Forum OSKKO - wątek

TEMAT: Dredy w szkole
strony: [ 1 ]
RomanG14-11-2002 12:00:24   [#01]
http://www2.gazeta.pl/forum/794674,30353,794652.html?f=373&w=2885689&a=2885689&v=2
piotr14-11-2002 21:44:56   [#02]

gratulacje

moja córka ma dredy. chodzi do lo. ma średnią ok. 5. wczoraj wygrała zawody w kosza. gra  w sztuce Allena. Należy ją wyrzucić z liceum . gratulacje za poglądy niektórych.....
Leszek14-11-2002 21:56:54   [#03]

A wkurzamy się jak nam KO czy MENiS tworzy normy pozaustawowe...

Najłatwiej zabronić (dredów, mini spódniczek, kolczyków i licho wie czego jeszcze...) . A może czasami zobaczyć za tym wszystkim człowieka...

Pozdrawiam

Gosia T14-11-2002 22:04:02   [#04]

i czego tu zabraniać?:-)

Leszek14-11-2002 22:32:32   [#05]

Gosiu masz pełną rację, czego tu zabraniać?

Pozdrawiam

Małgoś14-11-2002 22:33:24   [#06]

 

ZABRANIA SIĘ ZABRANIANIA !!!!

RomanG14-11-2002 23:25:05   [#07]

Widzę człowieka :-)

Ale bronię też prawa nauczyciela, któremu może się to nie podobać.
Ma prawo zabronić.

I możemy z nim dyskutować, próbować go przekonywać, ale jeśli nie zmieni zdania, uczniowie muszą się dostosować.

Są różni rodzice i mają różne wymagania. To samo tyczy się nauczycieli.

Najważniejsze, że zakaz ten nie jest sprzeczny z prawem.

P.S. Takich pięknych to może i ja bym nie zabraniał :-) Widziałem jednak gorsze przypadki.
Gosia T14-11-2002 23:48:35   [#08]

Romanie, czy to jest zatem tylko wiersz?

Czy dzieci w świecie doroslych nie mają na to szansy? :-)
Dzieci otoczone tolerancją
uczą się cierpliwości.

Dzieci otrzymujące dość zachęty
uczą się śmiałości.
Dzieci, którym nie szczędzi się pochwał,
uczą się uznawać swą wartość.
Dzieci w pełni aprobowane
uczą się lubić samych siebie.
Dzieci akceptowane
uczą się odnajdywać w świecie miłość.
Dzieci, które często słyszą sł
owa uznania,
Uczą się stawiać sobie cele.
Dzieci wzrastające w atmosferze wspólnoty
uczą się hojności.
Dzieci otoczone rzetelnością i uczciwością
uczą się, czym jest prawda i sprawiedliwość.
Dzieci wychowywane w poczuciu bezpieczeństwa
uczą się ufać so
bie i innym.
Dzieci dorastające w klimacie przyjaźni
uczą się, jak wspaniale jest żyć.
Dzieci otoczone łagodnością
uczą się spokoju ducha.
Czym żyją Twoje dzieci ?
Małgoś14-11-2002 23:53:07   [#09]

Otóż, to RomanieG :-)

nauczyciel nie ma takiego prawa

zakaz noszenia dredów jest sprzeczny z prawem

Owszem może mu sie to nie podobać, ale musi zęby zacisnąć i cierpieć - nauczyciel musi być tolerancyjny, bo to obowiązek ustawowy (KN art. 6)

Nietolerancyjny n-l ma prawo nie akceptować nawet białych zebów i może sobie czuć, co tylko chce, ale nie może ingerować w upodobania estetyczne innych ludzi.

 

...a ja lubię dredy i dopinane warkoczyki i kolorowe włosy u młodzieży - nie muszę cierpieć  :-)

...im mniej rzeczy mnie wkurza, tym większe poczucie wolności

PS. Zamiast walczyć z dredami, kolczykami i lakierem do paznokci może lepiej byłoby zająć się rzeczywistymi problemami niszczącymi dzieci i młodzież?

narkotyki, przemoc, konformizm, depresja, cynizm,  korupcja, a nawet wady postawy z braku zdrowego trybu życia

...za 50 min. użytkowania sztucznego lodowiska - 7 zł do tego wypożyczenie łyżew - 7 zł...razem 14 zł (ile to piw!, porcji trawy!, paczek fajek!, chipsów!)

Janusz Pawłowski14-11-2002 23:55:11   [#10]

A mnie się nie podobają koki z włosów na głowie.
Czym się różni nierozczesywany przez wiele dni kok od dredów?

Mam prawo tego zabronić?
Tylko dlatego, że jestem nauczycielem, któremu się nie podoba kok?

Uczeń MUSI się dostosować do zakazu nauczyciela, któremu się nie podoba kok???
Dlaczego?
Czy chodzi o to, że uczeń w ogóle i zawsze MUSI się dostosować do KAŻDEJ decyzji nauczyciela?
Czy uzasadnienie owej decyzji odgrywa jakąś rolę?
Czy uczeń w ogóle ma jakieś prawa?

Czy jednak są jakieś szczególne decyzje, do których uczeń jednak nie MUSI się dostosować?
Jeśli są, to czym się one charakteryzują?

Kok ... co tam kok ...
Czy uczeń, noszący włosy do ramion, MUSI je obciąć, bo nauczycielowi się długie włosy nie podobają? Ów nauczyciel twierdzi, że to jest nieestetyczne i niehigieniczne - znacznie trudniej utrzymac w czystości długie włosy niż krótkie (nie mówiąc już o koku).
Jak bardzo ma je skrócić?
Do połowy ucha, czy też całkiem na łysą pałę?

A co ma zrobić uczeń, który ma dwóch nauczycieli - jednemu nie podobają się długie włosy, a drugiemu krótkie (jednemu nie podobają się rozpuszczone włosy, a drugiemu splecione w kok)?
Czy MUSI się dostosować do nakazów (zakazów) obu nauczycieli jednocześnie?

Zakazy i nakazy wprowadzane wobec osób zależnych, uzasadnione jedynie kwestią "podobania" są zgodne z prawem?
Czyżby?

Nie bardzo chce mi się powtarzać dyskusji z forum, do którego odesłałeś Romanie - konstytucja, nauki psychologiczne, poszanowanie, ...

Czy sądzisz Romanie, że nie wygrałbym przed każdym (polskim) sądem, gdyby mojego syna wyrzucono ze szkoły, bo nie podporządkował się nakazowi ścięcia dredów?
Ja twierdzę, że wygrałbym - i to swobodnym leszczem.

Małgoś15-11-2002 00:02:50   [#11]

Od koka znacznie paskudniejsza jest tzw. pożyczka na łysej czaszce, czyli długi kosmyk włosów fantazyjnie zwinięty wokół czubka łysiny... brrrr!

Albo tzw. tupecik, czyli placuszek peruczany na czubku męskiej łysiny

Albo długie wąsy utytłane wspomnieniami po posiłku...

Albo wyświecony kołnierz marynarki ośnieżony łupieżem....

Jak dobrze, że uczniowie nie zawsze czerpią przykłady z dorosłych :-)

Janusz Pawłowski15-11-2002 00:07:38   [#12]

Dodam

że mój syn nie nosi dredów - on z tych, dla których centymetrowe włosy, to już szopa.
Małgoś15-11-2002 00:19:46   [#13]

a moja córka-gimnazjalistka marzy sobie, że w LO to sobie zrobi włosy w kolorze tęczy

mam nadzieję, że jej to minie, albo moda się zmieni, a jesli nie ... no cóż  - będe ją nadal kochać bardziej ...tęczowo

jak latem próbowała przemycić do szkoły pępek na wierzchu, to jej zapowiedziałam, że jeśli ona się tak obnaży w szkole, to ja następnego dnia tez pójdę do szkoły z pępekiem na wierzchu ...choćby mnie mieli zamknąć w pokoju bez klamek

...chodzimy do tej samej szkoły... poskutkowało :-)

RomanG15-11-2002 00:27:56   [#14]

Znów udało mi się ruszyć Janusza :-)

Kochani, świetnie się z Wami gada, ale jutro o 5.00 jadę daleko daleko, więc dziś już nic mądrego nie wymyślę.

Najważniejsze, że dyskusje takie w ogóle podejmujemy. Bo brak ich ostatnio w polskiej szkole. Bezkrytycznie przyjmujemy wszystko, nie rozmawiamy (nie znaczy - nie myślimy) o wartościach, tradycjach, normach, które chcemy dzieciom wpoić, o tym, jakie one mają być i jakimi sposobami to osiągać.

Nasze forum jest tu chlubnym wyjątkiem.
Janusz Pawłowski15-11-2002 00:32:38   [#15]

Jedż, jedź ...

usprawiedliwimy brak Twojego głosu w tej dyskusji. ;-)))

Ale jak wrócisz, to odparuj coś! ;-))

Ewa z Rz15-11-2002 01:42:16   [#16]

Cóż... zakazy...

Zgadzm sie, że zakazy tego typu są nieuprawnione...

Bez wzgledu na cokolwiek, unikam jako nauczyciel zakazów uzasadnionych jedynie przez moje widzimisię. Ale uprzedzam uczniów o tym, że jestem człowiekiem i na pewne sprawy reaguję ostrzej niż na inne, tak jak oni... I trudno coś na to poradzić, bo mogę sobie tego nawet nie uświadamiać w konkretnej sprawie.

Ale nic nie szkodzi, by przekonywać uczniów, że powinni w szkole z pewnych rzeczy zrezygnować. Właśnie dla ich dobra lepiej, gdy będą traktować szkołę inaczej niż dyskotekę na przykład.

Moje uczennice nie malują się w szkole (technikum) i nie używają żeli do włosów, ani ich nie farbują. I nie dlatego, że im tego zabroniłam. Wyjaśniłam jedynie, że do szkoły przychodzą pracować (umysłowo) i nie powinno ich rozpraszać, to która lepiej wygląda. Poza tym jest to miejsce, w którym lepiej się za bardzo w oczy nie rzucać... Bo takie np. pytanie na lekcji - to n-l zwykle, nawet tego sobie nie uświadamiając, wskazuje na osoby, które właśnie przyciągają wzrok... Nie mówię tu już o mimowolnym i nieuświadomionym ostrzejszym ocenianiu takich uczniów.

Skończą szkołę, pójdą do pracy i będa musieli się dostosować do konkretnych wymagań - a tego typu zakaz pracodawcy jest jak najbardziej możliwy i zgodny z prawem.

Janusz Pawłowski15-11-2002 02:03:56   [#17]

O właśnie Ewo - o to chodzi - nie o to, że nauczycielowi nie mają prawa niepodobać się dredy - ale o to, że nie ma prawa zmuszać ucznia do ich usunięcia.

Nie o to, że nauczyciel nie może mówić, że według niego brudne dredy są niehigieniczne - ale o to, że nie może nakazać ich usunięcia dlatego, że w jego prywatnej i niepodzielanej przez wszystkich, estetyce się nie mieszczą - może co najwyżej dązyć dobitnie do tego, aby owe dredy, jeśli już mają być, stały się czyste.

Ale nie jest prawdą, że zakaz pracodawcy - jakikolwiek - jest zgodny z prawem. To zalezy od tego czego się zakazuje i dlaczego się zakazuje.

Mogę sobie wyobrazić, że zakazuje sie dredów w zakładzie przetwórstwa mięsa - dlatego, że może to być uzasadnione wymogami higienicznymi nałożonymi przez sanepid.
Ale nie można zakazać noszenia dredów malarzowi pokojowemu, bo nie ma dla tego żadnego uzasadnienia.

Malarz, którego zwolnią z pracy z uzasadnieniem: "bo ma dredy" zostanie przez sąd do niej przywrócony. Tu musi być coś więcej.

Co zatem z pewnymi normami wypracowanymi przez formę dotyczącymi np. stroju pracowników kontaktujących się z klientami?
No ... dokładnie tak samo jak w wojsku - tam nosi sie mundury i włosy na zapałkę, tu np. czarne garnitury i włosy krótko i elegancko przystrzyżone.

Ostrożny byłbym z tym prawem do wydawania dowolnych zakazów przez pracodawcę - uzasadnionym jedynie jego "upodobaniami" i "widzijemu się".

Jeśli ktoś twierdzi, że otwierając prywatną firmę może w niej wydać dowolne zakazy i nakazy, to się grubo myli.
Dla próby prosze spróbować założyć zakład np. krawiecką i wydać formalny zakaz zatrudniania kobiet (innymi słowy - bycia kobietą).
Ze stoperem w ręku będzie można mierzyć czas, gdy do skóry dobiorą się organizacje kobiece i suchej nitki w sądzie nie zostawią.

Formalnie wprowadzony zakaz nie może mieć jedynego uzasadnienia w tym, że się coś nie podoba - musi mieć swoje uzasadnienie - inaczej zaczyna się łamanie konstytucji, rasizm, ... - a na to już prawo znajduje swoje paragrafy.

Ewa z Rz15-11-2002 02:27:10   [#18]

Janusz,

Napisałam, że zakaz taki jest tylko możliwy...

Robi się to bardzo prosto - przyjmowany pracownik podpisuje oświadczenie, że bedzie się do takich to a takich zakazów stosował. Sam się dobrowolnie ogranicza w swojej wolności...

I np. malarz, który na to sie zgodził, jeśli teraz postąpi wbrew temu, może być zwolniony z pracy z powodu złamania zobowiązania zlożonego pracodawcy i jest to powód wystarczający...

Tylko, oczywiście, malarz nie będzie takiego zobowiązania podpisywał, bo komu to potrzebne? Ale np. ekspedient... to już się może zdarzyć.

Zola15-11-2002 07:00:31   [#19]

myślę ,że jestem tolerancyjna jeśli chodzi o uczesanie i ubiór młodzieży

nauczyła mnie tego praca w szkole i własne dzieci

czasami jeszcze kołacze mi się taka myśl ,że ktos tam ma czas na koka,dredy itp a w głowie pusto i to jest to o czym pisze Ewa - osoba oryginalna rzuca się w oczy a nauczyciel np nie lubi kolczyka w uchu i podświadomie ostrzej oceni

z tym,że staram sie uczyc młodzież ,co to znaczy strój adekwatny do sytuacji

nie toleruję  natomiast narkotyków,chamstwa,wulgarności,agresji

Marek z Rzeszowa15-11-2002 10:37:06   [#20]

Januszu!
Pewnie formalny zakaz zatrudniania kobiet pobudziłby do działania nasze polskie sufrażystki. Ale co stoi na przeszkodzie by prywatny pracodawca zatrudniał tylko mężczyzn? Nie z powodów formalnych lecz z powodu "wolnosci wyboru pracownika".

Podobnie rzecz się ma z nauczycielem i jego upodobaniami. Formalnie zakazać nie może, ale...

Romanie!
Tu jest nawiększy problem. Nauczyciel ma wielkie możliwości wpływania na dzieci i młodzież. I jest tu również wielki margnines zachowań nieetycznych. Kryteria estetycznie są względne (co się podoba Tobie może się nie podobać mnie) ale nic nie upoważnia nas, do narzucania ich innym (nawet jeśli są to "tylko" dzieci). Owszem jednym z celów wychowania powinno być kształtowanie "pozytywnych" wzorów. Ale metodą do osiągnięcia tego powinien być autorytet nauczyciela-mistrza, nie zakaz.

W szkole zawsze nosiłem długie włosy, nie znosiłem szkolnych mundurków, tarcz i zmiennego obuwia. Wygląda jednak na to, że wyrosłem na przywzwoitego człowieka.
Nie tędy droga.
Dyscyplina, zasady, higiena osobista - tak. Organiczenia dotyczące wyglądu zewnętrznego - nie.

Marek

Małgoś15-11-2002 10:57:35   [#21]
Marku z Rz. jest podstawowa różnica:
prawo pracodawcy do preferencji mężczyzn jako pracowników OGRANICZA prawa kobiet do pracy i dlatego jest pod względem prawnym prawem ograniczonym
natomiast
prawo do zakazywania dredów OGRANICZA prawa osobiste innych do noszenia takich fryzur w jakich czują się dobrze
prawo do noszenia dredów NIE OGRANICZA żadnych praw - nawet prawa ich wrogów do nienawiści dredów jako fryzury (bo nie lubić dredów każdy może)
RomanG16-11-2002 21:21:20   [#22]

Myśli nieuczesane ;-)

Janusz:
"Czy chodzi o to, że uczeń w ogóle i zawsze MUSI się dostosować do KAŻDEJ decyzji nauczyciela?
Czy uzasadnienie owej decyzji odgrywa jakąś rolę?
Czy uczeń w ogóle ma jakieś prawa?"

Głęboko wierzę, że porządek w społeczeństwie jest wtedy, gdy decyzje podejmują dorośli, nie dzieci. Dlatego, nawet w przypadku sąsiadki, jeśli uznam, że  jej polecenie nie wyrządzi mojemu dziecku szkody, wymagam od niego, aby zastosowało się do tego polecenia.
Gdyby więc zakazała bawić mu się pod jej oknem czy koło upranej i powieszonej na dworze pościeli, każę mu się zastosować, bo naprawdę jest mi obojętne, gdzie się bawi, byle był zadowolony i bezpieczny.
Jeśli szkoła powie, że u nich dziecko ma wyglądać "normalnie", to choćby za nienormalne uznawali dredy, każę się dostosować, bo jest mi obojętne, co nosi na głowie (wymagam tego, co w głowie).
Kluczowym pytaniem, jakie zawsze zadaję sobie, oceniając postępowanie dorosłego w stosunku do dziecka, jest: czy korona mu z głowy spadnie?
A zatem, Januszu, gdy decyzja nauczyciela przyniesie dziecku wyraźnie szkodę, odpowiedź brzmi: nie. Jeśli jest co najmniej neutralna - tak.

Uzasadnienie odgrywa rolę.
Uczeń ma swoje prawa stosownie do wieku i stopnia dojrzałości. Nie uważam, aby jakiekolwiek z nich naruszały ostrzejsze wymagania szkoły co do ubioru i wyglądu.

"Czy sądzisz Romanie, że nie wygrałbym przed każdym (polskim) sądem, gdyby mojego syna wyrzucono ze szkoły, bo nie podporządkował się nakazowi ścięcia dredów?
Ja twierdzę, że wygrałbym - i to swobodnym leszczem."

No, za same dredy by nie poleciał, gdyby do tego doszło, znaczyłoby, że nastąpiła eskalacja młodzieńczego buntu i wystąpiłyby zachowania naprawdę nie do przyjęcia. Nie musiałbym wyrzucać ze szkoły, aby wymóc na nim, by się odpowiednio czesał na moje lekcje.
Przed sądem broniłbym się tak (i swobodny leszcz mógłby Ci się wyślizgnąć z ręki śliskim węgorzem):
Dredy (przy okazji: nie mam na myśli takich pięknych, poniżej wklejonych dredów, ale brzydkie, brudne i skołtunione) - to tylko symbol, najbardziej widoczny "dodatek" do ogólnej aspołecznej postawy ucznia, która mi się nie podoba i wymaga zmiany. Polecenie zlikwidowania dredów było testem na jego chęć podporządkowania się nauczycielom i dorosłym w ogóle.
Podświadomie trochę wyczuwałem u ucznia postawę drwiącą, typu: i tak mi nic nie możecie zrobić, co mogło prowadzić do eskalacji aspołecznych zachowań na zasadzie "od rzemyczka do koniczka". Pewne zachowania uczniów trzeba wyeliminować, zanim się nawet pojawią (a jestem dorosły i umiem obserwować tendencje). I słusznie! Niewinne to polecenie wywołało lawinę buntu, "ciskanie się" ucznia, który nie zdradza ochoty do podporządkowania się autorytetom.
Uważam, że nauczenie tego dziecka jest niezbędne. Zamiast karać za to nauczyciela, trzeba by pozwolić mu na dalsze, niezbędne wychowawczo, kroki, aby osiągnąć założone cele.
Słowem, zastosowałem pewną metodę wychowawczą, do czego mam prawo zgodnie z KN. Walczę z dredami, abym nie musiał walczyć z papierosami, alkoholem i narkotykami. Uczę granic zawczasu. "Trudnym" uczniom określam je nawet na wyrost.
Analogia do klasy: jeśli klasa ogólnie jest "buntownicza" i "niesforna", będę usiłował wprowadzić tam ostrzejsze reguły. Nie będę nawet pozwalał może na rzeczy, na które w innych klasach pozwalam.

I nie mówcie, proszę, że wasze dzieci są inne. Można bowiem wyobrazić sobie taki przypadek wychowawczy? Można.
Na nic nie ma recept generalnych. Dlatego walczę o to, by nauczycielom (i dyrektorom szkół!) nie zakazywać pewnych metod i działań "z urzędu". Bo każda kiedyś okazać się może tą najwłaściwszą.

Małgoś:
"a moja córka-gimnazjalistka marzy sobie, że w LO to sobie zrobi włosy w kolorze tęczy"

A ja jestem z tych ojców, którzy nie wyobrażają sobie, aby dziecko mogło nie posłuchać, jeśli czegoś zabronię.
Mogę dobrze wychowywać całe życie, tłumaczyć, wpajać wartości, a mogłoby się w okresie buntu zdarzyć, iż zdanie kolegów przeważyłoby. Dziecko zrobiłoby źle.
Moim zadaniem jest wpoić mu prawie od kołyski również tak silny szacunek dla matki i ojca, że nawet w "fazie rozwoju" (jak to żartem określali moi rodzice) rodzicielski zakaz jest szlabanem. Owszem, można kwestionować, próbować przekonywać dyskutować, domagać się wyjaśnienia powodów (rodzic nie zawsze nawet ma obowiązek je podać), prosić o zmianę decyzji, ale jeśli to nie przyniesie skutku, zakaz jest święty!
Jeśli jako ojciec nie potrafię zabronić ufarbowania włosów, jaką mam gwarancję, że nie będzie obracać się w towarzystwie, w jakim przebywać zabroniłem (chociażby dlatego, że intuicja mówi mi, iż są to ludkowie podejrzani). Do kogo wtedy mogę mieć pretensje, jeśli dziecko przyprowadzi któregoś dnia policja, bo "fajna paczka" ta właśnie zabawiała się kradzieżami w sklepach. Moje dziecko nie chciało okazać się "mięczakiem", poszło również i ... reszta uciekła, jego złapali?
Śpiewam synkowi piosenki na dobranoc, kocham go nad życie i często mu to mówię, przytulam i podrzucam, ale słowo ojca jest święte.

"zakaz noszenia dredów jest sprzeczny z prawem"

Gdyby tak było, nie istniałyby szkoły (np. katolickie, że użyję jasno kojarzonego sterotypu), w których wymagania co do obowiązków i wyglądu ucznia są znacznie większe niż przeciętne. UoSO twierdzi, iż to statut szkoły określa obowiązki, nie sugerując nawet, jakie mają być.
Jakoś noszenie tarcz szkolnych (przyszytych, a nie przypiętych szpilką!) nie było nigdy - i nadal nie jest - sprzeczne z prawem, wymaganie galowego stroju na uroczystości szkolne też nie, dlaczego odmawiać szkole prawa do jasno sprecyzowanych i ostrzejszych niż przeciętne wymagań co do wyglądu ucznia na codzień?

Czy noszenie tarcz szkolnych sprawiło, że czujecie się skrzywieni psychicznie?
Buntownikom: Januszu i Marku z Rz, domagaliście się od szkoły prawa do długich włosów, o to walczyliście, gdy było to trudne. Ale na kolonii nawet do głowy by wam nie przyszło, aby upić się - prawie jawnie - na wieczornej dyskotece.
Rodzice wasi - płacąc podatki - mieli pewność, że wasz bunt szkoła skanalizuje na polu walki o włosy. Mieli pewność, że nie będziecie pod opieką własnych nauczycieli przechodzić po pijanemu po gzymsie na drugim piętrze, że z tego gzymsu nie spadniecie i że nie przywiozą was waszym kochającym rodzicom do domu w czarnym foliowym worku.
Wasi rodzice mieli świadomość, że po pierwsze dziecku nie wolno robić krzywdy, po drugie - dziecko ma słuchać dorosłych.
Dziś dziecko w pierwszej klasie szkoły podstawowej potrafi powiedzieć: ja mam prawo, a pani nie może mi zabronić. Pani jest tylko nauczycielką!

Sami edukujecie tak własne dzieci. Nie miejcie zatem pretensji, jeśli zostaną w szkole pobite przez łobuza, a zastraszeni przez rodziców nauczyciele przepraszająco i bezradnie się tylko uśmiechają, mamląc coś w stylu: przecież tłumaczyliśmy, że bić jest brzydko".

Ewa z Rz:

"Zgadzm sie, że zakazy tego typu są nieuprawnione..."

Jeśli jest to w statucie szkoły, to już w ogóle nie ma o czym mówić.

Marek z Rz:

"Kryteria estetycznie są względne (co się podoba Tobie może się nie podobać mnie) ale nic nie upoważnia nas, do narzucania ich innym (nawet jeśli są to "tylko" dzieci)"

Nie zgadzam się. Jeśli chodzi o wyznawane wartości moralne, wśród ludzi również nie ma jednomyślności. Nie znaczy to, że mamy zrezygnować z wpojenia dzieciom pewnych norm, zarówno etycznych jak i estetycznych.
Po prostu dzieci - wychowywane przez różne osoby - będą w życiu dorosłym wyznawać różne wartości. Czyli dokładnie tak, jak jest obecnie. Ale te wartości będą mieć.
Dziecko potrzebuje przewodnika, który nie zostawi go samego w tym ogromnym śmietnisku idei, jakim jest świat. Który weźmie go za rękę i nauczy, jak znależć tam rzeczy wartościowe, jak na wysypisku znależć zakątki urocze i piękne. A może wskaże ukryte wejście do któregoś z "tajemniczych ogrodów", jakich - okazuje się - istnieje wiele nawet na wysypisku? Trzeba tylko wiedzieć, co jest gruzem, który trzeba odwalić.
"Naszych" wartości nie możemy wymagać od innych dorosłych. Gdybyśmy ich jednak nie wymagali od dzieci, powierzonych naszej opiece, bylibyśmy kiepskimi wychowawcami i wiem, że Ty tak nie postępujesz.

Małgoś:

"nauczyciel musi być tolerancyjny, bo to obowiązek ustawowy (KN art. 6)"

Art. 6 KN??????? Musi????? Obowiązek????????

Gdyby nawet przyjąć, że zgodnie z duchem tego przepisu o tolerancję tam chodzi, i tak się nie zgadzam.
Tolerancji nie można rozumieć wąsko, jako przyzwalania na wszystkie zachowania, jakich nie pochwalamy.
Gdyby jakiś pijak sikał Ci do ogródka, zareagowałabyś? A gdyby "tylko" miał skundlone włosy, śmierdział i stał obok Ciebie w tramwaju?
Będziesz zatem uczyć swoje dzieci, aby nie piły, nie sikały do cudzych ogródków, a swoim wyglądem nie odstręczały innych?
Ale przecież nie zabiłaś tego w tramwaju, nie wołałaś, żeby go zlinczować. Jesteś zatem tolerancyjna. Skoro chce tak żyć, niech żyje... Ale on nie jest dzieckiem, za którego wychowanie jesteś odpowiedzialna.

Nie rzucasz na ulicy kamieniami za Arabem. Ale starasz się, aby Twoje dziecko nie wyznawało islamu. Jeśli - już dorosłe - wiarę tę jednak wybierze, nie wyrzekniesz się go przecież. Ale będziesz mogła powiedzieć, że kiedy Ty byłaś za nie odpowiedzialna, nie chodziłaś z nim do meczetu.

GosiaT:

Zgadzam się z wymową wiersza. Uważam, że nic z tego, co proponuję (stawianie granic i wymagań) nie wyklucza Twoich wartości.

"Dzieci otoczone tolerancją uczą się cierpliwości"

Bardziej przemawia w tym wypadku do mnie Brenda Hougton ("Jak wychować dobre dziecko"), gdy pisze, iż wychowała się w walijskiej tradycji trzykrotnego uczestniczenia w mszy świętej. Jako dziecko cierpiała katusze, trzy razy po dwie bodajże godziny w każdą niedzielę będąc zmuszoną do uczestnictwa w obrzędzie, odprawianym w języku, którego nie rozumiała (sic!).
Ale dziś CIERPLIWIE czeka w najdłuższym nawet korku, nie odczuwając nawet śladu zdenerwowania.

P.S. Przypomne wypowiedź Adyy:
"pamiętam , jak podczas castingu jednej  z modelek, ślicznej dziewczynie(gimnazjalistce) zaproponowano przefarbowanie włosów .
Stanowczo powiedziała : nie! , w mojej szkole nie wolno tego robić
Dyrektor agencji na to : no to zmień szkołę!
Śliczna , doskonale zapowiadająca się modelka z uśmiechem dziecka powiedziała :o nie! bardzo lubię moją szkołę!"

P.S. II http://eduseek.ids.pl/forum/read.php?f=9&i=3707&t=3707
Janusz, Ty naprawdę uważasz, że wtedy łamałeś prawa ucznia?!
Majka16-11-2002 21:55:05   [#23]

to nie takie proste :-)

Dredy zaczął zapuszczać w trzeciej klasie jeden z przesympatycznych uczniów. Jego postawa wobec szkoły (oceny, praca na lekcjach, udział w olimpiadzie, sympatyczność i kultura ogólna) nic a nic się nie zmieniła. Tylko to dziwo na głowie. Zakłady wręcz robiono, ile wytrzyma :-))))

Miałam robić próby "testu na autorytet"?  Po pół roku poszedł do fryzjera, wrócił z gołą głową, potem odrastał prześmiesznie....

Nie u każdego dredy, kolczyk w nosie czy glany są początkiem narkomanii, picia czy postaw aspołecznych.

Strasznie rozrośnięty "łysol" w glanach z bliska okazał się zawodnikiem pływackim (trener kazał mu zgolić włosy), który poświęca dużo czasu dzieciom niepełnosprawnym, uczy je pływać...

Zgadzam się z twoimi poglądami, że konieczna jest troska, konsekwencja, nawet pewna surowość, że wychowywanie uczniów to ważna płaszczyzna. Nie mogę jednak za skarby nadążyć za łatwością, z jaką przechodzisz od stroju do moralności. Ja swoich synów podrzucać już nie mogę (23 i 16) , ale większą pewność zawsze dawały mi rozmowy i przykład rodziny niż darcie kotów o strój. A ojcowski spontaniczny chichot na widok spodni kolegi lepiej działał niż surowy ton :-)

Janusz Pawłowski16-11-2002 22:34:15   [#24]

Tak Romanie - łamałem - i to z pełną tego świadomością.

Natomiast nie Romanie - praktycznie nie zgadzam się Toba we wszystkim, co dotyczy poglądu na wychowanie i oceny stosowanych zabiegów wychowawczych.

Gdy czytam, że próbujesz ucznia poddawać jakimś testom, czy jest posłuszny, czy nie ...

Wiesz - powiem może coś co ugodzi obrońców zwierząt - do testowania na organiźmie i psychice właściwszym miejscem jest labolatorium, a obiektem testów szczury.
Nie życzę sobie żadnych tego typu testów na moim dziecku!

To, że Ci się coś tam wydaje i że masz jakieś przypuszczenia, że kolor włosów, czy dredów może kiedyś doprowadzić do tego, że dziecko komuś coś ukradnie, ...

Szerze? Guzik mnie, jako rodzica, te przypuszczenia obchodzą.
Pytam konkretnie - jak w sądzie - dowody na to, że dredy nieuchronnie i bezwarunkowo prowadzą do narkotyków, kradzieży, grabieży, ... masz?
Czy tylko opierasz się na jakichś statystykach, które mówią, że jest to grupa zwiększonego ryzyka?
Kto je przeprowadził, kiedy, na jakiej próbce?
A jeśli przeprowadził i wyszło mu, że nie ma 100% z dredów rodzi się bandyta, czy narkoman - to proszę o dowody, że akurat ten konkretny młodzieniec na 100% popadnie w jakies kłopoty.

Jeśli nie masz tej pewności, a jedynie przypuszczenia i intuicję, to ... se ją miej. A jeśli ja mam inną w stosunku do tej osoby to co? Też dorosły jestem! Kto ma lepszą? Ten kto ma władzę nad dzieckiem i może nalożyć na nie dotkliwszą karę? Hm...

Być może rzecz w tym, że ja nie życzę sobie, aby moje dzieci stosowały się do każdego polecenia dorosych tylko dlatego, że są dorośli.
Podajesz przykład sąsiadki, która coś tam nakazuje Twoim dzieciom ... że niby jest Ci obojętne gdzie się bawią ...
Ale dobierasz te przykłady bardzo sprytnie - polecenia są ... że tak powiem stonowane.
A gdyby ta sąsiadka kazała Twoim dzieciom bawić sie na ulicy, a nie na pod jej oknami, bo hałasują, to co?
Też mieliby jej posłuchać i przenieść się na jezdnię?
No ... przecież dorosła jest ... wydała polecenie ... polecenia dorosłych trzeba słuchać bo są dorośli ...

Wszystko Ci jedno? Czy jednak nie tak do końca?
Czy chodzi o to, że każesz dziecku słuchać kazdego polecenia każdego dorosłego, czy też jednak każdego polecenia każdego dorosłego, pod warunkiem, że nie jest w jakimś sensie szkodliwe?

Czyli ... jednak dziecko jakoś musi umieć to ocenić.
Jak ma to zrobić, skoro wychowywane jest w przewiadczenie, że dorosły ma zawsze rację i prawo do wydawania poleceń?
A jeśli oceni polecenie dorosłego inaczej niż Ty?
Jesli to Twoje dziecko - to jak rozumiem MUSI sie Tobie podporządkować.

A jeśli to moje dziecko?
A jeśli Ty wydałeś polecenie mojemu dziecku, które i ono i ja uznaliśmy za w jakimś sensie szkodliwe?
Co wtedy?

Dokładniej - wracając do dredów.
Załózmy, że mój syn uczy się w Twojej szkole i ma dredy.
Załóżmy, że ty chcesz przetestować jego posłuszeństwo i każesz mu owe dredy zlikwidować.
Zalóżmy, że dla niego są one tak ważne, że ocenia Twój nakaz jako szkodliwy dla jego potrzeb i psychiki.
Zalóżmy, że mnie nie jest jednak wszystko jedno (tak jak Tobie) co sie dzieje z psychiką mojego dziecka i również Uznaję, że ten nakaz jest dla niego szkodliwy - niszczący jego osobowość.
Uznaję, że jest to tego samego typu polecenia, jak nakaz zabawy na ulicy, po której jeżdżą samochody.

Co wtedy?
Kto w prawie?
Ty, bo możesz udupić mojego syna, czy ja bo to MÓJ syn?

Piszesz - jesli decyzja nauczyciela jest co najmniej neutralna, to uczeń powinien się do niej zastosować.
Słusznie - podzielam w Twój pogląd.
Ale kto ma neutralność owej decyzji ocenić?
Ty?
Ja?
Ten nauczyciel?
Dziecko, wobec, którego decyzja została podjęta?
Jego rodzic?
Sąd?

Zapomniałem ... dziecko nie, bo jak piszesz "porządek w społeczeństwie jest wtedy, gdy decyzje podejmują dorośli, a nie dzieci".
Piszesz - polecenie sąsiadki nalezy wykonać, "jeśli uznam, że  jej polecenie nie wyrządzi mojemu dziecku szkody".
To znaczy co to dziecko robi?
Najpierw wysłuchuje polecenia sąsiadki, potem leci do Ciebie, aby sie dowiedzieć, czy uznałeś, że jej polecenie nie wyrządzi mu szkody?
No ... chyba to jedyne rozwiązanie, bo przecież dziecko nie może podejmować takich decyzji oceniających - bo bajzel w społeczeństwie powstanie.

Kiedy zatem dziecko ma się nauczyć podejmować decyzje?
Jak dostanie dowód osobisty?
Tak rach ciach? Dorosły to już może? Wczoraj jeszcze nie?


Rzecz w tym, że zaczęlismy mówić o dredach w ogóle.

Ty zacząłeś mówić o brudnych dredach - walczysz z dredami czy z brudem?

Odpowiem za ciebie - walczysz z dredami - bo dla Ciebie dredy to brud, dredy to narkotyki, dredy to złe towarzystwo.

Dla mnie nie.

I nie przekonują Cie tu zdania "posiadaczy" zadredzionych dzieci - że akurat ich dzieci nie wpadły w żadne tarapaty i przyzwoitymi ludzmi są.

Tobie wystarcza wewnętrzne przeświadczenie i intuicja, że dredy mogą prowadzić do zguby.
I to już wystarcza, aby w zalążku zniszczyć niebezpieczeństwo - choćby miało to oznaczać upokorzenie dziecka.


Prewencja jest ważna - ale doprowadzasz ją do absurdu.
Kiedyś przed większymi wydarzeniami państwowymi, prewencyjnie zamykano członków opozycji (jeśli w ogóle byli na wolności). Wszystko jedno ... planowali coś czy nie ... tak na wszelki wypadek, bo a nuż ...
To się nazywa totalitaryzm.

Możnaby prewencyjnie wszystkich pozamykać w więzieniach, bo jest pradopodobne, że jak się będą szwendać po ulicy, to wpadną w złe towarzystwo, jak wpadną w złe towarzstwo, to mogą dokonać haniebnych czynów.
Byłby spokój i bezpiecznie na ulicach.

Małgoś16-11-2002 23:46:05   [#25]

Jest coś z obsesji w gromieniu młodych ludzi za inność upodobań estetycznych.

Coś co buduje ogromne barykady uniemozliwiające porozumienie między nastolatkami a dziestkami i siątkami.

Coś co ...niewoli umysł.

Gdy tak Romanie grzmisz na temat dredów, kolczyków, kolorowych włosów itp. mam nieodparte wrażenie, że CZEPIASZ się pozorów, polegając na zbyt osobistych skojarzeniach i niczym nie uzasadnionych stereotypach.

Podejrzewam Cie, że nawet superczłowiek, kulturalny, aktywny społecznie, mądry, inteligentny, oczytany itp. nie jest dla Ciebie wartościowym partnerem do dyskusji, gdy na głowie ma dredy, a w nosie kolczyk. Czy uznasz za ważne co mówi do Ciebie uczeń, któy wygląda niezgodnie z Twoimi normami estetycznymi?

Łamiesz nie tylko prawa młodych ludzi do inności, ale wiesz co? ...łamiesz tez moje prawa (dziestki) do własnego zdania i do wolności decyzji.

Ja mam lat dzieści, ale czuję ten sam bunt jak w mlodości. I wiesz, ...nie będę zabraniać mojej córce, gdy w LO zechce sobie zafarbowac włosy..nawet na tęczowo (w II kl. - na osiemnastkę :-)))))))

Maelka17-11-2002 01:07:36   [#26]

Prawdę mówiąc...

...nie lubię stadnego, podpatrzonego i pozornego manifestowania swojej inności. Nie podobają mi się niektóre stroje, zdecydowany niesmak budzą kolczyki umieszczone gdzie popadnie, nie znoszę niechlujstwa w mowie, stroju i zachowaniu.

Uważam, że swej indywidualności nie trzeba manifestować strojem. Jeśli się jest indywidualnością inni i bez dodatkowych rekwizytów to zauważą. A jeśli się jest przeciętniakiem i szarakiem - żadne szaty tego nie zmienią...

Gdybym mogła - ustaliłabym w szkole pewne granice wolności w wyrażaniu własnej indywidualności. Nie ukrywam, że niezbyt szerokie.

Ale na pewno w tych ustaleniach nie kierowałabym się własnym gustem i upodobaniem, bo fakt, że jestem nauczycielem nie daje mi monopolu na nieomylność. A już na pewno nie świadczy o tym, że mam dobry smak.

W mojej szkole nadal obowiązują kapcie. Nie dlatego, że tłamsimy dzieci, ale dlatego, że chcemy wychować uczniów w poszanowaniu cudzej pracy (pani woźnej, pani sprzątaczki).

Czuję szczery żal za odłożeniem do lamusa tarcz szkolnych, mundurów i czapek uczniowskich. Nic na to nie poradzę, że uważam te elementy za niezwykle ważne w procesie wychowawczym. To osobna dyskusja.

Ale nigdy nie nakazałabym uczniowi zmienić wizerunek, tylko dlatego, że mam inny gust. Jeśli statut, regulamin nie określają wymagań w tym zakresie zdałabym się (czasem z bolącym sercem) na gust uczniów i ich rodziców.

Zakazałabym, gdyby strój stanowił zagrożenie. Rozmawiałam z uczennicami i rodzicami i prosiłam o to, by dziewczyny nie przychodziły do szkoły w wyzywających strojach (getry, odsłonięte brzuchy, mini). Próba gwałtu do jakiej doszło nieco wcześniej była skutecznym, choć smutnym argumentem....

Mam wrażenie, że rozumiem Romana. Sama widzę, że słowo pisane nie zawsze w pełni oddaje to, co się myśli. Bardzo często podzielam jego poglądy.

Ale sądzę, że autorytet nie jest na stałe przywiązany do takiego czy innego stołka, stanowiska...Wydawanie poleceń tylko dlatego, że można jest ryzykowne...Jeśli nie ma się innego argumentu niż:"bo ja ci każę" można więcej stracić niż zyskać.

Kiedyś nauczycielka (40 lat pracy) kazała mojej uczennicy przebrać się, gdyż strój galowy, jaki dziewczyna miała na sobie jej się nie podobał (wąskie spodnie, na to spódnica + biała bluzka). Uczennica przyszła z płaczem do mnie i poprosiła o interwencję.

Pogadałyśmy, doszłyśmy do wniosku, że oprócz wątpliwej satysfakcji ze zwycięstwa upieranie się przy tym stroju nic nie da. Dziewczyna postanowiła się przebrać. Nie ze strachu czy koniunkturalizmu, ale dla poszanowania cudzych gustów. Ale ponieważ jej własny gust nie został uszanowany - pani straciła w oczach całej klasy resztki autorytetu. Dzieci szanowały jej wiek, ale to wszystko...

Czy na pewno o to nam chodzi?
Małgoś17-11-2002 10:40:46   [#27]

 PRZYKŁAD MAELKI: "Kiedyś nauczycielka (40 lat pracy) kazała mojej uczennicy przebrać się, gdyż strój galowy, jaki dziewczyna miała na sobie jej się nie podobał (wąskie spodnie, na to spódnica + biała bluzka). Uczennica przyszła z płaczem do mnie i poprosiła o interwencję.

Pogadałyśmy, doszłyśmy do wniosku, że oprócz wątpliwej satysfakcji ze zwycięstwa upieranie się przy tym stroju nic nie da. Dziewczyna postanowiła się przebrać. Nie ze strachu czy koniunkturalizmu, ale dla poszanowania cudzych gustów. Ale ponieważ jej własny gust nie został uszanowany - pani straciła w oczach całej klasy resztki autorytetu. Dzieci szanowały jej wiek, ale to wszystko..."

...niby nic sie nie stało....zwycięzył  nieuzasadniony upór n-lki ...zwyciężyło porzekadło (którego nie cierpię) "POKORNE CIELE DWIE MATKI SSIE". Uczennica nauczycła się kilku prawd o życiu:

- nie walcz z silniejszymi od siebie ...nie masz szans (pokorni w dzieciństwie to najczęstsze ofiary mobbingu w życiu dorosłym)

- jeśli możesz to lepiej zrezygnuj - dla świętego spokoju lepiej jest poświęcić swoje zdanie, niz tracic czas i energię (bierne dzieci zmieniają się w konfromistycznych dorosłych)

- nie ważne zasady, prawo, statuty, konwencje -to tylko szumnie brzmiące ale martwe dokumenty, któe tworzymy ...dla złudzeń o wolności (lekceważenie zasad w młodości powoduje, że dzieci stają się dorosłymi ignorantami prawa)

- no i pamiętaj dziecko, liczy sie WŁADZA, bo władza stanowi prawo i jedyne słuszne jego interpretacje

...tylko, że te pokorne i grzeczne dzieci w swoim dorosłym zyciu rzadko sięgaja po władzę ...nie potrafią, bo brak im wiary w słusznośc własnych decyzji, i jakoś tak straszo samodzielnie i w pojedynkę...

...te uległe i grzeczne dzieci są bez szans wobec dilerów, agresorów - skutecznie nauczono je pokory wobec siły i autorytetu

Może przejaskrawiłam, ale nie zapominajcie: Romanie i Maelko, że świat wspólczesny nie chroni grzecznych, ale sprzyja głównie  przedsiebiorczym i odważnym. 

Odwaga rodzi sie w dzieciństwie - czasem z buntu, niesubordynacji i braku pokory też.

Mnie nie przeraża u moich i cudzych dzieci sprzeciw, tzw. "pyskowanie" (u dorosłych nazywamy to umiejętnością obrony własnego zdania). Niepokój czuję, gdy spotykam się u nastolatków z: biernościa, konformizmem, uległością, rezygnacją typu "a po co walczyć, bronić - to bez sensu, przeciez jestem bez szans..." "...po co sie wtrącać - to nie moja sprawa"

Maelka17-11-2002 13:25:45   [#28]

Małgoś

Doszło właśnie do tego, czego się najbardziej obawiam: to, co piszę, nie oddaje tego, co chcę powiedzieć. Powodów jest wiele: wrodzony brak talentu literackiego, ubóstwo języka, goniący mnie czas i szczupłość miejsca...

I jeszcze pewnie cała masa powodów...

Przykład, który podałam, miał pokazać, że tolerancja i zrozumienie to nie są cechy przynależące jedynie do dorosłych. Zwykle się mówi (w tym wątku też), że to my, rodzice, nauczyciele, dorośli powinni być wyrozumiali i tolerancyjni nie tylko dla innych, ale i dla ich gustów. Ale, być może, zapominamy, że aby doczekać się tolerancyjnego, wyrozumiałego i otwartego dorosłego musimy te cechy wykształcić u naszych milusińskich.

Wydaje mi się że ogromną świadomość konieczności takich działań ma (choć w innym temacie) ma Renata walcząca o dzieci, którew nie mieszczą się w naszych kanonach normalności.

Tylko człowiek pewny swej pozycji w społeczeństwie, niezwykle silny i przekonany o swojej wartości może bez uszczerbku dla godności ustąpić, nie w myśl porzekadła o pokornym cielęciu, ale w myśl szacunku dla uczuć i gustów (być może nie najlepszych) innych ludzi.

Przykład, o którym pisałam właśnie to miał pokazać. Nie bez racji wspomniałam o zaawansowanym wieku owej pani, nie na darmo wspomniałam, że uczennica ustąpiła nie pod presją, ale po dyskusji. Rozmawialiśmy z klasą nie o tym, że dla świętego spokoju trzeba ustąpić, ale o tym, że każdy ma inny smak i im człowiek starszy, tym trudniej adaptuje się od nowinek. Ustaliliśmy, że uczennica jeszcze nie raz będzie miała okazję zamanifestować swoją znajomość mody, więc ustąpienie w tej sprawie będzie nie tyle objawem konformizmu, ile pokazaniem tolerancji, której właśnie owej pani zabrakło. Ktoś musi uczynić krok do zgody...

Pani straciła autorytet nie przez to, że nie zna się na modzie, ale przez to, że próbowala swoje decyzje przeforsować z pozycji siły, jaką pozornie daje stanowisko. Gdyby  pogadała z klasą, efekt byłby  zupelnie inny. Straciła okazję, którą jej los podsunął.

Dlatego też nie mogę podpisać się pod wszystkim, o czym mówi Roman.

Małgoś!

Rozumiem, że przykład, który przytoczyłaś i po swojemu zinterpretowałaś był tylko pretekstem do poruszenia niezwylke ważnych problemów, i dlatego podpisuję się pod Twoim postem obiema rękami i nogami. Bez względu na to, "co poeta miał na myśli" cieszę się, że napisałaś, to, przed czym przestrzegam i na co jestem bardzo uczulona.

Choć nie wiem, Małgoś, czy mamy rację...
Właśnie dostałam wiadomość, że moi uczniowie (obecnie I klasa liceum) są żle postrzegani, bo "odważają się dyskutować z nauczycielem"... Grupa "pokornych" ma się świetnie....

Zawsze zachęcałam młodzież do ujawniania i bronienia (w sposób taktowny) swoich przekonań i  poglądów. Teraz za to płacą...

Jak ja im spojrzę w oczy?
Małgoś17-11-2002 13:49:30   [#29]

Maelko, powiedz im mniej więcej to, co tu napisałaś. Nie osłaniaj dorosłych - powiedz otwarcie o naszych słabościach (np. o stereotypach - od których bardziej jesteśmy zależni niż młodzi) o trudnej sztuce dyplomacji, czyli o mówieniu NIE z szacunkiem do oponenta, o pladze konformizmu i o pragnieniu świętego spokoju przez większość.

I kl LO to dawna II ... to 16 -17 lat ... już całkiem spory bagaż doświadczeń i oczy szeroko otwarte na paradoksy otaczającego świata. Dobry wiek na trudną naukęe o zyciu ...bez złudzeń.

Nie można ich okłamywać, że świat jest mądrze urządzony, bo rządzą nim najlepsi z najlepszych.

 Broń tego w co sama wierzysz - za to Cię będą szanować, nawet jesli oberwą nie raz od Twoich koleżanek i kolegów z pracy.

Naucz ich asertywności - ale nie tej ostrej "amerykańskiej". Żeby potrafili sie sprzeciwiać, dyskutować, trwać przy swoich przekonaniach zachowując sie przy tym zawsze i bez względu na okoliczności: STANOWCZO, ŁAGODNIE, BEZ LĘKU

A jeśli jest ferment, to znaczy ...że Twoje przesłanie się urzeczywistnia ...grono w końcu sie dopasuje do bardziej stanowczej młodzieży. A od września i tak będą musieli, bo RESPEKTOWANIE PRAW UCZNIA stanie się ważnym obszarm podlegajacym nadzorowi pedagogicznemu. Jednym z podstawowych praw jest prawo do wypowiadania swoich poglądów.

A więc naszym beleferskim obowiązkim jest umiejętność słuchania tego, co do nas mówią - my tez mamy prawo dyskutować, nie zgadzac się, ale  najpierw trzeba ...wysłuchać. Potem odnieść się do wypowiedzi, do argumentów, a nigdy do OSOBY i jej WIEKU.

Jesli deprecjonujemy wypowiedź bo jej autorem jest dzieciak - to dowód, że brak nam argumentów rzeczowych.

A oni tez to wiedzą... :-)

RomanG17-11-2002 14:32:54   [#30]
Janusz, tu tak naprawdę nie chodzi o Twoje dziecko, nie patrz przez pryzmat jednostkowych przypadków. Może się zdarzyć uczeń, u którego dredy, "zapomnienie" tarczy, sprzeciw wobec jednolitego stroju w szkole są tylko wierzchołkiem góry lodowej, są w ogóle oznaką buntu przeciw dorosłemu kierownictwu. Ja to wyczuwam i "walczę" z tym zawczasu, walczę o dredy, aby buntownicze zachowanie nie przerodziło się w coś gorszego.

Twoje poglądy uważam za jedną z przyczyn coraz większej przestępczości. Pozwalamy młodzieży na bardzo wiele, bo trudno w sposób "czysty" i nie budzący wątpliwości wykazać, ża akurat dredy prowadzą do złego, że akurat pięciominutowe spóźnienie dziecka z dyskoteki jest czymś godnym ukarania, że akurat "jeden papieros", którego każdy chyba kiedyś spróbował, że akurat jedne wagary, jeden kieliszek wina czy butelka piwa itd. Jak się rodzic - taki jak Ty - uprze, nie udowodnimy pewnych rzeczy. Ale mamy świadomość, że to wszystko narasta, narasta, dajemy palec, to chcą całą rękę; granice dopuszczalnego zachowania niepostrzeżenie się poszerzają.
Nagle budzimy się z ręką w nocniku, krzycząc: gdzie jest policja?!!! Bo doszło już do naruszenia prawa.
A ja pytam: gdzie była szkoła, która ZAWCZASU nie dostrzegła lub zignorowała niepokojące symptomy  w zachowaniu ucznia. Zawczasu, zanim doszło do złego!
Dredy mogły być jednym z takich symptomów.

No i przecież jeszcze jedno. Twoje własne dziecko może być całkiem w porządku, u niego dredy nie prowadzą do zachowań niebezpiecznych czy tylko aspołecznych. Ale szkoła to nie tylko Twoje dziecko. Jeśli pozwolę Twojemu, muszę pozwolić również innym, czyż nie? A jesli widzę, że innym pozwolić nie mogę?

Tak to możemy długo dyskutować. Miałem na obozie kiedyś kulturalnego i przesympatycznego osiemnastolatka, który w domu miał zwyczaj czytać przed snem. Pyta: proszę pana, co w tym złego, że ja bym sobie pół godziny po 22.00 trochę poczytał na korytarzu? Przecież nikomu by to nie przeszkadzało, a przecież zna mnie pan, wie pan, że głupoty mi nie w głowie.
I rzeczywiście - co w tym złego? Gdyby był jeden pod moją opieką, pozwoliłbym mu już właściwie na samodzielne decydowanie, co chce robić; był naprawdę mądrym człowiekiem. Ale co miałbym powiedzieć innym, gdyby przyszli i spytali: prosze pana, co w tym złego, że sobie troszkę po 22.00 pogramy cichutko w karty? Przecież Iksowi pan pozwolił. Ano nic, grajcie, chłopcy na zdrowie. Po trzech takich rozmowach mam ciszę nocną o 22.00 czy nie?

"Tak Romanie - łamałem - i to z pełną tego świadomością."

Mam - wbrew Tobie - inne zdanie. Po prostu pokazałeś uczniom, że przywileje nie mogą być parawanem, za którym łatwo ukryć lenistwo, pokazałeś, że nie jesteś głupi i naiwny. Miałeś rację. Ale jakbym chciał Ci - jako rodzic - zaszkodzić, mogłem narobić Ci za to nieprzyjemności, mimo, że chciałeś dobrze i działałeś dla dobra uczniów? Postraszyłbym Cię sądem, nieprzyjemna rozmowa z dyrektorem i musiałbyś się ugiąć albo rzucić tę pracę.
Zastanów się czasem, czy i Ty - pozornie mając rację - nie zniszczyłbyś w ten sposób dobrego nauczyciela.

"A jeśli to moje dziecko?
A jeśli Ty wydałeś polecenie mojemu dziecku, które i ono i ja uznaliśmy za w jakimś sensie szkodliwe?
Co wtedy?"

A co robisz, jeśli Twoja żona wyda dziecku polecenie lub zakaz, z którym nie zgadzasz się do końca? Gdyby żona zakazała iść mu na dyskotekę, a Ty nie miałbyś nic przeciwko temu?
Dokładnie tę samą linię postępowania powinieneś obrać, jeśli różnisz się w poglądach z nauczycielem. Bo masz być dla niego partnerem, a nie straszyć go sądami, jeśli tak naprawdę nie chce krzywdy Twojego dziecka.
Partnerem, pamiętającym, że nauczyciel odpowiada za grupę i nie będzie z zasady rozwoju indywidualności Twojego dziecka kładł ponad dobrem całej społeczności. O indywidualność zadbaj Ty, szkole zaś pozwól nauczyć dziecko innych przydatnych mu potem cech, związanych z dostosowaniem się do wymogów innych ludzi.

I przecież - jeśli dziecko Twoje chodzi do szkoły, w której statucie zapisano schludny i skromny wygląd i jeśli szkoła tego autentycznie wymaga, jeśli uważasz, że to taka wielka wada, która przewyższa wszystkie tej szkoły zalety, zawsze możesz wybrać inną szkołę.

Jest cała masa spraw, gdzie interes jednostki nie musi być najlepszy dla wszystkich. Niedawno w prasie analizowano panujące w warszawskich liceach zwyczaje robienia drogich zagranicznych wycieczek, czy balów studniówkowych w drogich hotelach.
Konkluzja była taka, że nie wszystkich na to stać, a więc nauczyciele powinni tu raczej organizować imprezy tańsze. Dobrze bawić można się również na pieszej wycieczce za miasto, połączonej z biwakiem pod namiotami. A cała klasa uczestniczy, nie robimy podziałów na bogatych i biednych.
To samo tyczy się strojów.
A bogaci, jeśli są nie wiadomo jakimi snobami, nie muszą korzystać z publicznego szkolnictwa. Jeśli mają biedniejszych (nie znaczy nawet - biednych) w pogardzie, niech kiszą się we własnym sosie.

maelka:
"Pani straciła autorytet nie przez to, że nie zna się na modzie, ale przez to, że próbowala swoje decyzje przeforsować z pozycji siły, jaką pozornie daje stanowisko. Gdyby  pogadała z klasą, efekt byłby  zupelnie inny. Straciła okazję, którą jej los podsunął.
Dlatego też nie mogę podpisać się pod wszystkim, o czym mówi Roman."

Możesz, maelka :-), bo też uważam, że tak byłoby lepiej.
Ale...
Z pokorą wspominam swoje błędy. Nawet gdy miałem już pewne doświadczenie, nie z każdą grupą udawało mi się dogadać na szóstkę. Czasem nie ze swojej winy. Na przykład obok mnie pojawił się wychowawca o ciekawszej może, bardziej porywającej osobowości. Czasem jakiejś mojej decyzji młodzież nie akceptowała, szli wyżalić się do kogoś, kto był dla nich większym autorytetem.
Byłoby mi przykro, czułbym się skrzywdzony, gdyby nie poprzestał on na wysłuchaniu ich, gdyby nie próbował wytłumaczyć im moich intencji, gdyby spiskował z młodzieżą przeciwko mnie.
Potknięcia w tym zawodzie zdarzają się częściej, niż mamy odwagę się do tego przyznać. Czasem i dobry nauczyciel musi odwołać się do tak potępianego przez Was autorytetu instytucjonalnego.
Maelka17-11-2002 15:27:15   [#31]

Małgoś

Jestem zbyt przybita, aby pisać. Przybita nie tym, że człowiek wkraczając w dorosłość dodtaje po tyłku. O tym wiem i ja, i moi uczniowie, bo mamy oczy szeroko otwarte i zaden temat nie był dla tabu.

Jestem przybita i wściekła, bo młodzi uczą się bolesnej strony życia w konfrontacji z tymi, którzy powinni ich w to życie jak najlepiej i najkorzystniej wprowadzić.

Kiedyś, nad wejściem do pewnej szkoły przeczytałam hasło: "Życie szkoły szkołą życia"

Wierzyłam w to, bo sama kończyłam cudowną (dla mnie) szkołę, bo do tej pory z sentymentem wspominam swoich nauczycieli. To dzięki ich wspaniałej postawie pewnie zostałam nauczycielką. Bo pociągała mnie ich zaangażowanie w pracę z nami. Nie papierki i sprawozdania, program nauczania i rozkład materiału, ale ich zaangażowanie: i życzliwość, i opr...,i szacunek dla nas,który nie tyle widzieliśmy, ile odczuwaliśmy, pomimo granatowych fartuszków i tarcz, i zaufanie, które często nas przerastało....

Dlatego wierzyłam w to hasło. Treaz też wierzę, ale wiara ta napawa mnie dreszczem przerażenia. Nie chcę, żeby moje dzieci uczyły się takiego zycia, nie chcę, żeby ci, którzy podjęli się trudnej pracy zwykłego belfra uczyli się na moich dzieciach trudnej sztuki bycia po prostu przyzwoitym człowiekiem...

Jestem rozgoryczona, wybaczcie...
Janusz Pawłowski17-11-2002 16:00:24   [#32]

Walczysz Romanie z buntem przeciw dorosłemu kierownictwu, a nie z jego przyczynami?
Dosyć to interesujące - leczyć (czy raczej niszczyć) objawy, a nie przyczyny.

Wiesz - przyczyną buntu młodych są właśnie poglądy dorosłych, które Ty reprezentujesz. Młodzi właśnie buntują się przeciw odbieraniu im prawa do kierowania własnym i podejmowania decyzji. Nie buntują sie przeciw tym, którzy dają im prawo głosu i rozmawiają z nimi - wysłuchując ich i szanując ich wybory.

Skoro uważasz, że ten młodzieńczy bunt przeradza się w coś gorszego, to odbijając piłeczkę, użyję Twoich słów, ale pod Twoim adresem:
"Twoje poglądy uważam za jedną z przyczyn coraz większej przestępczości".

Jeśli chodzi o pytanie: "gdzie była szkoła?", to ja takich pytań w odniesieniu do wychowania nigdy nie stawiam - pytam wtedy "gdzie byli rodzice".
Szkołę obarczam natomiast odpowiedzialnością za złe wykształcenie dziecka.

Rzecz w tym, że ja w odniesieniu do tego kto wychowuje mam pogląd, który nie jest zbyt popularny - ja sobie nie życzę, żeby moje dzieci wychowywała szkoła - tym ja, wraz z żoną się zajmiemy - od szkoły oczekujemy, że nas w tym wesprze.
Tak samo jak szkoła ma zajmować się uczeniem moich dzieci, a ode mnie oczekiwać, że ja ją w tym wesprę. Ale szkoła ma prawo wymagać, abym nie uczył dziecka bzdur - np. że ziemia jest płaska i na skorupach żółwi się opiera.

Oczywiście powiesz zaraz, że ja mówię o sobie, że ja jestem "wporzo", że moje dzieci dobrze wychowuję, a przecież są dzieci które są zaniedbane, z rodzin patologicznych, ...
Odpowiem tak - to proszę rozpoznać tę sytuację - zorientować się które dzieci są zaniedbane i o nie dbać. W odniesieniu zaś do dzieci zadbanych, wobec których prowadzona jest spójna koncepcja wychowawcza, która jest właściwa i wyważona, proszę podejmowac decyzję po uzgodnieniu i uzyskaniu zgody jego głównych wychowawców czyli rodziców.

Różnica między moją żoną, a nauczycielem jest, że tak powiem, ... dość zasadnicza.

Żonę wybrałem sobie sam - nauczyciela zaś nie.
Próbowałem swego czasu doprowadzić do zmiany nauczyciela mojego syna - okazało sie, że jest to niemożliwe.
Jak więc widać nie mam na to wpływu.
Wiem, wiem, ... mogę zmienić szkołę ...
A jeśli ta szkoła jest według mnie najlepsza - i nie chodzi tu o poziom, ale własnie kontakty między uczniami i nauczycielami? Właśnie poszanowanie godności ucznia?
Tylko ten jeden nauczyciel odstaje w sposób odrażający od reszty grona.
Poza tym - jaką mam gwarancję, że w innej szkole wszyscy nauczyciele będą podzielali moje, a nie Twoje poglądy?
Ba! Mam gwarancję, że nie ma takiej szkoły.

Z zoną sprawa jest prosta - ja nie mam prawa zmieniać jej decyzji, a ona nie ma prawa zmieniać mojej. Tak ustaliliśmy ponad 20 lat temu.
Dzieci dobrze wiedzą, że jeśli jakąś niekorzystną dla nich decyzję podjęło jedno z nas, to dalsze pertraktacje mogą prowadzić tylko z tym rodzicem, który tę decyzje wydał.

Posłużę się Twoim przykładem - jeśli syn przyjdzie do mnie żaląc się na to, że matka zabroniła mu iść na dyskotekę, to ja tego nawet nie komentuję. Nie mówię mu nawet, że jak dla mnie mógłby iść, ale skoro matka tak zadecydowała ...
Pierwszym naszym pytaniem jest zawsze: pytałeś matki (ojca?). Jeśli pada odpowiedź "Tak", to każde z nas (ja i żona), ma obowiązek wypowiedzieć słowa: "zgadzam się i popieram każdą decyzją, którą w tej sprawie podejmie Twoja matka (ojciec) i nie interesuje mnie dalsza rozmowa na ten temat - proszę dalej rozmawiać z matką (ojcem)".
Słowa te wypowiadamy nie wnikając w to jaka w istocie decyzja zapadła.
Jeśli się jednak nie zgadzamy, to uzgadniamy stanowiska za plecami dzieci. Jeśli strona wydająca decyzję zmieni zdanie, to tylko ona informuje o tym dziecko.

Proste i skuteczne.

Ale nauczyciel nie musi być dla mnie partnerem w procesie wychowania - mogę się różnić z nim w całej masie poglądów - tak jak różnię się z Tobą. I może mi nie odpowiadać jego wizja wychowania, ani stosowane metody. Nauczyciel jest dla mnie osobą, która może bardzo mi pomóc w wychowaniu dzieckz - jeśli jego pomoc uznam za niewłaściwą, to z niej rezugnuję.

Innymi słowy - ja nie podzielam poglądu, że nalezy kogoś szanować za to tylko, że jest dorosły - szanować można jedynie ludzi godnych szacunku.

Tak więc - nie zastosuję się do Twoich poleceń "Dokładnie tę samą linię postępowania powinieneś obrać, jeśli różnisz się w poglądach z nauczycielem. Bo masz być dla niego partnerem ..."
Przywykłeś, jak widzę do wydawania poleceń - zapomniałeś jednak, że ja jestem już dorosły.
Jak się różnie w poglądach na metody wychowawcze z nauczycielem, to się różnię i nie będę go wspierał. Bo to nie ja mam obierać jego linię, ale on moją. Bo nie ja mam być dla niego partnerem, ale on moim pomocnikiem.
Przypomne - w drugą stronę działa to w odniesieniu do nauczania.

Piszesz o statucie - "schludny wygląd ...".
A kto decyduje o tym, że dziewczę z dredami na głowie nie wygląda schludnie?
Jeśli ja uważam, że tak, a Ty, że nie, to co?
Kto ma rozstrzygnąć tę kwestię?
Chodzi zatem o dredy, czy o schludny wygląd?

 

Wrócę jeszcze do Twojego poprzedniego postu, bo przez noc całą dźwięczały mi Twoje słowa w uszach (czy raczej oczach).

Piszesz tam: "Bo mi jest wszystko jedno co mój syn ma na głowie - byle miał w głowie.".
Czy Ty w ogóle bierzesz pod uwagę to co się dzieje w jego głowie?
A jeśli jemu nie jest wszystko jedno co on ma na głowie?
Jeśli to dla niego ważne? Jeśli to dla niego jest kwestia niemal zasadnicza?
Interesuje Cię to w ogóle?
Mam wrażenie, że i to co ma w głowie również Cię zatem nie interesuje.
To nazywa się łamaniem osobowości.
Tak się robi w wojsku - najpierw złamać indywidualność, aby móc potem kształtować bezwolną masę karnych i posłusznych żołnierzy.

Wiesz - moim zdaniem - to właśnie złamane osobowości są największą z "przyczyn coraz większej przestępczości".

Małgoś17-11-2002 16:33:44   [#33]

Maelka - nie, to nie tak!

Przecież, gdy staniesz  przed lustrem i spojrzysz sobie prosto w oczy, to co? Żałujesz czegoś? Wstydzisz się? Czujesz się głupio? NIE

Nigdy nie będzie tak, że wszyscy jednomyślnie będa akceptować Ciebie i to co robisz. Najważniejsze, że działasz świadomie i zgodnie z wyznawanymi przez Ciebie zasadami, które nie wynikają z Twoich celów małostkowych i doraźnych, ale z pewnej koncepcji wychowawczej -  a ona juz się przecież kiedyś sprawdziła.Tak nauczono Ciebie.

Wiesz, często sobie powtarzam, gdy mnie świat zaboli, bo ktoś palnie, wydrwi, spłyci, oczerni lub skrytykuje to co uważam za sukces, albo  rży  gdy trzeba zapłakać - TO NIE MÓJ PROBLEM - TO PROBLEM TEGO, CO NIE POJĄŁ, NIE WYCZUŁ, NIE OGARNĄŁ. A ja sobie cierpliwie, analizuję, poprawiam, modyfikuję i ...dalej do przodu ...w kierunku tego co uważam za WAŻNE i WARTOŚCIOWE.

Najgorsze to poddać się ...nie możesz. Bo to nie tylko TY, ale są jeszcze te Twoje dzieci "z przydziału". Przecież trzeba im pokazać jak się szlachetnie znosi złe słowa ze strony tych, co czasami nie dojrzeli do swojej roli.

Maelka, głowa do góry, pierś do przodu i uśmiech wyrozumiałości na twarz - :-)))))))))))))

Przeprowadzisz te swoje dzieciaki przez niejeden jeszcze gąszcz bezsensu, przez niejedne śliskie błotko i mieliznę.

Janusz Pawłowski17-11-2002 16:36:13   [#34]

Sorry

Schrzaniłem wszystko.
Nie podoba mi się ta dyskusja - a dokładnie - nie podoba mi się sposób jej prowadzenia przeze mnie.

Na fali emocji zaczynam, zamiast spierać się z poglądami, uderzać w osobę je reprezentującą.

Moje teksty w rodzaju: "Czy Ty Romanie myślisz, że ..." oraz imputowanie rozmaitych zachowań Romanowi, są nie na miejscu i uniemożliwiają dalsze rzeczowe prowadzenie rozmowy.
W konsekwencji sprowadzi się to do eskalacji rozmaitych złośliwostek i czepiania się słówek, aby na ich bazie włożyć w usta interlokutora (czy innego lokatora) słów i poglądów, których wcale on nie podziela.

Zwykle bardzo mnie denerwuje niezauważanie intencji rozmówcy, tego co chciał powiedzieć - a literalne odczytywanie jego słów.
Zawsze powtarzam - Ty nie odpowiadaj na pytanie, które Ci zadałem (bo może nie udało mi się jasno go wysłowić i wszystko pomieszałem) - Ty odpowiedz na pytanie, które chciałem Ci zadać.

I tu, jakoś, nie stosuję się do tego swojego apelu.

Może zbyt dużo emocji ...

Sorry Romanie.

maeljas17-11-2002 17:40:48   [#35]

RomanieG

czy znasz książkę  Roberta Mackenzie "Kiedy pozwolić? Kiedy zabronić?

Jakoś współgra  z wszystkimi Twoimi wątkami dotyczącymi wychowania, a sciślej mówiąc z wyznaczaniem dzieciom i młodzieży granic.


R. Mackenzie daje odpowiedź na pytanie: dlaczego te granice są takie ważne:

"Granice pomagają dzieciom w odkrywaniu świata, granice określają ścieżkę akceptowanych zachowań, granice określają związki z ludźmi, są jak tyczki wspomagające wzrost, granice dają poczucie bezpieczeństwa"

To tylko podtytuły jednego z rozdziałów książki, którą polecam wszystkim - dyrektorom, nauczycielom i rodzicom.
RomanG17-11-2002 21:04:04   [#36]

:-)

Janusz, jest w porządku :-)

Nie brałem Twoich słów za bardzo do siebie, brałem poprawkę na emocje.

Myślę, że doszliśmy do tego punktu, że dalej dyskusja nie ma zbytnio sensu. Doszliśmy wreszcie do tego, że każdy z dyskutantów dotarł do sedna swoich poglądów. Najważniejsze chyba, że sami przed sobą uświadomiliśmy sobie, jakie te nasze poglądy rzeczywiście są.
Różnimy się w zasadniczych założeniach, choć może mniej niż myślimy, bo istnieją jeszcze różnice w wyznawanych teoriach (czasem na użytek polemiki przejaskrawia się pewne rzeczy) i w rzeczywistych działaniach (zmień to, co możesz zmienić, przymknij oko na to, czego zmienić nie możesz).
Kiedy czytałem Twój przedostatni post - zanim się pokajałeś :-) - spodobała mi się jednak Twoja troska o dziecko. Może nasza współpraca na linii szkoła-dom ułożyłaby się łatwiej niż myślimy...

Myślałem o tych długich włosach... Jak działać, żeby przez pryzmat włosów nie zmarnować talentów takich jak Ty czy Marek z Rz. na przykład? Jak z drugiej strony bronić granic, które szkoła narzuca?

Wymyśliłem coś takiego:
Kiedy uczeń osiągnąłby wiek, że pewne symbole (długie włosy) stają się dla niego najważniejsze, stają się testem na to, czy jego wychowawca patrzy głębiej - w umysł, pozwoliłbym, ale pod warunkiem. Niech specjalne przywileje uczeń ten "wywalczy" sobie w sposób społecznie akceptowany i pożyteczny.

Wymagałbym podjęcia jednego lub kilku zadań - na wzór sprawności harcerskich czy prób na stopień. Coś może jak inicjacyjne obrzędy Indian :-) - przejdziesz próby, wchodzisz na wyższą społecznie pozycję.
Na przykład daję Ci z mojego przedmiotu wymagania na semestralną szóstkę. Udowodnisz, że jesteś w stanie je spełnić, oprócz stopnia dostajesz moje oficjalne pozwolenie na przychodzenie na moje lekcje w długich włosach.
Podejmiesz zobowiązanie społeczne (opieka nad Grobem Nieznanego Żołnierza na miejscowym cmentarzu przez pół roku) i wytrwasz w tym, otrzymujesz przywilej noszenia dredów (czystych!).
Podobny system chciałbym zastosować chyba wobec mojego dziecka, gdy zacznie dorastać. Niech za każdym razem udowodni, że zasłużył, aby zbliżyć się choć trochę do praw ludzi dorosłych, niech kosztuje go to dużo wysiłku, niech to będzie zawsze coś za coś - społeczeństwo tobie, jeśli ty społeczeństwu.

P.S. maeljas, książki nie znam, ale jeśli polecasz, poszperam w bibliotekach :-)
Janusz Pawłowski17-11-2002 22:29:56   [#37]

Tak się domyślałem Romanie, że Twoje dzieci jeszcze nie zaczęły dorastać. ;-)))

Jakieś 40 lat temu, bodaj w Szwecji, urodziła się koncepcja bezstresowego wychowania.
Jeśli sie tam nie urodziła, to w każdym razie bardzo mocno rozwinęła.
Głośna stała się wówczas książka o takim wychowaniu pewnej Szweckiej psycholożki - nie pamiętam nazwiska.

Pisała tam bardzo dużo o tym, jak ważne dla prawidłowego rozwoju człowieka takie, pozbawione stresów, dzieciństwo.
Wiele stron poświęciła temu, że pod żadnym pozorem nie wolno dzieci karcić - a już niedopuszczalna jest perswazja fizyczna - nawet lekki klaps, według jej opowieści, rujnował nieodwracalnie psychikę dziecka.

Opracowanie to stało się kanonem bezstresowaego wychowania.

Pani ta, w końcu, po kilku latach, urodziła dziecko.

Trochę zmieniła zdanie ... dopuściła klaps, jako możliwy do zastosowania środek wychowawczy. ;-)))

Poczekamy Romanie ... zobaczymy. ;-)))

PS 1. Nie jestem zwolennikiem bezstresowego wychowania.
Jestem zwolennikiem dobrego wychowania, w którym wychowanek rozumie i akceptuje moje wychowawcze decyzje.
A jest to możliwe tylko wtedy, gdy nie staram się złamać jego osobowości i oczekując od niego szacunku dla siebie, moich poglądów i potrzeb, szanuję jego, jego  poglądy i potrzeby.

PS 2. Człowiek nie może być stale poddawany jakimś próbom. Człowiek nie może stale czegoś udawadniać, aby jego potrzeby zostały zaakceptowane. Człowiek potrzebuje czasem, żeby mu po prostu zaufano.

stan17-11-2002 23:14:11   [#38]

Polecam
Wiesław Wojciech Szczęsny - Edukacja moralna
Wydawnictwo Akademickie "Żak"
Warszawa 2001
i bez komentarza
stan

Zola18-11-2002 07:25:23   [#39]

ja pamietam lata zakazu noszenia w szkole długich włosów (oczywiście przez chłopców) i pamietam też dyrektora,który zaczepiał na korytarzu długowłosego delikwenta i dawał mu piątke na fryzjera

nijak było ją oddać,głupio było nie wykorzystać na strzyżenie,płakał więc taki młody,trzymał tył głowy,żeby mu za bardzo nie ścięli,w małym miasteczku fryzjer trzymał stronę dorosłych i ciachał prawie na rekruta

ale któregos roku klasa mat - fiz wymysliła i przez chyba miesiąc chodzili po szkole z tymi dłuższymi włosami (bo o całkiem długich nie było co marzyć) ubrani w granatowe spodnie,białe koszule i czarne krawaty

a podczas dużej przerwy urządzali spacer (chodzili w kółeczko) pod gabinetem dyra

i wygrali (ta konkretna klasa) -nie miało to przeniesienia na inne klasy

UWAGA!
Nie jesteś zalogowany!
Zanim napiszesz odpowiedź w tym wątku, zaloguj się!
Dopiero wtedy będziesz mógł/mogła wysłać wprowadzony komentarz na forum.
Jeśli nie masz jeszcze założonego konta na forum, załóż je.
Logowanie i/lub zakładanie konta.

strony: [ 1 ]