Forum OSKKO - wątek

TEMAT: PODYPLOMÓWKA RÓWNA MAGISTERCE !!!
strony: [ 1 ][ 2 ]
gause730-07-2004 01:02:52   [#01]

Od jakiegoś czasu nosi mną, bo na terenie szukam pracy, a jestem tylko mgr matematyki i ...........okazuje się, że co tam mgr tylko podyplomówka z matematyki i to roczna dla jakiś "młotków" uprawnia nauczać tego przedmiotu w szkole ponadgimnazjalnej.

Wkurza mnie to, bo do jakich precedensów prawnych dochodzi. 5 lat studiów w/g prawa oświatowego równa się jeden rok podyplomówki i po sprawie. Polonista czy rusycysta /mgr/ wskakuje na podyplomówkę z matematyki i naucza, przygotowuje do matury - później jęczą statystyki, że tak kiebsko poszło na maturze.

Moim skromnym zdaniem to jedno wielkie nieporozumienie, już niedługo polonista pójdzie na roczną medycynę i będzie leczył. Czy ważne z jakim skutkiem????

CZy my musimy być taką niezgraną grupą zawodową. Ile to nasze ministerstwo wyciągnęło od nas belfrów pieniędzy na te podyplomówki pożałowania godne.

Chyba już skończę, bo zadużo smęcę!!!

Adams13530-07-2004 04:00:15   [#02]

Podylomówka i niezgrani ?

Przeżywamy w tym zawodzie ( nauczycielskim ) nieraz wiele frustracji. Więcej,  wielu czuje wewnętrzne wypalenie i bezsilność. Wobec spraw i sytuacji nas otaczających, ponieważ nie mamy nieraz na nie żadnego wpływu. Nie chce mi się wierzyć, by polonista czy rusycysta po 9 - 16 miesiącach studiów podyplomowych nagle przeobraził sie w matematyka, mało tego, przygotowywał do matury. Już widzę te lekcje. Chyba że otarł (-a) się o potężną dawkę matematyki na studiach technicznych. Różne są ludzkie losy. Zgadzam się jednak z tobą, że jakaś część studiów podyplomowych skierowanych do nauczycieli jest najzwyczajniej kiepska. Podobnie jest z szkoleniami kursowymi ( potwierdza to NIK). Wielu edukatorów, wyszkolonych na darmowych grantach po prostu załapało się na kolejny wyjazd i kurs, bez sprawdzenia czy posiadają predyspozycje do szkolenia dorosłych. Praca z uczniami zaś, była tylko epizodem. A niestety, życie jest brutalne, by uczyć dorosłych trzeba wiedzieć jak uczy się dziecko we wszystkich jego etapach ku dorosłości. Kontynuując jednak myśl, o rozwoju intelektualnym nauczyciela, sądzę że nie można regulować tego szczegółowym przepisem. Inicjatywa ma być oddolna, bo w przeciwieństwie rodzi bunt. Kolejny problem, to zasobność portfela. Uczestnictwo w porządnym biznesowym szkoleniu niejednemu edukatorowi otworzyłoby oczy ile jeszcze trzeba popracować nad sobą. Lecz przecież wcale jeszcze nie jest takie źle i dlatego: "SMUTKOM NIE DAJMY SIĘ ZWIEŚĆ". Głowa do góry i praca się znajdzie!
Jan z T30-07-2004 07:46:44   [#03]
Oczywistością jest, że studia podyplomowe powinny być pokrewnym kierunkiem wykształcenia! Ale... wskoczę do ogródka gause7 zastrzegając się, że nie ma to dotyczyć Jej (Jego) Osoby.
Znam matematyków po normalnych studiach, którzy... - no cóż -  dość nieskomplikowanych zadań nie potrafią rozwiązać - to też problem!!!!
AniaN30-07-2004 10:34:59   [#04]

 Kwestia przez Ciebie poruszona intryguje mnie już od dawna. Rzeczuwiście są wspaniałe kursy i wspaniali edukatorzy , ale ileż jest chałturzenia. I jeszcze jedno ciekawe spostrzeżenie - krytycznie przygląda się  tym dyplomom , które nie były zrobione na rodzimych "sorbonach", co tu dużo mówić nie zawsze wysokich lotów. Czy nie czas, by wreszcie określić kurs kwalifikacyjne czy studia podyplomowe. W czyim interesie jest "rozdymanie" studiów podyplomowych? Przecież na uczelniach nie wiedzą , co tam jeszcze wrzucić. Czy nie należałoby określić odgórnie ramówkę studiów podyplomowych. Jak długo nauczyciele jak barany ( tak liczna przecież grupa zawodowa , inteligentna i wykształcona , a przecież nie należąca do krezusów) będzie się  jeszcze godziła na kolejne nakazy kształcenia się  za własne pieniądze. Skoro kolejni ministrowie ( wywodzący się ze szkół wyższych) wymyślają jak utruć życie swoim kolegom z niższych szczebli i jak wyciągnąć od nich pieniądze a swoim kolegom dać zarobić ( chyba już na trzeciej zmianie), to może by nakazać , by ministrem mógł zostać profesor zwyczajny po rzetelnie odbytych pięciu trzyletnich ( minimum 300 godzinnych )studiach podyplomowych : z nauczania zintegorawnego , języka polskiego, historii, matematyki, przedsiębiorczości ,zarządzania oświatą. Myślę,że czas wreszcie to uregulować. Teraz mamy wolną amerykankę jeśli chodzi o jakość edukacji dorosłych. Nie jestem przeciwniczką doskonalenia . Robiłam to zanim rozpoczął się ten owczy pęd i korzystam nadal z różnych form i muszę przyznać,że niektóre formy są rozdmuchane , prowadzone metodami aktywnymi ( często powielane są te same ćwiczenia) nie zawsze adekwatnymi do szkolenia  i w efekcie nic nie wnoszą i jest coraz gorzej ( a może są to tylko moje subiektywne odczucia?) I na koniec jeszcze jedno pytanie , dlaczego inne grupy zawodowe , które przecież też się szkolą, nie uległy takiemu szaleństwu, przecież nie tylko oświata jest reformowana.

Kata30-07-2004 12:20:58   [#05]

Dla mnie podyplomówki to w większości wyciąganie pieniędzy (w większości - bo czasami można się czegoś ciekawego dowiedzieć i poszerzyć swoje zainteresowania). Uczę matematyki i sama wybrałam się na podyplomówkę z informatyki. Na wielu przedmiotach niestety się rozczarowałam, bo chciałam się czegoś nauczyć, a traktowano nas jakbyśmy przyszli tylko po papierek. Uczelnie wykorzystują fakt, że my nauczyciele jesteśmy niemal zmuszeni mieć drugi fakultet. A my płacimy i biegamy w weekendy na zajęcia zamiast poświęcić swój wolny czas rodzinie, albo na własne zainteresowania. Przyczyniły się też do tego niewątpliwie awanse i zbieranie papierków - według mnie żenada. Byłam kiedyś na takim darmowym kursie zorganizowanym w multipleksie. Najpierw wykład potem darmowy film "Pianista". Ale przed filmem rozdawano zaświadczenia z kursu. Szok. Tłum kotłujących się nauczyciela z wyciągniętymi rękami po świstek papieru! A najlepsze jest to, że  i ja pofalowałam z tłumem no i moje koleżanki. Potem przy kawie śmiech przez łzy i żarty, bo tylko to nam pozostało.

Marzę o tym, aby móc się po prostu przygotowywać do lekcji, wymyślać sposoby jak zachęcić dzieci do matematyki, wyszukiwać ciekawe pomoce naukowe, organizować życie poza szkolene - tylko, żeby potem tego nie opisywać i nie wrzucać do teczki chwaląc się przed obcymi ludźmi w komisji, którzy mnie w ogóle nie znają (tylko moją teczkę) czego to ja nie zrobiłam i jakich studiów podyplomowych nie skończyłam.

Czy jeszcze nadejdą takie czasy?

Oto moje refleksje

Pozdrawiam

Jan z T30-07-2004 13:34:44   [#06]

Kato

Moje przemyślenia są bliskie Twoim i mimo niemałego stażu nauczycielskiej pracy  nie jestem dyplomowanym i nie będę! Pisać, że się robiło apele, jeździło na zielone szkoły i tam ku satysfakcji uczniów (wiem to!) przekazywać im wiedzę z przemiotów także nie objętych programem? Albo pokazywać na papierze, że  śpiewałem  na ogniskach dla nich przygotowywanych radośnie i oni ze mną?
Ja nie krytykuję Osób, które uzyskały ten tytuł - wręcz przeciwnie - gratuluję IM.
Krytykuję pomysł pewnego ministra
A tego już nie czytaj ... mam dyplomy czterech uczelni, w tym zagranicznej także
Adams13530-07-2004 14:48:28   [#07]

Blade charaktery

Janie, zerkniij na wątek: Kiedy wypłata podwyższonego wynagrodzenia (13), zobaczysz co ten ktoś utytułowany wewnętrznie sobą reprezentuje. Przed dyrektorstwem CKE był doradcą ambasadora w Nowym Yorku. Koniunktura, koniunktura ... i nic więcej.
Kata30-07-2004 15:48:29   [#08]

Do Jana

Podzielam Twoje zdanie. Kilku nauczycieli z mojej szkoły twierdzi tak samo. Nie robią dyplomowanego, gdyż sposób zdobywania tego awansu jest dla nich nie do przyjęcia!

Ja to się męczę dopiero na mianowanego. Zawsze marzyłam o zawodzie nauczyciela i marzenia się spełniły. Tylko, że troche inaczej wyobrażałam sobie tę pracę. Ale niech tam. Uśmiechy dzieciaków wynagradzają mi wszystko. Oczywiście zawsze znajdzie się taki uczeń, że moja radość kończy się szybciej niż się zaczęła, hihi... :-)

Ach ale są wakacje, więc tyle moich żali. Trza się cieszyć z tego co się ma!!!

Pozdrawiam

beera30-07-2004 16:47:50   [#09]

na kilku wątkach na forum pojawiła się

krytyka innych, ktora nie ma ( moim zdaniem) klasy

czytam, jak to wszyscy wokół są niemądrzy, za to piszący wyjątkowi

Dlaczego się źle mówi o srodowisku nauczycielskim?

Ano dlatego, ze ono samo poważa sobie autorytet w taki sposob w jaki nie powinno, choćby używając wobec kolegow- nauczycieli, sformulowań:
dla jakiś "młotków"

Widzialam nędznych magistrow- tabuny i widzialam świetnych n-li po podyplomowkach.
Nie ma tu reguły, bowiem rzecz zalezy od czlowieka w nauczycielu i od nauczyciela w czlowieku.

Jan z T30-07-2004 17:19:35   [#10]

Oj!

Asiu czy nie dostrzegasz dysonansu między pierwszym swoim zdaniem, a tym przedostatnim?
Ja widzę, czy jak lepiej byłoby powiedzieć "słyszę"
Ale dobrze wiesz, że widzę rzeczy, których czasem nie ma i nie odbieraj jako krytyki Twoich uwag, a jedynie takie niewinne zauważenie z mojej strony Twoich słów, które przecież rację i wartość mogą mieć daleko wyższą od moich
Kata30-07-2004 17:35:50   [#11]

Tak,

tylko po kiego ja studiowałam matematykę, czy po to aby za chwilę iść na podyplomowe z innego przedmiotu i jego uczyć?

Jasne, że zdarza się, że ktoś zapała nagle miłością do innego przedmiotu, interesuje się nim, robi studia podyplomowe i z powodzeniem uczy go innych, gdy tym czasem temu po magisterce idzie kiepsko. Zagadzam się w 100%.

Tylko, że (być może to tylko moje zdanie) teraz jest wręcz nagonka na podyplomowe. A to, że my nauczyciele robimy awanse jest wykorzystywane do reklamy wyżej wymienionych. Daleko mi do krytyki kogokolwiek, bo chyba za mało czasu spędziłam jeszcze w tym zawodzie, żeby wydawać sądy. Opisuję tylko to, co i mnie dane jest przeżywać.

"Młotków" - hm - chyba faktycznie za mocne słowo.

beera30-07-2004 17:40:47   [#12]

złapana za słowko?

"nędzni magistrowie"? Masz rację


Janie i jeszcze- nie chodzi o to, czyje slowa mają większa wartośc- raczej uznajmy, ze mają ją równą.
Mam takie wrażenie i je tu opisalam. Mozna się z nimi nie zgodzić, można się zgodzić..

Zdaje się jednak, ze w szczególach mamy podobne zdanie: Znam matematyków po normalnych studiach, którzy... - no cóż -  dość nieskomplikowanych zadań nie potrafią rozwiązać - to też problem!!!!

beera30-07-2004 17:46:28   [#13]

Kata

To, co się stalo w związku z podyplomowkami jest dla mnie winą nie do konca leżącą w nauczycielach.

Co mieli zrobić geografowie mający uczyć przyrody?

Co maja zrobić poloniści w malych szkołach gdy musza dopełniać etat historią?

Co mają zrobić wszyscy Ci zagrożeni zwolnieniem?

Nie dziwię się, ze kończa podyplomowki, skoro dano im taką szansę.

Dobrze byloby gdyby dyrektor miał mechanizm weryfikacji umiejętnosci nauczycieli- rzeczywistej weryfikacji, odbiegającej od analizy dyplomów... Wtedy mialyby znaczenie kompetencje nauczyciela, nie tylko jego ukończone kursy i studia- takie, czy inne...

Co zaś do wszelkich kursow, studiow, itp- zgadzam się- często reprezentują bardzo niski poziom. Rynek je stworzył, a my stworzyliśmy rynek...

Janusz Pawłowski30-07-2004 17:50:58   [#14]

Ja zaś znam takich, po podyplomówkach, którzy są głęboko przeświadczeni, że rozwiązują owe proste zadania poprawnie - daliby się powiesić za to - hm ... czasem mam wrażenie, że brakłoby drzew ...

Do Katy - "po kiego ja studiowałam matematykę" - to Twoj problem i wybór - po kiego studiowałaś matematykę - chciałaś, to studiowałaś - nic nam do tego - nie każ teraz innym rozwiązywać swojego problemu.

Gdy ja puszczam totolotka i oczywiście nie trafiam szóstki, to choć zawsze sobie zadaję pytanie "po kiego puściłem tego lotka" - to nie oczekuję, że totalizator się nade mną pochyli i zapewni mi wygraną w najbliższym losowaniu.

fredi30-07-2004 18:08:13   [#15]
daj szansę - zagraj!!!!!!!!!!
Janusz Pawłowski30-07-2004 18:15:50   [#16]

Fredi - będę tłumaczył powoli: :-)))

"Gdy ja puszczam totolotka" - znaczy - gram - ino po kiego do tej pory nie wiedziałem - teraz mi uświadomiłeś - coby dać szansę. ;-)))

A ten żart, który Ci się przypomniał a propos totolotka - istotnie - przedni i bardzo życiowy.

Jan z T30-07-2004 18:43:17   [#17]

Totolotek

Taka zmiana tematu, ale też nie do końca, bo to problem probabilistyczny wszak.
Gdyby tak grać dostatecznie długo - to szansa 1 do tych niespełna 14 milionów zaowocowałaby nawet niejedną wygraną. Ale przyjmując czas własnego życia na miliardy lat - to czy cywilizacja wytrzyma to i przetrwa;-)))
Kata30-07-2004 19:18:32   [#18]

A po to ją studiowałam, żeby jej uczyć! (to do Janusza Pawłowskiego - bynajmniej nie z pretensjami - chciałam, studiowałam, lubię, itd. Resztę opisuję poniżej) A uzupełnienie etatu? Skąd ja to znam. Toć to ja uzupełniałam etat informatyką! Tylko uwierzcie mi - po roku podyplomowych kosztowało mnie to wiele nerwów. W wakacje poprzedzające rok szkolny sama się szkoliłam w komputerach, żeby przed dziećmi nie świecić oczami. O ile w matematyce czuję się pewnie i nie boję się pytań dzieci (chociaż jedno mnie zagięło - ale sztuki uników i zwlekania z odpowiedzią nauczono mnie na szczęście na studiach :-))) to przed każdą informatyką czułam niepokój. Przecież nie byłam informatykiem z krwi i kości i co tu kryć - obsługi programów można nauczyć się samemu, ale co zrobić, gdy zawiesi się komputer albo siądzie system?

Koleżanka polonistka też uczyła historii z musu, znała ją, ale też obawiała się,  tego że czegoś może nie wiedzieć. Opisywać mogłabym wiele bo pracowałam w wygasającej szkole. Co roku mniej klas, co roku ktoś do zwolnienia. Koszmar. Uczyłyśmy techniki i czego się dało. Ale jak to nazywałam była to praca nie w moim fachu.

Cokolwiek nie napiszę, to wiem, że takie czasy. Tylko nie umiem się właśnie z tym pogodzić. "Masz pani pracę to się ciesz". Z drugiej strony wiem, że muszę się cieszyć bo inni nie mają pracy i chętnie uzupełnili by etat czymkolwiek. I to jest przykre. Że tylu ludzi jest bez pracy... I z tym też nie mogę się pogodzić.

beera30-07-2004 19:24:12   [#19]

się powtórzę...

Dobrze byloby gdyby dyrektor miał mechanizm weryfikacji umiejętnosci nauczycieli- rzeczywistej weryfikacji, odbiegającej od analizy dyplomów... Wtedy mialyby znaczenie kompetencje nauczyciela, nie tylko jego ukończone kursy i studia- takie, czy inne...

i zeby mogł swoja wiedzę o kompetencjach n-la zastosować - choćby zwalniajac zlych, przyjmując dobrych.

W tej chwili n-l polonista, dla ktorego nie ma godzin, robiacy podyplomówke z matematyki ma kwalifikacje do nauczania matematyki i zwolnić go się nie da- jesli są godziny z matematyki.

Czy to się nie wiąże z KN?

Ochrona nauczycieli poprzez KN oznacza jednoczesnie pewne ograniczenia jesli chodzi o realizowania prawa ucznia do dobrego nauczyciela...

Grazka wkleila fajny material na ten temat- polecam:

http://oskko.edu.pl/forum/thread.php?t=6044&st=98765

Antoni Jeżowski30-07-2004 19:59:31   [#20]

ciekawi mnie bardzo

jak to jest w innych branżach i zawodach, gdzie nie jest napisane "w prawie", że podyplomówka ważniejsza jest od magistra itd.? Czy w dużych, także międzynarodowych firmach ktokolwiek zastanawia się czy dyplom UW jest równoważny Columbia? Czy MBA to to samo co podyplomowe z zarządzania? A jednak te firmy funkcjonują, osiągają zyski, mają markę i światową renomę. Pewnie liczy się tam człowiek, ale nieco inaczej, bo efektywność jego pracy i nie zmącona związkowym pustosłowiem możliwość rezygnacji z pracownika nieefektywnego, nieprzydatnego w realizacji przez firmę zadań i osiąganiu przez nią celów.

Czy ta dyskusja nie obnaża mizerii nadmiaru uregulowań w oświacie? Czy nie jest paranoją to, o czym niektórzy tu wyżej? A do tego urzędnik w kuratorium, który może uznać kwalifikacje, ale może ich nie uznać... Ministerka np. napisze, że ma być na rzeczonych podyplomówkach 3 semestry i 350 godzin, tyle tylko, że programy tych studiów układane są pod posiadaną kadrę, bo przecież nikt nie bada potrzeb słuchaczy!

Coś mi się zdaje, że jeszcze nie raz będziemy tu narzekać na paranoje w tej i w innej kwestii. A tak będzie potąd, póki dyrektor polskiej szkoły nie będzie miał prawa swobodnego doboru kadry. Łącznie z uznaniem jej kwalifikacji i kompetencji do współrealizowania statutowych zadań jednostki. Ale to juz zupełnie inny wątek...

Jan z T30-07-2004 21:09:50   [#21]

akapit...

Z ostatnim akapitem Antoniego zgodzić się absolutnie nie mogę.! Bo co jak dyrektor zyska te uprawnienia - to wszystkie problemy znikną? A do tego jeszcze słynne nasze polskie skłonności do narzekania...
Urzędnikowi kuratorium odbierasz prawo decyzji o kwalifikacjach, a sobie chcesz je nadać???
A jak ja uczę  przykładowo fizyki, a Ty jesteś polonistą - to będziesz oceniał moją wiedzę?, bo w pojęciu kwalifikacji wiedza też się mieści!
Brak zgody  na jeden akapit - nie oznacza braku myśli podobnie brzmiących o wcześniejszych Twoich  słowach!
I jeszcze  -  wzorem Leszka pozdrawiam
Antoni Jeżowski30-07-2004 21:35:44   [#22]

Janie z T

Ciekawe, że minister, co to był/jest po politycznych studiach może decydować o zatrudnianiu polonistów, wuefistów i psychologów... Szef firmy produkującej buty, z wykształcenia obuwnik, zatrudnia projektanta po studiach, zupełnie nie znając się na jego fachu... Właścieciel-menedżer dużej spółki handlującej oprogramowaniem komputerowym (po studiach rolniczych) zatrudnia i awansuje pracowników od PR... Jakim prawem to robią? Wszak nie znają się na tej robocie!!!!!!!!! I jeszcze śmią mieć wyniki!!!! Pewnie trzeba by ustawę lub przynajmniej rozporządzenie, by to uregulować. Ale wcześniej niech zaopiniują działacze z ZZ!!! Koniecznie!!!

Tak, masz rację! Problemy nie znikną! Ale będzie wreszcie ktoś, kto za ich rozwiązanie odpowiada! I może je, przy dobrej woli, wiedzy i kompetencji, potrafi je rozwiązać. Teraz zaś mamy słowa-klucze, słowa-wihajstry, słowa-usprawiedliwienia: ja bym to zrobił, ale wójt... ale kratorium... ale minister... Czyż nie?

Za pozwoleniem, w sprawie owych "słynnych", ale chyba nie polskich lecz raczej nauczycielskich skłonności do narzekania, pozwolę sobie mieć też zdanie odmienne...

Ale niezmiennie pozdrawiam :)

Jan z T30-07-2004 22:49:22   [#23]

Podobnie? Inaczej? Antku

Masz dobre argumenty. Ja jednak wolałbym tak sprawy widzieć :
Niech uczelnie kształcące nauczycieli (nie tylko ich zresztą)  dają dyplom, gdy wiedza, potwierdzona umięjętnościami przyswojna w stopniu wystarczającym.
Wtedy - brutalnie powiem : WARA DYREKTOROWI OD OCENY NAUCZYCIELA OD TEJ STRONY!!!!
Natomiast umięjętności pedagogiczne, zaangażowanie w pracę, wykonywanie solidnie powinności, które RP uchwaliła, bo przecież nie tylko sam dyrektor - jak najbardziej !!!
A o skłonnościach do narzekania - miałem na myśli, że w kiepskim stanie zdrowia Amerykanin odpowie, że czuje się dobrze, a co zrobi Polak zdrowy?
Do Asi -  złapałem Cię za to słówko, ale przecież bez złośliwości
Pozdrawiam:-)
Marek Pleśniar30-07-2004 22:51:02   [#24]

wara szefowi od oceniania pracowników? A raczej Pracowników?

a to nowośc;-)

Jan z T30-07-2004 23:17:41   [#25]
Przeczytaj uważnie. Napisałem, że od strony wiedzy merytorycznej!!!
Nauczyciela jest dużymi literami. Dworujesz sobie z mojego postu?
Adams13530-07-2004 23:49:35   [#26]

Tak było kiedyś

Szanowny Janie, w dzisiejszych czasach nie ma nic stałego. Możesz posiadać papierków bez liku. Dwa razy do roku jest ocena pracownika: przez szefa, zespół współpracujący i samoocena. Następnie jeszcze rozmowa podsumowująca. Jeżeli Twoja przydatność jest pozytywna, to dalej firma skłonna jest w Ciebie inwestować i planować karierę, planując pod Twoje predyspozycje, szkolenia i rozwój kompetencji. Motywowanie zaś jest materialne i niematerialne. A awans, w zależności od predyspozycji, pionowy ( przewodzenie ) lub poziomy ( samodzielność, praca badawcza, specjalizacja- audytor, programista, grafik itp.)
Jan z T31-07-2004 01:07:42   [#27]

Bo...

Chyba jak w geometrii nasze proste skośnymi są... bo ...
Moje zdanie jest takie samo! Protestowałem, by szanowny szef i zespół współpracujący daleko odbiegający wiedzą nie  próbował mnie pytać np. jako nauczyciela muzyki (nie jestem nim i nie uczę tego przedmiotu) - podaję dla przykładu - "ile krzyżyków ma gama D- dur" Bo to obraża. I tylko i wyłącznie moje "wara" do takiego sprawdzania wiedzy się odnosiła. Tę ocenę o której piszesz w pełni popieram i wydaje mi się, że w moim poście to podkreśliłem.
Janusz Pawłowski31-07-2004 01:57:50   [#28]

I dodam, że WARA dyrektorowi od pytania nauczyciela, jakie rybki choduje w domu!
I WARA dyrektorowi od pytania, czy nauczyciel woli spędzać wakacje nad morzem, czy w górach!
I WARA dyrektorowi od pytania, czy nauczyciel woli kaszę, czy ziemniaki!

No i co z tego, że nie pyta, oceniając jego pracę?
Ale WARA!

Janusz Pawłowski31-07-2004 02:47:24   [#29]

Do Kata

"A po to ją studiowałam, żeby jej uczyć!"
Powiem tak Kata - to jest bardzo intersująca informacja, pozwalająca lepiej poznać Ciebie jako człowieka - w tym poznaniu ważna jest wiedza, jakimi motywacjami sie on kieruje dokonując swych wyborów.

Pisząc swój list o totolotku, chciałem (widocznie niezbyt mi się to udało), powiedzieć, że Twoja motywacja nie ona znaczenia, dla kształtowania rynku pracy i jego zapotrzebowania.
Społeczeństwo nie ma bowiem obowiązku spełniać marzeń i zamierzeń wszystkich swoich obywateli.
Nie możesz zatem oczekiwać, że spełni Twoje.
To co studiowałaś i jakie motywacje Tobą powodowały, to Twoja sprawa.
Dokonując tego wyboru decydowałaś się na pewne ryzyko - że po ukończeniu studiów możesz nie znaleźć wymarzonej pracy. Jeśłi nie miałaś tej świadomości, to ... istotnie - możesz czuć się roczarowana, ale nie możesz winą za nie obciążać społeczeństwa.

Ja też kiedyś zastanawiałem się na tym, czy nie ukończyć odpowiednich studiów, żeby pracować na stanowisku prezesa PKO BP SA. Stwierdziłem jednak, że to za wielkie ryzyko - zbyt wielu kandydatów na to stanowisko.
Czy dziś miałbym prawo pytać z pretensją w głosie: "po kiego kończyłem te studia, skoro nadal nie jestem prezesem?".
Oczywiście - miałbym prawo pytać - ale samego siebie - żem tak nietrafnie ocenił sytuację. Jakoś nie uważam, abym miał prawo żądać, aby moje marzenie się spełniło.

Marzeń i zamierzeń - nie ma spełniać społeczeństwo - ale te, nalezy spelniać samemu.
Jeśli się one nie spełniają, to znaczy, że były one albo zbyt nieosiągalne, albo nierealnie oceniło się szanse na ich spełnienie.

A studia ... cóż ... zamierzeniem studiów jest umożliwienie człowiekowi własnego rozwoju, a nie planowanie rynku pracy.
Jak są chętni ... żądni wiedzy ... to się im możliwość zgłebiania owej wiedzy umożliwia - to chyba dobrze prawda?
A to, że nie mogą potem znaleźć pracy zgodnej z kierunkiem studiów ... cóż ... nikt tego nie obiecywał - puściłaś tego totolotka na własne ryzyko - więc ...

Marek Pleśniar31-07-2004 07:16:55   [#30]

czytacie mi w myślach czy co?

albo odwrotnie, coś tutejsza dyskusja spowodowała we mnie.

mam taki mały wywiadzik z absolwentką tegoroczną uczyniony.

Jest zawiedziona postawą władz uczelni (nic o rynku pracy czy szkole złego nie mówiła) - tym, ze uczelnia nie bada rynku pracy i kształci studentów w kierunkach i specjalnościach uczelni wygodnych (bo np takich ma naukowców).

Niby odrzekłbym jej to samo co janusz, ale..

No wychodzi fala do niczego niepotrzebnych absolwentów. Niby uczyć może uczelnia tych bidaków bo chcą. Ale gdy mam tu w okolicy 25 % bezrobocia wśród absolwentów to..

to mnie wkurza. Bo taka skala to już stanowi problem społeczny i nalezy się tym zająć. A nie zajmuje się nikt. Państwo i samorząd? Owszem - prowadzą programy typu "pierwsza praca" Ale to musztarda po obiedzie, bo należałoby prowadzić program "pierwszy zawód". W obu tego słowa znaczeniach;-)

Mogłem biednej młodziezy rzec tylko uprzejme:

"Amerykanie mówią, że nie ma oszustów - są tylko frajerzy co się dają nabierać:. To trochę racja ale nikt nie kwestionuje czynności "nabierać". Tylko że warto się nie dać.

No i tu wreszcie do rzeczy:

Czy szkoła uczy wyboru uczelni, przewidywania co w rynku pracy piszczy i czego nie warto być może studiować?

Czyli inaczej:

czy takie np liceum uczy budowania kariery? Jak z tym jest? Uczycie?

Jan z T31-07-2004 11:11:01   [#31]

;-)))

Nie chcę dalej ciągnąć tematu "wara"
Podoba mi się ironiczny tekst Janusza i dlatego coś jeszcze popełnię z pisania.
Rybki w domu - to nikt nie zapyta, ale biologa zapytają jakie to te akwariowe i myślisz, że będzie się czuł z tym dobrz wiedząc, że przedszkolak odpowiedziałby?
Najbardziej spodobały mi się słowa o ziemniakach i kaszy.
Pozwalają domniewywać, że nie tylko prezesem banku zamierzałeś, ale może o nauczaniu w technikum gastronomicznym.
Adaa31-07-2004 11:39:22   [#32]

Czytając wypowiedź Kata zauważam,że dalej pokutuje przekonanie o tym,że nalezy mi się od rynku pracy wdzieczność za to,że dla niego podjełam trud studiów:-))

Ostatnia dekada to ogromne zmiany na rynku pracy (chociazby to,że studia kończy 5 razy wiecej osób niz 10 lat temu), kazdy racjonalnie myslacy wie,że to naturalne,że bezrobocie bedzie problemem,że dotykac bedzie wszystkich.

Czekanie na sygnały z rynku pracy to błąd...za szybko to sie zmienia, trzeba raczej zaakceptowac to,że nalezy wykazać sie większa elastycznością w zakresie zmian zawodu, miejsca zamieszkania, warunków zatrudnienia..itd....i bez obrazania się...taka jest rzeczywistść.

Uczelnie ponosza winę za to,że nie weryfikują kierunków kształcenia, ale czy sami studiujący nie sa też wygodni, kierująć się w swoich wyborach kosztem lub łatwościa studiowania?

Potem sie narzeka.."nie po to studiowałem to , aby robić cos innego"

a czytając Jana...no cóż...moge domyslać się kim chciał zostać:-)))

Antoni Jeżowski31-07-2004 12:15:55   [#33]

tak na kanwie

opowiem anegdotkę, której byłem mimowolnym świadkiem (sorry, jeśli już komuś sprzedałem):

Jestem gościem pewnej szkoły w sporym mieście. Czas rekolekcji. W południe nauczyciele zaproszeni do szkoły na spotkanie z "ekspertem". Idziemy korytarzem z panią dyrektor. Spotykamy nauczyciela w stroju służbowym (!), który jakoś tak niepewnie porusza się "w kierunku...". Pani dyrektor:

- Kolego, spotkanie jest w bibiotece. Jak to, nie wiem pan, gdzie jest nasza świątynia wiedzy?

Na co obrażony pedagog:

- Wiedzę to ja zdobywałm na studiach. Teraz ją tylko konsumuję.

Pozdrawiam upalnie :)

Jan z T31-07-2004 12:32:22   [#34]

Kim chciałem?

Miły uśmiech - to odpowiem.
Jako mały chłopak marzyło mi się by być szewcem i to wcale nie żart!
Widziałem jak kołeczkuje podeszwy (tak się to chyba nazywa) bardzo mi się to podobało.
Ale potem zostałem nauczycielem, chyba w każdym typie szkół, dyrektorowałem także w kilku, a teraz...
Teraz to chciałbym zostać właścicielem niemałego konta w banku i by moje obowiązki służbowe polegały na ... wybieraniu odsetek :-)))
Janusz Pawłowski31-07-2004 13:14:00   [#35]

Marku - przytoczę Twoje słowa: "uczelnia nie bada rynku pracy i kształci studentów w kierunkach i specjalnościach uczelni wygodnych (bo np takich ma naukowców).".
Powiedz mi proszę - uważasz, że lepiej by było, gdyby uczelnia kształciła w kierunkach i specjalnościach, w których nie ma naukowców?
Czyli dosadnie - uczyła tego na czym się nie zna?

Uczelnia bada rynek - ale rynek zapotrzebowań kandydatów - i słusznie - od tego zależą pieniądze dla niej przeznaczane.
Uczenia nie ma obowiązku badać rynku pracy, bo niby czemu?
badanie rynku pracy odbywa się pośrednio - skoro są kandydaci, widać jest zapotrzebowanie na nich.
Nie jest więc rolą uczelni zajmowanie się tymi sprawami.

I słusznie powiedziałeś - ogromną rolę ma tu do odegrania szkoła.

No i zostaje mi tylko się zgodzić z Adąą - dziś określić zapotrzebowanie, jakie będzie miał rynek pracy za pięć lat nie sposób - to po pierwsze.
Po drugie - za kolejny 10 może się okazać, że to na co było ogromne zapotrzebowanie się zupełnie skończyło - do rozwój technologiczny poszedł w inna stronę- i trzeba umieć wtedy się przekwalifikować.

Antoni Jeżowski31-07-2004 13:27:29   [#36]

Janusz

"Po drugie - za kolejny 10 może się okazać, że to na co było ogromne zapotrzebowanie się zupełnie skończyło - do rozwój technologiczny poszedł w inna stronę- i trzeba umieć wtedy się przekwalifikować" - święte słowa, choć w oświacie postulowana stabilizacja, którą ma zapewnić KN, każe o tym zapominać, a każdą zmianę okładki podręcznika od lat niepamiętnych nazywa się reformą, choć to li tylko dostosowywanie się szkoły do zmieniającej się, przecież niezależnie od niej rzeczywistości...
Marek Pleśniar31-07-2004 14:16:00   [#37]

ale brzmi to wszystko jak to co własnie słyszę od szkoleniowców, w zakładach kształcenia nauczycieli i uczelniach. I to co widzę. Profesora wykładającego z od lat tej samej pożółkłej karteczki (opowieść prawdziwa). Bo to on umie.

Jak uczelnia nie ma fachowców to ich zatrudnia! Albo zwalnia. To jest rynek a nie mówienie klientom - to jest rynek - w naszej restauracji nie umiemy bigosu więc wsuwajcie Klienci pizzę.

Jakoś gdy mowa o nauczycielach, łatwo nam na tym forum mówić "zwolnić nieudolnych", "uwolnić rynek pracy".

A rynek pracy wykładowców uczelnianych ? Tam święte krowy są? Mogą wiecznie ci sami wiecznie tego samego uczyć?

Przecież uczelnia dostracza usług. Po prostu. Więc czemu nie szanuje klientów?

Można rzec - to niech student niezadowolony z Olsztyna jedzie do Warszawy. A stać tych z mazur na to?

O ile jestem przeciwko socjalowi w postaci rozdawania pieniędzy na konsumpcję, byt, to na edukację państwo łożyć powinno. Więc nie trafi mi argument - kogo nie stać niech nie studiuje.

To dla mnie za cyniczne - zostawić szkolnictwo sobie - no przecież jest świetnie, ino studenci nie nadanżajom.

Uczelnie oszukują swych studentów. Mówią dzieciakom, że będą pracować w szkole, w swej specjalności. No przecież tak jest.

Pies z kulawą nogą nie zważa na żadną elastyczność absolwentów, zdolność do zmian w karierze. Kształcenie polonisty polega na kształceniu polonisty. Nic on nie wie o innych możliwościach pracy póki nie wyjdzie poza mury uczelni. Wtedy dowiaduje się natychmiast. Ten młody człek nie ma wpływu na ofertę uczelni.

Absolwenci narzekają na to, że uczelnia nie daje kwalifikacji szerzej pasujących do dziedzin szkolnych.  Wiem, że to też wina oświaty, przepisów durnych lub (jak ostatnio) ich braku i dowolności w określaniu kwalifikacji. Ale fakt jest faktem

Co do polonistów i matematyków itd itd - tak swoją drogą:

A może czas na "nauczyciela szkoły podstawowej"? "Nauczyciela gimnazjum"? Jakos ci Francuzi umieją. Nasi nie?

Karolina31-07-2004 14:27:01   [#38]

Ponieważ podobają mi się wasze dywagacje na temat: dostosowanie się do potrzeb rynku i rozczarowania co do pracy w innym niż się wybrało kierunku - doczepię swoją łatkę.

Ileż to razy spieraliśmy się, że nauczyciel przedmiotowiec nie ma obowiazku ani musi dokształcania sie w kierunku edukacji dzieci niepełnosprawnych bo do tego sie nie kształcił, bo nie musi, bo ma inne pole doświadczeń i niech te dzieci uczą specjaliści. To ja przypominam i robię to z uśmiechem na ustach - rynek wymaga aby jednak zacząc sie kształcić. Rodzic ma prawo zapisać dziecko tam, gdzie mu sie podoba i nie ma potzreby zamartwiania sie, że w szkole X nikt nie potrafi go będzie uczyć. Ma uczyć i basta a dyrektor niech na glowie staje;-)

Trzeba umieć się przekwalifikowac, dokwalifikowac - rzekł Janusz czy Antoni - czy cytowali się wzajemnie;-) I podoba mi sie, że se mogłam to tu napisac;-)

gause731-07-2004 14:30:46   [#39]

Jak to można być źle zrozumianym

WITAM SERDECZNIE

Moje zaskoczenie ogarnęło zenitu, gdy czytałam co się wydarzyło na poście, który rozpoczęłam.

Człowiek, gdy coś pisze i to w nienajlepszych okolicznościach to nie zawsze jest dobrze zrozumiany.ASIA i KATA nikogo nie obrażałam - tak    w Koszalinie nazywamy kierunek wychowania technicznego na Politechnice i tylko o tym pisałam, gdy użyłam słowa "młotki".

Uważam, że czas zweryfikuje bylejakość w szkole. Zresztą chciałabym napisać do MENiSu o tym, że niech leczą się u lekarza tylko po studiach podyplomowych, ale mgr np: po filologii, matematyce itd. Ciekawa jestem ilu, by wyleczył.

 Janie K nie zgodzę się z Tobą, że wykształcony nauczyciel matematyki, a więc mgr nie rozwiąże skomplikowanego zadanie ze szkoły ponadgimnazjalnej; jeśli tylko nie odłożył swojego zainteresowania do szuflady.

Adams 135 - dziękuję za słowa podtrzymanie na duchu.

Wszytkich pozdrawiam i życzę kunsztu w tym co robimy, bo przecież poczatek mądrości jest taki: nabywaj mądrości i za wszystko co masz nabywaj rozumu - tak Ktoś mądry powiedział.

Adams13531-07-2004 14:33:50   [#40]

Szkolne wyzwania: / Klient i rynek /

Moi Panowie, uczelnie wyższe w coraz szerszym stopniu doceniają w swojej działaności profesjonalny marketing. Jeśli nie mają swoich komórek, to zlecają agencjom zewnętrznym. To już widać. Niedługo przyjdzie czas na szkoły średnie. Trzeba będzie patrzyć na to zupełnie innym okiem niż dotychczas.
Janusz Pawłowski31-07-2004 14:42:54   [#41]

Marku - mówisz "rynek", a myślisz "centralne planowanie".

Jeśli restauracja nie zapewnia klientom potraw, które oni chcieliby spożyć, to można ten problem rozwiązać na dwa sposoby:

  • nakazać odgórnie restauracji robienie tych potraw - co im wyjdzie, to wyjdzie,
  • nie przeszkadać - wtedy obok powstanie restauracja spełniająca oczekiwania klientów - ta pierwsza se po prostu padnie.

Ty proponujesz ten pierwszy sposób - ja zaś drugi.
Tylko, że rynkiem nazywa się sposób drugi.
I jak wiemy - dziś w dobie rynku, jemy co chcemy - nie tu to tam.
W dobie centralnego planowania - jedliśmy zaś co było.

Uczelnie rywalizują między sobą o liczbę studentów - jak te restauracje.
Aby ściągnąć jak największą ich liczbę - muszą się starać dostosowywać proponowane kierunki wykształcenia do zapotrzebowań owych kadydatów - inaczej starcą klientelę, a w ślad za tym pienądze.
Jeśli tworzą nowe kierunki, bo widzą, że będzie na nie zapotrzebowanie - to i wykształcą sobie kadrę. Jak nie wykształcą, to będzie marny poziom. Jak będzie marny poziom, to kandydaci będą źle przygotowani. Jak będą źle przygotowani, to będzie o tej uczelni zła opinia. Jak będzie zła opinia, to nikt nie będzie chciał tam studiować - chyba, coby se poleserować.

To jest Marku właśnie rynek - czyli coś so się samo nakręca - byle nie wkładać prętów w te szprychy - będzie się kręcić samo.
Więc Marku - nie troszcz się o interesy uczelni - one same to robią - bo to ich byt.

To wszystko co powiedziałem wyżej to apoteoza wolnego rynku - jako machiny, która aby przeżyć, musi spełniać pozytywne zadania dla społezeństwa.
Wszyscy wiemy, że jest wiele osób, patrii, poglądów nie podzielających takiego poglądu na rynek - postulujących konieczność wprowadzenia centralnego planowania, kontroli, przymusu, ...

W wyniku tych ścierających się poglądów - regionalne Kasy Chorych przekształcono w centralny NFZ - teraz zaczyna się droga odwrotna.
Jak wiemy - ani Kasy Chorych, ani NFZ nie spełniły swego zadania.

Wiec - zapewne, jak zwykle, prawda leży po środku.

Ja twierdzę - w odniesieniu do uczelni - że gdy uczelnie, lub inni biznesmeni, dostrzegą kasę - to będą kształcić w kierunkach pożądanych przez kandydatów - choćby przez powstanie nowych uczelni.
Rzecz w tym - aby nie przeszkadzać - a co najwyżej narzucić sensowne warunki (np. liczba samodzielnych pracowników naukowych).

Gdzie zatem lezy problem?
A mianowicie w tym, aby kandydaci wiedzieli czego chcą - pizzy, czy bigosu - jak będą chcieli pizzy, to nie ma wątpliwości, że powstaną na uczelniach kierunki pizzę serwujące - jak bigosu, to bigos.

Adaa31-07-2004 14:53:01   [#42]

może to juz stare ale...

obrazem kwalifikacji wiekszości kończacych studia moze być taki dowcip,w którym spotyka się dwóch absolwentów i w dyskusji na temat swoich dyplomów jeden z nich mówi:

"jak pomyślę jakim jestem inzynierem, to aż się boję  iść do lekarza"

No ..ale to tylko nieliczni maja ta świadomość:-)

Spora grupa, roszczeniowo ,uwaza się za wykształcone pępki swiata, mądrzejsze, lepsze..dla których przekwalifikowanie się, byłoby zdradą wobec swego poczucia wartość:-)

Takich kocha bezrobocie:-))

Marek Pleśniar31-07-2004 14:58:05   [#43]

centralne..

owszem - nieco centralistyczne się ma mysli gdy ma się do czynienia z istnieniem uczelni.. państwowych. One są państwowe

beera31-07-2004 18:11:21   [#44]

Aby ściągnąć jak największą ich liczbę - muszą się starać dostosowywać proponowane kierunki wykształcenia do zapotrzebowań owych kadydatów - inaczej starcą klientelę, a w ślad za tym pienądze.

Nie wiem jak gdzie, ale w Polsce takiego optimum nie osiagnęliśmy- moim zdaniem. I nie ma co się łudzić, że szybko osiągnieniy.

parcie na zdobycie wyzszego wyksztalcenia jest tak wielkie, ze rynek opanowany jest nie przez żądania klientow, a przez mozliwości oferentow.

Na prawie- karnym prawie- we Wroclawiu studentow na I roku nie uczy się języzyka obcego ( nie mowiac już o prozaicznym w-fie)

Nie ma we mnie wiary w dostosowanie się uczelni, bowiem widzę, to co widzę.

Pewnie pokształtuje się to i za jakiś czas będzie lepiej- nie wiem.. na razie rynek wyzszej oświaty przypomina mi sklep miesny z odleglych czasow. Wszyscy kupowali smalec. Wszyscy chcieli smalec? Brali, co bylo- ot tyle

Oczywiście- zgadzam się z tymi, ktorzy twierdza, że elastyczność, operatywności, itd. Zgadzam się. Jednak dla mnie jednym z punktow do zrealizowania- jest wyprowadzenie wyższych uczelni z "alienacji". Ta alienacja wynika z wielu rzeczy- takze z mentalnosci tych, ktorzy nimi kieruja i uczą w nich.

Często na studiach pedagogicznych student spotyka się z nierzeczywistym i już od dawna nie istniejacym światem.
Można uznać , oczywiście, że wszystko jest w nim, nie w uczelni- wobec tego po cholerę ma w niej marnować 5 lat?

Studia to kolejny etap nauki. NAUKI.
Nie chodzi o to, by uczelnia uczyla tego na czym się nie zna- to bez sensu. Ale też być może obszary na ktorych się nie zna, nalezaloby poznać dla dobra pobierajacych NAUKĘ w tej uczelni?
Nie chodzi mi nawet o coroczną zmianę kierunkow- to dzialania często fikcyjne, ale o poruszanie się płynne w obszarach zazebiających się ze studiowanym

Nauczyciele- bo od nich tu się zaczęła nasza dyskusja, uczą się w szkole - dopiero. Moim zdaniem choć częśc tej nauki nalezaloby przerzucić do uczelni na powrot.

Mialam zajęcia na podyplomowce jakiejś. W nienajgorszej uczelni. Wiedza profesora na temat zagadnien prawnych i oswiatowej rzeczywistości sięgala lat 70tych

Adaa31-07-2004 19:08:29   [#45]

parcie na zdobycie wyzszego wyksztalcenia jest tak wielkie, ze rynek opanowany jest nie przez żądania klientow, a przez mozliwości oferentow.

a ja bym powiedziala,że parcie na zdobycie wyższego wykształcenia jest tak wielkie,że nie jest trudno zaoferowac jakiekolwiek mozliwości oferentowi..dla kazdego znajdzie sie coś..i o to chodzi..bo tak naprawde chodzi o forsę.

Okazuje sie,że im uczelnia bardziej "przyjazna" tym mniejsze ma problemy z naborem.

Założę sie,że spora liczba studentów studiuje dla papierka...(fajnie byc magistrem), kierująć sie w rzeczywistości nie preferencjami zawodowymi i mysla o przyszych mozliwościach pracy ale  nieokreslonymi ambicjami.

Potem jest rozpacz..bo pracodawcy sami wiedza kogo maja zatrudnić kiedy podaż na rynu pracy daje im tak wielki wybór.

Wybieraja po prostu absolwentów konkretnych uczelni.

Adams13531-07-2004 22:56:24   [#46]

Jak kształcić skutecznie?

Rozkręciła się dyskusja, oj rozkręciła. Bardzo cieszy mnie, że tak wielu z nas chce zmian. To dobry symptom na przyszłość. Są jednak uczelnie, którym nie jest obojetne jak kształcą i w co wyposażają absolwenta. Zatem zachęcam do lektury koncepcji kształcenia menedżerów prof.  P. Płoszajskiego z SGH na stronie: http://www.e-mentor.edu.pl/artykul.php?numer=3&id=31&czesc=1 ,    jest naprawdę pouczająca. Sądzę, że może być m.in. zaczynkiem do usprawnień na niższych szczeblach kształcenia.  Benchmarking, czyli podpatrywanie innych jest dobrą metodą w biznesie ale nie tylko.
Kata01-08-2004 14:24:15   [#47]

w odpowiedzi

Do Jana Pawłowskiego - tak, podjęłam ryzyko studiowania matematyki z miłości do tegoż przedmiotu. Absolutnie tego nie żałuję, nawet gdybym nie miała pracy w zawodzie matematyka żałować nie będę. Ach te lata studiów... Wróciłabym do nich chętnie. Pewnie każdy z nas.

Faktycznie moje stwierdzenie "A po to ją studiowałam, żeby jej uczyć!"
było niezbyt fortunne. Może lepiej byłoby bo bardzo chciałam jej uczyć. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że jak wybrałam tak sobie mam. Nigdy nie potrafiłam kalkulować na chłodno co mi się opłaca studiować, a czego nie. I masz racje - puściłam tego totka na własne ryzyko.

 

Do Adaa - nie mogę się z Tobą zgodzić absolutnie. Od nikogo niczego nie oczekuje. Tym bardziej wdzięczności za to, że studiowałam. To raczej ja jestem wdzięczna losowi, że mogłam speniać swoje marzenia i pasje studiując. A że taka jest rzeczywistość to też o tym dobrze wiem. Jaki jest rynek pracy - też wiem.

Ja to wszystko dobrze wiem, ale czasem lubię sobie ponarzekać. Jacy to wszyscy są dla mnie niedobrzy!!! - hihi...

Pozdrawiam

Janusz Pawłowski01-08-2004 15:07:52   [#48]

Kata - mam na imię Janusz nie Jan - i lubię je - ale wybaczam Ci tego "fopasa". ;-)))

Coby wyluzować wątek powiem, że ja studiowałem matematykę, bo mnie pasjonowała i chciałem zgłębiać jej tajniki - i to był jedyny powód. No dobra ... był jeszcze drugi ... jakoś głupio było nie studiować. ;-)))
Idąc na studia zupełnie nie myślałem o tym, gdzie i w jakim charakterze będę pracował - nie miało to dla mnie wówczas znaczenia.
Ale jedno co wiem, to to, że na pewno nie chciałem pracować w szkole - za nic!

Gdy po kilku latach pracy na uczelni podjąłem pracę w szkole (najpierw 3 godziny, potem 6, potem cały etat) - byłem przekonany, że to jest to, co chcę robić do końca życia - i już nigdy za nic nie zmienię pracy.

Po dwunastu latach porzuciłem pracę w szkole - i teraz jestem przekonany, że za nic w świecie do niej nie wrócę. ;-)))
A jak będzie naprawdę ... kto wie ...
Chociaż muszę przyznać, że wytrwanie w tej decyzji znakomicie ułatwia mi procedura awansu zawodowego - bo odszedłem ze szkoły zanim ona weszła i teraz musiałbym zaczynać jako stażysta - przyznacie, że człowiekowi w moim wieku to jakoś ... nie wypada. ;-)))

Już nie zajmuję się matematyką.
I powiem tak - niemal nie ma znaczenia co człowiek studiuje - jeśli umie się przekwalifikowywać, to może poszukiwać swej drogi i pasji przez całe zycie - musi tylko być otwarty na zmiany, a wręcz - sam je powodować.

W zasadzie - jeśli chodzi o wykształcenie - to brakuje mi tylko jednego - dobrego opanowania dwóch języków obcych - tak jak wiele osób ma problemy z przyswojeniem matematyki, tak ja mam problemy z nauczeniem się biegłego władania choćby angielskim ... choć może to tylko lenistwo ... w tajemnicy powiem, że od września zamierzam stawić temu czoła.

I rzekłbym tak, bazując na własnym doświadczeniu - dziś jest ważna umiejętność uczenia się czegokolwiek i sprawnego docierania, gromadzenia i "katalogowania" informacji - jeśli to człowiek ma, to wystarczy, aby mógł zrealizować swoje niemal dowolne (oczywiście realne) marzenia i potrzeby.
No - a cóż znaczy umiejętność uczenia się? Ano - przyswajania wiedzy - najlepiej różnorodnej - nie ma jednak znaczenia, czy będzie to matematyka, fizyka, szachy, brydż, go, historia sztuki, ...
A cóż znaczy umiejętność sprawnego docierania, gromadzenia i "katalogowania" informacji? Ano - obsługa książek, komputera, internetu, znajomość języków, umiejętność klasyfikowania z uwzględnieniem róznych kategoryzacji, rozumienie czytanego tekstu, ...

Ale ... jak to w zwyczaju na forum - to moja opinia.
W swoim zwyczaju zaś dodam - jedynie słuszna. ;-)))

Kata01-08-2004 15:19:39   [#49]

Ups :-)

Januszu - rozumiem, że tekst tłustym drukiem to do mnie ;-)

Czyżbym czegoś nie zrozumiała? Jak to - przecież ja najmądrzejsza:-)))

A wątek jest dla mnie dzisiaj wyjątkowo luźny bo niedziela i piwko, i słońce, i wakacje, i mąż zajmuje się dzieckiem

Janusz Pawłowski01-08-2004 15:25:49   [#50]

Ups ;-)))
Nie pomyślałem, że możesz odebrać to wytłuszczenie do siebie.

Nie Kata - to wytłuszczenie nie jest do Ciebie - to wskazanie na wielokrotnie prowadzone tu dyskusje dotyczące badań, w których polska młodzież wybadła mizernie właśnie w umiejętności czytania ze zrozumieniem.
Moje hasło, ukute teraz na gorąco, więc pewnie kostropate, jest po prostu takie: "Nie ważne czego się uczysz - ważne, żebyś z tej nauki wyciagnął umiejętność uczenia się". A tej nie sposób osiągnąć bez umiejętności rozumienia czytanego tekstu.

strony: [ 1 ][ 2 ]