Na okoliczność decyzji organu prowadzącego w niektórych gminach tak mnie naszło:) „ 40 godzin” Nie mam czasu, moi drodzy. (kto ten smutek mi osłodzi?) Muszę pisać sprawozdanie, jak wykonuje zadanie od polskiego pani w szkole. (Ja nie mogę!! Ja chromolę!) Mam nie pisać? O! Kolego! Decyzja Prowadzącego. Organ to (za przeproszeniem) wydał takie zalecenie. "Bierzcie pióra...i papiery... zegarki i komputery. Piszcie: co? jak?...kapujecie? Ile czasu pracujecie. Bo widzicie...ktoś tu plecie, że mało wy pracujecie. Proszę słuchać! Decyduję: waszą pracę kontroluję!" Przecież macie...tego...znaczy... 40-godzinny tydzień pracy." Więc się biorę od początku, liczę wszystko bez wyjątku. Przede wszystkim - osiemnaście. Pracę z uczniem liczę właśnie. Wczoraj "rada" - wyznam szczerze (i zapiszę to "w papierze") - trzy godziny wszystko trwało, trzy godziny się wpisało. Kasia chora, biedna, była. Klasówek nie zaliczyła. Po godzinach zostać miałam i godzinkę dopisałam. Ale teraz nowość mamy!! Wszystkie stopnie poprawiamy. Gosia, Kuba, dwa Andrzeje, Rafał, Mirek,...Oszaleję!! Wszystkich pytać przecież muszę, choć to dla mnie są katusze! Piszą prace - ja poprawiam, oceniam, no i omawiam. Dużo godzin wszystko trwało - sześć się właśnie dopisało. Teraz dodam dwie godziny, kiedy, siedząc u Haliny, apel robię (zespół zgrany - raz w miesiącu przedstawiamy). Potem próby, aż mam dreszcze. Trzy godzinki piszę jeszcze. Koniec tego! Odpoczywam, chociaż godzin nie przybywa. Na kanapie leży prasa. Super - mówię - dobra nasza!
Biorę "Głosu..." dwa numery, "Wychowania..." czytam cztery. Trzy godziny liczę sobie. Dokształcanie - awans robię. Po południu jest sprawdzanie, poprawianie, ocenianie. Do wieczora aż to trwało - pięć godzinek się wpisało. Jutro dosyć! A rodzina? Społeczeństwa podwalina? Więc do sklepu po zakupy, bo brak nawet chińskiej zupy. "Idziesz ze mną, mężu luby?" To idziemy. Ojciec Kuby, ucznia z mojej piątej klasy, (mam w niej same ananasy) chce pogadać, są problemy, więc do sklepu nie idziemy. "Idź sam, mężu". Jest wkurzony. Czyżby nie miał w domu żony? Znów do garów go zapędzi? ...i pod nosem cos tam smęci. Mija kwadrans - mąż się burzy, ale wpis dziś będzie duży. A dyktanda? A sprawdziany? Próbne też my poprawiamy. Pomiar przecież też ja robię. Powpisuje dużo sobie. Jeszcze program, jeszcze kółko, no i kontrakt - bo ten Ziółko, wiecznie bije dwie dziewczyny - nie ma w szkole dyscypliny. Ale godzin! Ja nie mogę! Chyba z sześć wpisałam sobie! Lekcje trzeba zrobić także: trzy konspekty - no a jakże. Opiekunem jestem stażu -nie stać mnie na gram blamażu. Wywiadówka - fajna sprawa: to nie praca, lecz zabawa. Ponarzekam, poflirtuję - dwie godziny zanotuję. Nie wiem, jak tydzień przeżyłam, setkę godzin naliczyłam. Niemożliwe!! Co ja zrobię?! Karta mówi, że nie mogę!!!
Może jutro siedzieć w domu i nie mówić nic nikomu, że ten limit przekroczyłam? Tyle godzin wyrobiłam?!! Wiem, co zrobię - dzisiaj jeszcze zacznę bronić się nareszcie! Niech mi płacą należycie. NADGODZINY se zażyczę!!! Co?? Nie dadzą?? Wyznam szczerze: - MAM TO WSZYSTKO NA PAPIERZE!!! |