W szkole nie ma od 1892 roku szatni, od 2001 ok. 30% uczniów kupiło sobie szafkę, to dalej mało, a przecież niektórych nie stać i nie ma takiego obowiązku. Od 2001 na żadne pismo urzędowe i sądowe stosowne instytucje nie zareagowały tak, by odzyskać domek na podwórku i móc go zaadaptować na tak bardzo potrzebną dzieciom szatnię, na interpelacje radnych i protesty, monity – obcy (!) urzędnicy przedstawiają jako działanie właściciela, tj gminy Kraków, wyłącznie samotną pracę dyrekcji szkoły i się tą naszą pracą w tej materii zasłaniają. Nie mają nic więcej do powiedzenia w tej sprawie. Urząd Mieszkalnictwa wręcz uważa, że szatnia jest luksusem, a szkoły się wyludniają, sama chęć wykwaterowania niepranie mieszkającej lokatorki jest czczą mrzonką. Szkoda czasu na korespondencję z sądami i takimi urzędnikami. Więc... zbudujemy dzieciom szatnię sami. Będziemy zbierać środki społecznie na osobnym koncie, społecznie wykonamy projekt, zdobędziemy właściwe pozwolenia. Trzeba najbliższym czasie powołać komitet. Liczy się każda osoba chętna i każda złotówka. Pomożecie nam Państwo? To musi się udać, po przecież to jest proste. Trzeba tylko chcieć.
to takie myśli... luźne, kiedy napada mnie jakaś taka idea, to tak pracuję, spisuję wiele rzeczy, popracuję nad ulotką, opracowuję taki fit back (zawsze to robię) dla rodziców za 2003/2004.
Zbuntowałam się - nie będę więcej błagac o najprostsze rozwiązanie: wykwaterowanie lokatorki, szkoda mojego czasu na wizyty po urzędnikach, nie będę prowadzic idiotycznych korespondencji z sądem (i tak już dwójkę z lokalu eksmitowałam)
- gdy nasi radni rodzice pytali na posiedzeniu rady miasta co miasto zrobiło, prezydent, który musi odpowiedzieć skierował do urzędników pytanie, urzędnicy przyszli do mnie i moje samotne walki z nimu, z meldunkiem, rozprawy administracyjne, cuda - cuda!!! opisali... i tak odpowiedzieli na parę stron jak to ja (pracownik z tego wynika gminy) doprowadziłam do podczyszecznia sytuacji prawnej mieszkanka... policje, straże, noptatki, ekpertyzy... - a na koniec mi grożą, ze bedę musiała nielegalnie mieszkającej panience wyremontowac domek, o który się staram jako szatnię...
- ;-)
- ale przecież to nie warto dalej z nimi walczyć, z sądem, gminą - każdy wicie rozumicie, no tak...
- a skąd ma mieć 150zł biedne na szafkę?
- a gdzie ja wreszcie położę 50% szafek?
odkryłam, że nie będę tego robić, nie będę szła w tym kierunku, po co - szkoda czasu, to nic przez 3 lata nie zmieniło mam miejsce na podwórzu... na szatnię, mam miejsce obok...
zbuduję sobie szatnię... zbuduję sobie szatnię - przecież jest prościej znaleźć 100tys. w tym kraju niż przekonać własnych urzędników, ktorzy powinni stac za mna murą (tzn. za dziećmi), ma mi to kto narysować, obliczyc konstukcję, zrobić wstępny kosztorys, przetrenowałam teraz Wydział Architetktury w WZ i w tzw. ULI - konstukcja lekka, demontowana... otoczona z 4 stron juz istniejącymi murami, przeciez to sie nie może nie udać.