Forum OSKKO - wątek

TEMAT: czy u was nauczyciele też tak robią?
strony: [ 1 ]
Marek Pleśniar09-04-2004 12:55:08   [#01]

no to poszedłem połazić z psem.. przedwczoraj. Potem zapomniałem choć miałem ochotę o tym pogadać z kim mądrym.

i nad jeziorem spotkałem grupę uczniów z pobliskiego gimnazjum chyba, z nauczycielem. Trudno zgadnąc czy to wycieczka przyrodnicza czy WF. W każdym razie zatrzymali się nad wodą, pousiadali a nauczyciel zaczał typową (znam już takie) pogawędkę. O uczniach - czy się lenili na wycieczce czy nie. Czy szli sprawnie czy wlekli się. Niby nauczycielskie mówienie ale w zasadzie niespecjalnie ważne. Chyba po nic - no bo po co? (to się okaze zaraz;-)

I w końcu rzekł: "ja wam powiem kto tu jest największy leń w klasie - o ten tam co stoi z boku - z łańcuchem w kieszeni".

Ten tam na aniołka nie wyglądał, na diabełka też nie. Może trochę bardziej miał nonszalancką postawę - wiecie jaką.

Dorosły w jednym zdaniu postawił go w sytuacji kontry. Głośno zaatakowany nastolatek miał jedyne wyjście - obrócić wszystko w agresję - typową w wieku burzy i naporu - bo postawiono go wobec ataku na jakąś tam szczeniacką godność wobec patrzącej na wszystko grupy.

Zanim kto powie - szczeniak ma słuchać bo jest uczniem, powiem - a jak Wy? Co macie wypisane na twarzy gdy na radzie pedagogicznej, przy wszystkich zamiast w gabinecie, dyrektor powie "pani Kowalska najmniej w gronie robi".

Tak więc wracając - pamiętam sam taką sytuację. Dyrektor wziął mnie w obroty wobec całej klasy za minę. Gówniarsko się ironicznie uśmiechałem - co tu kryć bawiło mnie jego gazetowe, nadęte gadanie.

On więc zaczał mówić do mnie - a mi (w mojej nastoletniej wyobraźni) pozostało tylko uśmiechać się jeszcze ironiczniej.

W końcu dorosły ośmieszył mnie jakimś osobistym przytykiem i poszedł.

Moim zdaniem nie wygrał tej potyczki - udowadniając swą przewagę zamiast mądrości. Szczeniak jakim byłem miał prawo być głupi. Dorosły mniej.

No i mnie to nadjeziorne spotkanie ze szkolną sytuacją zasmuciło. Bo nic się nie zmieniło. Szkoła nadal bywa miejscem konfrontacji i gry sił - kto tu góra, kto mądrzejszy.

Gdzie kontakt stron dający szanse na posłuchanie co obie mają do powiedzenia na róznorakie tematy - nie wiem. Bo pozostaje tylko słuchać, ewentualnie przytakiwać. Kontaktem - mistrz-uczeń to ja bym tego nie nazwał.

To częste? jak to teraz jest? Robicie tak?

A byliście takimi postawionymi pod ścianą?

No i czy w szkole jest język konfrontacji?

-------------------------

podsumuję - padły tu słowa:

ja wam powiem kto tu

postawił go w sytuacji kontry

zaatakowany

ataku

szczeniacką godność

szczeniak ma słuchać

w obroty

ironicznie

wobec całej klasy

ośmieszył

osobistym przytykiem

wygrał

potyczki

przewagę

konfrontacji

gry sił

kto tu góra

elka4009-04-2004 13:29:45   [#02]

szwankuje komunikacja

Cóż, uczyć się nam nauczycielom trzeba komunikacji interpersonalnej na różnych poziomach. A niektórzy nie dość, że nie chcą, wolą pokazywać, kto tu rządzi czyli ważny ja - dorosły, ja tak chcę, a wy "szczeniaki" głosu nie macie. Smutna ta sytuacja , którą opisałeś...
Gusia09-04-2004 13:58:26   [#03]

Hmm... jak ja chodziłam do podstawówki to...

pewna pani od j. polskiego, zawsze traktowała mnie gorzej o lizus klamusów. Oto przykład: jak ja czegoś nie umiałam - siadaj pała. Natomiast gdy wielce szanowna DM czegoś nie umiała: siadaj D. musisz się jeszcze poduczyć. Ja zawsze byłam gorsza. To było wstrętne. W tak młodym człowieku zaszczepiać niechęć. Szczególnie, że byłam najlepsza z ortografii, z dyktand miałam 5, ale z innych 2. A pani mówiła: Boże, co z Ciebie będzie. Szkoda, że już nie uczy - zdziwiła by się :)

AnJa09-04-2004 14:24:59   [#04]

 O czym tu gadać?

A Ty jeszcze masz wymagania i chciałbyś z kimś mądrym;-)

Na dodatek  tuż przed Świętami!

Bo przeciez jasne, że tu i teraz kazdy tego małolata z łańcuchem poprze, bo niby kto jak nie najwięksi lenie siedzą przed kompami pod pozorem ważnych prac administracyjnych zamiast na szmacie w chałupie śmigać?:-)

Gaba09-04-2004 14:30:25   [#05]

Zaskoczyłeś mnie tak świątecznie

1. Dziecku, nawet narwanemu, bym tak nie zrobiła.

2. Ale nauczycielowi tak, chyba tak, no...coraz częściej mam ochotę.

3. Bardzo mi się podobały Twoje uwagi o tym, że bycie dyrektorem jest na całe życie, że to rani, że skręca (spacza?), tak jak bycie nauczycielem jest sposobem na życie i już, nauczyciela rozpoznasz po pierwszych slowach.

 

waracając do pkt. 2 - coraz to mnie bardziej korci odpyskować, tupnąc nogą, myślę, że jestem często (zbyt często) za miękka i robiona w trąbkę.

A co by było, gdyby takiego deliwenta nauczyciela po prostu zawsydzać -  jest to człowiek wrażliwy, zna swoje prawa, ma same zalety, zły świt to jemu robi krzywdę - uczeń to kretyn, dyrektor większy, do rodziców się schyli. Wszycsy be, a ja cacy!

Coby to Marku było, gdyby X. powiedzieć wprost - nawalsz Skrabie, nawalasz i obciachu nam przynosisz. Nie odważyłam się jeszcze, ale szumi mi tak czasm i coś bulgota...

;-)

elka4009-04-2004 14:32:41   [#06]

AnJa !

Według mnie to leniem jest ten, kto dopiero sprząta i ze szmatą gania! A tyle czasu było, hmm... Zła organizacja pracy, łeee.
Majka09-04-2004 14:35:15   [#07]

świat wg Majki :)

Po pierwsze: wg mnie każda relacja uczeń nauczyciel jest niepowtarzalnym zdarzeniem. To konkretna nauczycielska persona i konkretny Jasiek czy Asia. I jednego ucznia poproszę na indywidualną rozmowę, drugiemu nic nie powiem, a trzeciego rugnę przy klasie. Wszystko zależy od klimatu klasy, kontekstu, sytuacji. Niektórzy moi uczniowie to chyba wolą "rugnięcie" niż rozmowę w 4 oczy ;)

Maćki, Marki, Beaty, Kamile - tworzą równie niepowtarzalną, zmieniającą się grupę. Nie ma czegoś takiego jak statystyczna klasa. Nie da się stworzyć (wg mnie) żadnej uniwersalnej reguły. Byłam wychowawczynią 6 klas. Nigdy nie dało się powtórzyć tych samych zadań, działań czy metod.  Zawsze było inaczej, bo ludzie byli inni :)

Po drugie: wydaje mi się, w naszym zawodzie (jak w żadnym innym) przenosimy własne urazy szkolne. Nie zawsze czyni to z nas lepszych nauczycieli niż byli nasi....

Marek Pleśniar09-04-2004 16:22:28   [#08]

racja - z tym przenoszeniem urazów. Takie koty w długiej perspektywie. Mnie za młody gnietli to i tobie nie zaszkodzi.

Ale co to ja miałem;-) Aha - no dobra - a czy dyrektorzy zajmują się tym aspektem? Tzn jakoś się w szkołach dostrzega taki aspekt zachowań belferskich? To jakieś zjawisko znane i adeptom nauczycielstwa pokazywane np na studiach? Bo ja nie bardzo wiem żeby tak było.

elka4009-04-2004 17:25:49   [#09]

potrzebne zasady

Z urazami jak to z urazami, ja na przykład takich doświadczeń nie mam ani z podstawówki ani z późniejszych lat. Jeśli jakiś mam to raczej z domu niestety. Ale nie wyżywam się na uczniach, jestem czuła na niesprawiedliwość i poniżanie w każdym wydaniu i staram się walczyć mimo czasami przeciwnych wiatrów. Sprawy załatwiam różnie: jeśli nie skutkuje rozmowa indywidualna, zapraszam rodzica, choć czasami i to zawodzi. A w szkole jest więcej mądrzejszych ode mnie belfrów, którzy i tak powiedzą: "ty to zawsze dostajesz dobre klasy". Tylko, że ja staram się bardzo pomóc uczniom uwierzyć w siebie i swoje możliwości i ciągle szukam różnych metod. I najpierw przede wszystkim ustalamy wspólnie zasady dobrego współżycia, potem jeśli trzeba dopisujemy /mam to na piśmie i trzymam aż opuszczą szkołę/ w trakcie roku, na początku każdego roku wracamy do nich i jeszcze raz analizujemy. Zajmuje to trochę czasu, ale potem mogę się do nich odwoływać, kiedy coś jest nie tak. To samo , w mniejszym wydaniu, robię przed wyjściem poza szkołę czy wyjazdem na wycieczkę. A potem nagradzam uczniów dyplomem lub choćby dobrym słowem za przestrzeganie zasad ustalonych wspólnie. Działa na razie. Wyzbnaję również zasadę przyłapywania na czymś dobrym. Starają się jak mogą.
Gusia09-04-2004 18:04:11   [#10]

Redagujemy gazetkę szkolną...

W pracy może brać udział każdy. I rzeczywiśćie, jeśli uchyli im się drzwi, to oni korzystają i nimi wchodzą. Uczniowie chcą być potrzebni. Mimo, że mam parę godzin, to staram siejak mogę. Na technice np.  uwielbiają robić w papierze, więc pismo techniczne przeniosłam do klasy 5, a dużo więcej lekcji mamy w paierze. Powstają wtedy "wdzięczne" roboty i im sprawia to radość. Warto więc "inwestować" w dzieciaki, chociażby dobrym słowem. :)
Marek Pleśniar09-04-2004 22:34:03   [#11]

no rozumiem - aktywność - dawanie jej pola jest ok. Ale ten mój nauczyciel znad jeziora zupełnie  bezinteresownie - z nudów czy co poddał chłopaka naciskowi.

Czy nauczyciele nie powinni być jakoś psychologicznie przygotowani - dobierani także. Tu mam uwagę - nie w tym rzecz żeby psychologami byli. Psycholog też człowiek i robi czasem źle w omawianej materii. najtragiczniejszym przypadkiem błedów wychowawczych matki jaki znam była psycholożka (a niewiele mniej złym - pewna nauczycielka).

Chodzi mi raczej o trening - przygotowanie konkretnie do tej, nauczycielskiej roli - do pracy z młodzieżą w trudnym wieku.

Robicie takie coś w szkołach?

BBB09-04-2004 23:11:28   [#12]

  Właśnie przeczytałam wszystkie posty na temat nauczyciela i rozmowy w parku i tak mi się jakoś smutno zrobiło

   ( A tak sie cieszyłam świętami !)

   Dlaczego w naszym zawodzie /czytaj powołaniu/ coraz więcej ludzi z przypadku? Moi uczniowie wiedzą, że mogą mieć swoje zdanie na każdy temat, ale muszą umieć je obronić lub mnie przekonać do swoich racji.

  Oczywiście, zawsze jest to kulturalna wymiana pogladów. Pamiętam ucznia/jest teraz w II kl. LO/,który przychodzil na moje lekcje z kolczykie w uchu. nie byłoby to takie złe, gdyby ten kolczyk nie był w kształcie krzyża i to zawieszony odwrotnie. Oto nasza rozmowa:

    - Grzegorz, byłoby mi miło, gdybyś wyjął ten kolczyk z ucha.

    - A co, nie wolno mi?!/dość ostry ton/

    - Wolno, wolno. Każdy ma prawo do swojego "ja".

    - No i o co chodzi? /trochę drwiny w jego głosie/

    - O to, że ja też mam prawo do swoich poglądów. To moja lekcja, mój gabinet, a Ty ranisz moje uczucia.Nie podoba mi sie to i mam prawo o tym mówić. Może to przemyślisz? Byłoby miło.

     Grzegorz nic nie odpowiedział, ale juz nigdy nie przyszedł na moje lekcje z kolczykiem w uchu.Zresztą lubiliśmy ze sobą rozmawiać./To był uczeń gimnazjum/.

   Jedno wiem na pewno, że agresja rodzi agresję i jeżeli uczeń próbuje podnosić głos, ja mówię ciszej. Potrafimy rozmawiać. To skutkuje. I jeszcze jedno. Nie wiem, czy poprzez brak szacunku i ironię wobec ucznia nauczyciel pokazuje swoja wyższość - raczej brak szacunku do samego siebie.

  Ale już koniec .Muszę zająć się moimi dziećmi. Jakoś za długo pozwoliłam im siedzieć. To niewychowawczo.

   Mimo to jestem optymistką- dobrych i rozumnych nauczycieli też jest dużo!   -:)))

Marek Pleśniar09-04-2004 23:28:14   [#13]

:-)

fajnie powiedziane - chyba za bardzo jednak nosa na kwintę na swięta nie warto zwieszać. A co do przypadkowych ludzi w oświacie - nauczyciel miał tak około 45 lat. Nie trafił do szkoły wczoraj.

Tak czy owak - nie spotkałem przypadku by ktoś RP szkolił na wypadek kłopotó wychowawczych tego typu. To akurat jest smutne. Że nie robimy tak. A może ktoś jednak? Hę?

Mam swój pożytek z wątku - też zagnam już piotrka spać:-)

BBB10-04-2004 10:41:05   [#14]

U nas w szkole

   U nas tak, chociażby w tym roku w czasie rekolekcji.

 Mieliśmy radę szkoleniową o agresji, jej objawach

    /nie tylko u uczniów, ale  i nauczycieli/

   i jak temu przeciwdziałać.

  Zajęcia oparte na ćwiczeniach, bez zbędnej gadaniny. SUPER!!!

  Wiem, że wiele osób zmusiły do refleksji. I dobrze. Załatwił je nam nasz dyrcio - było warto. Wbrew pozorom, takie szkolenia są I SĄ LUDZIE, KTÓRZY DOSTRZEGAJą W TYM NASZYM ŚWIECIE POTRZEBĘ TAKICH DZIAŁAŃ.

  Mimo wszystko - WESOŁYCH ŚWIĄT! -:)))

Marek Pleśniar10-04-2004 11:15:33   [#15]

Zajęcia oparte na ćwiczeniach, bez zbędnej gadaniny

lubię:-)

Gaba10-04-2004 11:45:47   [#16]

Kiedyś jedna z mam powiedziała mi - nie lubię naszej pani, jest okorpna...

Chyba zauważyła moje zdziwienie w oczach, a może pytanie, więc kontynuowała. Na zebraniach z rodzicami, opieprzała ich tylko, wylatywała sobie, wypożyczała takich i innych.

Zrobiło mi się niemiło - ona jest naprawdę niefajna, mama ma rację.

Wielokortie prosiłam jej znajomych, by jej przegadali i pogadali - idzie na emeryturę w 2006r. - jaka szkoda, że dopiero wtedy, ile dzieci zarazi negatywizmem i frustracją.

Gusia13-04-2004 08:53:37   [#17]

skąd ja to znam...

a jeśli chodzi o przygotowywanie nauczyciela...

Pierwszy rok pracy w szkole - "mili" uczniowie, którcy h nie obchodziło nic a nawet nikt. Zdarzyło się, że powiedzieli do mnie sp...... . I co, no nic, trza było sobie z tym poradzić.

Marek Pleśniar13-04-2004 10:04:19   [#18]

takiego aproposa;-) mam dziś w poczcie

całkiem ciekawy artykuł - nie znaczy to że cytując zgadzam się w 100% - mam swój rozum i Wy także. Jednak rozpoznanie niedomagań uważam za trafione - szczególnie mi się podoba kult podstawy programowej;-)

 

Mieczysław Wojciechowski

 

 

Jeśli rozumie się psychospołeczne mechanizmy wchodzenia w uży­wanie substancji psychoaktywnych i ich związek z zaspokajaniem po­trzeb psychicznych, nieuchronnie ciśnie się na usta pytanie: dlaczego potrzeby emocjonalne (potrzeby psychiczne) ucznia są zepchnięte w systemie oświaty na drugi plan, podczas gdy z tego właśnie powo­du rodzi się i rozwija patologia?

 

Nie chcę przyłączać się do chóru osób narze­kających na szkołę. Nie chcę narzekać, lecz ana­lizować i to nie tylko sytuację samych nauczy­cieli, ale całego systemu oświaty. Nadal wyma­ga on reformy i to o wiele głębszej niż jej organi­zacyjne esy - floresv, które obserwujemy w ciągu ostatnich kilku lat. Dotychczas proponowane zmiany nawet nie dotknęły tej sfery funkcjono­wania szkoły, od której zależy rozwój osobowo­ści ucznia (związany z jego psychicznym potrze­bami), czyli wychowania. Dokonały się jedynie mało istotne roszady w dziedzinie dydaktyki. Tymczasem potrzeba nam reformy, dzięki której uczniowie będą:

 

·        znajdowali w szkole przyjazne środowi­sko nastawione na respektowanie ich potrzeb, dzięki czemu nie będą nabawiali się urazów psychicznych, zwiększających prawdopodobieństwo stosowania przez nich destrukcyjnych rozwiązań, obejmujących m. in. uzależnienia (i inne formy patologii społecznej):

·         lepiej przygotowani do życia w realnym świecie.

 

 

Międzynarodowe badania, których wyniki co jakiś czas podają media, wyka­zują daleko idące nieprzygotowanie pol­skich uczniów do rzeczywistości, mimo że od czasu do czasu któryś z nich potrafi popisać się wiedzą z zakresu przedmio­tów ścisłych, wykraczającą poza te, którą prezentują jego rówieśnicy w szkołach na zachodzie Europy lub w Stanach. Polscy nauczyciele pękają wtedy z dumy i utwier­dzają się w całkowicie błędnym przeko­naniu, że dowodzi to przewagi polskiego systemu nauczania nad innymi.

 

Prawdziwa reforma jest jeszcze cią­gle przed nami. W naszym kraju nadal powszechny jest brak świadomości - co j naprawdę i dlaczego właściwie należy zmienić.

 

Przedstawmy zatem kilka najpoważniej­szych błędów polskiego systemu oświaty.

 

 

Błąd pierwszy: specjaliści od przedmiotów, nie od ludzi.

 

Kiedy młody człowiek kończy szkołę śred­nią i wybiera jako kierunek studiów np. geo­grafię, historię lub anglistykę, to dlatego, że jest to dział wiedzy, która go interesuje. Do­piero w trakcie studiów zaczyna orientować się, że tylko niektórzy będą mogli pogodzić te za­interesowania z pracą zawodową i dalej je roz­wijać pracując w instytucjach badawczych. Reszta, a stanowi ona większość studentów ­stwierdza z przerażeniem, że zupełnie niechcą­cy wybrała sobie zawód nauczyciela, którego nie planowała (poza nielicznymi), a nawet myślała o nim wręcz z niechęcią. Cóż, gdy nie ma alternatywy...

 

Trzeba będzie zatem zetknąć się z materią zupełnie nieznaną-żywymi dziećmi, a nie ląda­mi, morzami, kontynentami i historycznymi po­staciami. Przyszły nauczyciel jest na ogół sfru­strowany, zanim jeszcze rozpocznie karierę na­uczycielską. Frustracja pogłębia się, gdy stanie z uczniami oko w oko. Przekonuje się, że jego dotychczasowe zainteresowania w niczym nie przydają mu się do tego, by poradzić sobie z trzy­dziestką dzieci. Pedagogiczne „przygotowanie”, jakie formalnie przechodził na uczelni, jest na ogół całkowitą fikcją. Obejmuje bowiem jakieś przy­padkowe strzępy dowolnych teorii pedagogicz­nych czy psychologicznych preferowanych nie wiadomo dlaczego przez danego wykładowcę.

 

Polski nauczyciel, rozpoczynając karierę, zawodową jest więc zupełnie nieprzygotowany do pracy od strony umiejętności psychospołecz­nych. Bazuje na tym, czego nauczył się na po­dwórku i we własnej rodzinie. Nie zawsze zaś miał okazję nauczyć się czegoś pożytecznego.

 

Początkujący nauczyciel, wrzucony w cał­kowicie nieznaną i bardzo trudną sytuację, musi przede wszystkim walczyć o przetrwanie. W tej walce możliwych jest tylko kilka rozwiązań: albo przegra i odejdzie z zawodu, albo wygra. Tylko nieliczni, młodzi nauczyciele są w stanie nawiązać z uczniami konstruktywne porozumie­nie oparte na współpracy, a nie na walce. Dlate­go tylko nieliczni młodzi ludzie są w stanie przetrwać szkołę bez uszczerbku emocjonalnego.

 

 

Błąd drugi: program zamiast ucznia

 

Konsekwencją pierwszego nieporozumienia jest nadmierna koncentracja na „programie”, traktowanym w szkole jako nienaruszalna świę­tość. Zamiast zatem zadawać sobie pytanie: „co robić, żeby Jasia przygotować jak najlepiej do życia”, polski system oświaty stawia sobie za zadanie: „jak wtłoczyć do głowy Jasia treści programowe”. Przy pierwszym podejściu, głównym bohaterem byłby uczeń, program zaś tylko środkiem pomocniczym. Przy drugim, głównym bohaterem jest „program”, uczeń zaś jest narzędziem do jego „przerobienia” - zo­staje więc potraktowany instrumentalnie. Jeśli liczono by się z Jasiem, wtedy wszelkie od­stępstwa od programu byłyby rzeczą naturalną i zrozumiałą dla każdego. Gdy za głównego bohatera uznany jest „program”, wtedy pyta­nia o to, ile urazów, nerwic, fobii, stresów, uza­leżnień, przemocy i innej patologii pojawi się w życiu Jasia - w ogóle nie istnieje. Dlaczego? Bo gdy program jest świętością, nikomu nie przychodzą one nawet do głowy.

 

Ten przerażający dyktat „programu” jest tak ogłupiający, że jeśli nawet niektórzy nauczyciele pójdą Jasiowi na rękę i zawyżą mu stopień, by nie zniszczyć jego dalszej drogi życiowej (co ma zna­czenie zwłaszcza przy świadectwach końcowych) - to często mają poczucie „bycia nie w porządku” wobec... programu. „W porządku” nauczyciel byłby wtedy, gdyby ocenił Jasia „sprawiedliwie”', zo­stawił na drugi rok, obniżył mu poczucie wartości, wpędził w kompleksy, utrudnił kontakty z równo­latkami, uczynił z niego outsidera i zwiększył praw­dopodobieństwo podjęcia przez Jasia destrukcyj­nych sposobów radzenia sobie z tą sytuacją. I to w obowiązkowej szkole, której Jasio sobie nie wy­bierał, do której musi chodzić, i która została wy­myślona (kiedyś!) wyłącznie po to, by pomóc mu w dalszej życiowej karierze.

 

Przywiązanie do stereotypowego myślenia i psychologiczna ślepota (nie zauważanie wyżej wymienionych efektów) są tak silne, że w więk­szości znanych mi szkół nauczyciele nadal szu­kają sposobów, aby obchodzić „niewygodny” (dla nich) przepis dotyczący nie pozostawiania na drugi rok uczniów z niższych klas. Zostawia­jąc na drugi rok Jasia w pierwszej, drugiej lub trzeciej klasie sądzą, że robią mu dobrze, bo prze­cież nie dałby sobie rady w klasie następnej, czyż nie? A z czym by nie dał sobie rady? No jak to - ­z „programem”! Koło się zamyka.

 

 

Błąd trzeci: intelekt zamiast emocji

 

Terapia i profilaktyka uzależnień dostarczają coraz więcej spostrzeżeń i dowodów na to, że de­cydujące znaczenie dla satysfakcjonującego funk­cjonowania w życiu, pokonywania trudności i osią­gania sukcesów - ma samoocena i równowaga emocjonalna (czyli umiejętność radzenia sobie z emocjami, zwłaszcza w trudnych sytuacjach). Psycholodzy wiedzą o tym od zawsze. Nie wie jednak o tym polski system oświaty - za wy­jątkiem tych pojedynczych osób, nauczycieli ­entuzjastów, którzy sięgnęli po książkę Daniela Golemana pt. „Inteligencja emocjonalna”.

 

Nie wydaje się to jednak tak zdumiewające w sytuacji, gdy zdają się o tym nie wiedzieć także kolejni ministrowie edukacji. Nic mówiąc o ku­ratorach, wizytatorach itd. A jeśli wiedzą, to trzy­mają to w głębokiej tajemnicy, bo większość ich działań takiej wiedzy nie potwierdza.

 

Przeciwnie, wszystko wskazuje na to, że oświata nadal tkwi w błędnym przekonaniu, że najważniejszy jest intelekt i wtłoczenie do nie­go jak największej liczby informacji o świecie zewnętrznym. W większości nieprzydatnych w codziennym funkcjonowaniu. Przekonanie o wartości intelektu i wiedzy specjalistycznej jest - owszem - prawdziwe, ale im dalej od podstawowego (i ogólnego) poziomu naucza­nia, a bliżej zaś studiów wyższych.

 

W swojej książce „Mit szczęśliwego dzieciń­stwa” Andrzej Samson trawestuje znane przy­słowie: „czego Jaś się nie nauczy, tego... (no wła­śnie?)... Jan nauczy się szybciej i skuteczniej”. Przedwczesne inwestowanie w intelekt i zanie­dbania sfery emocjonalnej grożą zaburzeniami emocjonalnymi, które w przyszłości skutecznie zablokują także i właściwe wykorzystanie inte­lektu, z ucznia zaś uczynią - jeśli nie pacjenta placówek pomocy psychiatrycznej, to psycholo­gicznej, a jeśli nie psychologicznej, to socjalnej.

 

 

Co zrobić?

 

Zostawienie tych spraw odłogiem i budo­wanie pozaoświatowych programów profilak­tyki, przypomina inwestowanie w odzież i sys­tem ogrzewania w mieszkaniu, w którym zimą wybito okno. Jakkolwiek sytuacja ta daje stałe zajęcie wielu realizatorom programów profi­laktycznych, to jednak oznacza jednocześnie nieprawdopodobną nieefektywność działania, marnotrawstwo sił i środków oraz narastającą falę emocjonalnych zniszczeń wśród dzieci i mło­dzieży, z którą organizacje profilaktyczne -po prostu nie będą w stanie sobie poradzić.

 

Toteż prawdziwa, głęboka, istotna reforma oświaty jest nadal potrzebna. Musi ona pole­gać, po pierwsze na:

 

·         zmianie celu edukacyjnego (nie pseudo intelektualista, uszkodzony emocjonalnie i nie radzący sobie w życiu - lecz zdrowy emocjo­nalnie, młody człowiek, który poradzi sobie z wyzwaniami, jakie postawi przed nim życie. I jeśli zechce zostać specjalistą lub intelektuali­stą, osiągnie to dzięki odpowiedniemu wyboro­wi kierunku studiów - po osiągnięciu odpowied­niego poziomu dojrzałości emocjonalnej);

·         na radykalnej zmianie priorytetów i uela­stycznieniu „programów” szkolnych, traktowanych jako drugorzędne narzędzie pomocnicze. W działaniach na rzecz ucznia, w których jego umiejętności życiowe i kondycja psychiczna staną się najważniejszym celem;

·         rzeczywistym przygotowaniu nauczycieli do przedstawionych powyżej zadań.

 

 

Na pochwały jeszcze za wcześnie

 

Niektórzy mogliby sądzić, że zaprezento­wany tutaj obraz jest zbyt pesymistyczny, negatywny. Gdzie optymizm, pozytywne myśle­nie? 0 pułapkach pozytywnego myślenia pisał w jednym z numerów "Wysokich Obcasów" psycholog. Tomasz Garstka. Co do mnie, nie zamierzam w nie wpadać, ani ogłupiać czytel­ników, utrzymując, że wszystko jest w porząd­ku, poza, koniecznością retuszy i „dalszego po­stępu”', jak mówiono w komuniźmie.

 

Tym co może uratować polską oświatę, a przy okazji jej ofiary - nauczycieli i uczniów - jest bicie na alarm, z nadzieją, że obudzi się dosta­tecznie duża liczba osób, aby zapoczątkować zmiany od podstaw.

 

Mój optymizm polega na tym, że wierzę w wartość informacji zwrotnej - zarówno pozytywnej jak i negatywnej - byle prawdziwej.

 

Skoro zaś ma być przede wszystkim praw­dziwa, nie zaś rytualnie pozytywna - musi być na razie negatywna. Pociąg jedzie w złym kie­runku i w niewątpliwym interesie pasażerów leży uporczywe powiadamianie ich o tym, a nie zachwyt nad pomniejszymi szczegółami kraj obrazu.

 

Zmiany tego rodzaju muszą być wprowadzone decyzjami prawnymi osób funkcjonujących „na górze”. Ale świadomość takich potrzeb i społecz­na presja na ich wprowadzanie, powinny pojawić się „na dole'”. Jeśli będziemy wiedzieć, co jest potrzebne i głośno o tym mówić, to skorzystamy z jednego z cywilizowanych narzędzi wywierania wpływu na oficjalnych przedstawicieli społeczeń­stwa, którego jesteśmy częścią.

 

Autor jest psychologiem, psychoterapeutą, prowadzi działalność edukacyjną.

 
 
Artykuł ukazał się w Remedium nr 12/2002
Helena S13-04-2004 11:35:48   [#19]

dobry artykuł

Zwięźle i na temat. Absolutnie zgadzam się z diagnozą błędu drugiego! Od zawsze walczę z myśleniem nauczycieli, którzy muszą "realizować program". Gubi się przy tym tyle ważnych działań edukacyjnych i wychowawczych. Nie nauczą myśleć, nie utrwalą, nie zatrzymają się na problemie, ale program zrealizują - oni, nie uczniowie. Oczywiście nie wszyscy, ale wielu - niestety,tak. Wydrukuję ten artykuł Marku i dam nauczycielom jako materiał poświąteczny do refleksji.
Majka13-04-2004 12:05:18   [#20]

Z przyjemnością poczytałam.

Jest to jednak materiał, który pogłębia moją nauczycielską schizofrenię :(   Nowa Matura dużo bardziej niż poprzedni egzamin sprawdza uczniowską znajomość podstawy programowej. Parafrazując  autora: to już apoteoza podstawy!

I zaczyna się konflikt jak w tragedii antycznej: indywidualizacja, wzmacnianie motywacji, działania wychowawcze, praca na rzecz kondycji psychicznej ucznia , czy realizacja podstawowego celu : przygotowania do egzaminu... A przecież i uczniowie, i ich rodzice  (czyli najważniejsi klienci szkoły) oczekują przede wszystkim dobrze zdanej matury (przepustki na studia).

Dlatego- przy całej przyjemności czytania - uważam , że propozycje autora są w tej chwili s-f.

Obyśmy otrząsnęli się z "nowego" wcześniej niż Anglia, w której zorientowano się po latach, że szkoła systemowo została zmuszona do uczenia na egzamin, a nie uczenia dziecka. Teraz naprawiają szkody...

Marek Pleśniar13-04-2004 12:06:12   [#21]
i mi się z podobnych powodów podobał.
Majka13-04-2004 22:54:12   [#22]

ironiczny kontekst do zmartwień psychologa :(

Mniej pieniędzy na oświatę

jb 13-04-2004, ostatnia aktualizacja 13-04-2004 20:50

W bydgoskich szkołach od września pogorszą się warunki nauki. Gmina chce łączyć oddziały, żeby zmniejszyć wydatki na oświatę

0-->W XVI LO jest klasa, w której uczy się zaledwie 12 uczniów. Dyrektor wydziału edukacji Urzędu Miasta Marian Sajna już zapowiada: - Na pewno nie będzie zgody na utrzymanie tak małego oddziału. Tę klasę prawdopodobnie zlikwidujemy, a uczniów przeniesiemy do innych oddziałów.

Prezydent Bydgoszczy Konstanty Dombrowicz ogłosił na początku roku, że będzie wprowadzał oszczędności w oświacie, bo rządowa subwencja tylko w części może pokryć wydatki, jakie gmina ponosi na edukację. Jego plan oszczędnościowy polega głównie na zmniejszeniu liczby klas w szkołach.

- Mniej oddziałów to mniej nauczycieli, którym trzeba zapłacić i mniejsze wydatki - tłumaczy dyrektor Sajna. To, niestety, oznacza znaczne pogorszenie warunków nauki w wielu szkołach publicznych.

Miasto chce, żeby od przyszłego roku szkolnego w liceach ogólnokształcących w każdej klasie było co najmniej 36 uczniów. Teraz klasy w ogólniakach są najczęściej 32-osobowe. Choć bywają i mniejsze - w X LO jest kilka klas mających po 23-24 uczniów. Dla porównania w Katolickim Liceum Ogólnokształcącym klasy są 22-osobowe, a w Salezjańskim - 26-osobowe.

Oddziały gimnazjalne mają od września liczyć co najmniej 28 uczniów. Klasy w szkołach podstawowych będą miały po 26 osób.

Wydział edukacji do końca maja ogłosi, które oddziały w szkołach będą likwidowane.

Miasto nie wie jeszcze, ile zaoszczędzi na likwidacji klas. - Takie wyliczenia będziemy mieli dopiero wtedy, gdy już będzie wiadomo, ile klas jest do likwidacji - mówi Marian Sajna.
Marek Pleśniar13-04-2004 23:08:46   [#23]

Boże...

jesli to prawda to proponuję pedagogiczne brednie odłozyć na razie. Nie warto. Masówa wyklucza przejmowanie się czym Jaś nasiąknie. Byle siedział w miarę spokojnie w ławie.

grażka13-04-2004 23:14:17   [#24]
Przyszłość szkól publicznych - polecam "187" dziś, TVN, godzina 23.35. Jak wynika z zapowiedzi w Gazecie Telewizyjnej, będzie a propos. :/
Marek Pleśniar14-04-2004 10:54:04   [#25]
hmm... a może warto do baru łbów zapukać? Tylko po co jak nie ma pieniędzy.
Mariola14-04-2004 11:10:31   [#26]

dlatego wydaje mi się ( w kontekście wypowiedzi Majki i grażki)

że znaczenie szkół niepublicznych będziue co raz większe.
Sama się zastanawiam czy nie lepiej dać dzieci(w przyszłości) do niepublicznego ginazjum gdzie klasa liczy max 15 osób i na poziomie są dwie klasy, czy do publicznego gimnazjum gdzie klasa liczy ponad 30 osób i na jednym poziomie jest 16 klas...
I musze przyznać,że mam tu mieszane uczucia (i całe szczęście jeszcze troch czasu na decyzji) bo sama pracuję w szkole publicznej...
Marek Pleśniar14-04-2004 11:11:12   [#27]
czesne..
Mariola14-04-2004 11:13:04   [#28]

przepraszam za

literówki
powinno być:"i całe szczęście jeszcze trochę czasu na decyzję"
Marek Pleśniar14-04-2004 11:16:33   [#29]
a szkoda bo Ci wyszło ź wilieńska:-)))
Mariola14-04-2004 12:35:27   [#30]

z ż i ź

mam zawsze problem kiedy przesiadam się z PC na MAC i odwrotnie.
Niby cała klawiatura jest taka sama poza tym ,że zamienione są miejsca właśnie ź i ż.
I wtedy tak jakoś mi wychodzi, a nie zawsze to zauważę przy dość dużej rozdzielczości a małych literkach :-)

Marek Pleśniar14-04-2004 13:00:24   [#31]
ja zjadam "w" regularnie (co w przypadku przekleństw wychodzi wszystkim na dobre;-)

UWAGA!
Nie jesteś zalogowany!
Zanim napiszesz odpowiedź w tym wątku, zaloguj się!
Dopiero wtedy będziesz mógł/mogła wysłać wprowadzony komentarz na forum.
Jeśli nie masz jeszcze założonego konta na forum, załóż je.
Logowanie i/lub zakładanie konta.

strony: [ 1 ]