Forum OSKKO - wątek

TEMAT: oświatowy przegląd prasy
strony: [ 1 ][ 2 ] - - [ 22 ][ 23 ][ 24 ] - - [ 242 ][ 243 ]
Majka15-12-2006 20:52:50   [#1101]
Marku, co dziennikarze mają do twojego nazwiska?
Albo Pleśna, albo Pleśnar - za trudne dla nich??
Maelka15-12-2006 20:53:33   [#1102]

Marek

Wiem o tym "wszędzie" (strach lodowkę otworzyć) i w pierś obfitą się biję...

;-)

Marek Pleśniar15-12-2006 20:59:51   [#1103]
to nie dziennikarze przekręcili. Ci nas (i w tym mnie) znają. To przepisywacze z gazety narobili;-)
Gaba16-12-2006 19:36:16   [#1104]
Zero tolerancji dla wybryków w szkołach wyższych. OBY!
Młodzież nie ma zakończonego etapu swego życia w szkole. Dostaje się do szkół wyższych i tam w różny sposób objawia swoje skłonności do ekscesów

Ostatnie, coraz to nowsze afery, nagłaśniane do niebotycznych rozmiarów przez szukające sensacji niektóre media, odsunęły nieco w cień sprawę skandalicznych wyczynów małolatów w szkołach. Dyskusje, owszem, były, ale starały się nadal podtrzymać potrzebę zachowania niezbywalnego aksjomatu tolerancji, wyrozumiałości dla młodzieży, natomiast obwiniania Ministerstwa Edukacji za zbyt ostre, zdaniem tych mediów, propozycje wymierzone w stronę niesfornych uczniów o zachowaniach superchuligańskich, właściwie bandyckich. Nie przyjęto też z właściwym zrozumieniem (tak przynajmniej ja to widzę) zapowiedź poważnych konsekwencji wobec nie traktujących swą pracę poważnie i odpowiedzialnie wychowawców i nauczycieli. Można to do pewnego stopnia zrozumieć, ponieważ jakiekolwiek spotęgowanie poważnego traktowania zamrożenia wszelkich objawów dezorganizacji spokojnego życia społecznego w szkole może w konsekwencji pójść dalej i uderzyć w te media, które od lat niszczą moralną tkankę naszego społeczeństwa.

Jest jednak zwykle tak, że pewne negatywne zjawiska społeczne nie są sferą zamkniętą i przenoszą się dalej. Zrozumiałe jest, że tylko najbardziej jaskrawe, spektakularne wydarzenia zostały ujawnione i naświetlone. Oczywiste jest też, że młodzież szkolna nie ma zakończonego etapu swego życia w szkole, lecz idzie dalej i można przypuszczać, że część młodzieży, właśnie o bardzo nikłym poziomie wychowania, dostaje się do szkół wyższych i tam dalej, w różny sposób objawia swoje skłonności do ekscesów, które delikatnie nazwałem wybrykami, i które - biorąc rzecz słownikowo - są nagannymi postępkami odbiegającymi od przyjętych norm zachowania, inaczej mówiąc, są właśnie wyskokami.

Aż dziw bierze, że media jakoś zupełnie nie uważały za stosowne nagłośnić także te problemy- bolączki w życiu akademickim i powiązać z poprzednimi głośnymi wydarzeniami. Biorąc to pod uwagę pragnę się podzielić tu swymi spostrzeżeniami, które - być może - sprowokują do artykułów dziennikarzy oraz wypowiedzi nauczycieli szkół wyższych, którzy podzielą się swymi doświadczeniami.

Trzeba od razu, z góry powiedzieć, że środowisko studenckie jest bardzo różne. Są uczelnie i wydziały, roczniki, specjalizacje, gdzie pracuje się bardzo przyjemnie, gdzie studenci są zdyscyplinowani, grzeczni i uprzejmi wobec swoich kolegów i wykładowców. Na ogół dotyczy to studiów dziennych, sekcji, gdzie nie ma masowego nauczania. Inaczej rzecz się ma na studiach płatnych, tj. wieczorowych lub zaocznych, głównie w szkołach niepublicznych. Tu wykłady odbywają się, ze względów merkantylnych, w dużych grupach, niekiedy liczących grubo ponad sto osób. W takiej zbiorowości pojawiają się dość często studenci o małych (nawet żadnych) zainteresowaniach nauką, którzy wyładowują swe pseudozdolności na dezorganizowaniu prowadzonych zajęć. Dam konkretny przykład.

Swego czasu prowadziłem wykład w sali liczącej ok. 100 studentów szkoły niepublicznej. Studenci zainteresowani tematem siadali w pierwszych rzędach, aby dobrze słyszeć wykładowcę. Studenci bez zainteresowań (przychodzili, bo sprawdzałem obecność) lokowali się z tyłu i zajmowali się rozmowami (często przez telefon komórkowy), czytaniem gazety (to jeszcze nie najgorsze) oraz flirtowaniem lub okazywaniem czułości dla koleżanek w ten sposób, że brali je na kolana (było dosyć miejsca dla każdego), obejmowali się etc. (nie chcę przedstawiać obrazowo więcej). Ten sposób zachowania niektórych oburzył, więc zwracali głośno uwagę swym kolegom, inni natomiast, nie słuchali wykładu, lecz z zaciekawieniem obserwowali widowisko. Prowadzenie wykładu w takich warunkach było niemożliwe. Zwróciłem więc najpierw uwagę na niestosowność zachowania i szkodę wyrządzaną dobrym kolegom. Gdy to nie pomagało, poprosiłem grzecznie, by swe cenne rozmowy i objawy czułości zechcieli przenieść do holu, gdzie będzie im wygodniej, a reszta studentów będzie mogła kontynuować z pożytkiem zajęcia. Niestety nie miało to miejsca, a nastąpiło zupełnie coś nieoczekiwanego. Mianowicie, niesforni studenci udali się do rektora (reprezentującego właściciela szkoły) na skargę na moje "niekulturalne" wobec nich zachowanie.

I co Państwo powiecie? Jaka mogła być reakcja szkoły? Zostałem zdymisjonowany! (tzn. dano mi wymówienie). Jak można to wytłumaczyć. Bardzo prosto. Studenci w szkołach niepublicznych płacą. Od ich wkładu finansowego zależy byt szkoły i pensje wykładowców. Lepiej zatem przymykać oczy na wybryki studentów, na chaos wykładowy, gorsze wyniki nauczania, niż narazić się na brak dopływu gotówki.

Inny przykład, tym razem z uczelni publicznej, ale sekcji płatnej. Jakiś student zaczyna się rozbierać (być może pod wpływem narkotyków), wywoływać zamieszanie w dużej gromadzie studentów słuchających wykładu. Jak tu reagować, gdy z góry wiadomo, że władze uczelni przymrużą oko, załagodzą sprawę, bo przecież student płaci. Podobno lepiej udać, że nikt nie widział i nie słyszał, bo można się tylko narazić i łatwo stracić to, co się jeszcze ma.

Ciekawa rzecz, że dociekliwi zazwyczaj dziennikarze jakoś nie starają się wyświetlić i znaleźć przyczyny samobójstw wśród studentów i pracowników naukowych. Czyżby te przypadki były bez znaczenia ? Nie piszę już tutaj ponownie o sprawie nieuczciwości edytorskiej naukowej i studenckiej, która niby jest poruszana , dyskutowana, ale nie znajduje nigdy swego finału, jakby wstydliwie odsuwanego w nieskończoność.

Na tym tle wyraźnie widać różnicę w sposobie działania dwóch (może trzech) ministerstw obejmujących sprawy szkolnictwa. Gdy jedno coś wyraźnie robi, to drugie milczy (a przynajmniej takie sprawia wrażenie).

Czy tak powinno być? Czy naprawdę nie da się tutaj nic na dobre zmienić? Sami wykładowcy bez wsparcia władz będą nadal bezsilni i stworzą sobie dewizę: lepiej coś, choćby byle jakiego mieć, niż w uczelni nie być!

Prof. dr hab. Tadeusz Gerstenkorn
Autor jest profesorem i wykładowcą matematyki wielu uczelni w kraju i zagranicą. Jego specjalność to: statystyka matematyczna, teoria prawdopodobieństwa, zbiory rozmyte.

Data publikacji: 2006-12-13
Komentarze: 1 :: Zobacz komentarze (Dodaj swój komentarz)
Gaba17-12-2006 17:22:13   [#1105]

odgrzebane w necie... ryczem

Towarzyszy temu gorączkowa krzątanina rodziców wokół korepetycji i kursów przygotowawczych dla własnych pociech. Niejeden zatroskany ojciec i ambitna matka dowie się, że ich dziecko nie radzi sobie z testami

Zatrzymać pochód głupoty

Co ma zrobić rodzic, któremu w domu rośnie wtórny analfabeta przyspawany do komputerowej myszy?

Joanna Olech  © 13.06.2001

Wojciech Eichelberger w swojej książce "Jak wychować szczęśliwe dziecko?" na pytanie to odpowiada w pierwszym zdaniu - "Samemu być szczęśliwym". Parafrazując - na pytanie "Jak wychować dziecko, które czyta?" odpowiadam - "Samemu czytać". Warunek w moim mniemaniu konieczny, ale zapewne niewystarczający.

W inteligenckim domu czytających rodziców rośnie potomek. Jest bystry, nieźle się uczy i biegle posługuje komputerem. Cóż z tego, skoro nie czyta książek. Mozoli się nad szkolną lekturą, złorzecząc Sierotce Marysi i Ani z Zielonego Wzgórza. Myli Azję z Bohunem i nawet Winnetou mu wisi. Rodzice najpierw perswazją, a potem prośbą i groźbą nakłaniają dziecko do czytania - bez rezultatów. Bezradni, mają poczucie pedagogicznej klęski. Z początkiem nowego roku szkolnego kupią dziecku wraz z kompletem podręczników szkolnych - zestaw bryków ze szkolnych lektur.

Niechęć do czytania wśród dzieci przybiera rozmiary epidemii. Na przestrzeni raptem dziesięciu lat nastąpił krach dziecięcego czytelnictwa. Co ma zrobić rodzic, który we własnym mniemaniu niczego nie zaniedbał, a mimo to w domu rośnie mu bezrefleksyjny "Alien", "inteligentny inaczej" przyspawany do komputerowej myszy?

Lament nad upadkiem obyczaju czytania książek jest częścią szerszej dyskusji prasowej, jaka rozpętała się wraz z inwazją Big Brotherów, Pokemonów i innych bzdetów medialnych. Kultura nam się zborsuczyła. Stanisław Lem definiuje to bardziej elegancko: "Wpadliśmy w otchłań głupstwa i nie potrafimy dostrzec, że następuje jakieś zaćmienie wartości i zatarcie ich hierarchii. Ulgę przynieść może tylko zejście z tak ogłupionego świata, w którym wartości czysto komercjalne zdominowały wszystkie inne".

Zgadzam się z diagnozą, ale ponieważ niespieszno mi do odejścia z tego świata - próbuję leczyć objawy specyfikami z domowej apteczki. I tak na własny użytek skleciłam sobie wychowawczą strategię, która ma uchronić moje dzieci przed zmasowanym atakiem głupstwa.
Z wymyślonych przeze mnie sposobów na początek wytoczę najcięższą armatę:
akaz

Czy to z racji naszej peerelowskiej przeszłości i dorastania w systemie arbitralnego nakazu, czy może z innych względów - dość, że zakaz stał się czymś wstydliwym. Matki pielęgnujące niemowlęta z "doktorem Spockiem" pod pachą bez oporów przystały na wychowanie przyzwalające. Podczas towarzyskich wizyt niejednokrotnie padamy ofiarą takich bezstresowo wychowanych dzieci, które posypują nas okruchami i związują nasze sznurowadła w gordyjskie węzły. Kochający, ale udręczeni rodzice przyzwalają na wszystko dla świętego spokoju. Telewizor jest ich największym sprzymierzeńcem, bo na długo absorbuje uwagę obdarzonego niszczycielskim temperamentem malucha. Mama czmycha do kuchni, a dziecko pozostaje przed ekranem.

Znakomita większość rodziców nie zna programów adresowanych do dzieci. Moim znajomym nic nie mówią tytuły, które wymieniam w rozmowie, nie rozpoznają postaci z bajek. Powszechne jest przekonanie, że wszystkie bez wyjątku kreskówki przeznaczone są dla najmłodszych. Tymczasem, w mojej opinii, największą ilość toksyn zawierają filmy animowane - głupie, pełne przemocy, wychowujące potencjalnego agresora. To one wyrządzają najwięcej szkód widzom.

Druga kategoria szkodników to programy przeznaczone dla dorosłych, a oglądane przez dzieci - niemądre sitcomy, głupawe teleturnieje i oczywiście reality show. Kiedy zapytałam moją dziewięcioletnią córkę, czy w jej klasie są dzieci, które oglądają Big Brothera, odpowiedziała: - Tak! Wszystkie! Za komentarz niech wystarczy zakaz - nie pozwalam swoim dzieciom oglądać chłamu i generalnie obrzydzam im tę szklaną rozrywkę, jak umiem. Telewizja Bzdet.

Zdaję sobie sprawę, że moja wyimaginowana "Telewizja Olech" nie przeżyłaby na antenie nawet tygodnia. Reklamodawcy uciekliby z krzykiem, widząc ułożoną przeze mnie ramówkę: Wiadomości, prognoza pogody, kuchnia Makłowicza, Okna, teledyski ze Świetlikami i Turnauem, Ogród Sztuk, kino czeskie, Pegaz, serial BBC, Rozmowy na nowy wiek, Teatr dla dzieci, Kabaret Starszych Panów z telerecordingu, przygody Krecika... "Telewizja Olech" to mrzonka, a skoro tak, to Olech może żyć bez telewizji. Jak dzieci dorosną - kupią sobie po telewizorze. Kupią sobie też zapewne po grze komputerowej, bo gier u nas nie ma. Zakazane! W szafie leżą bierki i pchełki. Wcale nie jestem przekonana, że umiejętność klikania przekłada się wprost na jakieś oczywiste pożytki w psychice dziecka. Widzę natomiast tę kolosalną stratę czasu, który można by spędzić sensowniej, a który marnotrawiony jest w zimnym świetle monitora. Nasze dzieci mogą na komputerze pisać, liczyć, rysować, skanować, drukować i wysyłać maile... tylko grać nie mogą.

Dlaczego w artykule, który ma traktować o czytaniu książek, tyle miejsca poświęciłam telewizji i grom komputerowym? Otóż dlatego, że to elektroniczne media są w głównej mierze sprawcą ucieczki czytelników z bibliotek. Kiedy wiele lat temu w ciasnym mieszkaniu plątałam się pod nogami mojej mamie, mówiła: Idź, poczytaj! Teraz inna mama innemu dziecku mówi: Idź, włącz telewizor! Powierzamy swoje dzieci szklanej niani na wiele godzin, nie dostrzegając, że ta niania jest psychopatyczna i nieodpowiedzialna. Elektroniczne media zawłaszczają wyobraźnię najmłodszych, nie pozostawiając miejsca na kreatywność.

Jest wiele osób, które utrzymują, że nie ma innej przyszłości niż elektroniczna i trzeba płynąć z prądem zmian - nie wierzgać, nie zawracać wartkiego nurtu kijem. Niech jedni płyną z prądem, niech inni płyną pod prąd, a ja poleżę na brzegu z egzemplarzem "Pana Cogito" pod głową. Wierzę w anioły i w krasnoludki, i w to, że książka jest wieczna.

Dlaczego tak mi zależy na tym, aby dzieci czytały? Ano dlatego, że kształtując w nich nawyk czytania, czynimy je odpornymi na poczucie bezsensu, na smutek, samotność, niedostatek. Życie "przeczytane" nie jest zmarnowane.

Obcowanie z literaturą czyni z nas ludzi suwerennych, kształtuje naszą wewnętrzną autonomię. Czytanie sprawia, że łatwiej nam uwolnić się od myślenia kategoriami stada. Weryfikujemy własne poglądy w konfrontacji z poglądami bohaterów książek. Tym samym podajemy w wątpliwość stereotypy. Inteligencki etos uzbraja nas przed republiką dresiarzy.

Ponadto rozmowy o książkach są znakomitą płaszczyzną porozumiewania się z własnymi dziećmi. Na-der często kontakt z dzieckiem nas onieśmiela. Kiedy wyczerpiemy już repertuar połajanek, gniewnych pomruków i pytań typu "Co w szkole?", nierzadko okazuje się, że nie umiemy z dzieckiem rozmawiać. Pamiętam wyniki badań przeprowadzonych w Japonii, z których wynikało, że statystyczny japoński ojciec poświęca swoim dzieciom średnio trzy minuty dziennie. Trzy minuty wyłącznej uwagi, nie mówię tu o wspólnym spożywaniu sushi. Czy to aby tylko japońska specyfika? Rozmowa o Rasmusie, Panu Ropuchu czy Aslanie - to zakamuflowana rozmowa o życiu. Poznajemy własne dziecko i dajemy mu się poznać.

Baaa... ale jak sprawić, aby dziecko przystało na obecność w domu Kłapouchego i Piotrusia Pana?

Kiedy już zakaz wyeliminował z naszego życia rodzinnego elektronicznych intruzów, pora na strategię oswajania dziecka z książką. Temu służą następujące fortele:

·                                 Głośne czytanie najbardziej emocjonujących bajek i przerywanie ich w kulminacyjnym momencie. Któregoś dnia siedmiolatek "pęka" i sam sięga po książkę, żeby dowiedzieć się, czy żaba zamieniła się w królewnę.

·                                 Wspólne wizyty w dobrej księgarni, gdzie wolno książki oglądać. Zakupy mają swój trudny do odparcia urok. Niechby kojarzyły się dziecku z księgarnią, a nie z supermarketem. Można zachęcać dziecko do wypytywania obsługi o nowe tytuły i ulubionych autorów.

·                                 Założenie dziecku własnej karty w osiedlowej wypożyczalni i wspólne wyprawy w celu wymiany książek (dopóki dziecko samo nie "zaskoczy" i nie nauczy się samodzielnie grzebać w regałach).

·                                 W niektórych szkołach dzieci korzystające ze świetlicy mogą spędzać czas oczekiwania na rodziców w szkolnej bibliotece. Nawet te niezainteresowane czytaniem prędzej czy później sięgną z nudów na półkę.

·                                 Wizyty w antykwariatach. Prawdziwy mól książkowy to fetyszysta - wącha książki, gładzi okładki, rozpoznaje zapach kurzu, gatunek papieru. Książki zużyte są miłe, aksamitne w dotyku. Nauczmy dziecko obcować z książką zmysłami.

·                                 Sprzymierzeńcem rodzica, który chce mieć czytające dziecko, jest snobizm.

·                                 Długo by mówić o tym, jaką on rolę odegrał w rozwoju kultury. Chętnie postawiłabym pomnik Wielkim Snobom, którzy, początkowo pozbawieni potrzeb duchowych wyższego rzędu, wpadli w pułapkę zbawiennego snobizmu i stale obcując z kulturą wysoką, wyrośli na kolekcjonerów, znawców i mecenasów sztuki.

·                                 Nastolatki snobują się na ciuchy, filmy, buty, rowery, czasopisma, napoje... Przymus podążania za modą jest motorem ich wyborów i zachowań. Z całym rozmysłem nakręcam u dzieci snobizmy związane z uczestnictwem w kulturze, nie przykładając ręki do jakichkolwiek innych. Najchętniej powiesiłabym nad łóżkami moich córek makatkę z napisem "noblesse oblige", a ta "noblesse" to przynależność do grona inteligentów. Tego rodzaju snobizmy kształtowały nasze gusta w peerelu. Dość przypomnieć Konfrontacje Filmowe czy modę na literaturę iberoamerykańską.

·                                 Wiele lat temu Matka-Snobka i Ojciec-Snob zabrali siedmioletniego syna na koncert Milesa Davisa. Pozwolili mu stać tuż przy scenie. Trafiony, zatopiony! Od tej pory stale słucha jazzu. Za własne kieszonkowe uzbierał kolekcję płyt Davisa. Teza: nie ma kultury zbyt wysokiej dla dzieci.

·                                 I druga teza: każda metoda jest słuszna, o ile służy pozyskiwaniu naszych dzieci dla kultury. Tu muszę przywołać wiecznie wałkowanego "Harry'ego Pottera". Czy sukces komercyjny, jaki odniosła ta książka, jest wprost proporcjonalny do jej wartości literackiej? - Nie! Czy podoba mi się mania komercyjnych gadżetów, jaka towarzyszy promocji książki? - Nie! Czy zatem zamierzam powstrzymać się od kupowania "Harry'ego"? - Nic podobnego! Mam wszystkie trzy tomy i będę pierwsza w kolejce po czwarty, a to dlatego, że ta potterowska histeria zrobiła więcej dobrego dla dzieci niż armia oddanych sprawie czytelnictwa bibliotekarek. Rozpętała modę na czytanie, snobizm na czytanie, stworzyła precedens i być może stanowi początek triumfalnego powrotu do bibliotek.

·                                 Jest wiele powodów, dla których dzieci sięgają po książkę, a wszystkie dobre. Opasłe "Życie seksualne dzikich" Bronisława Malinowskiego przeczytałam z latarką pod kołdrą z pobudek innych niż zamiłowanie do etnografii. Pod kołdrą poznałam też genialne rysunki Mai Berezowskiej. Moi koledzy wytrwali nad książkami Żeromskiego jedynie za sprawą pikantnych fragmentów, którymi garnirował swoje spiżowe dzieła dotknięty erotyczną szajbą pisarz. I bardzo dobrze! Cokolwiek twoje dziecko czyta - niech czyta!

A oto bajka z morałem

Był sobie pewien chłopczyk. Czytał straszne bzdety. Jego nerwowa matka ciskała książkami Stephena Kinga i chowała Ludluma do piekarnika. A chłopiec zbierał te sponiewierane książki i czytał jedną po drugiej. Minął rok. Któregoś dnia obwiązał sznurkiem Kinga z Ludlumem i wrzucił na pawlacz. Ich miejsce zajęli Lem, Tolkien, Barańczak, a potem inni. Dlaczego akurat ci? Tego nerwowa matka do dzisiaj nie wie, ale los ją ukarał, bo synek wydaje na książki majątek.

Dziecko raz zainfekowane czytaniem nigdy się go nie wyrzeknie. Nie znam nikogo, kto zadowoliłby się literaturą klasy B i na niej poprzestał. Gusty się w miarę czytania sublimują, apetyt rośnie. Sprawą rodziców jest jedynie dać impuls i stworzyć klimat przychylny lekturze.

Nie zawsze potrafimy rozpoznać upodobania dziecka. Moja starsza córka odmawiała czytania "Małej Księżniczki" i "Tajemniczego ogrodu", które jej uporczywie podsuwałam, natomiast połknęła wszystkie powieści Josteina Gaardera i Roalda Dahla. Notabene "prawo serii" bywa bardzo skuteczne. Jeżeli dziecku spodoba się jakaś książka - warto podsunąć mu kolejne tego samego autora.

Najtrudniej przełamać pierwszy opór. Dziecko, które po traumatyzującej lekturze "Janka Muzykanta" manifestuje swoją głęboką niechęć do lektur, należy oswajać z książką podstępnie. Mój syn Marek sięgnął po "Nos" Gogola, przeczytawszy w podręczniku Jana Tomkowskiego następującą zachętę: "U Gogola wszystko jest możliwe. Nos upieczony w bochenku chleba wsiada do dyliżansu z fałszywym paszportem. W dodatku dzieje się to bez żadnej korzyści dla ojczyzny". Parę lat później Marek, udzielając korepetycji młodszemu koledze, zachęcał go do czytania Franza Kafki, polecając go jako autora... science fiction, który napisał kapitalną książkę o facecie zamienionym w robala. Poniekąd prawda. A fortel się udał.

Nie zgadzam się z prognozami, które wróżą zmierzch literatury. Mam natomiast poczucie, że czasy się zmieniają i należy upowszechniać kulturę niestandardowymi metodami, nawet takimi, które nas odrobinę brzydzą. Statystyczny Polak czyta pół książki rocznie, podczas gdy Anglik dwie i pół, a Francuz trzy, ale miesięcznie! Osiągnęliśmy tak żałosny wynik, że pora na

Pospolite Ruszenie Inteligentów

Ratujmy, co się da! Zachwalajmy kulturę jak baba z cielęciną - wszyscy razem i każdy w swoim obejściu. Carlos Marrodan - wydawca i, jak się sam nazywa, "dyżurny Hiszpan Rzeczpospolitej" - twierdzi, że 30 lat temu poziom czytelnictwa w Hiszpanii był równie zawstydzający jak obecnie w Polsce. To się zmieniło za sprawą przychylnego kulturze klimatu, jaki stworzono w tym kraju. Obecnie pisarze są otoczeni estymą i cieszą się popularnością niczym gwiazdy rocka. Dziennikarze zabiegają o wywiady, a paparazzi ścigają literatów po krzakach. Nawet jeśli nas gorszą takie metody promowania literatury, należałoby rozważyć, czy to aby nie jedyna droga ratunku. Exemplum - Nagroda NIKE i szum medialny, jaki za nią podąża. Pozwolę sobie domniemywać, że gdyby nie ta wieloma zerami opatrzona cyfra, jaka nagrodzie towarzyszy - to i prestiż, i emocje byłyby mniejsze.

Minęła era dyplomów honorowych. Bez mediów nie da się wypromować nawet jogurtu, dlaczego więc książce miałoby się to udać? Do sukcesu Harry'ego Pottera przyczynił się hałas medialny i bardzo dobrze! Mam nadzieję, że doczekam czasów, kiedy fanki podrą koszulę na Pilchu (ewentualnie na Liberze, Chwinie, Huellem...), a towarzyszyć temu będzie armia fotografów i kamery telewizyjne. Takiej telewizji promującej literatów wybaczyłabym wszystkie obecne grzechy.

Ale na razie media wydają się nie dostrzegać zagrożenia. Jeżeli nadal będą uchylały się od wspierania i obrony wartości intelektualnych, za parę lat pozostaną sam na sam z uśrednionym, statystycznym widzem. A wtedy chciałabym zobaczyć panów Mariusza Waltera i Jacka Santorskiego zamkniętych w domu Wielkiego Brata razem z ich medialnym elektoratem. Proponuję: róbmy swoje. Nie przyłączajmy się do Pochodu Głupstwa. Nie przykładajmy do tego ręki.

I jeszcze jedno. Zbliża się termin wyścigów do renomowanych liceów i gimnazjów. predyspozycji i osiąga żałosny wynik. Przed komisją egzaminacyjną synek może co najwyżej pomachać szalikiem Legii. Jak się całe lata wychowywało dziecko do obracania kiełbasek na grillu i skakania po zimne piwo - to trudno się dziwić, że nie wyrósł z niego Bertrand Russell.
Joanna Olech - graficzka, autorka książek dla dzieci i szkiców o dziecięcej kulturze. Matka trojga dzieci

Copyright © Gazeta Wyborcza Magazyn z 13-14 czerwca 2001

Majka17-12-2006 17:29:27   [#1106]

:)

Bratnia dusza z pani Joanny :)
"bezrefleksyjny "Alien" przyspawany do komputerowej myszy"
Gaba17-12-2006 17:36:37   [#1107]

Olech jest cudowna - ma niewyparzoną buzię (za to kocham "Dynastię Miziołków...") i wali prosto prościutko w ptasie móżdżki, a ten fragment o młodzieńcu grillującym i jego doswiadczeniu życiowym...

a jak zjechała ilustracje podrecznikowe... cud-miód!

Marek Pleśniar17-12-2006 17:47:56   [#1108]
uwielbiam "Aliena" ;-)
beera17-12-2006 18:01:51   [#1109]

Majka?
naprawdę Ci się podoba ten tekst?

Kurcze- mi ani trochę, niezależnie od sluszności kilku tekst, wydaje mi się byc bardzo pretensjonalny. Tzn z pretensjami do bycia wyjątkowym olechem ;)

Gaba17-12-2006 18:21:13   [#1110]

chociam nie Majka, a tylko gaba, to mnie się zaś podoba do bólu, wprost ryczem... Asiu, takie prawo dziennikarki patrzącej zezem i w krzywym zwierciadełku, piórko ostro jak brzytewka, bez casusiania po główce, jej wolno - nie to co nam dyplomacja... ;-)))

Uśmiechnij się - niech ta będzie pretnesjonalna - to tylko artykuł.

beera17-12-2006 18:26:17   [#1111]

ale kurcze, no nie podoba mi się:))

A już to kreowanie się- zupełnie nie

żeby jednak oddac kobiecie sprawiedliwośc, często pisze  nieźle- sama tu wklejalam jej teksty

Majka17-12-2006 18:49:55   [#1112]

Asiu :)

Spodobał mi się ten zwrot- to po pierwsze.

Po drugie od dawna (jako zdesperowana do cna nauczycielka literatury) wyznaję tę samą zasadę- niech stwór czyta cokolwiek, ale niech CZYTA. Z ludkiem, który nie boi się liter, mozna zrobić dużo. Z alienem -niewiele.
Ja już im nawet zaczęłam na głos czytac, żeby skosztowali książek ;))
beera17-12-2006 19:04:34   [#1113]

no... nie kwestionuję tezy " niech czytają cokolwiek"

:))

Marek Pleśniar17-12-2006 19:07:10   [#1114]
łatwa fucha - kilka stereotypów plus jakaś fobia społeczna i sie pisze artykuła;-)
Gaba17-12-2006 19:39:50   [#1115]
nie gadajcie - fajnie się czyta. Nie trzeba się zgadzać z tezami, ale naprawde to jest dobrze napisane. ;-)))
Marek Pleśniar18-12-2006 00:04:23   [#1116]
Gazeta Prawna Nr 234 (1852) piątek-niedziela 01-3 grudnia 2006 r.
Edukacja
EDUKACJA INTEGRACJA NIEPEŁNOSPRAWNYCH
Szkoły specjalne bez dzieci

W ostatnim roku wzrosła liczba uczniów szkół integracyjnych, spadła zaś tych, którzy uczęszczają do placówek specjalnych. Niepełnosprawne dzieci uzyskują coraz lepszą pomoc.


W porównaniu z 2004 rokiem o 17 proc. wzrosła liczba uczniów uczęszczających do integracyjnego gimnazjum (5225 osób). Przybywa także niepełnosprawnych dzieci w integracyjnych szkołach podstawowych (13,6 tys.) oraz gimnazjach ogólnodostępnych (28,3 tys.). Łącznie we wszystkich placówkach, gdzie wspólnie kształcą się dzieci pełno- i niepełnosprawne, kształci się już ponad 68 tys. uczniów o szczególnych potrzebach edukacyjnych. Jednocześnie w tym samym czasie liczba uczniów uczęszczających do szkół specjalnych zmniejszyła się o 3 tys. Spadek taki może być efektem przechodzenia coraz większej grupy dzieci do placówek integracyjnych.

Jednocześnie w 2005 roku nieznacznie spadła także liczba dzieci objętych indywidualnym tokiem nauczania (o około 5 proc.). W przeszłości samorządowcy wymuszali na poradniach psychologiczno-pedagogicznych orzekanie tego trybu nauczania. W ten sposób oszczędzali oni na organizacji szkół i klas integracyjnych oraz zapewniali pracę nauczycielom, którzy mieli niepełne etaty.

 Łukasz Guza

Marek Pleśniar18-12-2006 00:07:18   [#1117]
Gazeta Prawna Nr 222 (1840) środa 15 listopada 2006 r.
Edukacja
OŚWIATA MINISTERSTWO EDUKACJI CHCE INGEROWAĆ W PRAWO RODZICÓW DO WYCHOWYWANIA DZIECI
Nadzór bez rodziców

Komisje przy kuratoriach mają kierować gimnazjalistów zagrożonych demoralizacją do ośrodków wsparcia wychowawczego. Będzie to, jak twierdzą eksperci, ograniczać prawa rodziców i łamać zasady konstytucji.


Roman Giertych zapowiedział, że pierwszy ośrodek wsparcia powstanie we wrześniu 2007 roku, a kolejnych 15 do końca 2008 rokuSpecjalne komisje przy kuratoriach oświaty mają być złożone z przedstawiciela kuratorium, psychologa, pedagoga z poradni psychologiczno-pedagogicznej i wychowawcy ucznia sprawiającego kłopoty, wynika z założeń MEN. Wniosek o umieszczenie gimnazjalisty w ośrodku wsparcia wychowawczego będzie mógł złożyć dyrektor szkoły za zgodą rady pedagogicznej. Dopiero po wydaniu orzeczenia rodzice będą mogli się z nim zgodzić lub nie.

Niekonstytucyjne odizolowanie

Prawnicy podkreślają, że komisja nie może ograniczać praw obywatelskich.

– O odizolowaniu nawet na 24 godziny powinien decydować sąd, a nie jakakolwiek komisja, nawet złożona z mędrców – mówi Waldemar Żurek, sędzia krakowskiego sądu okręgowego. Dodaje, że takich komisji należy się bać, a przepisy dające im prawo do ograniczania wolności będą niekonstytucyjne.

Artykuł 48 konstytucji stanowi, że ograniczenie lub pozbawienie praw rodzicielskich może nastąpić tylko w przypadkach określonych w ustawie na podstawie wyroku.

– Można podejrzewać, że komisja czy dyrekcja szkoły będą wywierać presję na rodziców, którzy często nie mając świadomości swoich praw, wyrażą zgodę na umieszczenie dziecka w placówce. Tymczasem umieszczenie dziecka w specjalnym ośrodku jest ograniczeniem praw rodzicielskich – zauważa Elżbieta Czyż z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

Dla kogo ośrodki

Łukasz Ługowski, dyrektor warszawskiego Młodzieżowego Ośrodka Socjoterapii Kąt, zastanawia się, kto trafi do nowych ośrodków. Roman Giertych, wicepremier, minister edukacji narodowej i autor pomysłu, twierdzi, że agresywni gimnazjaliści uniemożliwiający naukę innym uczniom działają na nich demoralizująco.

Według Romana Giertycha do istniejących dziś placówek trafiają osoby, które popełniły przestępstwo. Natomiast celem ośrodków wsparcia wychowawczego ma być wcześniejsza praca z uczniem zagrożonym drastyczną demoralizacją.

W młodzieżowych ośrodkach socjoterapii (MOS) są nie tylko osoby, które złamały prawo.

– Przyjmujemy młodzież na prośbę ich rodziców. Zwykle są to osoby nieradzące sobie emocjonalnie w normalnej szkole – podkreśla Ługowski.

Elżbieta Czyż obawia się, że nowe ośrodki staną się straszakiem dla niegrzecznych dzieci. Istnieje też niebezpieczeństwo, że w sytuacjach niewyrażania zgody rodziców na umieszczenie ich dzieci w takiej placówce sądy rodzinne zostaną zakorkowane przez błahe sprawy.

Problemy pozostaną

Zdaniem ekspertów minister edukacji nie rozumie obecnego systemu. W Polsce obok zakładów poprawczych funkcjonują młodzieżowe ośrodki wychowawcze (MOW), do których trafiają ci, którzy popełnili czyny karalne. Są także ośrodki socjoterapii dla nieletnich sprawiających problemy wychowawcze. Na miejsce w placówce czeka się od kilku minut do pół roku. Najmniej miejsc przewidziano właśnie dla uczniów I i II klasy gimnazjum.

Za znalezienie miejsca w MOW czy MOS dla nieletniego skierowanego przez sąd odpowiada Centrum Metodyczne Pomocy Psychologiczno-Pedagogicznej w Warszawie. Andrzej Laskowski z CMPP-P twierdzi, że kolejki do placówek powoduje wielokrotne wnioskowanie i wielokrotne niedoprowadzanie tej samej osoby do placówki. CMPP-P odnotowała przypadki nawet trzykrotnego kierowania nieletnich do MOW i 3-krotnego ich niedoprowadzania, czyli blokowania wolnego miejsca przez 9 miesięcy.

Pracownicy MOS i MOW narzekają na współpracę z sądami rodzinnymi i nieletnich, które powinny zadbać o doprowadzenie trudnej młodzieży do placówek, ale po wydaniu postanowienia już nie interesują się sprawą.

– Tymczasem tylko one mogą zlecić policji egzekucję postanowienia – podkreśla Andrzej Laskowski.

Ponadto brakuje placówek interwencyjnych dla nieletnich popełniających czyny karalne. Do 2000 roku były nimi pogotowia opiekuńcze, które obecnie nadzoruje ministerstwo pracy. Dziś młodzi przestępcy na sprawę sądową czekają nawet w domach dziecka.

Rozproszony nadzór

Eksperci podkreślają, że MEN powinien zastanowić się, jak pomóc uczniom, którzy jeszcze nie kwalifikują się do ośrodków, a już sprawiają problemy rodzicom i nauczycielom, w tym przedszkolakom i uczniom klas I-III. Pomoc im uniemożliwia często brak współpracy pomiędzy instytucjami podległymi resortowi edukacji a placówkami opiekuńczo-wychowaczymi (ogniskami wychowawczymi), za które odpowiada ministerstwo pracy.

– Obecnie funkcjonujący system nie jest jednak najgorszy, trzeba go tylko dopracować i wesprzeć, zwłaszcza finansowo. Należy sprawić, by powstało więcej miejsc i różnorodnych ośrodków, do których młodzież chce przyjść i uczyć się w nich dobrowolnie – podsumowuje Łukasz Ługowski.

POSTULUJEMY

Ministerstwo Edukacji Narodowej powinno decyzję o odizolowaniu ucznia pozostawić rodzicom i sądom oraz usprawnić obecny system pomocy zdemoralizowanym uczniom.

zgredek18-12-2006 00:07:37   [#1118]

dość daleko idące wnioski:

W przeszłości samorządowcy wymuszali na poradniach psychologiczno-pedagogicznych orzekanie tego trybu nauczania. W ten sposób oszczędzali oni na organizacji szkół i klas integracyjnych oraz zapewniali pracę nauczycielom, którzy mieli niepełne etaty.
annah19-12-2006 14:33:00   [#1119]

gdyby już było to przepraszam :)

Giertych: Będzie 4. konkurs na łódzkiego kuratora

Marcin Markowski, Aleksandra Pezda 2006-12-19, ostatnia aktualizacja 2006-12-19 08:28

Minister edukacji nie zgadza się, by bezpartyjna nauczycielka została kuratorem łódzkiej oświaty. Łódź czekała na tę decyzję ponad trzy miesiące. Dziś MEN ogłosi ją oficjalnie

 
1-->
- Nie powołam Beaty Florek. W Łodzi będzie kolejny konkurs na kuratora - powiedział wczoraj "Gazecie" Roman Giertych.

Po uzasadnienie decyzji odesłał do wiceministra Mirosława Orzechowskiego, ale ten nie odbierał telefonu. Dziś Orzechowski przyjeżdża do Łodzi, by powiedzieć o tym wojewodzie Helenie Pietraszkiewicz (PiS).

Łódzka oświata czekała na tę decyzję trzy i pół miesiąca. Florek, dyrektorka łódzkiej szkoły podstawowej przy ul. Pomorskiej, wygrała konkurs na kuratora 1 września. Nie mogła jednak nim zostać bez zgody ministra edukacji, a Roman Giertych zwlekał.

"Grzechem" Beaty Florek jest bezpartyjność. Dlatego jej zwycięstwo było sensacją. Tradycją konkursów na kuratora są bowiem triumfy kandydatów partyjnych. W Łodzi też tacy byli. Ale tym razem koalicjanci nie dogadali się co do wspólnego kandydata, głosy komisji (przedstawiciele MEN-u, wojewody, sejmiku i związków) się rozproszyły i wygrała Florek.

Jak resort edukacji wyjaśniał swoją opieszałość? Orzechowski tłumaczył, że cały czas czyta wypowiedzi Florek do gazet i zastanawia się, czy nie stoją w sprzeczności z "gotowością do sprawowania urzędu kuratora w sposób całkowicie apolityczny". Zaś minister Giertych mówił: - Już ją miałem powołać, już ją nawet wezwałem, ale tego samego dnia dowiedziałem się, że startuje na radną. Poprosiłem prawników o opinię, czy kurator może być aktywnym politykiem.

Florek ogłosiła, że chce zostać radną w połowie października (gdy już zwątpiła, że będzie kuratorem). Startowała z listy Łódzkiego Porozumienia Obywatelskiego, ale mandatu nie zdobyła. Mimo to minister wciąż czekał na opinię prawników, którzy ostatecznie uznali, że kurator może nie tylko startować na radnego, ale nawet nim być.

Beata Florek nie chce komentować decyzji ministra Giertycha, dopóki oficjalnie nie zostanie o niej poinformowana.

Teraz wojewoda rozpisze kolejny konkurs. Już czwarty. Kuratora nie ma w Łodzi od lutego 2006 r. Będzie najwcześniej w... lutym 2007 r.

Jak wybierano kuratora

* Pierwszy konkurs rozpoczął się w marcu i... szybko został przerwany, bo wojewoda nie powołała do komisji przedstawicieli dwóch związków zawodowych.

* Drugi konkurs został rozstrzygnięty w czerwcu. Wygrała Beata Florek. Unieważniła go jednak wojewoda z powodu zachowania przedstawicielki Giertycha w komisji, która - jeszcze przed werdyktem - oświadczyła, że minister i tak nie zaakceptuje zwycięzcy. Drugi powód - podobieństwo czterech prac konkursowych złożonych przez osoby popierane przez "Solidarność" i LPR.

* Trzeci konkurs miał finał we wrześniu. Znów wygrała Florek. 18 grudnia minister Giertych ogłosił, że jej nie akceptuje.
Marek Pleśniar19-12-2006 15:10:11   [#1120]
"jej nie akceptuje". Jej - tzn demokratycznej procedury zgodnej z prawem?
jeannette19-12-2006 17:36:52   [#1121]
Do 3 razy sztuka pani Florek, za 3 razem na pewno się uda... Ciekawe co wtedy powie nasz minister ;)
bosia19-12-2006 17:39:58   [#1122]
To może tak bez kuratora skoro już prawie rok się obyliśmy. Może ta fnkcja jest niepotrzebna.Jestem z łódzkiego.
Adams13519-12-2006 17:45:20   [#1123]

;-)

To najlepszy test. Interes się kręci nadal więc widocznie ten trybik w maszynie kuratoryjnej zostal zamontowany przypadkowo i na wyrost ;-)))
grażka20-12-2006 01:47:49   [#1124]

koniec segregacji w przedszkolach?

http://miasta.gazeta.pl/warszawa/1,34862,3804193.html

bogna20-12-2006 23:12:15   [#1125]

Trzeba zwracać realne koszty dojazdu uczniów do szkoły

Dzieciom niepełnosprawnym gminy muszą zapewnić bezpłatne dojazdy do szkół. Przepisy w tej sprawie wymagają zmian

Do takiego wniosku skłaniają wyroki sądowe, doświadczenia innych państw oraz opinie osób działających na rzecz integracji niepełnosprawnych.

Marek F. uczęszczał do szkoły specjalnej odległej o 42 km. Ponieważ gmina nie zapewniła dojazdu, matka dowożąca go samochodem zwróciła się do wójta gminy Sławoborze w woj. zachodniopomorskim o zwrot kosztów. Wójt jednak uważał, że nie musi zapewniać transportu. Do rozpatrzenia sprawy zobowiązały go dopiero wyroki Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Szczecinie oraz Naczelnego Sądu Administracyjnego.

-Nie jest to niestety odosobniona sytuacja - mówi Artur Bodnar z Fundacji Helsińskiej. -Nietrudno sobie wyobrazić sytuację niepełnosprawnych dzieci z terenów wiejskich, gdzie podjęcie nauki wiąże się z pokonywaniem znacznych odległości. Zasadniczą kwestią staje się zapewnienie transportu przez gminę lub zwrot realnych kosztów rodzicom.

Pieniądze za bilety zamiast za benzynę

Ale decyzje administracyjne i wyroki sądowe w takich sprawach nie są korzystne dla zainteresowanych.

Halina i Krzysztof Żak z Ostrowa w woj. mazowieckim dowożą 14 letnią córkę samochodem 40 km do gimnazjum w Garwolinie. - Jest wprawdzie gimbus, ale bez możliwości przewozu wózka inwalidzkiego. Koszty przejazdów obliczamy na co najmniej tysiąc złotych miesięcznie - mówi Halina Żak, która zwróciła się do wójta gminy Maciejowice o częściową przynajmniej rekompensatę: 2 tys. zł za dwa ostatnie lata szkolne.

Wójt orzekł, że pani Żak należy się 54,12 zł za bilet miesięczny dla córki oraz po 1,69 zł x 4 razy dziennie dla niej samej po okazaniu jednorazowych biletów. Samorządowe Kolegium Odwoławcze w Siedlcach utrzymało decyzję w mocy.

Fikcyjna w istocie rekompensata była zgodna z przepisami, dlatego również WSA oddalił skargę Haliny Żak. Z mocy ustawy o systemie oświaty (art. 14 a ust. 4 oraz art. 17 ust. 3 a) gminy muszą zapewniać niepełnosprawnym dzieciom bezpłatny transport do najbliższego przedszkola czy szkoły, także ponadpodstawowej. Gdy dowożenie zapewniają rodzice, zwraca się im koszty przejazdu dziecka i opiekuna środkami komunikacji publicznej. Ponieważ ustawa nie określa tych kosztów bliżej, wójt zastosował przepisy ustawy z 1992 r. o uprawnieniach do bezpłatnych i ulgowych przejazdów środkami transportu zbiorowego. Przewiduje ona, że dzieciom i młodzieży niepełnosprawnej zwraca się koszt przejazdów ze zniżką 78 proc. na podstawie biletów jednorazowych lub miesięcznych imiennych, dla rodziców bądź opiekunów - na podstawie biletów jednorazowych.

-Nie pokrywa to kosztów dowozu, ale przepisy jednoznacznie określają sposób ich wyliczenia. Trzeba mieć pretensję do ustawodawcy, że żadna z tych ustaw nie przewiduje możliwości innego ichkształtowania -mówiła sędzia WSA Daniela Kozłowska, uzasadniając wyrok.

Trzeba szybko zmienić przepisy

W opinii Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka realne zapewnienie transportu dzieci niepełnosprawnych do szkół jest obowiązkiem konstytucyjnym. Mają go wykonywać gminy, ale w praktyce tolerujemy nieraz fikcję.

-W przeciwieństwie np. do Wielkiej Brytanii, gdzie wszystkie schoolbusy są przystosowane do przewozu niepełnosprawnych na wózkach inwalidzkich, nasze gminne gimbusy są z reguły niedostępne dla takich osób. Za to są tańsze, a gminy liczą każdą złotówkę. Popełniono błąd, gdy je kupowano, aco gorsza, kupuje się nadal -mówi Piotr Pawłowski, prezes Stowarzyszenia Przyjaciół Integracji.

Poseł Sławomir Piechota, wiceprzewodniczący Sejmowej Komisji Ustawodawczej, uważa, że jeśli gmina nie ma możliwości zapewnienia transportu, powinna zwracać rzeczywiste, urealnione koszty dojazdu niepełnosprawnych do szkół. Finansować należałoby to albo z subwencji oświatowej, albo np. z PFRON. - Z obecnych wyroków sądowych płynie wskazówka, że trzeba szybko zmienić przepisy -twierdzi poseł Piechota.

Rychłe rozpoczęcie prac nad nową ustawą zapowiada Mirosław Mielniczuk, pełnomocnik rządu ds. osób niepełnosprawnych. Ma ona nie tylko zastąpić obecną, nowelizowaną już ponad 40 razy, ale i wybiegać w przyszłość, by skuteczniej zaspokajać potrzeby.

DANUTA FREY

Ile jest szkół ogólnodostępnych

dodatek3_a_1-1.F.jpg
Ile jest szkół ogólnodostępnych

Ustawa o systemie oświaty gwarantuje niepełnosprawnym dzieciom i młodzieży możliwość nauki we wszystkich typach szkół. Dane statystyczne dowodzą, że nie jest to tylko pusty frazes. Jednak niepełnosprawnym uczniom trzeba przede wszystkim zapewnić dojazdy do tych szkół. A tutaj właśnie jest jeszcze wiele do zrobienia.

Źródło: MEN

Specjalnie dla "Rz"

dodatek3_a_1-2.F.jpg
prof. Michał Kulesza profesor Uniwersytetu Warszawskiego, ekspert tematyki samorządowej

Obecne przepisy są kompletnie niezwiązane z rzeczywistością, ale gmina nie może ich naruszać. Należałoby je tak zmienić, ażeby gminy rzeczywiście zapewniały dzieciom niepełnosprawnym dojazd do szkoły lub jego sfinansowanie według realnych kosztów. Powinno to być zadanie zlecone z zakresu administracji rządowej, a nie, jak dziś, zadanie własne gmin, za którym nie idą adekwatne środki finansowe. Subwencja oświatowa nie pokrywa bowiem kosztów i gminy muszą dopłacać z własnych dochodów. Są zaś gminy małe, gdzie mieszka np. tylko jedno niepełnosprawne dziecko, lecz są też duże, gdzie może ich mieszkać kilkadziesiąt. W takich wypadkach można by załatwić przewóz przez prywatnego przedsiębiorcę. ¦


W szkołach specjalnych


- 100 156 uczniów chodzi do 2476 specjalnych szkół podstawowych, gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych
- 68 506 uczniów kształci się w oddziałach integracyjnych i ogólnodostępnych szkół podstawowych i gimnazjów
- 12 150 to uczniowie oddziałów specjalnych w zakładach opieki zdrowotnej
- 6542 uczniów jest objętych specjalnymi zajęciami wychowawczymi

Marek Pleśniar21-12-2006 15:32:36   [#1126]

MiC ;-)

Woleli pisać własną krwią niż sprzątać klasę

ulast, PAP 2006-12-21, ostatnia aktualizacja 2006-12-21 12:04

Dwóm uczniom w Korei Południowej wyznaczono za nieodrobione lekcje karę napisania własną krwią obietnicy, że więcej tego nie zrobią. Miał to być żart.

0-->
Młoda nauczycielka w Gunsan (południowy zachód Korei Południowej) dała 13-letnim uczniom do wybory dwie kary: posprzątać klasę lub pisemnie zobowiązać się, używając do tego własnej krwi, że zawsze będą odrabiać lekcje.

Kiedy nauczycielka na chwilę wyszła, chłopcy scyzorykami nacięli sobie palce wskazujące. Jeden ma ranę głębokości pół centymetra, a drugi zdarł sobie tylko skórę. Do napisania obietnicy nie doszło.

Wicedyrektor szkoły Choi Guyong-yop powiedział, że nauczycielka, która pracowała dopiero od kilku miesięcy, wyraziła "głęboki" żal z powodu swego zachowania. Kobieta powiedziała południowokoreańskiej agencji Yonhap, że nigdy by nie przypuszczała, że uczniowie mogą wziąć jej słowa na poważnie.
Małgoś21-12-2006 22:52:49   [#1127]

bo ..."tylko krowa nie zmienia poglądów" ;-)

Giertych już nie chce Instytutu Wychowania

Giertych powiedział, że Instytutu Wychowania nie będzie/fot. A. Zbraniecki /Agencja SE/East News

Nie będzie Narodowego Instytutu Wychowania - mówi "Gazecie Wyborczej" minister edukacji Roman Giertych. Wygląda na to, że PiS też składa broń w tej sprawie.

NIW był sztandarowym hasłem edukacyjnym Prawa i Sprawiedliwości. Miał ruszyć najpierw we wrześniu, potem w styczniu 2007 r. Ostatnio sejmowa podkomisja, która zajmuje się tym projektem, wyznaczyła kolejny termin - lipiec 2007 r. Kiedy MEN zgłaszał pomysł instytucji pilnującej wychowania młodzieży, rządził w nim jeszcze PiS .

NIW od początku budził kontrowersje - przypomina dziennik. Jego cele były niekonkretne: opracowywanie programów wychowawczych, szkolenie nauczycieli, kontrolowanie mediów, czy nie pojawiają się w nich szkodliwe dla dzieci i młodzieży treści. Miał też mieć prezesa i trzech wiceprezesów i około stu pracowników. I na to 11 mln zł. Opozycja nie chciała instytucji, która "centralnie będzie wychowywała młodzież".

Pomysł dwukrotnie nie przeszedł przez sito rządowe. Sprzeciwiała się minister finansów Zyta Gilowska , bo pieniądze na NIW miał kontrolować Sejm, a nie rząd. W końcu w maju rząd przesłał projekt do Sejmu - czytamy w gazecie.

Tam jednak utknął on w sejmowej podkomisji. Jej przewodniczący Artur Górski (PiS) tłumaczył, że to opozycja blokuje prace. Także nowy minister edukacji z LPR Roman Giertych chciał sam wprowadzać własne pomysły wychowawcze. A gdyby powołano NIW, musiałby je konsultować m.in. z MSWiA i ministrem sprawiedliwości. Dlatego najpierw Giertych zapowiadał, że chce NIW koniecznie podporządkować MEN. Miał opracować taką autopoprawkę, ale do Sejmu nie trafiła.

- Pracujemy na pół gwizdka. Bo jak myśleć nad projektem, o którym wiadomo, że się radykalnie zmieni? - zastanawiał się w październiku Górski.

Autopoprawki MEN nie ma do dziś, więc kilka dni temu podkomisja zakończyła prace i projekt ustawy o NIW w styczniu trafi pod obrady Sejmu. Okazuje się jednak, że w budżecie na 2007 r. nie przewidziano na niego ani grosza. Za to aż 50 mln zł dostał minister Giertych na realizację pokrewnego projektu "Zero tolerancji dla przemocy w szkole". Co w takim razie będzie z Instytutem? - "Gazeta Wyborcza" zapytała Giertycha. "Nie będzie NIW" - odpowiedział. Nie uzasadnił jednak tej decyzji.

Marek Pleśniar21-12-2006 23:12:14   [#1128]

generalnie szkoły sobie na codzień znakomicie radzą bez resortu oświaty

dzieci są uczone i się uczą, nauczyciele przychodzą do pracy

a na styku MEN-szkoła jest właśnie teraz tak, i to uczyniłbym mottem dla polskiej oświaty - tej na styku z włądzami oświatowymi:

"- Pracujemy na pół gwizdka. Bo jak myśleć nad projektem, o którym wiadomo, że się radykalnie zmieni?"

ola 1322-12-2006 09:27:47   [#1129]

No to mamy sposób na "trójki giertycha". http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,53600,3809519.html?nltxx=856991&nltdt=2006-12-22-09-05
nie wiem śmiać się czy płakać?

Marek Pleśniar22-12-2006 10:03:12   [#1130]

schowali urwisów?? :-))))))))))))))))

były wsie Potiomkinowskie

teraz szkoły ministrowe G.

Adaa22-12-2006 10:34:59   [#1131]

w sumie to chyba sie nie dziwię:-)

skoro na podstawie kilku godzin gadkowania mozna wyrobic sobie obraz szkoły to co sie dziwic dyrektorowi ,który ma cwaniaczków:-)

dzieci głupie nie są,zwlaszcza te cwane łobuziaki...co to za problem w anonimowej ankiecie napisać -"pani dyrekto ćpa", albo.."w naszej szkole panuje przemoc,szczególnie ze strony nauczycieli,bija,piją i hulają"

dwa zdania dla jaj napisane a potem miesiace dochodzeń:-)

sama doswiadczyłam "zemsty" rodzica ucznia trudnego (nie mógł mi tata darowac,że wyszło na jaw,że uczeń ukradł mi księżkę):-)

nie pojawial sie w szkole nigdy,na apel wizytatora w sprawie ankiet zjawił się :-)

zapytacie skąd wiem,że to ta ankieta skoro anonimowa...a bo sie niemal podpisał:-)

beera22-12-2006 11:13:13   [#1132]

powiem więcej

jako nauczyciel mialam kilku dyrektorow

jednego nie cierpiałam

och...jaka szkoda, że nie dane mi bylo wypełniac takiej ankiety -tez bym napisala, ze ćpa

;)

ola 1322-12-2006 11:18:46   [#1133]
E Asia, nie zrobiłabyś tego. Przecież lustra są w każdym miejscu na Ziemi, jakbyś spojrzała sobie w twarz? :)
beera22-12-2006 11:32:32   [#1134]

z pewną złosliwą przyjemnością?

;)))

ale serio - piszę o zjawisku, ktore NA PEWNO w skali kraju wystąpiło.

Badań- wiarygodnych badań, nie przeprowadza się po prostu w ten sposob

AnJa22-12-2006 11:42:18   [#1135]
o ile mi wiadomo trójki, nawet w założeniach nie powołano do badania

powołano je do przeprowadzenia akcji - i z tej roli wywiązuja się
beera22-12-2006 11:43:45   [#1136]

ale wnioski się wyciąga jak po badaniach

i konsekwencje jak po badaniach- rzetelnych

i to jest niepokojące

AnJa22-12-2006 11:53:54   [#1137]
ja wczoraj przeprowadziłem badania dotyczące nieuprawnionego korzystania z komórek

wniosek był taki, że są drastyczne przypadki nadużywania prawa do korzystania z takich telefonów

w ramach realizacji działań będących skutkiem wniosku zabrłem telefon komórkowy szt 1.

dzisiaj doszedłem do wniosku, że troche mi odwaliło

w ramach realizacji działań będących skutkiem wniosku oddałem telefon komórkowy szt 1.
...
hmm

chyba znowu mam atak słowotoku
bogda423-12-2006 12:24:19   [#1138]

dobrze się czyta

 http://www.gazetawyborcza.pl/1,75480,3796271.html
grażka23-12-2006 12:57:46   [#1139]
To ten tekst o którym pisał AnJa? Nie dam teraz rady, 13 stron! :(
bogda423-12-2006 13:06:23   [#1140]

to tekst o nauczycielach

 o panu od geografii- lawina w Tatrach, pani od matematyki-uczniowie wlali jej do kawy truciznę itd.
Majka23-12-2006 13:45:58   [#1141]

niemiły tekst

Bracia świra
Jacek Hugo-Bader

"W Polsce mamy 600 tysięcy nauczycieli. Ja wybrałem jednego ze 120 tysięcy. A więc pięciu. Panią od matematyki, którą uczniowie próbowali zamordować, pana od geografii, któremu lawina zamordowała ośmiu uczniów, pana od historii - gwiazdora filmowego, a także pana od wuefu, który jest z żelaza, oraz pana od polskiego, który siedzi w kryminale.

Pewnie źle wybrałem i niedobrze, że opowieść o polskich nauczycielach zacząłem od pani od matematyki i od Adasia Miauczyńskiego z filmu "Dzień świra", który skarży się, że on recytuje uczniom "Sonety krymskie", a dzieciaki pierdzą."


Pan Bader wybrał pięcioro , a  pozostałe  599995  dostanie gębę . Świra  gębę - w wielu odmianach świrowatości.

Gdybym umiała pisać i publikować, powinnam teraz opowiedzieć  swoich Nauczycielach. I byłoby ich więcej niż pięcioro.
Gaba23-12-2006 14:32:42   [#1142]
...nie fajny, bardzo niefajny i bardzo nie trafiony niesmaczny tekst - p. Szumnego jako postać tragiczną oceniam bardzo źle, matematyczkę znałam. Wuefista... o co chodzi - nie rozumie, co ma do tego jakis esbek pokiereszowany... jedną jedyną postac, którą uwielbiam pasjami jest Adas Miauczyński - a dzień świra nie jest o nauczycielach a o poslkim inteligencie nieudaczniku.
Marek Pleśniar23-12-2006 14:51:35   [#1143]

czyta się dobrze, fakt, a jednak coś mnie odstręcza od tego

jakby autor zabawił się kosztem ludzi, których coś złego spotkało w ich życiorysach

dziennikarze jakos ostatnio dają sobie prawo grzebania się ludziom w ich zyciorysach, nie są żażenowani gdy wypytują jakby dłubali patykiem w czyjejś ranie

:-)

nie wkleiłęm tego od kilku godzin - zagapiłem sie:-)

bogda423-12-2006 14:53:34   [#1144]

W Polsce mamy 600 tysięcy nauczycieli. Ja wybrałem jednego ze 120 tysięcy. A więc pięciu. Panią od matematyki, którą uczniowie próbowali zamordować, pana od geografii, któremu lawina zamordowała ośmiu uczniów, pana od historii - gwiazdora filmowego, a także pana od wuefu, który jest z żelaza, oraz pana od polskiego, który siedzi w kryminale.

J.Hugo-Bader
.................

 Artykuł dał mi odpowiedź na pytanie jak żyje człowiek, który ma na  sumieniu śmierć innych.....artykuł niefajny, niemiły ale prawdziwy, takie jest życie.

Marek Pleśniar23-12-2006 14:59:18   [#1145]

życie jest takie, że się chodzi do pracy, spłąca raty, uczy dzieci, idzie na emeryturę i umiera

nie jest takie że się masowo uśmierca uczniów, jest esbekiem, jest otruwanym

tak nie żyje zwykły zjadacz kredy:-)

 

jest coś chorego w ludziach, którzy spytani o to jacy są np lekarze, odpowiadają - no jak to jacy: łowcy skór, łapówkarze, no wiadomo:-)

a zarazem historie oczywiście prawdziwe

tylko stan ducha autora jakiś taki:-)

---------

żeby było jasne - nie obrażam się za nauczycieli jakoś. Człowiek miał prawo tak napisać jak napisał. Mamy - mam nadzieję - demokrację także dla prasy

Tylko sobie tak przedwigilijnie komentuję o artykule - skoro wspólnie czytamy no bo co:-) Wolno.

Artykuł napisany sprawnie i cały przeczytałem

AnJa23-12-2006 15:14:26   [#1146]

Autor tego tekstu to nie byle redaktor - to autentyczna polska pierwsza liga reportażu (choć ta liga od jakieś 15 -20 lat poziom obniżyła).

Bohaterowie zgodzili się na napisanie o nich.

Tezy nie zauważyłem.

A wymowa - cóż... Trzeba bowiem uwzglednić i to, że Duży Format to nie Fakt i inny rodzaj czytelnika to czyta - i po uwzględnieniu tego niuansiku  tekst na pewno nam nie pomógł (eufemizm taki;-)

Majka23-12-2006 15:25:32   [#1147]

"kolega po fachu"

www.merlin.pl

Jacek Hugo-Bader

Urodził się w 1957 roku w Sochaczewie.
Po ukończeniu studiów pedagogicznych o specjalności rewalidacja umysłowo upośledzonych pracował jako: nauczyciel historii (wyrzucony w 1982 r. po pół roku pracy).
Potem  nauczyciel w szkole specjalnej, ładowacz na kolei, pedagog szkolny, socjoterapeuta w poradni małżeńskiej, wagowy w punkcie skupu trzody chlewnej, właściciel firmy kolportażowej, sprzedawca w sklepie spożywczym. Od 1990 roku pracuje w "Gazecie Wyborczej",
Marek Pleśniar23-12-2006 15:36:21   [#1148]

dobre pióro, ale faktycznie - jak pisze jekaiś tam forumowicz zagresywniał

czyli kiedyś był ok;-)

zauważcie jednak, że nareszcie jakiś artykuł nas poruszył trochę. Byłby żaden - to byśmy o nim nie rozmawiali

Marek Pleśniar23-12-2006 17:01:01   [#1149]

miła rzecz

http://serwisy.gazeta.pl/wideo/44,76007,3811967.html

Reklamówka Polski w BBC i CNN

Reklamówka Polski w BBC i CNN

Film z kampanii reklamowej przygotowanej przez MSZ i PAIiIZ
Gaba23-12-2006 17:04:58   [#1150]

też sobie wybiorę 5 z 600 tys.

- polonista, od lat walający się po nieciekawych gimnajach, a taki, który nie moze sie dostać do I ligi najlepszych liceów, nawet już nie zabiega.

- wuefitka pracująca...z tętniakami

- fizyk, który robi ok. 5-7 kółke tygodniowo dla dzieci, a jakie naegdoty krązą...

- ksiądz, co bierze chłopaczyska na wędrówki po górach, szlakiem tego lub tamtego... wracają ciuchutkie takie, jakieś pokorniutkie...

- polonistka, co pisze rewelacyjne sztuki...

- plastyk, co robi świetne ex libirisy...

strony: [ 1 ][ 2 ] - - [ 22 ][ 23 ][ 24 ] - - [ 242 ][ 243 ]