Forum OSKKO - wątek

TEMAT: szkoła dla rodziców?
strony: [ 1 ]
Gaba08-09-2005 09:06:06   [#01]
Prasa polska: Przekrój
Olga Woźniak/00:00
Rodzice dobrze wychowani
Przez tysiąclecia wychowywanie dzieci było naturalną umiejętnością. Dzisiaj stało się problemem
Mnożą się szkoły dla rodziców, które uczą, jak być dorosłym.
Dom, jakich wiele w okolicy. Mieszka w nim młode małżeństwo z dwójką małych dzieci. Ogród, pies, kot. Sielanka? Nic bardziej mylnego. Pies śpi w łóżku państwa, kot je ze stołu, a dzieci trzęsą domem. Rodzice snują się smętni i bladzi, nie dając sobie rady z potomstwem. Wreszcie zdesperowani dzwonią po supernianię. Ta zjawia się w domu i niczym Mary Poppins rozwiązuje wychowawcze problemy, zaprowadzając ład. To angielski program nadawany w sobotę rano w telewizyjnej Dwójce. Śmieszne – myślicie? Czy ja wiem?



„Niania na telefon” doczekała się wielu wersji narodowych i w wielu krajach bije rekordy popularności. Dlaczego? Bo jest znakiem czasów, w których wychowanie dzieci staje się prawdziwym problemem.

Poczucie winy

Ja sama nie mam dzieci. Trochę ze strachu. Trochę z egoizmu. Patrząc na moje koleżanki, które niedawno urodziły, widzę ich macierzyństwo jako nieustające pasmo wyrzeczeń i poświęceń. Stan, w którym zatraca się czas dla siebie, rezygnuje ze wszystkiego, co dotąd sprawiało przyjemność, i w całości poświęca dziecku. I – co najgorsze – nigdy nie osiąga się doskonałości. Zawsze ma się poczucie, że robi się za mało, że nie dość się daje. Macierzyństwo to czas, w którym pójście do pracy wiąże się z wyrzutami sumienia. Poczuciem winy: „Zaniedbuję swoje dziecko. Zostawiam je. A przecież dzieciństwo jest takie ważne”.

„Moja prawie 13-miesięczna córeczka nieźle daje mi w kość. Najpierw nie chciała jeździć w wózku, musiała być przez cały czas noszona. Na szczęście kiedy usiadła, zaczęła jeździć w wózku. Nigdy nie potrafiła się sama zabawić dłużej niż pięć minut. Żadna mata edukacyjna, karuzela, huśtawka itp. nie były jej w stanie zainteresować dłużej. Pamiętam, że postanawiałam sobie, że nie będę uczyć noszenia, niestety, każdorazowa próba dawania się »wypłakiwać« kończyła się na zanoszeniu się płaczem. Teraz też nie jest lepiej, każdą zabawką albo zainteresuje się na bardzo krótko, albo wcale. Kiedy wracam z pracy (a nie ma mnie ponad osiem godzin), Ania nie schodzi z rąk. Jazda samochodem po około pięciu–dziesięciu minutach kończy się histerią, przypuszczam, że jej się nudzi. Próbuję – jak to się fajnie nazywa – »obserwować« Anusię. Niestety, po chwili zabawy Ania idzie do mnie i chce, bym się z nią bawiła, a jeszcze lepiej ją nosiła.

Pocieszcie mnie, czy będę do tego kiedyś tęsknić? Czy też coś takiego przeżywałyście? Byłam u mojej koleżanki, która ma o miesiąc starsze dziecko i ono potrafi przez godzinę patrzeć na wirującą pralkę, nie mówiąc już o zabawkach. Ponoć już takie jest. A może inni lepiej potrafią wychowywać dzieci”*.

Patrzę też na moich kolegów, młodych ojców, którzy błąkają się koło swoich żon, czując, że według najnowszych teorii powinni jak najwcześniej nawiązać ze swoim dzieckiem emocjonalną więź. Inaczej wyrośnie ono na frustrata, który swoje problemy będzie musiał prostować na leżance u psychoanalityka. Jak jednak osiągnąć więź z kwilącym zawiniątkiem, którego głównym zajęciem przez dobrych kilka miesięcy jest głównie jedzenie i wydalanie? Tego młodzi ojcowie nie wiedzą. Boję się mieć dzieci. Najgorsze jest jednak to, że swoich dzieci boją się także ci, którzy już je mają.
Godziny wychowawcze

Wygląda na to, że umiejętność wychowywania będąca przez tysiąclecia czymś tak naturalnym, że nie warto było się nad tym zastanawiać, dziś staje się problemem. Świadczą o tym grupy wsparcia „dla zmęczonych matek”, internetowe dyskusje między młodymi rodzicami, liczba osób, które rozwiązań swych rodzicielskich problemów szukają w gabinetach psychoterapeutów, i nowe zjawisko – szkoły rodzicielstwa, w których uczniów nie brakuje. Także w Polsce.

„Mam dwoje dzieci: syn – trzy latka, córka – dwa i pół miesiąca. Bardzo proszę was o rady, jak postępować z tym starszym małym tyranem-terrorystą. Chce mi się płakać, kiedy się sprzeczamy. Dochodzi do rękoczynów zarówno z mojej, jak i z jego strony. Co dzień powtarzam sobie, że tak być nie może, ale nie potrafię być konsekwentna, nie wiem, jak to robić. Bardzo was proszę o radę, co robić, kiedy mały bąk rzuca się po podłodze, kiedy mu nie chcę czegoś dać, krzycząc przy tym: daj, oddaj, nie mogę, nie chcę itp. Dajcie przykłady, jak wy wychowujecie swoje pociechy. Czuję, że jestem bezsilna – nie mam takiej mądrości, by... być dobrą matką”.

Współczesne rodzicielstwo stało się tematem numeru jednego z ostatnich wydań niemieckiego tygodnika „Der Spiegel”. Gazeta opisuje kryzys, jakiego doświadczają dziś młodzi rodzice, i próbuje znaleźć jego przyczyny.

Cytowani przez pismo naukowcy zwracają między innymi uwagę na przemiany cywilizacyjne, jakie nastąpiły na Zachodzie po roku 1968. Dziś z nich korzystamy, a jednocześnie ponosimy ich konsekwencje. Rodzice pokolenia dzieci kwiatów wprowadzili modę na tak zwane wychowanie bezstresowe. Zamiast tatą i mamą byli przyjaciółmi swoich dzieci. Zainteresowania i skłonności rodziców i dzieci stały się podobne. 40-latki chodzą z odkrytym brzuchem, a 12-latki się malują. Coraz więcej dzieci wychowywanych jest też przez samotnych rodziców. Synowie i córki stają się partnerami, z którymi spędza się czas wolny.

„Jestem w dole, czuję się bez wyjścia. Ponoszę straszną porażkę w wychowywaniu trzyletniej córeczki. Tak bardzo jej pragnęłam, a teraz nie mogę się pogodzić z jej zachowaniem. Na okrągło tylko płacze. Wychowuję ją praktycznie sama (mąż pracuje za granicą), a ona traktuje mnie jak koleżankę. Zachowuje się tak, jakby próbowała ze mną wygrać jakąś walkę. Jest zbuntowana i robi wszystko na złość. Wszystko chce osiągnąć krzykiem i histerią. O cokolwiek ją poproszę, robi na odwrót. Ciągle płaczę. Coraz częściej nie panuję nad sobą i karcę ją cieleśnie. Później mam wyrzuty sumienia, płaczę przy niej, ona mnie tuli, przeprasza, a za chwilę robi to samo. Jak dostanie klapsa i na nią nakrzyczę, to zaczyna się trząść. Woła żałośnie babcię, bo ona na wszystko jej pozwala. Do mnie mówi: idź stąd, nie kocham cię, dupa itd.

Skąd to się bierze? Boję się, że tracę córkę, którą tak naprawdę bardzo mocno kocham. Czy powinnam iść z nią do psychologa? Już nie mam pomysłu, co robić. Proszę, pomóżcie, bo dziecko staje się dla mnie wrogiem”.

Gdy już obalono autorytet rodzica, nie było niczego, czym można by go zastąpić. Od dzieci nie wymagało się niczego i zwalniało się je od wszelkich obowiązków. Nazywano to wychowaniem bezstresowym. Do Polski moda na nie dotarła z pewnym opóźnieniem i wciąż odczuwamy jej skutki. Na domiar złego nigdy jeszcze repertuar tego, co rzekomo dla dziecka dobre, nie był tak ogłupiająco urozmaicony jak dziś. Poradniki, nowe teorie – rodzice biorą ze wszystkiego po trochu i próbują przygotować potomstwo do życia w skomplikowanym współczesnym świecie: jest tam więc edukacja muzyczna, karate, lekcje angielskiego. Wiedzą, że ich dzieci będą kiedyś musiały być elastyczne i wszechstronne, nie wiedzą jednak, jak w nich te zdolności wykształcić. A ta egzystencjalna niepewność, jak twierdzi Remo Largo, profesor medycyny dziecięcej w szpitalu uniwersyteckim w Zurychu, wcześnie udziela się dzieciom.

Rodzice na miarę czasów

– Całe zamieszanie z wychowaniem dzieci ma w Polsce nieco inne podstawy niż na Zachodzie, choć skutek jest podobny – mówi Maria

Moneta-Malewska. – U nas nie było dzieci kwiatów, była za to komuna. Ci, którzy teraz stają się rodzicami, byli dziećmi w bardzo trudnym czasie – ich rodzice starali się uchronić dzieci przed rzeczywistością. Zdarzało się, że sami jedli kaszankę, by dziecko mogło jeść szynkę. Stali w kolejkach po banany i pomarańcze. Dzieciom się należało. Przyzwyczaiły się do tego, że to świat ma ich obdarowywać, a same niewiele dają od siebie.
– Z drugiej strony to pokolenie nauczone przez wczesny kapitalizm, że we wszystkim musi być świetne, by nie wypaść z obiegu. Tak postępuje się w szkole, w pracy, tak samo podchodzi się do rodzicielstwa – dodaje Lucyna Wieczorek, trener i psychoterapeuta z Ośrodka Rozwoju Osobistego Kobiet „Dojrzewalnia Róż”. – Oprócz bycia świetną matką należy być dziecięcym psychologiem, pedagogiem, dietetykiem i znać się na sztuce, by dbać o rozwój duchowy dziecka. A oprócz tego trzeba chodzić do pracy. Stąd bierze się frustracja – zwłaszcza matek, które nie są w stanie podołać tym wymaganiom.

W Dojrzewalni Róż była nawet grupa wsparcia dla „zmęczonych matek”. – Kobiety przychodzą do nas pogadać i wtedy ze zdumieniem odkrywają, że to nie jest tylko ich problem, że dały się zwariować otoczeniu. Uległy teoriom, które podkreślają, jak ważne jest dzieciństwo, i starają się zrobić dla swych dzieci wszystko, by te miały jak najlepiej. A do tego usiłują uniknąć błędów swoich rodziców – mówi Lucyna Wieczorek. – I same się w tym gubią – konkluduje Maria Moneta-Malewska. – Przychodzą do mnie matki i są śmiertelnie zmęczone. Ciągłą troską, presją bycia „idealnym rodzicem” gotowym na każde zawołanie. Ja temu mówię głośne „nie”. Nie wychowa się szczęśliwego człowieka, jeśli nie nauczy się go pokory i cierpliwości. Tego, że świat ani rodzice nie są po to, by spełniać zachcianki. Najważniejsze w wychowaniu są jasne granice: to wolno, tamtego nie rób. Ja mówię, ty słuchasz – i konskekwentne ich przestrzeganie. Wtedy dziecko czuje się bezpiecznie. Wie, czego się trzymać. Kłopot w tym, że rodzice nie umieją stawiać tych granic lub brak im siły, by je egzekwować. Gdy ich potomek rośnie, gubi się w takim rozmytym świecie. A potem powiela błędy rodziców. Koło się zamyka.

Walter Mischel, psycholog z Uniwersytetu Stanforda, w latach 60. XX wieku przeprowadził słynne doświadczenie, które potwierdza tę tezę. Nazywa się je „testem cukierkowym”. Polega na tym, że zamykamy kilkuletnie dziecko w pokoju, kładziemy przed nim cukierek, mówiąc, że może go zjeść zaraz (ale wtedy nie dostanie następnego) lub poczekać 15 minut i jeśli cukierek będzie nadal nietknięty, to damy mu dwa następne. Nieliczne dzieci są w stanie oprzeć się pokusie. Mischel sprawdził, co robią 20 lat później te, którym się to udało. Okazało się, że ich życiowy sukces wykazywał silny związek z wynikami „cukierkowego testu”. Tym osobom, które w wieku czterech lat potrafiły sobie odmówić szybkiej przyjemności na rzecz przyszłej nagrody, wiodło się lepiej: cieszyły się większym społecznym szacunkiem, były szczęśliwsze i zamożniejsze.

A zatem nie ulegajmy we wszystkim swoim dzieciom. Uczmy je cierpliwości. To zaowocuje w przyszłości. Tylko łatwo powiedzieć, ale jak to zrobić, skoro nas nikt tego nie nauczył?

Brak autorytetu

– Problemem nie tylko młodych kobiet, ale także mężczyzn jest tak zwana zewnątrzsterowność – szukanie autorytetów, poleganie na opinii innych, na radach wyczytanych w „podręcznikach dobrego życia”. Tak nie można wychowywać dzieci, bo zginie się w natłoku sprzecznych informacji. Trzeba być poukładanym, silnym człowiekiem, umieć ocenić informacje, które do nas trafiają. W tym celu trzeba pracować nad sobą – mówi Maria Moneta-Malewska.

Problem zagubionego w rodzicielstwie młodego pokolenia zauważa się w innych krajach. Powstają tam kursy dla rodziców, nieraz wspierane przez władze. Programów jest kilka. Jeden z popularniejszych zwany „trzy P” (od nazwy „Positive Parenting Program” – „Pozytywny Program Rodzicielski”) powstał w 1996 roku w Australii. Opracowali go psychologowie z University of Queensland. Uczy się według jego wskazań dziesiątki tysięcy rodziców na całym świecie. Po co?

– Jeśli dzieci są źle wychowywane, to traci na tym całe społeczeństwo – mówi Friedrich Lösel, profesor psychologii na uniwersytecie w Erlangen-Nürnberg i autor wielu programów prewencyjnych przygotowywanych na zlecenie niemieckiego ministerstwa do spraw rodzinnych.

– Wielu ojców i wiele matek dużo wie, interesuje się, czyta i nie brak im dobrej woli – uważa Veronika Stüble pracująca jako pedagog społeczny w jednej z państwowych szkół w Hamburgu. – Ale gdy pojawiają się problemy, nie mają zaufania do własnych uczuć, tylko szukają gotowych instrukcji. A skoro nie znajdują ich we własnej rodzinie, postanowiono ułatwić im dotarcie do nich. W berlińskiej szkole Nikolausa-Augusta-Ottona na przykład do siódmej klasy przyjmowane są tylko te dzieci, których rodzice biorą udział w kursie wychowywania.
Marzeniem niemieckich socjologów jest, by wszyscy rodzice uczestniczyli w kursach. By to osiągnąć, badacze proponują najdziwniejsze rozwiązania: na przykład aby wypłatę zasiłku rodzinnego uzależnić od zaliczenia kursów rodzicielskich albo by zastanowić się poważnie nad wypłacaniem rodzicom honorarium za uczestnictwo w kursach.

„Moja córka z dziadkami jest grzeczna, a jak ja się pojawię na horyzoncie, staje się zupełnie inna – marudzi, sama nie wie, czego chce, jęczy. Nie mogę jej niczego zabronić, bo zaraz jest płacz, krzyk, tupanie, a wczoraj nawet dostałam w buzię. Po kąpieli nie da się ubrać. Jak na nią krzyknę lub powiem ostrzej, żeby tam czegoś nie robiła,

zaraz zaczyna płakać. Jak nie reaguję (niech się wykrzyczy, odreaguje), zaraz przychodzi, potulnie się przytula, całuje. Ja natomiast w takich chwilach mam łzy w oczach i żal do siebie, że znowu się nie dogadałyśmy. Nie wiem już, jak mam się zachowywać, jak to u niej załagodzić i zwalczyć, czy jestem złą matką, czy robię coś nie tak?”.

Dziecko zbyt zaplanowane

– Kursy mają przekazać rodzicom praktyczną wiedzę, jaką kiedyś wynosili z rodzinnego domu – mówi Janusz Wardak, jeden z twórców działającej w wielu miastach Polski Akademii Familijnej (www.akademiafamilijna.pl). – Dziś mało kto mieszka z dziadkami. Albo są oni wciąż aktywni zawodowo i nie mają czasu dla wnuków. Starsze rodzeństwo, które można by wziąć za wzór, samo ma niewiele potomstwa. Młodzi rodzice są pozostawieni sami sobie. Kiedyś w wychowaniu dziecka brała udział społeczność, dziś dwoje ludzi musi dać sobie radę samodzielnie, często bez wsparcia z zewnątrz. My, organizując spotkania takich rodziców, chcemy im dać to wsparcie.

Akademia Familijna dopiero zaczyna działalność. Prowadzi kurs dla rodziców dzieci do trzeciego roku życia. Na brak chętnych nie narzeka. Często przychodzą do niej rodzice dopiero planujący dziecko lub na nie oczekujący. To też znak naszych czasów. Bo dziecko to coraz częściej przemyślana decyzja – ma wzbogacić życie ojca i matki w sposób możliwie bezproblemowy. Dzieci są często ostatnią cegiełką w perfekcyjnie zaplanowanej biografii i muszą dokładnie pasować na wyznaczone miejsce. Macierzyństwo i ojcostwo zaczyna się traktować jako kolejne zadanie, które można wypełnić tak jak grafik w pracy.

– Tak nie da się wychowywać dzieci – mówi Maria Moneta-Malewska. – To żywe istoty, których nie można hodować według z góry ustalonego planu. – Problemem czasów staje się komercjalizacja i schematyczność, także w wychowaniu.

Czy zatem jest szansa na znalezienie recepty, jak być dobrym rodzicem?

– Nie ma idealnych rodziców ani dzieci wychowanych idealnie. Nigdy nie było i nie będzie. Żaden kurs w tym nie pomoże – mówi psychoterapeuta. – Ważne, by wychowanie sprawiało przyjemność. Wtedy trudności łatwiej będzie przezwyciężyć.

Co do mnie – nadal się boję. Ręka do góry, ktoś jeszcze?
Marek Pleśniar08-09-2005 09:12:43   [#02]

współcześni rodzice w wielku dzieci szkolnym to to pokolenie, które "odpadło" od tradycyjnych modeli wychowania

to nie wychowanie ich dzieci jest problemem lecz wychowanie owych rodziców

czyli jak w omawianym programie tv - święta prawda

A teraz mamy problem.. bo dorosłego się nie wychowa. Jak mawiają nauczyciele - "na wychowanie tego dziecka w wieku szkolnym jest o 30 lat za późno..."

Marek Pleśniar08-09-2005 09:14:06   [#03]
coś nabełkotałem: ma być "współcześni rodzice dzieci w wieku szkolnym"
beera08-09-2005 09:20:40   [#04]

współcześni rodzice w wielku dzieci szkolnym

:-))))))))))))

ja jestem współczesnym rodzicem w wieku dzieci szkolnych- wszystko jest OK

;-)))

Marek Pleśniar08-09-2005 09:59:57   [#05]

hm..

ten,,, no

taaak, ok, no jaasne;-)

Anna Domańska09-09-2005 20:27:34   [#06]

W ostatnim tygodniu miałam szansę zaobserwować rodziców dzieci szkolnych na zebraniach w klasach.

I pomyślałam sobie, że naprawdę nie ma się co dziwić, że niektóre dzieci są takie a nie inne. Roszczenia, żądania, oczekiwania albo z drugiej strony totalny luz - wszystko jest śmieszne, propozycje nauczycieli i dyrekcji niepoważne i niepotrzebne.

W dniach tych zebrań dziękowałam losowi, że nie pracuję w szkole - w przedszkolu jest jednak jakoś inaczej.

Może i kursy zachowania podczas zebrań ( nie tylko w szkole zresztą ) by się przydały. Pozdrawiam.

UWAGA!
Nie jesteś zalogowany!
Zanim napiszesz odpowiedź w tym wątku, zaloguj się!
Dopiero wtedy będziesz mógł/mogła wysłać wprowadzony komentarz na forum.
Jeśli nie masz jeszcze założonego konta na forum, załóż je.
Logowanie i/lub zakładanie konta.

strony: [ 1 ]