Forum OSKKO - wątek

TEMAT: PODYPLOMÓWKA RÓWNA MAGISTERCE !!!
strony: [ 1 ][ 2 ]
Basia D01-08-2004 15:51:25   [#51]

czytając wasze wypowiedzi dochodzę do wniosku, że problem polega na tym kto uczy i dlaczego uczy? kto ma o tym decydować?

dyskutujecie o podyplomówkach  po studiach , a ja mam przypadek kursu kwalifikacyjnego  (równe [podyplomowym studiom -tak twierdzi organizator) gdzie warunkiem jest posiadanie dyplomu a ukończył je nauczyciel po średnim i uważa że ma pełne kwalifikacje!

 sama kończyłam podyplomowe z matematyki i nie uważam się za gorszego nauczyciela  fakt w podstawówce , ale jestem po studiach zbliżonych gdzie mat. statystyka itd. były obowiązującymi zajęciami.

Adams13501-08-2004 16:41:39   [#52]

Szybkość i zrozumienie

Janusz, jest mi bardzo bliskie Twoje rozumowanie. Czytanie "ze zrozumieniem"- trochę ostatnio popularne ze względu na to, że jest standardem egzaminacyjnym, to podstawowa kompetencja człowieka naszych czasów i przyszłości. Powiem więcej, to czytanie powinno być także szybkie. Dlatego powinniśmy je nieustannie doskonalić. Aby sprawdzić jak m.in. czytamy odsyłam na strony: http://www.impuls.com.pl/index8.html , http://www.targi.edu.pracuj.pl/11013.xml . Zresztą pisałeś o tym, co znaczy w dobie zalewu informacjami, danymi jak i wiedzą, posiadanie umiejętności ich selekcji.
BożenaB01-08-2004 18:51:07   [#53]

Janusz, a przed podjęciem obecnej pracy musiałeś wykazać się dokumentem z kolejnymi kwalifikacjami, czy wystarczyło jak pokazałeś co potrafisz? :-)

Pytam, bo tu na forum ciągle sa dyskusje jaki "papier" jakie kwalifikacje potwierdza. Od lat historyk może uczyc wosu, ale teraz to moze nie może. I nawet nieważne, ze on się dokształcił -sam, ma dużo wiedzy ale nie ma papierka.

Pytam, bo np ja dwadzieścia lat temu miałam kwalifikacje do uczenia pewnych treści zawartych w programie mojego przedmiotu. Potem treści te przeniesiono do innego, wprowadzono inną nazwe i okazuje się, że już teraz nie mam kwalifikacji żeby ponownie uczyc tego, co uczyłam dawniej ...

Teraz uczę, co prawda na zaj pozalekcyjnych, ale przecież to tez nauczanie, czegoś na co nie mam żadnego papiera ...:-) Ale kiedyś nadzór i za to się weźmie ;-) Dowiem się, że nie mogę prowadzić zajęc, bo nie mam zaśw. kwalif, a to że po prostu potrafię jest nieważne ....

Janusz Pawłowski01-08-2004 19:20:43   [#54]

Pytany, odpowiem.

Gdy w szkole tworzyłem klasę informatyczną (jedną z pierwszych w kraju) nie miałem żadnych papierów upoważniających do nauczania informatyki.
Na komputerze się znałem, programować już wtedy umiałem na poziomie profesjonalnym (zresztą dziś z tego żyję), obsługiwać różne softy też.
Więc - klasa powstała.

Po dwóch latach zrobił się jakiś nacisk odgórny - coby autor klasy informatycznej i nauczyciel wiodących w niej przedmiotów - matematyki i informatyki - wykazał się jakimś papierem, że ma do tego prawo.
Nie wystarczyło, że stworzony przeze mnie szczegółowy program nauczania owych przedmiotów został dawno zatwierdzony gdzieś wyżej niż na poziomie szkoły - takie chyba wówczas były przepisy.
Więc podyplomówkę skończyłem - wyglądało to tak, że wykładowcy na tej dyplomówce prosili mnie, jako doświadczonego nauczyciela i sprawnego programisty, abym część z tych zajęć prowadził pokazując co i jak można uczyć.

Tak więc - dziwacznie to u mnie było wtedy.

W obecnej pracy zaś - wiadomo - gdy mnie przyjmowano nikt mnie nie pytał o papiery - po prostu pokazałem co potrafię przedstawiając programy, które wcześniej napisałem i pisząc na zlecenie następny.
Ale ... tu też nie musi to być dobry przykład, bo zanim pojawiłem się w firmie, w której obecnie pracuję, moje nazwisko i to czym się zajmuję było tu znane.

Mogę zaś powiedzieć czym kieruję się zatrudniając nowych pracowników, o których nic nie wiem.
Otóż - przeglądając CV zwracam uwagę na ukończony przez kandydata kierunek studiów i ... zdziwicie się może - szkołę średnią.
Potem se gadamy - oni pokazują co zrobili dotychczas - jakieś swoje prace.
Potem 3-miesieczny staż - i jak pracownik wykaże, że potrafi się szybko uczyć - zatrudnienie na stałe.
Zwracam uwagę na umiejętność szybkiego uczenia się - nie wymagam, aby pracownik od razu wszystko umiał - co więcej - wiem, że przez pół roku będę musiał prostować jego wyobrażenie o kulturze programowania, które wyniósł z uczelni.

Oczywiście - gdy kogoś znam, bo wcześniej nawiązałem z nim współpracę zlecając mu różne zadania do wykonania na zlecenie - to zupełnie nie interesuje mnie co, kiedy i jak ukończył.

BożenaB01-08-2004 19:38:27   [#55]

No właśnie! Nacisk na papier w szkole odgórny. I dyrektorzy głowią się: ważny papier, czy nieważny ;-)

Ja rozumiem, że w szkole trudno o ten 3-miesięczny staż, tu raczej ryzyko roczne jest (chociaż może niekoniecznie ....). Ale to najważniejsze: czy potrafi szybko się uczyć. Stąd nadziwić się nie mogę tendencji do coraz bardziej literalnego sprawdzania co pisze na dyplomie.

Wystarczyłoby aby kierunek wskazywał przynajmniej zbliżoność, indeks (a wkrótce aneks do dyplomu studiów) dokładniej pozwalał zorientować sie w studiowanych treściach i tyle na start wystarczyłoby. Potem se dyrektor pogada z kandydatem i decyduje: poradzi sobie albo nie, przyjąc albo nie. Jak chętny, nauczy się szybko co potrzeba. Bazę ma...

Nie chcielibyście tak, dyrektorzy ?

Janusz Pawłowski01-08-2004 19:46:51   [#56]

Widzisz Bożeno ... jest pewna różnica natury wcale niedelikatnej.

Otóż - gdy ja się pomylę, czyniąc eksperymenty z zatrudnieniem kogoś, kto się nie sprawdzi - a ja miałem kaprys go zatrudnić, bo mi się wydawało, że jakoś dobrze rokuje pomimo tego, że niekoniecznie skończył to co najlepiej byłoby, żeby skończył - to jedyne co się stanie to to, że firma straci parę złotych na wynagrodzenie dla niego, a zadanie, które należało wykonać odsunie się trochę w czasie.
I to nie traci całego wynagrodzenie i nie odsuwa się w czasie o trzy miesiące, bo jednak ten człowiek coś tam zrobi - zresztą nowemu nie powierza się zadań, od których zależałaby realizacja całego projektu.

Gdy jednak zaeksperymentujemy nietrafnie zatrudniając nauczyciela ... koszty są bardzo duże - bo to praca na żywym organizmie - na dzieciach - odrabianie tych strat może ciągnąć się latami - i tracą ludzie (dzieci) - i nie tylko pieniądze, ale coś znacznie ważniejszego ...

Antoni Jeżowski01-08-2004 20:22:50   [#57]

Janusz, nie wiem czy zatrudniając w szkole gościa z certyfikatem czasem nie ryzykujesz bardziej... Tak, wiem, rozumiem, dziecko, człowiek, minimum pewności, odpowiedzialność, ale... Obserwowałem podczas studiów w akademiku ginące w damskiej łazience w czas suszenia... hm... elementy damskiej bielizny; dziś wiem, ile w grupie nauczycielskiej (no, zgoda, nie każdej) wraca do mnie puszczonych w lud egzemplarzy książki; znam nauczycieli uprawiających swój zawód "na macie" (macie tu piłkę i pograjcie sobie, macie zrobić to ćwiczenie, macie być cicho...)... I co? Mają przecież świadectwa, dyplomy, certyfikaty... A przecież może lepiej, żeby nauczycielami nie byli, choć są...

Wiem to zaledwie fragment, element, wszak jednak z takich detali składa się wszystko. Dlatego skłonny jestem przyznać wiele racji BożenieB. Nie robiłbym z papierka jedynego kryterium uprawniającego. Bo ten papierek też w końcu staje się fetyszem: vide zbieranie dokumentacji na kolejne stopnie... itd...

Janusz Pawłowski01-08-2004 20:53:08   [#58]

Ależ oczywiście - masz rację, Antoni - że to nie może być jedyne kryterium!
W dodatku ja też mam rację - bo niczego takiego nie sugerowałem. ;-)))

Może nawet nie musi to być najważniejsze kryterium i takie tam - tu można dywagować i się zastanawiać ...

Mnie chodzi tylko o zminimalizowanie ryzyka złego wyboru.
Po prostu - wśród 100 matematyków magistrów bez wątpienia znajdzie się kilka ... nazwijmy to - nieporozumień.
Ale nie mam wątpliwości, że wśród 100 "podyplomantów" matematycznych - znajdę znacznie więcej owych nieporozumień.

Gdy mi ktoś będzie mówił, że tak nie jest - że wspaniali sa Ci podyplomanci, to odpowiem - tak niektózy zapewne, ale większość ... hm ...
Powiem tak - kończyłem podyplomówkę i widziałem, kto wraz ze mną ją kończył i uzyskał uprawnienia - według mojej oceny, 80% to nie tylko nieporozumienie - to tragedia.

Innymi słowy - gdy mam pewność, że ktoś jest dobry - to go wybieram i już nie patrząc w papiery.
Gdy zaś mam wybierać spośród nieznanych ... wybieram tego, kto daje największe szanse na sukces i/lub najmniejsze na porażkę.

BożenaB01-08-2004 21:55:57   [#59]
Chyba każdy dyrektor chciałby zatrudnić tego, kto daje największe szanse na sukces. Z pewnością mgr matematyki jest "pewniejszy" od "podyplomanty" matematycznego. Zwłaszcza, gdyby to był polonista. Nie smiejcie się. Znam podyplomantów informatycznych, którym uczelnia za dodatkową opłatą i dodatkowe 100 godz zajęć wystawiała dyplom do nauczania techniki - polonistom też. Uprawnienia mają i mogą uczyć techniki ... zgodnie z certyfikatem. Głowę daję, że matematyk lepiej by nauczył tej techniki. Nawet bez podypl , ale z szybkim douczeniem się np z mechaniki, elektrotechniki (jak w programie wsip). Fizyk b. dobrze poradziłby sobie; przecież zasady uczenia każące odwoływać się do praktyki - to głównie technika. Ale wizytator zatwierdzi polonistę - technika podyplomowanego. Takie własnie kwiatki wychodzą, gdy papier jest najwazniejszy.
BożenaB01-08-2004 22:39:57   [#60]

A teraz trochę spowiedzi ...

... jestem po piwie, to mi w moim intro hamulce popuściły ;-)

Na początku, po studiach, wydawało mi się, że jestem dobrym n-lem - dyrekcja potwierdzała moje złudne mniemania. W kolejnych latach dochodziłam do wniosku, ze jestem coraz gorszym -n-lem, mimo pochwał dyrekcji i tak wiedziałam swoje. Jak dostałam pierwsza nagrodę dyr, to akurat stwierdziłam, że jestem zero. Harowałam, czytałam, konspekty, robienie pomocy do lekcji, zajęcia pozalekcyjne, potem finaliści, laureaci, publikacje ... Przy pierwszej nagrodzie kuratora dorosłam do tego, zeby sobie postawic 3, ew z małym plusem.

I doszłam do tego, że moze mogłabym zostać dalej w szkole, bo wcześniej mysłałam, żeby sie zwolnić, bo pewnie zanadto krzywdze dzieciaki ... Ale to nie dzieki certyfikatom, tylko własnej pracy. Jakby mi sie nie chciało to żaden dyplom uczelni nie gwarantowałby niczego ... A dyrektor jak po certyfikacie miał poznać, że będzie mi się chciało chcieć?

gause701-08-2004 23:03:17   [#61]

Osiądnięty cel

 I tu zmierzamy do celu.

Świetnie, gdy dostrzegamy co należy poprawić w tym co robimy, by robić lepiej. Określam to kunsztem naszego zawodu, gdy po kilku latach chcemy np. poznawać coraz lepsze metody pracy i nie jakieś dyrdymały; można pokazać młodzieży metody szybkiego zapamiętywania i rozumienia treści    i wprowadzać trochę humoru na lekcji i poprostu się z nimi pośmiać. Wyobraście sobie kiedyś: pytam ucznia  w pierwszej ponadgim. przed pierwszym semestrem o planety typu gazowego; jak wiecie wówczas jest taka cisza i nagle komuś wymksnął się dość głośny wybuch i to nie z tej strony co wypada i uczeń purpura. Zastanawiam się sekundę jak życie w klasie uratować biedakowi, więc zapytałam się z całą powagą czy to podpowiedź czy doświadczenie. Wszyscy się śmialiśmy przez 10 minut, a mam tak zaraźliwy śmiech, że to trawało następne 5- nie uważam tego za stracony czas na lekcji i tak to Bożenko zaprzyjaźniliśmy się z klasą.

Usmiechnij się.

Pozdrawiam

BożenaB01-08-2004 23:31:23   [#62]

A tam ... nie jestem smutna :-))

To, o czym pisłam wyzej, to dawne dzieje. One miały zilustrować problem "papierów". Teraz to sie tylko zastanawiam: pracować jeszcze 2 lata, czy jeszcze 10?

Ja tam wiem, czego chcę .... i co mi przeszkadza w pracy ... a co pomaga ... w końcu już sobie nawet 4 wystawiłam; dobra jestem ;-)) Piątki to sobie wystawiamy w pierwszym roku pracy, jak jeszcze nie bardzo wiadomo, o co chodzi. Pokory nabiera sie z czasem ...

fredi07-08-2004 21:43:20   [#63]

polska młodzież wybadła mizernie właśnie w umiejętności czytania ze zrozumieniem

 

a moze to wina tych co piszą ?

UWAGA!
Nie jesteś zalogowany!
Zanim napiszesz odpowiedź w tym wątku, zaloguj się!
Dopiero wtedy będziesz mógł/mogła wysłać wprowadzony komentarz na forum.
Jeśli nie masz jeszcze założonego konta na forum, załóż je.
Logowanie i/lub zakładanie konta.

strony: [ 1 ][ 2 ]