Forum OSKKO - wątek

TEMAT: uderzyć ucznia?
strony: [ 1 ][ 2 ][ 3 ][ 4 ]
Marek Pleśniar02-10-2004 18:43:47   [#151]

no kurde wiem że nie;-)

amrek02-10-2004 19:31:16   [#152]

Romanie

do narożnika nikogo nie zapędzam, bo wyobrażam sobie rozmowę nie jako walkę, lecz wymianę...powiedzmy, obrazów, które po obejrzeniu można kupić lub nie;)

Ja Tobie pokazuję moje, Ty mi swoje. Rozmowa staje się rodzajem wystawy: na pewien czas wiesza się w prywatnej galerii obok siebie własne i cudze obrazy, by dokładniej spostrzec i obgadać różnice i podobieństwa;).

Kolekcja może obchodzić tylko samych wystawców, a czasem okoliczności sprawiają, że się upublicznia i obrazy kupują też inni.

Rozmowa nie odbywa się więc na ringu, lecz w przytulniejszych miejscach;), ot, choćby w salonie, gdzie z góry zakłada się, że partnerów nie stawia się do kąta ani nie wywleka za kołnierz za drzwi.

Gdyby miała być walką, byłaby mordobiciem dwóch ślepców;), w dodatku ogłuszających się nawzajem. Wówczas wymierzałoby się ciosy, żeby wygrać, a nie dawało, a w zamian dostawało coś innego do rozważenia.

Partner, któremu świeczki stają w oczach, przedzierzga się w zawodnika i przestaje słuchać, więc jaki cel miałaby wtedy rozmowa? Byłaby gadaniem dziada do obrazu;), a ze mnie zrobiłaby idiotę.

Podobnie rzecz się ma z zapędzaniem w narożniki. Taki zagnany w róg myśli tylko o tym, żeby się z niego wydostać - i też głuchnie.

Rozmawia się póty, póki zachowuje się komfort ducha. Gdy rozmawiam, za mną stoi duch Chińczyka i przypomina: Ściśnięta gąbka nie chłonie wody...;)

amrek02-10-2004 20:06:19   [#153]

pączek niespodzianka:)

Wątek obserwował również Marek i kiedy o nim rozmawialiśmy nocą, nieoczekiwanie wymyśliła nam się nowa typologia. Zamieszczę ją tu, ponieważ jest zabawnym, bocznym pędem tej dyskusji.

Zaczęliśmy się zastanawiać, skąd właściwie w języku wzięło się słowo "żelazny" na określenie kogoś twardego. Bo fizyk i chemik wcale by się nie zgodzili na twardość żelaza w porównaniu z innymi metalami;)

I tak w rozmowie w kuluarach forum;) narodziła się nowa androtypologia rezygnująca z umownej tylko twardości żelaza:

1. stalowa dama (dżentelmen) (y) - prawdziwie twarda, lecz zmienia formę w mozolnej obróbce, po bardzo silnych bodźcach

2. żeliwna dama (dżentelmen) (y) - twarda, ale nieelastyczna, więc krucha. Nie zmienia się, najwyżej rdzewieje. Wymaga solidnej otuliny, ponieważ gdy bodźce przekraczają wytrzymałość jednej, znanej jej formy, rozpada się. 

3. żelazna dama (dżentelmen)  (y) - zachowuje pozór ciała stałego, lecz plastyczna, aż do przesady. Łatwo ją lepić stosownie do potrzeb.

4. dama (dżentelmen) instant - znamionuje ją gotowość do życia - ale w proszku. Dopiero, gdy ktoś naleje płynu i potrząśnie lub wymiesza, nadaje jej kształt. Kształt ten zmienia się w zależności od naczynia, do jakiego wsypano model instant.

5. dama pierwiastka (dżentelmen pierwiastek) - jednolitej budowy, wchodzi w reakcje z innymi tworząc nowe jakości, tracąc zaś własne cechy.

Ciekawe, jakie są inne modele, jeszcze nie odkryte;)?

Maelka02-10-2004 20:49:48   [#154]
:-)))
Marek Pleśniar02-10-2004 22:28:59   [#155]

z dziecięctwa pamiętam używane na panie a zwłaszcza nauczycielki moje co żyć nie dawały czasem namolnym zrzędzeniem:

dama - piła drewniana

Adaa02-10-2004 22:47:25   [#156]

ciekawe...piła drewniana:-))

Jakoś tak zapędzono Małgosię do narożnika, to i tylko o niej napisałem - że mi blisko :-)

a jakby Malgosi nie zapedzono..to co?..byłoby Ci dalej?:-)

a poza wszystkim...Małgosiu..zapędzono Cię do naroznika?..Cos podobnego..

Okropni jestescie ....;-)

Marek Pleśniar02-10-2004 23:48:48   [#157]

drewniana i piłujaca tępymi zębichami;-)

piszę na próbę bo forum marnie wchodzi;-)))

amrek03-10-2004 00:41:25   [#158]

taa...

to mogła być każda z dam, pod warunkiem, że piła...za dużo...No i miała męża opiłka;)

Małgoś03-10-2004 01:06:49   [#159]

do jakiego narożnika????

wiecie, co mi mój mąż uczynił dziś?

założył jakąs dodatkową maszynke do komputera i ..odciął mnie od forum na cały dzień wrrrrrrrr

zakneblował, obezwładnił i pozbawił uciechy :-(

a teraz się tłumaczy, że to dla dobra dziecięcia, by w jakimś "kurniku" nie siedziało w grach

cóż trzymam się dzielnie, nawet nie  zaklęłam (ani w słowie, ani w myslach) - zaparłam się, że wyplenię agresję z chociaż najbliższego  otoczenia ...ogniem i mieczem ;-)

więc Marka przepraszam za przykrość, a Amrek odpowiem jak pozbieram mysli i słowa precyzyjnie dobiorę, żeby mnie w petlę nielogiczności nie złapała

a Romanowi i Markowi spieszę wyjasnic, że uderzenie ucznia to bodziec spustowy dla dyskusji o równości/nierówności konsekwencji za zachowania agresywne nauczycieli i uczniów w szkole - ani na moment nie podejrzewałam,ze ktokolwek tu jest za biciem uczniów, ale na pewno sa tu osoby za ...usprawiedlianiem tych, którym się zdarza uderzyć i nadal pozwalać pracowac z dziecmi

... a ja uważam,ze nauczycielom nie powinno się pobłażać (czyli wybielić czyn i kontynuować zatrudnienie)  w sytuacji, gdy dopuscli sie przemocy fizycznej wobec ucznia

Marek Pleśniar03-10-2004 01:36:23   [#160]

z tym ogniem i mieczem to jest tak, ze agresję najlepiej tłumić poprzez lanie w pysk agresora

no ale to przeciez agresja?

amrek03-10-2004 11:19:11   [#161]

ferrari na morzu

ech, skoro się pojawiłaś, Małgoś, to podrzucę jeszcze materiał;), aby było wiadomo na pewno, czego nie trzeba wyjaśniać;)

Ze wszystkiego, co piszesz wyłania się o tyle klarowny obraz, że wiadomo przynajmniej - nawet przy niekonsekwencjach pobocznych - jaki Ci przyświeca cel podstawowy, dla którego gotowa jesteś pisać posty:)

On da się prawdopodobnie ująć tak, że chodzi o to, by stworzyć takie otoczenie wychowawcze, że nikomu - ani uczniowi, ani wychowawcy nie zaświta nawet, żeby w jakiejkolwiek sytuacji posłużyć się agresją, żeby rozwiązać problem. Zwyczajnie nie będzie miał takiej metody w zestawie;), bo została wyeliminowana, więc jej nie użyje z podstawowych, technicznych;) przyczyn.  

Na takiej samej zasadzie ma nie istnieć w psychice agresja, na jakiej rozbitek w szalupie na środku morza, myśląc o ratunku, nie będzie brał pod uwagę ferrari czy wrotek, żeby dostać się do brzegu. Ma się o niej myśleć jako o niemożliwej z każdego punktu widzenia.

Czy ja dobrze widzę i rozumiem ten cel, który uważasz za wart rozmów i działań, Małgoś?

Małgoś03-10-2004 12:39:20   [#162]

trochę inaczej:

chciałabym zeby w otoczeniu ode mnie zaleznym ludzie nauczyli się, że agresja jest i zagraża i kazdy z nas może stac się jej ofiarą (z zew. i z wew.), dlatego trzeba nauczyć sobie się z nią radzić z tym, że:

a) uczniowie jako osobowości jeszcze niedojrzałe powinni uczyć sie tej umiejętności  od n-li i wychowawców (i dzięki nim - bo w sposób zgodny z programami wychowawczymi szkoły i klas oraz wskutek realizacji  nauczycielskich obowiązków zawodowych, wynikających z aktów prawnych), a w sytuacjach kiedy zastosują agresję - muszą liczyc się z konsekwencjami (karnymi i dyscyplinarnymi)

b) nauczyciele, dyrekcja, obsługa administ. i inni dorośli pracujący w szkole muszą wiedziec, że agresja jest czynem karalnym (prawnie i dyscyplinarnie) oraz, że wychowywanie ucznów nie może polegać na stosowaniu agresji, gdyż jest to jedna z powazniejszych niekompetencji zawodowych nauczyciela i pracownika szkoły. Dlatego muszą się liczyć z taką konsekwencją jak utrata pracy w sytuacji, gdy zachowają się agresywnie wobec ucznia

I na koniec - czuję się odpowiedzialna za rozwój umiejętności  hamowania agresji u ucznia, natomiast nie czuję tej odpowiedzialności wobec nauczycieli (i innych dorosłych), bo uważam, że nauczycielei i inni dorośli muszą miec tę umiejetnośc "na wejściu" -  od nich oczekuję efektywności wychowawczej (jako jednej z podstawowych umiejętności zawodowych)

...bo przeciez jeden agresywny nauczyciel może zepsuć efekty pracy kilku nieagresywnych, sprawnych wychowawczo nauczycieli w zespole

nieagresywnośc (w znaczeniu nie brak agresji, ale umiejętności panowania nad nią), to jedna z podstawowych predyspozycji osobowosciowych do pracy z uczniem

amrek03-10-2004 17:18:04   [#163]

ok, Małgoś...;)

Logice przedstawionych przez Ciebie zasad nie sposób przypiąć żadnej łatki. Gdybym próbowała ją podważyć, to by znaczyło, że Arystoteles mnie porzucił;) I dobrze.

Żałuję, że ta rozmowa nie toczy się w życiu, ale trudno, spróbuję tak wyczerpująco, jak to tutaj możliwe, odpowiedzieć.

Skoro zgadzamy się obie wreszcie co do tego, jakie szkoła według Małgoś;) spełnia warunki, bo czarno na białym je wyłożyłaś, czas wytropić wreszcie, gdzie - być może - leży przyczyna sporu, czyli poszukać, gdzie pies pogrzebany;)

Przypatrzmy się wnikliwiej, jak taka instytucja pracuje, a potem przejdźmy do skutków jej pracy.

Żeby ponad konieczność nie rozciągać tekstu, nie będę wprowadzać żadnych dodatkowych urozmaiceń, ani definicji;), lecz wykorzystam zasoby zgromadzone przez nas dotąd w wątku.

Aby unaocznić, jak widzę instytucję, o której mówisz, posłużę się podręcznie typologią z postu 153. Jeśli przyjąć ją za probierz, świat szkolny według Małgoś;) wypada uznać za typ żeliwny. Dlaczego? Już tłumaczę.

Twój model isntytucji, jak każdy mechanizm subtelnie przemyślany i wysoko zorganizowany - potrzebuje ściśle określonych zasad użytkowania. Naruszenie każdego z punktów instrukcji obsługi sprawia, że maszyneria najpierw zgrzyta, a potem - jeśli nie zastosuje się radykalnych rozwiązań - przestaje działać (czyli w tłuamczeniu na język praktyki: firma zdycha). Dlatego model żeliwny wymaga starannej pięlegnacji, konserwacji, ale nade wszystko, baczenia, by nie dostał się w jego tryby żaden element, którego nie przewidują zasady użytkowania.

Ergo

firma, którą opisałaś, czyli firma żeliwna, wprowadza w celu sprawnego funkcjonowania podstawowe zasady, które da się w uproszczeniu streścić tak:

na wejściu nie dopuszcza części nie pasujących (czyli selekcjonuje, co między innymi daje w efekcie regułę "nauczyciele i inni dorośli muszą miec tę umiejetnośc "na wejściu" "

ale ponieważ nawet najdrobniejsze sito czasem przepuszcza intruza, instrukcja obsługi przewiduje w takich wypadkach szybkie rozpoznanie i czym prędzej, najlepiej błyskawicznie, przepycha kłopotliwy, zaburzający element

do wyjścia, gdzie się go eliminuje (usuwa, wywala itd).

Selekcjoner (szef) zatrudnia pracowników, którzy są kompetentni w tym sensie, że spełniają warunki instrukcji obsługi firmy i w ten sposób zapewnia instytucji trwanie bez zakłóceń, które by ją zniszczyły. Selekcja daje w efekcie to, co zwykło się nazywać "najwyższą jakością usług".

Przyjrzyjmy się z kolei bliżej mechanizmom działania kompetencji żeliwnej. Zakres kompetencji żeliwnej tak się ma do stalowej, jak specjalista od homoseksualizmu u turkawek do ornitologa. Uprzedzam więc ewentualny zarzut, że kwestionuję kompetencje nauczycieli zatrudnianych w takiej szkole. Nie. Postrzegam je jedynie jako mocno ograniczone do sytuacji, które przewiduje instrukcja obsługi firmy. We wszystkich innych trudnościach, poza regułami działania maszynerii, pracownik takiej instytucji staje się bezradny. Nic już nie może. Jego bezradność bezpośrednio wynika z tyleż ostrych, co oczywistych reguł, których należy przestrzegać, żeby firma nie doznała uszczerbku. Coś jednak należy zrobić. Co zatem robi pracownik instytucji żeliwnej?

Odwołuje się do mechanizmów firmy żeliwnej. Usuwa, wydala, wywala. Mówi: - To nie mój problem. Ewentualnie trudność, ktorej w ramach firmy nie ma możliwości rozwiązać (bo bolesna logika mechanizmu czyni  poszukiwania spoza listy bezużytecznymi)  nazywa skandalem, bo to pozwala przestać się zajmować trudnością bez narażania się na zarzut, że czegoś się zaniedbało.

ergo

Firma ma ograniczony zakres reagowania na trudności. Dlatego żeliwna kompetencja o wiele szybciej niż stalowa musi się przyznać do bezradności. Bo wywalenie tak ucznia, jak i nauczyciela jest niczym innym, jak komunikatem, że trudność wykracza poza umiejętności rozwiązywania trudności, które firma stosuje.

Z nauczycielem firma żeliwna się nie patyczkuje, ponieważ on - co wynika z logicznych zasad instrukcji - ma być elementem gotowym do użycia. Jeżeli nie odpowiada przepisom z instrukcji, to znaczy, że nie dojrzał, więc niech sobie dojrzewa gdzie indziej, bo tu nie dla niego dojrzewalnia.  To nie nasz problem.

Wobec ucznia, jako niedojrzałego jeszcze elementu maszynerii, stosuje się łagodne, powolne dostosowywanie do całości systemu i używa się w tym celu dostępnych w instrukcji obsługi środków.
Dopóty, dopóki nie okaże się, że przewidziane listą środki zawiodły. Co się dzieje wówczas?

Już wiadomo, bo to wynika z logiki firmy. Mówi się: to nie nasz problem. Niech sobie dojrzewa gdzie indziej, bo tu...? No, wtedy już nie wiadomo, co tu, bo tu jednak, w szkole, jest dojrzewalnia dla młodych i tego faktu nie zmienia istnienie kogoś, kto upiera się, że nie dojrzeje. Z tego wniosek, że żeliwna dojrzewalnia  ma ściśle określone granice, w których sobie radzi z dojrzewaniem.  

Bo to nie jest tak, Małgoś - i może to wreszcie jest jedna z przyczyn sporu - że wywalając człowieka radzisz sobie z trudnością, z którą masz do czynienia . Ty ją rozwiązujesz dla siebie jako szefa firmy dobrej na rynku w określony, jasny sposób. Sam problem znika tylko z instytucji, którą zarządzasz, a nie znika w ogóle. Nie został rozwiązany tylko dlatego, że Ty go przestałaś widzieć i nie ponosisz już za niego odpowiedzialności, więc oczywiście nie musisz się już nim zajmować. Został wypluty przez firmę, bo dla niej jest niestrawny. A to poważna różnica. Za drzwiami wyjściowymi firmy ktoś inny będzie musiał ten sam problem podjąć i jednak spróbować go rozwiązać.

Co z pozornie drobnej różnicy wynika? Czasami nic szczególnego. A czasami sporo do myślenia.

Jeśli chłopak z Twojej ilustracji przygotuje olimpiadę informatyczną, po czym znowu zakręci młynka chłopakiem z podstawówki, to oznacza ni mniej ni więcej, że nadal nie dojrzał. A zatem problem zaistnieje znowu, tylko że firma żeliwna już się nie będzie dłużej bawić i go wypluje, tak samo, jak nauczyciela, tylko nieco później.

Właśnie - życie.

Nie ma nic złego w istnieniu firmy żeliwnej. To po prostu jedno z niezliczonych poletek...do pewnego momentu wszakże.

Wszystko jest ok, gdy firmy żeliwne nie narzucają swoich zasad innym, bo gdyby wszyscy przestrzegali jednej instrukcji obsługi, to kto przejąłby trudności, których firma żeliwna nie jest w stanie rozwiązać, bo wobec nich staje się niewydolna?

Pracę, którą instytucja żeliwna uzna za niegodną jej, czyli brudną robotę;), wykonają za nią inni, którzy z punktu widzenia żeliwnych najczęściej paskudnie paprzą sobie przy tym paluszki (przejmując zadania odrzucone przez żeliwną, ). - Niech niegodni zajmą się niegodnymi - mówią poprawni kompetencyjnie pracownicy firmy żeliwnej, kiedy czują, że sami stają się bezradni, a więc niekompetentni, bo sprawa wykracza poza ich poletko. 

Agresja, agresja. Chcesz nauczyć ludzi w świecie od Ciebie zależnym, że zęby służą do jedzenia, a nie do gryzienia. Gdyby firmę potraktować jako całość, to zęby, ktore gryzą innych zamiast jabłka, usuwasz, a nie leczysz, a szczerby zastępujesz protezami...Z czasem ekhm...zostanie śliczna szczęka...albo bezzębna albo sztuczna;) Taka firma może już jeść tylko papkę, specjalnie dostosowaną do jej możliwości gryzienia i trawienia. Papka jest specjalnie spreparowaną utopią konieczną do funkcjonowania systemu.

Taka firma żeliwna przypomina nieco transatlantyk o usztywnionych regułach przyjmowania załogi. Przyjmuje się ją na pokład w porcie, a gdy już transatlantyk płynie na pełnym morzu, to się wyrzuca (rozumiejąc oczywiście, jakie to smutne - więc zanim wyrzucą za burtę, przytulą i pocieszą) członków załogi, którzy naruszyli zasady. No przecież pływają inne statki,prawda? Najwyżej się trochę wody opije taki na morzu i albo się czegoś nauczy albo utonie. Niech się nim zajmą inni. Życie.

Oczywiście można pracować na takim transatlantyku i jest on jednym z wielu, wielu pływających jednostek...To znowu kwestia wyboru...:)

Małgoś03-10-2004 18:04:05   [#164]

oj Amrek ...:-)

chyba z ciurka wody stworzyłaś ocean...

nie można tak mocno i dowolnie rozszerzać mechanizmu dot. jednej kwestii na całość systemu

bo w ten sposób sprytnie uzyskujesz efekt ...żeliwności ;-)

gdy system jako całość jest dość elastyczny ;-) - co pozostaje przyjąc Ci na wiarę, gdyż nie mam możliwości, by to udowodnić tu i teraz ;-)

Wczesniej wspominałam, ze nieugiętość, ostrość konsekwencji dotyczy kilku zachowan sprzecznych z etyką zawodu nauczyciela, a Tobie udało się to rozszerzyć ...nawet na uczniów

(za kręcenie młynka nie wyrzuca się ucznia, ale sie go uczy jakie to może przynieśc konsekwencje, jesli nie skutkuje to sie ..go dalej uczy, stosuje kary, leczy ...aż do skutku i dopiero, gdy wszelkie dostepne srodki zawodzą, a uczen stanowi nadalzagrożenie dla innych - wtedy sie go przneosi do szkoły rejonowej lub sresla z listy licealistów)

Klasyfikacji systemów, organizacji, firm jest mnóstwo - nie warto chyba ich przytaczac na użytek tej dyskusji. Choc sa one solidnie umocowane w teoriach dot. zarządzania (i w praktyki też). Dlatego tworzenie na chybcika nowej klasyfikacji niech będzie sobie zabawną igraszką, ale nic nowego nie wnosi - a wręcz zaciemnia obraz (etykietowanie i klasyfikowanie zjawisk, przedmiotów nieznanych i niezbadanych to powazny błąd metodologiczny, ograniczający percepcję, osąd i wnioskowanie)

To troche jak z klasyfikowaniem słonia, którego się pierwszy raz widzi:

- jest duży jak dom

- szary jak beton

- ma trąbę jak komin

a więc ładujemy go do kategorii ...domków na nogach, obok chatki Baby Jagi na kurzej łapce ;-)

a nastepnie odmawiamy mu prawa do wielu czynności charakterystycznych dla  słoni  ;-)

a biedny słoń całe zycie musi udowadniać, że jest czyms innym...

I jeszcze jedno .... nie jest prawdą,co napisałaś o "wypluwaniu problemu agresji" z mojego świata ;-)

Wyraxnie napisałam, że agresja jest i zagraża. A dla n-li jest wyzwaniem wychowawczym - żeby uczyc młodzież jak ją hamować w stosunkach interpersonalnych.

I myslę, że pracując z zespołem nauczycieli zrównowazonych emocjonalnie, radzących sobie z własną agresją (co oznacza, ze mają ją pod kontrolą i potrafia zastapic ją zachowaniem ...np.asertyywnym), jestesmy w stanie rozwiązywać problemy uczniów związanych z ich agresją.

I własnie dokładnie o to mi chodziło, a to co Ty napisałać w poście #163, to nie jest obraz moich intencji, działań i szkoły, w której pracuję, ale ...swobodny dryf po własnych skojarzeniach, domniemaniach i ...fantazji ;-)

Mam wrażenie, że całe nieporozumienie tkwi w sposobie pojmowania roli dyrektora szkoły.

Nikt chyba nie watpi,że jesli w firmie handlowej pracownik podkrada włascicielowi towar i pieniądze,to się nie nadaje do tej pracy; że jesli w ZOO pracuje kobieta mdlejąca na widok weży,pająków i żółwi, to powinna odejść z tej placówki; że skrzypek bez słuchu nie pogra w filharmonii, a bulimiczka nie zagrzeje długo miejsca w cukierni, wrazliwa na widok krwi pielęgniarka nie nadaje sie do pracy w szpitalu itd itp

Dyrektorzy w/w firm byliby naiwniakami i frajerami,gdyby zamiast dbac i sprawnośc organizacyjna i jakość frimy, zajmiowali się ..terapią, kształceniem i wspomaganiem w/w pracowników.

W/g mnie podobnie jak w/w pracownicy, nauczyciel uderzający ucznia, nie może pracowac w szkole - bo to nie jest miejsce dla niego, bo dzieci nie są zawsze miłe i grzeczne, ale bywają okropnie złosliwe, uparte, hałaśliwe, wulgarne, bewzgledne, i ...agresywne.

A jeśli ktoś jako osoba dorosła nie potrafi zapanowac nad własną agresją to znaczy, że nie rozwinął w sobie umiejętności innych, lepszych, doroslejszych, skuteczniejszych reakcji.

Bo gdyby rozwinął, to by je ..stosował na codzień w szkole - nawet wobec wulgarnego nastolatka

beera03-10-2004 19:00:57   [#165]

no właśnie

czytam to i czytam i się dziwuję
Niekiedy trzeba dodać do pieczonego ciasta proszku do pieczenia- by ciasto urosło.
Ma się chęć, by ciasto bylo wieeeelkie i dodaje się tego proszku czasem zbyt dużo- ciasto przestaje mieć jakość, ale ma za to ilośc;-)

Zgadzam się z małgoś- w ocenie sytuacji i choć nie mam tak restrykcyjnych chęci odwetu jak ona- przyznaję jej rację.

......
ale do rzeczy:

Zastanawiamy się jaki wpływ taka sytuacja ma na nauczyciela.

Pomyslmy czasem jaki miala ona wpływ na uczniów?
Nie tylko na tego uderzonego- ale także na innych- patrzących, oceniających i bedacych poddawanymi wychowaniu.

"nie potrafię nic z tym zrobić- więc Cię uderzę"- to komunikat nauczyciela .

A przecież poza tym bezpośrednią informacją w związku z całą tą sytuacją w kierunku dzieci poszlo wiele różnych komunikatów- nauczycieli, dyrektora, rodziców, kolegów, itp.
Częśc z nich stanie się uwewnetrzniona i stanie się własnością dzieci przeksztalcając się w przekonanie (np)

Nauczyciel uderzył ucznia- czy w dalszym ciągu to właśnie jest przedmiotem dyskusji?

Marek Pleśniar03-10-2004 19:04:57   [#166]

nie:-)

--------------

racja, siła jest argumentem gdy nie ma się argumentów

niewątpliwie też uczy innych to zdarzenie róznych rzeczy:

- że można tak wygrać spór

- albo nie można bo się wyleci

- ale jak wyleci "się" to kto "wygrał"? ten łobuziak?

- czy przegrał? Bo niewychowawczo dzieje się już tak czy owak. Gra jest o sumie niezerowej - i wiadomo że nie na korzyść.

amrek03-10-2004 19:44:27   [#167]

asia...tak

w dalszym ciągu to jest przedmiotem dyskusji
Majka03-10-2004 20:11:41   [#168]

I jakoś przypomniała mi się scena z Chmielewskiej: niezwykle cierpliwa, wyrozumiała, spokojna, opanowana i nieagresywna żona raz walnęła porcelaną o podłogę u stóp chłopa. I poszła spać. Dopiero to zrobiło na męzu wrażenie - zaczął myśleć :)

Pisze D. Chętkowski:

 Moje zadanie plegało tylko na stworzeniu napiętej sytuacji – pewnego niepokoju moralnego. Mówiłem w kilku słowach o ocieraniu się o zło – kradzież, narkotyki, przemoc itd., potem stawiałem wielki znak zapytania, a nawet przyznawałem się, że nie zawsze miałem czyste ręce. To prowadziło do wybuchu gniewu wobec mnie – jak mogłem, dlaczego tak postąpiłem. Dzięki takim reakcjom ludzie moralni, czyli uczniowie bardziej podatni na impulsy wychowawcze, mogli ujawnić się jako oponenci wychowawcy, a zatem stanęli w lepszym świetle – buntowali się wobec nauczyciela. Zależało mi na tym, aby nie być w szkole jedynym reprezentantem dobra, czasem byłem reprezentantem pewnego zła, aby zwolennicy dobra mogli mnie zakrzyczeć. Taki styl pracy – przeciwko wychowawcy na początku, a potem wspólnie z wychowawcą i razem z całą klasą – tworzy więź między uczniami, podstawę dobrego wychowania.

 

(Oczywiście nie sugeruję aż takiego związku między planowanym działaniem autora a wydarzeniem, które sprowokowało wątek).

 

Może fakt, że spokojnej i miłej pani raz puściły nerwy, jest miejscem na taką własnie dyskusję, o której pisze Chętkowski? Może uczniowie zauważą, ile pracy trzeba czasem włożyć w ów spokój w każdej sytuacji? Zauważą, że jest granica, którą przekraczać niebezpiecznie, bo mozna nawet najlepszego człowieka sprowokować?

Małgoś03-10-2004 20:40:29   [#169]

Majka :-)

to  była żona Lesia - wzór cierpliwości i wyrozumiałości dla zakręconych działan swego męża,która wykonała skrupulatnie plan bycia wredną zona dla męża powracjącego z nocnych wędrówek  ;-)

Majka nie wiemy, czy pani była miła i spokojna i nie wiemy, czy los przeznaczył dla niej tylko jeden raz bycie agresywną

może i tak ...

ale co jesli nie ?

Tym następnym uczniem może byc "cham","padalec", ale tez zwykły dzieciak, mała dziewczynka, uparty chłopiec, kolezanka z pracy, Twoje lub moje dziecko ;-)

owszem dyrektor może podjąc ryzyko i potem tłumaczyć się mediom, rodzicom, policji ..."dlaczego pan/pani nie wyciągneła odpowiednich wniosków z wczesniejszego incydentu? dlaczego dopuszczono do pracy z dziecmi nauczyciela, który jest dla nich zagrożeniem?"

może też byc kiedyś dumny, że zaufał, pomógł i n-lka rozwineła się w super pedagoga

to kwestia wyboru decyzji - ja wolę, tę która jest mniej ryzykowna dla uczniów - nawet, jesli bardzo niekorzystna dla nauczyciela

PS. I jeszcze jedno...Czy naprawdę uważacie, ze uderzenie ucznia to błahy, jednorazowy incydent, który da się załatać, wytłumaczyć, wyciszyć w szkole?

Dla mnie to ...katastrofa, trzęsienie ziemi, wybuch wulkanu w mikroświecie szkoły. Załamanie autorytetu, zachwianie poczucia bezpieczeństwa, problem uczciwości w zarządzaniu, klęska etyczna i ..wielki wstyd

amrek03-10-2004 20:47:18   [#170]

nie mój problem

Słońmi to są nasze posty, zważywszy na standardowy ich rozmiar na forum. Gdyby mówić, a nie pisać, byłoby krócej i nie wydawałoby się, że z ciurkania robi się ocean...

Ja, Małgoś, słabo fantazjuję...między innymi dlatego staram się nadrabiać obserwacją;) Użyłam żeliwności właśnie po to,żeby już nie mnożyć bytów bez potrzeby, więc wiadomo, że żeliwność jest uproszczeniem. Nie wydaje mi się jednak, by zamazywała, raczej uwypukla to, o co mi chodzi. Pozostaje Ci wierzyć na słowo, Małgoś;)

Firmy tak funkcjonujące muszą przestrzegać twardych reguł, o których sama piszesz w swoich postach, a ich oczywistą częścią jest selekcja i usuwanie problemów i dziedzin, które wykraczają poza ich kompetencje. Te cechy nadają im pozór surowości, która w istocie jest jedynie ograniczeniem działania do ściśle wydzielonych obszarów, poza którymi firma staje się nieudolna. I ok. I gdzie tu fantazja? To raczej praktyka. Transatlantyk, który kursuje na jednej linii, pokazuje ją po prostu nieco mniej neutralnie.

Jednak konsekwencją jest znaczne ograniczenie obszaru działania. Żeby funkcjonowac sprawnie firma w swoich teoriach pomija całe połacie życia, ignoruje to, co nie przystaje do sztancy albo się  pozbywa ludzi jako zaburzających jej funkcjonowanie.

W ten sposób właśnie krystalizuje się świat ścisłej specjalizacji, w którym ktoś jest w stanie poruszać się dobrze tylko dopóty, dopóki nie zajdzie nic nieprzewidzianego instrukcją obsługi (zresztą przecież nie całkiem sztywną, bo pewna elastyczność też jest warunkiem trwania, Małgoś). Stąd absurdy w rodzaju "rozumiem i wywalam", gołębica, która daje wymówienie i takietam;) różne.

Dlatego minimalizuje się możliwość wystąpienia nieprzewidzianego. Ale kiedy się już zdarzy, wówczas obacz regułę: to nie mój problem. Należy "nie mój problem" zwyczajnie traktować jako komunikat "ten problem nie jest w granicach moich kompetencji".

"Nie mój problem" okazuje się świetną metodą na wszystko spoza poletka jednej roli, czy jak Ty mówisz, jednego świata.

gdy wszelkie dostepne srodki zawodzą, a uczen stanowi nadalzagrożenie dla innych - wtedy sie go przneosi do szkoły rejonowej - piszesz.

I co ta szkoła ma z nim mianowicie zrobić, z tym przeniesionym, zacząć od nowa stosować metody, które Ty stosujesz licząc na to, że się uda tym razem?

Nie mój problem?

Howgh;)

Pozdrawiam

Janusz Pawłowski03-10-2004 20:53:56   [#171]

Marysia pisze: "jest ona uosobieniem dobroci i łagodności"
a Małgoś wątpi: "nie wiemy, czy pani była miła i spokojna".

"Tym następnym uczniem może byc "cham","padalec", ale tez zwykły dzieciak, mała dziewczynka, uparty chłopiec, kolezanka z pracy, Twoje lub moje dziecko ;-)"
Rany! Rewalacja!
Na kursie technik
technik makiawelistycznych i "Erystyki..." Schopenhauera, ten tekst byłby nieocenionym ich przykładem.

amrek03-10-2004 20:59:35   [#172]

Małgoś

Dla mnie to ...katastrofa, trzęsienie ziemi, wybuch wulkanu w mikroświecie szkoły. Załamanie autorytetu, zachwianie poczucia bezpieczeństwa, problem uczciwości w zarządzaniu, klęska etyczna i ..wielki wstyd

Trzeba więc wziąć miotełkę, zamieść, wyrzucić za drzwi skorupki, po czym powiedzieć: - Uff, załatwione. Reszta - nie mój problem?

amrek03-10-2004 21:07:55   [#173]

bo to właśnie w żeliwnej będzie katastrofa...

a nie trudność do rozwiązania...
Małgoś03-10-2004 21:11:18   [#174]

Amrek

jak to nie mój a czyj?

do kogo przyjdą rodzice, uczniowie, nauczyciele i na dodatek dociekliwa pani/pan z KO?

Dla mnie jest to wielki problem - bo problem szkoły

nie rozumiem, dlaczego tak uparcie chcesz mi udowodnić, że moją intencjaą jest wygoda i zaklepanie problemu?

Przeciez najłatwiej uznać, ze to był wypadek, wmówić wszystkim, ze prawdziwy agresor to uczeń (to taka stara oświatowa spiewka lojalnościowa), pogrozić paluszkiem i dac wszystkim "jeszcze jedną szansę"

Vincia03-10-2004 21:15:34   [#175]

Małgoś

Wydaje mi się, że od samego początku dyskusji forsujesz swoją tezę, zupełnie nie bacząc na fakty. Maryśka opisała sprawę ze swojej szkoły, uderzenie nazwała klepnięciem, a Ty od razu z zewnątrz uznałaś, że jest tendencyjna - wybiela nauczycielkę, pogrąża ucznia. Zupełnie jakbyś tam była.

Piszesz do Amrek "etykietowanie i klasyfikowanie zjawisk, przedmiotów nieznanych i niezbadanych to powazny błąd metodologiczny, ograniczający percepcję, osąd i wnioskowanie", czy nie piszesz właśnie o sobie?

Mam wrażenie, że bardzo wyolbrzymiasz tę sprawę. Po co ?

Małgoś03-10-2004 21:15:56   [#176]

Januszu

wiesz, chyba nikt nigdy dotąd nie wczytywał sie tak wnikliwie w to co piszę.... :-)

miło mi ;-)

Małgoś03-10-2004 21:30:32   [#177]

Malgorzata

dla mnie uderzenie ucznia (a taki jest tytuł wątku) to poważna sprawa;

dlatego dla tych, co ten czyn pomniejszają, może sie wydawac, ze ja wyolbrzymiam

Maryśka nazwała to raz uderzeniem , raz klepnięciem, jednoczesnie nazywając uczniów padalcami - trudno więc nie dostrzec tendencyjności w przedstawienu faktów

a wątek rozwinał się swoim biegiem - tu już nie jest mnowa o konkretnym wypadku z Marysinej szkoły, ale o problemie reakcji agresywnej wobec ucznia

nie, nie pisze o sobie własnie w tym kontekscie, ale o słoniu, firmie i żeliwie

amrek03-10-2004 21:51:50   [#178]

zostawmy słonie, firmy i żeliwo

powtórzę pytanie...

gdy wszelkie dostepne srodki zawodzą, a uczen stanowi nadalzagrożenie dla innych - wtedy sie go przneosi do szkoły rejonowej - piszesz.

I co ta szkoła ma z nim mianowicie zrobić, z tym przeniesionym, zacząć od nowa stosować metody, które Ty stosujesz licząc na to, że się uda tym razem?

Nie mój problem?

dlaczego tak uparcie chcesz mi udowodnić, że moją intencjaą jest wygoda i zaklepanie problemu?

Nie wygoda, Małgoś, ani zaklepanie, a jedynie oddanie go innym, bo zakres kompetencji nie wystarcza do ich rozwiązania.

Małgoś03-10-2004 21:52:16   [#179]

doniesienie z badań

 

Przemoc i agresja w publicznych szkołach ponadgimnazjalnych

Zbadano 120 uczniów ponadgimnazjalnych szkół szczecińskich

"...zjawisko przemocy nie ogranicza się do drogi pomiędzy domem i szkołą, ale przyjmuje także znaczne rozmiary w samej szkole. Można o tym wnioskować w oparciu o analizę danych uzyskanych w ramach odpowiedzi na pytanie o autorów agresji. Najczęściej wskazywani są tu nauczyciele szkolni - 35% badanych uczniów klas pierwszych. Zarówno chłopcy jak i dziewczęta wskazują nauczycieli jako autorów agresji, jednak można przypuszczać, że to chłopcy są częściej narażeni na agresję z ich strony. Wskazuje na to fakt, iż ankietowani chłopcy częściej niż dziewczęta sygnalizowali, że boją się nauczycieli i komentarzy z ich strony. 14,8% dziewcząt odpowiedziało, że obawia się nauczycieli, natomiast w grupie chłopców tej samej odpowiedzi udzieliło aż 32,2% ankietowanych."

http://belfer.univ.szczecin.pl/~edipp/agresja.htm

Małgoś03-10-2004 22:03:13   [#180]

Amrek

szkoła to nie jest ośrodek terapeutyczny, a nauczycielke nie są terapeutami od patologii

co innego szkolny proces wychowawczy , co innego resocjalizacja

kiedy sytuacja i człowiek tego wymaga czas by zajęli sie nim specjalisci

usuniecie ze szkoły jest karą statutową, po która siegamy gdy sytuacja tego wymaga - czasem samo zagrożenie tą kara skutkuje, czasem dopiero jej realizacja

a jesli i to nie zadziała, to pozostają specjaliści, sądy rodzinne, odosobnienie

Nie oczekujesz chyba ode mnie bym tu zadeklarowała gotowośc adopcji trudnych uczniów by na nowo ich wychowac w miłości bliźniego ;-)

Nie jestem ani świętą, ani siłaczką...

I znajdź mi kogos kto robi w szkole więcej dla trudnych uczniów, niz ...musi i może  ;-)

PS. Ja już tu wyprułam sie z koncepcji radzenia sobie z agresją w szkole - a Ty...? Jak daleko sięga Twoje powołanie do krzewienia zasad miłości bliźniego w szkole?

Może czas zmienić adresata pytań..;-)

amrek03-10-2004 23:19:13   [#181]

nie będzie więcej pytań...

bo i po co?

Bez znaku zapytania, w świetle naszej rozmowy, bibliotekarka z postu 1 wymaga resocjalizacji.

W świecie, w którym agresja nie jest równie rzadka, jak trzęsienie ziemi, to strasznie dużo by się nazbierało tych patologicznych do resocjalizacji u specjalistów, a nie do korekcji w typowych społecznych instytucjach.

"Czy wiecie, że w badaniach K. Kmiecik - Baran okazało sie, ze 60% polskich nauczycielek doświadcza w szkole mobbingu (czyli agresji pracodawcy w czystej postaci")? Hm, ja nie wiedziałam.

Żyjemy zatem w świecie, gdzie patologii jest więcej niż normy (tylko 40 % nauczycielek pracuje w normalnym otoczeniu, a z kolei jeden mobingujący pracodawca to sto procent nienormalności szefa w jednej szkole;). To sporo tej patologii, jak na mój wybrzydzający gust.

Z tego prosty wniosek, Małgoś, że rola społeczna szkoły powinna wreszcie zacząć spadać, skoro nie nie jest instytucją dla patoli, którzy (pomijani lub wyrzucani poza obręb przez istytucję light) - jakoś dziwnie nie zaprzestają swojej paskudnej i niedopuszczalnej działalności. I na przykład brzydko mobbingują Bogu ducha winne niepatologiczne nauczycielki, a jest ich nie 2, nie 3 procent, tylko nie wiedzieć zupełnie czemu, prawda? (aha, miało nie być pytań) 60 procent, czyli ponad połowa. Zresztą skoro się pozwalają się mobbingować, to tez z nimi jest coś nie do końca w porządku...Bo człowiek o dojrzałej osobowości powinien sobie chyba z ta trudnością poradzić? (sorry, miało nie być pytań:):)

Ciekawe, skąd się biorą ci patologiczni? Widać żadna z istniejących instytucji nie miała wystarczających kompetencji, żeby ich oduczyć tego, co jest paskudne i niedopuszczalne? :(:( Uff, dobrze, że to nie mój problem. Nie jestem mobbingowaną nauczycielką:)

Wobec tego szkoła - przy takich rozmiarach patologii - jest niewiele znaczącą placówką. O wiele ważniejsi są specjaliści od patologii, terapeuci, zakłady specjalne, ośrodki odosobnienia i tym należałoby przyznać wyższą rangę, niż szkole dychawicznie funkcjonującej na obrzeżach patologii. Od specjalistów bowiem o wiele więcej zależy niż od szkoły.

Ale nic to:)

Skoro szkoła to nie jest ośrodek terapeutyczny, a nauczycielke nie są terapeutami od patologii, to nadal nie mam zielonego pojęcia, po co kieruje się ucznia do szkoły rejonowej...Ale to już nie pytanie. Na szczęście to nie mój problem, więc idę spać spokojna i nie muszę wiedzieć:)

Zmykam:)

Dobrej nocy wszystkim:),

a Tobie, Małgoś, raz jeszcze thx za wytrwałość w wyjaśnianiu mi stanowiska:) To była bardzo pouczająca wymiana. Śnij łagodnie, w żadnym przypadku patologicznie;)

Agnieszka

Małgoś03-10-2004 23:29:37   [#182]

:-)

thx równiez

sporo się nauczyłam przy tej wymianie mysli

chyba nawet ..złagodniałam ;-)

w myśl zasady, że jesli człek publicznie wygłasza jakeś postawy, to one sie w nim ...utwardzają

Małgorzata

PS. :-)  jeszcze jedno ...nauczycielka nie wymaga resocjalizacji, ale ...zmiany miejsca pracy

Rycho03-10-2004 23:46:00   [#183]

kiedyś czytałem ...

tytuł tego był chyba
 
"golono - strzyżono"
 
          ;-)))
amrek03-10-2004 23:52:33   [#184]

ps. do ps;) nieobliczalna bibliotekarka miałaby tylko zmienić pracę? Może niech się zajmie wrestlingiem:)? (ale to nie mój problem:)

:):) zmykam, wrrr

w dobranoc nic się nie zmienia, rzecz jasna:), pa, łagodna Małgorzato:)

janzg04-10-2004 08:53:38   [#185]

no tak

teoretycznie jesteśmy ok a rzeczywistość skrzeczy

 

Młody – junior  Maciej Sthur - aktor,  mgr psychologii słyszałem jak twierdził – trochę z lekką ironią – że w innych krajach ktoś kto potrzebuje pomocy, idzie do psychologa a u nas w Polsce – idzie na psychologię. Cóś w tym jest. Ale jak tam jest faktycznie, to ja nie wiem, bo nie jestem psychologiem.

Ale jako fizyk wiem, że w wyniku zderzenia dwóch ciał – również przy braku agresji - rośnie ich energia wewnętrzna co może objawiać się wzrostem temperatury, co podczas lekcji czasami sprawdzamy, skutkiem ubocznym może być np. ból.

 

Jak różna jest rzeczywistość szkolna, to faktycznie widać w oświacie publicznej

Czytam o szkole – firmie, z której można usunąć małolata, w której funkcjonuje statut niekoniecznie zgodny z rozporządzeniami.

 

Jak przyglądam się swoim uczniom i uczennicom oraz kolegom i koleżankom, to się często zastanawiam, którzy to są CI SŁABSI ?

 

Czy będąc uczniem byłem bity przez pracowników szkoły – o TAK – najczęściej przez woźną. Ostatnim pamiętnym razem przez ukochanego profesora od w-fu , który „asystował” skok kuczny przez konia ze skakanką w ręku. Zaręczam wszyscy (a każdy z nas w LP miał po 19 lat) ten skok wykonali.

 

Czy będąc nauczycielem przez 35 lat, kiedykolwiek „przełożyłem” uczniowi – o TAK, kilka razy – na początku swojej „kariery”. Jak to się kończyło – najczęściej mamusia lub tatuś dzieciaczkowi swojemu jeszcze „dokładali”.

Czy to moje naganne działanie było wynikiem mojej agresji – myślę, że nie, bo wówczas – w mojej ocenie ja byłem tym słabszym i działałem w obronie koniecznej.

Małgoś04-10-2004 09:17:45   [#186]

:-(

bity staje sie bijącycm...
i tak sie ta "choroba" rozprzestrzenia
a jak juz bije to zazwyczaj znajdzie dla siebie wytłumaczenie
smutne jest to, że bity z czasem zaczyna ...lubić bycie bitym - jakos trzeba sobie wytłumaczyć, zeby krzywda nie stała się ....bezsensowna :-(
w tym rozpamietywaniu dawnych, "dobrych" czasów jest tęsknota za czym...?
mam nadzieję, że chodzi o idealizowanie młodości, a nie o szacunek dla ...bijących
janzg04-10-2004 09:59:13   [#187]

niebity moim skromnym zdaniem nigdy nie zrozumie bitego

amrek04-10-2004 11:28:15   [#188]

nie mój problem tak cicho...z boku...

tak na marginesie...to mi chodzi od wczoraj po głowie i nie daje spokoju ten "nie mój problem".

Na porządku dziennym jest dziś mówienie o nieczułości świata na pojedynczego człowieka...A ten "nie mój problem" wynika między innymi z uprawnionego traktowania człowieka jako pęczka ról - marchewek;)....

Każda marchewka z jednego pęczka, jak w niezbornym komiksie, ma prawo wygłaszać  sądy sprzeczne z opiniami pozostałych ról, a więc mają prawo egzystować obok siebie - bez zgrzytu - zamknięte systemy skrajnie odmiennych poglądów w tym samym człowieku. Nic dziwnego, że trzeba je oddzielać. Inaczej człowiekowi - pęczkowi ról strzeliłaby gumka, która te marchewki trzyma w całości.

Ta rażąca wewnętrzna niespójność (spójnie układa się struktura każdej z ról, ale wobec siebie bywają do bólu nielogiczne) w bezpośredni sposób tłumaczona jest wielością ról, z których każda musi mieć odmienne wymagania społeczne. I nikogo dziś ta orkiestra wewnątrz jednego człowieka nie dziwi. Dobrze, że jej członkowie nie grają razem, lecz są solistami, choć nie wiedzieć czemu traktuje się ich jak orkiestrę. Gdyby próbowali grać razem, hałas i rzężenie byłyby nie do zniesienia.

Wystarczy zmienić krzesełko i od razu bez dyskomfortu zmienia się punkt widzenia i mówi coś, za co często inna rola w tym samym człowieku, gdyby ją tylko dopuścić do głosu i działania, dałaby tej pierwszej w dziób...

Dlatego często zdarza się, że kiedy drugi człowiek zwyczajnie potrzebowałby pomocy, ale rzecz się dzieje w wąskich granicach roli, w których ta pomoc się nie mieści, mówimy mu: Przykro mi, ale to nie mój problem.

Coraz więcej jest miejsc społecznych, gdzie kompetencje są kluczem do wąskich drzwi. I coraz więcej w takich właśnie klitkach umysłowych spędzamy czasu.

Poza kompetencjami, ostro wyznaczonymi granicami pokoju, wolno nic nie robić. To nie mój problem, tylko specjalisty.   I nic nam to nie robi w ludzkim sensie, bo rola odmóżdża inne role w swoim czasie gry. Nie jest się ze względu na nią w stanie zauważyć, że wtedy z krzesełka człowieka ludzkiego wyglądamy jak...no, nienajlepiej, w każdym razie. To osobne światy...właśnie...No, ale oczywiście, kiedy przesiadamy się na krzesełko człowieka ludzkiego, to z kolei inne role odchodzą w cień, głupieją,  tracą zdolność logicznego myślenia...Bo to nie jej problem...tej roli, tylko tej innej, która skończyła godziny myślenia nad problemami...Zgodnym chórem wewnętrznym rzeczywiście nie da się już jednak zawołać: - Ja chcę mamuta?

Jak często Ci, który czytaliście ten wątek, słyszeliście "to nie mój problem"? I co ten komunikat w istocie w tej konkretnej sytuacji oznaczał? I czy wam coś to jednak robiło? Jak często trzeba wyłączać rolę człowieka ludzkiego, żeby być efektywnym we właśnie pełnionej roli?

I czy widzieliście kogoś, kto właśnie w ten sposób pozostaje ze swoimi problemami nieludzko sam?

To takie sobie retoryczne pytania...Nie oczekuję na nie odpowiedzi, bo wątkowi faktycznie czas dać odpocząć:), ale się zastanawiam od czasu tej dyskusji, jakie problemy innych ludzi wolno mi uznać za swoje bez narażania na straty którejś z własnych ról...

Świetlistego dnia wszystkim...a osobliwie tym, którzy będą mieli szczęście komuś powiedzieć: - O, to też mój problem...i przy tym rola człowieka ludzkiego dostanie przy okazji głaski..., a nie będzie musiała się zamknąć... 

Pozdrawiam

Agnieszka

UWAGA!
Nie jesteś zalogowany!
Zanim napiszesz odpowiedź w tym wątku, zaloguj się!
Dopiero wtedy będziesz mógł/mogła wysłać wprowadzony komentarz na forum.
Jeśli nie masz jeszcze założonego konta na forum, załóż je.
Logowanie i/lub zakładanie konta.

strony: [ 1 ][ 2 ][ 3 ][ 4 ]