Forum OSKKO - wątek

TEMAT: Czy posyłać do gimnazjum?
strony: [ 1 ][ 2 ]
PawełR05-09-2002 16:38:40   [#01]
Dawniej, gdy były ósme klasy, niektózy uczniowie z mojej wiejskiej szkoły nie kończyli nic więcej oprócz podstawówki. Rodzice często prosili, aby ich przepuszczać, bo zostaną na gospodarstwie. Czasami szli do jakiegoś mechanika przyuczyć się do zawodu. Większość z nich po kilku latach ma się całkiem dobrze, mają pracę, rodziny, czasami ukończyli szkoły średnie.

Po reformie jest przymus gimnazjum. A do mnie znów przychodzą rodzice i mówią, że woleliby, żeby dziecko do gimnazjum nie szło, bo się nie chce uczyć, bo się o nie martwią itp. O rok dłużej muszą się uczyć, chociaż woleliby realizować się w czymś innym. W piątej i szóstej klasie - szczególnie chłopcy - pomagają mi w wielu pracach. Uczniowie mający problemy w nauce cieszą się, dowartościowują, gdy mogą się w czymś "popisać". W wielkim gimnazjum takich możliwości nie będą mieli.
Przez moment miałem taką wielką ochotę zostawić 3 uczniów z klasy VI na drugi rok, bo pomyślałem, że byłoby im lepiej u mnie niż w gimnazjum. Dwóch z tych chłopców miało starsze rodzeństwo, które prosto z gimnazjum powędrowało do szkoły specjalnej i jakiegoś OHP (?).

Szkoda, że w reformie nie przewidzieli, o takich wiejskich szkołach, o takich dzieciach, którym można dać coś wiecej niż tylko wiedzę, której pojąć nie mogą, bo jest teoretyczna, a oni lubią praktykę.

Czy inni dyrektorzy małych szkół na wsi mają podobne odczucia do moich?
Marek Pleśniar05-09-2002 16:52:44   [#02]

ej?

to dość dziwne - przyznajmniej dla mnie - stanowisko dyrektora? Że niby nie uczyć? Nie za bardzo pod prąd Paweł? Naprawdę tak to widzisz?

Raczej widziłabym naszą rolę w przekonywaniu rodziców - że ich dzieciom kształcenie się przyda. I że gimnazjum - zwłaszcza większe daje im szansę na komputery, przyrodę w pracowni - może ktoś znajdzie przedmiot zainteresowania? Pomijam tu problemy i niedogrania z gimnazjami.
Ale może faktycznie niech sie wypowiedzą inni dyrkowie

beera05-09-2002 18:37:54   [#03]

hm..

mam zupełnie inne odczucia!

MATKO!

Ja bym raczej szła w kierunku oddziałów przedszkolnych dla maluchów wiejskich, żeby jak najwcześniej stymulować ich rozwój.

W kierunku udostępniania im  nowych możliwości.

W kierunku zamiany techniki ( bo dzieci na wsi działaja praktycznie ) na dodatkowe godziny informatyki.

W kierunku organizacji świetlic , zajęć pozalekcyjnych.

W kierunku wyrównywania szans na najwcześniejszym etapie rozwoju dziecka.

W kierunku zmiany kontekstu jego bycia .

...................

Nie chcę się godzić z tym, o czym piszesz. ...................

Można zawsze wybrać. Albo zmieniac rzeczywistość, albo się z nią godzić.

Wybieram pierwsze :-)

PawełR05-09-2002 21:47:24   [#04]
BYć może moje poglądy są dziwne, ale... myślenie oświeceniowe kreuje rzeczywistość, w której największym szczęściem jest wykształcenie. To ja się pytam, skąd w takim razie w POlsce tak olbrzymi wtórny analfabetyzm? I to analfabetyzm ludzi wykształconych...

JUż Platon wymyślił, aby dzieci matkom odbierać i pod opiekę Państwa oddawać, bo Państwo wie lepiej, jak należy wychowywać. No, a najważniejsze jest edukowanie, bo wody w rzece się nie zawróci, jest postęp i już.

A ja przez 12 lat już się napatrzyłem na wsi na dzieci, któe pozostały na podstawówce i znalazły szczęście. Właśnie dziś był u mnie uczeń sprzed 10 lat. Ma żonę, dwoje dzieci, prowadzi jedno z nowocześniejszych gospodarstw... A co by było, gdyby się go zmuszało do dalszej nauki, choćby to była nawet informatyka...

Znam ból szkoły, bo nie lubiłem się uczyć, bo nie lubiłem sztampy. Skończyłem wieczorówkę, do której chodziło się trzy dni w tygodniu. A poza tym rozwijałem swoje zainteresowania... a potem skończyłem filozofię, później filologię polską, a ostanio zarządzanie i robię doktorat...

Właśnie, moim zdaniem, szkoła nie jest w stanie zapewnić dla wszystkich możliwość rozwoju zainteresowań, bo zawsze znajdą się jednostki, często wspaniali ludzie, którym nie odpowiada informatyka, przyroda, fizyka...

I co z nimi, walcem równać? :-)))))
Marek Pleśniar05-09-2002 22:32:09   [#05]

i maglem maglować

ten naród jest niedouczony i rozbisurmaniony
generalnie treba go kształcić, wyrównywać szanse - ale szanse edukacyjne mnie interesują tu, bo w tej branzy robię

modły o szanse tak w ogóle, i o powszechne szczęście ludzkości pozostawiam filozofom, kapłanom i.. nie, nie politykom:-)

a zawsze jest tak - filozoficzne podejście do jakiegokolwiek przedsięwzięcia prowadzi do bezwładu zarządzaniowego - albo roztrząsamy i moralizujemy albo pracujemy. Jakoś tak jest - dlatego największe nieszczęście to profesorowie w rządzie. Ale rząd powinien u profesorów pobierać nauki:-)))

a wracając do szczęscia powszechnego (czyli powodu większości wojen:-)

najpierw dajmy solidne podstawy, pokazmy wszystkie drogi - a potem niech sobie ludzie wybierają. Bo inaczej w wyścigu cywilizacyjnym nasz przemiły naród bedzie może i szczęśliwy, ale co komu ze szcześcia chłopa z butelką Arizony w rowie?

Adaa05-09-2002 22:41:14   [#06]

ach tan ból...

 

Nie rozśmieszaj mnie Pawle:-))

"Pozostały na podstawówce i znalazły szczęście" :-))

Wtórny analfabetyzm ludzi nie wykształconych popierany przez oświeconych.

Niech się stanie światłość na Polskiej wsi:-))))))))

gordon05-09-2002 23:26:14   [#07]
Pawle, zadajesz jedne z najbardziej podstawowych pytań dotyczących nie tylko oświaty, ale samej esencji ludzkiej egzystencji: szczęścia, spełnienia, wolności...
Jako ultra-liberał jestem w stanie zgodzić się z Tobą i przyznać, że Państwo nie ma prawa ograniczać wolności jednostek i odbierać im prawa wyboru - nawet jeśli jest to zły wybór. Tu jednak sytuacja nie jest klarowna bo mamy do czynienia nie z wyborem jednostki w stosunku do siebie tylko do własnego dziecka. W jakich sytuacjach Państwo może stanąć na drodze rodzica i jego dziecka? Jakie są granice takiej interwencji? To trudne pytania. Po znowelizowaniu konstytucji nie byłem zadowolony z wydłużenia wieku dziecka podlegającego obowiązkowi szkolnemu (poszerzenia władzy Państwa). Muszę jednak uznać (mimo wszystkich innych wątpliwości), że wymóg obowiązku szkolnego za słuszny. Prawo to chroni dzieci (przynajmniej ma chronić) z rodzin patologicznych przed całkowitym zamknięciem im dostępu do edukacji.
Pytasz Pawle, co by było z Twoim byłym uczniem gdyby się uczył? Nic by nie było. Też pewnie miałby żonę i dzieci, też prowadziłby nowoczesne gospodarstwo i też byłby szczęśliwy - bo takim człowiekiem jest. Mógłby też zajmować Twoje miejsce i być dyrektorem Twojej szkoły, ale to niczego nie zmienia.
Im dłużej żyję na tym świecie, tym częściej dochodzę do wniosku, że idąc różnymi drogami dojdzie się, mniej więcej, w to samo miejsce. Ważne jest natomiast to, czy ta droga nie będzie zbyt trudna i czy ktoś Ci na niej poda rękę.
Dla mnie nauczyciel to właśnie ten który podaje rękę i czasem wskazuje drogę. Nic więcej. Reszta należy do młodego człowieka.
Pokazałeś nam Pawle kawałek swojej drogi. Ja też nie lubiłem szkoły. Powiedz, czy żałujesz? Czy gdyby Ci dano wówczas tak do końca wybrać, czy wolałbyś zakończyć edukację na podstawówce? Powiedz, czy byłbyś bardziej szczęśliwy?
Kolejne Twoje pytanie: Skąd tylu analfabetów? Nie wiem. Mam pewne przemyślenia, ale to temat na odrębny wątek.
Z ostatnią wypowiedzią: "szkoła nie jest w stanie zapewnić ...." całkowicie się zgadzam, no ale róbmy coś w tym zakresie.
Pozdrawiam serdecznie,
gordon
PawełR06-09-2002 15:36:06   [#08]
Kochani, przepraszam za to zamieszanie, które wprowadziłem, ale powiem tak. O wielu sprawach łatwiej jest rozmawiać, gdy się ma człowieka przed oczyma. Takie wypowiedzi, jak na forum, nie pozwalają na mimikę, na pozasłowną komunikację. Trudno jest także wypowiedzieć to, co się czuje. Ja podzielam Wasze zdanie w każdym calu, staram się zrobić wszysko, byle tylko oświecać :-) Mamy 10 dzieci w zerówce, mam dobrą nauczycielkę, więc do tej zerówki chodzi jeszcze 5 pięciolatków. Przedszkola nie ma w najbliższej okolicy, staram się wyrównywać te szanse edukacyjne. W tym roku wystarałem sie o godziny na zajęcia świetlicowe..., walczę jak lew o komputery, organizuję świetlicę środowiskową, nawiązuję kontakty ze szkołami w mieście i zapraszam do siebie itd.

Ja to wszystko rozumiem, o czym piszecie, ale ja w pierwszym poście napisałem, że chodzi mi o takich pojedynczych uczniów, którzy idą do gimnazjum i tam giną, albo ich przenoszą gdzieś indziej. Czasami prosi jeden czy drugi: ja nie chcę iść do gimnazjum, mnie tu dobrze. To rozmawiam z nimi, zachęcam, motywuję, ale mi ich w sercu żal.  Ja mam prawdziwą, biedną polską wieś, gdzie jeszcze wiele rodzin...
Pisałem: Uczniowie mający problemy w nauce cieszą się, dowartościowują, gdy mogą się w czymś "popisać". W wielkim gimnazjum takich możliwości nie będą mieli.

Uważam, iż szkoły małe są o wiele lepsze od wielkich, nawet jeśli nie są wyposażone tak dobrze jak wielkie, ponieważ nie w wyposażeniu jest idea szkoły, ale w możliwościach. Choć i ta wypowiedź jest dwuznaczna. Pewnie, że nie można uogólniać, ale właśnie rozmowa na forum utrudnia zrozumienie się, dopowiedzenie do jednoznaczności.

Ale mi się dostało... wyszło na to, że jestem anty...,   hym... bo tak naprawdę troszkę jestem :-))))))))))))
HenrykB06-09-2002 17:38:00   [#09]

Małe lepsze od wielkiego

Szkoły z pewnością! Co na to kobiety - nie wiem. :-)

Po kilkunastu latach dyrektorowania w różnych szkołach mogę to potwierdzić.

Sam co prawda jestem za "zmuszaniem" do nauki, ale... Pawła rozumiem, bo takie same wątpliwości mam. Pewnie wszyscy mamy.

Marek Pleśniar06-09-2002 17:42:53   [#10]

mic!!! nie odmówię sobie:-)))

Heniu, mówisz - duże raczej kobiety??

;-)

HenrykB06-09-2002 17:47:47   [#11]

Hmmmm

Tak bym nie podchodził do sprawy.
Duże kobiety...

Niech się same wypowiedzą!

Marek Pleśniar06-09-2002 20:14:05   [#12]

chyba chcemy w łeb!

ja tam wieję:-))
gordon06-09-2002 20:22:44   [#13]

Pawle, nie ma żadnego zamieszania i nie ma za co przepraszać.

Niezwykłość i urok tego forum przejawia się w tym, że obok kwestii "sznurka do snopowiązałki" dyskutujemy na tematy ogólne i potrącamy nawet o metafizykę.;-)))
Jedne i drugie są tak samo ważne. Mnie jednak bardziej brakuje tych drugich.
Dobrze się stało, że poruszyłeś taki problem i ustawiłeś się trochę "pod prąd". Odrobina prowokacji, na początek, nie zaszkodzi. Ani przez chwilę nie wątpiłem w zasadność Twoich racji. Nie ma jednoznacznych odpowiedzi na postawione przez Ciebie pytania.
Zachęcam wszystkich do kontynuowania tego wątku i niech się nikomu nie zdaje, że ma gotowe i proste rozwiązania. Teraz to ja trochę prowokuję.
Podyskutuję trochę z Markiem z Olsztyna. Strasznie lubię z Nim dyskutować a dawno tego nie robiłem.
Marku, chciałbyś aby nauczyciele uczyli, filozofowie filozofowali, a politycy zajmowali się polityką. Niech każdy robi swoje i nie martwi się o resztę. To jest podejście technokratyczne. Choć sam się uważam za technokratę, to myślę, że tak nie można.
1. Nie można zostawić nauczycielom edukacji, filozofom filozofii i - uchowaj Boże - politykom polityki, bo efekty będą opłakane.
2. Staramy się być profesjonalistami w tym co robimy, ale szukamy jakiegoś głębszego odniesienia i metafizycznej refleksji. Taką mamy potrzebę.
Masz rację, że trzeba z tym uważać, bo już Garczarek śpiewał: "Nie ma żartów z filozofią moja ty Piterowna Zofio..."

Pozdrawiam,
gordon
PawełR06-09-2002 20:30:57   [#14]
Dwa lata temu mój uczeń, który miał takie wielkie problemy z nauką, przyniósł kosę do szkoły i kosił trawnik wokół. Inny przyjechał traktorem i bronował. W nauce im nie idzie, chociaż naprawdę robiłem co mogłem, chwaliłem, stosowałem różne metody, zostawałem z nimi po lekcjach. Oni są bardzo pracowici, zbierają grzyby, jagody, truskawki, potrafią wykonywać wiele różnorodnych prac. W szkole byli bardzo zakompleksieni, bo im nie szło. Dopiero, gdy mogli się w szóstej klasie popisać czymś, co potrafili robić dobrze, gdy ich mogłem prawdziwie pochwalić, stali się mniej agresywni, jakby cierpliwsi do nauki. Tylko o to mi chodziło, gdy zacząłem ten temat. I jeszcze prosili, by ich "nie posyłać" do gimnazjum...

Są różne drogi dochodzenia do wiedzy, dlatego staram się je wszystkie uwzględniać w pracy z dziećmi.
Są różne etapy w rozwoju człowieka, je także uwzględniam.
Są różne zainteresowania, różne zajęcia...

Czasami rodzą się we mnie rozterki, bo także wiele już przeszedłem w życiu, może czasami widzę więcej, niż widać... taki już jestem.

Ps. Henryku, chociaż Ty napisałeś, że czujesz te moje rozterki. Dziękuję..., bo już myślałem, że jestem nadwrażliwy albo jakiś zacofany... Ale dowcip i humor masz wspaniały... :-)

Pozdrawiam
Marek Pleśniar06-09-2002 21:40:00   [#15]

Gordonie, trzeba uważać - fakt

bo potem co niektóry śpiewa dalej: "Raskolnikow wziął siekierkę i zamierzył się szeroko:-)))

Ok, to już powiem o co chodzi, bo ja chyba mętnie (czyli jak zawsze) tłumaczę:-))
Mam problem, dlatego omijam go - taki strusizm:-)

...marnie postrzegam pożądaną tu refleksję nas - nauczycielstwa. Filozoficzne spojrzenie na całokształt - czy jak mówi w świetnym filmie "Stwórca" (polecam) Peter O'Toole (czy jakoś tam:-) "obraz całości".
Nie mamy obrazu całości. Mam nadal czasem poczucie obcowania z magmą, zainteresowaną jedynie zdobyczami socjalnymi (wiem że zaraz tu oberwę ale ja też lubię prowokacje:-) a co najwyżej solidna pracą u podstaw.

Na szczęście nie jest to tak jednoicie, powszechnie - przecież mamy tego ilustrację na forum! Że są ludzie, którzy chcą mówić, mieć na coś wpływ, chcą działać i zastanowienie, refleksja jest im solą (i pieprzem:-)) tego co robią. Dzięki obcowaniu z nimi tu - i ja sie rozwijam - tak to postrzegam. Wyściskam za to jak spotkam:-)

Jak wiemy - wzięliśmy sie za to - chcemy działać szerzej - uczynić powszechnym obraz całosci:-) To nasze oskko. Mamy więc pragnienie filozofii tego co robimy:-)

I tu wreszcie na temat:
Jak widać pragnę i ja tego, co tu nam technokratom się zaleca.

A jednak gdy słyszę że ktoś, podpierajac się filozofią,  kwestionuje zasadność i sprawiedliwość obowiązku edukowania się, coś mi się włącza - taki alarm:-)

Otóż człowiek zlazł z drzewa. Obowiązek złażenia z gałęzi nie przestaje istnieć gdy raz to zrobił - bo łatwo tam wróci gdy zaniedba codziennego odmałpiania. Mam technokratyczne spojrzenie - to fakt i nie jest to idealna postawa - to też fakt, ale jest wydajna:-)

Dobrą ilustracją - dla analogii - jest to, co nasz naród zrobił z prezentem - demokracją. Bo to dla sporej jego części prezent - nie zapracowano na niego. Demokracja w oczach człowieka z mojej ulicy to wolność siedzenia bądź lezenia z piwem na trawniku. Oczywiście mnie to nie dotyczy - ja z piwem siedze na balkonie:-)

A wracając od piwa do edukacji - gdy dajesz swobodę wyboru, każdy bierze to co chce. Damy wolnosć - wybiorą piwo, damy równość - wybiorą powszechne równanie do Big Bro..

To miłe tak obdarzać swobodą wyboru co do obowiązku edukacji - ale nie dzieci! Nikt przecież nie kwestionuje władzy rodzicielskiej i pewnego poprzez to ograniczania swobód. Ze szkołą jest tak samo.

A jeśli nie jest to raczej zmierzałbym do przywrócenia szkole jej rangi i praw - do uczynienia jej fragmentem systemu wychowawczego, danie zaufania a nie pozostawiania obcym ciałem.

Lepsza szkoła - tak, miganie sie od nauki - nie:-)

jestem technokratą mówisz? hmmm, chyba jestem:-)
wątpię w ludzkość, w jej własny rozum? hmm, chyba wątpię:-)))

PawełR06-09-2002 22:35:28   [#16]
Moja sąsiadka po macierzyńskim wróciła do pracy (nauczycielka). Jej dzieckiem zajmowała sie opiekunka przez trzy lata, a teraz sąsiadka zapragnęła, by dziecko zaczęło chodzić do przedszkola, bo uważa, iż tylko dziecko, które chodziło do przedszkola, da sobie radę w szkole. Dziewczynka od czterech dni codziennie rano płacze, błaga..., ale mama dowiedziała się od przedszkolnej pani psycholog, że opór dziecka trzeba pokonać. A niech płacze, ale się wyrówna ze wszystkimi dziećmi i jak pójdzie do szkoły, będzie jak ta lala. Pani psycholog mówi: "Problem by był, gdyby już nic zupełnie nie jadła i wymiotowała".
Cóż, a sto innych dzieci chodzi do przedszkola z radością.
No, przecież ja nie pisałem o tej setce dzieci, ale o tym jednym. Może należałoby poczekać jeszcze, może ono potrzebuje na razie czegoś innego. Przecież mamy psychologię rozwojową, ktora wyznacza etapy, ale psycholog wie także, iż na sto przypadków jakiś na pewno się zdarzy, który w tych normach się nie zmieści. Ja o tym cały czas piszę i cały czas jestem nierozumiany. I temu jednemu dziecku powinno sie dać coś innego, coś co pozwoli mu się rozwinąć, aby w przyszłości nie leżał i nie pił piwa na chodniku...

Marku, to ja Ci powiem, co mnie najbardziej prześladowało w te wakacje. Otóż piwo. Picie piwa (publiczne) kojarzono u nas z budką. Mówiono: "Skończysz pod budką z piwem". No, kultura i świadomość narodu (kształconego od lat) się zmieniła. W te wakacje widziałem tłumy ludzi, w górach i nad morzem, na Kasprowym i na piasku, pijących piwo. Na ulicy, na parkingu, pod sklepem, wszędzie. To jeszcze nic. Piwo pito z butelek, ba nawet z puszek, ktorymi można pokaleczyć usta. Piwo pili od rana mężczyźni (do niedawna z nimi kojarzony był ten trunek), ale także kobiety. Widziałem mnóstwo ludzi wykształconych (magistrów) - płci męskiej i żeńskiej, którzy żłopali piwo z butelki, puszki w każdym miejscu. Widziałem nawet jedną panią doktor z uniwersytetu, która pod sklepem też siorbała. To wykształcone społeczeństwo, wtórnie analfabetyczne, uległo modzie na picie piwa. A Ty mi piszesz, że jak sie nie będą uczyć, to będą pili piwo leżąc na chodniku... Marku, miej oczy i uszy... kto to piwo dziś pije. A'propos... ten mój uczeń, co to pozostał na podstawówce, powiedział mi wczoraj, że w ogóle nie pije...
Ja naprawdę jestem za tym, by uczyć i się uczyć, ale są wyjątki, z którymi trzeba jakoś inaczej.... ja właśnie szukam czegoś, co im mogę dać w zamian...
gordon06-09-2002 22:46:37   [#17]

zaiste wielka siła w prowokacji jest

Dobre! To całe o małpach to aż sobie zapisałem. Jednak, najbardziej lubię polemizować z ludźmi z którymi się zgadzam. Trudność pewną sprawia tylko wymyślanie kontrargumentów.:-)))
Marek Pleśniar06-09-2002 23:20:48   [#18]

zgodność poglądów i dyskusja:-)

to jak programy w TV - dla alkoholików. Mam czasem wrazenie że tylko niepijący je oglądają-)

Nic wspólnego nie ma Pawle w tym przedszkolnym dramacie i tym co ja..

Do mnie nalezał przykry obowiązek odprowadzania syna do żłobka - bo jakoś lepiej to znosiłem.. To było okropne...

A jednak będę powtarzał "pójdź dziecię...:-)))
A konsumentów piwa, których mam na myśli nie chciałbyć oglądać. Moja ulica jest sławna:-) - w Polityce wymienili ja jako olsztyńskie centrum rozpowszechniania dragów. Ludzie wynoszą kanapy z domów, piją siedzac na nich do późna a następnie do dobrego tonu nalezy podpalanie mebla i rozejście się gości:-)

Naprawde!

No i jadę już do tych przypadków szczególnych.. Fakt - są i system sobie z nimi nie radzi. Ale uważam że powinien nauczyć sie radzić sobie a nie pozbywac problemu uwalniając dzieci od nauk.

Sam napisałeś że jakoś ich zmotywowoałeś do nauki.

A w gimnazjum nie ma pedagogów? Są tępsi? Nie znajdą drogi do serca dzieciaka jak zechcą? Powinniśmy wypracowac sobie takie podejście do uczniów jak opisujesz - by mieli jakies swoje mocne strony do zademonstrowania.

PawełR07-09-2002 00:10:58   [#19]
W książce H. Ożogowskiej pt. "Chłopak na opak" bohater myśli sobie, że zmieniłby w szkole tak, aby rok szkolny trwał tyle, co wakacje, a wakacje tyle, co rok szkolny. Gdy dowiedział się, że to może zmienić minister, postanowił zostać ministrem. Ale szybko pomyślał sobie, że ministerem może zostać, gdy będzie dorosłym. Ach, myślał, a jak będę dorosłym, to zapomnę o tym, jak byłem dzieckiem i dzieci nie będą mnie interesowały...
beera07-09-2002 07:03:10   [#20]

odezwałam się na początku, to teraz chyba przy końcu tez :-)

Widzę tu jakby dwie rzeczy

  1. Szanse

Te muszą być dla wszystkich. Utopii w tym wiele- wiem. Ale ok- w tym zakresie warto byc utopistą.

Nic wazniejszego nie ma dla mnie jak działanie na rzecz równego startu.

To jednak zazwyczaj problem domów, rodzin, kontekstu. Nie tak prosto działać w tym zakresie.

Jednak zamykanie oczu na "Kasprerów Hauserów" i godzenie się z ich rzeczywistością to dla mnie postawa nie do przyjęcia.

     2. Mozliwości dziecka

Jasne jest, ze pewnych rzeczy się nie przeskoczy.

I tu dla mnie tez oczywiste byłoby dążenie do likwidacji produkcji kolejnych frustratów. Takich dzieci, które z powodu niskiej samooceny zafundowanej przez szkołę ( zreszta często podczas wykonywania pierwszego kroku w jej obrębie) stają się emocjonalnymi i zyciowymi kalekami.

I wkraczamy na  niezwykle grząski grunt.

Bo wiele zależeć może od nauczycielskich ocen, opinii, przekonań. Częstokroc nie sa oparte one na nieczym innym jak intuicja wynikająca w dodatku z okreslonej osobowości czlowieka ( jak wiadomo- intuicję ma każdy, ale wynika ona z niego- więc jego intuicja to on.. jak on jest do kitu, to i intuicja ;-)

................

Czlowiek to wynik wielu eksperymentów.

Pierwszy i zasadniczy to eksperyment zachodzący podczas spotkania ojca z matką :-)),

I potem kolejne i kolejne i kolejne.

Warto wiedzieć jakiemu eksperymentowi własnie dziecko się poddaje i dlaczego się to robi.

..................

Zrozumiałam Pawle Twoją intencję- masz rację net zaburza komunikację. Sadzę, ze mamy tu podobne poglady- jesli rzeczywiście tę intencje pojęłam.

Marek Pleśniar07-09-2002 07:43:04   [#21]

eksperyment?

czyli człowiek efektem pasji poznawczej ojca i matki:-) ))
podoba mi się!

tu znów wkracza czynnik ludzki - mówisz asiu o intuicji. Ja usiłuję wszystkich wtłoczyć w ramy systemu, Ty - zwracasz uwagę na humanistyczną stronę. Ale to się nie kłóci - to chyba dobrze że w porzadnie urządzonym (i tym samym represyjnym) systemie są w srodku ludzie. Na to bym stawiał i to powoduje że się aż tak przymusami systemowymi nie martwię.

a zgadzamy się jak widzę w jednym na pewno - wszyscy musza mieć szansę. Ale nie dowiedzą się że to szansa jak nie spróbują.
Wszyscy się tu w sporej części zgadzamy - nie byłoby nas tu inaczej - wszak leci na pewno jakis serial i o tej porze:-))

PawełR07-09-2002 17:43:51   [#22]
Ja starałem się coś wytłumaczyć, co jest trudne do wytłumacvzenia. Trzeba patrzeć w oczy, gdy się o tym rozmawia. Tu chodziło mi o niuans, ja naprawdę jestem za kształceniem, nie chcę wracać na drzewo prostować banany. Chcę jeździć po ziemi, latać po niebie, pływać po morzu i rozmawiać na chacie.

Myślę, Asiu, że mamy podobne pglądy, bo Twoje znam z Twoich różnych wypowiedzi. I każdy z nas tu obecnych na swój sposób, różnymi metodami walczy o dobro dziecka (to banalne, ale niechże nas nie rozśmiesza). Inaczej nas by tu nie było...

Pozdrawiam
Marek Pleśniar07-09-2002 18:52:49   [#23]

spoko

nikt o bananizm nadrzewny nikogo tu nie podejrzewa:-))

już gadamy na chacie:-)))

beera07-09-2002 20:37:27   [#24]

W dyskusji ..

realnej jest trudno, a co dopiero w takiej.

Ale naprawdę sądzę, że blisko nam do siebie tak w pogladach jak i w dzialaniu :-)

Marek Pleśniar07-09-2002 20:43:25   [#25]

:-))

yhm
PawełR08-09-2002 18:35:55   [#26]
Cieszę się, że tak jest. Takie poczucie wspólnoty dodaje sił.

Coś jednak jeszcze mnie zafrapowało. Otóż czasami jest tak, że cżłowiek się nagada, nagada i nie wypowie tego, co ktoś inny ujmie w dwóch zdaniach. Gordon w prywatnym liście do mnie napisał w dwóch zdaniach to, o czym ja kilkakrotnie w tym wątkui pisałem. Myślę, że mogę tu zacytować te dwa zdania, gdyż Gordon stwierdził, że jest to problem, który go interesuje i o któym - jak będzie miał czas - jeszcze napisze.  

Gordon pisze do mnie: "...każdy uczeń (zwłaszcza na poziomie podstawowym i gimnazjalnym) niezależnie od swoich możliwości powinien mieć szansę na odniesienie swego osobistego sukcesu. Taki sukces pozornie błahy dla niego jest niezwykle istotny. Dodaje skrzydeł i budzi nowe możliwości. Mam wrażenie, że w naszych szkołach często się o tym zapomina."

No właśnie, w małej szkole łatwiej jest o to, aby znaleźć dla każdego dziecka możliwość samorealizacji, odniesienie najmniejszego sukcesu. W dużej trzeba w to włożyć więcej wysiłku (od strony nauczycieli, ale jest to przecież możliwe). Zagonieni w papierkach, pędzący w programach często zapominamy właśnie o tym małym sukcesie dziecka. Albo zapominamy o tych, którzy sami nie potrafią sobie stowrzyć możliwości. To tym właśnie trzeba pomóc, podsunąć pomysł...
beera08-09-2002 19:06:11   [#27]

No tak

Gordon ma rację- oczywiście.

Bardzo to bliskie moim "szansom"

.............

Polemizowalabym tu z Toba Pawle , ktory lekarstwo widzisz w malych szkólkach.

Myślę, że nie to jest lekiem. Lekiem jest nauczyciel w niej pracujący.

Marek napisał o pasji nauczycielskiej- w niej widze pewną szansę.

Bardziej we wnętrzu niz w zewnętrzu :-)

.................

Zobaczcie jak to bliskie problemowi oceniania.

Jak pozwalać dziecku na odnoszenie sukcesu na miarę jego mozliwości, jego osobistego sukcesu, skoro jednoczesnie negatywną oceną deprecjonujemy efekty często wielkich wysiłków ucznia.

To   co czytam w naszych tu postach , to dla mnie początek wielokierunkowej dyskusji.

Powinno w niej zaistnieć wiele watków. Splot róznych rozwiązań może dać efekt. Wiele problemów bowiem dla mnie tu się splata.

  1. dobra, rzetelna diagnoza- nie jakies nauczycielskie działania po omacku,
  2. stwarzanie indywidualnych toków nauczania wynikających z diagnozy i pozwalających dziecku w jego tempie pokonywanie kolejnych schodów,
  3. ocenianie będące informacją o efektach pracy i tej pracy dalszych kierunkach
  4. stworzenie "ciągu dalszego" dla każdego ucznia.
  5. umiejętności nauczyciela- jego sensowniejsze ksztalcenie
  6. zmiana myslenia dotyczacego jakości pracy szkoły- na razie nastawionych raczej na suche liczbowe wyniki bez ich właściwej  analizy
  7. stworzenie narzędzi badania umiejętności na wielu poziomach- ( swoja droga czasem mnie przeraża, bo nie potrafimy tak diagnozowac umiejętności i wiedzy dzieci, żeby dowiedzieć się prawdy- chodzi mi o to, że dzialanie to podejmowanie kroków- a, b, c, d, e, badamy dzieci na okoliczność znajomości kroku e, nie dowiadujemy się zaś, czy potrafią zrobić krok a lub b-czy ja czytelnie piszę?)
  8. no i tak dalej... bo im dalej w las tym więcej drzew
PawełR08-09-2002 23:45:49   [#28]

Tak, tak...

Bogate kraje, jak choćby USA, dzielą wielkie szkoły na małe, bo w nich łatwiej przyjrzeć sie każdemu dziecku, łatwiej przypilnować, zachęcić, stworzyć warunki do odniesienia sukcesu, do nakreślenia jego kariery..., owego "ciągu dalszego"...

Zgadzam się z Tobą, Asiu, że to od nauczyciela, ale wydaje mi się, że jak się połączy dobrego nauczyciela z małą szkołą, wtedy będzie - najprawdopodobniej - lepszy efekt.

Najłatwiej było dostosować tempo nauczania do możliwości dziecka prywatnym korepetytorom (indywidualny tok nauczania). Nawet ta szkoła, do której chodzi wnuczek premiera, jest tak mała, że w klasach są po 3 osoby. A więc jaka jest idea czy rola nauczyciela? Czy przydział materiału, a następnie sprawdzanie i ocena. MOżna jeszcze zatem o tej roli dyskutować.
Kształcenie, ba, jest ono ważne, ale bez talentu pedagogicznego będzie niczym. Wydaje mi się, że doświadczony dyrektor potrafi po tygodniu rozpoznać, czy stażysta ma ten talent, czy go nie ma (tak jest w małej szkole, gdzie pracuje 10-15 osób).
Dyrektor to ktoś, kto dobiera sobie zespół, niczym terener. Ma do wyboru wielu zawodoników, wybiera najlepszych (tak ich ocenia po róznych sprawdzianach), a w trakcie ewentualnie koryguje. Umowy - tak uważam - najwyżej na trzy lata. Na 30 lat 15 stopni awansu, właśnie co 3 lata, a z tym związana gratyfikcja finansowa. Bon za każdym dzieckiem, bon wypłącany z miesiąca na miesiąc konkretnymi pieniędzmi. Dyro, żeby nie zbankrutować, musi wybierać najlepszych, walczyć o nich, więc nie będzie robił najlepszym świństw. Miejsca dla miernot zabraknie, będą się szkolić nie dla papierka, lecz dla wiedzy. Idę spać, może mi się taki system wyśni...

Dobranoc
Adaa09-09-2002 17:08:34   [#29]

można i tak;-)

 

Nie bedzie robił najlepszym świństw , tylko zatrudni ich na trzy lata:-)

PawełR09-09-2002 21:52:30   [#30]
Myślę, że na trzy lata najlepiej, bo wtedy nauczyciel będzie się motywował do pracy. Myślę, że to jest dobrodziejstwo dla najlepszych, bo wciąż będą się rozwijać, gdzie tu będzie mowa o wypaleniu zawodowym :-). Dla niektórych mianowanie to tak, jak emerytura. Jak już się ma to mianowanie, to motywacja spada, cóż, sam wiem po sobie...
Marek Pleśniar09-09-2002 21:53:21   [#31]

matko?

tak?
PawełR09-09-2002 22:05:43   [#32]

Niby Prima Aprilis

Kurka!

Ja tylko żartowałem..., wcale nie myślę tak o mianowanych nauczycielach...
gordon09-09-2002 22:38:09   [#33]

szkoda,

bo ja tak dokładnie myślę.:-)
PawełR09-09-2002 22:44:13   [#34]
Wcale tak nie myślę, bo bym obraził emerytów.
Zatrudniłem na kilka godzin emerytkę. To niesamowite, ile ta kobieta ma siły do pracy, ile energii, ile radości jest w niej, ile zapału do pracy, tydzień mija, a ona cały czas inkubuje nowe rozwiązania. Mianowany nie równa się emeryt, bo ta pani ma więcej siły ode mnie..., taką dziś refleksję poczyniłem.
gordon09-09-2002 22:51:52   [#35]

zastanówmy się,

co Tę panią tak pozytywnie motywuje?
a) taki ma charakter,
b) jest człowiekiem starej daty - kiedyś większość taka była,
c) zatrudniłeś ją na rok i wie, że musi być lepsza od innych by dalej pracować,
d) inne nieznane nam powody.
:-)
Zola09-09-2002 23:03:50   [#36]

daleko odbiegliśmy od gimnazjum ale temat nauczyciela i jego zatrudnienie też jest ciekawy

nie wiem ,czym kieruje sie twoja emerytka ,może faktycznie jest bardzo dobra

ale mnie czasami ( moze kurka nawet często ) urządzałoby  zatrudnienie na rok  - to byłaby prawdziwa motywacja do dobrej pracy

mam dziś negatywne nastawienie  - minął pierwszy tydzień (dopiero) a ja mam trzech nauczycieli na L 4 ( powyżej 6 dni) ,jednego w sanatorium i dwa urlopy macierzyńskie  i jeden zdrowotny

jak tu pracować :-(((

dobrze ,ze o macierzyńskich dyrektor wie wcześniej

Marek Pleśniar09-09-2002 23:11:58   [#37]

jak wczesnie?

ideałem by było wiedzieć o macierzyńskich dłuugo przed nastapieniem przyczyny. Byłoby ciekawie:-)
PawełR09-09-2002 23:15:15   [#38]
Wracając do głównej myśli tego wątku...
Uważam, iż główną funkcją szkoły podstawowej (powszechnej - jak dawniej mówiono) jest przede wszystkim wprowadzenie dziecka w przygodę, rozbudzenie jego zainteresowań, danie mu poczucia własnej wartości i wiary we własne siły, przygotowanie do nauki. Gimnazjum ma już inny charakter, po fundamentach stawia ściany. Należy jednak pamiętać, iż gimnazjum jest obowiązkowe, a jeśli tak, to dalej trzeba się "męczyć", by motywować do nauki. Liceum jest nieobowiązkowe, więc można już tylko wymagać i ewentualnie motywować.

Właśnie - motywować uczniów do uczenia się i nauczycieli do uczenia.

Ps. Gordon, kapitalnie to podsumowałeś: tak bym uszeregował (tak to widzę): c, a, b, (d  - odpoczęła troszkę - 2 lata - i wróciła do nałogu, bo któż z nas mógłby żyć bez szkoły :-))))))

Ps. Zola - kontrakty na rok? To też ciekawe.
gordon09-09-2002 23:16:49   [#39]

no proszę,

a już myślałem, że oberwiemy z Pawłem tak, że się nie pozbieramy. Paweł nawet dyskretnie się wycofał, że niby żartował. :-)))))))
gosiula09-09-2002 23:22:52   [#40]

A z moich doswiadczeń wynika, że najlepiej pracują jako nauczyciele:

1. doktoranci (ludzie nauki) - bo są inteligentni, mają pasję badacza, nie przeliczają wszystkiego na pieniądze, szkołę i ucznia traktują jak problem do rozwiązania, nie boją sie zmian i są "niespokojni" poznawczo

2. ludzie, którzy poznali smak bezrobocia (i zasiłku), ale niezbyt długo - bo dla nich praca sama w sobie stała się wartością

3. osoby, ktore mają różne (pozaszkolne) zainteresowania, cele i marzenia - bo są aktywni i pracowici.

Najgorszy pracownik to albo wypieszczony przez życie młody cżłowiek prosto po studiach (jeśli rodzina spełniała wszelki zachcianki) - ze wzgledu na infantylne podejscie do zycia lub ktoś z tzw. wyuczoną bezradnością (wiele lat, byle jakiej pracy, za byle jakie pieniądze, ale w poczuciu bezpieczeństwa stałej posadki).

gordon09-09-2002 23:31:24   [#41]

muszę Cię Gosiula pocieszyć,

jeśli zapowiadany etap podwyżek dojdzie do skutku (co zapewne nastąpi), a w szkolnictwie wyższym nic się nie zmieni (co też będzie miało miejsce - zbyt mały elektorat), to doktorantów będziesz miała w poczekalni na pęczki. Asystent będzie (w drabince płacowej) gdzieś między stażystą a kontraktowym, a adiunkt (wykładowca) poniżej mianowanego. ;-)
gosiula09-09-2002 23:43:27   [#42]
czyli obecna polityka oświatowa ma też swoje dobre strony... ;-)
gordon09-09-2002 23:59:24   [#43]

wracając do głównego nurtu dyskusji

Asia słusznie zauważyła (te suche liczby Jej tym razem daruję), że ważny jest nauczyciel - nie szkoła - i jego relacje z uczniami. Zawsze uważałem, że duża szkoła, to większe pieniądze i lepsze warunki. Paweł, jednak, ma też swoją rację. A co - moi drodzy - jeśli idzie o relacje dyrektor szkoły - uczeń? Czy wielkość szkoły (liczebność uczniów) jest tutaj problemem do zaniedbania? Znam dyrektora ogólniaka (1000 uczniów), który mówi: - Wiesz, gdy widzę młodego człowieka na ulicy, to mam wrażenie, że znam tę twarz. Nie potrafię jednak - w większości przypadków - stwierdzić, czy to jest nasz uczeń.
A teraz dyrki i dyrektoruńcia przyznać się - kto z Was widząc dowolnego ucznia swojej szkoły (nie licząc pierwszaków w pierwszym semestrze) może powiedzieć: - Kaptusiński, jak Ty wyrosłeś na wakacjach. :-)
gordon10-09-2002 00:00:55   [#44]

Gosiula,

Pani minister jednak dobrze kombinuje. :-)))))
gosiula10-09-2002 00:06:33   [#45]

Znam wszystkich uczniów  po imieniu, nazwisku i czasem też ..przezwisku. Ale to jest szkoła...mała. Małe szkoły mają niepowtarzalny klimat, szanse na (nieporównywalnie z duzymi) wyższą efektywność wychowawczych programów,  i wiekszą elastyczność w dostosowywaniu sie do zmian. Uczniowie są miej agresywni, mają silniejsze poczucie własnej tożsamości.

MAŁE JEST PIĘKNIE I ...PRZYJAZNE

Zola10-09-2002 07:10:23   [#46]

zazdroszczę małej szkoły

zawsze mi się marzyła szkoła ,w której znam wszystkich uczniów

ale jak uczy sie jedną lub dwie klasy a klas jest ponad dwadzieścia ,jeszcze rok temu 1000 uczniów ,to jest to trudne

i tak uważam że mam niezłe wyniki,ale tylko dlatego ,że od początku pracy w szkole ,najpierw jako nauczyciel,potem wice  a teraz jako dyr nie opuściłam żadnej (chyba ,że coś sie przeciwo mnie sprzysięgło) imprezy organizowanej przez młodzież,dla młodzieży ,w szkole

dzięki temu znam talenta uczniów,wiem ,kto gra ,kto recytuje,kto jest świetnym reżyserem,kto przywódcą,kto mimo innych trudności potrafi zaprezentować sie w jakiejś dziedzinie

i cieszę się ,bo młodzież ma tego świadomośc ,że doceniam ich zaangażowanie w różne sprawy,oni wiedzą ,że do mego gabinetu można wejść ,zapytać,przedyskutować

nie jestem dyrek o którym nauczyciel może powidzieć - Kowalski ,jak się nie uspokoisz ,to pójdzesz do dyrektora ,to by się dopiero uczeń uśmiał

beera10-09-2002 10:09:56   [#47]

Gordon...

Wracając do "suchych liczb " ;-)

Co to znaczy "mała szkoła"?

Warto sobie to wyjaśnić na wstępie dyskusji, o tym, co jest lepsze mala, czy duża szkoła.

Dla mnie "mała szkoła" to szkoła jednociągowa. I naprawdę uważam, że to zbyt male maleństwo :-)

Dlaczego?

Chodzi mi przede wszystkim o nauczycieli. W związku ze zbyt małą ilośćią godzin pracują w niepełnych wymiarach w kilku miejscach.Pędzą po dzwonku do kolejnej szkoły. Trudno jest złapać do takich szkół specjalistów- dobrych językowców, informatyków, matematyków.

Dwuciągowa, nawet trzyciągowa szkoła podstawowa z 20-24 osobowymi klasami - to dla mnie optimum.

Takie "male" mi odpowiada :-)

............

Co do kontraktów nauczycielskich.

Martwiłoby mnie takie "zrywne" pracowanie.

Roczny kontrakt to dla mnie rzecz nie do przyjęcia.

Brak poczucia bezpieczeństwa powodowałby chyba wcale nie lepszą, a może nawet gorszą pracę.

 

Kontrakt na trzy lata?

Tu musiałabym pomyślec .

Owszem, tak , przy spełnieniu wielu warunków. Czyli

 1 .rozsądny dyrektor ( a to nie jest pewne :-) kierujący się w ocenie nauczyciela prawidłowymi przesłankami.

2. Ocena szkoły wynikająca z prawdziwej wiedzy na temat wszystkich aspektów pracy szkoły.

3. Zapewnieniu mimo  ewentualnych zmian na stanowiskach nauczycieli pewnej "ciągłości" w pracy szkoły

4. Odpolitycznienie placówek - zmiana na stanowisku dyrektora może zakończyć się swoistą "czystką " w pokojach nauczycielskich - to mi wygląda najgorzej :-)

.........

Ale sedno małej, dużej, średniej szkoły tkwi w tym, o czym napisała Zola- w człowieku :-)

........

i jeszcze- na marginesie zupełnym

inteligencja nie jest cechą właściwą doktorantom :-)

Spotkałam wielu inteligentnych ludzi , a niewielu z nich doktorantami jest.

Zola10-09-2002 20:44:50   [#48]

Asiu dla mnie szkoła mała (po tej z tysiącem uczniów),to taka ,jaka mi sie szykuje, to znaczy 3 lata x max. 7 oddziałów x max po 32 uczniów w oddziale,ale marzniem byłoby 4 oddziały

byłyby etaty i zniknąłby uczen anonimowy

i niestety do tego musi być dobrze wynagrodzony belfer ,żeby nie umykał dorabiać w iinej placówce

a wszystko rzeczywiści tkwi w człowieku - mam młodego nauczyciela ,który w troku ubiegłym odbył  staż na kontraktowego - bez prochu ale konsekwentnie i spokojnie

tez zaczyan staz na mianowanego - przydzieliłam 20 godzin ,bo se myślę i tak ma dużo roboty ze stazem,we  wrześniu inny nauczyciel poszedł na urlp zdrowotny i musiałm rozdzielić jego godziny ,cztery dołożyłam wspomnianej wcześniej stażystce a na 16 zatrudniłam dwóch innych z zewnątrz

młodemu nie dodawałam więcej,bo se myslę zawali mi staż a szkoda

a dziś dowiaduje sie ,że mój młody belfer pracuje na pół etatu w gimnazjum

i teraz chyba będę zmuszona konsekwentnie pilnować wykonywania zadań ,czy to będzie świństwo z mojej strony ?

PawełR10-09-2002 21:01:46   [#49]
Moja szkoła liczy 71 uczniów (klasy I-VI) + "0" - 10 osób + 5 x pięciolatki. Żeby wyjśc na zero z budżetem potrzebuję o ok. 30 dzieci więcej. Istnieje szansa na powiększenie liczby dzieci, więc muszę troszkę powalczyć.

Mam 8 nauczycieli z pełnymi etatami (ok. 20 godzin tygodniowo) + 2 po 11-12 godzin. Jeden z nich uzupełnia etat w sąsiedniej szkole (anglistka). No i ja, 12 godzin, w tym 4 nadg.

Szkoła jest pośród pól i lasów, 20 km od Radomia. Brakuje mi jednej sali, świetlicy i sali gimnastycznej. Gdyby udało mi się dobudować te pomieszczenia, mógłbym rzucić ofertę dla mieszkańców Radomia (nie wszystkich, oczywiście, tych wybranych), że mam zieloną szkołę na okrągło. O, i gdyby ten bon był taki, że rodzic mi go przynosi, a ja go w banku wymieniam na gotówkę.

W takiej szkole panuje atmosfera i da się odcisnąć pewien styl pracy. Znam wszystkich uczniów, nauczycieli i rodziców.

Zola - od tego jest dyrektor, żeby pilnował. Można by odwrócić sytuację i zapytać, czy jak nauczyciel dobrze, rzetelnie pracuje, to jest to świństwo?
Zola10-09-2002 22:14:09   [#50]
Pawle ,nie kumam ostatnie zdania ;-))
strony: [ 1 ][ 2 ]