Forum OSKKO - wątek

TEMAT: Dyrektor
strony: [ 1 ][ 2 ][ 3 ]
beera21-10-2004 15:17:27   [#51]

a ktory to twoj cytat?

hę?
AnJa21-10-2004 15:24:01   [#52]

No wiesz????!!!!

Post 32:-)

Ale się rozczarowałem :(-  Bo myslałem, że mnie się na pamięć uczycie:-)
beera21-10-2004 15:31:34   [#53]

!!!!!!!!

nie dość, że cytat, to jeszcze przecież podpisany, że Twój

wstyd mi ;-)))

hm...

Magosia21-10-2004 19:40:58   [#54]

#47

Marku to chyba nie z tego wątku?

Oj, nieładnie błędy komunikacyjne ;-)

Do rzeczy w tym wątku:

Tak sobie czytam i myślę: czemu tyle emocji? Agresji też? Pouczania? Czyżby Doris jakiś wrażliwy punkt poruszyła?

Cóż dorzucę i swoją kolejną radę: też kiedyś miałam komuś coś za złe, też mnie wkurzała niekompetencja. No to się wzięłam i zostałam . I jestem. Ciekawe, kto na mnie psioczy;-))

Marek Pleśniar21-10-2004 20:21:10   [#55]

no o przedszkolakach to nie tu;-)

a może.. ;-)))

Jolanta Szuchta21-10-2004 21:16:21   [#56]

I w ten sposób

Szef wyciszyl dyskusje.;-)
Magosia21-10-2004 22:04:45   [#57]

Profesjonalista

wiadomo;-) Cenię szefa za klasę :-) Teraz to tylko zabawki zabierać i na swoje podwórko...

"podstawówkowce" co za neologizm :-))

to ci od gimnazjum to:gimnaz-listkowce ???

Dalej nawet nie próbuję :-(

Doris21-10-2004 22:09:34   [#58]

Podziękowania

Dzięki za dyskusję. Wyjaśnię tylko ,że nie zamierzam nikogo wykopywać (2 lata temu jak zbierane były podpisy pod wotum nieufnosci nie podpisałem się ). Poczekam (góra 5 lat), aż  były dyrektor pójdzie na zasłużony odpoczynek. Myślę,że moja szkoła będzie do tego czasu istnieć.

Pozdrawiam wszystkich, w forum jestem od niedawna i nie znam się jeszcze na tutejszych zwyczajach i żartach.

Małgorzata Piluch21-10-2004 22:41:17   [#59]

Drogi kolego, Doris!

Powiedz, jakiej jesteś płci? A nie mówiłam, że te wszystkie "Nicki" to zmyła? Pisaliśmy do kobiety, a to facet. Ale heca!Dobry pomysł z tym odczekaniem, naprawdę! Pewnie się nieźle ubawiłeś?

Romanie G.! Cieszę się, że doceniłeś mój tekst o klientach. Dostaję wysypki na te wszystkie określenia. Kto je wymyśla? Może Wy wiecie? Potrzebny byłby kolejny wątek na temat nowomowy. Ile razy można to samo przerabiać? Czy nie poddajemy się zbyt łatwo? Ktoś opracowuje jakieś teorie, teoretycznie wdraża, nikt nic nie rozumie, wszyscy akceptują i leci, a po drodze gubią się sprawy najistoniejsze.

Amrek! Moim uczniom zawsze mówię, że nie zamierzam im podpowiadać, co mają myśleć, tylko jak mają myśleć.

I tak uważam, że jesteście wspaniali!

Nionka21-10-2004 23:01:03   [#60]
Ale poprzednio Doris użył/użyła rodzaju żeńskiego! Czy jest kobietą, czy mężczyzną? Śledztwo trwa... ;) Pozdrowionka!
zgredek21-10-2004 23:29:43   [#61]
Doris powinna być kobietą

to fredi ją na mężczyznę przerobił;-)
Gaba22-10-2004 03:31:02   [#62]

Kopernik

...była kobietą!
Małgorzata Piluch22-10-2004 08:55:50   [#63]

Jeszcze fajniej!

"Dwa lata temu....nie podpisałem się?" No to chyba ja się nie znam na rodzajach w języku polskim! Doris przerobił/ła się sam/sama. I, co to znaczy, że Fredi ją na kobietę przerobił? Tylko mi nie mówcie, że Fredi to też kobieta, bo dojdę do wniosku, że w szkole jest gorzej niż myślałam i powoli wszyscy zaczniemy odchodzić od zmysłów. Fredi, jeśli potrafisz przerabiać ludzi to ja chętnie - tak chciałabym być mężczyzną! Powodzenia w śledztwie!

Jolanta Szuchta22-10-2004 09:18:30   [#64]

Zaraz przypomina mi się

ostatnia scena z"Seksmisji" gdzie Stur mowi do Michnikowskiego..."A ty draniu co? c....... sobie przyprawiasz.?" pewnie dokładnie słow nie pamiętam ale to tak chyba bylo.;-)))))
Marek Pleśniar22-10-2004 09:36:18   [#65]

fredi zrobisz karierę;-)

też bym chciał być (no tym mężczyzną prawdziwym;-)
Botka22-10-2004 18:19:01   [#66]

Bez względu na to czy Doris to kobieta czy mężczyzna powinna/powinien zmienić placówkę, a nie dokopywać dyrektorowi i jeszcze chować się za plecami Doris na fotmu, czyli stroić się w "cudze piórka".

Botka22-10-2004 18:20:05   [#67]

błąd

"na forum"- przepraszam
Małgorzata Piluch22-10-2004 23:09:09   [#68]

Doris, nie wygłupiaj się!

Powiedz nam, czy jesteś kobietą? Nie jest hańbą przyznanie się do swojej płci, zwłaszcza że się jej nie wybiera! Nie dręcz kolegów/ koleżanek, w tym mnie, co by nie powiedzieć, po fachu! Bądź przyjacielem/ółką! No, po prostu - bądź człowiekiem i uświadom nas!
Adaa22-10-2004 23:14:41   [#69]

Małgosiu..hm..płeć

a jaki to ma wpływ na poglądy?

Aha..i fajnie to brzmi..bądź człowiekiem i powiedz, czy jestes kobietą, czy mężczyzną:-)))

fredi23-10-2004 09:38:49   [#70]
charakterek ma jak kobieta........( patrz zgredek)
Doris23-10-2004 12:39:07   [#71]

Płeć

Jestem kobietą.
zgredek23-10-2004 12:48:48   [#72]
fredi - po raz pierwszy Cię nie rozumiem

i przetłumaczyć nie potrafię:-(
S Wlazło23-10-2004 20:30:11   [#73]
Rozwiązanie problemu: dyrektor-my, w relacji pewnej opozycji, czy nawet konfliktu przedstawianego w tym wątku -  widzę następująco: jest pewien problem do rozwiązania, ważne zadanie do wykonania. wszyscy, jako tworzący szkołę zespół zastanawiamy, co kzażdy z nas może zrobić najlepiej w tym względzie. Im więcej dyrektor będzie tylko wspomagał, tworzył warunki do kreatywnego rozwiązywania  problemów przez nauczcyieli - tym szkoła będzie lepsza. a o to chyba przede wszystkim chodzi? Nieprawdaż? Uczeń - to jeden z podmiotów klienta zbiorowego szkoły - którym są oczekiwania lokalnej społeczności w odniesieniu do naszej placówki. Nie lekceważmy tych oczekiwań, stwierdzając, że uczniowie to tylko dzieci. Czyżby bez rozumu? Od zawsze pedagogika mówiła o podmiotowym traktowaniui ucznia, w języku TQM, może nam nie odpowiadać ten język, ale tak mówi dziś cały świat,to własnie relacja z klientem, czyli poważanie osób, na rzecz których pracujemy.
Adaa23-10-2004 21:17:26   [#74]

Panie Stefanie

Podziwiam Pana za Pańskie poglądy, za naświetlanie zadań jakie stoją/powinny stać przed polską szkołą. Jestem mamą fantastycznej dziesięcioletniej dziewczynki...jakże bardzo chciałabym aby nie zmarnowano jej predyspozycji...ale...jestem tez mamą siedemnastoletniej, co kaze mi w to watpić..czemu?..słucham rozmów nastolatków..i..:

-"kiedy chcemy aby nie było sprawdzianu,to kupujemy nauczycielowi pół litra-skutkuje"
-"pani od..xxx..jest fajna..mówi,że Pani yyy powinnismy kupic na imieniny depilator"
-"kolega Jacka mial kiblować, ale ojciec zaplacil dyrowi ile trzeba i zdał"
-"wychowawczyni powiedziala,że jak tych dwóch "socjalnych" nie zaplaci ubezpieczenia..to cała klasa bedzie nieubezpieczona..i guzik z wycieczek!!"
-"Kaśka ma fajna polonistkę..ma cukrzycę..kaze zapisac temat..i zasypia..budzimy ją tuz przed dzwonkiem"
-wuefista Marty mówi,że jak ma taką grubą d...to niech lepiej załatwi sobie zwolnienie lekarskie...i wszyscy bedą zadowoleni"
- i..wiele wiele innych...

Od zawsze pedagogika mówiła o podmiotowym traktowaniui ucznia, w języku TQM, może nam nie odpowiadać ten język, ale tak mówi dziś cały świat,to własnie relacja z klientem, czyli poważanie osób, na rzecz których pracujemy.

niech sie stanie...jestem mamą fantastycznej dziesiecioletniej dziewczynki.....

S Wlazło23-10-2004 21:36:28   [#75]
Mogę Ci adao odpowiedzieć tylko w aspektach posłannictwa naszego zawodu - mamy walczyć o dobro i mądre działanie. Nawet, jeśli są wśród nas czarne owce. O tym, że są czarne- wiedzą wszyscy. Prędzej czy później przestaną spokojnie spać. Pozdrawiam Cię serdecznie. Nie wątp.
Małgoś23-10-2004 21:41:41   [#76]

każdy ma swój ...kawałek podłogi :-)

o który trzeba dbać, żeby lśnił

a mimo wszechogarniającego pesymizmu z powodu bylejakości, warto wierzyć, ze tych z posłannictwem jest ..więcej - tylko, że o nich mniej sie mówi

amrek23-10-2004 21:44:29   [#77]

do swlazlo...:)

Nie lekceważmy tych oczekiwań, stwierdzając, że uczniowie to tylko dzieci.

A dlaczego, jak się stwierdza, że dzieci to  - "tylko" i jak dzieci - to znaczy, że się lekceważy oczekiwania?

Adaa23-10-2004 21:46:49   [#78]

kazdy ma swój kawałek podlogi...

nie mówcie mi więc co mam robić:-)

warto wierzyć..tak...na wierze zbudowana jest rzeczywistośc
ale rzeczywistośc nie buduje wiary:-)

Dziekują, Panie Stefanie

amrek23-10-2004 23:57:36   [#79]

chyba coraz mniej rozumiem, czym jest...

posłannictwo wobec klienta :-(. Cudacznie brzmi taka zbitka. Jak ktoś nie klient, to można bez posłannictwa? 

Czy koniecznie dzieci trzeba nazwać klientami i dopiero wtedy mieć do czynienia z relacją z klientem, czyli poważaniem osób, na rzecz których pracujemy?

czy ktoś mi to wytłumaczy:-(?

Botka24-10-2004 00:14:33   [#80]

do swlazlo

Kiedy porównuję wypowiedzi w tym poscie do mojej szarej rzeczywistości szkolnej to czasem nabieram wiary, że właśnie te "czarne owce" mają najwięcej do powiedzenia w kwestii rządzenia, mimo że kompletnie się na tym nie znają. Są od wytykania cudzych błędów, braku tolerancji, stawiania siebie na świczniku i wyszydzania wszystkich wokół. Taki preceder trwa już dość długo i wcale nie widać finału, a śpią spokojnie i śnią komu by jeszcze dołożyć. Są jak wampiry. A uczeń? "Najlepiej uczyć w pustej szkole"- to motto ich działania.
fredi24-10-2004 10:52:42   [#81]

Zgredek

i wten sposób oficjalnie potwierdzono, jak doskonale się rozumiemy.

Tylko raz było inaczej.

amrek24-10-2004 12:41:18   [#82]

nikt...

nie chce wytłumaczyć...Nie wiem, dlaczego.

Posłannictwo wobec klienta przywołuje na myśl hasło siatki sprzedaży bezpośredniej. Czy nauczyciel to dystrybutor w świetle najnowszych teorii zarządzania?

fredi24-10-2004 13:50:47   [#83]
jak dziecko wchodzi do sklepu to jest klientem
amrek24-10-2004 17:01:47   [#84]

fredi, pozwól, że...

się zgodzę;). Jak wchodzi do sklepu - jest klientem. Kiedy wchodzi do fryzjera - też nim jest. Ale płaci - rodzic...W szkole ponoć dziecko też klient, tja, chyba nawet bardziej niż w sklepie, dlatego, że inaczej niż w sklepie - w szkole i po ukończeniu szkoły dziecko samo płaci za ewentualne błędy usługodawcy. Tu się zgodzę...A co do reszty...Dziecko klient wydaje się nadmuchaną fikcją...

Bycie klientem zakłada dobrowolność i wybór. Nie istnieje ustawowy obowiązek wchodzenia do sklepu ani do fryzjera. Istnieje natomiast ustawowy obowiązek szkolny. Nie istnieje też ustawowy obowiązek wybierania koniecznie tego misia, którego jako specjalista poleca dziecku najgoręcej sprzedawca. W przypadku rodziców respektujących prawa dziecka, to dziecko wybierze, którego misia spośród misiów chce. Dlatego w tym przypadku spokojnie zgadzam się, że dziecko jest klientem.

Natomiast w szkole dziecko nie ma wpływu na wybór podstawowych elementów oferty: nie współdecyduje o programie nauczania, nie współdecyduje o wyborze metod dydaktycznych i wychowawczych, nie decyduje o wyborze podręczników, nie ma prawa wyboru usługodawcy, bo nauczyciela przydziela mu plan lekcji. W lubuskiem znam jedną szkołę średnią, która praktykuje wybór nauczyciela przez ucznia, lecz zgodzisz się, fredi, że to raczej utopijny pomysł w podstawówce ani nie stosowany powszechnie w szkołach ponadpodstawowych obyczaj? W przypadku szkół samorządowych dziecko nie decyduje ani nie współdecyduje nawet o wyborze szkoły. W szkole w najlepszym przypadku dziecko to podmiot działań, w najgorszym przedmiot działań, ale wydaje się, że jego prawa jako klienta są fikcją...Po co ją pielęgnować?

A ci, którzy wołają o szkołę, która wychowuje, powołują się na prawa wobec dziecka jako klienta, fredi? Czy fakt, że Ty, czy ja jesteśmy klientami firmy ubezpieczeniowej, banku, marketu, szewca, krawca, fryzjera, wydawnictwa znaczy, że tym samym dajemy usługodawcy prawo, by nas wychowywał albo wtrącał się w nasze życie osobiste?

Jakie korzyści daje nazywanie dziecka klientem, w dodatku na wyrost? Klient bez prawa wyboru oferty, klient bez prawa do reklamacji, klient bez prawa odrzucenia oferty... Co to za klient, fredi? Dziwny co najmniej...Jak nie kupi pan ode mnie lodówki, to wpiszę panu uwagę do dzienniczka klienta i obniżę stopień ze sprawowania klienta?

RomanG24-10-2004 17:19:34   [#85]
Amrek, czy możesz pisać czcionką normalnej wielkości?

Czytam, bo ciekawie ujęłaś zagadnienie, czytam, ale ...mruczę sobie na tę czcionkę pod nosem ;-)
Gaba24-10-2004 17:26:03   [#86]

w sprawie słowa

Amrek, też nie przepadam za tym terminem - ale klient, ty kliencie, klient mi się napatoczył, patrz - co za klient (=klarnet, czasem nawet bosy).

 

Jest to jednak termin zarządzeniowy, w literaturze tak nazywa się biorców usług.

Często (przepraszam, jeżeli za często powtarzam) robiłam dobre - twarde zarządzanie, bez sentymentów do oświaty. Techniczne. Zrobiłam to absolutnie świadomie, by nie było - żadnych tam.

I powiedziała raz babeczka - Małgosia z Wieliczki potwierdzi - że niczym nie różni się dobra firma szewska (fryzjerska, piekarska) od szkoły. By przestać dzielić zarządzanie na zarządzanie i zarządzanie szkołą.

Ujęła mnie tym podejściem - dobra fryzjerka nie pozwoli sobie na kit usługowy...

 

Czym się różni z perspektywy zarządzeniowej szkoła od piekarni i fryzjera - tym, że nie przynosi zysków (jest non-profit), świadczącą usługi (tak jak fryzjer!!!), ale skutki działania ma w dalekiej przyszłości.

Nie lubię nadal klienta - widzę dziecko, rodzica, nauczyciela akademickiego, naszego sąsiada, któremu uporczywie palą moje dzieciaki w bramie (to jest najprawdziwszy nasz forumowy Rycho) czyli

 środowisko mojej szkoły - muszę liczyć się z prawami rynku, muszę szanować mądrość fachowców, choć akurat wolę moją panią od zarządzania niż niektóre publikacje zarządeniowców oświatowych...

jest rynek?

jest podaż...

jest produkt... -usługa

jest klient - a tacy wrażliwcy powiedzą - moje dzieci, moi rodzice, moja szkoła - wiesz, to jest fajne!

Adaa24-10-2004 17:27:26   [#87]

jak masz myszkę z przewijaniem..

to ctrl ..pokręcisz , w którą stronę Ci odpowiada i powiększasz sobie czcionkę..a Amrek pozostanie charakterystyczny:-))

amrek25-10-2004 01:13:36   [#88]

gabo:-), Romanie:-)...

przeczytałam...odpowiem jutro:-) Śnijcie pięknie.

Dobranoc

amrek25-10-2004 08:30:15   [#89]

miło mi, że mnie czytasz, Romanie...:-)

co do czcionki jednak, to zaczynam się do mojego zielonego, nienormalnego;) malucha przywiązywać powoli. Jeśli zatem nie byłoby nadto kłopotliwym dla Ciebie zastosować męskie komputerowe sztuczki magiczki, żeby powiększyć tekst, byłabym wdzięczna:-)

Pozdrawiam

RomanG25-10-2004 08:46:53   [#90]
Kurczę, zielony ok, ale ta wielkość... ;-)
amrek25-10-2004 09:00:15   [#91]

gabo:-), trudno się oprzeć urokowi...

tak czule wyłożonej teorii zarządzania;-):) Czuła (w każdym sensie) jakość nie wydaje się widzeniem, z którym należałoby się spierać.

Widzisz, nie mam ostatecznie ułożonej opinii w sprawie, o której piszesz, dlatego dziękuję, że zechciałaś się odezwać.

Nie jestem pewna, czy to kwestia słowa tylko...Rzeczywiście, jeśli pojmować klienta wąsko jako biorcę usług, to dziecko jest klientem, choć chce się pisnąć buntowiczo, że to MBB, czyli Mocno Bierny Biorca;-).

Mnie zastanawia jednak, gabo, ciemna strona tej szkolnej relacji klient - usługodawca. Jasną niewątpliwie może być - choć nie zawsze pewnie jest, bo to zależy od człowieka zarządzającego szkołą -  rzetelna jakość usługi. Natomiast nie wiem, może wnioskuję niesłusznie - relacja klient - firma skutkuje bezpośrednio zmorą, na którą chyba większość pracowników oświaty fuka, a mianowicie - potworniejącą z dnia na dzień sprawozdawczością. Sprawozdawczość, która sprawia, że szkoła staje się wytwórnią papieru - łagodnie mówiąc - nie służy szkole jako instytucji wychowującej czy uczącej, a nade wszystko nie służy ani dziecku, ani dziecku klientowi;). Odbiera mu czas...w którym nauczyciel mógłby dla niego i z nim coś fajnego zrobić.

Im bardziej osobisty kontakt, tym mniej papierków. Kochankowie nie księgują pocałunków, wiedźma nie potrzebuje instrukcji obsługi miotły, żeby lecieć na sabat, pani domu nie pisze konspektu kolacji, przyjaciele nie mierzą jakości spotkań itd, itd.

Dlatego nie wiem, czy wątpliwość dotyczy słowa jedynie, czy raczej bezpośrednich, nieciekawych skutków używania słowa klient - gór celulozy, przez które z nosem przy ziemi brnie dyrektor i w których nauczyciel zamienia się w skrybę oraz zanikania pod pagórami papierów intymniejszej relacji niż klient - usługodawca, bez której nie sposób wyobrazić sobie wychowania...

Janusz Pawłowski25-10-2004 10:28:23   [#92]

Zmiana wielkości czcionki za pomocą pokrętła myszy jest istotnie rzeczą niezwykle prostą - fajna zabawa.
Niestety przy tej okazji zmienia się układ strony - to co było w jakimś miejscu ekranu pojawia się w innym, lub całkiem z niego znika - i trzeba szukać miejsca, które chciało się przeczytać, co bywa uciążliwe.

Oczywiście kobieta ma prawo oczekiwać, że mężczyzna nie będzie ustawał w podejmowaniu rozmaitych trudów zmierzających do zrozumienia tego, co obiekt jego fascynacji ma mu do powiedzienia.
Sądzę, że właśnie to oczekiwanie, wobec małości męskiego charakteru, powoduje tak częste wyrzuty: "Przecież ty mnie w ogóle nie słuchasz!"

Powiem tak, Amrek - fajnie byłoby Cię czasem poczytać. ;-)))

amrek25-10-2004 10:44:18   [#93]

ok... panowie...przekonaliście mnie:-))

wyślę nienormalnego zielonego malucha na poszukiwanie kwiatu papuci;-),

Januszu, hahahah (sorry, Marku Pleśniarze, bo pewnie czeka mnie bura za to, że jestem hahatkiem, hm, hahatką właściwie, lecz tym razem daruj, lecz śmieję się naprawdę, a nie wydaję z siebie kropki i nawiasy...)

Romanie:-)

Janusz Pawłowski25-10-2004 11:38:25   [#94]
Śliczne dzięki, Amrek, za zrozumienie męskich niedoskonałości. ;-))
Vincia25-10-2004 14:32:38   [#95]

Amrek,

powiem za Januszem, że lubię Cię czytać i że już się martwiłam twoim niebytem, no i że przyszła pora na okularki, więc duża czcionka - jak najbardziej !
amrek25-10-2004 22:46:39   [#96]

;-)

Małgorzato :-), dziękuję. Zawsze milej człekowi, kiedy wie, że ktoś na niego czeka. Pozdrawiam...Agnieszka

Januszu:-), proszę...Nie ma sprawy. Zresztą ten krasnal z chlorofilem okazał się jak kaczka dziwaczka...też lubi piesze wycieczki;-)Hm, wiesz, Januszu, mi to się w ogóle zaczyna wydawać, że rozumienie męskich niedoskonałości bywa większą przyjemnością niż upiornie mozolne windowanie na cokół z napisem: zakaz opuszczania! po to, żeby  mężczyzna na wysokości nabrał przepisowej mocy, ech...I co dziwniejsze...kąski wnioski;-) wcale nie z wygodnictwa wynikają:-)

amrek25-10-2004 22:50:04   [#97]

biorca w papierku...

gaba pewnie zapracowana...a mnie dziecko klient w zwojach gmera. Podrzucę więc jeszcze parę wątpliwości. Nie traktuję ich jako rekonstrukcji rzeczywistości:-)..to tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś o fantazjowaniu burczał;-) To wątpliwości kogoś, kto nieprofesjonalnie patrzy na zarządzanie po prostu.Takie ot sobie - lustro...

Najpierw więc paradoks zarządzania firmą non profit. Podsumujmy: Polega na tym, że dążenie do zapewnienia jak najlepszej jakości daje w efekcie (ubocznym czy koniecznym?) fabrykę dokumentacji: planów, rozkładów, raportów, instrukcji, rozporządzeń, procedur, nakazów, zakazów. A to w wielu przypadkach paradoksalnie w szkole, inaczej niż w firmie zwyczajnej, obniża jakość usług, bo np odbiera czas nauczyciela dziecku klientowi i np daje możliwość osiagania wirtualnych sukcesów na zwojach papierzysk zamiast w rzeczywistości. Fikcja.

Nie wykorzysta tej ścieżki człowiek szlachetnego charakteru, ale nie wszyscy kryształowi...- Liczy się papier - odsapną jedni z ulgą;-), a drudzy...no właśnie...drudzy, ci pełni zapału, mówią to chyba z goryczą? Zbiurokratyzowanie edukacji zniechęca, biesi, frustruje...i co tam sobie jeszcze zechce kto prywatnego dopisać...i często wyszczerbia cieplejszą relację z dzieckiem. Dziecko klient mąci widzenie, czyni relację z nim obcowaniem pełnym zamętu... Czy nie? Zamęt nie sprzyja ustalaniu przejrzystych reguł...Kolejne źródło fikcji, chciejstw, niejasności...

Skutkiem biurkowacenia;-) szkoły jest też zanik samodzielności w podejmowaniu decyzji. - Czy to, co ja wymyśliłem, zgadza się ze wszystkimi procedurami? - zastanawia się skołowany edukator. W rojowisku druków i rękopisów porusza się po omacku. Miał uczyć, a studiuje dokumentację...Ale jak nie odrobi lekcji, to go może z nagła nowiutka ministerialna kukułka dziobnąć w podplecek. Niektórzy bezceremonialnie nazywają to: dałem d...

Ten biorca...W każdej transakcji pojawia się jednak motyw proporcjonalnego dawania też. Kupuję misia - płacę. Wykupuję ubezpieczenie - płacę...itd. Będąc biorcą - jestem też dawcą. Co daje i komu dziecko klient jako zapłatę? No bo w jego odczuciu - to wszystko darmocha...a nie wymiana. Fikcja, mętlik. Edukator musi, a dziecko klient niby też coś musi, brać musi, ale dawać - to już niekoniecznie. - Dopuszczający i tak fundną, więc po co się męczyć? A w pokoju nauczycielskim trwa modlitwa: - Żeby ten Fikutkowicz już wreszcie poszedł se do diabła...To dość powszechna, z tego, co wiem, i z różnych przyczyn wynikająca strategia. W  ogólności dałaby się ją nazwać zabawą w wypychanie ucznia;-)Następne całkiem żywo bijące źródełko fikcji.

Zarządzanie szkołą wedle wzorców ogólnych też jakieś takie problematyczne, choćby dlatego, że odpada tak ważna część modelowania firmy, jaką są pieniądze w zamian za pracę. W szkole - w przeciwieństwie do innych firm - rzeczywisty wysiłek nie skutkuje proporcjonalną premią. Nie nagradza się najlepszych, nie różnicuje się zarobków w zależności od jakości pracy. Pieniądze w szkole - to fikcja, czysta umowność. Obniża jakość usług w sposób naturalny, bo nadal - mimo mizerii w kieszeni - pracują dobrze tylko ci, którzy...no właśnie nie wiem, którzy:-), zwyczajnie porządni z zaciśniętymi zębami chyba? Część porządnych też nie wytrzymuje i tak odpływają ze szkoły zawodowcy...Tu miejsce na to posłannictwo;-)? Ale z kolei dobrze zarządzana firma to chyba nie szkółka misyjna? A o posłannictwie wobec klienta już było...Tak jakoś dziwnie mi do niego nie po drodze do szkoły. P...osła...nic...t(w)o;-)?

Fikcja jako podstawa edukacji?
No nie...zabija mi ćwieka to dziecko klient...

Pozdrawiam

Agnieszka

amrek26-10-2004 09:16:20   [#98]

Kilka kwiatków o poranku:

Rozmawiam z licealistką, skądinąd bystrą dziewczyną. - Nie interesuje mnie historia. Stawiam na oryginalność - patrzy z dumą. - Po co oglądać się za siebie i powielać stereotypy? - zdumiewa się ambitnie.
No tak, dla niej zdobywanie elementarnej wiedzy o przeszłości to zdziczałe wstecznictwo, naganne psychologicznie rezygnowanie z postępu w rozwoju, przejaw braku samodzielności myśli, kreatywności. Fakt, że często pewnie opiewa oryginalność, co to sobie liczy tysiąclecia, wyważa drzwi otwarte wieki temu, tylko o tym nie wie...- to drobiazg. Dowie się o tym może przy odrobinie szczęścia - na studiach. Ale będzie zdziwiona...Na razie sądzi, że historia to domena wariatów i pierników z ogona postępu...

W ubiegłym sezonie szkolno - sprawozdawczym przybiega do mnie w panice chłopak na dwa miesiące przed maturą. Klient z gatunku tych przepychanych zbiorowymi modłami grona chyba? W imię świetlanej statystyki szkoły...Kiedy próbuję się zorientować, co wie, okazuje się, że należałoby zacząć od wyjaśnienia sobie różnic między barokiem, Barbakanem i baronem. Rezygnuję z pomocy. Za późno na odrabianie zaległości z kilkunastoletniej edukacji. Fajnie jest wierzyć w cuda, ale żeby stale - to nie. Niezdrowo. Przepychanie człowieka jakby był zlewem, znowu dało w efekcie ucznia wypchanego - tyle w nim mniej więcej konkretnej wiedzy, ile mięsa w wypchanym trofeum myśliwskim. - Daj spokój, Agnieszka, jestem komputerowcem i idę na zarządzanie informacją - mówi rozbawiony widząc świeczki w oczach niedoszłej korepetytorki. - Jak mi poloniści stawiali przez lata dawali w prezencie dwójeczkę, to chyba wiedzieli, co robią? A ty się jakiegoś baroku czepiasz...

Pewien erudyta, wykładowca współczesnej historii Polski, osłupiał na ćwiczeniach na studiach zaocznych. Narybek bowiem oburzył się, że on każe im odróżniać kacet od KC. Konzentrationslager, Komitet Centralny...Panie doktorze, dajmy sobie siana, a co to za różnica - rechocze grupa tak przymilnie, jak wykwintnie. - Tego i tak już nikt nie pamięta. To, że jeśli mają tak kosmiczny bigos w głowie, nie są w stanie pojąć najprostszego artykułu politycznego w gazecie - to też pestka. Nic katedralny palant nie rozumie, no...ze współczesnej specjalizacji: - Mamy być dziennikarzami - plują się w przerwie. - A nie czytelnikami ani archiwistami...I to nie jest pojedynczy przypadek...raczej ponura norma na pierwszym roku studiów, na które nie obowiązują egzaminy wstępne...

Kto bywa w Internecie na czatach książkowych, ten wie, ilu łebków błaga, żeby napisać im rozprawkę, dla ilu poezja to gatunek potwora, który zamiast zębów używa metafory...Szukają w popłochu w wircie bryków...i sobie tak brykają później radośnie...lub chcą płacić kartą netowych banków za napisanie analizy...Szara realność...

Z drugiej strony tego bezmiaru ignorancji sytuuje się współczesne życie akademickie: uczoność polegająca na tworzeniu przypisów do przypisów, skrupulatne opisywanie łupieżu poznania podczas dzielenia włosa na czworo ex cathedra, a w życiu społecznym - eksperci, którzy nowoczesnej pani domu klarują, jak ma zgodnie z najświeższymi doniesieniami z laboratoriów usadzić na teflonie postmodernistyczne jajko....

A nad tym wszystkim kłapie armia segregatorów w szkole dziecka klienta...A na tyłach armii macha ręką nauczyciel usługodawca. Albo machnie ręką na wszystko, albo machnie przyjacielsko: - Poczekaj, mały, poczekaj, jak pani wypełni kwity, to może pogadamy...
Smutne to i straszne...To ja westchnę sobie do archaicznej edukacji w stylu domu Ireny i Jana Parandowskich. Kiedy zapytano małego Piotrusia Parandowskiego (przez dwa lata pisarz portretował w biograficznej książce Petrarkę), co słychać w domu, ten odpowiedział z frasunkiem: - Teraz u nas w domu smutno. Właśnie umarł Petrarka...

Znalazłam też klienta, który bardziej mi przystaje do realnej sytuacji dziecka w szkole. W starożytnym Rzymie, przed ponad dwoma tysiącami lat klientami nazywano "wolnych, pełnoprawnych, ale niezamożnych,  obywateli, pozostających w dziedzicznej zależności od możnych patronów, członków poszczególnych rodów rzymskich. Byli na usługach opiekuna i wzajem korzystali z jego pomocy materialnej i prawnej" ;-)

Idę, zabieram zielsko;-)

Świetlistego dnia wszystkim

Agnieszka

AnJa26-10-2004 09:49:22   [#99]
" to na usługach" też ci pasuje :-)

Chociaż... tam dawali głosy, tu dają pracę.
Małgorzata Piluch26-10-2004 10:03:58   [#100]

Jestem pod wrażeniem!

Amrek! Padam z wrażenia! Ale tekst! Może by to gdzieś do jakiejś prasy wysłać? Tylko, że ci, którzy wymyślają te mądrości: klient, biorca, usługodawca itd. przecież nie zrozumieją ani ironii, ani tym bardziej troski, które z tego tekstu wychodzą. 

Fikcja! To jest to! Papiery, bo w nich tkwi diabeł, mają to do siebie, że wszystko przyjmą, zwłaszcza że większość ludzi lekceważy słowa, nie wiedząc, że to one przede wszystkim są narzędziem wszelkiej manipulacji. Fasady! Jak dawniej...A "rzeczywistość skrzeczy".

 Wątek dyrektora rozrósł się do niewyobrażalnych rozmiarów, ale to głównie dyrektorzy muszą używać tych wszystkich idiotycznych wyrazów.

Doskonały wywód na temat : JAKOŚĆ PRACY - PŁACA, ale o tym też już było.  Co zaś w tym wszystkim najgorsze - KLIENT-uczeń jest niezadowolony, nie lubi instytucji, która świadczy mu usługę, ani usługodawców, ani towaru, czyli wiedzy, i co z tym fantem zrobimy - my, którym podobno zależy przede wszystkim na tym, żeby KLIENT był zadowolony, a on uparcie nie jest i to coraz bardziej?

Może niepaństwowe szkoły z liberalizacją procesu dydaktycznego radzą sobie lepiej, bo mają (?) więcej wolnośći i może więcej zależy od mądrego dyrektora, który ceni nowatorstwo i nieszablonowość? W państwowych dalej "okopy feudalizmu", ale też dziwnego, bo mój 83-letni teść, chodzący do szkoły średniej w przedwojennej Warszawie twierdzi, że on szkołę lubili, chociaż była dużo większa dyscyplina, a i w łeb można było dostać od nauczyciela. W czym więc tkwi problem? Może to wszystko, z nami włącznie, za bardzo się zdehumanizowało? Klienci, podmioty, przedmioty - dla idioty? To wynika z Twoich -Amrek- przykładów z dnia dzisiejszego. Jest dokładnie tak, jak mówisz. Więc może by przy okazji i o metodach jakże nowoczesnych pogadać? Dramy- chłamy, projekty, dyskusje panelowe, burze mózgów... Daję Wam słowo, że jak to wszystko szybko się nie wyprostuje, nasze wnuki będą uczone przez polonistów, którzy wielką literaturę będą znali wyłącznie ze ściąg, bo już ten problem istnieje na polonistyce.

Dla przykładu, choć z Parandowskim równać się nie zamierzam - jak umarł Kaczmarski, dla mnie autorytet i guru - moja 15-letnia córka - klientka gimnazjum na bardzo dobrym poziomie - nie mogła zrozumieć, dlaczego ja tak szlocham przez całe popołudnie. Doznała szoku, gdy okazało się, że w olimpiadzie z polskiego w tym roku są teksty Jacka. Po prostu zgłupiała. Pewnie przy okazji stwierdziła, że matka nie tak znowu nienormalna...

Pozdrawiam Cię Agnieszko Amrek!

strony: [ 1 ][ 2 ][ 3 ]