Forum OSKKO - wątek

TEMAT: podręczniki i prowizja za nie
strony: [ 1 ][ 2 ][ 3 ]
beera04-03-2006 08:29:25   [#01]

jak wiemy jest awantura- cbdu

http://serwisy.gazeta.pl/wyborcza/1,34513,3194813.html?nltxx=2015058&nltdt=2006-03-04-06-05

 Dyrektor szkoły będzie zgłaszał księgarniom, ile i jakich nowych podręczników potrzeba uczniom. Księgarze zamówią podręczniki u wydawców. A wydawcy wydrukują tyle, ile potrzeba. Skorzystają wydawcy, bo unikną zwrotów. Uczniowie też - dzięki większym zamówieniom szkoła dostanie rabaty.

:-))))

 

Korupcjogenna prowizja w czercwu tamtego roku jest pożądana w czerwcu tego roku.

Zlodziejami staniemy się pewnie tym razem z innych powodów;-))

Gaba04-03-2006 08:39:34   [#02]

nigdy nie mów nigdy

Asiu, ojeju - a ja buńczcznie mówiłam: "nigdy" nauczyciel naszej szkoły nie weźmie w łapę pieniędzy od dziecka...

- naprawdę nie chcę, by się pieniędzmi parał - paprał nauczyciel - przecież tak nie można. Nauczyciel nie jest od sprzedaży. A Ethos?

No to może sekretarka... - a kiedy nie ma to chyba w łapę dostanie tylko dyrektor?

Gaba04-03-2006 08:46:21   [#03]

cytat z dyskusji pod art.

;-)

"Zamawianie przez dyrektorów książek w wybranych księgarniach to prosta droga do
korupcji i kolesiostwa. Będą to księgarnie tylko duże czy małe osiedlowe?. Już
dzisiaj szkoły rozprowadzają podręczniki zamówione w księgarniach. Żądają 10%
haraczu od ceny detalicznej. Rodzic nic nie zaoszczędza. Zarabiają dyrektorzy,
czasem komitet rodzicielski ale nie rodzice."

Gaba04-03-2006 09:01:47   [#04]

jadę na moim koniku

cyt. z dyskusji... na onecie - ;-)

Podręczniki

We wczorajszej/03.03.06/ GW ukazał się dodatek Gazeta Telewizyjna w nowej szacie.Papier całkiem niezły,kolorowe zdjęcia a kosztuje 2,80zł.Stron formatu A4 jest tam tyle ile w niejednym podręczniku,a cena podręcznika 10 krotnie wyższa.Z prawami autorskimi też bym nie przesadzał.Jeżeli komuś należą się prawa autorskie za podręcznik do matematyki to Banachowi,za książkę do historii powinien otrzymać gratyfikację Napoleon itd.

~baspaw, 04.03.2006 07:46
beera04-03-2006 10:06:38   [#05]

Po Twojej stronie tu jestem- zdecydowanie.

Choc sprzedawałam podręczniki poprzez nauczycieli- tzn konkretnie poprzez radę rozdziców... prowizja w wiejskiej szkole jest groszem nazbyt duzym by nim pogardzać.

Zawsze jednak z pełną finansową dokumentacją lecz i z duszą na ramienienu- ze ktos mnie oskarży o babranie się w prowizjach- książki, ubezpieczenia, zdjęcia, itd..

.....

Moim zdaniem trzeba to po prostu prawnie uregulowac, ustalić ramy dzialań, zeby sprawa była jasna od początku do konca

ankate04-03-2006 10:32:55   [#06]

U mnie z prowizji za podręczniki, było więcej pieniędzy na koncie RR niż z wpłat zadeklarowanych. Dzięki temu mieliśmy na biężące wydatki np. finansowanie wyjazdów uczniów /autokar/ do kina, teatru, czy opłata za konkursy typu Kangur, Oxford. Czyli mimo, że rodzice bezpośrednio tych pieniędzy nie otrzymali, to pośrednio zostały przekazane ich dzieciom. Nie bardzo rozumiem dlaczego miałabym z nich zrezygnować!

A swoją drogą rodzice w 100% wypowiadają się w ankietach anonimowych, że są zadowoleni z tego, że podręczniki mogą nabyć w szkole, a nie w oddalonym o 20 km. mieście.

monipg04-03-2006 11:00:20   [#07]
my tez za zgoda rodzicow zamawialismy podreczniki, mowiac wpost co z tego tytułu bedziemymt i ich dzieci mieli i rodzice byli zadowoleni
gajga04-03-2006 11:21:40   [#08]

Moja szkoła malutka, może dlatego nie dostaliśmy nigdy żadnej prowizji. Otrzymywaliśmy za to 1 podręcznik gratis (dla n-la), który przekazywaliśmy do biblioteki - do wypożyczania. Ćwiczenia gratisowe otrzymywało jedno z dzieci objętych opieką społeczna.

I komu to przeszkadzało?

Marek Pleśniar04-03-2006 11:28:11   [#09]

przykład internauty z gazetą nie jest dobry - bo mamy pewną różnicę w nakładach

oni nawet potrafią wydrukować dodatek tv za darmo - byle razem z tą "obudową" całą gazeta (np GW i inne) szła cała gazeta a konkurencja nie właziła w rynek. Bo ważniejsze jest by sprzedać powiedzmy 100 000 egz gazety

z tego samego powodu książki z GW są tańsze niż bez GW;-)

Bo nie chodzi o książki w ogóle

ilustruje to dość trafnie dowcip o przemytniku:

Baca codziennie chodził do pracy na Słowację. Wracając wiózł na rowerze worek wypełniony piaskiem. Takim samym jak po polskiej stronie.

Celnicy za każdym razem przeszukiwali ten wór nic nie znajdujac. Sytuacja trwa juz jakiś czas,. W końcu celnicy zżerani ciekawością zaproponowali bacy układ: oni pozwolą mu dalej przemycać tylko niech im powie co to za historia i w czym tkwi hak.

- To co wy przemycacie właściwie baco?
- A rowery

=============

co do regulowania rynku - to zawsze się skończy nieszczęściem

rozmawiałem z kilkoma wydawcami

zaoszczędzą na jakości, to pewne.

Tańszy papier, gorszy klej, żadna obudowa, autorzy tańsi i gorsza kontrola merytoryczna

a najgorsze że regulacje rynku kończą się jednym, koszmarną korupcją i obchodzeniem przepisów

ograniczono własnie oprocentowanie pożyczek

i teraz trzeba płacić "opłaty manipulacyjne", "ubezpieczenie kredytu"

dokładnie równe straconemu oprocentowaniu

 

w newsweeku piszą właśnie o skutkach ograniczeń dla wielkopowierzchniowych sklepów

teraz urzędnicy mają bonanzę na łapówkach za zezwolenia

 

każdy sen biurokraty o urządzaniu ludziom przepisami życia kończy się zawsze złem

a wystarczyło umożliwić wzmożoną konkurencję i podręczniki by sami potanili o połowę;-)

założy się kto, że gdyby namówić ...

hm

tu przerywam bo mam pomysł:-) ale co go mam sprzedawać;-)

serdecznie, ale to serdecznie dziękuję za założenie tego wątku:-)))

idę pisać emaila do jednej pani

2katarzyna04-03-2006 12:00:52   [#10]

Mam osobiście wątpliwości co do kalkulacji wydawców. Jeżeli bogato ilustrowany podręcznik do języka polskiego (2 części x 20 zł) kosztuje ok. 40 zł, to dlaczego za podobnie wydaną książkę do nauki języków obcych trzeba zapłacić 80 zł. Zastanawia mnie też cena książek do angielskiego dla przedszkolaków i klas I. To są najzwyklejsze w świecie kolorowanki, jakie można kupić w kioskach za parę groszy. Koszty za recenzje, opracowanie merytoryczne nie są chyba aż tak wygórowane. Jak skalkulowano cenę tych podręczników, skoro waha się pomiędzy 30-40 zł. Traktuję informację o obniżeniu jakości jako zwykłe pogróżki. Już teraz widać manipulowanie rynkiem wydawniczym. Coraz więcej podręczników zawiera ćwiczenia, które należy pisemnie rozwiązywać w książce. Dzięki temu wydawnictwa mają pewność, że uniemożliwią sprzedaż książek używanych.

DYREK04-03-2006 14:11:09   [#11]
http://ksiazki.wp.pl/wiadomosci/id,31343,wiadomosc.html
DYREK04-03-2006 14:18:08   [#12]

Szkoła jest miejscem nauki, nie sklepem

http://www.ksiazka.net.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=6501

W ślad za realizacją obietnicy wyborczej PiS- u o obniżeniu ceny podręczników nawet o 50% MEN powołał "Dwustronną Komisję" grupującą Wydawców Edukacyjnych pod przewodnictwem Wiceministra Jarosława Zielińskiego.

Okazało się, że wydawcy i MEN rozmawiają o tej arcyważnej sprawie, za którą optują również księgarze, bez udziału tych ostatnich. Później już tylko prasa i media rozpisywała się o różnych koncepcjach obniżenia cen książek szkolnych. Dominował w nich pomysł zabrania części zysku pośrednikom czyli hurtowni i księgarzom, co w praktyce oznacza dla większości z nich likwidację lub przebranżowienie. Dotyczy to zwłaszcza księgarni w małych i średnich miastach, gdzie oferta podręcznikowa stanowi do 70% oferty handlowej.

Portal Księgarski na bieżąco nagłaśniał te sprawy, począwszy od ubiegłorocznego "Okrągłego Stołu" z wydawcami edukacyjnymi aż po ostatnie doniesienia.

Wypowiedzi i artykuły p. Piotra Marciszuka (Stentor), p. Marka Jakimowicza (Pearson Education) zbulwersowały księgarzy, praktycznie według obu pomysłów - obniżka przez księgarza marży końcowej dla ucznia do 15% i przetargi na zaopatrzenie szkół - eliminuje ich z rynku.

Dyskusja o następstwach takiej sytuacji nie tylko dla segmentu rynku edukacyjnego ale także dla pozostałych wydawców podjęta w lokalnej prasie przetoczyła się przez Polskę od morza po Tatry.

Poniżej przedrukowujemy artykuł na te temat zamieszczony w "Dzienniku Bałtyckim" 15 lutego 2006 roku.

Edukacja. Księgarze zbulwersowani pomysłem ministerstwa.
Pomysł śmierdzi korupcją.

Z ostrym sprzeciwem ksiegarzy z naszego regionu spotkał sie nowy pomysł Ministerstwa Edukacji Narodowej. Wystapiło on z kontrowersyjną propozycją, by w ramach obniżenia kosztów podręczniki były sprzedawane tylko w szkołach. Cenę podrecznika ustala wydawca. 8% z tej sumy otrzymuje autor lub autorzy, 20 % to koszt druku. Hurtownie, pośrednicy i księgarze zgarniają około 30 procent a zysk wydawcy to 40 proc. MEN uważa, że koszty zakupu mozna obniżyć, pomijając etap pośredni - hurtownie i księgarnie. Propozycja wywołała ostry protest Porozumienia Księgarzy Polskich. Włodzimierz Zdanowicz jest właścicielem księgarni w Kwidzynie od 1990 roku. Sprzedaż podręczników to około 40 proc. jego całego obrotu. - Obwinianie ksiegarzy o windowanie cen jest absurdalne. Ingerencja ministerstwa jest niedopuszczalna. Za dystrubucję odpowiada minister finansów, bo to jemu podlega handel. Do urzedników z MEN powinna należeć troska o zawartość merytoryczną, a nie cena. Jak te plany mają się do ustawy o wolnym handlu? - mówi Zdanowicz. - To powrót do systemu nakazowo-rozdzielczego . Poza tym, kuratorium ( w Kwidzynie ) wydało szkołom zakaz sprzedaży podręczników.

Jadwiga Dawidowska prowadzi księgarnię w Prabutach. - Podręczniki stanowią u mnie 60- 70 proc. sprzedaży, więc te plany oznaczają likwidację. Z niepokojem obserwuję te działania, czyżby po małych biblotekach, które znikneły, przyszedł czas na nas? - pyta Dawidowska - To absurdalna propozycja - dodaje Sławomir Szymula, właściciel księgarni w Malborku.
- Jeśli taka ustawa weszłaby w życie, większość księgarni po prostu by zbankrutowała. Nauczyciel ma uczyć , a nie zajmować się sprzedażą podręczników. Zostawmy ich dystrubucję księgarniom i przygotowanym do tego pracownikom.
Dyrektor gimnazjum w Prabutach, Adam Nowak, jest przeciwnikiem takich rozwiązań.
- Szkoła jest miejscem nauki, nie sklepem. Obawiam się, ze wizyty przedstawicieli wydawnictw zachęcających do skorzystania z ich ofert, mogą mieć podłoże korupcyjne - twierdzi dyrektor. Arwid Żebrowski , przewodniczący klubu PiS w Kwidzynie, którego poprosiliśmy o komentarz, wyznał, ze nie słyszał o pomyśle MEN. (Jerzy Majda Dziennik Bałtycki)

(Informacja nadesłana)

Marek Pleśniar04-03-2006 14:22:14   [#13]

wyda się nakaz śmierdzący korupcją (żeby były niskie ceny) ale to niic, bo zaraz się powoła urząd od korupcji, któy korupcji zapobieże

urząd od korupcji utrudni budowę autostrad, już absurdalnie zablokowanych biurokracją, ale się powoła urząd ds autosrad (czy tez ministerstowo, który sprawę udrożni)

kiedyś mawiali na to: socjalizm jest ustrojem słuzącym rozwiązywaniu problemów któych by nie było gdyby nie socjalizm;-)

47andrzej04-03-2006 14:47:28   [#14]
U nas ksiązki sprzedają Panie bibliotekarki. Zamawiają określoną ilość egzemplarzy, jeżeli brakuje księgarnia dowozi, nadwyżkę zabiera. Tylko w ten sposób możemy zakupić lektury, czy też dać podręcznik uczniom, którym rodzice go nie kupią. Rozliczają się z prowizji przed dyrektorem i RR.
Zola04-03-2006 15:44:57   [#15]

szkoła powinna uczyć
zajmując się stypendiami stanowimy ośrodki pomocy społecznej
zajmując się sprzedażą podręczników będziemy księgarniami
prowadząc zewnętrzne egzaminy zostaliśmy ośrodkami egzaminacyjnymi
i jakby więcej pomysleć, a nie chce mi się przy sobocie, to znaleźlibyśmy więcej takich kwiatków

DYREK04-03-2006 15:56:24   [#16]

"Wszystko płynie i nic nie pozostaje takie samo."

http://www.oskko.edu.pl/forum/thread.php?t=10592&fs=0&st=0

Warszawa, 23 czerwca 2004 r.

Komunikat

w sprawie prowadzenia sprzedaży podręczników w szkołach

Do Ministerstwa Edukacji Narodowej i Sportu napływają niepokojące sygnały o nieprawidłowych działaniach podejmowanych przez niektóre szkoły i nauczycieli, związanych z organizacją zakupu podręczników szkolnych przez dzieci i młodzież.

Obowiązkiem każdego nauczyciela jest poinformowanie uczniów przed zakończeniem zajęć lekcyjnych w danym roku szkolnym, jakie podręczniki będą ich obowiązywały w następnym roku. Nauczyciel dokonuje samodzielnego wyboru podręczników, które będzie wykorzystywał podczas procesu dydaktycznego, uwzględniając przede wszystkim swoją wiedzę i doświadczenie, a także możliwości i zainteresowania uczniów. Na wybór podręcznika nie mogą mieć wpływu względy inne niż merytoryczne.

Żadne działania szkoły i nauczycieli związane z zakupem podręczników przez dzieci i młodzież nie mogą naruszać przepisów ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji. Nie mogą także generować dodatkowych kosztów dla uczniów i ich rodziców.

Ustawa z 5 lipca 2002 r. o zmianie ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji zezwala w ramach promocji na darowizny jedynie w postaci sprzedawanego towaru. W przypadku szkoły są to podręczniki i ich obudowa metodyczna.

Zgodnie z obowiązującymi przepisami ani nauczyciele, ani szkoła nie mogą czerpać korzyści z pośredniczenia w sprzedaży podręczników czy innych materiałów edukacyjnych.

O sposobie zaopatrzenia swoich dzieci w podręczniki szkolne decydują wyłącznie rodzice uczniów.

Dyrektorzy szkół, w porozumieniu z rodzicami i po uzyskaniu ich akceptacji, mogą zezwolić na organizowanie sprzedaży podręczników na terenie placówek, np. w formie kiermaszy, pod warunkiem, że uczniowie i ich rodzice będą mogli na nich zakupić książki na zasadzie pełnej dobrowolności, po cenach nie wyższych niż w księgarniach, a ponadto nie zostaną naruszone cytowane przepisy prawa.

Marek Pleśniar04-03-2006 16:38:47   [#17]

mam więc pytanie;-)

co to są "nieprawidłowe praktyli"

ale tak.. uniwersalnie

bo widać że rok temu "nieprawidłowe" byłoby "prawidłowym"

imisie w głowinie prostej miesza

Kita04-03-2006 16:43:18   [#18]
Niezgodne z aktualnie obowiązującą polityką Rządu.
Marek Pleśniar04-03-2006 17:00:31   [#19]

no ale skąd ma prostej głowiny posiadacz tak wiedzieć na bieżąco jaka jest bieżąca polityka aktualnego rządu

toż to trzaby śledzić, zgadywać trendy itp? przecież to się co miesiąc zmienia? I co wtedy??

Kita04-03-2006 17:16:22   [#20]
Nic. Nie przejmować się i praktykować. :-)
mitikas04-03-2006 19:08:00   [#21]

A co będzie jak się nauczyciel pomyli ..?

Miłem taki przypadek. Sprowadziłem podręczniki od wydawcy. Przyjołem pieniądz od uczniów, zapłata przy odbiorze "a pan mnie mówi" ta fors jest fałszywa 50 Zł. To ja daje inna ide do bamku faktycznie fałszywa. Wiecie co ze mnie zrobili.... Nigdy więcej dobroci bo taniej, do  ksegarnia i tyle.
Marek Pleśniar04-03-2006 19:19:26   [#22]

ciekawe czy nauczyciel ma taki obowiązek - prowadzić działaność księgarską;-)

no i co na to kontrola skarbowa;-)

BożenaB04-03-2006 19:30:57   [#23]

No, i...

I nie wolno świadczyć pracy bez zapłaty. A jak świadczy, to i tak niech zapłaci podatek od zarobku, którego nie uzyskał ;-) Bo jakby uzyskał, to by zapłacił. Czyli w tej sytuacji okrada państwo z podatku, co to by państwo mogło mieć....
beera04-03-2006 19:38:44   [#24]

 

no ciekawe, jak teraz obalic tamtegoroczne argumenty

;-)

ewa04-03-2006 19:44:02   [#25]

a po co obalać?

tamten rok, to już historia

teraz idzie nowe :-)

beera04-03-2006 19:47:42   [#26]

to nowe..

no idzie

mię się wydaje, ze ono idzie trochę na oślep

..........................

(uwazam, ze z podrecznikami nalezy zrobic porządek- swoją drogą.
Przede wszystkim wywalic te idiotyczne 150 podręcznikow w NZ)

ewa04-03-2006 19:52:18   [#27]
yhm
rzewa04-03-2006 20:53:40   [#28]

bo podręczniki

powinna kupowac szkoła - do korzystania przez dzieci w szkole, na miejscu.

Jeśli rodzic chce dziecku kupić, niech kupuje, ale nie musi tego robić.

A szkoła ma określone finanse na podręczniki i nie może co roku zmieniać wszystkich bo jej na to nie stać, a n-l jeśli chce zmienić musi przekonać dyra i rp do tego i ew, w kolejce poczekać...

(znam gminę, w której tak jest - wójt zakupił w latach 2000-2001 podręczniki do wszystkich szkół w ilościach jakie były potrzebne i od tej pory szkoły co roku mają w budżetach kwotę na ich ew. ograniczona zmianę i uzupełnienia - bardzo ładnie to hula... No i nie ma tam 150 podręczników do NZ :-))
grażka04-03-2006 22:18:48   [#29]
A czy będzie wolno pracować bez podręczników?
AnJa04-03-2006 22:36:29   [#30]
a wiesz, jak w 1994 zaczynałem uczyć wos w L) to mi do łba nie przyszło, coby o to zapytać

podręczniki były tak tragiczne, że uczyłem bez - nawet z pewnymi sukcesami (chyba jakiś laureat i finalista mi się trafili,  komus się nawet na prawo udało dostać, a paru byłych uczniów wspomina, że takiergo popier... przedmiotu to nigdy wcześniej ani później nie mieli)

zostało mi do dzis, choc potem pojawił się jeden sensowny podręcznik(moim osobistym zdaniem)

uważam, że w szkole licealnej podręczniki powinny byc zakazane - "a teraz otwórzcie na stronie 33 i zapoznajcie sie z tekstem pod rycina nr.. oraz wykonajcie ćwiczenie nr..."

brrrrr

jakby nie KN za korzystanie z podręcznika na lekcji wywalałbym z roboty
grażka04-03-2006 22:39:18   [#31]

Rozumiem aż nadto dobrze :)

Bo ja 9 rok z podręczników nie korzystam.

Jacek04-03-2006 22:42:59   [#32]

o ja Cię grażka

księgarze to Cie ubiją...

ale minister to zaraz do premiera Cie zaprowadzi bo tak taniego pomysłu na szkolnictwo to on nie wymyślił

:-))

grażka04-03-2006 22:48:10   [#33]
:)
Gaba05-03-2006 02:44:27   [#34]
jest metoda bezpodręcznikowa - pracowałam nią w latach 1995-1999, nie dałó się korzystać z podręczników. Obowiązkowy jest jedynie program.
BożenaB05-03-2006 09:42:25   [#35]

Ja mam w klasie podręczniki i zbiór zadań. Na stałe - leżą na ławkach. Uczeń nie musi przynosić z domu. Podręczniki mam po uczniach - ich dar. Zbiory zadań zakupione z budżetu szkoły.

Własnie robię sondaż o korzystaniu z podręczników w domu. Na ok 300 przepytanych uczniów 3 (troje) korzysta raczej systematycznie. 60% - trochę przed sprawdzianami (wychodzi kilka razy w okresie), a głównie z notatek. Co trzeci nie korzysta z podręczników, uczy się wyłącznie z notatek.

Nawet w razie choroby nie korzystają z podręcznika. Raczej proszą kol o wyjasnienie lub na lekcjach jakoś się te braki wyrównują.

Kilka procent w ogóle nie uczy się w domu, umie tyle, co na lekcji "nakapie" do głowy.

Z powyższego wynika, że rodzice niepotrzebnie kupili podręczniki.
Uczę fizyki, więc w temacie istotne jest często 1 zdanie, a reszta to "wata" pozwalająca to zdanie przyswoić. Uczniowie mają "watę" na lekcji: pokazy, doswiadczneia w grupach, wyjasnienia, zadania, czytanie fragmentów podręcznika na lekcji.

Chyba zrezygnuję z obowiazkowego podręcznika dla uczniów, zostanie tylko w klasie... a w domu -kto chce, niech kupi. Zbadałam, że ok 90% uczniów ma komp w domu. Notatki z lekcji na stronę wrzucę dla nieobecnych, zadania itd; elearning założę ;-)

Na pewno inaczej byłoby np z historią. Tu bez podręcznika ani rusz - tak sądzę.

Marek Pleśniar05-03-2006 10:03:57   [#36]

podobamisie argumentacja rządowa

"żeby wydawcy nie zarabiali na rodzicach"

a wydawcy to niby nie rodzice?

a podatnicy - czyli wydawcy to na szkołę nie płacą kasy?

to antypaństwowe wbrew pozorom - tępić obrót pieniędzy

robi się z tego tych pieniędzy coraz mniej i mniej aż wracamy spokojniutko do wymiany towarowej z epoki kamienia, skóry i łuku z gnata;-)

Adaa05-03-2006 12:03:33   [#37]

tam gadanie o obnizeniu kosztów...kto w to uwierzy...chodzi o wykreowanie monopolisty
jak padną małe ksiegarnie,hurtownie wtedy potencjalny monopolista nie bedzie miał konkurencji
i o to wlasnie chodzi

kto jest kandydatem na monopolistę?...a kto jest giełdowa spółka skarbu panstwa?,a jak skarbu państwa to kto bedzie obsadzac tam stanowiska?;-) 

pamieta ktoś Pollenę 2000, niezly był to proszek jakosciowo i nasz...ale wyparł go niestety zagraniczny,gorszy ale tańszy...znaczy,że gorszy to dopiero w praniu sie okazało...:-)

ponieważ sprzedawany był po cenach dumpingowych więc szybko nasz "Ojciec prać!" wypadło z rynku...splajtowała Pollena,kupił ja producent tego gorszego a taniego proszku...
niby fajnie..konkurencja itp...z tym,że ten tani proszek,po wyeliminowaniu naszego jakims dziwnym cudem stal sie strasznie drogi...konkurencja wyeliminowala konkurencję:-))

więc jak to bedzie z podrecznikami okaze sie tez w praniu:-)

chrzani tam Mein,że chodzi mu o ratowanie kieszeni rodziców,gdyby o to rzeczywiscie chodziło,nie dopuszczałby podreczników -wycinanek,wyklejanek,które sa jednorazowe...nie skorzysta brat,siostra...nie nadaje sie takie cudo do sprzedazy wtórnej...

gadaja,ze ksiegarze,hurtownie maja narzuty siegajace 1/3 ceny posrednika?...bzdura,dobrze o tym wie ten kto przesledził ceny podreczników w ramach wyprawki szkolnej...bezposrednio od producenta...a cena wcale nie az tak niska w porównaniu z ksiegarniami

ech...
wszystko zakombinowane...zakamuflowane

pan minister w mietnem gadał o kosztach Instytutu jako 100 etatach

dosłownie za dwa dni dziennikarze podali,że to 11 milionów zł..

dla porównania podam,że za 2 miliony mozna wystawić szkółke na 200 uczniow...

grunt to odpowiednio podana informacja

;-)

Majka05-03-2006 12:54:55   [#38]

no to liczmy :)

Może to i prawda , że 100 etatów?

9166 zł
Tyle wychodzi miesięcznie  na jeden tani etat Instytutu ;)
Danar05-03-2006 13:11:06   [#39]
Nie tędy droga, ale uważam, że ceny podręczników są zbyt wysokie i podręczników do jednego przedmiotu jest zbyt dużo. Z narzekania nic nie przyjdzie. Sensowny, moim zdaniem jest pomysł z zakupem podręczników przez szkołę - do uzytku uczniów. Zeszyty ćwiczeń, jeżeli sa stosowane, musiałby uczeń posiadać swoje. Wychodzi taniej. Poza tym w nauczaniu zintegrowanym można oddzialić podręcznik od części ćwiczeniowej. W tej chwili to jest całość, więc trudno korzystać w kolejnych latach.
BożenaB05-03-2006 14:52:21   [#40]

Zakup podręczników przez szkołę do użytku uczniów... to już u nas było.
Nie tyle zakup, ile przydział z budżetu dla szkoły i wypożyczanie uczniom. To było jakoś tak w latach 1982-8 mniej więcej. Tyle, że - w odróżnieniu od uczniów australijskich, o których wyżej - nasze w większosci książek nie szanowały :-(
Dla wychowawcy horror z wypożyczaniem we wrześniu i odbieraniem w czerwcu. Konflikty pt: ja oddałem czyste podręczniki, a teraz dostaję zniszczony komplet...

Po tamtych doświadczeniach śmiem twierdzić, że zakup nowych lub używannych na giełdzie podręczników jest lepszym wyjściem. Zapłacił - szanuje bardziej, a jak nie, to niszczy na swój rachunek... Potem odsprzeda za grosze i sporo straci za zniszczenia.
W szkole nie mielibyśmy możliwosci wyegzekwować zapłaty za zniszczenia. Chyba, żeby z góry określić drobną opłatę "leasingową" + kaucja, która przepada w całości lub części w przypadku zniszczenia...
Ale w takim razie lepiej (i chyba taniej) zakup i odsprzedanie po roku....

Gaba05-03-2006 16:47:51   [#41]
badałam sprawę wypożyczeń - potwierdzam.
DYREK05-03-2006 17:29:12   [#42]
http://www.gimnazjum.pl/opinie/podrecznikiiprezenciki.phtml
maeljas05-03-2006 19:07:14   [#43]

odechciewa się....ale zarobek

"Nauczycielka języka polskiego uczy w trzech klasach liczących po 30 uczniów. Podręcznik kosztuje 25 zł. Od każdej z 90 książek polonistka dostaje 5-proc. prowizję - zarabia więc 112 zł na czysto. Przy większych zamówieniach - np. gdy uczniowie kupują komplet kilku podręczników do nauki jakiegoś przedmiotu - prowizja rośnie. Komplet książek do języka kosztuje 50 zł. W takim przypadku nauczyciel prowadzący te same trzy klasy zarabia ponad 200 zł."

jestem też polonistką - nigdy  nie "zarobiłam" na podręcznikach - a prawdą jest, że miesiąc w miesiąc wydaję ok. 100 zł na różnego rodzaju książki -  do terapii , beletrystyczne itp...

aleksandra200405-03-2006 19:19:27   [#44]
U mnie w szkole już dawno nauczyciele przestali trudnić się sprowadzaniem podręczników.
Rodzice kupują na własną rekę i jest spokój!
zdunia06-03-2006 13:31:32   [#45]

moje dzieci chodzą do szkoły, mój mąż prowadzi od 9 lat małą księgarnię

z moich obserwacji wynika, że nigdy ani księgarz ani nauczyciel nie ma pewności ile i jakich książek się sprzeda, zawsze na pewno dużo mniej niz uczniów na terenie działania księgarni czy szkoły

księgarzowi zawsze coś zostanie co się nie sprzeda i to on na tym traci, bo za towar kupiony w księgarni jest obowiązany zapłacić

dystrybucja książek przez nauczycieli ma sens pod warunkiem, że są bezpośrednio z wydawnictwa i wzięte w komis

wtedy zostanie trochę prowizji i nie zostaną nie sporzedane podreczniki

żaden nauczyciel nie weźmie książek z księgarni do rozprowadzenia, bo prowizja zbyt mała, a nie ma jej z czego zwiększyć, bo księgarz nie obniży ceny poniżej swoich jednostkowych kosztów

beera13-03-2006 07:58:21   [#46]

nowosci

Joanna Olech/06:00
Podręczniki i złota rybka
Jak obniżyć ceny książek do szkoły: rachunek ewentualnych oszczędności
Każdy nowy minister przychodzi do rządu z posagiem. Jego wiano to koszyczek obietnic, którym nadstawiamy ucha pilnie i chętnie. Jedna z obietnic ministra edukacji i nauki brzmiała nader słodko: „Obniżę ceny podręczników szkolnych o 50 proc.”. Jak żyję nie pamiętam, żeby coś staniało tak radykalnie, więc posag ten biorę pod lupę i szacuję jego wiarygodność.
Wrzesień kojarzy mi się z bolesnym odpływem gotówki, bo troje dzieci to trzy razy 300 złotych na trzy komplety nowych podręczników. A przecież nie jestem mamą z popegeerowskiej wsi – moje zarobki plasują się gdzieś w połowie krajowej stawki. „Może i drogie – ripostuje duży edukacyjny wydawca. – Ale przecież tańsze niż zwykłe książki bez obrazków. A podręcznik to prawa autorskie, zdjęcia, ilustracje... Nawet za przedruk poezji Mickiewicza musimy odprowadzić ryczałtowy trybut. Współczesne podręczniki są daleko atrakcyjniejsze od tych, z których uczyliśmy się w Peerelu – to musi kosztować”.

Rozumiem, ale koszt redakcyjny i honoraria autorów to zaledwie 20 proc. ceny podręcznika. Reszta to papier i druk (20 proc.), marketing i promocja (10 proc.), marża księgarń i hurtowni (35 proc.), tajemnicze koszty ogólne (5 proc.) i wreszcie zysk wydawcy (10 proc.). Gdzie zatem nowy minister, a my z nim, znajdziemy oszczędności? Już nie 50 proc., ale chociaż 25 proc., jak proponowało wydawcom Ministerstwo Edukacji i Nauki na początku marca?

Urwane 20 groszy

Mówi się o pomniejszeniu opłat licencyjnych, jakie wydawcy płacą za przedruk tekstów dydaktycznych i literackich. Mickiewicz pewnie nie będzie miał nic przeciwko temu, ale autorów cudzoziemskich chroni międzynarodowe prawo autorskie. Zdjęcia w większości pochodzą z agencji fotograficznych, działających na zasadach rynkowych, więc i tam może się nie udać. Pozostają polscy autorzy żyjący, na przykład ja. Fragmenty mojej książki przedrukowywane w podręczniku do języka polskiego dla klasy IV przynoszą mi dochód wysokości 40 złotych brutto rocznie. Moje teksty to pięć stron w 300-stronicowym podręczniku. Obetnijmy ten ryczałt o pożądane 50 proc. i tę samą oszczędność zastosujmy w całej objętości podręcznika – uzyskamy 0,0036 złotego obniżki na egzemplarzu...

Honoraria ilustratorów trudno będzie jeszcze bardziej obniżyć. Niegdyś graficy zawierali z wydawcą umowy tantiemowe, które zapewniały autorom ilustracji udział w zyskach ze sprzedaży książki. Plajta podręcznika oznaczała, że praca grafika pozostawała nieopłacona. Od umów procentowych odstąpiono przed kilkoma laty – teraz wydawca płaci grafikowi ryczałt wynegocjowanej wysokości – raz, niezależnie od wielkości nakładu i liczby wznowień. Są to sumy skromne, jako że na ilustracjach oszczędzano najchętniej. Ta praktyka zaowocowała inwazją kiczu w polskich podręcznikach – tandeciarze i amatorzy znaleźli przytulisko w oficynach wydawniczych. Cóż z tego, że ministerstwo edukacji zaleciło, by recenzenci merytoryczni wypowiadali się o walorach estetycznych podręczników (!?). Z równym skutkiem można by powierzyć recenzowanie merytorycznej zawartości podręczników piekarzom i krawcom. Przywrócenie umów tantiemowych uczyniłoby grafika udziałowcem wydawniczego przedsięwzięcia zwanego podręcznikiem, co mogłoby poprawić jego estetyczną jakość bez ponoszenia wstępnych kosztów (tak to wygląda na zachodnioeuropejskich rynkach wydawniczych).

Może w takim razie oszczędność na druku? Ale kto miałby skłonić (prywatne przecież) drukarnie do rezygnacji z części zysku? Ceny usługi reguluje przecież popyt i podaż.

A co z papierem? Zastąpmy dobry papier gorszym, a więc i tańszym, co pozwoliłoby zmniejszyć koszty o ok. 10 proc. A że papier i druk stanowią jedną piątą ceny podręcznika – cena jednego egzemplarza obniżyłaby się o 1-2 proc. czyli – jeśli kosztuje np. 20 złotych, urwalibyśmy 20 groszy. Dobre i to!

Koszty uwodzenia

Pod pojemnym pojęciem marketingu wydawniczego mieszczą się wszelkie techniki uwodzenia nauczycieli, bo to oni wybierają obowiązujący uczniów tytuł, zapewniając tym samym chleb wydawcom. Rodzic nie ma wpływu na wybór podręcznika, a więc i cenę, a czy w interesie nauczyciela lub dyrektora jest wybór podręcznika tańszego? Nie, bo on otrzymuje podręcznik od wydawcy za darmo. Jednak powierzenie wyboru podręcznika rodzicom, np. w drodze jakiegoś referendum, też jest ryzykownym pomysłem.

Z reformą edukacji w 1999 r. pojawiły się niewidziane przedtem barbarzyńskie obyczaje na rynku wydawnictw edukacyjnych. Jest tajemnicą poliszynela, że niektóre z nich przekupywały nauczycieli i dyrektorów szkół „prezentami”. Te czajniki elektryczne, komputery i wycieczki to też koszty „marketingu”, ukryte w cenie podręcznika. Nakłanianie nauczycieli do wyboru tego, a nie innego podręcznika przybrało jakoby formy bardziej cywilizowane. Jakie? Otóż MEiN wprowadza nowe podstawy programowe, ale to wydawnictwa podręcznikowe redagują i dostarczają nauczycielom poradniki metodyczne, wyposażają w płyty CD z testami i sprawdzianami, atlasy, plansze, klocki, kasety wideo z multimedialnymi wykładami, fundują szkolenia. „Prezent” przybrał formę pomocy dydaktycznej. Im więcej tych dydaktycznych gadżetów, tym łatwiej nauczycielowi uporać się z programem. Przeciętnemu, leniwemu nauczycielowi – dodaje wydawca – bo ci naprawdę dobrzy poradzą sobie nawet bez podręcznika. Nic się nie zmieni tak długo, jak długo będą wybierać nauczyciele. My – rodzice – robimy tylko zrzutkę na tę obopólnie interesowną przyjaźń nauczycielsko-wydawniczą. Płacąc za podręcznik, poniekąd nieświadomie sponsorujemy podnoszenie kwalifikacji nauczycielskich – dobrze to czy źle? Instynktownie węszę tu etyczny dylemat, ale nie podejmuję się go rozstrzygać – to zadanie w sam raz na ministerialną głowę.

Co nam zostało? Jedna trzecia ceny podręcznika – marża hurtowni i księgarń. Aż ręka świerzbi, żeby tu poszukać oszczędności. Ale... Dotarcie z obwoźnym straganem do tysięcy szkół w Polsce przekracza możliwości wydawców. Zwłaszcza że utrwalił się niefortunny obyczaj kupowania podręczników w pierwszych dniach września. Dlaczego jednak organizowanie zakupu bezpośrednio u wydawcy, podejmowane przez niektóre szkoły, ukrócono odgórnym zakazem? Bo zaprotestowali księgarze. Wielkich księgarń strata zysków z handlu podręcznikami nie przywiedzie do bankructwa (jakkolwiek jest to jedna trzecia obrotu książką w kraju). Natomiast byt prowincjonalnych księgarń zależy od wrześniowych żniw podręcznikowych. Pominięcie hurtowni może się udać w dużych miastach, ale na prowincji transport książek na duże odległości zjada potencjalny zysk księgarzy. Na domiar złego wszyscy zainteresowani szacują sprzedaż w ciemno i ponoszą ryzyko błędnej rachuby. Wydawcy drukują podręczniki nie wiedząc, ile szkół je wybierze i jaką część popytu zaspokoi rynek wtórny (książki używane). Hurtownik kupuje nie wiedząc, ile sprzeda. Podobnie księgarz. Nikt tu nie daje nic w komis, a ewentualne straty próbują sobie powetować wysoką ceną.

Podręcznikowy second hand

My – rodzice – jesteśmy czwartą ręką w tym łańcuchu. A gdyby tak zapomnieć o pomyślności pośredników i zawalczyć o zakup bezpośredni, choćby za pośrednictwem internetu i sprzedaży wysyłkowej? Taka rodzicielska inicjatywa (w porozumieniu ze szkołą) urwałaby z ceny podręczników poważny kęs. Tymczasem tak prosta sprawa, jak ustalenie listy obowiązujących podręczników przed wrześniowym szczytem zakupów, przekracza możliwości niejednej szkoły. Organizacyjna indolencja szkół niweczy próby dokonania zakupu hurtem, zwiększa koszty wydawców, a więc i podręczników. Gdyby szkoły układały listy podręczników w maju – wydawcy mogliby planować wielkość nakładu zawczasu. Nieprzypadkowo też odrzucone na początku marca porozumienie między MEiN i wydawcami zakładało nałożenie na szkoły obowiązku zgłaszania zapotrzebowania na podręczniki bezpośrednio u wydawców.

Sprzedaż ratalna podręczników? Dobry pomysł! Próbowała ją uruchomić jedna z hurtowni. Projekt poległ z powodu niechęci banków.

Niektórzy wydawcy mają w ofercie podręczniki dla klas młodszych w kilku częściach, tak, by zakup kompletu dało się rozłożyć w czasie – pierwszy zeszyt we wrześniu, kolejny w grudniu itd. Ta forma zakupu nie znajduje jednak (wbrew logice) entuzjastów.

A co z rynkiem wtórnym? Jako najmłodsze dziecko w rodzinie donaszałam po siostrze ciuchy i podręczniki. Każdego roku w czerwcu handlowaliśmy używanymi książkami na kiermaszu szkolnym. Była to dobra, korczakowska lekcja przedsiębiorczości. Dzisiaj w Warszawie obrót książką używaną to zaledwie 20 proc. rynku, a szkolnego podręcznikowego second handu nie widziałam od lat. Poza dużymi miastami obrót książką używaną sięga jednak 60 proc. Nie w smak to wydawcom, toteż nie od nich należy oczekiwać usprawnienia i rozwinięcia tego handlu. To jest zadanie szkół. Tyle że mogą temu przeszkodzić familiarne stosunki nauczycieli i wydawców. I – rzecz kardynalna – ministerialne zmiany w programach nauczania. Ministerstwo musi mieć świadomość, że każda zmiana podstaw programowych kończy się zmianami podręczników, co przerywa łańcuszek ich przekazywania młodszym. Tymczasem z nastaniem nowego ministra rusza lawina poprawek, wypłukująca rodzicom z kieszeni kolejne pieniądze. Ponadto każda reforma nauczania wszczyna wojny między wydawcami o nowy segment rynku, a to zawsze kosztuje. Jak widać, rozwiązanie, jakie MEiN chciało przeforsować na początku marca – nałożenie na dyrektorów szkół obowiązku organizowania kiermaszy książek używanych i zakazu zmieniania podręcznika w trakcie roku szkolnego – to nie wszystko, czego ministerstwo powinno dopilnować.

Nawet zmiana nauczyciela (urlop macierzyński, emerytura, choroba) oznacza nierzadko nowy podręcznik i nowy wydatek. A przecież wydawcy lubią podręczniki o długim życiu: raz poniesiona inwestycja w przygotowanie podręcznika (około 400 tys. złotych) zwraca się i żywi wydawcę, jeśli podręcznik jest obecny na rynku przez kilka lat.

By obronić się przed rynkiem wtórnym, wydawcy wprowadzają do oferty liczne zeszyty ćwiczeń, które z definicji nie nadają się do powtórnego użytku. Zeszyty, sprzedawane w pakiecie z podręcznikiem, są jakości nie gorszej od samego podręcznika (a więc kosztowne). Może należałoby zadbać o to, by te „jednorazówki” (skądinąd lubiane przez dzieci) były zdecydowanie tańsze, czarno-białe, na tanim papierze? Ale najbardziej gorsząca sytuacja to taka, kiedy nauczyciel poleca zakup kilku zeszytów, po czym robi użytek z jednego albo wcale.

Superrecenzent ze speckomisji

Poczta pantoflowa przynosi plotki na temat nowej speckomisji, która oceni obecne na rynku podręczniki i cofnie rekomendacje niektórym z nich, ograniczając liczbę tytułów w ofercie. Pozostałe będą musiały przykroić koszta do rzeczonych 50 proc. Taką drakońską dietę odchudzającą przeżyją tylko najgrubsi. Łatwo zgadnąć, że znikną z rynku podręczniki „niszowe”, przygotowane dla nielicznych szkół o ambicjach wyrastających ponad przeciętny poziom nauczania. Niemal każdy wydawca ma taki podręcznik w ofercie – otrzymują nagrody branżowe, są chwalone, ale ich nakład nie przekracza 5 tys. egzemplarzy. Ograniczenie klubu wydawców edukacyjnych do kilku podmiotów zapewni tym, co przeżyją, komfort monopolistów, ale zarazem osłabi motywację do podnoszenia jakości i wprowadzania innowacyjnych metod nauczania.

Wątpliwości budzi też koncept unieważnienia werdyktów powołanych przez ministerstwo recenzentów przez superrecenzentów. Czy w czasach reformy ci specjaliści o superkompetencjach byli w stanie hibernacji? Grono ekspertów jest przecież tak wąskie, że co i rusz dochodzi do konfliktu interesów. Początkowo recenzentów zatrudniali wydawcy, co stworzyło wielkie pole do nadużyć. Obecnie recenzentów opłaca MEiN (z puli finansowej pochodzącej od wydawców) i to uzdrowiło trochę sytuację. Jednakże, o ile przepisy ministerialne nie zezwalają autorom podręczników recenzować innych podręczników na tym samym poziomie nauczania, o tyle dopuszczają opiniowanie podręczników na innym poziomie.

Tak więc pan Pipściński, który jest (dajmy na to) autorem WSiP-owskiego podręcznika dla gimnazjów, recenzuje (dajmy na to) licealny podręcznik ostro konkurującej ze WSiP-em Nowej Ery. A w tym biznesie porażka konkurenta przekłada się na sukces podręcznika pana Pipścińskiego... Skoro ministerstwo nie umiało dotąd rozwiązać takich dylematów, jak zamierza poradzić sobie ze speckomisją i zapewnić bezstronność jej wyroków? Zwłaszcza że tym razem gra idzie nie o jeden podręcznik, ale o byt całych wydawnictw. I skąd to przekonanie – pytają wydawcy – że 600 tys. nauczycieli łatwiej ulega „marketingowej perswazji” niż nieliczne grono namaszczonych przez ministra urzędników?

Dużego edukacyjnego wydawcę pytam o trzy życzenia do ministerialnej Złotej Rybki.

Oto odpowiedź:

– aby po 2007 r. utrzymano zerowy VAT na książki;

– aby zmiany podstaw programowych odbywały się w rytmie, który wydawcom da czas na rzetelne opracowanie nowych podręczników;

– aby określono wizerunek absolwenta podstawówki, gimnazjum i liceum, bo z czytelnej wizji absolwenta bierze się przejrzysty system wytycznych dla autorów podręczników.

A ponieważ od Złotej Rybki zawsze chciano za dużo, wydawca dorzuca jeszcze: ...i żeby wydawców dopuszczono do dyskusji nad zmianami w programach nauczania i podręcznikach. Wydawcy chcą i mogą, z racji swoich doświadczeń, pośredniczyć między środowiskiem naukowych ekspertów od nauczania a środowiskiem nauczycieli-praktyków.

No tak, ale nadal nie wiemy, gdzie jest to obiecane 50 procent...

JOANNA OLECH jest autorką książek dla dzieci (m.in. „Dynastii Miziołków”), plastyczką, matką trojga dzieci. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.
DYREK13-03-2006 18:27:58   [#47]

EDUKACJA. Ministerstwo kontra wydawcy

Awantura o tanie czytanie


Czy podręczniki będą tańsze? Wciąż brak porozumienia między ministerstwem edukacji a wydawcami. Ministerstwo węszy spisek, wydawcy boją się powrotu do PRL-u.

     Projekt porozumienia był gotowy już na początku marca, wtedy też miało dojść do jego podpisania - to mogłoby poprawić organizację dystrybucji podręczników i obniżyć ceny. Zestawy podręczników byłyby ustalane przez rady pedagogiczne i to z wyprzedzeniem, dyrektorzy szkół składaliby zbiorowe zamówienia (mogliby negocjować ceny). W szkołach byłyby też organizowane kiermasze książek używanych.
     Ministerstwo i wydawcy mieli ogłosić szczegóły porozumienia na konferencji prasowej 3 marca, ale wydawcy na konferencję nie zostali zaproszeni.
     W ostatniej chwili wiceminister Jarosław Zieliński wprowadził do porozumienia zapis, że ceny podręczników spadną średnio o 25 procent. Wydawcy gotowi byli podpisać wszystkie punkty porozumienia, poza tym jednym. Mówili, że to puste, polityczne hasło.
     - Przecież nie sposób przewidzieć, o ile spadną ceny poszczególnych podręczników - mówił dr Piotr Marciszuk, przewodniczący Sekcji Wydawców Edukacyjnych Polskiej Izby Książki. Miał nadzieję, że ministerstwo zrezygnuje z politycznego zapisu.
     W ubiegłym tygodniu posłanka PO Krystyna Szumilas skrytykowała ministerstwo za to, że chce obniżyć ceny nakazem administracyjnym i że "na oczach całej Polski rozgrywa się awantura z wydawcami".
     Wiceminister Zieliński miał na to odpowiedź: wydawcy, wśród nich Marciszuk, biorą udział w spisku inspirowanym przez PO. - Oni postanowili nie dopuścić do tego, aby PiS osiągnął swój cel - wskazywał winnych w rozmowie z PAP.
     Marciuszuk, dotąd bardzo wstrzemięźliwy w ocenie ministerialnych działań, teraz nie wytrzymał, rozesłał dziennikarzom list, w którym krytykuje Zielińskiego. - Jest on młodszy ode mnie tylko o 2 lata i musi pamiętać język propagandy komunistycznej, w którym roiło się od spisków elementów antysocjalistycznych, inspirowanych przez równie antysocjalistyczne siły. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż wraz z ministrem Zielińskim wracam do najczarniejszych lat PRL-u.
     Czy to oznacza koniec rozmów o obniżeniu cen podręczników?
     Za trzy dni, 16 marca, wydawcy edukacyjni spotkają się na walnym zgromadzeniu. Wtedy zdecydują, czy zgodzić się na porozumienie z ministerstwem. To z kolei od dawna zapowiada, że jeśli porozumienia nie będzie, wprowadzi "działania urzędowe", które i tak wymuszą obniżki. Co dokładnie zrobi?
     - Będziemy się nad tym zastanawiać. Na razie czekamy do 16 marca - powiedział "Pomorskiej" Mieczysław Grabianowski, rzecznik prasowy ministerstwa edukacji.


13 Marca 2006

http://www.pomorska.pl/

Gaba13-03-2006 18:31:23   [#48]
nie wiem, czy się śmiać, czy płakać...
Gaba13-03-2006 20:27:23   [#49]
Kiosk
Kraj
Joanna Olech/06:00
Podręczniki i złota rybka
Jak obniżyć ceny książek do szkoły: rachunek ewentualnych oszczędności
Każdy nowy minister przychodzi do rządu z posagiem. Jego wiano to koszyczek obietnic, którym nadstawiamy ucha pilnie i chętnie. Jedna z obietnic ministra edukacji i nauki brzmiała nader słodko: „Obniżę ceny podręczników szkolnych o 50 proc.”. Jak żyję nie pamiętam, żeby coś staniało tak radykalnie, więc posag ten biorę pod lupę i szacuję jego wiarygodność.
Wrzesień kojarzy mi się z bolesnym odpływem gotówki, bo troje dzieci to trzy razy 300 złotych na trzy komplety nowych podręczników. A przecież nie jestem mamą z popegeerowskiej wsi – moje zarobki plasują się gdzieś w połowie krajowej stawki. „Może i drogie – ripostuje duży edukacyjny wydawca. – Ale przecież tańsze niż zwykłe książki bez obrazków. A podręcznik to prawa autorskie, zdjęcia, ilustracje... Nawet za przedruk poezji Mickiewicza musimy odprowadzić ryczałtowy trybut. Współczesne podręczniki są daleko atrakcyjniejsze od tych, z których uczyliśmy się w Peerelu – to musi kosztować”.



Rozumiem, ale koszt redakcyjny i honoraria autorów to zaledwie 20 proc. ceny podręcznika. Reszta to papier i druk (20 proc.), marketing i promocja (10 proc.), marża księgarń i hurtowni (35 proc.), tajemnicze koszty ogólne (5 proc.) i wreszcie zysk wydawcy (10 proc.). Gdzie zatem nowy minister, a my z nim, znajdziemy oszczędności? Już nie 50 proc., ale chociaż 25 proc., jak proponowało wydawcom Ministerstwo Edukacji i Nauki na początku marca?

Urwane 20 groszy

Mówi się o pomniejszeniu opłat licencyjnych, jakie wydawcy płacą za przedruk tekstów dydaktycznych i literackich. Mickiewicz pewnie nie będzie miał nic przeciwko temu, ale autorów cudzoziemskich chroni międzynarodowe prawo autorskie. Zdjęcia w większości pochodzą z agencji fotograficznych, działających na zasadach rynkowych, więc i tam może się nie udać. Pozostają polscy autorzy żyjący, na przykład ja. Fragmenty mojej książki przedrukowywane w podręczniku do języka polskiego dla klasy IV przynoszą mi dochód wysokości 40 złotych brutto rocznie. Moje teksty to pięć stron w 300-stronicowym podręczniku. Obetnijmy ten ryczałt o pożądane 50 proc. i tę samą oszczędność zastosujmy w całej objętości podręcznika – uzyskamy 0,0036 złotego obniżki na egzemplarzu...

Honoraria ilustratorów trudno będzie jeszcze bardziej obniżyć. Niegdyś graficy zawierali z wydawcą umowy tantiemowe, które zapewniały autorom ilustracji udział w zyskach ze sprzedaży książki. Plajta podręcznika oznaczała, że praca grafika pozostawała nieopłacona. Od umów procentowych odstąpiono przed kilkoma laty – teraz wydawca płaci grafikowi ryczałt wynegocjowanej wysokości – raz, niezależnie od wielkości nakładu i liczby wznowień. Są to sumy skromne, jako że na ilustracjach oszczędzano najchętniej. Ta praktyka zaowocowała inwazją kiczu w polskich podręcznikach – tandeciarze i amatorzy znaleźli przytulisko w oficynach wydawniczych. Cóż z tego, że ministerstwo edukacji zaleciło, by recenzenci merytoryczni wypowiadali się o walorach estetycznych podręczników (!?). Z równym skutkiem można by powierzyć recenzowanie merytorycznej zawartości podręczników piekarzom i krawcom. Przywrócenie umów tantiemowych uczyniłoby grafika udziałowcem wydawniczego przedsięwzięcia zwanego podręcznikiem, co mogłoby poprawić jego estetyczną jakość bez ponoszenia wstępnych kosztów (tak to wygląda na zachodnioeuropejskich rynkach wydawniczych).
Może w takim razie oszczędność na druku? Ale kto miałby skłonić (prywatne przecież) drukarnie do rezygnacji z części zysku? Ceny usługi reguluje przecież popyt i podaż.

A co z papierem? Zastąpmy dobry papier gorszym, a więc i tańszym, co pozwoliłoby zmniejszyć koszty o ok. 10 proc. A że papier i druk stanowią jedną piątą ceny podręcznika – cena jednego egzemplarza obniżyłaby się o 1-2 proc. czyli – jeśli kosztuje np. 20 złotych, urwalibyśmy 20 groszy. Dobre i to!

Koszty uwodzenia

Pod pojemnym pojęciem marketingu wydawniczego mieszczą się wszelkie techniki uwodzenia nauczycieli, bo to oni wybierają obowiązujący uczniów tytuł, zapewniając tym samym chleb wydawcom. Rodzic nie ma wpływu na wybór podręcznika, a więc i cenę, a czy w interesie nauczyciela lub dyrektora jest wybór podręcznika tańszego? Nie, bo on otrzymuje podręcznik od wydawcy za darmo. Jednak powierzenie wyboru podręcznika rodzicom, np. w drodze jakiegoś referendum, też jest ryzykownym pomysłem.

Z reformą edukacji w 1999 r. pojawiły się niewidziane przedtem barbarzyńskie obyczaje na rynku wydawnictw edukacyjnych. Jest tajemnicą poliszynela, że niektóre z nich przekupywały nauczycieli i dyrektorów szkół „prezentami”. Te czajniki elektryczne, komputery i wycieczki to też koszty „marketingu”, ukryte w cenie podręcznika. Nakłanianie nauczycieli do wyboru tego, a nie innego podręcznika przybrało jakoby formy bardziej cywilizowane. Jakie? Otóż MEiN wprowadza nowe podstawy programowe, ale to wydawnictwa podręcznikowe redagują i dostarczają nauczycielom poradniki metodyczne, wyposażają w płyty CD z testami i sprawdzianami, atlasy, plansze, klocki, kasety wideo z multimedialnymi wykładami, fundują szkolenia. „Prezent” przybrał formę pomocy dydaktycznej. Im więcej tych dydaktycznych gadżetów, tym łatwiej nauczycielowi uporać się z programem. Przeciętnemu, leniwemu nauczycielowi – dodaje wydawca – bo ci naprawdę dobrzy poradzą sobie nawet bez podręcznika. Nic się nie zmieni tak długo, jak długo będą wybierać nauczyciele. My – rodzice – robimy tylko zrzutkę na tę obopólnie interesowną przyjaźń nauczycielsko-wydawniczą. Płacąc za podręcznik, poniekąd nieświadomie sponsorujemy podnoszenie kwalifikacji nauczycielskich – dobrze to czy źle? Instynktownie węszę tu etyczny dylemat, ale nie podejmuję się go rozstrzygać – to zadanie w sam raz na ministerialną głowę.

Co nam zostało? Jedna trzecia ceny podręcznika – marża hurtowni i księgarń. Aż ręka świerzbi, żeby tu poszukać oszczędności. Ale... Dotarcie z obwoźnym straganem do tysięcy szkół w Polsce przekracza możliwości wydawców. Zwłaszcza że utrwalił się niefortunny obyczaj kupowania podręczników w pierwszych dniach września. Dlaczego jednak organizowanie zakupu bezpośrednio u wydawcy, podejmowane przez niektóre szkoły, ukrócono odgórnym zakazem? Bo zaprotestowali księgarze. Wielkich księgarń strata zysków z handlu podręcznikami nie przywiedzie do bankructwa (jakkolwiek jest to jedna trzecia obrotu książką w kraju). Natomiast byt prowincjonalnych księgarń zależy od wrześniowych żniw podręcznikowych. Pominięcie hurtowni może się udać w dużych miastach, ale na prowincji transport książek na duże odległości zjada potencjalny zysk księgarzy. Na domiar złego wszyscy zainteresowani szacują sprzedaż w ciemno i ponoszą ryzyko błędnej rachuby. Wydawcy drukują podręczniki nie wiedząc, ile szkół je wybierze i jaką część popytu zaspokoi rynek wtórny (książki używane). Hurtownik kupuje nie wiedząc, ile sprzeda. Podobnie księgarz. Nikt tu nie daje nic w komis, a ewentualne straty próbują sobie powetować wysoką ceną.

Podręcznikowy second hand

My – rodzice – jesteśmy czwartą ręką w tym łańcuchu. A gdyby tak zapomnieć o pomyślności pośredników i zawalczyć o zakup bezpośredni, choćby za pośrednictwem internetu i sprzedaży wysyłkowej? Taka rodzicielska inicjatywa (w porozumieniu ze szkołą) urwałaby z ceny podręczników poważny kęs. Tymczasem tak prosta sprawa, jak ustalenie listy obowiązujących podręczników przed wrześniowym szczytem zakupów, przekracza możliwości niejednej szkoły. Organizacyjna indolencja szkół niweczy próby dokonania zakupu hurtem, zwiększa koszty wydawców, a więc i podręczników. Gdyby szkoły układały listy podręczników w maju – wydawcy mogliby planować wielkość nakładu zawczasu. Nieprzypadkowo też odrzucone na początku marca porozumienie między MEiN i wydawcami zakładało nałożenie na szkoły obowiązku zgłaszania zapotrzebowania na podręczniki bezpośrednio u wydawców.

Sprzedaż ratalna podręczników? Dobry pomysł! Próbowała ją uruchomić jedna z hurtowni. Projekt poległ z powodu niechęci banków.

Niektórzy wydawcy mają w ofercie podręczniki dla klas młodszych w kilku częściach, tak, by zakup kompletu dało się rozłożyć w czasie – pierwszy zeszyt we wrześniu, kolejny w grudniu itd. Ta forma zakupu nie znajduje jednak (wbrew logice) entuzjastów.
A co z rynkiem wtórnym? Jako najmłodsze dziecko w rodzinie donaszałam po siostrze ciuchy i podręczniki. Każdego roku w czerwcu handlowaliśmy używanymi książkami na kiermaszu szkolnym. Była to dobra, korczakowska lekcja przedsiębiorczości. Dzisiaj w Warszawie obrót książką używaną to zaledwie 20 proc. rynku, a szkolnego podręcznikowego second handu nie widziałam od lat. Poza dużymi miastami obrót książką używaną sięga jednak 60 proc. Nie w smak to wydawcom, toteż nie od nich należy oczekiwać usprawnienia i rozwinięcia tego handlu. To jest zadanie szkół. Tyle że mogą temu przeszkodzić familiarne stosunki nauczycieli i wydawców. I – rzecz kardynalna – ministerialne zmiany w programach nauczania. Ministerstwo musi mieć świadomość, że każda zmiana podstaw programowych kończy się zmianami podręczników, co przerywa łańcuszek ich przekazywania młodszym. Tymczasem z nastaniem nowego ministra rusza lawina poprawek, wypłukująca rodzicom z kieszeni kolejne pieniądze. Ponadto każda reforma nauczania wszczyna wojny między wydawcami o nowy segment rynku, a to zawsze kosztuje. Jak widać, rozwiązanie, jakie MEiN chciało przeforsować na początku marca – nałożenie na dyrektorów szkół obowiązku organizowania kiermaszy książek używanych i zakazu zmieniania podręcznika w trakcie roku szkolnego – to nie wszystko, czego ministerstwo powinno dopilnować.

Nawet zmiana nauczyciela (urlop macierzyński, emerytura, choroba) oznacza nierzadko nowy podręcznik i nowy wydatek. A przecież wydawcy lubią podręczniki o długim życiu: raz poniesiona inwestycja w przygotowanie podręcznika (około 400 tys. złotych) zwraca się i żywi wydawcę, jeśli podręcznik jest obecny na rynku przez kilka lat.

By obronić się przed rynkiem wtórnym, wydawcy wprowadzają do oferty liczne zeszyty ćwiczeń, które z definicji nie nadają się do powtórnego użytku. Zeszyty, sprzedawane w pakiecie z podręcznikiem, są jakości nie gorszej od samego podręcznika (a więc kosztowne). Może należałoby zadbać o to, by te „jednorazówki” (skądinąd lubiane przez dzieci) były zdecydowanie tańsze, czarno-białe, na tanim papierze? Ale najbardziej gorsząca sytuacja to taka, kiedy nauczyciel poleca zakup kilku zeszytów, po czym robi użytek z jednego albo wcale.

Superrecenzent ze speckomisji

Poczta pantoflowa przynosi plotki na temat nowej speckomisji, która oceni obecne na rynku podręczniki i cofnie rekomendacje niektórym z nich, ograniczając liczbę tytułów w ofercie. Pozostałe będą musiały przykroić koszta do rzeczonych 50 proc. Taką drakońską dietę odchudzającą przeżyją tylko najgrubsi. Łatwo zgadnąć, że znikną z rynku podręczniki „niszowe”, przygotowane dla nielicznych szkół o ambicjach wyrastających ponad przeciętny poziom nauczania. Niemal każdy wydawca ma taki podręcznik w ofercie – otrzymują nagrody branżowe, są chwalone, ale ich nakład nie przekracza 5 tys. egzemplarzy. Ograniczenie klubu wydawców edukacyjnych do kilku podmiotów zapewni tym, co przeżyją, komfort monopolistów, ale zarazem osłabi motywację do podnoszenia jakości i wprowadzania innowacyjnych metod nauczania.

Wątpliwości budzi też koncept unieważnienia werdyktów powołanych przez ministerstwo recenzentów przez superrecenzentów. Czy w czasach reformy ci specjaliści o superkompetencjach byli w stanie hibernacji? Grono ekspertów jest przecież tak wąskie, że co i rusz dochodzi do konfliktu interesów. Początkowo recenzentów zatrudniali wydawcy, co stworzyło wielkie pole do nadużyć. Obecnie recenzentów opłaca MEiN (z puli finansowej pochodzącej od wydawców) i to uzdrowiło trochę sytuację. Jednakże, o ile przepisy ministerialne nie zezwalają autorom podręczników recenzować innych podręczników na tym samym poziomie nauczania, o tyle dopuszczają opiniowanie podręczników na innym poziomie.

Tak więc pan Pipściński, który jest (dajmy na to) autorem WSiP-owskiego podręcznika dla gimnazjów, recenzuje (dajmy na to) licealny podręcznik ostro konkurującej ze WSiP-em Nowej Ery. A w tym biznesie porażka konkurenta przekłada się na sukces podręcznika pana Pipścińskiego... Skoro ministerstwo nie umiało dotąd rozwiązać takich dylematów, jak zamierza poradzić sobie ze speckomisją i zapewnić bezstronność jej wyroków? Zwłaszcza że tym razem gra idzie nie o jeden podręcznik, ale o byt całych wydawnictw. I skąd to przekonanie – pytają wydawcy – że 600 tys. nauczycieli łatwiej ulega „marketingowej perswazji” niż nieliczne grono namaszczonych przez ministra urzędników?

Dużego edukacyjnego wydawcę pytam o trzy życzenia do ministerialnej Złotej Rybki.

Oto odpowiedź:

– aby po 2007 r. utrzymano zerowy VAT na książki;

– aby zmiany podstaw programowych odbywały się w rytmie, który wydawcom da czas na rzetelne opracowanie nowych podręczników;

– aby określono wizerunek absolwenta podstawówki, gimnazjum i liceum, bo z czytelnej wizji absolwenta bierze się przejrzysty system wytycznych dla autorów podręczników.

A ponieważ od Złotej Rybki zawsze chciano za dużo, wydawca dorzuca jeszcze: ...i żeby wydawców dopuszczono do dyskusji nad zmianami w programach nauczania i podręcznikach. Wydawcy chcą i mogą, z racji swoich doświadczeń, pośredniczyć między środowiskiem naukowych ekspertów od nauczania a środowiskiem nauczycieli-praktyków.

No tak, ale nadal nie wiemy, gdzie jest to obiecane 50 procent...

JOANNA OLECH jest autorką książek dla dzieci (m.in. „Dynastii Miziołków”), plastyczką, matką trojga dzieci. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.
« 1/1 »
beera13-03-2006 20:31:06   [#50]

:-)))))))))))))))

gaba wkleilam to dwa posty wyżej

ale ciekawe jest- warto przeczytać nawet i dwa razy;-)

strony: [ 1 ][ 2 ][ 3 ]