Forum OSKKO - wątek

TEMAT: czy to wam przeszkadza?
strony: [ 1 ][ 2 ]
Janusz Pawłowski27-06-2004 12:43:55   [#51]

Może i warto wyrazić swoje stanowisko, aby

mieć wyobrażenie o rozkładzie poglądów w naszym małym forumowym "narodzie". ;-)))

Więc krótko - gdyby nie jedno zdanie, to podpisałbym się rękami i nogami pod poglądami Leszka - wszystko, oprócz tego jednego zdania mi tam pasuje - mądry chłopak ten nasz Leszek. ;-)))

A zdaniem, którego sam bym nie wypowiedział jest: "nikt mnie nie przekona o konieczności wracania do lat sześćdziesiątych w temacie katechezy...".
Jakoś tak - nigdy nie mam pewności, czy mnie ktoś do czegoś przekona, czy nie, zanim nie wysłucham jego argumentów.
No chyba, że nie chcę słuchać. ;-)))

W każdym razie - dopóki mnie ktoś nie przekona - nie uważam za właściwe wracanie do lat sześćdziesiątych w temacie katechezy... ;-)))

Marek Pleśniar27-06-2004 12:54:37   [#52]

hmm.. chyba zostałem synem marnotrawnym;-)

I zobaczcie.. Dlatego na początku wzdragałem się przed wyrazeniem poglądów.

Bo kto nie popiera lekcji religii w szkole - ten na pewno od Kościoła ucieka i z niego nie katolik. Ten zwalcza religię a w każdym razie od niej się odwrócił. Częstochowę widząc z przerażenia dzwoni ogonem diablęcym. Ale może się da nawrócić.

Ten kto nie katolik z kolei - ten nie Polak (#31 "Polak to katolik")

itp

itp

dlatego...

własnie unikam mówienia o czymś co światopogladem śmierdzi. Bo poglad na rzecz zostanie przypisany MI. A nie rzeczy i jej uwarunkowaniom. Już tak jest. Taki kraj;-) To co Sylwio? Dużo tam u Was miejsca w tym Maintz?

Janusz Pawłowski27-06-2004 13:20:58   [#53]

Oj tam ... stękasz. ;-))))

Zajęcia, które się odbywają w szkole, to tematyka oświatowa - dla dyrektorów ważna - więc się od tego nie ucieknie - a może nawet nie powinno.

Natomiast czym innym jest to jakie zagadnienia się przy tej okazji porusza.
Bo jeśli troskę o wiarę i jej prawidłowy rozwój - to nie broszka dyrektorów szkół świeckich, ale stolicy apostolskiej - niech ona się martwi tym rozwojem.

Dyrektor powinien się skupić na tym jaki to ma wpływ na dydaktykę i wychowanie - uczniów uczęszczających, nieuczęszczających, chcących, niechcących, przymuszonych, zwabionych, ...
Jeśli dobry, to OK - jeśli gdzieś coś źle, to jak to naprawić.

Oczywiście - najłatwiej się naprawia, gdy się problem zrzuci z własnych barków.
A religia w szkole, to nie jakieś widzimisię posłów, które można ot tak - zmienić se - to też kwestia podpisanych umów międzynarodowych - konkordatu.
No ... ten oczywiście można zerwać i takie tam ... pieniactwo.
Trzeba się nauczyć żyć z tym co nam dane i jakoś nad tym próbowac zapanować.
I raczej w tym kierunku powinniśmy myśleć.

Leszek27-06-2004 13:27:45   [#54]

Dzięki Januszu za uznanie...

Marku - każdy ma tu prawo w sposób kulturalny wyrazić swoje poglądy... a że nieco się różnimy to niczemu nie szkodzi... cieszę się, że się różnimy bo inaczej byłoby nudno...

A czy "Polak to katolik" - wg mnie czas bycia "przedmurzem chrześcijaństwa" minął...

pozdrawiam

Sylwia Ledwig27-06-2004 16:19:25   [#55]

"Polak to katolik", utożsamienie uwarunkowane historycznie ... Ale Katolicyzm to nie wynalazek Polaków, a wręcz przeciwnie bycie Polakiem, (albo lepiej - nie przestanie bycia nim), często było możliwe dzięki byciu Katolikiem, dzięki "przynależności" Polski do Kurii Rzymskiej, a jej wpływy na świecie jakie były i są wiemy. No a z wdzięcznością wiemy jak jest, dlatego wiele krajów na świecie również wie dlaczego chce Kościoła "niepolitycznego" i odwrotnie.

Kościół Katolicki w nieodległej przeszłości jak wiadomo był enklawą walczących z nielubianym systemem. Dzięki papieżowi Polakowi (pośrednio naturalnie), mogliśmy pozwolić sobie na stanie się pionierami w obalaniu komunizmu, no i zachowaliśmy religijną tożsamość (porównanie z Krajem Radzieckim (Ci nas np. często za "prawdziwych" Słowian nie chcieli mieć, bośmy tak na "wskroś" katoliccy) , czy Czechosłowacją itd.). Ale to historia podsunęta takie rozwiązanie. Ciekawa jestem, jak by to utożsamianie się (Polak-Katolik) wyglądało po wprowadzeniu podatku kościelnego ?

Podatek kościelny to nie "haracz" dla Kościoła, jeżeli ktoś chciałby tak pomyśleć. Z takowego podatku finansuje się w krajach go pobierających np. subwencje dla części żłobków, przedszkoli, szkół, akademików, szpitali, różnego rodzaju projektów, etc. więc pośrednio otrzymuje się go z powrotem. Problem w tym, że ze wszystkich tych dogodności możesz też jako "niekatolik" korzystać, zatem niektórzy opuścili szeregi, a z dobrodziejstw dalej korzysta. Podatek jest pobierany od wysokości zarobków, dlatego Ci co mało - mało, ci co dużo - dużo i tak dalej, aż do sprawdzenia solidarności i wyczucia "o co chodzi".

Więc może dajmy sobie spokój z określeniami Katolik=Polak, bo Katolik to Katolik, Prawosławny to Prawosławny, Ewangelik to Ewangelik, Muzułumanin to Muzułumanin, Zyd to Zyd (nie mam kropki nad dużym Z!), a Lailk to Laik, a z każdej tej grupy mamy więcej czy mniej w Polsce. I co, to oni nie Polacy? a jak oni tak z dziada i pradziada? i kochają te "łany zbożem malowane", to co? to może to niegrzecznie z takimi określeniami? No więc możemy się właśnie podowiadywać jak to jest z tymi religiami, nie zapominając o źródle, z którego my osobiście wyszliśmy, każdy z nas osobiście i jak mamy "potrzebę serca" to pielęgnujmy jak możemy w odpowiednim miejscu, "oddajmy królowi, co królewskie, a Bogu co boskie"; ... a nośnikami wartości mających wpływ na kształtowanie się społeczeństwa i tak możemy pozostać, żyjąc tak a nie inaczej, "żyjąc" takimi a nie innymi wartościami ... ! jak się komuś spodoba i też tak będzie chciał, a ma inaczej, to się dołączy.

A miejsca Ci u nas w Mainz pod dostatkiem Marku! ... na banicję miejsce to - całkiem całkiem, chociaż "hercklekotów" też się możesz nabawić, jak tak od czasu do czasu pejzaże Olsztyna przemkną Ci na ekranie telepatrzydła. No a od tego, do pragnienia powrotu do synostwa marnotrawnego i "rugów" Janusza Pawłowskiego to już niedaleko!

Marek Pleśniar27-06-2004 16:40:08   [#56]

no to poczytam o tym Maintz:-)_

A wiecie - w onecie jest artykuł jakby na zamówienie (fragment znaczy)

Jeśli przywołujemy wydarzenia w toruńskiej budowlance, możemy zadać sobie pytanie, dlaczego lekcje religii nie umocniły chrześcijańskich zachowań.

– Nieco złośliwa odpowiedź mogłaby być taka – lekcje marksizmu-leninizmu też niewiele zdziałały w sferze utwierdzania komunizmu.

Ale religia jest przesiąknięta zaleceniami porządnego życia. Dlaczego szkolne społeczności nic z nich nie przejęły?

– Pytanie zakłada, że lekcje religii są po to, by czyniły moralne dobro. A tak nie jest. Są politycznymi i społecznymi sygnałami, gestami pokazującymi, jak postrzega siebie społeczeństwo. Moralnie są one neutralne. We Francji brak lekcji religii to wyraźny znak republikańskiego charakteru francuskiej demokracji. W Polsce wprowadzenie ich do szkolnego programu niesie informację o wiodącej roli Kościoła katolickiego w historii kraju. Ich wpływ na zachowanie uczniów jest marginalny, ponieważ zachowanie bardziej zależy od żywych wzorców niż od zapamiętania dziesięciu przykazań. Zachowanie uczniów determinuje etos szkolny, a nie jeden katecheta, choćby był najwspanialszy. Byłoby wielką naiwnością oczekiwać, że dwie osamotnione lekcje tygodniowo zdeterminują uczniowskie zachowania.
W takim razie chyba tylko solidarność, przekonanie, że należy się do dobrze działającej grupy, może zlikwidować zjawiska negatywne.

– Członkowie odnoszącej sukces instytucji powinni mieć poczucie wspólnej odpowiedzialności za wszystko, co się w niej dzieje. Praktykowanie tej wspólnej odpowiedzialności oznacza spotkania, negocjowanie polityki, dysponowanie zasobami, tworzenie procedur itp. Uczniowie bez trudu pojmą, że wspólna odpowiedzialność jest istotna dla wszystkich nauczycieli, i chętnie dostosują swoje zachowania do tej rzeczywistości. Tyle że dziś w większości polskich szkół państwowych sprawy wyglądają nieco inaczej.

I na zakończenie powracający, patetycznie określany problem: wychowawca – funkcja czy misja?

– To jest niewłaściwe postawione pytanie. W rzeczywistości powinno to być stwierdzenie: wychowawca – funkcja i misja. Tradycja nauczania na kontynencie ma pewien aspekt, który w dzisiejszych czasach staje się coraz bardziej niewłaściwy. Nauczyciel jest postrzegany jako strażnik wiedzy z danego przedmiotu, którą przekazuje uczniom. Taki nauczyciel pojawia się w szkole, aby prowadzić lekcje, a po nich idzie do domu czy innej szkoły. Moralność przy takim podejściu jest sprawą, którą najlepiej załatwią rodzina czy Kościół. Nie takiego modelu dziś potrzebujemy.

Rozmawiała Iwona Konarska

Prof. Jan Potworowski z Brunel University w Londynie jest konsultantem Centrum Edukacji Obywatelskiej, w ciągu ostatnich lat współpracował z władzami edukacyjnymi Polski, Portugalii, Litwy i Anglii.

Gaba27-06-2004 16:57:09   [#57]

Marku, a inne fragmenty Janka

są także dla nas ważne - nareszcie, nareszcie się zapytali takich ludzi - ja wklejam początek

Szkoła przetrwania
Polski system edukacji jest mistrzem Europy w produkcji niezadowolonych uczniów

Koniec roku szkolnego to na pierwszym planie świadectwa i radość wakacji, ale w tle jest poważniej, bowiem ocena polskiego nauczyciela okazuje się niesłychanie trudna – spotyka się wychowawców olimpijczyków, ale także sztywniaków, jak mówią młodzi, głównie skupionych na tym, żeby się nie przepracować w czasie obowiązkowych 18 godzin lekcji.
IWONA KONARSKA
– Chwila, to nie fair! Polski nauczyciel jest pomiędzy młotem a kowadłem. Z jednej strony, ma przestraszone związki zawodowe, z drugiej, kolejne, zmieniające się ekipy ministerialne. Związki czują, że nie mogą podjąć ryzyka przekształcenia swoich członków w lepiej opłacaną, ale znacznie mniej liczną edukacyjną elitę, podczas gdy ministrom brakuje politycznej woli i wizji do rozpoczęcia niezbędnego dialogu.

Ale pracownicy innych branż zazdroszczą pedagogom, którzy mają swoją kartę, broniącą ich praw.

– Karta nauczyciela ze swoimi 18 45-minutowymi lekcjami, z których uczyniono świętość, skazuje nauczycieli na finansowe getto. A w nim będą oni – w porównaniu z innymi grupami zawodowymi – stawać się coraz biedniejsi. To istny cud, że w naszych szkołach dzieją się czasami wspaniałe rzeczy, ale heroizm jednostek nie może być odpowiedzią na głębokie problemy strukturalne.

Trudno mieć pretensje do związków zawodowych, że nie chcą zwolnień swoich członków, że proponują nawet pewną urawniłowkę finansową, byleby wszyscy dostali parę groszy.

– Dla ZNP jest to niebywale trudne, by pewnego poniedziałkowego poranka powiedzieć sobie, że chcemy, aby nauczyciele byli dobrze opłacaną elitą, nawet jeśli połowa odpadnie. Ministerstwo Edukacji też nie jest zainteresowane taką rewolucją i obie strony kłócą się o pieniądze, ale też takie, które zostaną równo rozłożone.

O polskiej szkole mówi się źle, ale marne oceny zbiera też reforma systemu edukacji. Ciągle są wątpliwości, czy gimnazja były dobrym pomysłem, czy warto było utrzymać technika, czy zalew podręczników nie jest chaosem. Może nie warto było burzyć starego?

– Absolutnie się nie zgadzam. Reforma pobudziła do nowej debaty, toczącej się zarówno wewnątrz szkół, jak i poza nimi. Światowe badania pokazują, że udane reformy edukacyjne mają wspólną cechę – sprawiają, że nauczyciele zaczynają ze sobą rozmawiać. Uruchomienie takich programów jak „Szkoła z klasą” to dowód, że nauczyciele myślą i działają. Słyszę czasami krytykę, że te programy są zbyt powierzchowne. Dobry Boże! Ich uczestnicy przynajmniej coś robią, a to zdecydowanie lepsze rozwiązanie niż siedzenie na czterech literach w oczekiwaniu na pojawienie się cudownego programu „samonaprawy”. Najważniejsze, że w tych programach na szkoły spojrzano jak na działające organizmy, a nie grupki indywidualnie pracujących nauczycieli, którzy nigdy nie przychodzą na zawodowe zebrania, bo okazują się one biciem piany. Dziś w wielu szkołach zebrania są o czymś – o doskonaleniu pracy, o angażowaniu w te działania uczniów i ich rodziców, o sposobach wejścia szkoły w XXI w.

A czy akceptuje pan sposób wspinania się po szczeblach kariery zawodowej?

– Nie! Jest on naiwny i bezproduktywny. Można utonąć w dowodach pokazujących, że system płac zależny od doskonalenia kwalifikacji zawodowych nie ma żadnego przełożenia na poprawę jakości uczenia się.

I chyba nasze władze oświatowe zorientowały się, że popełniły błąd. Dotychczas nauczyciel gromadził liczne zaświadczenia o odbytych kursach i przesyłał do komisji. Teraz przynajmniej musi się stawić przed nią. Ale i tak narzeka, że zbieranie dowodów na to, że zasługuje na wyższy stopień i podwyżkę, zabiera mu dużo czasu.

– Obecny system awansu zawodowego to katastrofa. Nigdzie na świecie w żadnym przedsiębiorstwie nie płaci się za same kwalifikacje. Płaca jest uzależniona od miejsca w hierarchii, odpowiedzialności za firmę. Ani bankier, ani śmieciarz nie dostaną ani grosza dodatku do pensji za to, że mają habilitację. W Wielkiej Brytanii zasada ta obowiązuje w edukacji od 40 lat. W szkołach stworzono cały system wyższego i średniego zarządzania, związany z wysokością wynagrodzeń, który zapewnia stałe dążenie do podnoszenia jakości pracy.


Anglia jawi się w naszej rozmowie jako kraina idealnej edukacji. Czy tam nigdy nie popełniono błędu?

– Zdarzyło się. Kilka lat temu rząd brytyjski wprowadził dodatkową ścieżkę zdobywania awansu i dodatkowych pieniędzy – dzięki doskonaleniu zawodowemu i gromadzeniu dowodów potwierdzających wyjątkowy poziom nauczania. Nagle właściwie każdy mógł przedstawić świadectwa swojej niezwykłej zawodowej klasy, tyle że koszt tego pomysłu był wysoki. Rząd wstrzymał projekt i ponownie go przeanalizował. Teraz, aby pokazać, że zasługujesz na dodatkowe pieniądze, musisz nieomal udowodnić, że z powodzeniem nauczyłeś pięcioletnie dzieci chińskiego. Taki sam gwałtowny odwrót w kwestii awansu zawodowego ma miejsce w Polsce.

Jeśli zbieranie dyplomów, referencji i opinii jest bez sensu, to jak powinno wyglądać uczciwe sprawdzanie nauczycielskich umiejętności? I jakie nauczyciel powinien mieć obowiązki wobec swojego miejsca pracy? Bo dziś wielu przypomina ludzi wynajętych, którzy wykonują minimum i znikają.

– Nie powinno się płacić za godziny. Można stworzyć coś w rodzaju umowy o dzieło. Pensję dostaje się za 40 godzin tygodniowo, kiedy nauczyciel jest do dyspozycji dyrektora. Oczywiście, nie byłby on w stanie uczyć tyle godzin, ale jest wiele innych spraw do załatwienia. W Anglii jest nie do pomyślenia, by nauczyciel wyszedł ze szkoły między godz. 9 a 16. Moja żona jest w kierownictwie placówki, w której pracuje 20 pedagogów. Po lekcjach ma albo spotkania z wykładowcami, których pracę nadzoruje, albo z całym kierownictwem. W piątki zostaje po lekcjach, by przygotować się na następny tydzień. Ale dostaje za to porządne pieniądze.

A czy szkoła, którą porównujemy do innej firmy, mogłaby podlegać prawom rynku?

– W Anglii każda szkoła przechodzi co roku testy mogące ostrzec rodziców: zabierajcie stąd swoje dzieci. Jeśli do tego dojdzie, placówka upada. Żeby ją uratować, nauczyciele muszą pracować o wiele więcej niż te 18 godzin pensum. Może poczucie zagrożenia byłoby mobilizujące dla polskich pedagogów? Choć nie wiem, czy tak brutalna strategia powinna być motorem przemian.

Zapytałam o problem zysku i istnienia szkoły, ale przecież w Polsce ten mechanizm działa, choć nie na płaszczyźnie, o której pan wspomniał. Likwidowane są wiejskie podstawówki, bo gminy na nie zwyczajnie nie stać. Szkoda.

– Moja romantyczna dusza podpowiada mi, że te małe placówki są sercem wsi, ale badania wykazują, że większe szanse mają dzieci, które uczęszczały do dużych, lepiej wyposażonych placówek.

Przyjrzyjmy się także układowi nauczyciel-uczeń.

– Wpływ jest obustronny i towarzyszą mu naciski z obu stron, bo nauczyciel wie więcej, a uczeń wie inaczej. Problemem każdego polskiego pedagoga powyżej trzydziestki jest to, że wiele z tego, co wie, np. doświadczenia związane z przechodzeniem z dzieciństwa do młodości, będzie postrzegane przez ucznia jako coś całkowicie bezużytecznego i niepasującego do aktualnej rzeczywistości. I w znacznej mierze uczeń będzie miał rację. Jest to bardzo niewygodna sytuacja dla wszystkich nauczycieli z krajów Europy Wschodniej. Jedynym ich atutem staje się wiedza przedmiotowa, ale ta także może być uznana przez dzieci za mało użyteczną.

Szkoła przetrwania, a nie miejsce nauki – tak się ocenia polską oświatę. Po słynnej sprawie toruńskiej i ujawnieniu, jak to uczniowie maltretowali anglistę, a on nie stawiał oporu, zaczęto uważniej się przyglądać szkolnym występkom. I co się okazało? Że w szkołach jest fala, agresja o niespotykanym natężeniu.

– To brzmi złowieszczo i wolałbym, żeby ta kwestia nie została sformułowana w tak agresywny sposób. Są nieodparte dowody na to, że polskie szkoły oferują uczniom bogate i interesujące programy oraz pokazują, jak stać się członkiem demokratycznego społeczeństwa. Niestety, istnieją równie niepodważalne dowody, że w porównaniu z resztą Europy w polskich szkołach jest proporcjonalnie dwa razy więcej dzieci nieszczęśliwych i wyalienowanych. Stawiając sprawę otwarcie – polski system edukacyjny to mistrz Europy w produkcji niezadowolonych uczniów. Co sprawia, że w szkołach dochodzi do alienacji tak ogromnej części uczniów?

Z pewnością przyczyną tego zjawiska nie jest jakiś jeden czynnik. Po części problem może tkwić w sztywności programów nauczania. Słyszałem również inną sugestię – że polscy nauczyciele nie lubią dzieci, że są emocjonalnymi kalekami i toczą z dziećmi nieustanną walkę o dominację. Nie podpisuję się pod tym wyjaśnieniem. Ustawiczne dokuczanie dzieciom wymaga zbyt wiele energii, aby mogło być uniwersalną rozrywką.


Czy to uczniowskie wyalienowanie można porównać z nastrojami w Anglii?

– Badania pokazują, że w Polsce owe 41% wyobcowanych uczniów jest rozłożone nierównomiernie. We wszystkich innych krajach europejskich poziom niezadowolenia nie jest zbyt zróżnicowany w poszczególnych szkołach. Najlepsza pod tym względem jest Anglia z większością placówek, w których 84% uczniów ma poczucie uczestniczenia w życiu szkolnym. Inaczej jest w Polsce. Często ponad 80% uczniów nie ma w ogóle poczucia przynależności do społeczności szkolnej, chęci uczestniczenia w jej życiu czy poczucia wspólnego celu. Jest również wiele takich szkół, głównie liceów, gdzie przytłaczająca większość uczniów identyfikuje się ze szkołą i dobrze się w niej czuje. Dziwne, że nie ma wielu szkół w środku tej skali – są albo na jednym jej końcu, albo na drugim.

Zna pan zapewne rankingi edukacyjne. Na czele niezmiennie te same nazwy, a poza skalą nikomu nieznane placówki, do których idzie się z przymusu. I to jest fatalny start.

– Na pewno. Zawodówki lub licea bez tradycji Rejtana czy Batorego nie stwarzają wrażenia instytucji, do których warto iść. Dla nauczycieli, którzy tam wpadają na kilka godzin, praca w takiej placówce też nie jest sukcesem życiowym. Ta rozpaczliwa sytuacja przerasta ucznia. Jeśli nie może być dumny, że chodzi właśnie do tej szkoły, zaczyna się wściekać.

Trudno więc się dziwić właśnie obserwowanej walce absolwentów gimnazjów. Oni chcą się znaleźć w dobrze funkcjonującej firmie.

– Instytucje o wyraźnej misji, spójnej strukturze i wspólnym systemie wartości – którymi jest większość liceów – będą w stanie zdobyć zaangażowanie i zaufanie uczniów. Szkoły, w których większość nauczycieli pracuje na część etatu, placówki bez wyraźnej struktury kierowniczej, poza nieszczęsnym dyrektorem stojącym na szczycie i stadem pozostałych pedagogów żyjących swoim osobnym życiem w zamkniętej klasie, szkoły, w których nauczyciele nigdy nie pracują razem, to miejsca, które będą pełne niechętnych, zdezorientowanych uczniów gotowych w każdej chwili powtórzyć Toruń.

amrek27-06-2004 17:59:28   [#58]

Marku

hmm.. chyba zostałem synem marnotrawnym;-)

I zobaczcie.. Dlatego na początku wzdragałem się przed wyrazeniem poglądów.

No nie, niewinny cytat o tym, jak profesor Duda Gracz wracał do swojego domu, tak zaowocował nieoczekiwanie, hah. Wkleiłam tekst raczej z myślą o Tres, jeżeli mimo wszystko zagląda...taka krzepiąca ikonka z serii "Tam dom twój, gdzie serce twoje". A że Duda wrócił akurat do klasztoru, no cóż, jego sprawa, widocznie nie tylko Ofelii tam blisko było;-), ale czy to podzwonne dla diablęcia? Nie fukać, proszę, nie fukać...;-)

To ja teraz równie neutralnie :| i zwięźle: dobrze byłoby, gdyby dzięki szkole islam np. nie kojarzył się jedynie z głową Nicka Berga, ale choćby z pięcioma filarami. To byłby program minimum:-(

Marek Pleśniar27-06-2004 18:09:37   [#59]

spoko:-)

to jedna z fajniejszych dyskusji ostatnio - bez zacietrzewienia a jednak o poglądach

bardzo mi się tu podoba

Marek Pleśniar27-06-2004 18:10:36   [#60]
gaba - ja własnie stamtąd wyciąłem, ale temat nie pasił to dałem tylko kawałek - tak tendencyjnie;-)
janzg28-06-2004 10:03:45   [#61]

tres - dziękuję, że zaczęłaś ten wątek

Janusz -

"A religia w szkole, to nie jakieś widzimisię posłów, które można ot tak - zmienić se - to też kwestia podpisanych umów międzynarodowych - konkordatu.
No ... ten oczywiście można zerwać i takie tam ... pieniactwo.
Trzeba się nauczyć żyć z tym co nam dane i jakoś nad tym próbowac zapanować.
I raczej w tym kierunku powinniśmy myśleć."

- w tym względzie mam zupełnie odmienny pogląd

Janusz Pawłowski28-06-2004 10:27:41   [#62]

W którym?

że powinniśmy myśleć? ;-))))
janzg28-06-2004 10:50:51   [#63]

gdy w wymianie poglądów ktoś określa się jedyny słuszny kierunek myślenia

"- w tym względzie mam zupełnie odmienny pogląd"

Janusz Pawłowski28-06-2004 11:18:22   [#64]

No ... taki mam pogląd ...

Uważasz, że nie mam prawa go werbalizować?
Zdaje mi się, że walcząc o swoje prawa ograniczasz moje.
janzg28-06-2004 12:05:18   [#65]

-  cóż, jak widać w tej kwestii nasze poglądy "są odmienne" - to mało powiedziane.

Myślę, że poprzez wyrażanie swoich odmiennych poglądów, nie walczę o swoje prawa poprzez ograniczanie praw innych,

np. również nie sądzę, że:

"..religia w szkole, to .............kwestia podpisanych umów międzynarodowych - konkordatu."

Pewnie, że można mi zarzucić braki w znajomości prawa międzynarodowego. Mam świadomość tej ułomności i nauczyłem się nią żyć, nie przeszkadza mi również to, że inni tej ułomności nie posiadają.

Majka28-06-2004 13:07:53   [#66]

dyskutują też inni

http://tygodnik.onet.pl/1546,1164397,dzial.html

I polemika wokół tej wypowiedzi.

amrek28-06-2004 13:13:23   [#67]

jaskiniowiec na głowie

Ja prosty jaskiniowiec. To, że zdaję sobie sprawę z konieczności neutralizowania opinii, z pożytków płynących ze statystyki, uogólnień, pracy chłodnego rozumu, nie zmienia faktu, że większość z nas i tak nie jest w stanie wyobrazić sobie, co oznacza np. półtora noworodka przypadającego na jeden inkubator albo zobaczy coś, co pachnie zbrodnią, choć nią w rzeczywistości nie jest. Zatem info o jednym i jeszcze połowie noworodka w statystycznym inkubatorze ma w większości przypadków ograniczoną wartość, jeśli ją zastosować do pobudzania energii, bo albo się na nią nie reaguje wcale albo wywołuje słabo kontrolowany mętlik - mimo pozoru beznamiętności danych, która powinna gwarantować porządkowanie głowy. Z mętliku zaś nie wynika klarowność celu.

Z moich doświadczeń wynika, że pożyteczniej brać pod uwagę to, co jest,a nie to, co powinno być, bo tak nam się wydaje.  

Dobrego dnia:-)

Sylwia Ledwig28-06-2004 14:14:46   [#68]

Z moich doświadczeń wynika, że pożyteczniej brać pod uwagę to, co jest,a nie to, co powinno być, bo tak nam się wydaje.  

... Pożyteczniej i wygodniej!

... a jak byśmy tak dawniej myśleli, to byśmy dzisiaj nie tak swobodnie mogli się wypowiadać, jak się wypowiadamy! ... albo czynilibyśmy to w innym języku, albo i w naszym ale "jakby nie naszym" ... a ta swoboda daje nam możliwości zmian. Uczucia, że możesz coś zmienić, przeistoczyć w miarę rozwoju, daje Ci poczucie wolności, motywację, możesz głęboko odetchnąć ... A dla mnie to przynajmniej ważne, w ten sposób czuję się poważnie traktowana, czuję, że mogę coś "współbudować" a nie tylko uczestniczyć.

Pozdrowienia

amrek28-06-2004 15:58:22   [#69]

Sylwio:-)

Nie wiem, czy wygodniejsze...Czy zmiana na lepsze i swobodniejsze nie wynika z ostrego widzenia tego, co jest? 

Rozumiem to, o czym mówisz i podobają mi się ludzie, którzy tak, jak Ty, żyją z entuzjazmem i odpowiedzialnością, choć nieszczególnie mnie martwi, że być może  czynilibyśmy to w innym języku, bo gdybyśmy czynili w innym, nasz nie byłby przedmiotem sporu. I dostrzeganie tego, co jest, byłoby dostrzeganiem czego innego.

Mnie jedynie wkurza, kiedy na papierze reguluje się skrupulatnie rzekę, podczas, gdy ta pluskająca - niegrzecznie wylewa, a potem planiści boczą się na rzekę za niesubordynację lub konsekwentnie udają, że w dolinie wcale nie jest mokro, bo papier przewidział suchość. 

Obawiam się sytuacji, w których ludzie tworzą sensownie funkcjonujący świat nie w ramach, a poza rozstrzygnięciami formalnymi, bo instytucjonalizacja np. ignoruje zdrowy rozsądek lub bierze się z konformizmu. Jeśli jest szkoła, do której większość chodzi, żeby w niej - zgodnie z tym, co widziałby Marek - rozstrzygać ważne wątpliwości - to bardzo ok. Ale - czy ja się mylę? - o wiele częściej jest tak, że niemal nic z tego, co naprawdę obchodzi ucznia - nie dzieje się w instytucji, która ma ambicje pomagania w dorastaniu - i wtedy ok nie jest. Mnie złości fikcja, Sylwio, a nie aktywność.

UWAGA!
Nie jesteś zalogowany!
Zanim napiszesz odpowiedź w tym wątku, zaloguj się!
Dopiero wtedy będziesz mógł/mogła wysłać wprowadzony komentarz na forum.
Jeśli nie masz jeszcze założonego konta na forum, załóż je.
Logowanie i/lub zakładanie konta.

strony: [ 1 ][ 2 ]