Opowieść AnJa.
DRAMAT OPTYMISTYCZNY Z REFLEKSJĄ
PESYMISTYCZNĄ W EPILOGU.
Moje wspomnienia okołozjazdowe to wspomnienia o błędach.
Najpierw wyjechałem o pół godziny za późno - w efekcie przez 300 km jechałem w
deszczu, przy czym ze stanu drogi widać było, ze pada dopiero od kilku minut.
Było to meczące, ale przynajmniej dzięki temu umyły się szyby z kilkuletnich
zapasów myjninego wosku.
Potem zabłądziliśmy na trasie toruńskiej w Warszawie, co jest podobno
niemożliwe.
Zorientowałem się za to, ze warszawscy kierowcy pomagają sirotom zmieniać pasy i
nauczyłem się skręcać w lewo, z czym dotychczas miałem kłopoty.
Następnie zabłądziliśmy w aglomeracji katowickiej zjeżdżając z trasy i
wjeżdżając w miasto.
Wcale ładne są te Katowice - przynajmniej w porównaniu ze stanem sprzed 20 lat.
Przed Żywcem chcieliśmy zatrzymać się w takiej sympatycznej knajpce coby coś
zjeść - nie zauważyłem zjazdu do niej.
W następnej zjadłem najlepszą golonkę w życiu.
Gilowice przejechaliśmy błądząc 2 razy wzdłuż i pół raza w poprzek.
Bez problemu potem znalazłem więc bar z piwem i mogliśmy z kilkunastoma osobami
(co to w Gilowicach pierwszy raz) pogadać o tym jak to na miejscowy cmentarz
dojechaliśmy - co mocno nas do siebie zbliżyło.
W drodze powrotnej przez paręnaście kilometrów szukaliśmy Łagiewnik.
Wiem dzięki temu jaka jest skala inwestycji drogowych w Krakowie.
Szukaliśmy tez Wawelu.
Wiemy więc, ze metodą kolejnych przybliżeń, poprzez przejeżdżanie kolejnych
mostów przez Wisłę Wawel odnaleźć się da.
A - niestety - w tzw. międzyczasie, bo w samych Gilowicach: ani razu nie
zabłądziłem