Forum OSKKO - wątek

TEMAT: oświatowy przegląd prasy
strony: [ 1 ][ 2 ] - - [ 26 ][ 27 ][ 28 ] - - [ 242 ][ 243 ]
dhausner20-01-2007 11:26:41   [#1301]
mnie już nic nie ździwi, ale kadencja mija szybko mam nadzeję ,że następne wybory wszystko zweryfikują
annah20-01-2007 19:06:38   [#1302]

MEN: Dziewczęta nauczymy wierności i czystości

ape, pap 2007-01-20, ostatnia aktualizacja 2007-01-20 11:57

Ministerstwo Edukacji Narodowej podliczyło wyniki ankiet o liczbie ciężarnych uczennic. -Musimy przygotować świadomość młodej dziewczyny. Powinna być przygotowana do cnoty wierności i czystości - komentował wyniki wiceminister edukacji Mirosław Orzechowski.

Zobacz powiekszenie
Fot. Przemyslaw Skrzydlo / AG
Mirosław Orzechowski
var rTeraz = new Date(1169316457234); function klodka (ddo) { if (rTeraz.getTime()>=ddo.getTime()) document.write(''); }
0-->
Wczoraj wiceminister zapowiedział, że resort chce teraz położyć większy nacisk na przestrzeganie uczennic przed zbyt wczesnym rozpoczynaniem współżycia płciowego. - Musimy przygotować świadomość młodej dziewczyny do tego, żeby poczekała z inicjacją do czasu, kiedy założy rodzinę - tłumaczył. - Powinna być przygotowywana do wszystkich cnót, które są niezbędne dla takiej sytuacji, a więc cnoty wierności i cnoty czystości.

Orzechowski alarmował, że w roku szkolnym 2004/05 zaszły w ciążę w całym kraju 143 dziewczęta w wieku 12-15 lat, w roku 2005/06 - 177. A przecież współżycie płciowe z dziewczętami poniżej 15. roku to przestępstwo - mówił.

Z ankiet MEN wynika także, że wzrasta liczba ciąż wśród starszych uczennic- w roku szkolnym 2004/05 wśród dziewcząt w wieku 16-18 lat przypadków ciąż było 3515, w następnym roku szkolnym 4461.

Wśród pełnoletnich uczennic 1250 było w ciąży w roku 2004/05, w roku następnym 1772.

- W ciągu następnych lat ciąże nastolatek mogą się stać poważnym problem społecznym - uważa wiceminister Orzechowski.

Przypomnijmy: w grudniu MEN nakazało szkołom wypisać, ile uczennic zaszło w ciąże w ciągu ostatnich dwóch lat i w jaki sposób szkoła im pomogła. Minister Roman Giertych mówił, że to po to, aby pomóc ciężarnym. Co prawda szkoły mają ustawowy obowiązek umożliwić uczennicy w ciąży kontynuowanie nauki, włącznie z przekładaniem zaliczeń, eksternistycznym zaliczaniem przedmiotów, aż po półroczny urlop. Ale MEN uważa, że szkoły obowiązku tego nie wypełniają.

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,53600,3863329.html?nltxx=856991&nltdt=2007-01-20-09-06
annah20-01-2007 19:07:59   [#1303]

Uczeń pobił kolegę i żądał połowy odszkodowania

Agata Kulczycka, Marek Kruczek 2007-01-19, ostatnia aktualizacja 2007-01-20 09:14

Pobić kolegę i jeszcze na tym zarobić? Na taki pomysł wpadł uczeń jednej z rzeszowskich szkół. Koledze z klasy złamał rękę i zażądał, aby ten zgłosił to jako wypadek w szkole, a pół odszkodowania oddał jemu.

Zobacz powiekszenie
Fot. Krzysztof Koch / AG
var rTeraz = new Date(1169316585401); function klodka (ddo) { if (rTeraz.getTime()>=ddo.getTime()) document.write(''); }
ZOBACZ TAKŻE
0-->
Zespół Szkół nr 1 to jedna z większych rzeszowskich szkół. Jej znakiem rozpoznawczym jest oblegane przez młodzież VI LO. Licealiści stanowią przeważającą część uczniów tej placówki, ale jest tu także zawodówka, już wygasająca. - Mamy dwie ostatnie klasy, i to z ich uczniami jest najwięcej kłopotów - przyznaje Tadeusz Bajda, dyrektor ZS nr 1.

W ubiegłym roku nauczyciele zauważyli, że w pierwszej klasie zawodówki budowlanej dzieje się coś złego - Były agresja w stosunku do słabszych, próby wymuszeń pieniędzy. Nauczyciele praktycznej nauki zawodu skarżyli się, że uczniowie nie wykonują ich poleceń - opowiada dyrektor. Mimo rozmów nauczycieli, pedagogów szkolnych, dyrektora z uczniami, spotkań z rodzicami problemu nie udało się rozwikłać. - Zastraszeni uczniowie nie chcieli się otworzyć, nie umieli skorzystać z pomocy pedagogów - wyjaśnia dyrektor.

Dlatego dyrekcja szkoły zaniepokojona sytuacją w klasie postanowiła zwrócić się o pomoc do policjantów. - Bardzo profesjonalnie podeszli do sprawy - ocenia dyrektor. Na efekty nie trzeba było długo czekać. W tym tygodniu trzech chłopców zostało zatrzymanych. Jak ustalili policjanci, prym w klasie wiódł 20-letni Karol. Okazało się, że już wcześniej znany był policji. - To sprytny chłopak, wiedział, jak się zachować. Gdy wzywałem go na rozmowy, zawsze przepraszał. Rozmawialiśmy też z jego ojcem, chciał współpracować ze szkołą, ale sam nie umiał sobie poradzić z synem, nie wiedział jak - opowiada Tadeusz Bajda.

Karolowi, starszemu od reszty klasy, sekundowali młodsi koledzy - Bartosz i Michał. Wszyscy trzej pochodzą z Rzeszowa. To oni decydowali o zachowaniu się reszty klasy. Swoich ofiar szukali wśród chłopców ze wsi, których wyzywali i poniżali. Ale długą listę zarzutów, jakie przedstawili policjanci przywódcy grupy, otwiera zarzut wymuszania pieniędzy od kolegów za pomocą gróźb i pobić. Sumy, które udało mu się w ten sposób zdobyć, były różne: od dwóch do nawet stu złotych.

Herszt grupy pomysłów na wyciąganie pieniędzy miał wiele. - Jak zeznał jeden z uczniów, Karol najpierw uderzył go deską w rękę, a kiedy ten przestraszony powiedział: "Patrz, co mi zrobiłeś!", dołożył jeszcze rurką. Zażądał, aby chłopak zgłosił to zdarzenie jako wypadek podczas zajęć szkolnych i połowę uzyskanej kwoty z odszkodowania oddał jemu - relcjonuje Zbigniew Kocój, oficer prasowy KMP w Rzeszowie.

Okradł też Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. W dwóch kolejnych zbiórkach nie rozliczył się z zebranych przez siebie pieniędzy. Jak ustalili policjanci, z zaplombowanej puszki wyjmował banknoty, nie naruszając plomby. W sumie w ten sposób ukradł 1,5 tys. zł. Karol będzie miał prawdopodobnie także zarzut związany z rozprowadzaniem narkotyków wśród niepełnoletnich uczniów.

Podobne przewinienia - związane z narkotykami lub kradzieżą pieniędzy WOŚP - mają też na swoim koncie jego dwaj młodsi koledzy. Bartosz i Michał nie tylko wykonywali polecenia Karola, zdaniem policji sami na terenie szkoły też popełnili wiele przestępstw.

Karol S. został tymczasowo aresztowany, a Bartosz i Michał otrzymali dozór policyjny. Wszyscy zatrzymani przyznali się do zarzucanych im czynów. Policjanci nie wykluczają, że ta grupka ma na swoim koncie więcej przestępstw. Za to, co już im udowodniono, grożą kary od 2 do 12 lat pozbawienia wolności.

Szkoła na razie nie wyciągnęła jeszcze konsekwencji wobec uczniów. - To dlatego że nie otrzymałem oficjalnej informacji z policji, co im zarzuca. Ale zgodnie ze statutem szkoły w szczególnie rażących przypadkach, m.in. związanych z zagrożeniem zdrowia, dyrektor może skreślić ucznia nieobjętego obowiązkiem szkolnym [powyżej 18. roku życia - red.] z listy uczniów, i to pod rygorem natychmiastowej wykonalności - usłyszeliśmy w szkole.
Małgoś20-01-2007 19:30:17   [#1304]

:-O!

czyzby przedsiębiorczy inaczej?

a własciwie wcale nie inaczej ....typowo dla wielu środowisk

i to nie tylko tych z marginesu

Gaba20-01-2007 19:42:06   [#1305]
o motyla noga...
malmar1522-01-2007 12:20:06   [#1306]
Wniosek o odwołanie Giertycha

13 minut temu

Związek Nauczycielstwa Polskiego wystosował w poniedziałek kolejny wniosek do premiera Jarosława Kaczyńskiego o odwołanie z funkcji ministra edukacji wicepremiera Romana Giertycha.

Poinformował o tym na konferencji prasowej prezes ZNP Sławomir Broniarz.

Jak powiedział Broniarz, w postanowieniu złożenia wniosku związkowców utwierdził wtorkowy wyrok Trybunału Konstytucyjnego, zgodnie z którym wprowadzona rozporządzeniem ministra edukacji tzw. amnestia maturalna została uznana za sprzeczną z konstytucją i ustawą o systemie oświaty. Broniarz przypomniał, że ZNP od początku krytykował amnestię, twierdząc, że wprowadzenie jej było decyzją czysto polityczną.

Prezes ZNP zapowiedział także złożenie pisma do marszałka Sejmu Marka Jurka w związku z wnioskami ministra edukacji i Ligi Polskich Rodzin o to, by rządowy projekt nowelizacji ustawy o systemie oświaty był rozpatrywany przez sejmową Komisję Nadzwyczajną ds. Programu Solidarne Państwo. Według Broniarza, praca nad projektem powinna być merytoryczna, a to gwarantuje tylko sejmowa Komisja Edukacji, Nauki i Młodzieży.

Źródło informacji: INTERIA.PL/PAP
Roman K22-01-2007 13:31:57   [#1307]

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,53600,3865560.html

Nauczyciele wzywają policję nawet do 7-latków

Agnieszka Urazińska 2007-01-21, ostatnia aktualizacja 2007-01-21 19:48

Panika w łódzkich szkołach. Odkąd Roman Giertych zobowiązał nauczycieli do reagowania na przemoc wśród uczniów, policjantom w zastraszającym tempie przybyło roboty. - Szkoły wzywają nas do bzdur i drobiazgów. Ostatnio interweniowaliśmy w sprawie agresywnego siedmiolatka - mówią w komisariacie na Bałutach.

Zobacz powiekszenie
Fot. Sergiusz Pęczek / AG
0-->
Od listopada liczba zgłoszeń ze szkół wzrosła o ponad 60 proc. - mówi sierżant sztabowy Jakub Durczyński zajmujący się sprawami nieletnich w łódzkiej dzielnicy Bałuty. - Takiego nawału pracy nie pamiętam. Co gorsza, to problemy, z którymi jeszcze niedawno szkoły z powodzeniem same sobie radziły.

Na przykład? Niegroźna bójka, przepychanki, wagary. - Dziecko przez kilka dni nie pojawia się w szkole? Wzywamy policję. Pokłóci się z kolegą? Policja - wymieniają funkcjonariusze.

Durczyński: - Kiedy szkoła zaalarmowała nas o niespokojnym siedmiolatku, który źle zachowuje się na lekcjach, nie mogłem w to uwierzyć. Co mamy z nim zrobić? Postraszyć więzieniem?

- W wielu przypadkach wystarczyłaby rozmowa z pedagogiem albo z rodzicami. Niektóre reakcje szkół są zwyczajnie przesadzone - mówi aspirant sztabowy Włodzimierz Pawlak z komisariatu na Retkini. - Ostatnio zostaliśmy wezwani, bo uczennice po wuefie pokaleczyły się cyrklem i miały delikatne kreski na rękach. Okazało się, że to zwykłe wygłupy, ale my musieliśmy sprawdzić, czy nie próba samobójcza!

Nauczyciele przyznają, że po tragedii gimnazjalistki w Gdańsku i po ostrej reakcji Ministerstwa Edukacji ogłaszającego program "Zero tolerancji" wolą dmuchać na zimne. - Chcemy być kryci, na wszelki wypadek - przyznaje Anna Sendor, dyrektor podstawówki, tej samej, która prosiła policję o interwencję w sprawie siedmiolatka. Przyznaje, że kiedyś w przypadku problemów wychowawczych wzywano rodziców na rozmowę. - Teraz autorytet pedagogów spada, prosimy więc o pomoc policję. Zdarza się, że w błahych sprawach, ale to dla szkół forma zabezpieczenia. Bo jeśli dochodzi do tragedii, najczęściej słychać pytanie: "Dlaczego szkoła nie reagowała?". Więc reagujemy, mamy dokumenty na współpracę z policją - mówi pani dyrektor. - Nie ma się czemu dziwić. W naszym środowisku krążyły słuchy, że za brak reakcji można trafić do więzienia.

Problem zauważyli też przedstawiciele łódzkiego Centrum Służby Rodzinie. - Taka nadaktywność jest typową reakcją na tragedię. Po tym, jak krajem wstrząsnęła sprawa łódzkich "dzieci w beczkach", zauważyliśmy, że sądy dużo częściej odbierały prawa rodzicielskie. Po sprawie gdańskiej [samobójstwo upokorzonej przez kolegów dziewczynki - red.] nauczyciele na wszelki wypadek bombardują policjantów zgłoszeniami - opowiada Tomasz Bilicki z CSR. - Problem w tym, że pedagodzy są zdezorientowani, bo nie wiedzą, jak powinni reagować w danym przypadku. Trzeba to uściślić. Pracujemy nad przygotowaniem dla nich tabeli z odesłaniem: kiedy policja, kiedy rodzice, kiedy opieka społeczna. Może to pomoże.
Gaba22-01-2007 20:44:23   [#1308]

no i epidemia gotowa...

Panie z naszej poradni juz 10 lat temu prosiły, by tego terminu nie wymieniac przy rodzicach...
 
 
2 mln Polaków może cierpieć na dyskalkulię
Dyskalkulicy mogą mieć trudności np. z dodawaniem pisemnym, tzw. "pod kreską"

W przeciwieństwie do dyslektyków, których problemy zostały wnikliwie opisane, dyskalkulicy w Polsce spotykają się z niezrozumieniem i brakiem pomocy - uważają nauczyciele zrzeszeni w fundacji Instytut Edukacji Matematycznej ARS MATHEMATICA.
Dysfunkcja zwana dyskalkulią oznacza zaburzenie rozwoju umiejętności matematycznych. Jednocześnie ogólne funkcje umysłowe pozostają niezaburzone.

Dyskalkulia może być powodowana przez dwie grupy czynników. Mogą mieć na nią wpływ mikrouszkodzenia mózgu, np. powstałe podczas porodu w wyniku krótkotrwałego niedotlenienia. Skutki tych uszkodzeń ujawniają się po kilku latach, dlatego trudno dowieść bezpośredniego związku przyczynowo-skutkowego między trudnym porodem a dyskalkulią. Schorzenie to może być też uwarunkowane genetycznie - badania pokazują, że dzieci rodziców, którzy mieli trudności z matematyką, często mają podobne kłopoty. Instytut Edukacji Matematycznej (IEM) zajmuje się naukowymi, edukacyjnymi, oświatowymi oraz wychowawczymi aspektami dyskalkulii. Zrzesza nauczycieli matematyki, którzy koncentrują się na rozwiązywaniu problemów związanych z trudnościami w uczeniu się i nauczaniu matematyki w szkołach podstawowych, gimnazjach i liceach.

"W Polsce brakuje zorganizowanej pomocy dla uczniów, ich rodziców i nauczycieli, a także pedagogów i psychologów w zakresie edukacji uczniów ze specyficznymi trudnościami w uczeniu się matematyki" - mówi założyciel IEM Marcin Kurczab, nauczyciel matematyki i autor podręczników szkolnych.

Jak tłumaczy Kurczab, dyskalkulia, w przeciwieństwie do dysleksji, nie jest zdefiniowana w polskim prawie - w ustawach i rozporządzeniach związanych z edukacją i szkolnictwem. Konsekwencje tego są bardzo poważne - nie ma standardów diagnozowania, pracownicy w poradniach psychologiczno- pedagogicznych nie dysponują narzędziami, które pozwoliłyby im wykryć zaburzenia. Nawet jeżeli je zidentyfikują, zaświadczenia o dyskalkulii są różnie traktowane w szkołach - czasem analogicznie do zaświadczeń o dysleksji, a czasami jako dokument bez żadnej mocy prawnej.

Na świecie dyskalkulię wykrywa się za pomocą standaryzowanych testów umiejętności matematycznych, niedostępnych w Polsce. Zdaniem specjalistów IEM, dyskalkulia to poważny problem społeczny, który dotyka ok. 4-6 proc. populacji. W Polsce zaburzenie to dotyczy prawie dwóch milionów osób.

Według ekspertów, dyskalkulia nie oznacza jedynie trudności z matematyką. Zaburzenie to może wpływać na naukę geografii, fizyki, chemii, a nawet historii czy muzyki. Dlatego dziecko z dyskalkulią wymaga właściwego prowadzenia przez nauczycieli. Kurczab zwraca uwagę na tzw. "aspekt ludzki" - dzieci w polskich szkołach mogą liczyć jedynie na to, że nauczyciel okaże dobrą wolę i poświęci uczniom tyle uwagi, aby zidentyfikować powtarzalne zachowania, które mogłyby świadczyć o dyskalkulii.

"Uczniowie dotknięci tym problemem wymagają wielu godzin pracy indywidualnej. Niestety, w Polsce trudno o dostęp do specjalistów, dlatego do warszawskiego instytutu przyjeżdżają dzieci z odległych miast" - stwierdza Kurczab.

Całkowite pokonanie trudności nie jest możliwe, ale wcześnie wykryte zaburzenie pozwala wypracować indywidualne modele edukacyjne, które pomagają dziecku. Jak podkreślają nauczyciele zrzeszeni w IEM, cele ćwiczeń wyrównawczych są tu analogiczne do tych, jakie stawia się przy rehabilitacji dzieci niepełnosprawnych ruchowo. "Od tych ostatnich nie oczekuje się, że będą biegać czy skakać tak, jak dzieci zdrowe - chodzi raczej o to, by osiągnęły one taki poziom rozwoju ruchowego (przy użyciu kul, protez czy wózka inwalidzkiego), aby się maksymalnie uniezależnić od pomocy otoczenia (w szkole, w życiu codziennym i w nowych sytuacjach). Cel reedukacji dzieci z dyskalkulią jest podobny - doprowadzić do tego, by dziecko możliwie dobrze radziło sobie samo z matematyką" - piszą na swojej stronie eksperci IEM.

Kurczab podaje przykład indywidualnych metod stosowanych w IEM. Jak wyjaśnia, dyskalkulicy mogą mieć trudności z dodawaniem pisemnym, tzw. "pod kreską" - przejawiają tendencję do wykonywania obliczeń od lewej do prawej i robią to w sposób nieprawidłowy. Specjaliści potrafią zaakceptować tę tendencję i nauczyć młodych ludzi dodawania od lewej do prawej, ale we właściwy sposób (którego nie poznają dzieci w szkole).

Nauczyciele zrzeszeni w Instytucie od 2004 roku zdają sobie sprawę, że ich działania mają ograniczony charakter. Aby jednak zmienić sytuację dyskalkulików w Polsce, organizują konferencje połączone z zajęciami warsztatowymi dla nauczycieli w różnych ośrodkach, gdzie prezentują wypracowane przez siebie metody diagnozowania i postępowania w przypadku dyskalkulii. Interdyscyplinarny projekt popularyzatorski nosi nazwę "Specyficzne trudności w uczeniu się matematyki (dyskalkulia) - przyczyny, opis, rozpoznanie, sposoby przezwyciężania problemu".

Eksperci Instytutu powołują się na badania Jan Poustie, brytyjskiej specjalistki w dziedzinie specyficznych kłopotów w uczeniu się. W książce "Mathematics Solutions. An Introduction to Dyscalculia" prezentuje ona liczne symptomy dyskalkulii. Są to m.in. kłopoty z odczytywaniem czasu, niepoprawne liczenie przedmiotów, trudności w rozwiązywaniu zadań, np. zapominanie następnego etapu w jakiejś operacji, błędy "nieuwagi", nieskuteczne sprawdzanie pracy, trudności w rozumieniu logiki lub języka matematycznego, powolne odpowiedzi przy obliczeniach arytmetycznych "w pamięci", liczenie na palcach, niezdolność do zapamiętywania liczb, trudności w uczeniu się podstawowych operacji i zastosowaniu ich poza lekcją matematyki.

Jak podaje Poustie, niektórzy mogą mieć również kłopoty z rozpiętością uwagi i przetwarzaniem informacji. Tacy uczniowie mogą pracować zrywami, bezplanowo, bardzo wolno i ciągle otrzymywać zły wynik. W wyniku niepowodzeń unikają oni prac matematycznych, mogą się źle zachowywać, "wyłączać się", ofiarowywać się do wykonywania wszelkich innych zajęć poza klasą, zapominać swoich książek itp. U dyskalkulików często pojawia się również awersja do gier, które wiążą się z cyframi lub przestrzennym kojarzeniem, błędy w używaniu pieniędzy, pomyłki telefoniczne, częste opuszczanie spotkań, kłopoty w podróży, problemy z gotowaniem, słaba koordynacja sportowa i nienadążanie za szybko zmieniającymi się fizycznymi instrukcjami.

Problem dyskalkulii nie dotyczy jedynie dzieci i młodzieży szkolnej. Jak podkreśla Kurczab, złe oceny z matematyki to tylko wierzchołek góry lodowej. Schorzenie to utrudnia życie na każdym etapie. Dyskalkulicy nie zawsze potrafią poruszać się po mieście, ponieważ nie są w stanie rozpoznawać numerów autobusów. Olbrzymie kłopoty sprawiają im codzienne operacje handlowe.

"Nie chodzi jedynie o to, żeby skontrolować, czy właściwie wydano nam resztę, ale również o to, że dla osoby dotkniętej dyskalkulią niezwykle trudne jest oszacowanie, czy dysponuje wystarczającą ilością pieniędzy na zakup kilku towarów" - mówi Kurczab. Dodaje, że operacje za pomocą kart płatniczych również niosą ze sobą niebezpieczeństwo - karta taka zostaje zatrzymana, gdy właściciel trzykrotnie podaje błędny PIN. Zdarza się, że dyskalkulicy nie potrafią skopiować nawet zapisanego na kartce czterocyfrowego kodu.

Ponieważ dyskalkulia przejawia się wieloma rodzajami zaburzeń, wyróżniono kilka odmian tego schorzenia. Specjaliści wymieniają dyskalkulię werbalną, praktognostyczną, ideognostyczną, leksykalną, graficzną i operacyjną.
 
Majka22-01-2007 23:12:04   [#1309]

;)

"Jak podaje Poustie, niektórzy mogą mieć również kłopoty z rozpiętością uwagi i przetwarzaniem informacji. Tacy uczniowie mogą pracować zrywami, bezplanowo, bardzo wolno i ciągle otrzymywać zły wynik."

To ja chyba wiem, Kto ma dyskalkulię ;)
Ta praca zrywami, bezplanowa.....
Małgoś22-01-2007 23:15:18   [#1310]

Majka, ale to jest jeden nieustający ..zryw :-)

i jest na to określenie medyczne

ale mnie wytną, jak napiszę :-)

Majka22-01-2007 23:26:54   [#1311]
:)))))
Marek Pleśniar22-01-2007 23:27:13   [#1312]

znaczy nie uczą się z matematyki?

to teraz ma 3/4 dzieci

mają też dyswuefię oraz dyspolonizm

a szczególnie dyschemizm

w tym półroczu mój ma to wszystko naraz

jakiś durny wiek

 

ale muszę przyznać że to z matmy najtopowiej się nazywa

grażka23-01-2007 08:54:20   [#1313]

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,53600,3868971.html

 

W szykowanym przez Ligę projekcie nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii ma się znaleźć zapis ograniczający umieszczanie symbolu marihuany lub całkowicie go zakazujący.

Pomysłodawcą nałożenia restrykcji na producentów, którzy umieszczają na swoich produktach rysunek zielonego liścia marihuany jest Przemysław Andrejuk. Jego zdaniem powszechność tego symbolu, m.in. na koszulkach czy kubkach, zachęca młodzież do zażywania narkotyków.

"Główny nacisk w naszej propozycji będzie położony na problem rozpowszechniania narkokultury wśród młodzieży, co często nie jest zauważane przez dorosłych" - tłumaczy "Dziennikowi" Andrejuk.

"Życie pokazuje, że pewne pozwolenie np. na wytwarzanie takich gadżetów jest. A to może później światopoglądowo rzutować na stosunek młodych ludzi do narkotyków" - przekonuje.

bogna23-01-2007 09:22:28   [#1314]

Spór o dodatek za matury

Rzecznik praw obywatelskich wystąpił do Sądu Najwyższego o wyjaśnienie, czy nauczycielom egzaminatorom przysługuje dodatek za pracę przy maturach.

Izba Pracy, Ubezpieczeń Społecznych i Spraw Publicznych SN zbada, czy praca nauczycieli egzaminatorów podczas matur jest wykonywana w ramach 40-godzinnego tygodniowego limitu pracy (w tym 18-godzinnego pensum), czy też jest pracą wykonywaną powyżej tygodniowego obowiązkowego wymiaru godzin. Z wnioskiem takim zwrócił się do SN rzecznik. W opinii Stanisława Trociuka, zastępcy RPO, zapytanie ma wyjaśnić, czy praca nauczycieli przy maturach jest pracą dydaktyczną i czy w związku z tym za jej wykonywanie nauczycielom należy się dodatek za pracę w godzinach ponadwymiarowych.

Poinformował on również, że liczna grupa nauczycieli pracujących przy maturach skierowała już pozwy do sądów pracy o uznanie ich roszczeń i wypłatę dodatku za pracę w godzinach ponadwymiarowych. Wyroki sądów różnią się. Zdaniem krakowskich sądów I i II instancji, praca przy maturach nie jest realizacją programu nauczania, co w konsekwencji oznacza, że czasu pracy poświęconego np. na sprawdzanie prac nie można uznać za godziny ponadwymiarowe. Z kolei sądy okręgowe w Białymstoku, Krośnie i Poznaniu uznały pracę przy maturach za pracę dydaktyczną.

 /Łukasz Guza/

eny23-01-2007 09:46:07   [#1315]

Czyli tak np. 4 godz. j.polskiego w szkole powinno wylądać tak: 2 godz. nauczasz a 2 godz. / na lekcji- klasa zajęcia własne/ sprawdzasz prace. Wtedy będzie ok??? ;) panowie sędziowie?

Do tego się to sprowadza

rzewa23-01-2007 13:19:36   [#1316]
wszystko jedno czym jest - jest praca dodatkową wykonywaną na dodatek dla kogo innego niż pracodawca, czyli:

jest to praca, więc nalezy się za nią wynagrodzenie
nie jest to praca wykonywana na rzecz szkoły więc jej koszty nie powinny obciążać szkoły, a juz na pewno nie może być zaliczona do prac wykowywanych w ramach zajęć określonych w art 42 ust 2 KN
Majka23-01-2007 15:22:17   [#1317]
Nauczyciele w Legnicy wygrali proces z OKE i dostali zapłatę za matury ustne wg stawki osobistego zaszeregowania, nie 10 zł brutto.

Niech wreszcie zabiorą ten egzamin ze szkoły! Nie będzie problemów organizacyjnych i sytuacja stanie się klarowna- inny pracodawca, inna płaca, praca po południu i w weekendy. I już.
malmar1525-01-2007 20:41:10   [#1318]
Wrażenia z kontroli "trójek"

Wyniki pracy zespołu w składzie" policjant, urzędnik z wydziału edukacji oraz wizytator z kuratorium oświaty opracowywane sa w specjalnych raportach. Informacje i statystyka w nich zawarte nikogo nie zdziwią - problem z agresją i uzaleznieniami w szkołach polskich jest od dawna. Uczniowie zaczełi mówić te zo innych formach agresji - psychicznej oraz ze strony dziewczyn, które zaczynają być bardziej okrutne od chłopców.


Wyniki przedstawione w raporcie komentują też same szkoły.W wywiadzie udzielonym dzeinikarce Gazety wyborczej, wizytatorka z kuratorium w Łodzi powiedziałam, że spodziewała się większych problemów z narkotykami w Łódzkich szkołach. Doceniła te rosnąca wiedzę nauczycieli o rodzajach narkotyków.


Treść wywiadu: http://serwisy.gazeta.pl/edukacja/1,51805,3870458.html


Bydgoskie szkoły były kontrolowane przez "czwórki": przedstwiciela z kuratorium, urzędu miasta,, policjanta i prokuratora. Wizytator podkreslił, ze zaskakująco łatwo dzieci się otwierały przed kontrolerami podając przykłady agresji w swojej szkole a także jej przyczyny.Gimnazjaliści potrafili wytknac niekonsekwencję w egzekwowaniu zasad przez nauczycieli, np. zakaz używania telefonów komórkowych równiez nauczycieli powninien obejmowac na lekcjach.


Dla uczniów z gimnazjum największe problemy to: wyzwiska i obraźliwe gesty, nieprzyjemne żarty, wulgarny język, bójki i szarpaniny, palenie papeirosów, wagary, drobne kradzieże i wychodzenie poza teren szkoły podczas lekcji - relacjonuje z wizytacji Bożena Adamska, kujawsko-pomorski kurator oświaty.


Gimnazjaliści z Bydgoszcza po kontroli czwórek domagają się ostrych kar wobec agresywnych kolegów, nauczyciele lepszej współpracy z sądami, a dyrektorzy szkół wsparcia psychologów i terapeutów dla uczniów.


Na warszawskim Bemowie szkoły nie czekają na efekty pracy giertychowskich "trójek". Pod koniec grudnia na zalecenie Ośrodka Pomocy Społecznej na Bemowie Pracownia Badań Społecznych przeprowadziła badania wśród 7 tysięcy dzieci i młodziezy bemowskich szkół, z których wynika, ze:

58 % licealistów , 44% gimnazjalistów oraz 4 % uczniów kl.6 szk.podst. upija się przynajmniej raz w miesiącu.

85 % licealistów, 59 % gimnazjalistów, 16 % szóstoklasistów przyznaje się do próbowania narkotyków.

Większość uczestniczących w badaniu rodziców nie dopuszcza do śwadomości, że ich dziekco upija się i narkotyzuje.


Dyrektorka jednej z bemowskich szkół poinformowała, że w opracowywaniu programu profilaktycznego dla Bemowa pedagodzy i pracownicy socjalni oprą się na wynikach profesjonalnych badań,a nie ustaleń z kontroli "trójek"


Żródło.Gazeta.pl
malmar1525-01-2007 20:44:58   [#1319]
"Trójki" Ameryki nie odkryły, ale otworzyły.

We wtorek opisaliśmy alarmujące wyniki kontroli na Dolnym Śląsku - aż w 80 procentach gimnazjów stwierdzono przypadki przemocy. Teraz "trójki" przeniosły się do liceów.

Od listopada gimnazja w całym kraju wizytowały zespoły: policjant, urzędnik z wydziału edukacji i wizytator z kuratorium oświaty. Na polecenie ministra edukacji sprawdzały, jak szkoły radzą sobie z przemocą i uzależnieniami wśród uczniów.

Agnieszka Czajkowska: - Wydaje się, że raporty "trójek" nikogo nie zaskoczyły. To nic nowego, że w gimnazjach jest przemoc, a uczniowie palą, piją i biorą narkotyki.

Krystyna Juzwenko-Jager, wizytatorka kuratorium dolnośląskiego, która sporządziła raport z wizytacji w gimnazjach: - Nic nas nie zaskoczyło, to prawda. Raczej potwierdziły się informacje o skali agresji fizycznej i psychicznej, z którą borykają się szkoły. Powiedziałabym, że agresji psychicznej jest nawet więcej. Niepokoi fakt, że coraz częściej atakują dziewczęta. Są bardziej bezwzględne od chłopców, ale to zjawisko też jest już znane.

Pozytywne wnioski to, to np. że nauczyciele w końcu nauczyli się rozpoznawać narkotyki. Dziś potrafią odróżnić zwykłego papierosa od marihuany. Narkotyków nie ma w połowie dolnośląskich gimnazjów, a można było spodziewać się gorszego wyniku.

Czy w takim razie wizyty "trójek" w szkołach miały sens?

- Moim zdaniem tak. Młodzież otwierała się w czasie spotkań z nami, co mogę osobiście potwierdzić. Uczniowie poczuli, że są ważni i że ktoś chce wysłuchać ich relacji. Myślę też, że mieli przekonanie, że te wizyty coś zmienią. Nastolatki niechętnie opowiadają o swoich problemach psychologom i pedagogom, mimo że są oni w niemal każdej szkole. Wydaje mi się, że niektórym "trójkom" udało się zdobyć zaufanie młodych.

Czy w relacjach inspektorów pojawia się jakieś nowe zjawisko?

- Uczniowie opowiedzieli nam o tzw. osaczaniu ofiary. To bardziej wyrafinowana forma przemocy. Grupa (może to być tylko dwóch albo trzech uczniów) nie dotyka swojej ofiary, nawet jej nie wyzywa. Oni po prostu na nią nacierają bez słowa. Czekają, aż upatrzona osoba będzie sama i wtedy przypierają ją do muru, osaczają. Tak potraktowany młody człowiek czuje strach, bezsilność, nienawiść grupy.

Kuratorium przygotowuje właśnie wnioski dla MEN-u. Co napiszecie?

- Proponujemy m.in. zmiany w prawie. Na przykład zwiększenie odpowiedzialności karnej rodziców uczniów, którzy sprawiają kłopoty wychowawcze. Choćby plaga dzieci z ADHD, które często niszczą sprzęty szkolne i rzeczy swoich rówieśników. Kto ma za to ponieść konsekwencje? Powinno się też egzekwować kary dla sklepów, które sprzedają nieletnim papierosy i alkohol. Szokujące jest sprzedawanie papierosów na sztuki w okolicy szkół, bo wiadomo, że to wabik na uczniów. Zbyt liberalnie traktuje się wagary. Rodzice usprawiedliwiają każdą nieobecność, a przecież powinno się wymagać zwolnienia lekarskiego, skoro uczeń był chory. Chcemy też, żeby badano predyspozycje psycho-fizyczne kandydatów na nauczycieli, bo nikt o tym do tej pory nie pomyślał.

Podobno w szkołach mają pojawić się negocjatorzy?

- Tu nie chodzi o osoby z zewnątrz. To sami uczniowie mogliby wybrać negocjatora w swoim środowisku. To taki zaufany i lubiany kolega, którego wszyscy szanują. W sytuacji konfliktowej negocjator podejmuje się mediacji. Chcemy, że szkoły dostały pieniądze na szkolenia dla nauczycieli, jak zorganizować wybory takiego negocjatora. To się sprawdza.

Żródło.Gazeta.pl
cynamonowa25-01-2007 20:54:14   [#1320]
http://wiadomosci.wp.pl/wiadomosc.html?kat=1342&wid=8703345&rfbawp=1169754781.665
annah25-01-2007 22:17:17   [#1321]
Metro: Huzia na technika
2007-01-25 06:24


Kiedyś niechciane, teraz wracają do łask - w technikach zaczynają powstawać nowe klasy, dyrektorzy ze wszystkich sił chcą nakłonić uczniów, by uczyli się zawodów - dowiaduje się "Metro".


40 klas, w których będzie można się nauczyć 20 zawodów, i 15 nowych zespołów szkół z czteroletnimi technikami. Do tego nowoczesne pracownie i prawie zagwarantowane zatrudnienie - we Wrocławiu zaczyna się wielka rewolucja w nauce zawodów. - Sytuacja na rynku pracy zmusiła nas do zupełnej transformacji systemu kształcenia - mówi dyrektor wydziału edukacji Urzędu Miejskiego we Wrocławiu Lilla Jaroń. - Poszukiwani są fachowcy i my chcemy ich kształcić.

- Do tej pory zawodu można się było uczyć w trzyletnim liceum profilowanym, które nic nie dawało, ponieważ żeby uzyskać uprawnienia do wykonywania zawodu, trzeba było skończyć jeszcze roczną szkołę policealną. Albo w trzyletniej szkole zawodowej i dokończyć edukację w trzyletnim technikum uzupełniającym -
przybliża dyrektor Zespołu Szkół Teleinformatycznych i Elektronicznych we Wrocławiu Adam Żabiński. - Teraz okazało się, że najlepiej jest wrócić do czteroletnich techników.

W zespole szkół będzie się teraz można uczyć zawodu teleinformatyka i technika telekomunikacji. Miasto ma nadzieję, że uda mu się wykształcić fachowców jeszcze od budownictwa, informatyki, elektroniki, mechaniki, handlu, ekonomii. - Firmy, które mają swoje fabryki we Wrocławiu, powstające jak grzyby po deszczu sklepy, poszukują dosłownie tysięcy pracowników - twierdzi Lilla Jaroń.

Podobnie jest w innych częściach kraju. W Gdańsku mają nadzieję, że w tym roku do techników pójdzie przynajmniej 2 tys. gimnazjalistów. Urząd miasta chce ich do tego przekonać głównie wizją oczekującej pracy. Od ręki zatrudnienie znajdą specjaliści od budownictwa i stoczniowcy. Tak samo dzieje się w Poznaniu i okolicach. Poszukujące pracowników firmy już obiecały, że pomogą szkołom wyposażyć nowoczesne pracownie dla uczniów.

Renesans techników wymusiła sytuacja na rynku pracy. Po wyjeździe już ponad 2 mln Polaków do pracy zarobkowej w krajach Unii, według badań NBP na brak pracowników narzeka już 39 proc. właścicieli firm budowlanych oraz 18 proc. firm handlowych. Poza tym do Polski wkraczają nowe przedsiębiorstwa - wyjaśnia "Metro".

http://wiadomosci.o2.pl/?s=512&t=8215
Gaba26-01-2007 04:02:35   [#1322]
Brawo!!!
Małgoś26-01-2007 06:44:34   [#1323]

i mój mąż tez się cieszy :-)

od paru lat w firmie, w której pracuje mają problemy ze znalezienim ludzi do pracy (firma handluje i serwisuje narzędziami), "bo wiesz, nam potrzeba taich inteligentnych naprawiaczy sprzętu, znajacych się na sprawach technicznych handlowców, nno takich dawnych  ...techników, a na ogłoszenia reagują najcześciej pseudospece od ...marketingu i zarządzania"

żeby jeszcze uzdrowić nauczanie matmy w RP, to może społeczeństwe nasze dogoni trendy ogólnoświatowe ;-)

rzewa26-01-2007 07:37:00   [#1324]
nie tylko matmy, fizyki też...

I to koniecznie!

Ale pieruńsko trudno będzie - brak kadry i brak pomysłu na uzdrowienie tegoż...
malmar1526-01-2007 08:37:01   [#1325]
Studniówki bez alkoholu

Wiceminister edukacji Mirosław Orzechowski rozesłał właśnie do kuratoriów, samorządów i dyrektorów szkół list z przypomnieniem, że ustawa o wychowaniu w trzeźwości zabrania serwowania alkoholu w murach szkolnych - informuje "Gazeta Wyborcza".

- Na studniówce można wznieść toast, ale tylko jeśli szampan jest bezalkoholowy - tłumaczy Ferdynand Sańko, lubuski wicekurator. - I nieważne, czy uczniowie mają 18 lat, czy nie. Szkoła nie jest miejscem do spożywania alkoholu. Zakaz dotyczy także studniówek w innych lokalach.

Aneta Woźniak, rzecznik ministra edukacji: - Co roku docierają do nas sygnały, że maturzyści upijają się na studniówkach. Chcemy, żeby takich przypadków było jak najmniej, dlatego mówimy jasno - zero alkoholu. Minister upomina dyrektorów, nauczycieli, by nie dopuszczali do takich sytuacji. Przypomina, że niedopilnowanie uczniów to łamanie prawa. Dyrektorzy powinni być świadomi, że za niedopełnienie obowiązków czeka ich kara - mówi Woźniak.

- Czy minister nie rozumie, że tu chodzi o symbol, a nie o pijaństwo? Minister przegiął, chce na siłę złamać tradycję - mówią maturzyści z Zespołu Szkół Elektronicznych i Samochodowych w Zielonej Górze.

Min. Orzechowski przypomniał też o całkowitym zakazie podawania alkoholu w budynkach szkolnych nawet wtedy, kiedy nie ma tam uczniów.

Blisko 70 proc. zielonogórskich szkół, by podreperować budżet, wynajmuje sale na wesela, chrzciny albo komunie. Pieniądze wydają na remonty i zakup pomocy dydaktycznych. Minister zapowiada, że muszą z tym skończyć. Dozwolone w murach szkolnych są tylko imprezy bez procentów.

Źródło informacji: INTERIA.PL/PAP
malmar1526-01-2007 08:38:23   [#1326]
Dzieci w szkołach są głodne

o czwarta szkoła nie prowadzi obiadów dla dzieci, a dyrektorzy rzadko szukają pomocy wśród organizacji i fundacji, które pomagają dożywiać dzieci - pisze "Gazeta Wyborcza".

Tak wynika z badań przeprowadzonych przez MillwardBrown SMG/KRC dla kampanii "Podziel się posiłkiem". Ankieterzy przepytali 402 dyrektorów szkół. - Zaskoczyło nas, że do problemu żywienia uczniów często podchodzą rutynowo: bierzemy co gmina da i nie szukamy dalej - mówi Milena Morawiec z MillwardBrown SMG/KRC.

Obiadów nie wydaje połowa małych szkół (do stu uczniów) oraz 40 proc. szkół na wsi. Według badań również co dziesiąty uczeń szkoły podstawowej i gimnazjum jest niedożywiony, a mimo to pozostaje poza programami pomocy. Ponad połowa dyrektorów nigdy nie dostała od żadnej organizacji czy instytucji propozycji wspierania żywienia dla dzieci. Pozostali najczęściej korzystają z pomocy gminy, rzadziej z pomocy organizacji pozarządowych i fundacji albo lokalnych przedsiębiorców.

- Posiłek w szkole musi zjeść każde dziecko, nie tylko to niedożywione z domu - komentuje prof. Barbara Woynarowska z PAN, kierownik katedry biomedycznych podstaw rozwoju i wychowania na UW. - Jak wynika z najnowszych badań WHO, w Polsce co dziesiąte dziecko przyznaje, że zdarza mu się kłaść spać, będąc głodnym, dlatego że w domu nie ma nic do jedzenia.

Źródło informacji: INTERIA.PL/PAP
Gaba26-01-2007 08:39:14   [#1327]

a jasne... na marketingu i zarządzaniu też się już znają wszyscy - bo to są studia i technika... beznakładowe. A dobre technikum potrzebuje bazy - kontaktu z biznesem małym i średnim, które w de... dostawały lata.

PS. Po pierwsze, durniu, gospodarka - powiedział kiedys prezydent USA... i wiedział, co mówi. Ale nasi nie wierzą jeszcze.

Nam jest potrzebne zmienienie systemu  a przede wszystkim proporcji 30:70 "humanistów" (to ci, co się nabawili dyskalkulii za wcześnie...) do techniczno - matematyczno-przyrodniczo-medyczno-pochodnych i tylko - kierunki technologiczne!!!

Gaba26-01-2007 08:49:15   [#1328]
Dyrektorzy szkół nie dbają o głodne dzieci

Posiłek w szkole musi zjeść każde dziecko
(fot. AFP)


Co czwarta szkoła nie prowadzi obiadów dla dzieci, a dyrektorzy rzadko szukają pomocy wśród organizacji i fundacji, które pomagają dożywiać dzieci - pisze "Gazeta Wyborcza".

Tak wynika z badań przeprowadzonych przez MillwardBrown SMG/KRC dla kampanii "Podziel się posiłkiem". Ankieterzy przepytali 402 dyrektorów szkół. Zaskoczyło nas, że do problemu żywienia uczniów często podchodzą rutynowo: bierzemy co gmina da i nie szukamy dalej - mówi Milena Morawiec z MillwardBrown SMG/KRC.


REKLAMA Czytaj dalej

NPB("005");


if (NJB('srodtekst')) { document.getElementById('rekSrd05').style.display='block';} Obiadów nie wydaje połowa małych szkół (do stu uczniów) oraz 40% szkół na wsi. Według badań również co dziesiąty uczeń szkoły podstawowej i gimnazjum jest niedożywiony, a mimo to pozostaje poza programami pomocy. Ponad połowa dyrektorów nigdy nie dostała od żadnej organizacji czy instytucji propozycji wspierania żywienia dla dzieci. Pozostali najczęściej korzystają z pomocy gminy, rzadziej z pomocy organizacji pozarządowych i fundacji albo lokalnych przedsiębiorców.

Posiłek w szkole musi zjeść każde dziecko, nie tylko to niedożywione z domu - komentuje prof. Barbara Woynarowska z PAN, kierownik katedry biomedycznych podstaw rozwoju i wychowania na UW. Jak wynika z najnowszych badań WHO, w Polsce co dziesiąte dziecko przyznaje, że zdarza mu się kłaść spać, będąc głodnym, dlatego że w domu nie ma nic
malmar1527-01-2007 08:40:42   [#1329]
Sposób na gołe brzuszki

1 godz. 2 minuty temu

Dyrektor kołobrzeskiego gimnazjum nr 1 wygrała wojnę z gołymi pępkami w szkole.

Pomogły... fartuszki i to tylko dwa, noszone na przemian przez zbyt obnażone uczennice. Okrzyczane przez uczniów jako obciachowe, fartuszki typu biedronka szybko sprawiły, że nagie pępki znikły ze szkolnego korytarza - pisze "Super Express".

Zwycięską batalie z pępkami stoczyła Lidia Mikołajek (44 l.). Uderzyła w najczulsze miejsce, poczucie estetyki. Patentem na odkryte pępki chętnie dzieli się z kolegami po fachu. - Myślałam, co by tu zrobić, żeby dziewczynom goliznę przykryć. Założenie takiego jak mówią uczniowie - "sierotowatego" fartuszka skutkuje od razu. Dla dziewczyny to wstyd, by na siebie włożyć - mówi pani dyrektor. - Teraz przemycić pępek na lekcje ryzykują tylko nieliczne. A wtedy powiem:

-biedronka czeka i po 5 minutach dziecko wygląda jak należy. Dziewczyny wolą pożyczyć sweterek od koleżanek niż założyć taki fartuszek - opisuje skuteczność pomysłu Lidia Mikołajek.

Dyrektor obawiała się, jak do pomysłu odniosą się rodzice. Ci jednak od razu przyklasnęli fartuszkom. A uczniowie? Z pępkiem na wierzchu do szkoły przychodzić już nie chcą.

- Szkoła to nie plaża. Nie mam czego żałować, bo nigdy się tak nie ubierałam - mówi Agnieszka Marcinowska (16 l.) z 3c. - Koleżanka, która założyła fartuszek, była załamana. Stwierdziła, że więcej pępka nie odsłoni.

Fartuszki fartuszkarni, pępki pępkami, ale pomysł wicepremiera Giertycha wprowadzenia ujednoliconych mundurków dla wszystkich uczniów nie wywołuje już entuzjazmu pani dyrektor: - Za rozporządzeniem powinny iść pieniądze dla tych rodzin, których na mundurki nie stać. Inaczej będzie przepychanka. A przecież nie wyprosimy z lekcji ucznia, który nie przyjdzie w mundurku. Przecież on też chce realizować obowiązek oświatowy - mówi Lidia Mikołajek "Super Expressowi".

Źródło informacji: INTERIA.PL
AnJa27-01-2007 13:47:57   [#1330]
ciekawe, czy można wyprosić taka, co odmówi założenia faruszka?

kurcze, że też nasze nie chcą z tymi pepkami  chodzić...
ba- jeszcze marudzą, że im zimno.
Marek Pleśniar27-01-2007 14:50:08   [#1331]
na szczęście Anjoo owoc zakazany lepiej się rozwija - ulice rozkwitną;-)
AnJa27-01-2007 14:58:12   [#1332]
kiedyś znajomemu dyrektorowi zachciało sie wprowadzić ograniczenia rodzaju butów na zmianę - opisano jakie nie moga byc podeszwy, materiały itp (wzorca pozytywnego nie dało się narzucić, bo byłyby protesty rodziców)

no to gromadka jajcarzy przelezła w czyms w rodzaju szydełkowanych grubych skarpet z naszytymi ogromniastymi pomponami
jxg27-01-2007 17:36:10   [#1333]
a pod artykułe o gołych brzuchach taki komentarz:

Pani Dyrektor prawdopodobnie nie zna prawa. Tego
działania nie da się pogodzić z art. 31 pkt. 2 i 3
Konstytucji ("...Nikogo nie wolno zmuszać do
czynienia tego, czego prawo mu nie nakazuje. [...]
Ograniczenia w zakresie korzystania z
konstytucyjnych wolności i praw mogą być
ustanawiane tylko w ustawie") nie ma ustawowej
regulacji odnośnie ubioru w szkołach. Statut czy
regulamin szkoły nie ma takiej mocy prawnej żeby
nałożyć na kogoś obowiązek odnośnie ubioru.
Następnie art. 41 "Każdemu zapewnia się
nietykalność osobistą i wolność osobistą..." nie
może przymusić nikogo żeby założył dany strój,
nikt nie ma też prawa dziecka wyrzucić ze szkoły
jeśli dziecko odmówi założenia stroju w groszki.
Jedyne co może Pani dyrektor zrobić to
ZAPROPONOWAĆ aby nie noszono odkrytych pępków. Ale
zastosowanie się do tej prośby leży wyłącznie w
gestii uczennic.
Małgoś27-01-2007 18:30:18   [#1334]

to czy sie nosi gołe brzuchy, nieestetyczne ciuchy to nie jest kwestia braku zakazów, ale braku skutecznych metod wychowawczych - i to tych własnie całkowicie odległych od kar i zakazów;

ogłupienie jakies pedagogiczne, czy co?!

jakby ludzie pozapominali w jaki sposób kształtuje sie u dzieci, młodych ludzi dobre maniery, gust, kulturę i uczciwość

wychowanie oparte na karch i zakazach to najlepsza droga do wychowania sfrustrowanych, pełnych buntu agresorów bądź smętnej uległości konformistów

Gaba28-01-2007 10:05:40   [#1335]

dla miłośników ptactwa, pań z przedszkola, naukowców zintegrowan

 
Przepraszam za prywatę, ale naprawdę lubię zwierzęta i bardzo lubię ptaki, mogę godzinami przez lornetkę obserwować, mogę siedzieć z kluczem do oznaczania... - to może się przydać garść wskazówek, bo nie chcący może podopiecznym przeszkodzić (sama mam mini kolekcje 4 wróbli w bluszczyku nad oknem kuchennym). Dzieciaki tez lubią zwierzęta - pamiętam sama karmnik szkolny, bieganie codzienne z ziarnem... ;-)))
 
Nie karmić ptaków spleśniałym chlebem i słoniną!
Większość osób wykazuje dobre chęci i niezależnie od poziomu wiedzy na temat ptaków, chętnie "rzuca" im coś do jedzenia od czasu do czasu.
Nie zawsze jednak dobre intencje i wiedza o odżywianiu ptaków idą w parze, o czym świadczą liczne przypadki chorób i śmierci wśród ptaków, które z głodu zjadały spleśniałe pieczywo, soloną słoninę, stare zeschnięte ciasta lub też przyzwyczajane do stałego źródła pożywienia pewnego dnia nie doczekały się pomocy i nie miały sił, by znaleźć kolejne miejsce z pożywieniem.

Aby dokarmianie osiągnęło swój pozytywny skutek, należy je rozpocząć już w październiku i kontynuować regularnie co najmniej do końca marca (do momentu, gdy będą regularnie będą występować dodatnie temperatury w nocy), tak aby dać ptakom możliwość "przestawienia się" na naturalny pokarm, co jest bardzo istotne w kontekście potrzeb piskląt dla których najlepszy jest naturalny, wysoko białkowy pokarm. Rozpoczynając zimowe dokarmianie należy zdawać sobie sprawę, że przejmujemy odpowiedzialność za zdrowie i życie naszych potencjalnych podopiecznych. W dużym stopniu od nas zależeć będzie, czy ptaki przetrwają w dobrej kondycji do wiosny, czy będą zagrożone obecnością drapieżników w miejscu ustawienia karmnika i czy wdrożymy je do samodzielnego poszukiwania pokarmu na wiosnę.

ODPOWIEDNIE MIEJSCE - NA DOBRY POCZĄTEK

Aby dobrze wywiązać się z zadań koordynatora karmnika, w pierwszym rzędzie należy znaleźć odpowiednie miejsce, w którym można będzie ustawić karmnik. Idealne miejsce to takie, w którym ptaki będą mogły korzystać z karmnika, nie niepokojone przez ludzi i drapieżniki - zwłaszcza koty. Dobrze, aby było osłonięte od wiatru iby w pobliżu były krzewy czy drzewa - tak aby w razie niebezpieczeństwa ptaki mogły się tam szybko skryć. Nie najlepszym pomysłem jest zakładanie karmników w bezpośrednim sąsiedztwie dużych szklanych powierzchni, okien, werand - ptaki wlatujące i wylatujące do karmnika będą się o nie rozbijać.

DOBRY KARMNIK TO PODSTAWA

Druga, nie mniej ważna kwestia, to sam karmnik. Jeśli chcemy dać szansę mniejszym ptakom, warto na 1/3 wysokości ścian karmnika, zainstalować poziome poprzeczki, które uniemożliwią wyjadanie ziarna ptakom, takim jak gołębie.

Bez względu na to, które gatunki chcemy dokarmiać, ważne jest, aby karmnik miał daszek chroniący przed deszczem, śniegiem i wiatrem. Im więcej wolnej przestrzeni w karmniku na swobodny wlot i wylot z karmnika - tym lepiej. Dwa otwory, czy też przestrzenie wylotowe, to absolutne minimum.

Kolejna istotna sprawa to podłoga karmnika. Duża część karmników dostępnych na rynku nie posiada wyjmowanej podłogi. Szukając karmnika, warto zwrócić na ten szczegół uwagę, ponieważ łatwo pozwoli nam utrzymywać karmnik w czystości, dzięki czemu zmniejszy się ryzyko powikłań pokarmowych i zachorowań wśród ptaków.

WŁAŚCIWA KARMA - KLUCZEM DO SUKCESU

Wskazań dotyczących tego, co jest najlepsze dla ptaków najczęściej odwiedzających karmniki, takich jak sikorki, wróble, mazurki, gołębie, grubodzioby, kawki, gołębie, jest wiele. Jednak jak wynika z doświadczeń w praktyce najlepiej sprawdza się słonecznik pastewny. Ten rodzaj pokarmu ma wiele zalet: jest naturalny, wysoko energetyczny, zawiera olej korzystnie wpływający na stan upierzenia. Z wad zaś tylko jedną: trzeba sprzątać łupinki, których stosy zalegają pod karmnikiem.

Dla sikor i dzięciołów warto wywiesić surową, nie soloną, nieprzyprawianą niczym słoninę lub smalec. Znakomitym pomysłem jest przetopienie słoniny i wymieszanie z ziarnami słonecznika. Po dwóch tygodniach należy zdjąć nie dojedzoną przez ptaki słoninę i zastąpić ją świeżą, by uniknąć zatruć. Podobne działanie należy wykonywać w trakcie odwilży i dodatnich temperatur.

Gołębiom miejskim oraz ptakom krukowatym, takim jak wrona siwa, gawron, kawka i sroka możemy wykładać lekko namoczone, rozdrobnione, białe pieczywo. Sierpówki ucieszy menu składające się z kaszy i płatków owsianych.

Dla wróbli najbardziej wartościowym pokarmem jest proso. Można też podawać mieszankę taką samą, jak dla kanarków, grube kasze zbożowe oraz drobno pokruszone białe, czerstwe pieczywo. Pieczywo, które wykładamy większym ptakom, również może być czerstwe, ale zawsze pełnowartościowe, pokrojone w centymetrową kostkę tak, aby ptaki mogły spokojnie skorzystać z dokarmiania bez tracenia sił na walkę o rzucony ogromny kawał pokarmu.

Jeżeli w naszym karmniku lub ogródku pojawią się kosy, czy kwiczoły - możemy im wyłożyć trochę pokrojonych rodzynek, moreli, suszonych jabłek, daktyli - chętnie to zjedzą. Natomiast jeżeli już mamy własny ogród - warto pomyśleć o ptasich żołądkach już wiosną i zasadzić rośliny, których nasiona i owoce będą później wykorzystywane przez ptaki jako pożywienie: jarzębinę, czarny bez, dziką różę, jabłoń, jesion.

Osobną kwestią jest dokarmianie ptaków wodnych, takich jak gęsi, kaczki i łabędzie. W przypadku ptaków wodnych, dokarmianie, niestety, przynosi więcej szkody niż pożytku, dlatego najlepiej jest nie podejmować się tego zadania i pozostawić to specjalistom. Najważniejsze powody dla których powinniśmy zrezygnować z ich dokarmiania to:

- Niebezpieczeństwo, że ptaki przerwą cykl wędrówek, ponieważ na miejscu swojego bytowania wciąż będą otrzymywać pożywienie. Gdy nadejdą krótkie dni, a potem mrozy, ludzie przestaną tak często przychodzić do parku, nad jeziorka i przynosić ptakom jedzenie - a to oznacza dla ptaków śmierć.

- Jedzenie, które jest rzucane ptakom do wody, szybko się psuje i powoduje liczne choroby i osłabienie ptaków. Ptaki występujące w stadach, w mieście stają się agresywne i zaczynają walczyć między sobą o każdy kęs zazwyczaj szkodliwego jedzenia, co przyczynia się do pogorszenia ich kondycji.

Ciężko jest "odwrócić się" od sympatycznych kaczek z parku czy łabędzi przesiadujących na lodzie jednakże warto pamiętać, że ptaki te są świetnie przystosowane do radzenia sobie w niskich temperaturach. Doskonałym przykładem są łabędzie: mają gęste upierzenie, zgromadzone zapasy tłuszczu, a ich łapy mają specyficzną budowę, ograniczającą utratę ciepła. Gdy jest im bardziej zimno, po prostu chowają nogi w upierzenie.

Ptaki minimalizują swoją mobilność, aby nie tracić energii i potrafią bez ruchu i bez pożywienia przesiedzieć w jednym miejscu nawet dwa tygodnie. Obserwując takiego ptaka, niedoświadczony obserwator może dojść ptaków do wniosku, że zwierzęciu dzieje się krzywda, bo np. ptak przymarzł do podłoża. Nic bardziej mylnego, łabędź po prostu oszczędza siły.

Warto też pamiętać, że los ptaków ściśle zależy od odpowiednich warunków środowiskowych. Dlatego reagujmy na wszelkie oznaki niszczenia ich siedlisk, wspierajmy działania nakierowane na odtworzenie przyjaznych im miejsc - to najlepsza inwestycja w ich przyszłość.
malmar1528-01-2007 11:52:26   [#1336]
Szkoła marzeń w zasięgu ręki

Uniwersytet Nowojorski w......Pradze.

Marzy ci się dyplom amerykańskiej uczelni, ale nie stać cię na studia za Oceanem? Nie musisz rezygnować! Wystarczy, że pojedziesz do Pragi...

Jaką wiedzę możesz zgłębiać na Uniwersytecie Nowojorskim w Pradze (www.unyp.cz)? Czekają m.in.: administracja biznesu, międzynarodowe i europejskie nauki ekonomiczne, komunikacja i media, psychologia, filologia angielska, komunikacja zawodowa i public relations oraz szeroki wachlarz studiów MBA (Master of Business Administration).

Od kandydatów - prócz odpowiedniej znajomości angielskiego, bo to on jest językiem wykładowym - wymagane jest świadectwo maturalne lub dyplom wyższej uczelni (licencjat, magister - jeżeli nie chcesz zaczynać studiów od początku). Jeśli studiujesz w Polsce i chciałbyś zaliczyć w Pradze tylko semestr lub dwa, też nie ma problemu. Możesz po prostu - zamiast pełnych studiów - wybrać tylko interesujące cię kursy.

Zastanawiasz się, czy stać cię na taki snobizm, jak amerykański dyplom? Jeśli wybierzesz praski uniwersytet, to tak. Za dojazd z Polski zapłacisz niewiele, a koszty utrzymania w czeskiej stolicy są porównywalne do tych w Warszawie, Poznaniu, Krakowie czy Wrocławiu. Pozostaje ci więc tylko zorganizować pieniądze na czesne. Składając dokumenty - nie ma egzaminów wstępnych - musisz zapłacić wpisowe w wysokości 70 (European Bachelor) lub 140 euro (American Bachelor). To, ile będą cię kosztowały same studia zależy od tego, jaki kierunek wybierzesz. W ciągu całych studiów musisz zaliczyć ok. 120 kursów (jeden kosztuje 64-180 euro), co średnio na semestr daje 12-15 kursów. Przykładowo, całe studia magisterskie w tym roku akademickim kosztują 9655 euro. Ale jest i dobra wiadomość. Uczelnia oferuje liczne stypendia i rabaty dla osób płacących z wyprzedzeniem, będących w trudnej sytuacji materialnej i rodzinnej oraz indywidualne harmonogramy wpłat - wszystko po to, by umożliwić naukę jak największej grupie studentów.

Nie obawiaj się jednak tłoku na uczelni. Zajęcia odbywają się w niewielkich 12-23-osobowych grupach. Międzynarodowy charakter studiów to nie tylko studenci z całego świata (m.in. Chile, Argentyny i USA), ale także międzynarodowe grono znakomitych wykładowców. Większość z nich to nie tylko świetnie wykształceni teoretycy, ale również praktycy w swoich dziedzinach. Dzięki małym grupom i indywidualnemu podejściu do każdego studenta, masz szansę zdobyć wiedzę i nawiązać wiele interesujących kontaktów, które zaprocentują w przyszłości. Studenci UNYP mają możliwość połączenia nauki z pracą i praktyką w swojej dziedzinie. Wielu z nich - choćby podczas wakacyjnych wymian - zdobywa doświadczenie za granicą. UNYP współpracuje bowiem nie tylko z amerykańskimi, ale i wieloma europejskimi uniwersytetami, firmami i stowarzyszeniami.

Zastanawiasz się, czy studia w Pradze można porównać to tych, jakie proponują uczelnie w Stanach? Jak najbardziej! UNYP prowadzi wszystkie zajęcia wg amerykańskiego systemu. Przez pierwsze dwa lata uczysz się teorii, a później zgłębiasz wiedzę na licznych warsztatach i zajęciach praktycznych, które odbywają się także poza murami uczelni. O tym, że warto postarać się o indeks praskiej uczelni przekonało się już wielu. Spora grupa absolwentów co roku kontynuuje naukę na renomowanych uczelniach w Europie i Stanach Zjednoczonych. Polacy, którzy mogą pochwalić się amerykańskim dyplomem UNYP zgodnie twierdzą, że robi on wrażenie na pracodawcach - zarówno w kraju, jak i za granicą. Praska uczelnia wyrasta bowiem za jedną z najbardziej prestiżowych w naszej części kontynentu.

Agnieszka Tomaszewska
(Praca i nauka za granicą)
malmar1528-01-2007 11:58:47   [#1337]
UOKiK wstawił się za studentami

Ponad 40 klauzul zakwestionował prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów podczas kontroli wzorców umownych stosowanych przez publiczne uczelnie wyższe na Dolnym Śląsku i w Lubuskiem.

Ustawa o szkolnictwie wyższym nakłada na uczelnie publiczne obowiązek podpisywania umów ze studentami, którzy płacą za naukę. Przepisy te obowiązują od 1 września 2005 roku. Cechą charakterystyczną tych kontraktów jest fakt, że konsument nie ma możliwości ich negocjowania. Jego rola sprowadza się do zaakceptowania proponowanej umowy lub jej odrzucenia. Stąd też bierze się niebezpieczeństwo narzucenia mu przez placówkę edukacyjną postanowień, które nie zawsze są korzystne.

Przeciwdziałaniu takim praktykom służy przysługująca prezesowi Urzędu możliwość przeanalizowania poszczególnych wzorców umów.

W 2006 roku kontrole objęły wszystkie szkoły publiczne w województwie dolnośląskim i lubuskim: Akademię Ekonomiczną, Uniwersytet Wrocławski, Akademię Medyczną, Akademię Muzyczną, Uniwersytet Przyrodniczy, ASP, AWF, Politechnikę Wrocławską oraz Uniwersytet Zielonogórski i Państwową Wyższą Szkołę Zawodową w Legnicy. Wszystkie stosowały niedozwolone klauzule - łącznie prezes UOKiK zakwestionował ich aż 42.

Stwierdzone nieprawidłowości dotyczyły przede wszystkim:

   * wyłączenia przez uczelnię obowiązku zwrotu studentowi części uiszczonej zapłaty za semestr, w sytuacji gdy zrezygnuje on z nauki w trakcie semestru;
   * nałożenia na studenta obowiązku poniesienia wszystkich opłat za dany semestr, mimo wcześniejszego odstąpienia od umowy;
   * powoływania się w umowie na postanowienia regulaminu uczelni i jednocześnie niewskazanie go jako integralnej części umowy;
   * uprawnienia uczelni do zmiany warunków kontraktu bez ważnej przyczyny wskazanej w umowie;
   * wskazania wyłącznie sądu właściwego dla siedziby uczelni, jako sądu mającego rozstrzygać w sprawach spornych.



Pięć uczelni dostosowało się do zaleceń prezesa UOKiK i zmieniło kwestionowane postanowienia we wzorcach umów. Natomiast sprawy dotyczące Akademii Medycznej, Uniwersytetu Przyrodniczego, AWF, Uniwersytetu Zielonogórskiego oraz Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej są w toku. W przypadku, jeśli placówki nie zmienią treści wzorców umownych prezes UOKiK może wystąpić do Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów z pozwem o uznanie postanowień wzorca umowy za niedozwolone lub wszcząć postępowanie w sprawie stosowania praktyk naruszających zbiorowe interesy konsumentów.

(PAP)
malmar1528-01-2007 12:02:32   [#1338]
Czas informatyków

Władze miasta płacą za sprowadzanie na wrocławskie uczelnie światowych specjalistów od komputerów. Na otwartych wykładach mają uczyć studentów i naukowców - pisze "Słowo Polskie Gazeta Wrocławska".

Magistrat podpisał już pierwszą umowę - z Uniwersytetem Wrocławskim. Kolejna z Politechniką to tylko kwestia czasu. Cel jest prosty. - Wrocław ma być tym miejscem w Europie Środkowo- Wschodniej, gdzie szkoli się najwięcej informatyków - tłumaczy Rafał Dutkiewicz, prezydent Wrocławia. - To w tej chwili najbardziej nośny zawód. Specjaliści z tej dziedziny to w tej chwili najbardziej poszukiwani eksperci.

Pierwszy krok to program tzw. visiting profesors. W ciągu trzech lat gmina da Uniwersytetowi 600 tysięcy złotych. Za to uczelnia będzie promować informatykę wśród uczniów szkół średnich, ale przede wszystkim sprowadzać na gościnne wykłady zagranicznych ekspertów. Czyli płacić za bilety lotnicze, zakwaterowanie i samą naukę.

- W tym roku planujemy zaprosić kilka osób. Na razie mogę powiedzieć tylko o jednej. Z Uniwersytetu Kalifornijskiego przyjedzie do nas prof. Marek Chrobak, Polak który uczy tam już 20 lat, światowej sławy ekspert od algorytmiki.

Po co sprowadzać naukowców z Zachodu na krótkie wykłady? - Powodów jest tyle, że trudno je wymieniać. Przede wszystkim postęp w naszej dziedzinie odbywa się na Zachodzie. Poza tym, na przykład w Stanach Zjednoczonych badania naukowe są bardziej powiązane z praktyką. No i przede wszystkim takie wykłady światowych sław podniosą prestiż naszej uczelni w oczach studentów - wylicza prof Krzysztof Loryś, dyrektor Wydziału Informatyki na Uniwersytecie Wrocławskim.

(PAP)
Majka28-01-2007 12:03:58   [#1339]
Nie jest drożej niż na wyższych szkołach "zarządzania i magii" u nas.
malmar1528-01-2007 12:06:01   [#1340]

Komputerowe grzechy ministra edukacji

Resortowi edukacji nie spieszy się z wydaniem milionów. Szkoły, które czekają na komputery za pieniądze z UE, muszą uzbroić się w cierpliwość, bo urzędnicy spieszą się bardzo powoli.

Spiesz się powoli - ta słuszna maksyma wydaje się głównym przykazaniem urzędników Ministerstwa Edukacji Narodowej (MEN), którzy w pocie czoła prowadzą trzy duże przetargi na zakup komputerów dla szkół. Wart łącznie około 300 mln zł sprzęt już dawno powinien trafić do 5 tys. placówek oświatowych, przybliżając je do Europy. Dzięki godnej podziwu skrupulatności i kompetencjom ministerialnych fachowców długo jeszcze nie opuści magazynów.

Jutro trwa pół roku

Myśleliśmy, że MEN potraktuje sprawę honorowo, bo to zamówienia w dużej części za unijne pieniądze. W jednym z przetargów chodzi o sprzęt dla uczniów niewidomych i niedowidzących, którzy przystosowane dla nich komputery mieli otrzymać do końca sierpnia 2006 r.

Wart blisko 40 mln zł przetarg na zakup komputerów dla niewidomych ma już długą historię. Został ogłoszony wiosną 2006 r. i prowadzony był w pośpiechu, by dostawy zrealizować do końca wakacji. Z powodów proceduralnych postępowanie jednak unieważniono.

Urzędnicy obiecywali, że szybko wznowią procedurę, ale o obietnicach zapomnieli. "Puls Biznesu" przypomniał im o nich w październiku. Skutecznie - ponowny przetarg ogłosili ostatniego dnia tego miesiąca. Wnioski o udział w postępowaniu wpłynęły do MEN w połowie listopada. I na tym koniec - resort przez dwa miesiące nie ogłosił listy zaproszonych do składania ofert oraz specyfikacji warunków zamówienia. Znów zapomniał?

Ręce opadają. MEN poprosił część firm o uzupełnienie dokumentów, co częściowo tłumaczy zwłokę, ale nie dwumiesięczną. To skandal. Przecież szczególnie tym szkołom sprzęt jest potrzebny - mówi jeden z potencjalnych wykonawców.

Równie skrupulatnie urzędnicy postępują w przetargu na zakup komputerów Macintosh za blisko 40 mln zł. Przetarg ogłosili w sierpniu 2006 r. Wnioski o udział w postępowaniu wpłynęły na początku września. Do grudnia z przetargiem nic się nie działo (krążyła anegdota, że wszyscy myśleli, iż przetarg jest unieważniony). 13 grudnia resort odpowiedział na pytania PB, że kończy pracę nad specyfikacją.

Zostanie ona wysłana do wykonawców w najbliższym czasie - poinformował nas MEN.

"Najbliższy czas" trwał niemal miesiąc. Specyfikację została ogłoszona 11 stycznia 2007 r.

Dobrze, że nie powiedzieli, iż ogłoszą ją "jutro", bo "jutro" w ministerstwie trwa pół roku - ironizuje przedstawiciel jednej z firm komputerowych.

Trzeba zaznaczyć, że przetarg na macintoshe powinien pójść wyjątkowo szybko, bo jest tylko jeden producent tego sprzętu - firma Apple. Opracowanie specyfikacji jest więc dużo łatwiejsze niż w przypadku innych komputerów.

To tylko awaria

Ciekawą historię ma też wyjątkowo duże postępowanie za ponad 200 mln zł na zakup pracowni internetowych do szkół w całej Polsce. Przetarg z sierpnia 2006 r. unieważniono we wrześniu z powodów proceduralnych (zdaniem wielu firm niesłusznie). Przez dwa miesiące resort nie mógł się zebrać, by ponownie ogłosić identyczne zamówienie (czyli właściwie upublicznić ten sam dokument). W grudniu w końcu zaprosił firmy do przetargu. Te złożyły wnioski w końcówce roku.

Wiemy, że jest już lista zakwalifikowanych oferentów, ale czeka na jakiś podpis. W branży mówią od kilkunastu dni, że zaproszenia do składania ofert i specyfikacja wyjdą "jutro" - mówi jeden z naszych rozmówców.

W szkołach - szczególnie wiejskich i z małych miast, które czekają na nowy sprzęt - jeśli już są komputery, to pochodzące z darowizn - wysłużone, pracujące w systemie DOS. Nauczyciele i uczniowie z utęsknieniem więc czekają na nowe maszyny.

- No bo przecież dzięki temu będziemy bliżej Europy - mówi dyrektorka jednej ze szkół. Ale czy to w resorcie edukacji narodowej kogokolwiek obchodzi? Komentarza ministerstwa w opisanej sprawie nie udało nam się uzyskać.

Mariusz Zielke
(Puls Biznesu)
Majka28-01-2007 21:10:25   [#1341]

a MEN pieniędzy szuka na "zero tolerancji"

http://www.gazetawyborcza.pl/1,78162,3876883.html

Gdańskie Kuratorium Oświaty tuż przed maturą 2006 r. zleciło Akademii Medycznej zbadanie, czy nowe zasady egzaminu potęgują stres licealistów. Wyniki zaszokowały nawet specjalistów. U połowy z pięciuset przebadanych maturzystów stwierdzono objawy depresji. Co piąty powinien natychmiast rozpocząć leczenie!

Wyniki badań trafiły do szuflady urzędników w kuratorium.

Przypomniano sobie o nich dopiero kilka tygodni po śmierci Ani, 14-letniej gdańskiej gimnazjalistki. Powód do niepokoju: co setny badany licealista zdradził, że rozważa samobójstwo.

O wynikach badań nie powiadomiono jednak MEN.
- Kuratoria przysyłają nam jedynie co jakiś czas raporty o samobójstwach - usłyszeliśmy w biurze prasowym ministerstwa.

Anna Lis, po. kuratora oświaty, rozkłada ręce:- Nie jesteśmy przygotowani, by zapewnić potrzebującym specjalistyczną pomoc, a w razie potrzeby także leczenie.
Nie możemy oczekiwać, że nagle przychodnie całodobowo zajmować będą się tylko zjawiskiem leczenia depresji młodzieży.

Wcześniejsze badania młodzieży prowadzone regularnie od 20 lat przez Uniwersytet Jagielloński potwierdzają wyniki z Gdańska. - Według moich danych co najmniej jedna trzecia polskich nastolatków ma objawy depresji - mówi prof. Jacek Bomba z UJ.

Na 5,6 mln młodzieży w wieku dojrzewania (10-19 lat) przypada zaledwie 140 psychiatrów dziecięcych i kilkuset szkolnych psychologów.
Gaba29-01-2007 06:56:15   [#1342]

mimo wszystko temat oświatowy - demografia

wg mnie jeszcze chyba to, że w dzietność weszły roczniki solidarności i stanu wojennego 1980, 1981, 1982, których rodzice rodzili się już po wojnie... - no, nie znam sie na tym... ale to ciekawe i wazne dla strategii rozwoju szkoły, u nas z roku na rok ubywa od 2 200 - 2 500 dzieci... tendencja ma się trochę zatrzymać...

 

ŻW": Rośnie liczba urodzeń, ale to nie zasługa becikowego

"Życie Warszawy": Ostatnie miesiące ubiegłego roku przyniosły nadspodziewanie duży przyrost narodzin. Czyżby to efekt becikowego? LPR twierdzi, że tak, eksperci, że nie.
W październiku ubiegłego roku minęło dziewięć miesięcy od wejścia w życia becikowego, czyli 1000 zł za urodzenie dziecka dla każdej rodziny bez względu na zamożność.

To pomysł Ligi Polskich Rodzin. Politycy chcieli zachęcić Polki do rodzenia, bo zbyt mało rodzin decyduje się na dziecko. W przyszłości czeka nas przez to katastrofa demograficzna. Może się wydawać, że program LPR przyniósł oczekiwane efekty. W październiku 2006 r. liczba urodzin wzrosła o ponad 14 proc. w porównaniu z październikiem 2005 r.

A w grudniu, zgodnie z prognozami, nawet o ponad 15 proc. Tylko listopad był nieco słabszy, co i tak nie zmienia faktu, że ostatnie trzy miesiące należą do najlepszych od wielu, wielu lat.

Dynamika urodzeń w IV kwartale 2006 r. wyniosła ok. 11,6 proc., a w IV kwartale 2005 r. - tylko 1,5 proc. Czy wobec tych danych LPR powinna ogłosić swój sukces? Według ekspertów, to nie zasługa polityków.

"Wyniki za 2006 r. poznamy dziś, ale dane za 11 miesięcy oraz prognozy na grudzień pokazują, że przez cały rok nie zdarzyło się nic szczególnego" - mówi Wiesław Łagodziński, rzecznik Głównego Urzędu Statystycznego.

Liczba narodzin dzieci rośnie od 2004 roku. W październiku, listopadzie i grudniu urodziło się odpowiednio 33,5, 30,7 oraz 30,5 (wedle prognoz) tysięcy niemowlaków. Dane te nie odbiegają od średniej miesięcznej w 2006 r., która wynosiła 31,5 tys. urodzin.

Prof. Irena Kotowska ze Szkoły Głównej Handlowej, jeden z najlepszych demografów w kraju, uważa, że becikowe nie wpłynęło na poprawę sytuacji.

"Liczba narodzin rośnie sukcesywnie od 2004 r., ponieważ poprawia się sytuacja na rynku pracy" - mówi prof. Kotowska.

"Coraz więcej osób znajduje zatrudnienie, poprawia się sytuacja materialna pracujących, mniejsze jest też zagrożenie nagłą utratą źródła dochodów. To wszystko powoduje, że łatwiej jest podjąć decyzję o powiększeniu rodziny" - konkluduje Kotowska.
Majka30-01-2007 08:49:54   [#1343]
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,53600,3884183.html

Posłowie PiS z sejmowej komisji rodziny i praw kobiet będą więc zachęcać rodziców do prokreacji. - Wprowadzimy dla nich ekstra rozwiązania - chwali się poseł Marian Piłka.

Warunek jest jeden. Rodzina musi mieć najmniej czwórkę dzieci, pracującego ojca i matkę pozostającą w domu, wychowującą swoje pociechy. I to za spełnienie tych kryteriów czeka nagroda. Poseł Mariana Piłki wyjaśnia, że każda taka rodzina, powinna dostać specjalną kartę. Ta będzie uprawniać do bezpłatnych wejść do muzeów, kin i teatrów. Dodatkowo dzieci miałyby ulgę na wstęp na pływalnię czy halę sportową.

Na tym jednak nie koniec. Tam, gdzie dzieci będzie więcej niż sześcioro, posłowie proponują dać tysiąc złotych pensji miesięcznie dla matki na wychowanie.

- Jeśli chcemy, aby rodzina była zdrowa moralnie, nie widzę możliwości, aby matka pracowała - argumentuje Anna Sobecka, posłanka niezrzeszona.
Małgoś30-01-2007 10:15:12   [#1344]

okurka!!! muzeum za czwórke dzieci!!!

szczodrość polityków zwala na kolana!

zważywszy, ze wstęp do muzeum najczęściej w soboty czy w czwartki jest i tak za darmo

a teatr???

ciekawam na jaką sztuke wpuszczą z czwórką dzieciaków??? chyba na jakiś happening lub undeground ;-)

proponuję dorzucić na każde z dzieci po jednej narcie lub paletce do pingponga - podobna korzyść

Majka30-01-2007 10:22:34   [#1345]
(...)aby rodzina była zdrowa moralnie, nie widzę możliwości, aby matka pracowała - argumentuje Anna Sobecka, posłanka niezrzeszona.(...)

Hipokryzja powaliła mnie na kolana. Pani poseł była i jest kobietą pracującą (i matką).
Marek Pleśniar30-01-2007 10:22:47   [#1346]
nie zapomnij, że w gratisie jeszcze basen
cynamonowa30-01-2007 10:23:57   [#1347]
a kto kupi czepki i klapki?.......samorządy?
Małgoś30-01-2007 10:26:06   [#1348]

no i się dowiedziałam...

moja rodzina "nie jest moralnie zdrowa"

hmmm, czy to się mieści w kategorii ...pomówienia?

Majka30-01-2007 10:26:46   [#1349]

I 4 mundurki do szkoły (po 200 zł każdy, bo na tyle wyceniają firmy)

http://miasta.gazeta.pl/bialystok/1,35235,3883629.html

Małgoś30-01-2007 10:27:14   [#1350]

#1347

RG znajdzie sponsora ...jak na te "dzieła wszystkie" dla każdej szkoły ;-)

strony: [ 1 ][ 2 ] - - [ 26 ][ 27 ][ 28 ] - - [ 242 ][ 243 ]