Tak bylo na zlocie

Czyli wiersz Małgosi z Wieliczki:-)

 

Nie będzie z tą zagadką zapewne kłopotu:

Gdzie drogi nasze w czerwcu prowadzą? Do zlotu!

A że świat nam ostatnio zwariował szczególnie

Trzeba jakieś lekarstwo zastosować wspólnie.

Zlot – jak wszystkim wiadomo – terapię oznacza

No to nad czym tu myśleć? Jedziem do Karpacza!

(kliknij by powiększyć Małgosię:-)

ale na tym koniec

aby zobaczyć wszystkie zdjęcia, duże i małe
przejdź do galerii:-)

 

Zaczęło się niewinnie. Ci Dwaj obiecali,

Że nas chętnie w Opolu z dworca by zabrali.

Otwierał Piotr w laptopie jakiegoś „szukacza”,

Żeby znaleźć najlepszą drogę do Karpacza.

Znalazł …najdłuższą. Nic to. W końcu się udało,

Lecz o podróży owej książka - to za mało…

Patrzymy: przedzlotowa biesiada w rozkwicie

A dobra wszelakiego, że nie uwierzycie:

Kiełbasa, boczek, szynki i inne smalczyki

A od jednej teściowej pyszne rogaliki,

Ciasto z marchwi, orzeszki no i jakieś picia.

Wszystko przy dźwiękach bębnów oraz wycia.
A kiedy sytuacja już mocno dojrzała,

Natenczas nasz Dyrektor wyjął z futerała

Instrument i popłynęły piosenki zlotowe

(Lecz w wykonaniu Marka cokolwiek niszowe).
Rano by człowiek pospał, lecz się nie należy,

Co chwilę bowiem kurant albo trębacz z wieży.

Potem rozpełzliśmy się w całej okolicy,

Żeby podziwiać piękny widok ze Szrenicy.
Rzewa nam potem zeszła jakby na manowce

(Tak niektórzy na chwilę stracili kierowcę).

Piotrek też miał ochotę (widziałam po minie),

Lecz się skończyło tylko na kosodrzewinie.
A potem prąd nam przestał płynąć należycie,

Przyszłoby nam nocować zapewne na szczycie.

Tu mamy domniemanie pewnej ingerencji:

Szefostwo, ma interes w tej naszej absencji

Zapewne załatwiło więc ten prąd odcięty

I miało dzięki temu z nami spokój święty.
No to żeśmy złazili w słonecznej spiekocie

Wątpiąc, że elektrycy sprostają robocie.

A że niejeden z nas był nieprzygotowany,

Więc jeszcze przez dni parę będziem leczyć rany.
Wieczór był oficjalny oraz rozrywkowy,

Przemówienie dość krótkie i mówione z głowy.

Kolekcjonerzy znaczków piersi wypinali

I parę nowalijek przy tym zdołowali.
Konkurs „kto to powiedział?, kufle, walończyki,

Potem bębny robiły moc kociej muzyki,

Wyjce się próbowały przebić przez te zgiełki.

Następnie były Hani i Kingi perełki.
Paru ludziom się z rolą babci zmierzyć przyszło.

Wilki się też wcieliły i jakoś im wyszło,

Jednak jeden z aktorów najlepiej trafiony:

Janusz P. – nasz wspaniały Kapturek Czerwony.
A sobota nas rano deszczem powitała,

Wtedy też do świątyni kompanija cała

Ruszyła autokarem. Kłopot był niemały,

Bo jakieś inne grupy się tam mocno pchały.
Tu zadziałała Gaba (kobieta jest wielka):

„Ja państwa tu przepuszczę, bom NAUCZYCIELKA!

No i tak wspaniałego ministra też mamy,

Że my sobie spokojnie tutaj poczekamy”.
Następnie zaś zabawki były najróżniejsze

I się nam podobały – coraz to ładniejsze.

Bo choć dawno nie jemy przecież kaszki z mlekiem,

To „miłość do zabawek nie przechodzi z wiekiem”.
A rynna? Ależ było przeżycie nie lada!

To prawda, że nie wszystkim ono odpowiada,

Ale niechaj żałują, że nie spróbowali

Ci, co tam wedle płota na dole zostali.
Biegaliśmy, by znaleźć też coś ciekawego

(zadania się Dorocie chciało zlotowego).

W mgle tak gęstej nie było to wcale za łatwe.

Marek – przewodnik – prawie zmylił swoją „dziatwę”
 
Udając, że do autokaru zgubił drogę,

Czym wzbudził był u paru zlotowiczów trwogę.

Marek to jest w ogóle czarodziej prawdziwy.

Karkonosz, Liczyrzepa, jakieś cuda, dziwy
Też pokazywał. Przykład – choćby grawitacja.

Niby że zaburzona. Ależ to atrakcja!

W końcu jakie ogromne mieliśmy zdziwienie,

Że jest to najzwyklejsze optyczne złudzenie…
A z biegania po mieście efekt dodatkowy:

Małgosiom się powiększył zasób …koralowy.

I jedna rzecz się tylko położyła cieniem:

Wszyscy zaczęli dumać nad rozporządzeniem.
Wieczór z ogniskiem przejdzie pewnie do klasyki

Z racji konkursów, zabaw, rapowej muzyki.

Szefostwo zapędzili do konkursowania

(a wszystkiemu znów winne: Dorota i Hania).
Przedmiotem zgadywania, o czym tu doniosę,

Były ..łydki płci różnej – w obuwiu lub bose.

Wielkim dla nas odkryciem było, że w człowieku

Łydka nie zawsze zdradzi o płci oraz wieku.
Konkurs (ten z kopertami) wzruszył, moi mili,

Bo tyle ciekawostek ludzie naznosili!

Szczególnie rozczuliły – przyznacie to sami –

Pożółkłe kartki. Na nich tabele z płacami.
Oto przyszedł czas próby – ten dla nowalijek

(poświęcę mu koniecznie te parę linijek).

Mieli ogłosić światu najwspanialsze czyny

Naszych: Ojca i Matki. No więc wazeliny
Dostarczyli Im tyle w przeróżnej postaci,

Że zostali przyjęci do zlotowej braci.

Jeden zespół się poczuł nie tak komfortowo,

Bo przeszli – owszem – ale jednak warunkowo.
Teksty, muzyka, bębny – rzecz bezdyskusyjna,

Choreografia jednak – dość kontrowersyjna ;-)))

I jeszcze konkurs Rzewy dostarczył atrakcji.

Dwie rodziny stanęły do rywalizacji.
Jedna to nowalijki z lekka przestraszone,

Druga zaś - towarzystwo w zlotach zaprawione.

Chodziło o bieganie bez sensu i w kółko

(kto by popatrzył z boku, puknąłby się w czółko).
Że będzie taki ubaw, nie podejrzewałam

„A Azor, jak to Azor…” – tu się popłakałam.

Potem śpiewy przy ogniu były bardzo godne,

Choć niektóre od dawna już przecież niemodne.

PATRIOTYCZNIE było oraz regionalnie,

(nawet bębny znalazły się niezbyt nachalnie).
Aż przyszedł ranek. Kuranty i trębacz od nowa,

A do nich dołączyła się rycząca krowa.

Oczy człowiek otwiera – żegnać trzeba gości,

Wracamy do skrzeczącej nam rzeczywistości…
Jednak pewna przestroga rozsądek wymusza:

Wy „JEDŹCIE ZAWSZE PROSTO!” To rada Janusza.

Każdy z nas dyplom dostał i ruszył do domu,

Całując wszystkich jawnie albo po kryjomu ;-)))
Na tym się teraz skończy ma twórcza mordęga.

Zlot następny opisze wam kolejna „księga”.

Lecz w jakie nam przypadnie ruszyć okolice?

Są pewne podejrzenia. Czyżby to …Gryfice?
 
W tej decyzji ryzyko nam jednak zagości.

Roman nasz lubi TYLKO wielkie odległości.

Jak zjawi się w Gryficach tak dużo naroda,

Facet gotów nam nie przyjść. A byłoby szkoda ;-)))