Anna Stańczyk, Katowice
26-03-2005, ostatnia aktualizacja 25-03-2005 18:45Zaczął się sezon na zielone szkoły. Komu są bardziej potrzebne: uczniom,, czy właścicielom biur podroży i nadmorskich ośrodków wypoczynkowych?1-->Tzw. zielone szkoły organizowane są od lat 90. Pomysł na nie był prosty: dzieci żyjące w zanieczyszczonych, przemysłowych rejonach Polski, np. na Śląsku, wywożono na dwa, trzy tygodnie nad morze, by tam mogły pooddychać świeżym powietrzem. Rekreację łączono z lekcjami. Za pobyt dzieci płaciły w dużej mierze państwowe zakłady pracy (np. kopalnie) i Fundusz Ochrony Środowiska.
Dziś zielone szkoły mają się dalej nieźle. Jeżdżą na nie głównie dzieci z województwa śląskiego. Tyle że obowiązek płacenia za ich pobyt nad morzem spoczywa głównie na rodzicach. O tym, że trzecioklasista jedzie w kwietniu na zieloną szkołę, np. do Pobierowa, Ustki, Łeby, czy Władysławowa, jego matka słyszy na wywiadówce w październiku. - Nikt nie pyta, czy stać nas na taki wyjazd - opowiadają śląscy rodzice.
Splajtowalibyśmy, gdyby nie zielone szkoły Za dwa tygodnie pobytu dziecka na polskim wybrzeżu muszą zapłacić 730-800 zł, tydzień dłużej kosztuje już tysiąc złotych. Dwa tygodnie na francuskim Lazurowym Wybrzeżu kosztują ok. 900 zł - na taki wyjazd decydują się zwykle szkoły niepubliczne.
Modę na organizowanie zielonych szkół nakręcają biura podróży i ośrodki wypoczynkowe. Dzięki szkołom w martwym sezonie - kwietniu, maju i czerwcu - mają klientów. Odwiedzają szkoły, zasypują je ulotkami i prześcigają się w pomysłach. - A co się pani dziwi? - pyta właściciel ośrodka wypoczynkowego na Pomorzu. - Ledwo przędziemy. Kto do nas przyjedzie wiosną? Kiedyś byli emeryci, dziś możemy już liczyć tylko na te zielone szkoły. Gdyby nie one, splajtowalibyśmy.
Co więc organizatorzy proponują uczniom? Ognisko, dyskoteka i wycieczka to już żadna atrakcja. Na topie są lekcje w terenie, warsztaty (archeologiczne, ceramiczne, astronomiczne i inne), strzelanie z broni pneumatycznej, zajęcia alpinistyczne itp. Lekcje? O tym już nie ma mowy. Nauczyciele, którzy jadą z klasą w czerwcu, starają się, by przerobić program do końca maja.
Największy wpływ na wybór organizatora wyjazdu mają szkoły. Biura podróży i ośrodki wczasowe kuszą je więc promocjami (im więcej uczniów, tym większe zniżki) i prezentami (jedno z katowickich biur podróży darowuje szkole, która wykupi u nich zielona szkołę, np. magnetofon).
Nauczyciele za wyjazd nie płacą. Ale jeśli zdecydują się np. na katowickie biuro podróży Pantur, będą mogli zabrać na wyjazd własne dzieci. Zapłacą tylko za posiłki dla nich.
Zdarza się, że szkoły, wybierając organizatora wyjazdu, narzucają swoje warunki, np. sześciu nauczycieli ma jechać za darmo i każdy z nich będzie mógł zabrać swoje dziecko. Również bezpłatnie.
Córka jedzie nad morze, syn zostaje w domu O dofinansowanie zielonych szkół bardzo trudno. Zakłady pracy rodziców tłumaczą, że z funduszu socjalnego dopłacają już do wakacyjnych wyjazdów dzieci.
Dzieci Joanny z Tychów (10-letnia córka i 11-letni syn) chodzą do trzeciej i czwartej klasy. Zielona szkoła kosztuje 900 zł (18 dni nad morzem). Do tego dodatkowe wydatki: 150 zł kieszonkowego, ok. 300 zł na kurtkę przeciwdeszczową, buty, nową piżamę, środki czystości, film do aparatu, znaczki, kartę telefoniczną. Joanna musi wybierać: w tym roku na zieloną szkołę wyśle tylko córkę.
Rodzice trzecioklasistów z SP 1 w Katowicach po odliczeniu dofinansowania miasta (100 zł) i Funduszu Ochrony Środowiska (150 zł) będą musieli zapłacić 640 zł od osoby. Uczniowie, którzy nie zapłacą, nie pojadą.
- Ułożymy dla nich specjalny plan lekcji i będą chodzili do szkoły. Nie ma mowy o siedzeniu w domu - tłumaczy Janina Żurek, sekretarka w SP 1.
Tak jest w wielu szkołach. Uczniowie, którzy nie pojadą, trafią do innych, obcych klas. Po powrocie kolegów będzie jeszcze gorzej. Biedniejsi są skazani na pasjonujące opowieści z zielonej szkoły.
Tej trudnej sytuacji za wszelką cenę starają się uniknąć rodzice. Choć w domach się nie przelewa, nie przyznają się nawet, że ich nie stać. Presja jest zbyt silna. Zamożni bez słowa płacą, biedniejsi zawczasu odkładają po kilkanaście złotych z każdej wypłaty. W Jastrzębiu rodzice już rok wcześniej co miesiąc zbierają po 40 zł na wyjazd. Pieniądze wpłacają na konto, a za zebrane odsetki nauczyciele fundują dzieciom atrakcje podczas wyjazdu: lody, ciastka, bilet do kina.
A może w góry? W śląskim kuratorium bezradnie rozkładają ręce:
- To spory wydatek dla rodziców. Można szukać sponsorów, zbierać pieniądze ratami, ale i tak pojawi się problem dzieci, które nie pojadą. Wychowawczo to trudna sytuacja, ale dyrektorzy muszą sobie z nią radzić, bo nie można przecież przekreślać zielonych szkół - tłumaczy Anna Zamora, rzeczniczka śląskiego kuratorium.
- Nie chcemy niczego przekreślać - mówią rodzice z Katowic. I tłumaczą: zielone szkoły można by organizować np. w górach. Blisko (zaledwie 70 km), powietrze czyste jak nad morzem, a znacznie taniej.
Jednak ani szkołom, ani biurom podróży góry się nie podobają: - Morze to już tradycja, a poza tym tam jest jod - mówi nauczycielka z Bytomia.
Tymczasem moda na zielone szkoły powoli dociera też do przedszkoli. W tyskim przedszkolu nr 6 dzieci jeżdżą na nie od kilku lat. W tym roku wszystkie pięciolatki. Rok temu zbierano ochotników z różnych grup. - Nie zauważyłam, żeby dzieciom, które zostają, było przykro. One myślą, że inne dzieci po prostu nie przyszły do przedszkola - mówi Alicja Karoń, dyrektorka przedszkola.
Co zrobić z zielonymi szkołami? Krzysztof Śnioszek ze Śląskiej Społecznej Rady Oświatowej - Trzeba zrezygnować z zielonych szkół. Takie wyjazdy powinny być organizowane we własnym zakresie, w dni wolne od nauki. Nie byłoby wtedy korupcji, rodzice nie zapożyczaliby się, żeby ich dzieci mogły jechać, a uczniowie nie traciliby na nauce. Bo przecież na zielonej szkole lekcje prowadzone są na "na pół gwizdka".
Grażyna Szandrowska z Tychów, wróciła z synem po kilkuletnim pobycie w Niemczech: - W Niemczech nie ma zielonych szkół. Uczniowie jeżdżą do Anglii albo Kanady w ramach wymian między miastami czy szkołami. Mieszkają wtedy u zaprzyjaźnionych rodzin, a dodatkowo wyjazdy dofinansowuje gmina. Rodzice nie są obciążeni finansowo, a ich dzieci uczą się języka i poznają inną kulturę.