatwo o nadużycia.
17-letni Jonathan Clark nie rozstaje się ze swoją ekierką, której używa na zajęciach technicznych. Jest w klasie maturalnej szkoły lotniczej w Long Island City, naprzeciw Manhattanu. Rankiem 24 października 2006 roku trzydzieści samochodów policyjnych otoczyło liceum. Wysiadło z nich kilkudziesięciu agentów, a przy wejściu do szkoły zainstalowano wykrywacze metalu.

Trzy godziny później uczniowie wciąż jeszcze stali w kolejce do wejścia. Poranne lekcje zostały zakłócone lub odwołane. Zarekwirowano 617 telefonów komórkowych i odtwarzaczy iPod, których nie wolno przynosić do szkoły. Nie znaleziono natomiast żadnej broni... Z wyjątkiem ekierki Jonathana Clarka i innych przyrządów uznanych za "mogące stanowić zagrożenie dla społeczeństwa", ale tolerowanych, ponieważ są potrzebne na zajęciach szkolnych.



Prawie 100 tysięcy uczniów z 88 gimnazjów i liceów w Nowym Jorku poddawanych jest codziennie kontroli wykrywaczem metalu. Uczniowie skarżą się, że muszą zdejmować paski, są bezceremonialnie obmacywani, a gdy okazują niechęć do tych poczynań, słyszą wyzwiska pod swoim adresem.

Chociaż miasto stało się jednym z najbezpieczniejszych w Stanach Zjednoczonych, nowojorska policja (NYPD) nadal kontroluje szkoły, jak za czasów burmistrza Rudolfa Giulianiego. Stale patroluje je 200 policjantów i 625 agentów służb bezpieczeństwa. Wydział ds. szkół NYPD ma więcej funkcjonariuszy niż cała policja Detroit czy Baltimore. – Szkoły zaczynają przypominać więzienia dla dzieci – uważa Donna Lieberman, dyrektorka w Nowojorskim Stowarzyszeniu Obrony Wolności Obywatelskich (NYCLU), które właśnie opublikowało raport w sprawie "kryminalizacji sal lekcyjnych".

Od kwietnia do grudnia 2006 roku lotne brygady skonfiskowały 17 tysięcy przedmiotów, ale żadnej broni palnej. Nadużycia zdarzają się nie tylko w Nowym Jorku. W Atlancie dzieci z niektórych szkół są co rano ustawiane pod murem i zmuszane do zdejmowania obuwia. W stanie Missisipi każdego ucznia zamieszanego w bójkę doprowadza się do więzienia, niezależnie od tego, jak poważny okazał się incydent.
Iwona203-04-2007 09:34:19   [#1807]

Nauczyciele poznali zawód przyszłości

Agata Czaja, Toruń
2007-04-02, ostatnia aktualizacja 2007-04-02 15:05

Mentor multimedialny potrafi założyć stronę internetową, przygotować zdjęcia i grafiki do druku, prowadzić lekcje i kursy przez sieć. W Kujawsko-Pomorskiem jest już kilkunastu takich specjalistów.
Właśnie zakończył się pierwszy etap projektu "Mentor multimedialny - zawód przyszłości". Uczestniczyli w nim pedagodzy, którzy swoją wiedzę chcą przekazać w ciekawy i nowatorski sposób. Program skierowany był także do nauczycieli zagrożonych procesami restrukturyzacyjnymi w szkolnictwie. Na pierwszy ogień poszli belfrzy z powiatów toruńskiego (ziemskiego i grodzkiego) oraz golubsko-dobrzyńskiego..

Na szkolenia złożyło się ok. 150 godz. zajęć w pracowniach komputerowych i ok. 140 godz. kursów on-line z wykorzystaniem platform e-learningu, czyli witryn internetowych, dzięki którym można się uczyć na odległość. Były też indywidualne konsultacje i spotkania z doradcami zawodowymi. Nauczyciele poznali m.in. przygotowywanie graficznych materiałów do druku i internetu, tworzenie animacji i gier szkoleniowych oraz obróbkę wideo i dźwięku do celów dydaktycznych.

Ewa Prajwowska i Anna Podkowska-Fehlau są nauczycielkami w Szkole Podstawowej w Osówce. Pierwsza uczy języka polskiego, druga przyrody i informatyki. Od wczoraj mogą się poszczycić mianem mentora multimedialnego. - Nauczyłyśmy się bardzo wielu rzeczy, przede wszystkim praktycznych - mówi Podkowska-Fehlau. - Wiemy, jak projektować strony internetowe i platformy e-learningowe.

- Do czego przydają się takie umiejętności? - pytam.

- Do wszystkiego - mówią zgodnie. - Chociażby do tworzenia czy uzupełniania strony internetowej szkoły. Możemy robić gry językowe, animacje wykorzystujące technologię flash, przygotowywać obrazki na lekcje, ale także do gazetki szkolnej. Radzimy sobie z Corelem, który jest przecież potężnym programem graficznym. Na tych kursach każdy nauczyciel znajdzie dla siebie wskazówkę, jak uatrakcyjnić swoje lekcje i przyciągnąć uwagę uczniów.

Pedagodzy potrafią także uczyć przez internet, co - jak podkreślają trenerzy - jest bardzo ważne, bo e-learning robi coraz większą karierę, a osób z tymi umiejętnościami brakuje w szkołach. Projekt podniósł kwalifikacje nauczycieli, a jednocześnie zwiększył ich atrakcyjność na rynku pracy.

- Zgłosili się do nas zarówno nauczyciele informatyki, jak i osoby nieznające się na komputerach - mówi Jolanta Gawryś, trenerka mentorów. - Szkolenie nastawione było na samodzielne stworzenie profesjonalnego kursu o dowolnej tematyce. Wszyscy sobie świetnie poradzili, bo uczyli się od siebie i cały czas sobie pomagali.

Nowe szkolenia na mentora zaczną się za dwa tygodnie w powiatach: grudziądzkim (grodzkim), brodnickim, wąbrzeskim i bydgoskim (ziemskim). Od 1 kwietnia zajęcia ruszą w kolejnych czterech okręgach. - Kursy cieszyły się ogromnym zainteresowaniem, ale jeszcze nie wiem, czy będzie następna edycja - mówi Krystyna Dowgiałło, toruńska radna, ekspert kluczowy projektu.

Program "Mentor multimedialny - zawód przyszłości" jest współfinansowany ze środków unijnych i budżetu państwa.

http://praca.gazeta.pl/gazetapraca/1,74785,4032626.html
cynamonowa05-04-2007 13:32:04   [#1808]

MEN potwierdza: będzie medal KEN dla ks. Jankowskiego

met PAP 2007-04-05, ostatnia aktualizacja 2007-04-05 13:11

Wicepremier, minister edukacji Roman Giertych przyzna księdzu prałatowi Henrykowi Jankowskiemu Medal Komisji Edukacji Narodowej - poinformowała w czwartek rzeczniczka MEN, Aneta Woźniak. "Przyznanie Medalu KEN księdzu prałatowi będzie dla ministerstwa edukacji zaszczytem" - dodała.

Zobacz powiekszenie
fot. Damian Kramski / Agencja Gazeta
Według ministra Giertycha ks. Jankowski jest wzorem wychowawcy
1-->
"Formalnie decyzja o przyznaniu medalu nie została jeszcze podpisana, ale z pewnością tak się stanie" - powiedziała Woźniak. Rzeczniczka potwierdziła w ten sposób ubiegłotygodniowe doniesienia medialne o przyznaniu medalu Jankowskiemu.

Nie odpowiedziała na pytanie, kto złożył wniosek o przyznanie medalu prałatowi, ani za jakie zasługi na polu edukacji otrzyma on to odznaczenie. "O szczegółach wniosku poinformujemy, kiedy decyzja zostanie podpisana" - zaznaczyła rzeczniczka.

"Przyznanie Medalu KEN księdzu prałatowi będzie dla ministerstwa edukacji zaszczytem" - dodała.

Medal dla ks. Jankowskiego "to kpina"

Nie wszyscy podzielają opinię resortu. Czwartkowa "Gazeta Wyborcza" napisała, że uhonorowany Medalem KEN prof. Janusz Greger z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi chce oddać swoje odznaczenie, bo nie zgadza się z przyznaniem go księdzu Jankowskiemu.

Zapowiedź przyznania prałatowi medalu skrytykował także Związek Nauczycielstwa Polskiego. "To kpina ze środowiska nauczycielskiego" - powiedział "GW" prezes ZNP Sławomir Broniarz. Szefowa sejmowej komisji edukacji Krystyna Szumilas (PO) mówiła na konferencji prasowej, że Giertych w ten sposób "złamał dotychczas obowiązujące zasady".

Dla kogo medal KEN?

Zgodnie z rozporządzeniem ministra edukacji narodowej, medal KEN nadawany jest "za szczególne zasługi dla oświaty i wychowania, w szczególności w zakresie działalności dydaktycznej, wychowawczej i opiekuńczej, twórczości dla dzieci i młodzieży oraz kształcenia i doskonalenia nauczycieli".

Medal może być przyznany autorom wybitnych prac pedagogicznych, nauczycielom legitymującym się co najmniej 7-letnią wyróżniającą się działalnością dydaktyczną i wychowawczą, autorom utworów literackich, popularnonaukowych, dzieł scenicznych, muzycznych, plastycznych, filmowych, które wywierają szczególnie wartościowy wpływ wychowawczy i edukacyjny na dzieci i młodzież.

Medal nadaje minister edukacji z własnej inicjatywy albo na wniosek: innego ministra (kierowników urzędów centralnych), rektora szkoły wyższej, wojewody, kuratorium oświaty, organu prowadzącego przedszkole, szkołę lub inną placówkę wychowawczą, oświatowej organizacji pozarządowej, związku zawodowego, kierownika placówki dyplomatycznej lub konsularnej Rzeczypospolitej Polskiej.
annah06-04-2007 13:42:33   [#1809]

Skreślane oceny w tyczyńskim gimnazjum

Agata Kulczycka 2007-04-05, ostatnia aktualizacja 2007-04-05 19:16

Rodzice uczniów z gimnazjum w Tyczynie poskarżyli się aż do ministerstwa, że dyrektorka szkoły skreśla oceny wystawione przez innych nauczycieli. Sprawą zainteresowało się podkarpackie kuratorium

0-->
O problemach z ocenami w tyczyńskim gimnazjum "Gazetę" poinformowali rodzice. - Czy może być tak, żeby dyrektor szkoły skreślał oceny wystawiane przez innych nauczycieli? Taka sytuacja miała u nas miejsce i nie dotyczy wcale ocen z jednego przedmiotu i od jednego nauczyciela, a od kilku osób - zgłasza rodzic dzwoniący do redakcji.

Bożena Żurawska, dyrektor gimnazjum w Tyczynie, przyznaje, że rzeczywiście skreśliła oceny wystawione przez innych nauczycieli. - Koniec pierwszego semestru i konferencja klasyfikacyjna odbywały się u nas 30 stycznia. Do tego czasu uczniowie mieli czas na to, by poprawiać oceny na semestr. Tymczasem już 19 stycznia nauczyciele wpisywali uczniom oceny na nowy semestr - wyjaśnia dyrektor Żurawska. - Dzwonili do mnie w tej sprawie rodzice, przychodzili uczniowie, skarżąc się, że nie skończył się pierwszy semestr, a już są oceniani na następny, że nie mają czasu nawet odsapnąć, dlatego zareagowałam - mówi Bożena Żurawska i dodaje: - Dotyczyło to trzech czy czterech nauczycieli, a oceny były wystawiane w różnych klasach. W szkole obowiązują pewne zasady, nie było powodu, żeby je naginać.

Oceny ze wszystkich przedmiotów wystawione przed 30 stycznia już na nowy semestr zostały przekreślone. - Z tyłu dziennika zamieściłam adnotację, że zostały wystawione w trakcie trwania pierwszego semestru - wyjaśnia dyrektorka tyczyńskiego gimnazjum i podkreśla: - Merytorycznie nie mogę podważać żadnej oceny wystawionej przez nauczyciela. Ale w szkole obowiązuje wewnątrzszkolny system oceniania, daje on prawo każdemu rodzicowi kwestionować prawny sposób wystawienia oceny. Mogłoby się zdarzyć, że na koniec roku rodzice zakwestionowaliby termin wystawienia ocen. Musielibyśmy powoływać specjalne komisje i rozpatrywać skargi. Chciałam uniknąć takich sytuacji.

Niektórym uczniom i rodzicom to się nie spodobało i swoją skargę w tej sprawie skierowali do Ministerstwa Edukacji. MEN odesłał ją do rozpatrzenia kuratorium oświaty. Dopiero w tym tygodniu kuratorium ustaliło swoje stanowisko, ale nie chce o nim informować. - Wysłaliśmy je do Tyczyna, bo najpierw powinna je poznać dyrektorka szkoły. Ale zapewniam, że jest ono takie, iż usatysfakcjonuje rodziców - mówi Jerzy Cypryś, podkarpacki kurator oświaty.
beera06-04-2007 14:34:27   [#1810]

powala fachowość

AnJa06-04-2007 15:17:21   [#1811]
czyja?
Gaba06-04-2007 16:10:13   [#1812]

obustron... no dobra.

A jak wg Was powinien się zachować dyrektor, gdy nauczyciele tak zrobią.

U nas jest zapis, ze po klasyfikacyjnej radzie można wpisywać oceny na nowy semestr

zgredek06-04-2007 16:20:52   [#1813]
nie widze problemu - oceniamy rocznie - czy to ważne do której rubryki wstawimy ocenę?
Gaba06-04-2007 16:22:15   [#1814]
no to po co klasyfikacja śróroczna - podsumowująca rok.. (wg mnie po nic, ale w prawie jest...)
zgredek06-04-2007 16:26:28   [#1815]
no po nic
beera06-04-2007 16:31:22   [#1816]

klasyfikacja środroczna dzieli rok na dwie częsci

w pierwszej wystawia sie oceny do klasyfikacji srodrocznej, w drugiej kontynuuje się ten proceder idąc aż do klasyfikacji rocznej

klasyfikacji śródrocznej dokonuje się w czwartek o 14 a w piętek o 8 rano wstawia się oceny dalej- po prostu kontynuując dzielo oceniania

Moim zdaniem problem wynika z niezrozumienia, co to jest klasyfikacja śródroczna i szukania sobie problemow, tam gdzie ich nie ma.

Ciekawam, co na ten temat powie KO

beera06-04-2007 16:32:22   [#1817]
(dla mnie klasyfikacja środroczna nie jest po nic- dlatego nawet powiększyłam ich liczbę do dwóch)
zgredek06-04-2007 16:35:37   [#1818]

asiu rozwiń jeśli możesz

beera06-04-2007 16:38:10   [#1819]

a co i po co?

zgredek06-04-2007 16:39:03   [#1820]

dla mnie klasyfikowanie śródroczne jest tylko informacją - nie mającą żadnych skutków formalnych

jako nauczyciel mogłabym takowe informacje przekazywać rodzicom co jakis czas bez formalnego uchwalania rady pedagogicznej o przyjęciu wyników klasyfikacji

Rycho06-04-2007 16:39:34   [#1821]

a po co?

jest taka możliwość robić więcej niż jedną klasyfikację śródroczną.
 
Asia z niej skorzystała, bo widzi taką potrzebę. Uważam, że z punktu widzenia uczenia młodego człowieka im częściej będzie się przyglądac jego efektom, tym lepiej.
 
tylko, że nam (nauczycielom) się po prostu robić tego nie chce.
I to jest moim zdaniem podstawowy powód negowania takich rozwiązań.
zgredek06-04-2007 16:39:53   [#1822]
a właściwie, to chyba po nic;-)
Gaba06-04-2007 19:22:24   [#1823]

pytanie (rozważanie problemu) o obecną klasyfikację śródroczną nie wynika z negowania rozwiązań Asinych.

Nie podoba mi się obecne umocowanie prawne - moim podejściu jest ono bezwartościowe i mało skuteczne, gdyż nie niesie zadnych skutków prawnych. Naiwność obecnego polega także na tym, iż "po prostu wiedzieć" i po prostu "tak to robimy" nie pasuje do tradycji.  Klasyfikowanie dwa razy do roku - jest bezwartościowe... klasyfikowanie częstsze, rytmiczne wydaje mi się lepsze. 

My robimy badania, idziemy system comiesięcznych badań w pewnym rytmie (badania porównywalne pomiędyz klasami) - a robimy co miesiąc wielką wspólną klasówkę dla klas np. III  (i to na oceny) to dlatego, że chcemy by miał uczen informację zwrotną,  co miesiąc i doping. Kij i marchewka. Podobne to do częstego klasyfikowania, my mamy w miarę podobne narzędzia.

 

Itp.

beera06-04-2007 19:33:43   [#1824]

trochę nie zrozumiałam, co masz na mysli- z jednej strony negujesz klasyfikację środroczną z drugiej uwazasz, że lepsza byłaby częstsza niż raz do roku ( bo środroczna jest raz).

Nie wiem też na czym polega naiwnośc obecnego klasyfikowania- bo nie wiem u kogo ta naiwność się przejawia- u Ciebie w szkole?
U kogoś innego?

Każdy ma gaba swoje rozwiązania, ten kto klasyfikuje środrocznie raz, tez ma swoje badania, narzedzia- byc może zakladanie, że jest jego sposob myślenia naiwny nie jest dobre.
A juz na pewno nie powinno się mówic, że cos jest bezwartosciowe- bo to wiedzą Ci, ktorzy to, czy tamto rozwiązanie stosują.
Na pewno jest jednak bezwartościowe w tych szkołach, ktora uważa swoje działanie za bezwartościowe- w podejściu nauczycieli i dyrektorów do problemu tkwi bowiem sens  dzialania.

........

Co do umocowań prawnych- w moim przekonaniu jest ono niezłe, bowiem otwiera bardzo dużo róznych mozliwości i daje szkole szansę na szukanie wlasnych, ciekawych rozwiązan, nie ograniczając jej w jedynych slusznych rozporządzaniowych rozwiazaniach.

Rozporządzenie o ocenianiu mi się nie podoba w wielu aspektach, ale akurat nie w tym, o jakim piszesz, bo to daje szkole szanse na autonomię.

Byc może obecna ekipa wpadnie na pomysł zaostrzenia zapisow, bo ma taką tendencję- ja tego nie popieram, to trochę tak jak z rozporządzeniem w sprawie ramowych statutow- mi zapisy zaostrzające nie były potrzebne, bo potrafię korzystać z tym przepisow, ktore mam.

Gaba06-04-2007 20:09:28   [#1825]

to nie tak.

nauczyciel uczy tak, jak sądzi, że powinien - to jest pierwsze i podstawowe prawo pedagogiki. Uważam, że obecne umocowania prawne są fatalne, bo są ozdobnikiem prawnym po Łybackiej. Ona poszła w kierunku, którego nie akceptuję. Po prostu informować... może nie tak kultura oceniania, nie tradycja (tzw. standard oceniania). Nie toleruję alergicznie oceniania opartego na pomiarze.

Ty uczysz tak, jak sądzisz, że powinnaś. Lubisz klasyfikowac - lubisz po prostu informować, uważasz, ze 4 czy 3 okresy w roku coś dają - to tak rób. Zupełnie fajnie.

Ja uważam, że lepiej mi  sie pracuje nie nad klasyfikacją, a nad zsynchornizowanymi badaniami opartymi na ocenianiu sumatywnym. I tyle. O gdybym nie musiała w ogóle klasyfikować... - ale to jest sprzeczne z polską tradycją i... ma także bardzo negatywne skutki., nauczyciele nie poradziliby sobie i ja znimi też.

Mnie jest klasyfikowanie tzw. po prostu informowanie nie potrzebne. Badania - tak, informowanie oparte na określonych skutkach - tak. Zaspokajanie określonych interesów przy ocenianiu - tak. Równośc podmiotu oceniania - tak.

Ocenianie formatywne tak. Klasyfikacja śródroczna nie. - szkoda czasu i zabiegów.

beera06-04-2007 20:33:33   [#1826]

to trochę jak dyskusja o wyższości swiąt...

czy ktoś, kto uważa, że klasyfikowanie sródroczne czemuś słuzy jest z załozenia przeciwko ocenianiu formatywnemu?

Po co w dyskusji o tym, czy klasyfikacja sródroczna jest "po nic', czy czemys sluży, uznawac tych, ktorzy w tej dyskusji wyznają pogląd, że "nie jest po nic" za przeciwnikow oceniania formatywnego?

Niepotrzebnie to tak, gaba, ustawiasz.

To nie są przeciwstawne sprawy- zapewniam Cię, ze znam szkoły, gdzie świetnie funkcjonuje ocenianie i dwie klasyfikacje śródroczne. Nie ma tu- "jeśli ktos nie jest biały, to jest czarny"

Gaba06-04-2007 21:07:46   [#1827]

;-)))

po co ustawiam? ba!

Bardzo dobre pytanie, bo uczę tak, jak sądzę, że powinnam - pytasz o tzw. przekonania nauczyciela, które leżą u podstaw nauczania i skuteczności...

 

Asiu - mnie obecny poziom rozwoju oświaty w Polsce drażni, to co się stało od Łyubackiej jest jedną wielką czarną dziurą... nie zgadzam się na to. Wierzę jednak, że po kilku latach zastoju będę mogła  zrealizowac swoje marzenia.

z dala od tego prawa i od tej rzeczywistości, gdzie jest starszno i durno.

Klasyfikacja taka jak jest - mnie jest po nic, bo wywodzę się z innego nurtu. Dla mnie to jakis ozdobnik prawny - wiążący się z tradycją i tylko dlatego nie nalezy tego zmieniać (nie zmienia się zakorzenionych w tradycji układów). Toby dopiero nauczyciele płakali. Ty wiesz, co z tym zrobić i ja poradziłam sobie po swojemu -

U miesz sobie poradzić z klasyfikacja kilkukrotną - umiesz dac infomacje zwrotną... daj. I to jest wszystko. Ja sobie nie radzę. Mnir nic nie mówi danie komuś oceny - bardzo dobrej, to jest tak grzybek lub liczba 8. Czemu osiem, czemu grzybek.

beera06-04-2007 21:40:49   [#1828]

Ja sobie nie radzę. Mnir nic nie mówi danie komuś oceny - bardzo dobrej, to jest tak grzybek lub liczba 8. Czemu osiem, czemu grzybek.

to po co tak robisz?

te "inne nurty", "Łybacka"- wszystko OK, ale jakby obok problemu...

..................

nic to- koniec na dziś- czas na święta.

Gaba06-04-2007 21:55:11   [#1829]

ja sobie nie radzę z tym projektem oceniania wpisanym w ocenianie CKE i inne akty prawne - a nie... że sobie nie radzę w ogóle. Myślę, że sobie radzę i to nawet w specyficznie ciekawy sposób, o czym świdczy praca naszej szkoły.

Radzę sobie, bo się na cudze projekty nie zgodziłam. Prowadzę szkołę wg własnej koncepcji - żeniąc politykę państwa z potrzebami dzieciaków i oczekiwaniami ich rodzicaów i własnymi ambicjami ;-))

 

U mnie dzieci zrobiły swięta - sałatka pycha, a jakie babki... a ja do ksiązek, taki mus, taki lajf. Wszystkiego, Asiu, Lepszego, i Wam!

annah07-04-2007 21:51:33   [#1830]
o2.pl: Chorzy czy lenie?
2007-04-06 12:20



Kto kiedyś słyszał o dysleksji albo o dysgrafii? Jeśli dzieciak nie potrafił nic poprawnie napisać, a jeszcze skrobał jak kura pazurem, był zwykłym nieukiem i leniem, który nie przykłada się do nauki, a nie dzieckiem wymagającym pomocy i opieki. Dostawał po tyłku albo po łbie, siedział w oślej ławce i nie było problemu.

Zaburzeni i cwaniacy

Dzisiaj uczeń może przynieść do szkoły zaświadczenie od lekarza, że jest dyslektykiem lub dysgrafikiem, i zwalnia go to z obowiązku pisania "rów" przez o z kreską lub "wieża" przez samo ż. Może sobie pisać jak chce, ważne żeby treść była w miarę spójna i nie chaotyczna. Wiele osób wykorzystuje to bezwzględnie wiedząc, że zaświadczenie o dysleksji ułatwi im życie w szkole. Zaświadczenia takie wystawiają poradnie psychologiczno-pedagogiczne.

- Najgorsze jest to, że oni przynoszą te zaświadczenia tuż przed maturą, w ostatniej klasie - mówi Anna, nauczycielka polskiego. - Przez całą szkołę piszą w miarę, w miarę i uczą się nieźle, a na koniec przynoszą zaświadczenie. To taka strategia. Chcą mieć spokój i pewność na maturze, przynajmniej w przypadku pisemnego egzaminu z polskiego.

Bardzo często dysleksja jest wygodna dla rodziców, którzy też chcą mieć święty spokój ze swoim dzieckiem, i jest im obojętne, czy będzie ono poprawnie pisać, czy też nie.

- Prawdziwa dysleksja jest to zespół zaburzeń, który można złagodzić za pomocą terapii pedagogicznej - mówi Lucyna Aninowska, nauczyciel i logopeda. - Można jej zapobiegać przez odpowiednią pracę z najmłodszymi dziećmi, bo potencjalni dyslektycy to ci, którzy mają opóźniony rozwój mowy, zaburzony rozwój psychoruchowy, np. późno siadają, nie raczkują, mają kłopoty z wykonywaniem ruchów naprzemiennych, na przykład jazdą na rowerku. Potencjalni dyslektycy to także ci, którzy bardzo długo pozostają dwuręczni, czyli mają nieustabilizowaną lateralizację. Jeśli objawy zostaną zauważone wcześnie, jest szansa na to, że przy pomocy psychologów, logopedów i reedukatorów uda się dziecko przed dysleksją uchronić.

W przypadkach dysleksji i dysgrafii ważne jest to, by nie przekreślać człowieka, by dać mu szansę. Pod warunkiem oczywiście, że on chce tę szansę wykorzystać.

- Kiedyś uczyłam polskiego - mówi Lucyna Aninowska. - W klasie był chłopak z potworną dysleksją i dysgrafią, miał wszystkie potrzebne zaświadczenia, ale wyrzucano go z bardzo wielu szkół, aż w końcu trafił do tej, w której uczyłam. Ten chłopak pochłaniał mnóstwo książek, lubił czytać, potrafił opowiadać w pasjonujący sposób, ale miał dysleksję i dysgrafię. Dlatego maturę zdawał, pisząc na maszynie. Komputerów w powszechnym użyciu jeszcze wtedy nie było. Jego praca oceniana była tylko ze względu na zawartość merytoryczną, bo zdania, które budował, były chaotyczne. Po maturze chłopak ten dostał się na archeologię. Kiedy ostatnio o nim słyszałam, rozkopywał jakieś kurhany na Powołżu. Gdyby urodził się kilkanaście lat wcześniej, kiedy nikt jeszcze nie traktował poważnie takich spraw, po prostu nie ukończyłby szkoły, zmarnowałby sobie życie. Do czego i tak o mało nie doszło.

Znam przypadek dziewczyny z dysleksją i dysgrafią, która skończyła dwa fakultety i zrobiła doktorat. Nie dawano jej żadnych szans; zaczynała edukację od szkoły specjalnej, mimo że jej rodzice byli ludźmi wykształconymi i świadomymi tego, że jest dla niej szansa.

Szkoła idiotów?

Kiedyś dzieci z dysleksją, nawet bardzo inteligentne, trafiały do szkół specjalnych. Uczyły się tam najpotrzebniejszych rzeczy i jazda w życie.

- Miałem takich kuzynów - mówi Jarek - było ich czterech i wszyscy trafili do szkoły specjalnej. Skończyli ją w błyskawicznym tempie i od razu zabrali się do robienia pieniędzy. Dziś są poważnymi biznesmenami. A ja co? Uczyłem się, uczyłem i uczyłem i chodzę dziś po zasiłek, a kiedy nie chodziłem, to pracowałem jako ochroniarz mimo wyższego wykształcenia. Chciałem, żeby mnie przyjęli do pracy, w końcu jesteśmy rodziną, ale oni się tylko uśmiechali. Potem powiedzieli, że się nie nadaję, bo za mało umiem. Cholerne głąby po szkole dla muminów.

Dziś decyzji o skierowaniu do szkoły specjalnej dzieci dotkniętych dysleksją lub dysgrafią się nie wydaje. Nie ma też jednak mowy o profilaktyce tych zaburzeń. Jest tylko wykorzystywanie faktu istnienia tej przypadłości przez młodzież i bezradność nauczycieli.

- Szkoła jest już dawno za mną - opowiada Jacek. - Kiedy jednak po raz pierwszy usłyszałem o dysleksji i dysgrafii, postanowiłem to wykorzystać. Byłem jeszcze mały, może była to szósta, a może piąta klasa. Powiedziałem matce, że mam dysgrafię i dlatego dostaję niedostateczne ze wszystkich dyktand. Matka wyszła, a po chwili wróciła ze sznurem od żelazka i tym oto sposobem wyleczyłem się z dysgrafii raz na zawsze. Myślę, że wielu dzisiejszym dyslektykom bardzo by ten sposób pomógł.

- A mnie jest szkoda tych wszystkich ludzi, którzy nie mieli możliwości dostać się na terapię opóźnionych zaburzeń mowy - opowiada Anka. - Przecież dla nich szkoła to musiała być prawdziwa udręka. Tym gorsza, im bardziej chcieli się poprawić, lepiej pisać, lepiej czytać i mówić tak, by wszyscy ich rozumieli. Pamiętam kilku kolegów z mojej klasy. Jeden za każdym razem, gdy było dyktando, zdążył napisać tylko kilka wyrazów i zawsze pisał je w słupku. Drugi pisał sążniste wypracowania, których nikt nie mógł zrozumieć, a nauczycielka idiotka czytała je na głos dzieciom i śmiała się razem z nimi, a on stał i było mu przykro. Do dziś myślę o tym, co ci ludzie musieli przeżywać, jak potworną traumą była dla nich szkoła. Był jeszcze trzeci kolega. On ciągle zgłaszał się do odpowiedzi, ciągle chciał być aktywny i zauważany; nie potrafił nic napisać, a kiedy go pytali, uśmiechał się tylko i nie wiedział, co powiedzieć, mimo że wcześniej się zgłaszał. To nie byli chłopcy upośledzeni albo opóźnieni w rozwoju - bawiłam się z nimi na przerwach, byli normalni. Ten ostatni powiesił się zaraz po skończeniu szkoły.

Sławni dyslektycy

O tym, że dysleksja nie jest wymysłem czasów najnowszych, można przekonać się, zaglądając w biografie wielkich i sławnych. Dyslektykami byli Andersen, Einstein, Churchill i Edison. Dyslektykiem jest Tom Cruise - żeby skończyć studia, musiał aż trzy razy zmieniać uczelnię. Po raz pierwszy opisano tę chorobę w XIX wieku i wiązano ją wtedy z chorobą oczu. Dopiero angielski okulista W. Pringle Morgan opisał tę dolegliwość właściwie i nazwał ją ślepotą słowną. W Europie Zachodniej ludzie dorośli mający problem z czytaniem mają w urzędach do dyspozycji specjalne stanowisko i odpowiednio przeszkolonego człowieka, który pomoże im załatwić formalności. Stanowiska takie znajdują się w bankach, na pocztach i w publicznych instytucjach. W Polsce świadomość istnienia dysleksji wywołuje dwie skrajne postawy: negację ze strony zwolenników "tradycyjnego wychowania i nauki" oraz wykorzystywanie okazji przez leniwych uczniów.

Michał Radoryski

jerzyk09-04-2007 18:09:04   [#1831]
http://wiadomosci.wp.pl/wiadomosc.html?kat=1342&wid=8811718&rfbawp=1176134382.026&ticaid=13899
NPB("002");
NPB("009");

NPB("008");
#kitek {font-size:12px}
Raport specjalny
Pomysły Giertycha na reformę edukacji


Poniedziałek, 9 kwietnia 2007

R. Giertych: szkoła bez propagandy, także gejowskiej
El Pais 15:29
Wicemarszałek Sejmu RP Janusz Dobrosz i wicepremier Roman Giertych
(fot. PAP / Leszek Szymański)


Zakazuję propagandy homoseksualnej w szkole nie jako członek Kościoła, lecz z racji moich poglądów - człowieka, który kieruje się zasadami prawa naturalnego. Żadna grupa ideologiczna nie ma prawa uprawiać propagandy w szkole– mówi wicepremier, minister edukacji Roman Giertych w wywiadzie udzielonym hiszpańskiemu dziennikowi "El Pais".


Rodzice wysyłają dzieci do szkół, żeby się uczyły, a nie wysłuchiwały propagandy. W Polsce wszyscy się w tej kwestii zgadzamy - mówi wicepremier. Roman Giertych uważa, że żadna grupa ideologiczna – w tym także organizacje gejowskie - nie ma prawa uprawiać propagandy w szkołach. Podkreśla, że w teraz w edukacji najważniejsza jest walka z przemocą.



NPB("005");


if (NJB('srodtekst')) { document.getElementById('rekSrd05').style.display='block';} "96% Polaków kieruje się naukami Jana Pawła II"

Na pytanie dziennikarza dotyczące protestów Brukseli w kwestii zakazu propagandy homoseksualnej w szkołach, wicepremier odpowiada, że prawa człowieka, na które Bruksela się powołuje, nie są dobrze zdefiniowane. Nikt nie ma prawa głosić tego, co chce, w każdym dowolnym miejscu - mówi Giertych. Zdaniem wicepremiera, według wyników wielu sondaży, 96% Polaków kieruje się w życiu naukami Jana Pawła II i zasadami prawa naturalnego. Polacy wybrali w wyborach to, co chcieli - dodaje.

"Zbudujemy tysiące kilometrów autostrad"

Nie jestem rzecznikiem Kościoła, ale to normalne, że Kościół jest przeciwny małżeństwom tej samej płci. To, co się dzieje w Hiszpanii mnie osobiście niepokoi - mówi wicepremier w "El Pais".

Wicepremier podkreśla, że jest eurosceptykiem i będzie domagał się, by w eurokonstytucji były odniesienia do wartości i korzeni chrześcijańskich. Polska nie jest jedynym krajem, któremu nie podoba się idea stworzenia stanowiska prezydenta UE i wspólnego szefa MSZ - mówi Roman Giertych w dzienniku "El Pais". Dodaje też, że sytuacja ekonomiczna w Polsce jest dobra, a rząd zbuduje "tysiące kilometrów autostrad". (ap)

Marek Pleśniar10-04-2007 08:09:35   [#1832]

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,53600,4047604.html

Mundurki niezgodne z Konstytucją?

Aleksandra Pezda 2007-04-10, ostatnia aktualizacja 2007-04-10 06:16

Marek Władziński, prawnik z Warszawy, na prośbę dziesięcioletniej córki znajomych pisze skargę do rzecznika praw obywatelskich na obowiązek mundurków szkolnych

Jutro Sejm głosuje nad poprawką do ustawy o systemie oświaty. Jest w niej zapis, który przyjął Senat na wniosek LPR, że podstawówki i gimnazja obowiązkowo wprowadzą "jednolity strój uczniowski", a w liceach może to zrobić dyrektor po zasięgnięciu opinii rady rodziców.

Ustawy jeszcze nie ma, ale już aplikant radcowski kancelarii w Warszawie Marek Władziński podważa jej zgodność z Konstytucją RP.

- W idei szkolnych mundurków nie ma nic złego, ale decyzja powinna być pozostawiona rodzicom - uważa prawnik. Przygotował skargę do rzecznika praw obywatelskich, który będzie mógł ją złożyć w Trybunale Konstytucyjnym. Wyśle ją, jeśli tylko obowiązek noszenia mundurków wejdzie w życie.

- Ta skarga ma szanse w Trybunale Konstytucyjnym - ocenia konstytucjonalista prof. Wiktor Osiatyński, który przeczytał wniosek aplikanta.

Władziński zareagował na prośbę dziesięcioletniej córki swoich znajomych, która nie chce się ubierać tak samo, jak jej koleżanki.

- Zabierzemy rodzicom część ich władzy rodzicielskiej, a dzieciom część ich indywidualności i możliwość manifestowania swojej osobowości - mówi Władziński.

Według jego analizy narzucenie uczniom obowiązkowego stroju narusza art. 47 konstytucji, czyli "prawo do decydowania o swoim życiu osobistym", oraz art. 48 ust. 1, który przyznaje rodzicom prawo do "wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami".

Władziński: - Elementem wychowania jest też możliwość decydowania o tym, jak dziecko ma być ubrane, a również niepełnoletni mają prawo decydować o swoim życiu osobistym, czyli np. o sposobie ubierania.

Konstytucja dopuszcza wprawdzie ograniczenia, ale zgodnie z tzw. zasadą proporcjonalności, która mówi, że tylko o tyle można ograniczyć wolność obywateli, o ile jest to bezwzględnie konieczne dla osiągnięcia celu niezbędnego m.in. dla ochrony porządku publicznego i praw innych osób (art. 31 ust. 3 konstytucji).

I głównie na tę zasadę powołuje się prawnik.

Minister edukacji Roman Giertych mocno zabiega o wprowadzenie obowiązkowych mundurków, to jego zdaniem "skończy rewię mody w szkołach", w uczniach wzbudzi poczucie wspólnoty i równości. Również ma zwiększyć bezpieczeństwo w szkołach, bo ułatwi identyfikację "obcych", np. dilerów.

- Mundurki ułatwią identyfikację uczniów, poprawią bezpieczeństwo, może też obudzą ducha wspólnoty i równości. Więc projekt zasadniczo mieściłby się w kategoriach, które przyzwalają na ograniczenie praw konstytucyjnych - twierdzi Władziński. - Jednak ograniczenie wolności idzie tu za daleko, bo istnieją inne, łagodniejsze środki, którymi można osiągnąć te same cele.

Władziński wylicza: •  żeby przeciwdziałać demonstrowaniu w szkole „bogactwa”, wystarczyłby tzw. dress code, czyli wytyczne dotyczące stroju lub określające w sposób negatywny, jakich ubrań należy unikać; •  sprawny monitoring i ochrona zapewnią bezpieczeństwo; •  mundurki nie zniosą nierówności społecznych; szkoła powinna uczyć, że mimo iż jedni są bogatsi, a drudzy biedniejsi, to wszyscy są równi wobec prawa.

Zdaniem prof. Osiatyńskiego warto protestować przeciwko obowiązkowym mundurkom.

- To próba sił totalitarnego umysłu ministra Romana Giertycha. Mundurki nie bez powodu były elementem obyczaju komunistycznego czy faszyzmu, bo to umysł totalitarny wchodzi w ludzkie gusta, w sferę ludzkich wyborów, do których należy ubiór. Minister Giertych i wiceminister Orzechowski prezentują ten sposób myślenia - chcą narzucać wierzenia, orientację seksualną. W ten sposób wchodzą w sferę intymną obywateli, odrzucają ludzką indywidualność i prawo do wyboru. Broniąc się przed obowiązkowymi mundurkami, bronimy naszej wolności i przyszłości naszego narodu, inaczej roszczenia tych totalitarnych umysłów będą eskalować.

Rodzice za mundurkami

72 proc. - tylu dorosłych popiera wprowadzenie obowiązkowych mundurków w podstawówkach i gimnazjach, 24 proc. - się z tym nie zgadza, 4 proc. - nie ma zdania. Popierający mundurki dominują we wszystkich grupach społecznych, jedynie wśród najmłodszych respondentów (poniżej 24 lat) połowa odrzuca obowiązek noszenia mundurków.

To badania PBS DGA dla "Gazety" z grudnia 2006 r. (telefoniczne, próba 500 osób).

Gaba10-04-2007 09:20:40   [#1833]
Fatalny stan higieny polskich uczniów
"Dziennik": Według Sanepidu higiena w szkołach jest na katastrofalnym poziomie. Gazeta komentuje, że rosną nam pokolenia Polaków, które już na starcie są na bakier z czystością.
Dziennikarze gazety, którzy sami sprawdzili pod tym kątem kilka szkół potwierdzają, że w klasach panuje zaduch, bo po WF uczniowie nie biorą pryszniców. Rzadko kiedy też zmieniają buty i skarpetki, a młodsze dzieci często przychodzą na lekcje brudne.

"Dziennik" zaznacza, że nauczyciele choć problem widzą, nie mają pomysłu, jak z nim walczyć. Dostrzegają go zwłaszcza pielęgniarki, które w odróżnieniu od dawnych higienistek zajmują się bardziej akcjami szczepień, niż sprawdzaniem czystości włosów. Więcej na ten temat w "Dzienniku."
AnJa10-04-2007 09:32:46   [#1834]
z prysznicami po wf wiem jak walczyć- potrzebuje 40 tys złotych na remont pryszniców przy salach i zmiany preferencji w programie do planu, tak by blokował 2 godziny wf

a wtedy przylixie sanepid i zakwestionuje plan
Gaba10-04-2007 09:49:48   [#1835]

też jakby mi kto zarzucał brak fantazji... a też ją mam. Pomysły mam - tylko prawo nie zezwala brudasa wysłać do domu z mdłym zapachem wionącym z ubranka oborbionego... jedzonkiem albo czym innym...

 To samo mają higienistki - im nic nie wolno!

A i pielęgniarki nie mogą szczepić... więc nie bardzo wiem, co kto ustalił w tej notatce dziennikarskiej - coś dzwoni, gdzieś dzwoni... alo o co chodzi?

A że jest źle to od dawna o tym mówimy - sa w szkołach nawet wszy...

andre10-04-2007 09:54:56   [#1836]

emerytury pomostowe

Nauczyciele bez pomostówek

http://biznes.interia.pl/news?inf=893585

cynamonowa10-04-2007 12:07:10   [#1837]
Pozwól andre, ze wrzuce tę informację do wątku o emerytutach:)
Małgoś10-04-2007 17:51:03   [#1838]

Za pensje protegowanych LPR zapłacą nauczyciele?

Marcin Markowski 2007-04-10, ostatnia aktualizacja 2007-04-10 17:45

Na pensje protegowanych LPR w łódzkiej Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej zrzucą się jej dotychczasowi pracownicy. Każdy zarobi średnio o 200 zł mniej.

Zobacz powiekszenie
Fot. Iwona Burdzanowska / AG
Roman Giertych
1-->
Okręgowe komisje to ministerialne komórki organizujące matury i inne szkolne egzaminy. O łódzkiej komisji zrobiło się głośno w grudniu ubiegłego roku, gdy minister Roman Giertych powierzył obowiązki dyrektora Katarzynie Paluszewskiej-Jurkiewicz. Kompletnie nieznanej nauczycielce matematyki, za to związanej z LPR (w 2002 r. startowała z jej listy do łódzkiej rady miejskiej, bez powodzenia).

Komisja przystanią dla działaczy LPR po porażce w polityce

Paluszewska-Jurkiewicz natychmiast zaczęła zatrudniać kolejne osoby bliskie LPR: sekretarkę, kierownika administracji, radcę prawnego, panią do księgowości i informatyka. Dla większości komisja stała się przystanią po nieudanej przygodzie z polityką. Jak ustaliliśmy, sekretarka walczyła o mandat posła i radnej z list LPR. Radca prawny kandydował z Ligi do Rady Miejskiej w Łodzi. Podobnie jak pani z księgowości, która wcześniej była referentem w łódzkiej kurii. Informatyk chciał reprezentować LPR w sejmiku wojewódzkim, a nowa kierowniczka administracji to z kolei redaktorka prawicowego miesięcznika "Aspekt Polski", którego naczelnym jest wiceminister Mirosław Orzechowski.

Nauczyciele nie dostają pieniędzy

- W marcu powinnam dostać dodatek motywacyjny z wyrównaniem od stycznia. Czekałam, a pieniędzy ani śladu. Teraz poszła wieść, że dodatków w ogóle nie będzie. Podobno przez nowych pracowników. Ich etaty nie były planowane, a budżet nie jest z gumy - mówi "Gazecie" nauczycielka zatrudniona w OKE (prosi o anonimowość).

Dodatek może stanowić nawet 20 proc. pensji. Zazwyczaj wynosi od 150 do 250 zł miesięcznie. Jest uznaniowy. O wysokości decyduje dyrektor, biorąc pod uwagę zasługi i kwalifikacje pracownika.

W komisji wrze. - Jeśli minister zatrudnia swoich, niech sam im płaci, a nie sięga do naszych kieszeni - to najłagodniejsze komentarze.

Paluszewska-Jurkiewicz w lutym nieoczekiwanie podała się do dymisji. Nie powiedziała dlaczego. Obowiązki dyrektora OKE pełni teraz wieloletnia wicedyrektorka Janina Skibicka.

Skibicka potwierdza, że nie ma pieniędzy na dodatki i że ma to związek z zatrudnieniem w komisji nowych osób. Nie czuje się jednak winna. - Wszystkich zatrudniła moja poprzedniczka. Ja bym tego nie zrobiła, bo wiem, czym to grozi. Z drugiej strony mogła zwolnić ludzi i nowych przyjąć na ich miejsce. A nie zwolniła nikogo.

"Gazeta": - Żeby zwolnić, trzeba mieć powód, by potem nie przegrać sprawy w sądzie.

Skibicka: - Na pewno, ale w Polsce dzieją się takie rzeczy, że zwalnia się i bez powodu.

Paluszewska-Jurkiewicz musiała wiedzieć, że braknie na pensje

Katarzyna Paluszewska-Jurkiewicz jest nieuchwytna. Poszła na zwolnienie lekarskie, nie odbiera telefonów. Prawdopodobnie wiedziała, że zabraknie pieniędzy na pensje tych, których zatrudniła - budżet komisji na 2007 r. był znany w połowie poprzedniego roku.

Poszkodowani są również pracownicy administracyjni OKE. Ci - w odróżnieniu od pedagogicznych - mają premie zamiast dodatków. Ustawa gwarantuje premie w wysokości 35 proc. pensji. W praktyce były one wyższe, a w miesiącach wytężonej pracy podczas egzaminów sięgały nawet 90 proc. Teraz mają być minimalne, czyli 35-procentowe. Niektórzy stracą z tego powodu nawet 2,5 tys. zł w ciągu roku.

Skibicka obiecuje, że poprosi ministra o ekstrapieniądze na dodatki i premie. Zaś Paluszewska-Jurkiewicz niebawem znów będzie dyrektorem - tym razem łódzkiej podstawówki. Właśnie wygrała konkurs.

W łódzkiej OKE pracuje ponad 60 osób. Połowa to nauczyciele, ale z powodu etatów dla działaczy i sympatyków LPR finansowo stracą wszyscy
zgredek11-04-2007 01:21:13   [#1839]
Sanepid chce droższych posiłków w szkołach i przedszkolach
PAP - dodane 1 godzinę i 8 minut temu

Sanepid apeluje o zwiększenia dziennej stawki żywieniowej w placówkach oświatowych. Dzieci jedzą bowiem za mało owoców i warzyw oraz nabiału. Rodzice nie zgadzają się na podwyżkę - czytamy w "Głosie Wielkopolskim".


W najtrudniejszej sytuacji są przedszkola. Trzy posiłki dziennie przygotowywane są za 3,5 - 4 zł. Za te same pieniądze szkoły podają dwudaniowy obiad. Pracownicy sanepidu przeprowadzają okresowe kontrole żywienia w placówkach oświatowych. Zastrzeżenia i uwagi są przekazywane dyrektorom szkół i przedszkoli, lecz jadłospisy ciągle pozostają mało urozmaicone - komentuje dziennik.
 
if (NJB('srodtekst')) { document.getElementById('rekSrd05').style.display='block';} Wprawdzie częściej podawane są warzywa, a na śniadanie dzieci otrzymują jogurty czy płatki z mlekiem, ale to wciąż za mało - wyjaśnia kierownik Sekcji Higieny Żywienia w Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Kościanie Ewa Ratajczak.

W szkołach 90% obiadów refundują ośrodki pomocy społecznej. Traktuje się je jako posiłki regeneracyjne. Przeraża, że dla wielu dzieci to jedyny ciepły posiłek w ciągu dnia - dodaje Ratajczak.

Dyrektorzy przedszkoli stają na głowie, by za 4 zł przygotować pełnowartościowe śniadanie, obiad i podwieczorek dla dzieci z oddziałów dziesięciogodzinnych. Codziennością jest dla nich lektura gazetek reklamowych. Większość produktów kupujemy z promocji - ryby, szpinak, kalafiory, truskawki, brzoskwinie i desery mleczne - wylicza dyrektor Samorządowego Przedszkola nr2 w Kościanie Mirosława Mueller.

Zdaniem dyrektorów przedszkoli, zmiana stawki żywieniowej nie jest możliwa, bo o tym decydują rodzice. Za 4 zł żadne przedszkole nie zapewni dzieciom posiłków zgodnie z wymogami sanepidu. Rodzice nie wyrażą jednak zgody na podniesienie stawki do 6 czy 7 zł. To dla nich zbyt duży wydatek. Przez kilka lat stawka żywieniowa wynosiła u nas 3,5 zł. Udało się ją podnieść tylko do 4 zł - dodaje Mueller.

Sanepid ostrzega przed nieodpowiedzialnością rodziców. Wiele dzieci jest źle żywionych. W przedszkolach powinny nabierać nawyków jedzenia produktów białkowych. Inaczej wyrośnie pokolenie otyłych dzieci - mówi "Głosowi Wielkopolskiemu" Ewa Ratajczak. (PAP)
zgredek11-04-2007 01:49:27   [#1840]

Sanepid ostrzega przed nieodpowiedzialnością rodziców. Wiele dzieci jest źle żywionych. W przedszkolach powinny nabierać nawyków jedzenia produktów białkowych. Inaczej wyrośnie pokolenie otyłych dzieci - mówi "Głosowi Wielkopolskiemu" Ewa Ratajczak.

----------------

ja to czegoś nie rozumiem - a nawyki żywieniowe w domach? przecież po przyjściu ze szkoły, przedszkola dziecko jest żywione w domu też? nie?

moje dziecko je obiady w szkole - a domu je też - a może już nie?

----------------

W szkołach 90% obiadów refundują ośrodki pomocy społecznej. Traktuje się je jako posiłki regeneracyjne. Przeraża, że dla wielu dzieci to jedyny ciepły posiłek w ciągu dnia - dodaje Ratajczak

przeraża

ale to chyba świadczy o zbyt małej pomocy ośrodków pomocy społecznej

Marek Pleśniar11-04-2007 09:33:43   [#1841]
RPO: MEN nie może żądać od kandydatów na dyrektorów szkół odcinania się od ZNP

Żądanie, aby kandydat na dyrektora szkoły składał oświadczenie, w którym odcinałby się "od dziedzictwa komunistycznego Związku Nauczycielstwa Polskiego" jest bezprawne - uważa rzecznik praw obywatelskich, Janusz Kochanowski.

RPO wystosował do wicepremiera Romana Giertycha list, z prośbą o ustosunkowanie się do wypowiedzi wiceministra Orzechowskiego, dotyczącej sprawdzania związków kandydatów na dyrektorów szkół z ZNP. Kopię listu przesłano w czwartek PAP.

Kochanowski powołał się na słowa wiceministra edukacji Mirosława Orzechowskiego, który 17 marca na konferencji prasowej w Łodzi powiedział, że kandydaci na dyrektorów szkół, którzy "nie odetną się od dziedzictwa komunistycznego Związku Nauczycielstwa Polskiego, nie będą mogli być powoływani na dyrektorów szkół". Relacja z tej konferencji jest opublikowana na stronie internetowej Ministerstwa Edukacji Narodowej.

Orzechowski zapowiedział na tej samej konferencji, że w czasie konkursu na dyrektora szkoły, reprezentanci kuratorów będą analizować, czy kandydat odcina się od przeszłości komunistycznej. Jeśli nie, kuratorzy będą składać zastrzeżenia i kandydat nie będzie mógł zostać dyrektorem szkoły.

Zdaniem RPO, takie wypowiedzi władz MEN sugerują, że resort oczekuje od kandydatów na dyrektorów szkół wystąpienia z ZNP, co byłoby bezprawne. "Działania administracji publicznej, które zmierzają do wymuszenia rezygnacji z członkostwa w związku zawodowym, należy uznać na naruszające konstytucyjną wolność zrzeszania się" - napisał Kochanowski. Przypomniał ponadto, że prawo nakazuje władzom równe traktowanie wszystkich legalnie działających związków zawodowych.

RPO przypomniał też, że ustawa o ochronie danych osobowych nie pozwala na przetwarzanie danych dotyczących poglądów politycznych lub przynależności związkowej obywatela. Według Kochanowskiego, pracownik kuratorium, który przystąpi do przetwarzania danych osobowych ujawniających poglądy polityczne oraz przynależność związkową kandydata na dyrektora, złamie więc prawo.

Kochanowski zwrócił się do wicepremiera Giertycha, aby ten ustosunkował się do jego wątpliwości i poinformował, jakie wnioski wyciągnął lub jakie zamierza podjąć działania w tej sprawie.

malinek11-04-2007 19:23:50   [#1842]
Sejm: obowiązkowe mundurki w szkołach podstawowych i gimnazjach

Jednolite stroje szkolne będą obowiązywać w szkołach podstawowych i w gimnazjach, natomiast w szkołach ponadgimnazjalnych o wprowadzeniu mundurków może zdecydować dyrektor placówki po zasięgnięciu opinii rady rodziców - zdecydował Sejm przyjmując poprawkę Senatu do nowelizacji ustawy o systemie oświaty.
Za odrzuceniem poprawki głosowało 180 posłów, 237 było przeciw odrzuceniu, 6 osób wstrzymało się od głosu.

Poprawkę dotyczącą obligatoryjnego wprowadzenia jednolitych strojów w szkołach podstawowych i gimnazjach złożyła w Senacie LPR.
REKLAMA Czytaj dalej

Zgłoszenie poprawki zapowiedział wicepremier, minister edukacji Roman Giertych już na początku marca, zaraz po przyjęciu nowelizacji przez Sejm. Wcześniej identycznej treści poprawkę autorstwa LPR posłowie odrzucili, m.in. głosami PiS-u.

Premier Jarosław Kaczyński tłumaczył później, że to była "klasyczna pomyłka".
Marek Pleśniar12-04-2007 08:38:30   [#1843]

czy nie możnaby zatrudnić tego pana do nadzoru nad zatrudnianiem ministrów?

http://www.gazetawyborcza.pl/1,75480,4043366.html

bogna12-04-2007 09:02:20   [#1844]

Ściąga, jak się postawić MEN

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,53600,4052592.html Piotr Burda, Kielce 2007-04-12, ostatnia aktualizacja 2007-04-12 08:33

Związek Nauczycielstwa Polskiego chce bronić przed dyskryminacją swoich działaczy startujących w konkursach na dyrektorów szkół

0-->
Scenariusz, który opublikował na swojej stronie internetowej związek, pokazuje, jak powinien zachować się kandydat na dyrektora szkoły należący do ZNP.

I tak jeśli ktoś z komisji konkursowej zapyta, czy należy do związku, "ma prawo odmówić odpowiedzi na niniejsze pytanie, a także oświadczyć, iż narusza ono jego prawa i wolności obywatelskie chronione poniższymi przepisami".

ZNP podaje, jakie to przepisy - z konstytucji, kodeksu pracy, ustawy o ochronie danych osobowych, ustawy o związkach zawodowych. Powołuje się też na prawo międzynarodowe.

Ściągi zamieszczone w internecie dostaną członkowie komisji konkursowych z ZNP. Związek ma jednego przedstawiciela w każdej komisji. Ma się on zwrócić z wnioskiem o uchylenie pytania o przynależność związkową kandydata na dyrektora, jeśli takie padnie.

ZNP przygotowało też instrukcję dla tych, którzy konkurs przegrają z powodu przynależności do związku. Wtedy "kandydat ma zwrócić się do organu prowadzącego szkołę o unieważnienie konkursu z powodu nieprawidłowości w postępowaniu konkursowym". Powinien poprosić komisję o protokół z posiedzenia i na tej podstawie skierować sprawę do sądu pracy, skargę do rzecznika praw obywatelskich i prokuratury.

Sławomir Broniarz, prezes ZNP, tłumaczy, że instrukcje to odpowiedź na wypowiedzi wiceministra edukacji Mirosława Orzechowskiego.

W połowie marca kilkanaście tysięcy związkowców protestowało w Warszawie przeciw polityce ministra Romana Giertycha. Po manifestacji Orzechowski zapowiedział, że osoby, które zdecydowanie nie odetną się od komunistycznego dziedzictwa ZNP, nie zostaną powołane na stanowiska dyrektorów szkół.

- Nie skończyło się na wypowiedzi ministra Orzechowskiego. Otrzymaliśmy sygnały z województwa lubuskiego, że samorządowcy biorą sobie do serca jego słowa. Postanowiliśmy kandydatom na dyrektorów dać osłonę prawną i tak powstał ten scenariusz - mówi Broniarz. - Doszły do tego jeszcze sygnały, że dyrektorzy szkół należący do ZNP wypisują się ze związku, by wzrosły ich szanse w konkursie.

ZNP - największy związek nauczycielski (320 tys. członków) - jest w ostrym sporze z MEN: domaga się podwyżek, chce dymisji Giertycha i zapowiada strajk. W październiku minister Giertych odmówił nauczycielom rekomendowanym przez związek medali KEN, o sprawach nauczycieli rozmawia tylko z "Solidarnością". A LPR złożyła w Sejmie projekt wywłaszczenia ZNP jako organizacji z komunistyczną spuścizną.
Marek Pleśniar12-04-2007 09:33:16   [#1845]

ech;-) - pamiętam co robił z konkursami ten zz w"swoich" czasach

wybaczcie związkowcy ale nie widziałem nic absurdalniejszego

dlaczego ludzie chcą ukrywać że są w zz??? utajnionymi związkowcami mają być?

-------

to nie jest żadna "osłona prawna" (dadzą prawnika człowiekowi? No chyba ze tak)  tylko pakowanie ludzi w kłopoty

za tą poradą człowiek gdzieś w gminie ma się postawić władzom?

wystapić o unieważnienie konkursu jasne że trzeba - ale to chyba kandydat na dyrektora sam wie?

(i wie że takiego awanturnika nie oprzepuszczą też na kolejnym konkursie;-)

-----------------

jest inny prosty sposób - dyrektor nie powinien należeć do żadnego pracowniczego  zz

bo jak ma potem występować z zz jako strona

 

-------------------

 jest natomiast inna ważna sprawa - "wypieranie się przeszości na zawołanie"

 

gdyby komisja zażądała czegoś takiego - powołanie na konstytucję i awntura jest konieczna

cynamonowa12-04-2007 12:49:41   [#1846]
"Religia wliczana do średniej na wniosek rodziców"
Zapowiedź wliczania stopnia z religii do średniej ocen na świadectwach szkolnych, to odpowiedź na płynące do MEN postulaty szkół i rodziców. Jest to także realizacja zamierzeń resortu edukacji z czasów rządu Jerzego Buzka - mówił w Sejmie wiceminister edukacji Sławomir Kłosowski.
Odpowiadał na pytania posłanek SLD Izabeli Jarugi-Nowackiej i Krystyny Łybackiej zainteresowanych projektem nowego rozporządzenia ministra edukacji w sprawie warunków i sposobu oceniania, klasyfikowania i promowania uczniów. Zapisano w nim, że do średniej ocen "uczniowi, który uczęszczał na dodatkowe zajęcia edukacyjne, religię lub etykę" wlicza się oceny z tych przedmiotów.

Nowe rozporządzenie ma wejść w życie 1 września tego roku - oznacza to, że od roku szkolnego 2007-2008 stopień z religii będzie wliczany do średniej ocen na świadectwach szkolnych. Jego projekt został w marcu br. skierowany do uzgodnień zewnętrznych. Według Jarugi-Nowackiej, wejście w życie zasady wliczania do średniej oceny z religii "oznaczać będzie codzienną dyskryminację tych dzieci, które na zajęcia z religii nie uczęszczają". - W Polsce, czego zdaje się minister nie dostrzega, żyją także wyznawcy innych niż katolicka religii oraz osoby niewierzące. Czy zdaje pan sobie sprawę, że naruszy pan w ten sposób zasadę świeckości szkoły, konstytucyjny przepis o rozdziale Kościoła od państwa, a także zagwarantowane w konstytucji prawo do milczenia w sprawach wyznawanej religii - mówiła posłanka.

Jaruga-Nowacka powiedziała także, że - jej zdaniem - wprowadzenie zasady wliczania do średniej oceny z religii pogorszy sytuację uczniów, którzy nie uczęszczają na zajęcia z tego przedmiotu, np. przy rekrutacji do gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych. - Wiadomo bowiem powszechnie, że stopnie wystawiane przez katechetów są z reguły bardzo wysokie (...) co będzie równoważyło braki z innych przedmiotów - zaznaczyła. Według posłanki, stopnie z religii nie są też odzwierciedleniem wiedzy uczniów, lecz ich żarliwości religijnej.

Kłosowski mówił, że wprowadzenia projektowanych przepisów nie można traktować jako presji wywieranej na uczniów, by chodzili na religię. Podkreślił, że uczniowie będą mieli wybór czy chcą chodzić na lekcje religii zgodnej z ich wyznaniem, czy zajęcia zgodne z ich światopoglądem. - Fakt, że część uczniów nie jest zainteresowana wyborem jednego z tych przedmiotów nie powinien być argumentem za niedocenianiem tych, którzy na nie chodzą kosztem własnego czasu i wysiłku - powiedział wiceminister.

- Religia ma charakter przedmiotu wyznaniowego i dlatego wliczanie oceny z religii do średniej ocen może mieć miejsce tylko ewentualnie wówczas, gdy zapewniony jest rzeczywiście pełny wybór zarówno pomiędzy lekcjami religii różnych wyznań, jak i między etyką i filozofią - zwróciła uwagę Łybacka. - Pan doskonale wie, że fikcją jest, że można w polskiej szkole dokonywać wyboru między etyką i religią - podkreśliła.

Nauka religii nie jest obowiązkowa w szkołach; obecnie uczniowie mogą wybrać między uczęszczaniem na religię lub etykę, mogą też zrezygnować z tych zajęć.

Jak podał pod koniec kwietnia ub.roku w Sejmie ówczesny wiceminister edukacji Jarosław Zieliński, resort edukacji nie dysponuje konkretnymi danymi dotyczącymi odsetków uczniów, którzy wybrali religię, etykę lub w ogóle zrezygnowali z tych przedmiotów. Dodał, że z danych szacunkowych wynika, iż mniej niż jeden procent (0,98 proc.) wszystkich uczniów chodzi na zajęcia z etyki oraz że w szkołach ponadgimnazjalnych około 1/3 uczniów nie chodzi ani na zajęcia z religii, ani na zajęcia z etyki.

Zmiana zasad nauki religii i etyki w szkołach była pod koniec marca ub.roku jednym z tematów obrad Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu. Kościół postulował wówczas, aby uczniowie musieli wybrać jedno z tych zajęć, a także, aby stopień z nich był wliczany do średniej na świadectwach szkolnych.
Majka12-04-2007 13:02:08   [#1847]
Mniej niż  1% chodzi na zajęcia z etyki, bo jej w szkołach nie ma. Oszczędność godzin i etatów czyni cuda :(

Może jesteście z bogatszych regionów, ale ja  nie znam szkoły , w której uczeń ma etykę do wyboru.
annah13-04-2007 08:22:44   [#1848]

Podwyżki dla nauczycieli przed długim weekendem

ask 2007-04-12, ostatnia aktualizacja 2007-04-12 17:50

6 mln zł rocznie będą kosztować samorząd rzeszowski podwyżki dla nauczycieli. - Pieniądze na kontach nauczycieli będą pod koniec kwietnia - zapowiada Stanisław Sienko, dyrektor wydziału edukacji rzeszowskiego Urzędu Miasta.

0-->
Jak zapewniają w wydziale edukacji środki w budżecie miasta na ten cel są. - Właśnie uprawomocniło się rozporządzenie w sprawie 5-cioprocentowych podwyżek, wydaliśmy zarządzenie, aby dyrektorzy je wdrażali - mówi dyrektor wydziału edukacji. Nauczyciele jeszcze przed długim weekendem dostaną wyższe pobory i to z wyrównaniem od stycznia.

- Już dostawałem sygnały od szefów związków z terenu, że samorządy chcą wypłacać podwyżki od maja, bez wyrównania. Ale to wbrew przepisom - podkreśla Stanisław Kłak, szef podkarpackiego ZNP.

Na jakie kwoty mogą liczyc nauczyciele? W przypadku stażysty 5 proc. miesięcznie oznacza 58 zł, a nauczyciela dyplomowanego (najwyższy stopień awansu zawodowego) - 105 zł.
annah13-04-2007 08:23:44   [#1849]

Nie wszyscy spieszą się lustrować

ask 2007-04-12, ostatnia aktualizacja 2007-04-12 17:49

141 dyrektorów podkarpackich szkół nie odebrało oświadczeń lustracyjnych. - To 9 procent tych, którzy powinni to zrobić - mówi Maciej Karasiński, podkarpacki kurator oświaty.

0-->
Przez cały ubiegły tydzień dyrektorzy podkarpackich szkół, którzy zgodnie z ustawą lustracyjną powinni opowiedzieć się pisemnie, czy współpracowali ze służbami, mieli osobiście odbierać formularze oświadczeń w rzeszowskim kuratorium i jego oddziałach w Krośnie, Przemyślu lub Tarnobrzegu. Dotyczyło to ponad 1,5 tys. osób. Informacja o tym kto, kiedy i gdzie powinien się zgłosić, pojawiła się na stronie internetowej kuratorium.

Nie wszyscy jednak potraktowali to poważnie. 141 osób nie przyjechało po oświadczenia, mimo że zgodnie z przepisami za niezłożenie ich w terminie grozi utrata pracy. - Niektórzy twierdzą, że informacja w internecie nie była dla nich wiążąca, dlatego w środę wysłaliśmy im te dokumenty pocztą na adresy domowe, listami poleconymi za potwierdzeniem odbioru - wyjaśnia kurator.

Kuratorium nie zdecydowało się wysłać wszystkich oświadczeń pocztą, bo jak obliczyło byłby to zbyt duży koszt - ok. 15 tys. zł.
Majka13-04-2007 08:52:11   [#1850]

w Rzepie???

http://www.rzeczpospolita.pl/dodatki/druga_strona_070413/druga_strona_a_5.html

W starej anegdocie pewien człowiek, wysłuchawszy skrzypka grającego na linie rozpostartej między dwiema kamienicami, stwierdził zdegustowany, że Paganini to on nie jest. Roman Giertych też nie jest ani akrobatą, ani skrzypkiem, ale trzeba mu oddać sprawiedliwość, że konsekwentnie walczy z przemocą w szkole.

A chyba zebrało się tam całe możliwe zło: za duże klasy, nędznie opłacani, słabo wykształceni i sfrustrowani nauczyciele, agresywni uczniowie.

Dzisiaj o polskiej szkole świadczy przede wszystkim zamęczona przez kolegów gimnazjalistka z Gdańska, wysoki procent oblanych matur i strach nauczycieli przed uczniami.

Jest dużą nieuczciwością przekonywanie, że wprowadzenie dyscypliny - i symbolicznych mundurków - od razu musi oznaczać totalitaryzm. Nie musi. Może zaś pomóc szkole stać się miejscem, w którym rozwijana będzie rzeczywista indywidualność uczniów. Nie tylko ta związana z buntem i negacją.
Krzysztof Gottesman


Pan Gottesman chyba dawno w szkole nie był i zna jej realia wyłącznie z programów telewizyjnych i ankiet ministerstwa.
strony: [ 1 ][ 2 ] - - [ 36 ][ 37 ][ 38 ] - - [ 242 ][ 243 ]