Józio z gwizdkiem To nie jest żart - cięzko chory człowiek (poważne urazy, operacje) uczyć ma wf, lekarz daje mu dopuszczenie do pracy i niby jest okey... jestem kryta, ale nie o krycie chodzi. Na zawody nie pojdzie, bo sie porusza niesprawnie (nie marzyłabym zresztą), na boisko nie wyjdzie (a trzeba wyjśc ze szkoły ok. 7 min.), chodzi z trudem po schodach, naprawdę nie pisze (nie tylko, ze nie jest w stanie przygotowac jakichkolwiek dokumentów, ale nie jest w stanie wpisac tematu zajęć), z tym podpisem przesadziłam, bo przecież można rozbić jakąś maziaję i będzie robić za podpis... oceny to były jakieś ogolne znaczki, gdyż nasz kolega nie może przytrzymac ręki, by wpisac w maleńką kratkę cyfry. Ma to robic jak rozumiem legalnie dziecko... - a plany, a... raporty, a napisanie dyplomu, nawet karty na zawody, a... - to takie bzdurzenie dyrektorskie, bo nie podejrzewam, ze lekarz orzecznik wie, na czym polega praca teraźniejszego nauczyciela, a dla niego (lekarza), to jest taki facecik z gwizdkiem, ktory nawet ewentualnie może siedzieć, bo sobie tylko gwiżdże... - jak zapewnic ochronę pracownikowi, bo jak rozumiem lekarz zapomniał, że to nauczyciel tę funkcję sprawowac ma nad dzieckiem i to na przedmiocie najbardziej wypadkowym... (ochrona, sprawowanie asysty, pierwsza pomoc...) - lekarz (tak jak sędzia), to widzę zawód, który uznaje swoja wiedzę abolutną... ponad wymogami szkoły... - po dwóch latach przerwy powrócił temat, problem - człowieka wobec swojej choroby (jak mu ZUS obliczył po nowemu, to chłopinie z 40 lat pracy i 20 pod tablicą zostałó 17 pod tablicą...), pracodawcy ( i to takiego jak szef szkoły) i pracy (pracy z dziećmi)... - I zeby było jasne, ja kolegę bardzo lubię, choć ma mocno w przeszłości przeskrobane, ale lubienie lubieniem - a rozum rozumem. |