Forum OSKKO - wątek

TEMAT: Uczyć własne dziecko...???
strony: [ 1 ]
Gusia19-11-2004 06:05:12   [#01]

Słuchajcie, mam wielki problem. Fakt,  że jeszcze zostało trochę czasu do podjęcia decyzji, lecz jest ona dla mnie bardzo trudna (jakby decyzje były łatwe...)

Więc tak, mam mieć od września 2005 etat w szkole, w której uczę obecnie.

Szkoła ta jest w innym mieście (10 km od domu), a nasza szkoła jest oddalona 3 km (dojazd autobusem szkolnym).

Co wybrać??? Zapisać ją do szkoły w rejonie, czy przepisać do tej co pracuję. Dodam, że 3 dni będę przyjeżdżać później niż Ania.  Nieraz myślę, że było by fajnie, miałabym ją na oku... Ale czy sama bym tego chciała, będąc w jej wieku - to byłby chyba koszmar. A do tego musiałabym ją uczyć od 4 klasy...

Pamiętam, jak nasza koleżanka (córka matematyczki) miała z tego powodu wielkie problemy (czywiście z naszej strony - twoja mam wszystko załatwi, ty nie musisz się uczyć, itp.), nie była zbyt lubiana.

Nie chcę, aby moje dzieci miały takie problemy...

bogda319-11-2004 07:44:16   [#02]

  Moja córka również uczęszała do szkoły w której pracuję.

 Była bardzo dobrą uczennicą, więc " niczego matka nnie musiała załatwiać". Ale:

  • nie uczestniczyłam w zebraniach rodziców - koleżanka uprzedzała mnie że " nie muszę",
  • nie mogłam w związku z tym towarzyszyć mojej córce w życiu szkolnym - dla mnie to była duża strata,
  • dziecko moje czuło sie nieco skrępowane taka sytuacją,bała się że dobre albo złe uczynki pójda na moje konto.

Dlatego uważam, że nasze osobiste dzieci powinny mieć swoją szkołę.Bez mateczki w niej.

Małgosia19-11-2004 10:40:21   [#03]

Gusiu...

Uważam, że jest to zły układ. Sama byłam takim dzieckiem i nic dobrego mi się z tym faktem nie kojarzy. Chciałam uniknąć tej sytuacji ze swoją córką, ale się nie dało (musiałabym ją skazać na dojazdy do Krakowa, a nasza wspólna szkoła - jedyne gimnazjum w mieście - jest niemal po drugiej stronie ulicy).

No więc jesteśmy razem. Ale nie uczę w jej klasie i z zasady zastępstw nawet nie biorę. Gimnazjum jest duże, dwuzmianowe i prawie się nie widujemy. Mało kto wie, że mam dziecko w tej szkole. Na wszystkie zebrania chodzę. Niechby mi kto spróbował sugerować, że nie muszę! Czyżbym jako rodzic miała ograniczone prawa?

Uważam jednak, że ten układ jest niezdrowy i trzeba go unikać (jeśli tylko są takie możliwości).

LidiaSz19-11-2004 11:17:34   [#04]

Nie rób tego ze względu na dziecko. Mama w tej samej szkole to prawdziwe nieszczęście. Będzie ono lubiane w klasie - na pewno, ale dzieci poczują pewien dystans. Być może będą się bały, że Twoje dziecko doniesie mamusi, co dzieje się w klasie, a ta powie dalej, komu trzeba. Ja też byłam dzieckiem nauczycielskim. Oboje rodzice uczyli w tej szkole, małej wsi. Nie miałam koleżanek, bo jak tu przyjść do córki dyrektora szkoły. Czasami przychodziły koleżanki z klasy, ale tylko do chwili przyjścia moich rodziców. Nie narażaj własnego dziecka.

Gusia19-11-2004 13:35:05   [#05]

Dzięki, że rozwiałyście moje wątpliwości, dzięki wielkie.

Szczerze mówiąć, to borykam się z tym tematem dość długo. Jak zawsze jest wiele za i wiele przeciw.

Dlatego zapytałam Was (macie doświadczenie, chociażby mając rodzica nauczyciela). Nie chciałabym skrzywdzić swojego dziecka.

Wielkie dzięki raz jeszcze.

Dorsto19-11-2004 16:59:34   [#06]

Gusia, my też byliśmy dziecmi nauczycielskimi i nie mam złych wspomnień z tym związanych. Z typowymi uwagami pt. "bo twoja mama...." od dzieci można sobie bez problemu poradzić. Ja osobiście swoje dzieci zapiszę do szkoły, w której uczę, choć mogłabym do tej bliższej mojego mieszkania. Oczywiście, mówię tu o podstawówce, natomiast do gimnazjum - raczej nie do tego, w którym uczy ich ojciec.

Dziecko zawsze może mieć coś wypominane: tatę lekarza, mamę w Radzie Rodziców, wujka biznesmena czy radnego. Wydaje mi się, ze dużo tu zależy od wychowawcy, rodziców dzieci .

Nie mam niemiłych wspomnień  , jedyne z takich związanych z matką nauczycielką, to "przechlapane" na fizyce i historii, ale dopiero po latach od mamy dowiedziałam się , dlaczego ;-).

aga230719-11-2004 17:59:38   [#07]

W LO uczyłam siostrzenicę. Postanowiłam, że to będzie nasz wspólny sekret. Czułam się z tym dobrze, bo mogłam normalnie prowadzić lekcję. Mimo tego nigdy nie stosowałam wobec niej ulg, bo wiedziałam czym to może się skończyć. Chociaż gdyby prawda wyszła na jaw, nie miałabym sobie nic do zarzucenia. Oczywiście nie polecam tego rodzaju praktyk bo nie w każdym przypadku można je zastosować.

Max3619-11-2004 18:49:32   [#08]
Też mam dziecko w tej samej szkole i do tego dyrektorskie. Nie chodzę na spotkania z rodzicami tylko żona (choć też nie chce). Staram się nie uczyć go w żadnym razie, chociaż wiem że na pewno czasami mu dokuczają inni uczniowie. No ale cóż, taki jego los, dlatego Gusiu nie polecam w żadnym razie uczyć swoję pociechy.
Zola19-11-2004 22:45:01   [#09]
ja miałam dziecko w swojej szkole, to szkoła licealna i to był jego wybór, dziecko bardzo inteligentne i zamiast w naukę poszło w kontakty towarzyskie, mnie klasę II i III dało do wiwatu, kosztowało mnóstwo nerwów, ale maturę zdał nieźle, ja znałam dobrze jego kolegów i wiedziałam wszystko, nawet bylam na trzech biwakach, bo nie było komu jechać, w pierwszej klasie był wścikły że jadę , po biwaku powiedział, że było wporzo i potem byłam jeszcze dwa razy, a póżniej jeszcze jako dorosły chłop pojechał dwukrotnie na ten sam spływ kajakowy, tak nam pasowały terminy
dzięki temu że chodził do mojej szkoły ( a mąż tez w niej pracuje, więc  syn miał rzeczywiście przechlapane, z tym ,że oboje go nie uczyliśmy) to mam z nim i jego kolegami świetny kontakt, nie bałam sie imprez klasowych i narkotyków, zawsze wiedziałm gdzie i z kim jest i dalej wiem choć ma 24 lata
młodszy był w innej szkole i choć ma dziś 20 lat mam zawsze większe obawy gdy gdzieś wychodzi bo mniej znam jego środowisko
ale to wszystko zależy od charkteru rodzica i dziecka, nie ma na to jednej recepty
Jan z T20-11-2004 09:31:09   [#10]

Broda...

Uczyłem (bardzo krótko!!!) mojego syna - zwracał się do mnie per pan, a ja mu tego wcale nie sugerowałem. Nie wzbudzał tym śmiechu czy jakichkolwiek żartów, no ale to było w czasach, gdy nauczyciel miał  poważanie i nie musiał silić się na przykład na "kumplostwo" czy inne tego typu staranie się o przypodobanie. Wystarczyła jego wiedza, umiejętności pedagogiczne, chęci do pracy i życzliwy stosunek do uczniów.
Mimo, że sam noszę brodę, film o takim tytule pokazujący nauczyciela uwielbianego za to, iż był z uczniami na "ty" - przyprawił mnie ( a młody byłem!) o niesmaczność i tak mi do dzisiaj pozostało.
Ewa z Rz20-11-2004 11:33:16   [#11]

Gusiu,

ja tez nie polecam, ale mam inny argument...

Dziecko, zwłaszcza w sp powinno uczęszczac do szkoły najbliższej domu - bo jest w swoim środowisku, ma blisko kolegów i koleżanki, pani mówi o znajomych rzeczach i faktach, inne dzieci również...

Chodzenie do oddalonej szkoły powoduje większy stres, wyobcowanie... A Ty będac blisko, nie ułatwisz wejścia w nowe środowisko tylko przeciwnie - ten fakt może to utrudniać.

Powtarzam raz jeszcze - piszę o małym dziecku (szkoła podstawowa), bo im dziecko starszde tym to zaczyna zupełnie inaczej wyglądać - zmieniaja sie relacje.

Małgoś20-11-2004 13:23:08   [#12]

mam obie córki w swojej szkole (jedna już 4 rok - bo gim+LO, druga w 1 gim)

nie widzę problemów, a plusy sa dość znaczne:

- kontrola (nikt mi nie wmówi, ze w obecnych czasach mozna dziecku ufać w 100% - ...sami sobie nie możemy ufać)

- kontakt (mamy mnóstwo wspólnych spraw, lepiej sie rozumiemy - bo mnie łatwiej zrozumiec ich problemy, ale one tez nieźle rozumieją moje)

- nazwę to dbałością o ich wykształcenie ;-)

- i może to smieszne, ale ..cementowanie rodziny ;-)

Nie twierdze, że one nie maja żadnych problemów - bywały żarty, bywały zarzuty, że "oceny naciągane", ale obie są lubiane przez kolegów, więc z pojedynczymi przykrościami dobrze sobie radzą

Starsza dostala się do jednego z najbardziej obleganych ogólniaków w miescie, ale po kilku tygodniach wróciła z powodu braku zaangażowania w pracę nauczyciela z jej ulubionego przedmiotu "Mamo, jak tak dalej pójdzie to stracę całą kilkuletnią miłość do biologii w kilka tygodni" Wróciła, i zaraz zdobyła 3 miejsce w konkurskie organizowanym przez PAN dla licealistów Dolnego Śląska, skończyłą badania do olimpiady a w renomowanej szkole n-lka nie zainteresowała się ani jej badaniami, ani pragnieniem udziału w konkursach

Jestem wdzięczna córce za ten powrót :-)

nie zmuszałam, sama zadecydowała

Obie nie udają zbiezności nazwisk, nie wykorzystują więzów krwi, choć czasem skracają drogę "Mamo zrób coś z tym bo tak byc nie może!" A ja leniwie i konsekwentnie odpowiadam - "Od tego jest Rada Samorzadu Uczniowskiego. Nie gadam z wami, prosze o kontakt z reprezentacją uczniów"

Mamy tylko jedno życie, mamy tylko ograniczony czas bycia rodzicem - jeśli jesteśmy w stanie tworzyć rzeczywistość przyjaźniejszą dla  dzieci, korzystniejszą dla ich rozwoju ..to dlaczego nie miałyby z tego korzystać nasze własne dzieci? ;-)

Ulla20-11-2004 15:04:25   [#13]

Gosiu ...

... uczę w gimnazjum i ... jestem wychowawczynią swego własnego dziecka. Uczę go tylko informatyki, z której nie ma problemów. Jest lubiany w klasie i nie ma problemów z kolegami i koleżankami. Zresztą wielu z nich znam jeszcze z podstawówki, właśnie ze spotkań w moim domu gdy przychodzili do syna. Zwraca się do mnie "pani" i nie wzbudza śmiechu. Sama często żartuję na lekcji gdy przyłapię go na przeszkadzaniu, że wezwę ojca do szkoły. Dla mnie problemem było przedstawienie go do nagrody jako najlepszego ucznia w klasie. Problemem były również niektóre moje koleżanki, które go uczą - tłumaczenie mi jego oceny gdy była troszkę gorsza. Po rozmowie nieaktualne. :)

Uwielbiam rozmawiać z moim dzieckiem na temat szkoły i klasy bo możemy razem wyjaśniać pewne problemy. Jeżeli on czegoś nie rozumie to "moja" klasa pewno też nie - więc wspólnie to przerabiamy. Nie opowiada mi co się dzieje w szkole, ale gdy "konsultuję" z nim pewne sprawy to odpowiada mi szczerze, ale bez "kablowania".

Sama jestem dzieckiem nauczycielki, mama mnie też uczyła. Było różnie - nie wspominam jednak tego źle. Uczyłam przez rok w VIII klasie swoją siostrę i nie robiłam żadnej różnicy, no może więcej wymagałam.

W przyszłym roku do mojego gimnazjum przychodzi córka - nie zamierzam jej uczyć ani być jej wychowawczynią. Ona to już inny charakter - bardziej zbuntowany. Bardzo chętnie jednak pójdę do niej na zastępstwo poznać klasę i zobaczyć ją w jej środowisku.

Moje dzieci nie należą do obwodu mojego gimnazjum, ale chcę żeby je ukończyli ponieważ znam nauczycieli, którzy tu uczą i wiem, że są najlepszymi pedagogami, zapaleńcami i kochają to co robią.

Uczenie lub nie swojego dziecka to sprawa indywidualna, ale decyzja musi być podjęta przez obie strony. Ja przedyskutowałam ją z moim dzieckiem i wiedział czego może się spodziewać.

Majka20-11-2004 15:27:49   [#14]

Jeden syn skończył szkołę, w której uczę, drugi jest w ostatniej klasie. Nie mieli żadnych problemów z powodu mamy-belfra.

Żadnego nie uczyłam, ale ostatnio zdarzyło mi się zastępstwo w klasie Grześka. Dopiero od własnego dziecka dowiedziałam się, jak z perspektywy ucznia wygląda moja lekcja :)))) Oboje zasmiewalismy się do łez - on był zdumiony mamą, ja sobą. Okazało się, że jestem bardziej ekspresywna niż sądziłam :). W domu syn mnie widzi po lekcjach, nad zeszytami, raczej jako zombi...Stwierdził, że teraz już wie, dlaczego tak "padam" ;)

Marek Pleśniar20-11-2004 15:51:20   [#15]

opowiem trochę z innej pespektywy (może coś przegapiłem u przedmówców)

Gdy mój syn chodził do mojej szkoły - spotkało mnie coś takiego.

Kolezanka wychowawczyni - złota osoba generalnie (w dobrej być może woli) informowałą mnie na bieząco co zmalował mój syn, kiedy był nieprzygotowany itp

Powodowało to, że było to najlepiej inwigilowane ;-) dziecko w szkole.

Miał przekichane;-)

I.. kiedyś mi syn powiedział tak

"nie dajecie mi nawet szansy naprawiania samodzielnie własnych błędów, nawet nie poczekacie czy ja np poprawię, przeproszę za coś co zmaluję, wyjasnię nauczycielom gdy zachodzi nieporozumienie. Od razu ci mówią co ja źle robię."

Dzięki "opiece" nauczycieli mój syn miał gorzej niż wszystkie inne dzieci - nie miał tej sfery między nim a nauczycielami - którą mają wszystkie inne dzieci

Przecież nieraz coś sobie wychowawcy, Wy nauczyciele i dyrektorzy wyjaśniają w 4 oczy - z uczniem. Albo dajecie sobie szanse porozumienia, wyjasnień. Wyprostowania stopnia - "cofnę ci tę ocenę jak popracujesz i przyjdziesz jutro" itp itp

 

Co więcej - jako osoba dość demokratyczna brałem te koleżeńskie uwagi za pomoc, dobrą wolę. A skąd ja mogę wiedzieć kto jaka miał satysfakcję gdy wsadził koledze dyrowi taką szpilę o jego dziecku? Np gdy dopiero co był u mnie na dywaniku za swoje grzeszki;-)

 

Dlatego zdecydowanie odradzam unieszczęśliwianie dziecka w wieku od czwartej klasy wzwyż

poniżej 4 klasy SP opisywane zjawisko jest mniej nasilone i nie mam uwag

Ale wtedy co? Zabierzecie dzieciaka po 3 klasie z jego grona kolezeńskiego? Do innej szkoły.

Lepiej niech tam chodzi od razu:-)

Małgoś20-11-2004 16:15:13   [#16]

mimo wszystko Marku, wydaje mi się, że taka uciążliwość (bo to nawet nie przykrość), nie równoważy plusów

zawsze mozna zapowiedzieć n-lom, że mogą cię informowac o jego występach tylko wtedy, gdy dziecku grozi nagana lub skreslenie z listy ;-)

jedna z n-lek, która miała córke w szkole, zapowiedziała wszystkim ze od spraw wychowawczych jest jej mąż -  i tak i córka i mama nie cierpiały z nadmiaru kontroli i interwencji wychowawczych

AnJa20-11-2004 16:17:46   [#17]
Na razie przed własnym dzieckiem uciekam skutecznie do szkół wyższego typu.

W tzw. karierze zawodowej spotkałem sie z masą dzieci uczących sie w szkole, gdzie pracuje rodzic.

Materiał porównawczy mam więc sporawy, doświadczenia bardzo różne.

To truizm, ale bardzo prawie wszystko zalezy od obu podmiotów: od pełnej szkolnej neutralności, poprzez lojalność wobec koleżeństwa posuniętą do wykradania tekstów przyszłych sprawdzianów do przesiadywania dziecięcia w pokoju nauczycielskim na każdej przerwie. (to ostanie świadomie umieszczam na końcu, jako zachowanie zdecydowanie patologiczne).

W obecnej szkole sytuacja jest taka, ze w związku z monopolistyczna pozycja na rynku nasi nauczyciele mogą swoje nastolatki przysłac tu lub wysłać do innego miasta - zdecydowana większość wysyła tu.

Generalnie większych problemów nie ma, chociaz jako nauczyciel kilka lat temu pewną dyskryminację  dzieci nauczycielskich przez klasę zauważałem ( a ich ich odbiegające od przeciętnej zachowanie też: nadekspresja lub chowanie sie w kącie - to wówczas postawy dominujące. Wyjątkiem było 1 dziecko - to w klasie czuło sie wyraźnie dobrze, no ale rodzic też mocno nietypowy jak na nauczyciela)

Dzisiaj nie widzę nic (stołek optykę zmienia), ciekawe jest tylko jedno: przy ustalaniu składu nauczycieli uczacych w klasie juniora jedne mamy bardzo chcą w takiej klasie uczyć, inne za żadną cenę nie chcą, nie ma ma sytucji, ze jest to obojetne. Ojcowie - nie chcą.
AnJa20-11-2004 16:23:26   [#18]
A, doświadczeń rodzicielskich: obecnie dziecię chodzi do szkoły, którą w 1999( z nauczycielami, nie dziecięciem) tworzylismy wspólnie, gdzie przez 3 lata pracowałem i wiekszość nauczycieli ( a poza 1 wszystkich w jego klasie uczących) znam bardzo dobrze, żeby więcej nie powiedzieć.

I jestem im bardzo wdzięczny, że traktują Przemka normalnie, a do mnie wychowawczyni dzwoni tylko  po to, żeby opieprzyć za nieobecność na wywiadówce.
Małgoś20-11-2004 16:26:27   [#19]

myslę, że jesli można to lepiej, żeby mama czy tato nie uczyli własnego dziecka - ale uczyć sie i pracowac pod wspólnym dachem da się bez wiekszych problemów

chybabym zemdlała, gdyby któraś a moich córek zagadała do mnie per pani ;-)

AnJa20-11-2004 16:29:49   [#20]
Ja pewnie bym zemdlał, gdyby dziecię sie w ogóle odezwało:-)
Jan z T20-11-2004 16:42:41   [#21]
I pozornie wątek marginesem ( gdy o skalę jedynie chodzi) - przekonuje, że warto tu zaglądać, czytać, uczyć się. Tyle różnorodnych opinii zamiast zgodnych jednomyślnych stwierdzeń o nieomylności tu piszących.
Narażę się szefostwu, ale czasem wrażenie o "słuszności" tu wyrażanych poglądów, będących w opozycji do tych co to na górze i samymi błędami raczą szkoły - nakazują mi myśli, które swego czasu wypowiedziałem do (ulubionego!!!) szwagra, krytykującego zawsze i przy każdej decyzji władzę. Powiedziałem mu mianowicie, że wystarczyłoby powierzyć mu wszystkie teki ministerialne, a kraj miodem i mlekiem popłynąłby;-)))
Ale w zdecydowanej większości - ty Wy - kochani Dyrektorzy, Nauczyciele i  - przepraszam za odwagę... - Panie Dyrektorki i Nauczycielki - rację posiadacie.
:-)))
bogda320-11-2004 16:50:55   [#22]

 Miło mi było uczestniczyć w tej dyskusji.

 Pozdrawiam Jana z T.

Jan z T20-11-2004 17:05:26   [#23]

Odwzajemniam swoje

:-)))
Gusia20-11-2004 19:30:59   [#24]

Przepraszam, że tak długo się nie odzywałam, ale od wczoraj od 14 do dzisiaj do 18 nie miałam prądu w domu. Były tak wielkie zamiecie, że pozrywało linie energetyczne.

A wracając do tematu. Najbardziej boję zietego, że np. coś nie pójdzie w pracy tak jak trzeba i wtedy dzieko miało by cierpieć..?

Moja bratowa powiedziała, że to niezbyt mądry pomysł, ponieważ gyd tylko coś zmaluje zaraz się o tym dowiem, a tak sprawa by trochę ucichła do zebrania. :)

Chyba się z Wami zgodzę. Lepiej niech chodzi do szkoły z dzieciakami, z którymi od 3 lat chodzi do przedszkola.

Bardzo dziękuję za rady i uzmysłowienie mi jaką krzywdę mogłabym wyrzadzić dziecku, przepisując ją do szkoły w której uczę obecnie.

Dzięki :)

Vincia20-11-2004 21:04:52   [#25]

Gusiu,

skoro przeczuwasz krzywdę, to może rzeczywiście nie przepisuj. Ale tylko dlatego, że będzie to trudne właśnie dla Ciebie. Jestem nauczycielskim dzieckiem ze szkoły swojej mamy (była vice). Nie wspominam źle tamtych czasów. Czułam się ważna, często lepiej poinformowana (tak mi się wydawało, bo rodzice mówiąc przy mnie o n-lach używali inicjałów). Czasem jechałam na nazwisku, czasem przez nazwisko miałam pod górkę, gdy ktoś przenosił na mnie swoje żale do mamy - samo życie. Nie widzę w tym nic tragicznego, trzeba radzić sobie w różnych sytuacjach. Jedynym mankamentem, o którym pisała też Ewa z Rz. była niemożność popołudniowych zabaw pod blokiem. Musiałam wracać do domu w innej dzielnicy.

 Gdy mój syn poszedł do przedszkola przeżyłam coś o czym pisze Marek - nadmiar informacji o wyczynach swojej pociechy. Zadziwię Cię - nie pracowałam w tym przedszkolu, po prostu w swej nadgorliwości codziennie pytałam panie jak było. Gdy mój pierwszak przekroczył próg naszej szkoły wiedziałam już jak nie zwariować i dać jemu pożyć. Na zebrania chodził mąż. Z plusów miałam lekcje na tej samej zmianie, radość z przelotnych uśmiechów na korytarzu, obserwacji syna w grupie. I mnóstwo informacji o szkolnej rzeczywistości, których nie wyciągnęłabym pewnie od mojego mało wylewnego dziecka.

Teraz kiedy syn jest w gimnazjum, dojrzewa i czasem niepokoi, patrzy na szkołę krytycznie i szaro, chciałabym wiedzieć więcej o nim, jego kolegach, ale już nie mam okazji.

Mieć dziecko u siebie czy nie, też myślę, że nie ma jednej recepty. Może miernikiem jest to jak "czujemy" inne dzieci nauczycielskie, jak  zmieniają nam się przez to kontakty z ich rodzicami. Bo jeśli nie za bardzo, to pewnie ten sam sygnał damy nauczycielom naszego dziecka.

Magosia21-11-2004 11:16:18   [#26]

Gusia

dopiero teraz , bo nie mialam prądu, ale wątek bardzo dla mnie ważny.

Jestem jak wielu tutaj nauczycielskim dzieckiem. Mało tego - mama była moją wychowawczynią, przez caly okres szkoły podstawowej- osiem lat! Nie powiem ,że  było źle- ale bolało podejrzenie,że znam wcześniej klasowki (a nie znałam ), przeszkadzało, że o dwójce z rosyjskiego mama wiedziała wcześniej niż ja, że jak coś nie tak w klasie - to komentarz niektórych nauczycieli: i ty Małgosiu??

Mama chyba dla asekuracji wymagała dwa razy więcej i ten lęk przed niesprostaniem wymaganiom mamy długo we mnie tkwił (tkwi?)

Lata później - moj syn chodził do szkoły, którą kierowałam, przez 9 lat - podstawowka i gimnazjum. Czasem trochę mu dokuczano- bo mama ci załatwi, bo synkowi dyrektorki lżej. We mnie też lęk, czy go nie faworyzują, czy oceny zasłużone. Nie bylo źle - ale teraz kiedy poszedł do liceum , wolę być dla niego tylko mamą, nie i panią dyrektor.

Ale obie te sytuacje mają wspólny mianownik - i ja i syn chodziliśmy do jedynej tego typu szkoły w miejscowości zamieszkania. Decyzja rozdzielenia z rodzicem to decyzja oderwania od środowiska . A to uważam za złe rozwiązanie.

Plusu , o ktorych Malgoś są niekwestionowane. Można by jeszcze długo - temat rzeka i osobisty dla mnie bardzo.

Zola21-11-2004 15:19:57   [#27]
plusy podane przez Małgosię skłaniają, żeby dziecko było w naszej szkole, ale to o czym pisze Marek też jest często spotykane, ja doświadczyłam jednego i drugiego, było ciężko dziecko  i mnie, ale mam też powody do radości i wspomnień, wspłólne biwaki, taniec z synem na studniówce, i dobry z nim kontakt
był czas że syn nie mógł dogadać z ojcem, szło prawie na noże, taki głupi wiek buntu, przez jakiś czas omijali się i nie rozmawiali ze sobą, co było dobre bo jak zaczynali rozmawiać to krzyczeli
raz się zdarzyło, że mąż trafił do klasy syna na zastępstwo i mój zapalczywy syn stwierdził, że nareszcie miał lekcje ciekawą, świetną merytorycznie i powiedział, że lekcje mógłby mieć z tatą ale klasówki raczej ze swoim nauczycielem , ten fakt pozwolił na przełamanie lodów a nasze dziecko doceniło ciężką pracę belfra
IlDa21-11-2004 20:08:05   [#28]

czy ktoś jeszcze miał w rodzinie tylu belfrów

Moja mama - nauczycielka, dyrektor
mój tata - nauczyciel, dyrektor
mama mnie uczyła, tata pracował w innej szkole
teściowa - też nauczycielka
jej córka była panią od przedszkolaków
męża bratowa też nauczycielka
moja siostra była nauczycielką, ale zmieniła zawód z uwagi na zmianę miejsca zamieszkania
mój mąż uczy w studium policealnym - to dodatkowa praca

moje dzieci chodzą do tej szkoły, w której uczę

do naszej szkoły chodzą jeszcze dwie dziewczynki - dzieci nauczycielskie - córki dwóch koleżanek

refleksje
oboje mają bardzo dobre wyniki
córka nie sprawia problemów,  uczestniczy w czym tylko może
synowi zdarza się powygłupiać na lekcji z kumplami........

ALE GENERALNIE JESTEM ZADOWOLONA, z tych powodów , o których pisze Małgoś
Magosia21-11-2004 21:22:25   [#29]

Cóż, chyba Cię przebiję...

jak mawia mój syn, (to częto cytowana anegdotka):

babcia nauczycielka, ciocia-babcia nauczycielka,mama nauczycielka, trzy ciocie (siostry mamy -czyli moje)nauczycielki, kuzynka nauczycielka, wujek nauczyciel, do zawodu przygotowuje się kolejna kuzynka nauczycielka. Reszta rodziny normalna ;-)

Acha, każde z nas ma inną specjalność, moglibyśmy szkołę rodzinną otworzyć, ja oczywiście w roli szefa - i tego by już moja rodzina nie zdzierżyła. ;-), więc nie otwieramy.

 Jako dziecko nauczycielskie stwierdzam, że to się musi odcisnąć, nazywam to skazaniem genetycznym ;-)

annah21-11-2004 22:07:09   [#30]

mój syn chodzi do klasy gdzie jest połowa rodziców nauczycieli i 6 dzieci nauczycieli z tej szkoły

cieszę się bardzo, że syn nie chodzi do mojej szkoły... choć jeszcze wszytko przed nim, bo dopiero podstawówkę kończy, a ja uczę w średniej

współczuję tej 6: mamusie potrafią robić awantury innym dzieciom, bo np popchnęły Michasia czy Olę na korytarzu, mamusie nie chodzą na wywiadówki, więc dzieci nie wiedzą co rodzice, czyli my, planują np na Dzień Chłopaka (byłam w 3 klasowej tej klasy i najtrudniej "ściągało" mi się pieniądze od tych mam) i jak widzą szkołę - niestety nasz punkt widzenia jest inny niż tej 6 - gdy poruszalismy kiedyś problem jednego z nauczycieli z tej szkoły, na specjalnym zebraniu, jedna z pań machnęła ręką i powiedziała, że ten pan jest tylko taki straszny, ale nikomu jeszcze krzywdy nie zrobił, więc o co tyle krzyku? hm... no cóż, ich dzieci nie przeżywały stresów i całą 6 jest rewelacyjna z muzyki ;) a cała reszta ma problemy ze słuchem ;)

współczuję też dzieciom, bo gdy dostają dobrą ocenę, nawet dobrze przygotowane, to słyszę czasem od syna i jego kolegów: no co Ty? nie wiesz jak jest? (i tutaj usmiechają się porozumiewawczo)

ta 6 odstaje od klasy i jest to bardzo widoczne, może z powodu specyficznych mam ;)

Małgoś21-11-2004 22:18:28   [#31]

annah

..ale póki co ..dzieciom wiedzie się nieźle ;-)

z matkami jest tylko problem..

a matki to ..my ;-)

Zola21-11-2004 22:19:04   [#32]
myślę że to jest zawsze z powodu specyficznych mam, ja czasami uczę nauczycielskie dzieci i mam nadzieje, że udaje mi się ich nie wyróżniac w żaden sposób, ale mieliśmy jedną taką mamę, która zawsze chciała wiedzieć czy dziecko będzie pytane i najlepiej z czego, czy będzie klasóka, sparwdzian, chodziała i informowała , ze dziś jej dziecko nie jest przygotowane i żeby nie pytac, wciąż stawiała nauczycieli w niezręcznej sytuacji, ciężko byo im przez  lata
annah21-11-2004 22:27:51   [#33]

dzieciom wiedzie się nieźle... no tak, świadectwa mają niezłe, ale...

jak jedno z nich zachorowało, to nikt do niego nie chciał pójść z zeszytami, nawet inne dziecko z tej 6

Botka21-11-2004 22:40:28   [#34]

Moje dzieci zawsze chodziły do szkół, w których uczyłam. Była to konieczność ze względu na ich bezpieczeństwo. Córka najstarsza po szkole podstawowej wyruszyła na podbój "Bronka", bo już miała dość szykanowania ze strony koleżanek, natomiast młodsi doskonale radzili sobie z sytuacją.

Najśmieszniej było kiedy na zastępstwie syn zwrócił się do mnie Proszę Pani..., a cała klasa warknęła wręcz na niego - jak ty się do swojej mamy zwracasz! Do tej pory wspominamy takie i inne podobne sytuacje. Zawsze pierwsza wiedziałam o wszystkich grzechach moich dzieci i czasem uważałam, że to zwykła nadgorliwość, a czasem złośliwość grona była przyczyną skarg. Inni tak nie mieli - chodzi o dzieci nienauczycielskie.

Adaa21-11-2004 22:43:15   [#35]

Uczyłam swoją starszą córkę w szkole podstawowej..zawsze zwracała się do mnie mamo... i cierpiala podwójnie...raz,że nauczyciel w jej klasie (matka dyrka)..sprawdzali jej zeszyty wyjatkowo dokladnie i często, dwa,że koledzy za nic nie mogli pojąc,że nie moze podwędzic mi sprawdzianów z mojego przedmiotu;-)
Miala tez chwile radości...uwielbiala wpadac do klasy i drzec pyska.."mama(niech będzie,że mama;-) jest chora!!..tydzień posiedzi w domu!:-)))
I ja mialam chwile radosci, kiedy nauczyciele w pokoju nauczycielskim,niczym transparentem wymachiwali kartkowką córki,chwaląć dziecię za niekonwencjonalne rozumienie problemu sprawiedliwości .."był wyjatkowo mądry i sprawiedliwy, dzieląc dziecko na pół"...nie wspomnę juz o..."Nie wiem kim chcę byc w przyszłości, wiem natomiast,kim nie chcę, ale nie napisze tego bo mama by mnie zatłukła.Własciwie to wiem, ale tez nie napiszę, bo skończyłoby się to dla mnie jeszcze gorzej ."....;-)

Uczę teraz młodszą...i historia lubi się powtarzać:-))

irola21-11-2004 22:49:03   [#36]

Moje dzieci uczyły się w mojej szkole. Były jej uczniami zanim wygrałam konkurs ma dyrektora. Nigdy się nie skarżyły. Uczyły się dobrze ale nigdy nie były w czołówce. Przychodziły do mnie tylko w wyjątkowych sytuacjach. Ja unikałam zebrań z rodzicami, bo gdy poszłam na jedno czułam się bardzo niezręcznie i widziałam jakim problemem jestem zarówno dla rodziców jak i wychowawczyni.

Po wyjściu z podstawówki moje dzieci dostały skrzydeł. Córka skończyła gimnazjum ze średnią 5,6. Na moje pytanie dlaczego w podstawówce była średniakiem powiedziała, że musiała, bo gdy tylko zaczynała dostawać bardzo dobre oceny słyszała od rówieśników, że to dzięki mojej pozycji w szkole.

aga230721-11-2004 22:57:58   [#37]

adaa

masz co wspominać. Moje dziewczyny także nie będą nauczycielkami, już to wiem.
Gusia21-11-2004 23:17:10   [#38]

Kurcze, fajowo, teraz to już nic nie wiem.

Małgoś21-11-2004 23:26:41   [#39]

Gusiu

bo my Ci nie powiemy: rób tak albo tak i już :-)

są blaski i cienie

Ty znasz najlepiej swoje dziecię, znasz też ...siebie oraz ludzi, którzy pracują w tej szkole

Musisz sobie sama odpowedzieć na wiele pytań np. Czy Ty dasz radę być jednoczesnie normalną mamą (jak w domu) i obiektywnym pracownikiem; czy Twoje koleżanki i koledzy z pracy nie zadręczą dziecka i Ciebie i czy dziecko będzie cierpieć z powodu pomówień, podejrzeń i przytyków, czy raczej będzie dumne, ze jest ...Twoje

jeśli nie zdecydujesz się na 100% , to zawsze możesz ...spróbować tak czy siak i potem zmienić decyzję ;-)

Marek Pleśniar22-11-2004 00:11:13   [#40]

a ja powiem!!

rób tak albo tak:-))

Małgoś22-11-2004 00:14:03   [#41]

:-)

zapomniałeś o ..."i już!"
Marek Pleśniar22-11-2004 00:22:12   [#42]
ijuż;-)
Gusia22-11-2004 14:21:56   [#43]

dziękuję bardzo Marku :)

 

Wiecie czego sie boję najbardziej, moja Niunia to niezły kombinator (zawsze słyszę jakie to dzieci nauczycielskie są dobre, spokojne, bardzo dobrze się uczą...). Zastanawiam się czy to ja nie powinnam zmienić zawodu hehehe.

Nie wiem czy by mnie nie było wstyd i czy Niunia nie wykorzystywałaby swojej pozycji...

Spayk22-11-2004 15:29:16   [#44]

Jestem dzieckiem nauczycieli, którzy mnie uczyli. Kiedyś (jako uczeń ) uważałem to za problem, potem mi przeszło. Na zaczepki odpowiadałem "Nie moja wina że twój rodzic nie jest nauczycielem, mógł się więcej uczyć." Zawsze  skutkowało.

Niedawno mój starszy syn skończył edukacje w szkole w której pracuję, uczyłem go (nie było wyboru). Problem formy zwracania się do nauczyciela rozwiązaliśmy następująco - unikał formy bezpośredniej, nie mówił ani "proszę pana i nie mówił tatusiu"

Pełna informacja o naszym dziecku nie powinna szkodzić, to od nas zależy jak ją wykorzystamy. Niedługo będę uczył młodszego.

W naszej szkole jest 'stado"  dzieci nauczycielskich. Nikt z koleżanek i kolegów nie narzeka że wysłał dzieci do szkoły w której pracuje. Dzieci może troszkę :(. Z każdego dziecka w szkole inne się "zaśmieją" z jakiegoś powodu to że jest dzieckiem nauczyciela jest powodem dobrym jak każdy. Przetrwają to bez szkody na psychice. Odrobina stresu jest 'uodparniająca' dzieciakom nie zaszkodzi.

Zola22-11-2004 16:33:24   [#45]
a ja powiem za Sokratesem, którego pewien młodzieniec zapytał, czy dobrze jest się ożenić "Synu cokolwiek zrobisz, zrobisz źle"  ;-)))
Ewa Karwat23-11-2004 14:44:20   [#46]
Troje moich dzieci skończyło już szkołę, w której pracuję. Dwoje uczy się w dalszym ciągu. Ponieważ jest to większa szkoła, nigdy nie byłam zmuszona uczyć żadnego z nich. Ani one tego nie chciały, ani ja. Są oczywiście plusy, bo mam nad nimi kontrolę, często przeglądam dzienniki z ich ocenami. Na początku miałam jednak problemy z koleżankami, gdyż czuły się w obowiązku informować mnie o wszystkim przy wszystkich. Nawet o drobiazgach. Teraz to się zmieniło i wszystko jest w porządku. Moje dzieci lubią szkołę, nie wykorzystują faktu, że tu pracuję.

UWAGA!
Nie jesteś zalogowany!
Zanim napiszesz odpowiedź w tym wątku, zaloguj się!
Dopiero wtedy będziesz mógł/mogła wysłać wprowadzony komentarz na forum.
Jeśli nie masz jeszcze założonego konta na forum, załóż je.
Logowanie i/lub zakładanie konta.

strony: [ 1 ]