Wciąż nie mogę zrozumieć i sam z tym wewnętrznie walczę, czemu mamy takie kuriozalne interpretacje i rozwiązania.
Jeśli szkoła ma udostępnić prace uczniowi, to może on je zabrać do domu. Jeśli nie zwróci (zgubi, zniszczy...) to czemu nauczyciel ma mieć problem, że tej pracy nie posiada? W szkole rozrósł się do granic możliwości aparat asekuracji a to wcale dobrze na wychowanie młodzieży nie wpływa.
"Muszę Ci udostępnić pracę ale nie mogę, bo Ty możesz zgubić a ja muszę ją mieć, więc będziemy tworzyć systemy, procedury zmierzające do..."
Podobnie różne powiadamiania, podpisy potwierdzające z zapoznaniem się itp... Wychowawca prowadzi zebranie na którym informuje o zasadach, procedurach, ocenach itp. Frekwencja na zebraniu jest 50% i później zaczyna się polowanie na podpisy. Jeśli było zebranie, jeśli była możliwość zapoznania się, to już sprawą rodzica jest czy z tej możliwości skorzystał czy nie.
|