Forum OSKKO - wątek

TEMAT: oświatowy przegląd prasy
strony: [ 1 ][ 2 ] - - [ 42 ][ 43 ][ 44 ] - - [ 241 ][ 242 ]
bogna16-05-2007 00:59:08   [#2101]
Sylwia Sysko-Romańczuk: Stały algorytm

O współpracy MEN z samorządowcami i problemach polskiej oświaty rozmawiamy z Sylwią Sysko-Romańczuk, podsekretarzem stanu w Ministerstwie Edukacji Narodowej, współprzewodniczącą zespołu edukacji Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego.

Anna Mikołajczyk-Kłębek: Ostatnio często spotyka się Pani z samorządowcami. Jakie wrażenia?
Sylwia Sysko-Romańczuk:
Bardzo dobre. Spotykam się z serdecznością ze strony samorządowców. Może dlatego, że jestem kobietą. Dodam, że jedyną kobietą w gabinecie Pana ministra Romana Giertycha. Zajmuję się zarządzaniem, podobnie jak wójtowie, burmistrzowie i prezydenci miast, z którymi się spotykam. Mamy wspólne pole do rozmów. Zajmuję się również finansami oświaty.

Atmosfery tych spotkań nie popsuły nawet protesty samorządowców związane ze złym oszacowaniem przez resort edukacji środków na tegoroczne podwyżki dla nauczycieli? Zdaniem korporacji samorządowych, samorządom brakuje co najmniej 1 mld na ten cel.
A dlaczego zabraknie?

Zdaniem samorządowców, zbyt mało środków przeznaczono na 5 proc. podwyżki dla nauczycieli z budżetu państwa.
Minister się nie pomylił. Z punktu widzenia ministerstwa w subwencji oświatowej zostało zapewnione tyle środków, ilu jest nauczycieli. Z naszej perspektywy na ten cel nie brakuje ani złotówki. Problemem jest algorytm i sposób finansowania oświaty. W zdecentralizowanym systemie, jaki obecnie mamy, to samorządy zatrudniają nauczycieli, ich liczbę i odpowiednio w gruntowanie zróżnicowany sposób finansują oświatę – bo jest to ich zadanie własne.

Państwo w oparciu o ustawy i rozporządzenia określa jedynie płace minimalne (standardowe). Pieniądze subwencji oświatowej są w konsekwencji dzielone wg zobiektywizowanych, jednolitych dla wszystkich kryteriów. Jest naturalne zatem, że niektóre samorządy zbilansują wydatki na zadania oświatowe z subwencją, a inne nie, realizując np. wyższy standard realizacji zadań własnych. Nie było możliwości, żeby więcej środków na ten cel przeznaczyć z budżetu państwa.

Czy Pani minister wie, że niektóre samorządy będą musiały zaciągnąć pożyczki na obiecane przez ministra edukacji podwyżki dla nauczycieli. Muszą zrezygnować z innych inwestycji.
Zarządzanie na tym polega. To jest zawsze coś kosztem czegoś. Stawiamy na określone priorytety i samorząd musi również podejmować podobne decyzje. Nie zawsze np. place i parki muszą być najważniejsze(…) Wiem, że ta sytuacja nie jest łatwa dla niektórych samorządów, dlatego powołałam zespół, który ma pracować nad zmianami w sposobie finansowania oświaty.

Jakie to będą zmiany?
Na razie jesteśmy na etapie projektowania przyszłych rozwiązań. W kwietniu Pan wicepremier Roman Giertych spotkał się z przedstawicielami samorządów. Chcemy, aby takie spotkania, podczas których będziemy rozmawiać o bieżących, największych problemach oświaty, były cykliczne. Po to, aby usprawnić niedokończony proces decentralizacji zarządzania oświatą. Samorządy są zobligowane do przedstawienia swoich propozycji, to znaczy konkretnie do przejrzenia Karty Nauczyciela i ustawy o systemie oświaty.

Samorządy już wielokrotnie mówiły, jakich zmian oczekują. Chcą m.in. wprowadzenia standardów oświatowych, a jeśli chodzi o Kartę Nauczyciela to np. podwyższenia pensum dydaktycznego.
Aktualny system po reformie ma dopiero 7 lat. Od wprowadzenia zmian systemowych jeszcze żaden uczeń nie przeszedł nawet cyklu kształcenia. Nie można tak często wprowadzać rewolucyjnych zmian. To, co trzeba zrobić w tym systemie to przyjrzeć się mu z perspektywy tych 7 lat. Znaczna część Karty Nauczyciela obecnie to już po prostu dostosowanie prawa pracy nauczycieli do wykonywania pracy w szczególnym miejscu - szkole, a nie na linii produkcyjnej.

Nie oznacza to, że zmiany nie są możliwe, muszą tylko opierać się na priorytetach i zidentyfikowanych celach. Nie zawsze w oświacie racjonalizacja wydatków jest najważniejsza – a zatem jeśli zmiana pensum (czyli zwiększenia liczby wykładów) - to konkretnie po co, aby co osiągnąć?

Kiedy można spodziewać się planowanych zmian?
Projekt nowego systemu finansowania oświaty ma powstać w przyszłym roku. Ministerstwo nie zamyka się na propozycje samorządowców. Myślę, że jednym z kluczowych problemów samorządów jest to, że współtworzony przez nie algorytm oświatowy jest zmieniany co roku. Uważam, że jeśli chcemy zostać przy jakimkolwiek algorytmie, powinien to być instrument stały, który pozwoli w racjonalny sposób planować wydatki samorządom.

Wprowadzenie standardów oświatowych również mogłoby pomóc planować wydatki.
Płace są już standardowe (minimalne), podział subwencji na ucznia – czyli na najbardziej obiektywną kategorię w oświacie. Standardy muszą być związane z konkretnym sposobem finansowania oświaty. Uczeń – a o niego tu chodzi - ma fundamentalnie zróżnicowane potrzeby, zależne od rodziców, środowiska itp. O jakim zatem standardzie mówimy? Dzisiaj sposób finansowania oświaty to część oświatowa subwencji, dochody własne gminy i dotacje. Samorząd sam decyduje, jakie są jego wydatki bieżące i jak je sam pokrywa – w zależności od zidentyfikowania potrzeb edukacyjnych własnych mieszkańców i ich woli, co do skali tych nakładów.

Nie da się podobnych operacji przeprowadzić z Warszawy - w tej chwili nie ma zatem lepszego systemu niż subwencjonowanie. Zastanawialiśmy się nad innymi koncepcjami, ale to wymaga uprzednio wprowadzenia budżetu zadaniowego w samorządach. Gminy będą miały taki budżet dopiero w 2012 r.

Jakie są plany na najbliższy czas dotyczące współpracy z samorządami?
Oczekuję od samorządów, abyśmy wspólnie określali kierunki strategiczne i taktyczne w polskiej edukacji. Marzy mi się sytuacja, kiedy wszystkie samorządy będą uchwalać lokalne strategie edukacyjne. Mam nadzieję, że środki unijne na zajęcia pozalekcyjne będą dostępne już pod koniec roku, tak, aby idea otwartej szkoły mogła być realizowana od 1 stycznia 2008 r. Życzę sobie i samorządom, aby nie było takich opóźnień jak w poprzednim okresie finansowania z funduszy unijnych. Ważne są również prace zespołu, który będzie przygotowywał diagnozę i rekomendacją dotyczącą zmian w finansowaniu oświaty. Od koniec roku chcę przedstawić planowany projekt zmian.

Dziękuję za rozmowę.

Marek Pleśniar16-05-2007 01:43:21   [#2102]

o, ciekawe

o tym będziemy radzić z samorządami na Kongresie w Poznaniu
AnJa16-05-2007 14:05:45   [#2103]
"Giertych: w szkołach szerzy się propaganda homoseksualna
TVN24

Szkoły będą zobowiązane do ochrony uczniów przed treściami zagrażającymi ich prawidłowemu rozwojowi psychicznemu i moralnemu, m.in. godzącymi w zasadę ochrony małżeństwa i rodziny, w tym poprzez propagowanie homoseksualizmu.
Taki zapis znalazł się w projekcie nowelizacji ustawy o systemie oświaty, który - jak poinformował na konferencji prasowej wicepremier, minister edukacji Roman Giertych - został skierowany do konsultacji.

Jak powiedział Giertych, istotą projektu jest to, by organizacje zajmujące się propagowaniem homoseksualizmu nie miały wstępu do szkół. Według niego, "zjawisko to rzeczywiście się szerzy". Wyjaśnił, że o tym jakie faktycznie organizacje będą mogły wchodzić do szkół będą decydować sami dyrektorzy szkół. Cytując uchwałę Sądu Najwyższego minister edukacji powiedział, że "propaganda to każde zachowanie polegające na publicznym prezentowaniu danego przekonania w zamiarze przekonania do niego".

cholera jasna- moeszka czlek w jakiejś miescinie i nie ma kontaktu ze światem prawdziwym

u mnie się nie szerzy!  a u Was?
zgredek16-05-2007 14:13:18   [#2104]
u mnie się nie szerzy
beera16-05-2007 14:20:07   [#2105]

u mnie jest tak

odkąd mamy nowego ministra, to:

w mojej okolicy wiecej się mówi o gejach, aborcji, agresji, godzinie policyjnej, aresztach dla nieletnich, pornografii, pornografii nieletnich, pedofilach, złodziejach, komunistach, itp -więc mam wrażenie, że się rozszerzyło jakby

i do tej pory żaden tu z mojej okolicy nie wiedział, jak się nazywa minister edukacji -i tu tez sie rozszerzyło

nalezy to łączyć jakoś?

malinek16-05-2007 17:13:02   [#2106]

Problemy z religią

WIADOMOŚCI: Radni krytykują przedszkolną religię

LUBLIN LEWICA PYTA, CZY ZEBRANO OŚWIADCZENIA RODZICÓW I ILE ICH JEST

Czy katecheza zawita od września do lubelskich przedszkoli? Choć jeszcze kilka tygodni temu wydawało się to bardzo realne, dzisiaj, za sprawą niektórych miejskich radnych, te plany nieco się rozmywają.

- Dla trzylatka nauczanie religii to wkładanie do głowy abstrakcyjnej wiedzy - komentuje Dariusz Sadowski, radny klubu Lewica i Demokraci.

- W dodatku tego pomysłu nie konsultowano z najważniejszymi osobami w tej sytuacji, a więc rodzicami. Kiedy zapisywałem dziecko do przedszkola, nikt mnie nie pytał o to, czy się zgadzam, żeby malucha uczono religii - irytuje się Sadowski.

Jednocześnie twierdzi, że przez to gmina nie spełniła wymogów rozporządzenia ministra edukacji narodowej, które jasno precyzuje, iż zajęcia z katechezy mogą być prowadzone tylko i wyłącznie w sytuacji, kiedy zostanie zapewniona baza ze strony Kościoła oraz jeśli zażądają tego prawni opiekunowie dziecka.

- W dodatku potrzeba co najmniej siedmiu deklaracji rodziców z jednej placówki - tłumaczy Sadowski. - A z tego co wiem, Urząd Miasta nie prowadził żadnych ankiet i żadnych deklaracji od rodziców nie otrzymał - dodaje.

Kilku radnych zażądało wyjaśnienia podstaw prawnych decyzji UML. W tym celu wprowadzono ten punkt do porządku obrad najbliższej sesji Rady Miasta, która odbędzie się 24 maja. Już dzisiaj wiadomo, że zapowiada się ostra batalia.

- Przygotowaliśmy już stanowisko w tej sprawie. Na razie czeka na podpis z-cy prezydenta Włodzimierza Wysockiego - mówi Ewa Dumkiewicz-Sprawka, dyrektor Wydziału Oświaty i Wychowania UML. Uważa ona, że rolą miasta jest jedynie zapewnienie warunków organizacyjnych do prowadzenia nauki religii, a o tym, czy lekcje będą, czy nie zadecydują ostatecznie rodzice.

- Prezydent nie ma żadnych uprawnień decyzyjnych w tej kwestii - tłumaczy Ewa Dumkiewicz-Sprawka.

W tej chwili lekcje religii są prowadzone w Lublinie w dwóch przedszkolach w osiedlu Nałkowskich. Czy będą w kolejnych? - Rodzice zadecydują we wrześniu - zapewniaja miejscy urzędnicy.
Małgoś17-05-2007 08:20:32   [#2107]
O płk. Kuklińskim można uczyć, o Kuroniu już nie
"Gazeta Wyborcza": MEN ogłosiło właśnie na stronach internetowych program wycieczek szkolnych do miejsc pamięci narodowej "Podróże historyczno-kulturowe w czasie i przestrzeni".
To zapowiadane już dawno przez ministra Romana Giertycha wycieczki patriotyczne po kraju i zagranicy (m.in. Wilno, Katyń, Rzym). Podróże mają "w procesie edukacji patriotycznej, wychowania obywatelskiego i kształtowania miłości Ojczyzny budzić nastroje, sentymenty, uczucia dumy z narodowych wartości".

Szkoły mają zwiedzać miejsca w Polsce na koszt MEN (pieniądze będą rozdzielać kuratoria). Np. dla mazowieckich uczniów przeznaczono ponad milion złotych. Propozycji tras jest 30. Pogrupowane chronologicznie i tematycznie. Od Polski Piastów do współczesności.

Pierwsza trasa to "Narodowe imponderabilia". W części polskiej znalazły się w niej: Grób Nieznanego Żołnierza w Warszawie, katedry na Wawelu i w Gnieźnie, Jasna Góra. - Niewątpliwie odwiedzenie takiego miejsca, jak Grób Nieznanego Żołnierza w Warszawie jest ważnym elementem procesu wychowania patriotycznego i nie powinno być absolwenta szkoły ponadgimnazjalnej, który w trakcie swej edukacji nie stanąłby na tym miejscu - czytamy we wstępie do listy.

Propozycja nr 24 to "Opór wobec komunistycznego zniewolenia". W stolicy w ramach takiej wycieczki MEN proponuje tylko wizytę przy grobie płk. Ryszarda Kuklińskiego na Powązkach. Nie wspomina ani słowem o leżącym obok Jacku Kuroniu.

Prof. Paweł Machcewicz, historyk z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu i PAN: -
Ta lista dowodzi nieznajomości najnowszej historii i wybiórczego traktowania faktów przez jej autorów. W odniesieniu do Warszawy pomija najważniejsze miejsca związane z dziejami powojennymi.
grażka17-05-2007 09:17:27   [#2108]

A tu można posłuchać:

http://wideo.gazeta.pl/wideo/0,0,4136535.html
jatoja17-05-2007 10:05:45   [#2109]
Narodowe imponderabilia (sic)
A mnie sie skojarzy�o z ineksprymable - te� fajnie brzmi...
jatoja17-05-2007 10:07:07   [#2110]

a to co wylazło?

skojarzyło i też...
Majka17-05-2007 16:54:14   [#2111]
http://miasta.gazeta.pl/torun/1,35576,4137109.html

Finansujemy wyprawy patriotyczne - reklamuje swój pomysł Ministerstwo Edukacji Narodowej. W Toruniu zaprasza do oglądania pomnika, którego w rzeczywistości nie ma.

MEN proponuje także uczniom wycieczkę do pomnika obrońców Torunia (pkt. 17, "Przełomowy rok 1920"). Posąg znajduje się na liście między monumentami upamiętniającymi wydarzenia z wojny polsko-bolszewickiej, m.in. kaplicy w Ossowie i pomnika w miejscu, gdzie w walce z bolszewikami 14 sierpnia 1920 r. poległ ks. Ignacy Skorupka. Jest również Zadwórze k. Lwowa - jak napisano na liście MEN to "kopiec z pomnikiem upamiętniający "Termopile polskie", gdzie batalion Zajączkowskiego do ostatniego naboju bronił się przed bolszewikami".

Szkopuł w tym, że obelisku, przypominającego wojnę polsko-bolszewicką w Toruniu nie ma.

Marek Myrta z Ośrodka Informacji Turystycznej w Toruniu właśnie przygotowuje książkę o pomnikach i tablicach w Toruniu. Jest wyraźnie zaskoczony pytaniem o monument z listy MEN. - Z istniejących rzeczy, które dotyczą wydarzeń tamtych lat, mamy tablicę upamiętniającą wkroczenie wojsk gen. Hallera na dziedzińcu Ratusza. Przypomina ona o przyłączeniu Pomorza do Polski 18 stycznia 1920 r. Nie pasuje więc za bardzo do wojny polsko-bolszewickiej.

O monumencie obrońców Torunia nic nie wie.
Nie otrzymaliśmy odpowiedzi od resortu, o jaki pomnik w Toruniu chodziło autorom listy MEN. Po telefonie od "Gazety" poproszono nas o wysłanie pytań pocztą elektroniczną. Na list nikt jednak nie odpowiedział. Również kolejne telefony zostały wczoraj zignorowane.
cynamonowa17-05-2007 20:09:08   [#2112]

chyba jednak oświatowy.....

Połowa szkolnej wycieczki pod wpływem alkoholu
PAP - dodane 1 godzinę i 39 minut temu

Policjanci zatrzymali na zakopiańskich Krupówkach pięciu 17-latków, którzy podczas szkolnej wycieczki raczyli się alkoholem. Najbardziej pijany miał prawie 2 promile alkoholu - podała rzeczniczka zakopiańskiej policji, Monika Kraśnicka-Broś.


W chwili zatrzymania uczniowie znajdowali się pod opieką wychowawczyni klasy oraz szkolnej pedagog. Wycieczka składała się z 11 uczniów, którzy przyjechali do Zakopanego z jednej z podkrakowskich miejscowości.


REKLAMA Czytaj dalej

if(typeof isSrd05=='undefined'){NPB("005");}


if (NJB('srodtekst') && typeof isSrd05=='undefined'){document.getElementById('rekSrd05').style.display='block';var isSrd05=true;} Policję powiadomili restauratorzy z Gubałówki, w rejonie której uczestnicy wycieczki wcześniej pili alkohol. Policjanci natknęli się na opisanych nastolatków na Krupówkach.

Stwierdzono, że trzech chłopców jest w stanie nietrzeźwym, a dwóch kolejnych w stanie po użyciu alkoholu. Badanie wykazało, że mieli kolejno: 1,98 promila, 1,43 promila, 1,73 promila, 0,35 promila i 0,28 promila alkoholu w wydychanym powietrzu.

Wychowawczyni klasy oraz szkolnej pedagog, które opiekowały się uczniami były trzeźwe. Sprawdzamy, czy był właściwy nadzór ze strony osób odpowiedzialnych za grupę, a w szczególności, czy swoim zachowaniem opiekunki nie przyczyniły się do tego, że młodzi ludzie spożywali alkohol - powiedziała Kraśnicka-Broś.

Po wykonaniu policyjnych czynności grupa została zwolniona i wyjechała z Zakopanego do domu. (al)
bogda417-05-2007 21:41:59   [#2113]

smutna wiadomość

 profesor Zin nie żyje http://miasta.gazeta.pl/krakow/1,35798,4140994.html
annah18-05-2007 08:12:57   [#2114]
o2.pl: "Przedszkole to był koszmar!"
2007-05-17 17:27



Właśnie w całym kraju odbywa się zapisywanie dzieciaków do przedszkoli. Nikt o tym nie pamięta, bo w tym samym czasie odbywają się matury i to wydarzenie przyćmiewa wszystkie inne. Kiedy maturzyści pocą się na egzaminach, rodzice przyszłych przedszkolaków dowiadują się, że niestety muszą szukać opiekunki dla swojej pociechy, bo zabrakło dla niej miejsca.

Miasto miastu nierówne

Problem przedszkoli dotyczy przeważnie dużych aglomeracji i ich obrzeży. Warszawa, Trójmiasto, Śląsk to setki tysięcy młodych małżeństw, które pracują i nie wiedzą, co zrobić ze swoimi dziećmi, które właśnie osiągnęły wiek przedszkolny. Placówki przedszkolne są zarządzane przez gminy i traktowane przeważnie jak piąte koło u wozu.

- W naszym mieście nikt z władz nie rozumie, co to jest edukacja przedszkolna, dlaczego jest ona ważna w życiu dziecka - mówi Marta, przedszkolanka z miasta położonego niedaleko Warszawy. - Wydział oświaty, choć pracują w nim ludzie z wyższym wykształceniem, traktuje przedszkola tak, jakby to była przechowalnia dzieci. Nikt nie zwraca uwagi na to, że my, nauczyciele przedszkolni, prowadzimy programy dydaktyczne i wspomagamy rozwój dzieci, że nasza praca jest bardzo ważna. Tym ważniejsza, że do przedszkoli zarządzanych przez gminę przychodzą dzieci biedne, dla których to jest jedyna szansa na dobry start, na dobre wejście do systemu edukacyjnego. Bogatych stać na prywatne przedszkola. W naszym mieście takie przedszkole prywatne kosztuje 600 złotych za miesiąc. Tymczasem przedszkole gminne mniej więcej 200 złotych. To ogromna różnica.

Są jednak w Polsce gminy, które starają się jakoś rozwiązać problem przedszkoli. W Białołęce na przykład władze gminy zwróciły się do mieszkańców, by udostępnili odpłatnie wolne lokale, jeśli takowe mają, na potrzeby przedszkola; gmina nie dysponuje po prostu odpowiednimi możliwościami lokalowymi.

W niektórych miastach powstają tak zwane kluby przedszkolaka. W prywatnych domach organizowane są takie miniprzedszkola. Oczywiście odpłatnie i nie tanio. Jest to jednak jakieś wyjście, bo zbudowanie nowego budynku z przeznaczeniem na przedszkole lub zaadaptowanie starego grozi ugrzęźnięciem w gąszczu przepisów. Normy, jakie ma spełniać budynek, są bardzo wyśrubowane, co znacznie podnosi koszta budowy. Klub przedszkolaka spełnia tę samą funkcję, ale jest tańszy w prowadzeniu.

W wielu miejscach kluby takie powstają jak grzyby po deszczu i są również ratunkiem przed bezrobociem dla przedszkolnej kadry nauczycielskiej.

Przedszkolanka to brzmi dumnie

Nauczyciele przedszkolni są chyba najbardziej lekceważoną grupą zawodową w kraju. Lekceważą ich koledzy pracujący w szkołach, właściwie to nie wiadomo dlaczego, bo praca w przedszkolu nie jest wcale łatwiejsza, a nie otrzymuje się tam ulg, które przysługują nauczycielowi pracującemu w szkole. Nauczyciel przedszkolny nie ma zniżki na przejazdy koleją, nie ma wolnych całych wakacji, tylko jeden miesiąc, bo zawsze jeden z wakacyjnych miesięcy jest objęty przedszkolnym dyżurem, tak by rodzice mogli gdzieś zostawić dzieci. Nauczyciele, a właściwie nauczycielki przedszkolne, bo to najbardziej sfeminizowany zawód w kraju, lekceważone są także przez niektórych rodziców.

- Są tacy rodzice - mówi Marta - na widok których cierpnie mi skóra. Wrzeszczą na dzieci, potrafią uderzyć maluszka na terenie przedszkola, bo zachował się nie tak, jak mama sobie życzyła, potrafią także naubliżać nauczycielce. Traktują nas jak opiekunki do dzieci, które mają zająć czymś dziecko, kiedy oni są w pracy. Rola edukacyjna i wychowawcza przedszkola jest znów całkowicie pomijana. Do przedszkola przychodzą dzieci, które kiedy już się zaprzyjaźnią z nauczycielką, potrafią z lodowatym wzrokiem powiedzieć: "nienawidzę swojej mamy" - czterolatki!

Tymczasem przedszkolanka to osoba, od której zależy, jak dziecko będzie przygotowane do wejścia w system edukacyjny. To ona kształtuje umysł małego dziecka i ona w dużej mierze wpływa na to, czy dziecko to będzie otwartym, sympatycznym uczniem, który łatwo nawiązuje kontakty z rówieśnikami i nauczycielami, czy też będzie przerażonym i zastraszonym chucherkiem chowającym się po kątach szkoły. To w przedszkolu rozstrzyga się, czy dziecko będzie rozwijało swoje zdolności manualne, zdolności muzyczne, czy nauczy się wcześnie czytać i poprawnie formułować myśli. Lekceważenie edukacji przedszkolnej kładzie się cieniem na całej edukacji młodego człowieka, zła edukacja przedszkolna, jej brak, zaniedbania w najmłodszym wieku to przyczyna klęsk i frustracji w szkole. Gminy przeznaczają spore pieniądze na finansowanie szkół, programy pomocowe i zwalczanie patologii. W wieli przypadkach całkowicie bez sensu, ponieważ moment, w którym dziecku można było pomóc, minął już dawno.

- Najbardziej jest to widoczne w przepadku zajęć logopedycznych - mówi Anna, przedszkolny logopeda. - To powinny być priorytetowe zajęcia w każdym przedszkolu, uczymy się i poznajemy świat poprzez język, przez język komunikujemy się z innymi. Od tego, czy będziemy poprawnie i ładnie mówić, zależy nasz sukces, także sukces towarzyski w grupie rówieśniczej, co dla dziecka jest najważniejszą rzeczą pod słońcem, a dla dorosłych wręcz odwrotnie. Dziecko, które w przedszkolu nie skoryguje wad wymowy, które będzie miało świadomość ich istnienia, już na starcie będzie gorsze, będzie przegrane. Nie wezmą go do teatrzyku szkolnego, bo ma seplenienie międzyzębowe. Mogą co najwyżej obsadzić go w roli drzewka, i tak już będzie przez całe życie - dzieciak będzie żył że świadomością, że nadaje się tylko na drzewko. Do niewielu dorosłych osób to dociera. Zajęcia logopedyczne w szkole - tak, jak najbardziej, ale szkoła to już jest za późno dla wielu dzieci z wadami wymowy. Intensywna praca w przedszkolu to gwarancja sukcesu. Tymczasem logopedia i logopedzi kojarzeni są przeważnie z terapią jąkania i z niczym więcej.

Dawne czasy

Wiele się w przedszkolach zmieniło. Program zajęć jest bogatszy, pełniejszy, dzieci mają opiekę psychologiczną, logopedyczną, mają zajęcia z rytmiki i języków obcych. Podniósł się poziom wykształcenia nauczycieli, przedszkola zatrudniają wysokiej klasy specjalistów po studiach uniwersyteckich. Nie to co dawniej.

- Dla mnie przedszkole to był koszmar - opowiada Marek, tata małego Leszka, który już drugi rok chodzi do przedszkola i jest bardzo zadowolony. - Ja nie byłem taki szczęśliwy jak mój synek, pamiętam, gdy przyprowadzili nas pierwszy raz do przedszkola. Siadłem na krześle rano i wstałem dopiero, gdy mama przyszła po mnie po południu. Mam dziś 35 lat i tamten dzień śni mi się po nocach. Mam nadzieje, że mojemu synowi nic takiego nie zostanie w pamięci. Pamiętam też mojego kolegę, który za nic nie chciał zostać w przedszkolu. Dwie nauczycielki ciągnęły go za nogi do sali, a on wierzgał, wył i płakał. To było coś okropnego. Wiem, że jeszcze wiele można poprawić i zmienić, ale wiem też, że dużo się już zmieniło.

Kamil Łukowski

bogda419-05-2007 07:46:38   [#2115]

temat wraca

Ministerstwo walczy z przemocą w rodzinie
2007-05-18 23:44

Wszystkie dzieci trafią do komputera

Ministerstwo Pracy przygotowuje elektroniczny system monitorowania rodzin patologicznych. Jest potrzebny, aby skutecznie przeciwdziałać przemocy wobec dzieci. W tym celu powstanie specjalna baza danych - gromadzone będą w niej informacje o każdym dziecku od narodzin do osiągnięcia pełnoletniości - pisze DZIENNIK.

System ma zagwarantować lepszą współpracę między pracownikami ośrodków pomocy społecznej, policją, lekarzami a szkołami i przedszkolami. Bo główny problem polega na tym, że instytucje te nie wymieniają się informacjami.  

"Dziś każda z tych instytucji pracuje osobno. Policja chodzi na interwencje do patologicznych rodzin, czasem sprawa trafia do sądu. Trudnymi rodzinami zajmuje się też pomoc społeczna" - mówi DZIENNIKOWI autorka pomysłu wiceminister pracy Joanna Kluzik-Rostkowska. I dodaje: "A to nie pozwala stworzyć pełnego obrazu, co się dzieje w danej rodzinie".

W efekcie dochodzi do takich dramatów jak samobójstwa nastolatków lub głośna sprawa martwych dzieci znalezionych w beczkach.

Wiceminister zaznacza, że dużą wiedzę na temat konkretnych dzieci mają też lekarze rodzinni, przedszkolanki i nauczyciele. "Ale nawet gdy lekarz czy nauczyciel podejrzewa, że z dzieckiem dzieje się coś złego, że może jego rodzice są alkoholikami i się nim nie zajmują, często nie wie, jak ma zareagować. I w efekcie nie robi nic" - tłumaczy Kluzik-Rostkowska.

Pomysł resortu jest taki: do elektronicznego systemu wprowadzane są dane wszystkich narodzonych dzieci. Dostęp do niego mają lekarze, nauczyciele, pracownicy ośrodków społecznych i policja. Każdy z nich dopisuje do elektronicznej bazy informację na temat dzieci. Na przykład jeśli lekarz rodzinny, podejrzewa, że dziecko, które leczy,  jest bite przez rodziców, wpisuje taką informację do systemu. Podobnie powinien zareagować nauczyciel.

Dane o dziecku trafiałyby do poszczególnych powiatowych centrów pomocy rodzinie. Centrala monitoringu mieściłaby się w Ministerstwie Pracy.
"Działałoby to tak: rano  pracownik socjalny po włączeniu komputera widziałby od razu zaznaczone na czerwono informacje wprowadzone dzień wcześniej przez lekarza czy nauczyciela. Wtedy musiałby na to zareagować" - opisuje Kluzik-Rostowska.

Beata Wesołek, resortowy koordynator projektu ds. ochrony dzieci zagrożonych przemocą w rodzinie, podkreśla, że zebrane o dzieciach informacje byłyby chronione. Lekarze i nauczyciele jedynie uzupełnialiby dane, nie mieliby jednak dostępu do informacji zapisanych wcześniej.

Projekt monitoringu już istnieje, ale na jego wprowadzenie potrzebne są pieniądze - ok. 3 mln zł. Pomysł podoba się organizacjom pozarządowym. "Taki system jest niezbędny, by efektywnie zapobiegać przemocy wobec dzieci" - przekonuje dr. Joanna Cielecka-Kuszyk, prezes fundacji Mederi, która pomaga dzieciom. 

Sceptycznie do inicjatywy odnosi się posłanka PO Elżbieta Radziszewska. "Jeżeli dziś nauczyciel widzi, że z dzieckiem dzieje się coś złego i nie reaguje, to jaką mamy pewność, że gdy powstanie system, on wpisze taką informację do komputera? - pyta posłanka. - Niech najpierw pani minister wprowadzi taki system i pokaże, że on działa. Wtedy mogę go chwalić" - dodaje Radziszewska.

Elektroniczny monitoring to niejedyna inicjatywa ministerstwa w sprawie patologicznych rodzin. Już dziś rusza kampania "Małe jest kruche". Jej celem ma być przekonanie Polaków, żeby nie byli obojętni na przemoc wobec dzieci. - Wysłaliśmy w Polskę plakaty i ulotki. W TVP przez sześć tygodni będą leciały spoty.  O przemocy trzeba mówić jak najwięcej - mówi Kluzik-Rostkowska. Kolejna taka kampania pojawi się na jesieni.

malmar1519-05-2007 13:51:33   [#2116]

Zamiast lekcji PO będzie nauka przetrwania

Według "Dziennika", już niedługo uczniowie zamiast biegać w maskach gazowych na przysposobieniu obronnym będą wyjeżdżali na obozy przetrwania organizowane przez nauczycieli bezpieczeństwa narodowego.

Wprowadzenia takiego przedmiotu chce szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Władysław Stasiak. Lekcje bezpieczeństwa narodowego miałyby się zacząć już w przyszłym roku.

- Powinniśmy przedstawić młodym ludziom aktualne zagrożenia i zrezygnować z archaicznego programu nauczania przysposobienia obronnego. Uczniowie, którzy zdobywają maturę, powinni wiedzieć, jak reagować na takie zdarzenia jak np. atak terrorystyczny - mówi szef BBN Władysław Stasiak.

- Nie widzę przeszkód, aby rozpocząć dyskusję na ten temat - odpowiada wicepremier i minister edukacji Roman Giertych.

Komendant Akademii Obrony Narodowej gen. Janusz Kręcikij przekonuje, że PO da się zrobić nowocześniej, np. proponując młodzieży wyjazd na obozy przetrwania: - Trzeba szukać sposobów, aby młodzież nie nudziła się w czasie tych zajęć, tak jak było to wcześniej na PO - mówi.

Pomysł BBN sceptycznie ocenia za to były minister obrony narodowej Radosław Sikorski: - Trzeba przekonywać młodych ludzi do spraw bezpieczeństwa, a nie zniechęcać nadętym patriotyzmem i pozornym działaniem - mówi i dodaje, że propozycja BBN może oznaczać tylko zmianę nazwy dotychczasowego przedmiotu.

Stasiak odpowiada, że tak się nie stanie: - Opracowujemy nowy sposób kształcenia nauczycieli. Na szkoleniach będą dostawać zadania warsztatowe np. przygotowanie planu reagowania kryzysowego dla swojego miasta czy gminy - zapewnia. Szef BBN dodaje, że nauczyciele nowego przedmiotu powinni mieć praktyczne zajęcia w straży pożarnej, policji i jednostkach wojskowych - czytamy w "Dzienniku".

Źródło informacji: INTERIA.PL/PAP
AnJa19-05-2007 13:55:53   [#2117]
ciekawe:

- kiedy Ci z BBN widzieli ostatnio podstawę programową z PO,

- czy sprawdzali, jakie sa koszty takiego obozu, zwłaszcza zatrudnienie fachowców, którzy np. przygotuj symulowany atak terrorystyczny.
Marek Pleśniar19-05-2007 14:03:13   [#2118]

Nowy Pompon proponowałswojego czasu zatrudnienie Al Kaidy do zburzenia tanio Szkieletora w Krakowie

może MEN to zainspirowało

cynamonowa20-05-2007 14:21:09   [#2119]

Licealiści wymiękają

Aleksandra Przybylska 2007-02-16, ostatnia aktualizacja 2007-02-16 14:02

Mają dość swoich szkół

Zobacz powiekszenie
Fot. Karolina Sikorska / AG
var rTeraz = new Date(1179663502217); function klodka (ddo) { if (rTeraz.getTime()>=ddo.getTime()) document.write(''); }
ZOBACZ TAKŻE
SERWISY
2-->
Natalia: - Są cudowni nauczyciele, ale są też tacy, którzy nienawidzą swojej pracy. Na ich twarzach jest wymalowane, że codziennie przychodzą do szkoły, żeby użerać się z nami za marne pieniądze.

Natalia uczy się w I klasie poznańskiego ogólniaka. Elitarnego, renomowanego, z tradycjami. Niech będzie to liceum A. W jednej klasie z Natalią jest Ania. To od jej mamy wszystko się zaczęło.

Początek lutego. Na ogólnopolskich stronach "Gazety" rusza akcja "Smutni nastoletni". Młodzi i dorośli, psycholodzy i pedagodzy - wszyscy dyskutują o narastającej depresji u dzieci. Mama Ani, nauczycielka: - A może to jest tak, że młodych dołuje szkoła? Moja córka chodzi do świetnego ogólniaka. Tylko z dnia na dzień coraz trudniej wysłać ją do szkoły. Ma dość, bo uczniów traktuje się tam okropnie. Myślę, że to nie jest problem jednego liceum, ale większości tych renomowanych szkół, które śrubują wyniki.

Ania: - Przed Bożym Narodzeniem wychowawczyni składała nam życzenia. Usłyszałam "Zdrowych, spokojnych świąt. I żebyś była mniej krnąbrna i już nie podskakiwała. I życz tego samego swojej mamusi".

Nie okazałeś szacunku

Ewa (kolczyk w nosie, ostry makijaż) uczy się w II klasie poznańskiego ogólniaka B, o średnim poziomie. "Wymięka" na myśl o wychowawczyni: - Jesteśmy klasą humanistyczną. A nasza pani to wybitna polonistka. Jej ulubiony program - "Taniec z gwiazdami", książka - "Samotność w sieci", a ulubiony serial - "Magda M.".

W listopadzie Ewa wybrała się na Marsz Równości. Pech chciał, że była na zdjęciach w gazecie, internecie, mignęła nawet w jakiejś telewizji. No i się zaczęło. - Chemiczka na lekcji z inną klasą zrobiła raban, że jak śmiałam iść, jak ja reprezentuję szkołę... A potem zapytała "Czy ona się zalicza do gejów, czy do lesbijek?". I to nie mnie zapytała, tylko tę klasę, z którą miała lekcję - opowiada Ewa. Na swoją chemię szła cała w nerwach. Nie żeby się bała, po prostu była wkurzona na nauczycielkę. I nic się nie wydarzyło na lekcji. Ewa opowiedziała jednak o wszystkim mamie: - Długo gadałyśmy. I mama w końcu powiedziała, że albo siedzę cicho, albo ona będzie interweniować. Tylko że w tym drugim wypadku muszę się liczyć z tym, że wszystko odbije się na mnie.

Odpuściły. Dziś, gdy Ewa opowiada o szkole, najczęściej zaczyna od "nie": nie liczą się z naszym zdaniem; nie wolno malować paznokci; nie wolno nosić rękawiczek bez palców; nie można mieć majtek, które wystają spod spodni; nie poznają nas; nie potrafią powiązać z klasą. - Jesteśmy dla nich szarą masą - wzdycha Ewa. - Będą kolejni - dorzuca Kamil, kolega z klasy.

Kamil coraz częściej omija swój ogólniak szerokim łukiem. - Jest mi w tej szkole tak duszno, tak nudno. Wolę iść na wagary - mówi. Ostatnio w sprawie nieusprawiedliwionych godzin był u dyrektora: - Miał mi wpisać naganę. A zaczął o coś pytać, np. czy sobie wyliczyłem ile razy mogę nie przyjść, żeby nie mieć obniżonego zachowania. Powiedziałem, że nie, że to wyszło spontanicznie. A on na to, że "spontanicznie można podejść do matury i spontanicznie jej nie zdać". Zabolało mnie to, bo było niegrzeczne.

- Niegrzeczne?! - Ania prawie krzyczy. - A odpowiedź, że "spontanicznie" nie było cię na lekcjach, jest grzeczna? Nie poprowadziłeś dobrze tej rozmowy, nie okazałeś dyrektorowi szacunku.

Widzieliśmy chorego człowieka

Ania i Natalia - z I klasy renomowanego ogólniaka A - na początku roku szkolnego dowiedziały się od nauczycieli, że "są elitą, śmietanką wybraną z tych najlepszych". Ale usłyszały też, że "nie będzie łatwo, bo to jedno z najlepszych liceów". Ania: - Nauczycielka tłumaczyła nam spokojnie: "Na początku nie będzie żadnych innych ocen, jak jedynki, bo to elitarna szkoła. W pierwszym semestrze napiszecie referat, z którego nie liczcie, że dostaniecie coś więcej niż jedynki. Ale nie martwcie się, pod koniec roku będziecie mogli poprawić". Patrzyliśmy na tę kobietę i widzieliśmy chorego człowieka. Bo inaczej chyba się tego nie da nazwać. Jaki to ma sens? To im chyba tylko daje dziką satysfakcję - denerwuje się Ania.

A jednak za pracę, z której wszyscy mieli dostać jedynki, Natalia złapała czwórkę. I dziś mówi: - Nauczycielka tylko nas straszyła. Ale po co? Jest mi przykro jak nauczyciel traktuje mnie w taki sposób. Czuję się poniżona. Czy to źle, że poszłam do takiej dobrej szkoły? Mam go za to przepraszać?

Ania: - Niektórzy próbują podbudować swoje ego stawianiem jedynek, jak leci. Musimy wysłuchiwać, jak długo są nauczycielami, jaką mają wprawę. Niektórzy potrafią mówić, że ktoś od kogoś coś odpisał i podrzeć ostentacyjnie czyjś zeszyt przed całą klasą. Za coś takiego są dwie jedynki: jedna za odpisanie zadania, druga za brak szacunku, bo jak ktoś odpisywał, to uważa nauczyciela za głupka. Wydaje mi się, że oni tu nieraz przychodzą tylko po to, żeby się na nas powyżywać. Jesteśmy tak traktowani, bo chodzimy do renomowanej szkoły. Co chwilę słyszymy, że jak nam się coś nie podoba, możemy sobie iść, bo na nasze miejsce jest wielu chętnych.

- Ci nauczyciele nie są z gruntu źli - mówi Kamil. - Mam kolegę w elitarnym ogólniaku C. Mówi, że nauczyciele czują się lepsi, bo pracują w renomowanej szkole, więc muszą pokazać, co to nie oni.

Natalia: - Jest jeszcze coś, co ja potrafię, a Ania nie. Jedyny sposób, by tę szkołę przetrwać to podlizywanie się. Jak się to robi? Trzeba się tak uśmiechać "prosto z serca" [Natalia prezentuje kilka wystudiowanych grymasów - przyp.red.]. Ja mam do tego talent. Nauczycielowi wydaje się, że go lubisz. I OK! Jeśli mi to pomoże w zdobyciu dobrej oceny, dlaczego nie? Nie widzę nic złego w podlizywaniu się. A co sobie myślę w środku, to zupełnie inna sprawa. Każdy dzień w szkole to kolejny dzień walki, by nie stracić szacunku do samego siebie.

Kartkówka z wagą sprawdzianu

W regulaminie renomowanego ogólniaka A jest napisane, że w tygodniu żadna klasa nie może mieć więcej niż trzy sprawdziany. Raz nauczyciel w klasie Ani i Natalii chciał zrobić sprawdzian, choć trzy były już wpisane do dziennika. - Powiedzieliśmy, że nie może być sprawdzianu. I usłyszeliśmy: "No dobrze, będzie duża kartkówka" - opowiada Ania. Kamil parska śmiechem. Ewa potakuje: - U nas jest tak samo. Tylko nazywa się "kartkówka z wagą sprawdzianu".

Ania: - Po paru takich ekscesach zastanawiasz się, co z tym zrobić. Mamy w szkole rzecznika praw ucznia, mamy samorząd. Usiadłyśmy raz z Natalią z przewodniczącym tego samorządu. I on nam szczerze powiedział, że parę razy ktoś się nauczycielom postawił. Była taka dziewczyna. No i opuściła szkołę, nauczyciele się postarali, żeby nie skończyła roku. Poza tym, jeśli walczyć, to całą klasę trzeba mieć za sobą. A to nie jest już możliwe, bo niektórzy dają się zastraszyć, na ocenach zależy im bardziej niż na własnej godności.

Natalia, gdy już nie wytrzymuje, potrafi długo płakać po lekcjach. Od jednej z nauczycielek usłyszała kiedyś, że ma problemy i dobrze zrobi jej wizyta u psychologa.

Dżoana20-05-2007 15:07:57   [#2120]
Ten artykuł już kiedyś był na forum, dość dawno chyba.
bogda421-05-2007 19:24:07   [#2121]

Łódzka OKE nie słucha Giertycha

http://miasta.gazeta.pl/lodz/1,35136,4150335.html
hania23-05-2007 18:02:56   [#2122]
http://wiadomosci.wp.pl/wiadomosc.html?kat=1342&wid=8876067&rfbawp=1179935987.307
Środa, 23 maja 2007

Podpalił gimnazjum, bo chciał zniszczyć dziennik ocen
PAP - dodane 57 minut temu

16-letni gimnazjalista podłożył ogień w pokoju nauczycielskim w Zespole Szkół Ogólnokształcących nr 3 w Słupsku, ponieważ chciał zniszczyć dziennik z ocenami - na koniec roku groziły mu jedynki ze wszystkich przedmiotów, oprócz wychowania fizycznego.


Pożar w szkole wybuchł nad ranem w niedzielę. Strażacy stłumili ogień w ciągu godziny. Dzięki szybkiej i sprawnej akcji pożar nie objął innych pomieszczeń.


REKLAMA Czytaj dalej



W czasie oględzin strażacy ustalili, że zarzewiem pożaru była szafa, w której przechowywano 33 dzienniki z ocenami; 10 z nich doszczętnie spłonęło. Gdy biegły z zakresu pożarnictwa orzekł, że szafa została podpalona, sprawą zajęła się policja.

Podejrzanego o wywołanie pożaru nastolatka zatrzymano w środę rano. Początkowo nie chciał nic mówić, potem zmienił zdanie. Złożył obszerne wyjaśnienia, przyznając się do winy - poinformował rzecznik słupskiej policji Jacek Bujarski.

Z wyjaśnień gimnazjalisty wynika, że do podpalenia pokoju nauczycielskiego przygotowywał się przez tydzień. W niedzielę nad ranem włamał się do szkoły, wybił szybę w oknie pokoju nauczycielskiego, przez dziurę wlał do pomieszczenia benzynę z kanistra, podpalił paliwo i uciekł.

Nastolatek zeznał, że pożar miał przyczynić się do poprawy jego fatalnej sytuacji na koniec roku szkolnego. Na 15 przedmiotów gimnazjaliście grozi aż 14 jedynek. Dobre oceny chłopak ma jedynie z wychowania fizycznego.

Podpalenie odniosło zupełnie przeciwny skutek. Nastolatek stanie wkrótce przed Sądem Rodzinnym i Nieletnich. Natomiast rada pedagogiczna ma się zastanowić, czy nie relegować go ze szkoły.

Nastolatek nie zaskarbił też sobie sympatii pozostałych uczniów, którzy w związku ze zniszczeniem dzienników spodziewają się dodatkowych sprawdzianów wiedzy.

Postaramy się tego uniknąć, ale na razie nie mogę wykluczyć takiej sytuacji. Wszystko zależy od tego, na ile uda nam się przed 4 czerwca odtworzyć zawartość 10 doszczętnie spalonych dzienników - powiedział Mariusz Barański, dyrektor Zespołu Szkół Ogólnokształcących nr 3 w Słupsku.

Szkoła nie oszacowała jeszcze strat, ale już wiadomo, że spalony pokój nauczycielski będzie musiał przejść kapitalny remont. (bart)
JACOL23-05-2007 19:48:33   [#2123]

Jestem twarzą Giertycha

Julianna Pakulina 2007-05-22, ostatnia aktualizacja 2007-05-19 14:30

Nikt w szkole nie wie, czego się po naszej "giertychowskiej trójce" spodziewać. Nikt nie wie, że my też nie wiemy

Zobacz powiekszenie
Fot. Przemyslaw Skrzydlo / AG
Jednolite stroje szkolne będą obowiązywać w szkołach podstawowych i w gimnazjach
6-->
Zaczęło się od samobójstwa małej Ani z Gdańska. Dręczyli ją koledzy z klasy.

Mój szef postanowił poprawić swoje notowania. Powiedział w telewizji, że trzeba sprawdzić bezpieczeństwo w każdej szkole w Polsce.

Ogłosił program "Zero tolerancji dla przemocy w szkole".

Teraz ja i setki innych wizytatorów mamy zadawać dwa pytania: 1. czy dzieci czują się bezpieczne; 2. co zrobić, żeby czuły się jeszcze bezpieczniej.

Kim jestem? Jestem twarzą Giertycha.

Od tamtej pory mam dużo mniej czasu dla rodziny. Zaczynam pracę wcześnie rano. Papieros, kawa, lekkie śniadanie i w samochód.

Mój rejon to cztery gminy. Mam pod sobą trzy miasteczka i 35 szkół w wioskach. Na taki teren przypada 50 radnych, 70 policjantów, 300 nauczycieli i tylko jeden wizytator. Do tej pory odpowiadałam wyłącznie za nadzór merytoryczny. Od listopada sprawdzam bezpieczeństwo.

Kończę często koło 20. Nadgodziny? Nikt ich nie zatwierdzi. Nie w mojej firmie.

Mundurki będą i basta!

Na pierwsze spotkanie jadę bez pojęcia, jak mam je poprowadzić. Program ministerialny przygotowano w pośpiechu, na kolanie. Ale cel był słuszny - dzięki niemu tragedia z Gdańska ma się nie powtórzyć.

Podstawówka w M. to typowa wiejska tysiąc-latka. Długie korytarze nie były malowane od ćwierć wieku. Na ścianach gazetki o papieżu.

W szkole dołącza do mnie policjant. Młodziak, ale bystry. Miał być jeszcze prokurator. Ale prokuratorzy od początku się wymiksowali. Powiedzieli, że mają tyle obowiązków, że na "trójki" im nie starczy czasu. Dlatego "trójki giertychowskie" są de facto "dwójkami".

- Ma pani jakąś gadkę na początek? - pyta policjant.

Nie mam. Dzieci już czekają grzecznie usadzone w rzędach. Mówimy więc chwilę, jedno po drugim, o tym, jak istotne jest bezpieczeństwo w szkole.

Pierwsi słuchacze to najmłodsi. Wylosowana pierwsza klasa. Na rozluźnienie pytamy, co im się w szkole podoba, a co nie. Potem, czy czują się bezpiecznie. Czy nikt im nie dokucza. Czy nikt nie przeklina, nie pali papierosów, nie bije.

Nie bardzo wiedzą, co powiedzieć. Ale coś powiedzieć wypada, więc chłopcy skarżą na siebie nawzajem; potem na wyższe klasy. Że przezywają małych i próbują wyłudzać pieniądze: po 20, 30 groszy. Że przed wejściem do szkoły piją piwo i palą.

- Piwo? Przed szkołą? - dziwi się policjant.

- No, może to coś innego było - zgadzają się dzieci. - Ale papierosy to na pewno palą!

Pół godziny później spotkanie ze starszymi dziećmi - 30 osób z klas IV-VI. Wraca temat papierosów. W pobliskim sklepie każdy może je kupić na sztuki, nawet oni. Alkohol też. Ale oni, rzecz jasna, nie piją ani nie palą.

Straszenie małych? Wyłudzanie? Jest jeden taki łobuz. Dyrektor wie, który. Sprawa już była na policji. Policjant potwierdza.

- A jak wam się podoba szkoła? - pytam.

- W ogóle się nie podoba.

- Pani od biologii krzyczy...

- A pan od fizyki bije linijką po ręku...

- A dyrektora nie ma na połowie lekcji...

Czas na gimnazjum. Jedna z nauczycielek próbuje się schować między uczniami. Dziecinada. Ale wszystko z polecenia dyrektora - boi się, że dzieciaki coś chlapną i poleci z roboty. Nikt jeszcze nie wie, czego się po naszej wizycie spodziewać. Nikt nie wie, że my też nie wiemy.

Wytyczne są jednak jasne: ani dyrektor, ani żaden z nauczycieli nie ma wstępu na nasze spotkania z uczniami. Młodzi muszą czuć, że cokolwiek powiedzą, nie wyjdzie poza salę.

Wypraszam panie, zamykam drzwi. Zaczynamy.

Główny problem? Nie chcą jeździć na zawody sportowe w soboty. W tygodniu, jak można zerwać się z lekcji, to owszem. Ale sobota odpada. Mówią, że wtedy dyrektor wali z otwartej dłoni w pysk. "Ty niewdzięczny gówniarzu, ja cię wychowam!" - krzyczy.

Jeśli to prawda, to dyrektor będzie się musiał grubo tłumaczyć. On oczywiście wszystkiemu zaprzecza.

Kolejne spotkanie - rodzice. Jeden z ojców się wygadał, że w szkole rządzi woźna. Reszta go ucisza, ale on już wpadł w słowotok. Mówi, że dyrektor się zamyka w gabinecie i nie wyściubia nosa. Czasem nawet na swoje lekcje nie przychodzi. Albo pije, albo ma romans z sekretarką. Skąd to wie? Wszyscy wiedzą!

Znów notuję, policjant też. Romanse dyrektora nas nie obchodzą. Picie w pracy i zaniedbywanie obowiązków - tak.

Okazuje się, że dyrektor rzeczywiście daje wolną rękę woźnej. Pouczam go, że to on ma rządzić, nie woźna.

Rodzice pytają o mundurki. Czy uda się je wprowadzić? Ile będą kosztować? Ktoś zgłasza wątpliwości. Nie mogę dać się zagadać, bo nie wyjdziemy stąd do rana. Przypominam sobie, co mówił mój kurator: w szkole nie ma miejsca na demokrację. - Mundurki będą, czy się to komu podoba, czy nie - podkreślam, choć też nie jestem ich fanką.

Zwrócić uwagę na psa

Problem zaczyna się, jeśli wszyscy - dzieci, rodzice i nauczyciele - deklarują, że w szkole jest bezpiecznie. Wtedy nie mam co wpisać do protokołu.

Nikt mi tego nigdy nie powiedział wprost, ale wiadomo, że nie mogę wrócić z pustym protokołem. Pusty protokół to strata czasu i pieniędzy na wyjazd. Czasem muszę się nieźle napocić, żeby te pieniądze nie szły na marne.

W szkole w B. jest świetna, rodzinna atmosfera. Dyrektor to dusza człowiek. Dzieci uwielbiają tu być.

- Na pewno niczego się nie boicie? - dopytuję.

Nie, niczego.

- Może któryś nauczyciel jest niemiły?

Dzieci myślą i myślą. Widać, że chcą pomóc. Ale nic z tego - wszystkie panie są super.

W sukurs przychodzi mi policjant: - A może po drodze do szkoły jest jakaś niebezpieczna ulica? Jakieś przejście dla pieszych? Sklep, gdzie piją alkohol?

Okazuje się, że po drodze do szkoły mieszka starszy pan, którego pies strasznie szczeka. Dziewczynki się boją, że kiedyś którąś ugryzie.

Piszemy we wnioskach dla dyrekcji: zwrócić uwagę na psa w posesji nr 10. I problem z głowy. Dyrektor napisze program naprawczy, w nim zobowiąże się porozmawiać z właścicielem psa. Nic go to nie kosztuje, a mój minister będzie miał kolejną szkołę, w której udało się coś zmienić na lepsze.

- Mam wrażenie, że jakby trzeba było znaleźć w tej szkole mordercę albo pedofila, to też byśmy sobie poradzili - kwaśno żartuje policjant.

Nie pierwszy Adrian i nie ostatni

Do żadnej ze szkół nie mam bezpośredniego połączenia autobusem. Miałam jeździć z policjantem, a to on chętnie się ze mną zabiera. Mówi, że służbowy polonez to rzęch. Wstyd takim jeździć.

Do szkoły we wsi J. mam 110 kilometrów. Jestem tu po raz drugi w życiu. Szkoła przedwojenna, z tradycjami.

Spotkania mamy w niewielkiej sali na poddaszu; niziutkie ławki gimnastyczne ustawione w półkole. Sadzają nas naprzeciw. Krzesła małe; kolana mamy pod brodą. Spoglądam w notatki z ostatniej wizytacji. Nauczyciele próbowali odwołać dyrektora. Nie udało się, ale go sabotują. Uczniowie sabotują nauczycieli, a woźna robi, co chce.

Zaczynamy. Dzieciaki znów skarżą.

- Mateusz to wszystkim dokucza!

- Bije dziewczynki!

- Pluje na podłogę!

- Czemu tak robi? - pytam.

- Jego tata siedzi w więzieniu. To rodzina złodziei!

Nie zdążymy skończyć wątku Mateusza, a podnosi się kolejny maluch.

- Duże dzieci mi dokuczają. Wyzywają. Podcinają nogi! - zaczyna. Ma na imię Tomek.

- To Tomek dokucza, a potem skarży! - protestują koledzy.

- Jak idę do szkoły, to zamykają mi drzwi i nie puszczają! - znowu Tomek.

- A Tomek to całuje!

- Całuje? - nie dowierza policjant.

- Pawła w tyłek pocałował! Na przerwie.

- Bo on chce, żeby go wszyscy ganiali.

- Niektórych to wkurza, jak on ich całuje, i go ganiają.

Siedzę, słucham i nie wierzę własnym uszom. Gdzie ja wylądowałam?

Dzieciaki ciągną dalej. Mówią, że starszaki ich wyzywają.

- Kogo najbardziej?

Wszyscy odwracają się i pokazują na Adriana.

- Dlaczego jego?

- Przez starszych braci. To łobuziaki. Im nikt nie da rady, to mszczą się na Adrianie.

Opowiadają, że raz ci z czwartej przyszli wpłacać na SKO. Pani nie było, więc złapali Adriana za fraki i wyrzucili przez okno. Widzą, że się przestraszyłam. Uspokajają. Ich klasa jest na parterze.

Pytam potem ich nauczycielkę. Kręci głową. Nie wie o sprawie.

- Jak to pani nie wie - dociskam. - Przecież to pani klasa!

- Ja zarabiam półtora tysiąca miesięcznie.

I wszystko jasne. Za te pieniądze nie chce ryzykować. Dzieciaki mogą potem porysować samochód. Poprzebijać opony. Położyć gumę na krzesło i sukienka do wyrzucenia. I po co to komu? Nie pierwszy Adrian i nie ostatni, do którego się los nie uśmiechnął.

Notuję, żeby szkolny psycholog i pedagog zwrócili uwagę na Mateusza, Tomka i Adriana. Nic więcej dla nich nie mogę zrobić.

Pamiętaj, minister się zmieni

Podobno bycie wizytatorem to nobilitacja. Tak uważają moje koleżanki nauczycielki. Czy to prawda? Od kilku lat nie mamy podwyżek. Za pracę w "giertychowskich trójkach" też nie ma pieniędzy. Często jest problem z odzyskaniem za delegację. Nie ma mowy, żeby mi ktoś zwrócił za paliwo. Dostaję równowartość biletu PKS.

Jeśli chce się zrobić "giertychowską trójkę" rzetelnie, zajmuje to 12 godzin. Dlatego większość robi nierzetelnie i kończy wcześniej. Mnie przeszkadza wrodzone poczucie obowiązku. Kilku dyrektorów doprowadziłam tym do szału.

- Czemu pani kolega potrafi zrobić kontrolę w cztery godziny i jeszcze zdąży kawę wypić, a pani tu siedzi do nocy? - krzyczał jeden.

- Bo nie chcę, żeby tragedia z Gdańska powtórzyła się u pana - odpowiadam.

Musieli się na mnie poskarżyć. Ostatnio dyrektor pytał, czy nie myślałam o urlopie. A starszy kolega, taki co jeszcze w PRL był wizytatorem, wziął mnie na papierosa. - Pamiętaj - mówił. - Minister się zmieni, dyrektor nam się zmieni. Może nawet ustrój się zmieni. Pamiętaj jedno: masz tak żeglować, żeby spokojnie dopłynąć do emerytury. Nie myśl tyle, a wszystko będzie dobrze. Rób, co ci każą, a będzie dobrze.

Dziwka w ciąży

Najtrudniejsze są rozmowy z licealistami. Trzeba znaleźć klucz, żeby ich rozruszać. Na szczęście mam dzieci w ich wieku.

W ogólniaku w R. żyją sprawą sprzed roku. Polonistka nawymyślała uczennicom od starych dziwek. Była interwencja w kuratorium. Sprawa otarła się podobno o ministra.

I co? I nic.

Nauczyciele zebrali podpisy, że to nadzwyczajna nauczycielka, żeby jej nie zwalniać.

Dziewczyny wcale nie chciały jej zwalniać. Chciały tylko, żeby przeprosiła. Zamiast tego przeprosił mąż, dyrektor szkoły.

- Musiałem przeprosić - mówi mi prywatnie i w zaufaniu. - Ale moja żona mówiła prawdę. Jedna z nich już jest w ciąży.

Dyrektor zakłada, że jako twarz Giertycha potępię dziewczynę.

Nie mówię nic.

Dziewczyny z tej szkoły też już odpuściły. Chcą zdać maturę i zapomnieć, że kiedykolwiek tu chodziły.

- To jest chory układ! - żali się jeden z młodszych nauczycieli. - Żona obraża, a mąż dyrektor jej broni!

Prywatnie go rozumiem. Jako przedstawiciel ministerstwa muszę trzymać fason: - Jeśli zaobserwuje pan nieprawidłowości, proszę przedstawić je na piśmie.

Kiwa głową. Oboje wiemy, że już rozmowa ze mną była aktem odwagi.

Inny ogólniak. Chłopak pociął się. Na szczęście zadzwonił po karetkę. O co poszło? Koleś z klasy nazwał go ciotą i to się przyjęło. Cała szkoła tak za nim woła. Żaden nauczyciel nie zwrócił uwagi. Jeden podobno nawet sam żartował, że chyba naprawdę z niego ciota, skoro nie potrafi się bronić.

Kubeł wody na rodziców

Duży zespół szkół w A. Klasy przestronne, szatnie zamykane, w wejściu siedzą dyżurne.

Rodzice dopisali.

W tej szkole wiele się dzieje. Kilka lat temu dzieciak popełnił tu samobójstwo. Był duszą towarzystwa. W pewnej chwili powiedział do kolegów, że idzie się wieszać. Wszyscy potraktowali to jako żart. Nikt za nim nie wyszedł. Kiedy go znaleźli, było już za późno. Podobno zawód miłosny.

Czegoś to jednak nauczyło ludzi w A. Sami zorganizowali dodatkowy angielski. Jeden z ojców uczy chłopaków boksu. Chcą, żeby ministerstwo im pomogło. Żeby szkoła stworzyła dobrą ofertę po lekcjach. Kiedyś były kółka zainteresowań, kluby sportowe.

- Zróbmy coś takiego razem - zapalają się. Dla nich jestem przedstawicielem ministra. Osobą, która może GDZIEŚ zadzwonić i COŚ załatwić. Zrobić coś, żeby było lepiej.

Muszę wylać im na głowę kubeł zimnej wody. Mam tylko stwierdzić, jak jest. Nie mam im pomagać. Mam policzyć: kradzieży - tyle i tyle; bójek - tyle i tyle; gróźb - tyle i tyle. Potem to zsumować i wysłać pocztą do ministra. Ich kółka i kluby naszej "trójki" nie interesują.

W Z. uczniowie i rodzice mówią o molestowaniu roślinami.

- Co proszę?!

- Ano tak! Pani od biologii nie ma określonych wymagań na oceny. Więc molestuje roślinami. Tak o tym mówią. Jak ktoś przyniesie roślinkę - dostaje ocenę według cennika w kwiaciarni. Za paprotkę - trója. Za palmę - może być czwórka, jeśli ładna. Piątkę można dostać na przykład za kaktusa. Szóstkę dostał chłopiec za rzadki okaz storczyka.

Pani miewa też humory. Nieraz mówiła do dzieci: - Chyba cię mama z tatą nie dorobili.

Albo: - Zejdź mi z oczu. Masz mordę jak moja teściowa.

U dziedzica na parkanie

Na koniec każdego spotkania przekazujemy dyrekcji, czego się dowiedzieliśmy się o szkole. Piszemy raport, a dyrektor ma obowiązek napisać program naprawczy. Muszę przyznać, że dyrektorzy to mistrzowie chowania głowy w piasek.

W P. gimnazjaliści powiedzieli mi, że dyrektor na wszystkie ich propozycje ma jedną odpowiedź: NIE! Harcerstwo? - Nie! Dodatkowy angielski? - Nie! Wycieczka do Warszawy? - Nie!

Potem na spotkaniu z radą pedagogiczną dyrektor krzyczy: - Kto był na spotkaniu z "trójką"?! Z której klasy?! Dawać mi listę!

Dochodzenie w najgorszym stylu. Nawet się nie wstydzi robić tego przy mnie.

- Aaaa, to pewnie ten pyskacz Kwiatkowski. Ja go, kurwa, nauczę!

W B. pani od nauczania początkowego (ubiera się jak nastolatka, choć jest już starszawa) chciałaby, żeby dzieci były spokojne. Jak nie są - szarpie za uszy, wali po łbach. One za nią krzyczą Barbie. Ustalamy z dyrektorem, że nauczycielka musi dać się maluchom wybiegać w czasie przerw. Mówię, że za bicie ma być ukarana.

- Pani zapewne wie, że jestem w trudnej sytuacji - dyrektor wije się jak piskorz. Okazuje się, że Barbie to jego żona. Trzy razy mu powtarzam, że niezależnie od tego zarzuty trzeba wyjaśnić. Chyba do niego nie dociera, że sprawa jest poważna.

W gimnazjum w C. miesiąc po badaniu bezpieczeństwa przez "trójkę" dziewczyny skopały koleżankę tak, że znalazła się w szpitalu ze wstrząśnieniem mózgu i połamanymi żebrami. Podobno już wcześniej były agresywne. Ani dzieci, ani rodzice nie powiedzieli o tym "trójce" ani słowa. Już po zdarzeniu prosili dyrektorkę, żeby nie powiadamiać policji. Nie powiadomiła.

W szkołach w A. i B. wszyscy mówili, że kilku łebków jeździ po parkanie przy dawnym pałacu motorami i rowerami. Okazuje się, że to sport, który od wielu lat w tej wsi był uprawiany. Dyrektorzy bagatelizują - też tak w młodości jeździli. Wszystko do czasu, aż któryś zleci na głowę. Wtedy nie będzie winnego.

Tylko dyrektor podstawówki w Z. miał odwagę powiedzieć, że przed badaniem bezpieczeństwa nie mógł spać w nocy. Dlaczego?

- Nigdy nie wiesz, co oni powiedzą. Może sam o czymś nie wiem...

Po co to wszystko?

Odwiedziłam 36 szkół. Odbyłam ponad 100 rozmów, w większości głupich i bez sensu. Dzieci skarżyły, dorośli kłócili się, próbowali dołożyć, zaś nauczyciele najczęściej milczeli. Równie dobrze mogli to robić beze mnie.

Nauczyłam się już odbębniać "trójkę" w kilka godzin. Ale nie dlatego, że nie widzę problemu agresji w szkołach. Tylko dlatego, że nasze wizyty nic nie załatwią.

Receptą na problemy oświaty powinny być pieniądze na sensowne zajęcia pozalekcyjne i mobilizowanie nauczycieli do rozwoju.

Dla kogo zatem i po co to badanie? Dla jednego zdania, które w Sejmie powie na ten temat minister Giertych. Będzie ono brzmiało: "Zostało przebadanych 100 proc. szkół w Polsce".

*Julianna Pakulina to pseudonim wizytatorki

Źródło: Duży Format
hania23-05-2007 21:54:41   [#2124]
MIC !!!
jxg23-05-2007 22:41:45   [#2125]
Jacol, a gdzieś ty takie cudo znalazł?
ciśnienie mi na nac skoczyło strasznie!
Adaa23-05-2007 22:46:40   [#2126]

ciekawy komentarz

Gazeto, cóżeś uczyniła drukując tekst fałszywy w kilku kwestiach? Prosta odpowiedź, w krzywym zwierciadle pokazałaś nie Giertycha, a nauczycieli. I już wyjaśniam czemu. Pani "wizytator" ( cudzysłów celowy) NIE ZAUWAŻYŁA, że od chwili wprowadzenia reformy, czyli od roku 1999 NIE UCZY SIĘ w klasach IV-VI fizyki i biologii?? I ta pani śmie mówić: obowiązkowość to moja cecha? Oto ten
nadzór, który pani nazywa "merytorycznym". Jestem szeregowym nauczycielem,zwyczajnie uczącym i nie roszczącym sobie praw do oceny pracy moich koleżanek i kolegów, bo nie bywam na ich lekcjach. Panie/panowie wizytatorzy powinni jednak znać realia pracy w szkole od podszewki, i potrafić odróżnić prawdę i fałsz w słowach uczniów. Weryfikując tę np. pytaniem: A w jaki dzień macie fizykę z tym
panem? A biologię z tą panią?
Nie oczekuję od Redakcji odpowiedzi, tekst się ukazał, pewnie nawet wywołał emocje u wielu czytających. Zapytam tylko czy gazeta staje się tabloidem?
Z poważaniem belferka od lat 18
Adaa23-05-2007 22:49:58   [#2127]

a tak przy okazji ...

jedna z uczennic w mojej szkole, przy okazji trójek giertychowskich powiedziala,że wystepuje w niej agresja w postaci rozwiazanych sznurówek niektórych uczniów:-)))

a uczniowie z klasy II komentowali na korytarzu ... " Nie bedzie źle, to tak jak spowiedź przed I komunią"

;-))

jatoja24-05-2007 00:28:01   [#2128]
zgadzam sie z Adaą - furror poetica pod publikę
piotr24-05-2007 00:33:23   [#2129]

coś z mundurków

Mundury - Bzdury

Witold Kędzierski, nauczyciel matematyki w Gimnazjum nr 1 w Białym Borze (Zachodniopomorskie) 2007-05-24, ostatnia aktualizacja 2007-05-23 23:19

Cierpnie mi skóra na grzbiecie, gdy pomyślę, że motywem przewodnim naszej "pracy wychowawczej" od 1 września będzie ściganie nieumundurowanych.

1-->
Słowo stało się ciałem, mundurki wchodzą do szkół w ramach programu "Zero tolerancji". Załamuję ręce nad absurdalną tezą, że staną się narzędziem wychowawczym, które okiełzna "dziką hordę" zdeprawowanych uczniów i doda skrzydeł zapędzonym w kozi róg pedagogom.

Nie jestem wrogiem mundurków. Kilkanaście lat z dumą nosiłem mundur harcerski. Nikt jednak mnie do tego nie zmuszał, przynależność była aktem woli i akceptacji ideałów krzewionych przez mądrych instruktorów.

Mundurki mogą być uzewnętrznieniem tego, co nosimy w środku. Są szkoły, których uczniowie dobrowolnie je noszą. Ze zgrozą myślę jednak o młodych ludziach do tego zmuszanych.

Być może zmienią one wygląd młodzieży, ale na pewno nie rozwiążą problemów, zwłaszcza z tzw. trudną młodzieżą.

Karol i ojciec alkoholik

Karol, uczeń drugiej klasy naszego gimnazjum, był "destruktem": same pały, uwagi za zachowanie, akty przemocy wobec kolegów, nie wspominając o papierosach czy kwaśnych winach. Nie przychodził na zajęcia wyrównawcze, bo wstydził się swojej niewiedzy. Cud, że przyjął pomoc w odrabianiu lekcji.

Pewnego razu spytał, czemu poświęcam czas takiemu gamoniowi jak on i czy mi za to płacą (nie płacą, szkoła nie ma funduszy). Odpowiedziałem, że praca z uczniem, który przychodzi na zajęcia, bo po prostu chce, daje satysfakcję i przyjemność.

Karolowi łzy stanęły w oczach. Poczułem magię chwili. Zapytałem, skąd w nim ta złość życiowa. Opowiadał, połykając łzy. Od kiedy pamięta, z matką czekali na ojca. Po ruchach poznawali, czy jest tak pijany, że pójdzie spać, czy też niedopity i trzeba uciekać.

W końcu matka zgłosiła się na policję. Ojciec odsiedział wyrok za znęcanie się nad rodziną. Ale wrócił i dalej "robi jazdy". Karol nie wierzył już w sprawiedliwość dorosłych, dlatego przyłożył ojcu w obronie matki.

Idąc do szkoły, mija sześć koszy na śmieci. Jeśli ojciec urządził nocne szaleństwa, to "wszystkie muszą być skopane, bo inaczej musiałby kogoś zabić albo się powiesić".

Wyjście ze studni cierpienia

Pracujemy z Karolem od dwóch lat. Nie skreślamy go, gdy ujawnia emocje trudne do zniesienia. Staramy się wspierać jego rodzinę.

Dziś Karol rozumie normy zakazujące przemocy, umie rozładować emocje, mówić o nich. Potrafi na lekcji podejść do nauczyciela i poprosić o łatwiejsze zadanie. Jest dumny ze swoich drobnych sukcesów, które my uważamy za ogromne. Pewnie skończy gimnazjum w terminie.

Karol spotkał ludzi, którzy pomogli mu wyjść ze "studni cierpienia". Kierowaliśmy się intuicją i sercem, bo studia pedagogiczne nie kształcą umiejętności wspierania trudnych uczniów. To była nasza praca społeczna. Formalnie mamy jedną lekcję wychowawczą w tygodniu z trzydziestoosobową klasą, gdzie jest kilku Karolów. Pedagodzy szkolni muszą ogarnąć kilkusetosobowe społeczności, w których Karolów są dziesiątki.

Szkoła nie ma czasu na pracę wychowawczą. Drogą na skróty są represje wobec chuliganów. Ale kary jako jedyny środek zaradczy na patologie nakręcają spiralę złych emocji i powodują odwrotne efekty. A teraz minister chce ubrać uczniów w mundurki, aby zniszczyć zło czające się w szkole.

Czy mam powiedzieć Karolowi, żeby włożył mundurek, bo to wyleczy jego ojca alkoholika?

Zamiast dofinansować mundurki, niech lepiej minister da te 50 mln zł na edukację rodziców i pedagogów, aby nie produkowali psychologicznych kalek!

Obywatelskie nieposłuszeństwo!

Dzieci i rodzice pytają: Co z uczniami, którzy powiedzą mundurkom "nie"? Odpowiadam: Nie wiem, ale cierpnie mi skóra, gdy pomyślę, że motywem przewodnim "pracy wychowawczej" od 1 września będzie ściganie nieumundurowanych.

Czy Karola uda się ubrać w mundurek? Nie wiem, ale wielu uczniów mu podobnych mundurka nie włoży. Czy mamy ich wysłać do domów poprawczych, a dyrektorów odwołać?

Co ja zrobię 1 września? Mam dylemat, bo wierzę, że wolność to niezbędny warunek wychowania. Wychowanie wyprane z wolności staje się tresurą.

Chyba wykażę się obywatelskim nieposłuszeństwem, może nawet przyjdę do pracy w indiańskim pióropuszu i przepasce z trawy (jak się przebierać, to wszyscy). Bo mundurki: •  zamiast pomóc w pracy wychowawczej, wywołają szkodliwe następstwa •  naruszają konstytucyjną wolność rodziców i autonomię szkoły •  uderzają w godność dziecka •  są doktrynalnym krzykiem rozpaczy dorosłych, którzy nie chcą zobaczyć w dzieciach istot ludzkich, na których szacunek trzeba sobie zapracować.

Zapraszamy do dyskusji na stronie Koalicji na rzecz Edukacji Narodowej www.ken.org.pl. Koalicja skupia liderów organizacji edukacyjnych i dyrektorów szkół, którzy chcą "bronić oświaty przed ideologizacją i upartyjnieniem".

Źródło: Gazeta Wyborcza
annah24-05-2007 14:29:25   [#2130]
W szkole zaatakował kolegę kuchennym nożem

2007-05-24 14:03


W jednej z prywatnych szkół średnich w Płocku 15-letni uczeń zaatakował kuchennym nożem swego kolegę. Do zdarzenia doszło w gabinecie dyrektor szkoły, do którego obaj uczniowie zostali wezwani po wcześniejszej kłótni.

Jak poinformował w czwartek PAP rzecznik płockiej policji Mariusz Gierula, tylko dzięki zdecydowanej postawie dyrektor szkoły i nauczyciela wychowania fizycznego, którzy obezwładnili napastnika, nie doszło do tragedii.

- Podczas incydentu skaleczeń doznali zarówno sprawca napaści, jak i dwie osoby interweniujące. Na szczęście, obrażenia nie były poważne - powiedział PAP Gierula. Dodał, iż do zdarzenia doszło, gdy nastolatek niespodziewanie wyjął ze szkolnego plecaka długi, kuchenny nóż.

Sprawca napaści został umieszczony w Izbie Dziecka. W najbliższym czasie jego sprawą zajmie się Sąd Rodzinny i Nieletnich. Policja wyjaśnia obecnie, czy chłopak sprawiał już wcześniej kłopoty wychowawcze i dlaczego przyniósł do szkoły nóż.

annah25-05-2007 22:29:05   [#2131]

Dziewięciolatek wypadł podczas lekcji przez okno
PAP 15:45

Dziewięcioletni chłopiec wypadł z okna szkoły w Praszce. Dziecko zostało odwiezione do szpitala z obrażeniami głowy, przedramienia i klatki piersiowej - poinformowała, że sierżant Marzena Grzegorczyk z zespołu prasowego opolskiej policji.

Marzena Grzegorczyk powiedziała, że chłopiec wypadł z okna klasy na pierwszym piętrze podczas lekcji plastyki. Dodała, że policja ustala na miejscu przyczyny i przebieg wypadku.

 
W momencie wypadku w klasie była nauczycielka i dyrektor szkoły. Według wstępnych ustaleń, chłopiec najprawdopodobniej stracił równowagę otwierając okno i wypadł na zewnątrz z wysokości około pięciu metrów.

Majka26-05-2007 07:59:52   [#2132]

MEN blokuje proces Sielatyckiego

- Moje poglądy są standardowe. To poglądy ministra Giertycha odbiegają od standardów - mówił Mirosław Sielatycki, b. dyrektor Centralnego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli na kolejnej rozprawie przeciw MEN.

Warszawski sąd pracy rozpatruje odwołanie Sielatyckiego. Rok temu minister edukacji Roman Giertych zwolnił go ze stanowiska za wydanie poradnika metodycznego Rady Europy "Kompas. Edukacja o prawach człowieka". Zawierał on m.in. scenariusz lekcji o tolerancji wobec homoseksualizmu. Giertych uznał, że to promocja homoseksualizmu, i książki zakazał.

Na wczorajszej rozprawie sąd zapytał pełnomocnika MEN mec. Marka Małeckiego, dlaczego nie ma jeszcze w aktach teczki personalnej Sielatyckiego, mimo że prosił o nią w październiku. Mecenas tłumaczył się wczoraj, że sprawy nie dopilnował, bo wówczas nie był jeszcze pełnomocnikiem. Sąd zażądał, aby teczka została natychmiast dostarczona. Ale kiedy dotarła pod koniec czterogodzinnej rozprawy, sąd nie miał już czasu, żeby ją czytać.

- Nawet w rządzie są różnice zdań na ten temat. Ale politykom wolno na ten temat dyskutować. Podczas gdy mnie, nauczycielom i uczniom minister tego zabronił - mówił nam po rozprawie Sielatycki.
Majka26-05-2007 08:08:55   [#2133]

Minister edukacji Roman Giertych walczy z faszystowskimi gestami

http://miasta.gazeta.pl/krakow/1,35803,4154218.html

Wychowawcy zostali zobowiązani przekazać uczniom, że ich używanie to przestępstwo. Uczniowie: - Niech minister przekaże tę informacje innej młodzieży, nie nam.

Faszystowskie gesty uczestników marszu ONR w Krakowie
"W związku z pojawiającymi się informacjami o stosowaniu przez młodzież gestów faszystowskich proszę Państwa Dyrektorów o poinformowanie uczniów, że zachowania propagujące faszystowski ustrój państwa stanowią przestępstwo i podlegają kwalifikacji z art. 256 Kodeksu Karnego.
Do przekazania tej informacji uczniom, proszę zobowiązać nauczycieli i wychowawców klas" - komunikat tej treści pojawił się w ubiegłym tygodniu na stronach Małopolskiego Kuratorium Oświaty.

Pismo w tej sprawie dostały wszystkie kuratoria w kraju.

Dyrektorzy szkół przecierają oczy ze zdziwienia, uczniowie są oburzeni. - Nigdy nie spotkałem się z podobnymi problemami i nie zamierzam nagle organizować pogadanek na ten temat. Nie widzę potrzeby - mówi otwarcie Zdzisław Kusztal, kierujący VIII LO w Krakowie.

Uczniowie dobrze pamiętają "zamawianie piw" przez wszechpolaków, pamiętają też powszechnie uznane za antysemickie wypowiedzi ojca Romana Giertycha.

- Na przykład to, że nie pozwoliłby synowi ożenić się z Żydówką. W człowieku się gotuje, gdy słyszy, że z rzekomymi faszystowskimi gestami wśród uczniów walczy ten właśnie minister - mówi Kasia z II LO w Krakowie.

- Niech przypomnienie o odpowiedzialności karnej za szerzenie faszystowskiej ideologii wyśle pod adres Młodzieży Wszechpolskiej, a nie do szkół - dodaje Dorota z "dwójki".

Pisma ministerstwa nie uznało za stosowne zamieścić w internecie Śląskie Kuratorium Oświaty.

Wczoraj poprosiliśmy Ministerstwo Edukacji o komentarz. Rzecznik Aneta Woźniak nie umiała odpowiedzieć na pytanie, co nagle skłoniło MEN do wysłania pisma do szkół. Zaleciła, by wszystkie pytania odnośnie tematu wysłać do ministerstwa drogą e-mailową.
Ewa 1326-05-2007 21:40:10   [#2134]

idea szkół zróżnicowanych ze względu na płeć

Ministerstwo Edukacji Narodowej pragnie umożliwić środowiskom związanym z edukacją i wychowaniem młodzieży zapoznanie się z modelem edukacji zróżnicowanej ze względu na płeć.

http://www.edukacjazroznicowana.pl/konferencja.html

annah27-05-2007 19:50:41   [#2135]

hm... śmiać się czy płakać?

Sowińska: sprawdzimy Teletubisie
Wprost 17:13

Poproszę moich psychologów z biura, by obejrzeli bajkę "Teletubbies" i ocenili, czy może być ona pokazywana w telewizji publicznej - deklaruje rzeczniczka praw dziecka, Ewa Sowińska w rozmowie Marcinem Dzierżanowskim i Katarzyną Nowicką z "Wprost".


Chodzi o sugestie, że popularny animowany program dla najmłodszych promuje homoseksualizm. Słyszałam o tym problemie. Sprawa jest niezwykle delikatna, bo ta bajka jest wyjątkowo przez dzieci lubiana. Mnie się zdarzyło kiedyś obejrzeć jeden z odcinków i muszę przyznać, że te postaci wydały mi się bardzo sympatyczne. Jest jednak prawdopodobnie problem jednej z postaci - twierdzi Sowińska.
 
Zauważyłam, że Tinky Winky ma damską torebkę, ale nie skojarzyłam, że jest chłopcem. W pierwszej chwili pomyślałam, że ta torebka musi temu teletubisiowi przeszkadzać. Taki balast niepotrzebny. Później się dowiedziałam, że w tym może być jakiś ukryty homoseksualny podtekst - twierdzi Sowińska.

Rzeczniczka praw dziecka popiera też pomysł ministerstwa edukacji, by zakazać zapraszania do szkół przedstawicieli mniejszości seksualnych. Taka osoba może przyjść na lekcję ekstrawagancko ubrana, a młodzieży może się to spodobać. Z pozoru nic się złego nie dzieje, a jednak jakiejś formy promocji homoseksualizmu można się tu dopatrzeć - ocenia pani rzecznik.
Magosia27-05-2007 21:51:57   [#2136]

Ludzie :-((((((((((((((((((((((((((((((((((

Ratunku :-(

Ukochana postać mojej siostrzeniczki 4 letniej Dorotki. Mikołaja prosiła tylko o jeden prezent: TOREBKĘ TINKY WINKY. Się naszukałam....ale znalazłam. Pełnia szczęścia była.

To juz nie jest Chore- to jest groźne:-(

Małgoś27-05-2007 22:00:32   [#2137]

Ręce precz od Teletubisi!

 

Jaś i Małgosia - wątek kazirodczy!

Królewna Śniezka - podteksty nekrofilijne! (to całowanie bladego prawietrupa królewny!!!)

Czewony Kapturek - zoofilia! (w ciemnym lesie sama na sam z wilkiem!!!)

Piękna i Bestia, Mała Syrenka, wszystkie bajki o królewnach w żabki zaklętych - j.w.

Kopciuszek - pedofilia (no bo niby dlaczego Kopciuszek miała taką maleńką stópkę!!!???)

Calineczka - tam dopiero roi sie od treści pedofilnych, zoofilnych :-(

rzewa28-05-2007 00:36:09   [#2138]
cóż sie dziwić... głodnemu chleb na myśli

niektórym to się wszystko jednoznacznie kojarzy, nie ma na to rady... :-(
annah28-05-2007 08:33:44   [#2139]

Budowlanka bije rekordy popularności

Agnieszka Kępka, Radom 2007-05-28, ostatnia aktualizacja 2007-05-27 19:15

Radomscy gimnazjaliści szturmują szkoły budowlane. W klasie, w której uczyć się będą posadzkarze, na jedno miejsce przypada pięć podań, prawie trzy - w klasie kształcącej techników budownictwa.

1-->
- Miałam tyle punktów, że mogłam dostać się do Chałubińskiego czy Czachowskiego (dobrych radomskich liceów) - mówi Iza Kusak, która chce być technikiem budownictwa. Jej mama jest inżynierem, tata ma firmę budowlaną. - Wybrałam tę szkołę, bo daje konkretny zawód, dla budowlańców nie powinno zabraknąć pracy - wyjaśnia dziewczyna.

Podania do Zespołu Szkół Budowlanych im. Kazimierza Wielkiego złożyły 603 osoby, a miejsc jest tylko 476. Do Zespołu Szkół Spożywczych i Hotelarskich jest 525 podań, a najbardziej popularny ogólniak był dopiero trzeci - 400 podań.

Cieszy się dyrektorka budowlanki Jolanta Skoczylas. - Kiedy pięć lat temu zostałam dyrektorem, to ledwie udawało nam się utworzyć dwie klasy zasadnicze.

Posadzkarzem, czyli fachowcem nie tylko od płytek, ale także parkietów, paneli podłogowych i kasetonów sufitowych chce zostać Darek Tusin. - Jak skończę szkołę, popracuję parę lat w Polsce, później zastanowię się, czy wyjechać za granicę - mówi.

Wyjeżdżać nie chcą Łukasz i Wojciech Mąkosa, bliźniacy, którzy od roku uczą się w klasie posadzkarzy. Nie boją się, że koniunktura na budowlańców kiedyś się skończy. - Myślę, że pracy starczy w Polsce dla wszystkich budowlańców - mówi Łukasz. - Po dwóch latach zawód się ma, a jak ktoś chce, to może się dalej uczyć się w technikum, nawet zaocznie - dodaje Wojtek. Bracia planują po szkole zasadniczej iść do technikum, a może nawet na studia.

W szkole zasadniczej powstanie siedem klas kształcących na kierunkach: dekarz, stolarz, posadzkarz, murarz, cieśla, monter instalacji i urządzeń sanitarnych, malarz-tapeciarz.

- Nauka trwa trzy lata, a na kierunkach monter instalacji i posadzkarz dwa lata. Do tej ostatniej klasy jest pięć osób na jedno miejsce - informuje dyr. Skoczylas. - Bardzo popularny jest również kierunek technik budownictwa. - Nabór prowadzony jest do dwóch takich klas. Miejsc mamy 68, a chętnych jest 180.

- Uczniowie zrozumieli, że w tych zawodach znajdą łatwiej zatrudnienie. Teraz czas na zawody mechaniczne, które nie są popularne, a zapotrzebowanie na pracowników w tej branży jest spore - twierdzi Janusz Cichy, dyrektor Radomskiego Ośrodka Szkolenia Nauczycieli.

Budowlanka cieszy się coraz większym zainteresowaniem także wśród przedsiębiorców. - Od jakiegoś czasu ściśle współpracujemy z firmami z Warszawy, coraz częściej także z radomskimi. Mamy ich wsparcie, wiedzą, że nasi uczniowie będą ich pracownikami - opowiada Skoczylas. - Firma Warbud sponsoruje w jednej z klas naukę języka francuskiego.

- Po pierwsze, to dobra szkoła, po drugie, można zdobyć tu konkretny zawód - mówi Emil Kwiecień, uczeń pierwszej klasy na kierunku murarz. Pracę w zawodzie chłopak rozpocznie już w wakacje. - Będę zarabiał 7 zł na godzinę - informuje. W tym roku do budowlanki papiery złożyli także dwaj jego kuzyni. - Sam doradzałem, żeby wybrali tę szkołę - mówi Emil.
annah28-05-2007 10:01:49   [#2140]

Młodzi nauczyciele mają prawo wierzyć, że będzie lepiej

Aleksandra Pezda 2007-05-28, ostatnia aktualizacja 2007-05-28 09:08

Jutro strajk nauczycieli. Nie odbędą się zajęcia z dwóch pierwszych godzin, ale dzieci będą miały opiekę. 1-->

Strajk zorganizował Związek Nauczycielstwa Polskiego. Ma trwać przez dwie pierwsze godziny pracy placówek oświatowych. Jeśli więc przedszkole jest otwarte od godz. 6.30 - o tej porze rozpocznie strajk, podczas gdy w sąsiedniej szkole strajk zacznie się o godz. 8. Szkoły i przedszkola, w których do strajku przystąpi całe grono pedagogiczne, teoretycznie mogą być w tych godzinach zamknięte, na razie jednak nie wiadomo, czy którykolwiek z dyrektorów na to się zdecyduje. Związkowcy zapewniają, że i tak wystawią dyżurnych do opieki nad dziećmi.

Nauczyciele domagają się: podwyżek i prawa do wcześniejszych emerytur. Rozpoczęły się negocjacje na ten temat z rządem - jutro spotkanie z ministrem Przemysławem Gosiewskim na temat emerytur, pojutrze z ministrem Gierytchem o podwyżkach.

Musi coś się zmienić

Anna Sieciechowicz, od września wychowawczyni świetlicy w szkole w Sawinie pod Chełmem Lubelskim

- Nie chcę wyjechać za granicę. Chyba że na wycieczkę, na którą na razie mnie nie stać. Dlatego będę strajkować. Może coś się zmieni.

Miesięcznie zarabiam 900 zł na rękę i dziękuję Bogu za to, że mój mąż nie jest nauczycielem. A i tak nas nie stać na własne mieszkanie, zwłaszcza że mąż jeszcze studiuje. Ja skończyłam pedagogikę, ale żeby się czuć w szkole bezpiecznie, powinnam zrobić kolejne studia. Koleżanka skończyła przyrodę, biologię i geografię, a teraz jej mówią, żeby poszła na WF, bo inaczej nie będzie dla niej miejsca. Ja zrobiłam kurs komputerowy, na angielski jeżdżę cztery razy w tygodniu, zapisałam się na kurs plastyczny. Umowę mam tylko na rok. Co by było, gdybym chciała mieć dziecko?

Kiedyś nie wyobrażałam sobie, że mogłabym pracować szkole. Teraz już sobie nie wyobrażam życia bez niej. Dzieciaki są skore do rozmowy, uśmiechnięte - o to w życiu chodzi.

Mam czworo rodzeństwa, wieś popegeerowska, mnóstwo bezrobotnych. Żeby studiować ekonomię, siostra pracowała w sklepie. Ja próbowałam w kwiaciarni: "Student to nie jest pracownik dla mnie", usłyszałam. No bo zajęcia są w weekendy, a wtedy kwiaciarnia też pracuje. Studiowałam dzięki temu, że mój tata pojechał do Francji i pracował w cyrku, przy zwierzętach.

Dostałam się też na staż, byłam pracownikiem socjalnym. Umowy mi jednak nie przedłużyli, przyjęli innych stażystów, każdy w końcu szuka oszczędności. Na szczęście w moim Sawinie świetliczanka odchodziła na emeryturę.

Zaczynam dzień o godz. 7.40, bywa, że pod opieką jest 60 uczniów. Radzimy sobie: gry planszowe, filmy, odrabianie lekcji, koło plastyczne. Za pieniądze z UE zrobię teraz klub filmowy. Nakręcimy z dzieciakami film dokumentalny o Sawinie i drugi - fabularny, może komedię. Klub filmowy to 26 zł brutto za godzinę zajęć.

W zmiany już nie wierzę

Wiesława Pawlikowska, od 1973 r. uczy chemii w I LO w Gorzowie Wlkp., od września na emeryturze, nadal prowadzi zajęcia.

- Mam 1320 zł emerytury na rękę. Strajk? A po co. Młodzi nauczyciele mają prawo wierzyć, że będzie lepiej. Ja pamiętam ministra Kuberskiego, który w latach 70. obiecywał, że coś się zmieni. Tak robił każdy następny, tylko jakoś nic się nie zmienia. Więc patrzę na to już tylko przez pryzmat młodzieży - głównym moim zadaniem jest dobrze wytłumaczyć przedmiot. A na oświatę zawsze było za mało pieniędzy i tak pewnie już zostanie.

Jest taka anegdota: uczeń wita się z profesorką po dwudziestu latach. - Jasiu, ty mnie rozpoznałeś! Cieszy się nauczycielka. A Jasiu na to: - Po płaszczyku, pani profesor. Więc ja mam taki płaszczyk - mama zrobiła mi go na drutach. I mnie uczniowie po tym płaszczyku poznają.

Jakaś reforma toczy się cały czas. Przychodzą nowe programy, przeglądamy je i dalej pracujemy jak dotąd. Zaczynałam z 43-osobową klasą, ale było dobrze, bo zajęcia odbywały się w grupach. Teraz mam 30-osobową, ale nie mogę jej podzielić. Nie robię więc ćwiczeń, tylko demonstracje.

Ostatnia reforma ukradła rok nauki z liceum, nie mieszczę się w siatce godzin. Więc robię dodatkową godzinę chemii w tygodniu, za darmo. Na pierwszym zebraniu mówię rodzicom: nie jestem w stanie zrealizować programu, dzieciaki się nie nauczą, nie będzie medycyny. I wszyscy grzecznie przychodzą na dodatkową lekcję i jeszcze na koło chemiczne.

Byłam egzaminatorką. Rok temu przed maturą leczyłam w szpitalu kręgosłup. Dostałam pismo z komisji egzaminacyjnej, że mam sprawdzać matury, bo jak nie, to się mną prokurator zajmie. Nie sprawdzam już matur. Nie bardzo lubię, kiedy mi się grozi.
Małgoś28-05-2007 15:31:44   [#2141]

HURRRA!!!!!

Rzecznik Praw Dziecka:
 "Teletubisie" nieszkodliwe
Ewa Sowińska - Rzecznik Praw Dziecka
TVN24

- Nie sądzę, by bajka "Teletubisie" mogła być szkodliwa dla dzieci i nie widzę w niej żadnych zagrożeń - powiedziała rzecznik Praw Dziecka Ewa Sowińska. Przyznała jednak, że zleciła, by psychologowie z jej biura zajęli się tą sprawą.

W wywiadzie udzielonym tygodnikowi "Wprost", który ukazał się w poniedziałek, Ewa Sowińska przyznała, że spotkała się z opinią, że popularny animowany program dla najmłodszych produkowany przez BBC promuje homoseksualizm i dlatego zamierza poprosić psychologów ze swojego biura o ocenę, czy bajka ta może być pokazywana w telewizji publicznej.

- Dobrze, żeby grono psychologów porozmawiało z dziećmi na ten temat. Trzeba to zbadać, jeśli miałaby być to jakaś promocja niewłaściwych zachowań, trzeba by podjąć jakieś kroki - powiedziała Sowińska.

Podkreśliła, że nie jest to inicjatywa Biura Rzecznika Praw Dziecka, a jedynie odpowiedź na sugestię dziennikarza "Wprost".

Sowińska zaznaczyła, że o tym, że "Teletubisie" mogłyby promować homoseksualizm, dowiedziała się z mediów.

- Podobno w Stanach Zjednoczonych ktoś dopatrzył się, że to jest oddziaływanie na świadomość dzieci - powiedziała.

Dodała, że sama nigdy nie miała skojarzeń, że Tinky-Winky - teletubiś, który zawsze występuje z damską torebką, mógłby być gejem, o co pytali w rozmowie z nią dziennikarze.

Jak dodała Rzecznik, zauważyła, że dzieci oglądają tę bajkę z przyjemnością, a same teletubisie mają "ciepły sposób zachowania i fajne minki".

- Zanim pojawiły się te sugestie, kilkakrotnie widziałam ten program i pomyślałam, że temu teletubisiowi z torebką musi być bardzo niewygodnie, zachowywał się, jakby nie wiedział co z nią zrobić, jakby była mu niepotrzebna. Myślę, że małe dzieci też inaczej na to nie spojrzą - uznała Sowińska.

Dodała, że nie wierzy by tak małe dzieci (poniżej 4 lat) "jakimkolwiek rekwizytem dały się zmanipulować".

Teletubisie to serial telewizyjny przeznaczony dla najmłodszych dzieci (1 - 4 lata), produkowany w latach 1997 - 2001 na zamówienie stacji BBC. Postacie teletubisiów zostały stworzone przez Anne Wood z firmy Ragdoll Productions, oraz psychologa Andrew Davenporta, który napisał scenariusz każdego z 365 odcinków. Program szybko zyskał wielką popularność na całym świecie. Uznano go za edukacyjny i dopasowany do specyfiki rozwojowej dzieci. Wygrał nagrodę BAFTA w 1998 oraz Nickleodeon UK Children's Award. Program jest wyświetlany w 120 krajach i został przetłumaczony na 21 języków. W Polsce pokazywały go m.in. telewizja publiczna, i Canal+.

annah28-05-2007 16:23:30   [#2142]
:)))
Marek Pleśniar28-05-2007 16:27:13   [#2143]

nikt w historii nie zrobił tyle dla popularyzacji wiedzy o zachowaniach homoseksualnych co minister edukacji, zastępca, rzeczniczka PD i inni urzędnicy państwowi

organizacje gejowskie powinny tu ufundować jakieś nagrody

AnJa28-05-2007 16:43:02   [#2144]
guzik tam zrobili

nie rusza mnie!
beera28-05-2007 16:59:01   [#2145]

nie trafiles widocznie jeszcze na swojego geja;)

.........

zgadzam się z markiem

nigdy nikt tak wiele nie gadał o homoseksualistach jak nasze elity

.............

a generalnie mam wrażenie, że trafiłam do "Kaczej Zupy" braci Marx

wsiorbało nas- mówię Wam;)

.......

zeby nie było jakiś domysłów;):

Kacza zupa jest najwybitniejszym filmem Braci Marx. Czwórka komików – autentycznych braci występujących pod pseudonimami Groucho, Harpo, Chico i Zeppo – stanowiła znakomity zespół złożony z  postaci wyrazistych, pod względem fizycznym i psychicznym całkowicie ze sobą kontrastujących. Wywodzili się z amerykańskiej burleski scenicznej opartej na słowie, ruchu i muzyce. Uprawiali humor absurdalny, w działaniu posługiwali się spontanicznością i myślowym automatyzmem. Byli bliscy surrealistom. Poprzez lawinę gagów i  doprowadzenie świata przedstawionego do destrukcji starali się wyzwolić siebie i widza z ograniczeń narzucanych przez stereotypy i  nawyki myślowe. Bazą ich komizmu był język – nieustanna gra słów, specyficzny rytm wypowiedzi, onomatopeja. To oni stworzyli nowy typ burleski filmowej możliwy tylko w kinie dźwiękowym. Ich znaczenie dla historii filmu tak podsumował profesor J. Toeplitz: „tylko dzięki nim burleska slapstickowa przeobraziła się w burleską intelektualną, a  komizm „czystego nonsensu” uzyskał prawa obywatelskie.”
Tytuł filmu Kacza zupa nic nie oznacza, manifestuje tylko absurd zawarty w jego treści. Akcja rozgrywa się w groteskowej krainie wzorowanej na faszystowskich Włoszech, a pikanterii dodaje mu fakt, że został zrealizowany w czasie dojścia do władzy Hitlera. Jak zwykle u  Braci Marx fabuła sprowadza się do strumienia słownych skeczy i  gagów. To korowód nonsensów i intelektualnej gry, z sarkazmem i zaciętością służący demaskacji autokratyzmu, mechanizmów politycznych i zaborczej wojny.

AnJa28-05-2007 17:05:05   [#2146]
najfajniesze było pojednanie w parku

wypisz-wymaluj Tusk i Kaczyński Jarosław
AnJa28-05-2007 17:10:34   [#2147]

do weekondowego nie pasuje na pewno:

Nastolatek przyznał się do 37 zabójstw
Rosyjski 18-latek zatrzymany za zabójstwo Ormianina w Moskwie przyznał się do zamordowania 37 osób na tle rasistowskim - informuje dziennik "Wriemia Nowostiej".
Studiujący pisanie ikon Artur Rino powiedział rosyjskim milicjantom, że zabijał swoje ofiary, aby "oczyścić miasto" z osób pochodzenia kaukaskiego, których nienawidzi "od szkoły".

Początkowo prowadzący śledztwo nie mogli uwierzyć w opowieści chłopaka, ale gdy zaczęli je sprawdzać, okazało się, że znajdują potwierdzenie w rzeczywistości.
....
Po co to wklejam? Ano na potwierdzenie tezy: gdyby to było u nas, dla mediów  nie byłby to "nastolatek", a "gimnazjalista", "licealista", "uczeń technikum" czy "student"
Gaba28-05-2007 17:15:50   [#2148]
to prawda... ;-(
Dżoana28-05-2007 17:55:32   [#2149]
Nie tylko my chcemy podwyżek:
"The National Union of Teachers has made a 10% pay claim for staff in England and Wales from September 2008. " - NAHT żąda 10% podwyżki dla nauczycieli w Anglii i Walii od września 2008.
Dżoana28-05-2007 19:32:45   [#2150]
Miał być NUT a nie NAHT ;-)
strony: [ 1 ][ 2 ] - - [ 42 ][ 43 ][ 44 ] - - [ 241 ][ 242 ]