Forum OSKKO - wątek

TEMAT: Wychowanie permisywne w liceum
strony: [ 1 ]
RomanG11-11-2002 19:02:10   [#01]
W pewnej szkole w byłym województwie legnickim przyłapano "parkę" w szkolnej toalecie, podczas lekcji.

Zwołano Radę Ped.
Lecz zamiast poprosić o recepty nauczycieli, którzy zęby w zawodzie zjedli i niejednego gagatka wyprowadzili na ludzi, zaproszono młodą panią psycholog.

- Proszę Państwa, skoro pojawił się taki problem, trzeba na korytarzu wystawić automaty z prezerwatywami - rzekła ta pani, patrząc w oczy doświadczonym nauczycielom.

Proponuję prócz tego - na wzór oficjalnych palarni - pokoje miękkich widzeń, godzinną długą przerwę, aby każdy zdążył, społeczną listę kolejkową i dyżurnego nauczyciela, który odpowiedzialny byłby za porządek i bezpieczeństwo w kolejce.
Marek Pleśniar11-11-2002 19:35:45   [#02]

mam pytanie w imieniu ZZ

czy nauczyciele też mogli by jako z dobra socjalnego skorzystać z tych miękkich widzeń? ;-)
Leszek11-11-2002 20:45:23   [#03]

Przepraszam , że pytam - a ta "parka" to co wyrabiała (!!!) w szkolnej toalecie, że trzeba było RP zwoływać i uświadamiać grono ....

Pozdrawiam

beera11-11-2002 21:27:37   [#04]

Hm..

Romanie- nie chcę ironizować, ale wiem skądinąd, iz jestes zwolennikiem precyzowania zapisów regulaminu i jego przestrzegania.

Więc pytanko" Czy zakaz uprawiania seksu widniał jako punkt regulaminu tejże szkoły?"  lub może inne " Czy punkt regulaminu ściśle określał miejsca, gdzie obowiązuje zakaz  uprawiania seksu w szkole"

Bo jeśli nie- to  o co chodzi.

Regulamin nie został zlamany ;-)))

RomanG11-11-2002 21:37:38   [#05]

:-)))

Dobreeee

A ad rem: skąd przyszło Ci do głowy, że jestem zwolennikiem precyzowania zapisów regulaminu???

Przeciwnie, im mniej papierów  w szkole, tym lepiej.
Dawniej wiele spraw rozpatrywano po prostu zgodnie ze zdrowym rozsądkiem, niepotrzebne były regulaminy.
Jeśli opracowałem pewne regulaminy, to dlatego tylko, aby przeciwstawić je obecnie obowiązującym, antynauczycielskim.

Pozdrawiam :-)
Małgoś11-11-2002 21:39:08   [#06]

Wiesz co, Romanie... mam wrażenie, że są sytuacje, kiedy powinno sie załatwiać problemy w mniejszym gronie niż RP.

Osobiście nie wyobrażam sobie bym mogła zwołać RP z powodu uprawiania seksu w WC. To jest sprawa intymna i wcale nie ...publiczna.

 To kwestia uświadamiania, zasad etycznych, poczucia własnej godności.

Publiczna debata na RP - to w/g mnie coś ODRAŻAJĄCEGO (bardziej niż ten ..seks w toalecie szkolnej).

PS. Wiesz dlaczego? Bo znałam n-lkę, która lubiła to robić w samochodzie z przyciemnionymi szybami w centrum miasta, podczas godzin szczytu (komunikacyjnego).

Jestem przekonana, że taka debata pełna byłaby żartów, złośliwych i komentarzy i ...świntuszenia (może nie wulgarnego ale świntuszenia). To żenujące.

Wolałbym rozmawiac o tym z uczniami, ich rodzicami (ale tylko jeśli są niepełnoletni), pedagopgiem, panią od wdżr i może ...lekarza. RP nie jest do rego powołana.

Seks to nie jest sprawa ...regulaminowa (opócz sytuacji łamania prawa, ale po co wtedy regulaminy jak sa kodeksy?)

Marek Pleśniar11-11-2002 22:16:05   [#07]

tak..

Tylko sie odniosę do paru kwestii. Uważam ze:

- to z prezerwatywami i automatem jest rozsądne w okolicy gdzie przebywa duzo młodzieży w wieku co i owszem - nie oszukujmy się wiecznie. Przynajmniej zapobiegniemy paru nieszczęściom.

- rada pedagogiczna w takiej sprawie.. przypomina mi to atmosferę liceum z filmu "Ostatni dzwonek". Oczywiście to nie jest sprawa dla RP - żenujace by było.

- Pedagog? Jak najbardziej - mądra decyzja (no a jeśli młody - to częściej ma do czynienia z inkryminowanym czynem niż starzy, doświadczeni pedagodzy;-)

- regulamin? To nie do ujęcia regulaminem. Nudne by było! A poważniej - to sprawa wychowania i tu tylko pedagog i rodzice. Chyba ze to osiemnastolatkowie.

- no i ostatnie. że też kurka w moim oplu są zwykłe szyby:-)

A zębyście nie pomyśleli że sobie kpię.. Nie jest miejscem na takie rzeczy szkolna ubikacja, błe.. To kwestia wychowania i odpowiedzialni za wychowanie powinni sie tym zając - rodzice i pedagog. I to rzecz delikatna.

Wiecie jak to przeczytałem, od razu mi się nasuneł oskojarzenie, Mocno mi to kiedyś utkwiło. Pamiętacie takie opowiadanie Hłaski? "Pierwszy krok w chmurach"?"

Nie chciałbym byc jednym z bohaterów tej historii. I wybaczcie, ale wkleję wam całość. Wszyscy powinni to sobie czasem powtarzać..

 

Pierwszy krok w chmurach

W sobotę centrum miasto wygląda tak samo jak w każdy inny dzień tygodnia. Jest tylko więcej pijanych; w knajpach i barach, autobusach i bramach - wszędzie unosi się zapach przetrawionego alkoholu. W sobotę miasto traci swoją pracowitą twarz - w sobotę miasto ma pijaną mordę. Natomiast w centrum miasta, w sobotę
nie ma ludzi, którzy lubią obserwować życie: stać w bramach, włóczyć się po ulicach, siedzieć na ławce w parku godzinami i tylko po to, aby za lat dwadzieścia móc sobie przypomnieć, że tego to a tego dnia widziało się mniej lub bardziej dziwny traf życiowy.
Tak jak wysłańcy chadzają jeszcze podczas okupacji w czerwonych czapkach, tak jak handlujący suchym piaskiem, jak podwórzowi śpiewacy o przepitych tenorach - centrum miasta wymarli obecnie obiektywni obserwatorzy życia.
    Obserwatorów można spotkać jedynie na przedmieściu. Życie przedmieścia zawsze było i jest bardziej zagęszczone; na przedmieściu w każdą sobotę, kiedy jest pogoda, ludzie wynoszą krzesła przed domy; odwracają się tyłem i usiadłszy okrakiem, obserwują życie. Upór obserwatorów nosi czasem znamiona generalnego obłędu: czasem siedzą w ten sposób przez całe życie i nie widzą nic oprócz twarzy obserwatora z przeciwka. Potem umierają z głębokim żalem do świata, z rzekonaniem o jego szarzyźnie i nudzie, gdyż rzadko kiedy przyjdzie im namyśl, że można podnieść się i pójść na sąsiednią ulicę. Obserwatorzy życia na starość stają się niespokojni. Miotają się, patrzą na zegarki; jest to jeden ze śmiesznych nawyków starych ludzi - pragną ratować czas. W pewnym okresie chciwość życia i wrażeń staje się u nich silniejsza niż u dwudziestolatków. Dużo gadają, dużo myślą: uczucia ich są dzikie i tępe zarazem. Potem gasną szybko i spokojnie. Umierając wmawiają wszystkim, że żyli szeroko. Impotenci chwalą się sukcesami u kobiet, tchórze - bohaterstwem, kretyni - mądrością życia.
    Pan Gienek - z zawodu malarz pokojowy - od czterdziestu lat mieszkał na Marymoncie i od tyluż lat obserwował życie swej dzielnicy. Owej soboty pan Gienek także siedział przed swoim domem w ogródku i bezmyślnie patrzył w ulicę. Od czasu do czasu spluwał i oblizywał spieczone wargi; wygasający dzień był upalny i dręczący. Pan Gienek był rozdrażniony: nie zdarzyło się nic ciekawego w dniu dzisiejszym, nikt nie złamał ręki, nikt nikogo nie pobił i pana Gienka ssało uczucie pustki i nudy - kopnął psa, który nawinął mu się po nogę i ponuro ziewając patrzył na ulicę. Była pusta, przejeżdżające z rzadka samochody podnosiły tumany rozparzonego piasku. Kiedy stracił już cała nadzieję na ujrzenie kawałka życia, uczuł, że ktoś trąca go w ramię. Podniósł oczy i zobaczył swego sąsiada, Maliszewskiego.
- Chodź pan - powiedział Maliszewski.
- Gdzie?
- Niedaleko
- Po co?
- Chcesz pan coś zobaczyć? - powiedział Maliszewski.
Był to niski człowiek dobrodusznej twarzy i chytrych oczkach. Ruchy jego - mimo pozornej ociężałości - były szybkie i zwinne jak ruchy młodego kota.
- Co jest? - zapytał pan Gienek; ziewnął był zmęczony upałem.
- Chłopak? - powiedział Maliszewski
- I co z tego?
- Satyra - powiedział Maliszewski - On jest z dziewczyną. Już pan rozumiesz?
- Jasne - rzekł pan Gienek. Podniósł się; w serce jego wstąpiła nadzieja.
Zapytał z ożywieniem: - Ładna?
- I ładna i młoda - rzekł Maliszewski. - Mówię panu, dobra robota tam chodzi. - Nagle zniecierpliwił się: - Idziesz pan czy nie? - zapytał.
- Nic z tego nie będzie - powiedział pan Gienek - Zanim my tam dojdziemy ,to oni skończą. Mówię panu, że nic z tego nie będzie.
- Oni nie mają po pięćdziesiątce tak jak pan - powiedział Maliszewski. - Mogą bardzo długo bawić się w ten sposób. Ja jak byłem młody, toteż mogłem się w ten sposób bawić godzinami. Naprawdę tak było. Wstąpimy po mojego szwagra i podskoczymy tam, chce pan? On już wrócił z roboty i chętnie pójdzie z nami. O, patrz pan, już idzie!
Rzeczywiście, ulicą szedł młody, tęgi mężczyzna. Rękawy koszuli miał
podwinięte, w zębach trzymał trawkę. Oczy jego były senne i drwiące, powieki - ciężkie.
- Heniek - zawołał Maliszewski - pozwól tu na chwilkę!
Heniek zbliżył się i oparł o płot. Czoło jego było mokre od potu.
- Cześć powiedział. - Co u pana, panie Gienku?
- Heniek - powiedział Maliszewski - chodź z nami.
- Gorąco - powiedział Heniek; oblizał wargi i westchnął: - Nie ma czym
oddychać. W taki upał nawet świętemu by nie stanął. Gdzie chcecie skoczyć?
- Byłem na działce - rzekł Maliszewski. - Widziałem chłopaka z dziewczyną.
- Szmata? - zapytał Heniek. Wypluł trawkę, potem zerwał nową i przygryzł ją mocnymi zębami.
- Skąd - powiedział Maliszewski. - Mówię ci: młoda i ładna.
- Możemy podskoczyć - powiedział Heniek. - Ty mnie znasz: ja lubię
popatrzyć na życie. Jeśli dziewczyna będzie brzydka - zwrócił się do Maliszewskiego - to ty coś dzisiaj postawisz.
    Ruszyli i szli szybko wśród działkowych ogródków. Ludzie przychodzili tu po pracy, aby doglądać swych kartofli, pomidorów i marchwi. Teraz jednak było pusto: parny, drętwy dzień zmęczył wszystkich - ludzie siedzieli w domu.
- Duszno - powiedział Heniek. - Ja nic nie mogę robić w taki dzień.
Głowa mnie boli cały czas.
- Tamtym też chyba gorąco - powiedział pan Gienek.
- Myślę - rzekł Maliszewski. - My ich ochłodzimy. Tak, Heniek?
- W zeszłym roku - powiedział Heniek - tutaj też przychodził taki jeden gość z dziewczyną. Całe lato tu przychodzili.
- I co?
- Nic. Pewnie nie mieli mieszkania.
- Pobrali się? - zapytał z wysiłkiem Gienek; marzył o szklance zimnego,
gorzkawego piwa.
- Nie wiem. Może i tak, że się pobrali. Też była ładna dziewczyna.
- Blondynka? - zapytał znów Gienek; nic a nic go to nie obchodziło.
W dalszym ciągu czuł dręczącą pustkę i niesmak.
- Brunetka - rzekł Heniek. Pamiętam jak dziś. Ten facet był blondyn. Nie
mogłem zrozumieć, dlaczego taka ładna dziewczyna chodzi z takim łachudrą.
- Nie wiem - mruknął pan Gienek. Splunął gęstą śliną. Był zły na Heńka:
przypomniał mu, że on sam ma brzydką i dość głupią żonę. Powiedział: - pewnie jakaś szmata.
- Może?... Teraz cicho - rzekł Maliszewski. Poszedł przodem, oni szli za nim wolno, starając się nie robić hałasu. Było już szarawo: słońce uciekło, na trawie kładły się błękitnawe cienie. Maliszewski w pewnym momencie odwrócił głowę i zawołał cicho - Chodźcie!
    Podeszli na palcach kilka kroków i zobaczyli chłopaka z dziewczyną. Leżeli obok siebie. Dziewczyna oparła swoją głowę o ramię chłopaka i przytuliła się do niego całym ciałem. Leżeli zmęczeni miłością i upałem, byli młodzi i ładni oboje - jedno ciemne, drugie jasne. Sukienka dziewczyny była uniesiona; miała długie, mocne brązowe nogi.
- Ładna - rzekł Heniek. - Bardzo ładna.
- Mówiłem - powiedział szeptem Maliszewski.
    Stali w milczeniu: pan Gienek znów oblizał wargi i pomyślał o swojej żonie z dreszczem nagłego wstrętu. Maliszewski uśmiechnął się głupkowato. Heniek jeszcze bardziej opuścił ciężkie powieki i postępował z nogi na nogę. Nagle zapytał z rozdrażnieniem:
- Robimy coś?
- Ty - powiedział Maliszewski - Zrób im coś takiego, żeby się nie pozbierali ze śmiechu do końca życia. Ty to możesz zrobić, Heniek
- Heniuś - powiedział pan Gienek - najlepiej ich nastraszyć. - Przytaknął
palcami i powtórzył: - Ona jest strasznie ładna. Już dawno nie widziałem takiej lalki. Jeszcze dziecko. Nie powinni tego robić. - Nagle zniecierpliwił się i rzekł do Heńka:
- Zrób im pan co, bo jak nie, to ja im bombę zasunę.
- Czekaj pan - powiedział Heniek. - To już lepiej ja.
    Patrzył przez chwilę na brązowe uda dziewczyny i na twarzy jego malowała się męka. Potem wyszedł zza drzewa i stanął przed młodymi. Zmrużywszy oczy, rzekł:
- W tatę i mamę się bawicie? Smacznego!
Maliszewski i pan Gienek wybuchnęli śmiechem. Chłopak zerwał się na nogi i wyjąkał:
-    Czego pan chce?
- Niczego - powiedział bardzo wolno Heniek. Stanął przed chłopakiem i kołysał się na nogach. Gryzł w dalszym ciągu trawkę i spluwał zielonkawą śliną. Potem powiedział:
- Uważaj, jak jedziesz kochany. To ci przyszedłem powiedzieć. Zawsze
uważaj, jak jedziesz.
    Maliszewski wyszedł zza drzewa i stanął obok Heńka.
- Ładna dziewczyna - powiedział patrząc na nią burymi oczkami - Ja bym sam chciał taką poznać. Może się zapoznamy, proszę panią.
- Idiota - powiedziała dziewczyna. Stanęła za chłopakiem; była czerwona i zdenerwowana; pan Gienek patrzył, jak drżą jej szczupłe plecy i raz jeszcze pomyślał ze wstrętem o swojej brzydkiej, grubej i nieforemnej żonie.
- Ty, ty, szmata - powiedział Maliszewski; oczy nabiegły mu krwią ze
wściekłości. Rzekł szybko, jakby się dusząc: - Ty jesteś zwyczajna kurwa, rozumiesz? Ja mam córkę starszą od ciebie , ty kurewko.
- Niech pan stąd odejdzie - powiedział chłopak, błagalnie patrząc im w oczy. - Ja pana proszę, niech pan stad odejdzie. Myśmy panu niczego nie zrobili. Ja pana strasznie proszę.
- Kogo ty prosisz, Janek? - powiedziała dziewczyna. - Tego starego durnia?
- Zamknij swojej pani mordę - powiedział Heniek - bo inaczej ja jej zamknę. I sam też nie pajacuj. Mowie ci, zamknij jej mordę.
- Sam masz mordę - powiedziała dziewczyna. Patrzyła na niego z pogardą. Była nieprzytomna ze zdenerwowania, lecz usiłowała się roześmiać szyderczo - Bydlak - powiedziała i wybuchnęła płaczem.
- Ej, ty - powiedział Heniek i szarpnął ją za rękę. - Komu ty wymyślasz?
Przychodzisz się tutaj puszczać i jeszcze coś mówisz?
    Chłopak szarpnął się; uderzył Heńka w twarz - raz i drugi. Stało się to tak szybko, że Heniek zdążył tylko zamrugać oczami. Lecz w następnej chwili złapał chłopaka za włosy i trzasnął twarzą w swoje kolano. Potem uderzył go pięścią w usta i rzucił na ziemię.
- Dosyć, proszę klienta? - zapytał. - Jak nie dosyć, to ja mogę klienta obsłużyć dodatkowo. Taryfa ulgowa; tu jest bardzo miły cmentarz. - I wybuchnął stekiem najplugawszych obelg. Zamknął oczy, lecz ciągle widział brązowe, długie nogi dziewczyny.
- Chodź, Janek - powiedziała dziewczyna. Otarła chłopakowi twarz z krwi. Rzekła do nich:
- Policzymy się jeszcze. - I kiedy odeszli już parę kroków, krzyknęła
histerycznie:
- Jesteście stare szmaty nie mężczyźni!
    Wracali do domu. Znów szli wśród ogródków działkowych.
- Parno - powiedział Heniek. - Prawdopodobnie, że będzie padać. - Westchnął i rzekł: - To była ładna dziewczyna. Dlaczego jej powiedziałeś, że jest kurwą?
Przecież jej nie znasz. Skąd mogłeś wiedzieć?
- Ja przecież nie powiedziałem, że ona jest taka - rzekł Maliszewski. - To ty powiedziałeś.
- Ja?
- Ty.
- Nie wygłupiaj się. Ja jej wcale nie znałem.
- Ja ją znałem - powiedział Maliszewski. - Ja już ich tutaj widziałem nie
pierwszy raz. Oni się bardzo kochają.
- Co będzie dalej? - zapytał pan Gienek.
- Nie wiem, co będzie dalej. Ale wiem, że oni z sobą chodzą. I wiem ,że oni dzisiaj pierwszy raz z sobą.
- Skąd? - zapytał leniwie pan Gienek.
- Słyszałem, jak ją prosił. I on się bał, i ona się bała. Słyszałem, jak się
namawiali. Bali się dziecka, tak mówili. Ale chyba bardziej siebie.
- Tak zawsze bywa ten pierwszy raz - powiedział Heniek. - Ja się też bałem.
- Każdy się bał tego pierwszego razu - powiedział Maliszewski. - Ale po co ty go zaprawiłeś?
- Sam chciałeś.
- Nie wiedziałem, że to tak wyjdzie. On do niej tak dziwnie mówił...
- Jak?
- Nie pamiętam.
- Chmurzy się i powiedział pan Gienek.
- On właśnie cos mówił o chmurach - powiedział Maliszewski. - Jakiś wiersz. Mówię wam, oni się kochają.
- Już teraz nie będą się kochać - powiedział Gienek. - Będą siebie mieli dosyć na zawsze. Po takim czyść nie będą mogli patrzeć na siebie. Niepotrzebnie to wszystko wyszło.
- Ja już wiem - powiedział Maliszewski - Przypomniało mi się. On tak jej mówił, że jak on ją tego, to będzie ich pierwszy krok w chmury. On tak jej mówił, tylko, że do wiersza. A ona tylko: "Boję się. Boję się." i płakała.
- Może się bał bólu?
- Nie myślę - rzekł Maliszewski - Nie myślę, żeby się bała bólu. To przychodzi potem. Życie, inni ludzie, plotka. Ale ten pierwszy raz, to naprawdę jest w chmurach. Zakochani niczego nie widzą.
- My też? - zapytał Heniek.
- Oni teraz już nie będą się kochać - powiedział pan Gienek. - Ja sam wiem, że jakby mnie coś takiego spotkało, to bym już potem nie kochał dziewczyny. Zmarkotniał nagle: znów ssała go pustka Wyszli z ogródków i znów szli ulicą.
- Nie - powiedział Heniek. - Oni już teraz nie będą się kochać. Mnie też
spotkało kiedyś coś takiego. I nie kochałem już potem tej dziewczyny.
- Każdego z nas spotkało kiedyś coś takiego - powiedział Maliszewski. - Ale po co ty mu dałeś w japę?
- On mnie pierwszy uderzył - rzekł Heniek. - Zajdziemy na to piwo?
- Możemy zajść. Ta dziewczyna to już chyba nie przyjdzie.
- Chyba nie - powiedział pan Gienek. - I za co pan ją tak nazwałeś?
- Moją dziewczynę też tak ktoś kiedyś nazwał - powiedział Maliszewski. - Jak Boga kocham, do dziś nie wiem za co.
- I nie kochałeś się pan już potem?
- Nie - powiedział Maliszewski. Milczał, potem rzekł z nagłą złością: - Dajcie mi spokój, do cholery! Nie wierzę w żadna miłość. Kobiecie swojej też nie wierzę. Nikomu nie wierzę.
- Głupia sprawa - powiedział Heniek. Spojrzał w niebo i powiedział: Chmurzy się. To jak on tam mówił?
- Zdaje się, że krok w deszcz czy coś takiego - powiedział zmęczonym głosem Maliszewski. - Chodźcie na to piwo... Albo o deszczu, albo o burzy... Nie pamiętam. Nie chcę niczego pamiętać. Gdybym nie pamiętał, nie byłoby tej całej awantury.
- Będzie jutro deszcz - powiedział Heniek.
- Zawsze w niedzielę pada deszcz - powiedział pan Gienek. Skrzywił się: raz jeszcze pomyślał o swojej ohydnej żonie, o chłopaku, o dniu jutrzejszym, o ślicznej dziewczynie, o jej długich, brunatnych nogach, o jej piersiach, o jej czerwonych, świeżych ustach, o jej opalonym, silnym karku, o jej zielonych, przerażonych oczach i powtórzył bełkotem, gdyż musiał coś powiedzieć: W niedziele zawsze pada deszcz...

Małgoś11-11-2002 22:30:21   [#08]

bingo! Marku

w bojownikach o moralność często tkwi coś ...niemoralnego, zwłaszcaa jak dzialają "kupą mości państwo kupą" w przeświadczeniu , że jeśli grupa mysli tak samo, to grupa ma patent na rację

Marek Pleśniar11-11-2002 23:03:31   [#09]

wolałbym

brak podsumowania:-))) Hłasko jest od nas lepszy

nie kierujmy dyskusji w stronę ludzi bo skończy sie jak w sąsiednim wątku. Zbyt dyskutantów cenię - szkoda by nas było.

RomanG13-11-2002 23:40:29   [#10]

Pytanie prawne

Załóżmy, że parka ta stosuje najpopularniejszą metodę antykoncepcji: stosunek przerywany.

Nauczyciel, wchodząc do WC w nieodpowiednim momencie, zestresował i ...masz ci los.

Czy szkoła będzie płacić alimenty?
Marek Pleśniar13-11-2002 23:57:00   [#11]

to nie tak Roman

nikt tu - o ile dobrze zrozumiałem - nie pochwalił opisywanego zachowania młodziezy w WC. Wiadomo że chociazby dobre wychowanie załatwia taką sprawę. A WC - brrrr:-)

Chodziło przynajmniej mi o to, by sprawę załatwiac delikatnie - w gronie węższym niż RP.  

Tak więc ja np. uważam, ze należy zabronić takich zachowań (no i chtyba każdy by zabronił) lecz - powtarzam - nie robiłbym żenujacych scen wokół sprawy,

Małgoś14-11-2002 00:02:43   [#12]

A tymi alimentami to jakis mit.

Kiedyś mnie straszono, że że jeśli niedopilnowane małolaty na wycieczce klasowej, koloniach, czy w szkole zmajstrują sobie dzidziusia, to niby ja mam płacić alimenty?

Skąd takie horrory się biorą?

RomanG14-11-2002 10:32:31   [#13]

TO BYŁ ŻART!

:-)))))))))))))
RomanG20-12-2002 21:11:31   [#14]

Drugi krok w chmurach

MAREK HŁASKO „Śliczna dziewczyna”

Była to rzeczywiście śliczna dziewczyna. Ludzie przychodzący do tego parku, nawet tacy, którzy czynili to od wielu lat, nie pamiętali, aby zjawiła się tu choć jedna taka, która mogłaby stanąć koło niej. Ta dziewczyna podrywała wiarę w materialność świata; przechodzący obok ławki, na której siedziała, doznawali wrażenia, iż przeszli pięć kroków w innym świecie. Nawet staruszek, od lat łażący tędy z laską zakończoną szpikulcem, otworzył usta i szedł tak aż do końca alejki. A staruszek ten wiele widział, wiele mógłby powiedzieć o majowych nocach, kiedy – dusząc się ze złośliwej satysfakcji – wypłaszał stąd ubogich kochanków.

Dziewczyna siedziała na ławce z chłopcem. Chłopiec nie mógł mieć więcej lat od niej - to znaczy dziewiętnaście lub dwadzieścia. Był także ładny, lecz ona gasiła go każdym, nawet najbardziej nieznacznym ruchem lub spojrzeniem. Ta dziewczyna miała w sobie kawał słońca - tak myśleli przechodzący tędy. W pewnym momencie rzekła:
– Późno już. Muszę iść.
– Jak chcesz – powiedział chłopiec. – Mnie tutaj dobrze.
– Zrobisz to, o co cię proszę, czy nie?
– Już ci powiedziałem.
– Będziesz żałował.
– To moja sprawa – powiedział chłopak. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, prztyknął w denko, wyciągnął jednego i zapalił. Potem schował paczkę z powrotem.
– Ja też palę – rzekła dziewczyna.
– To bardzo niedobrze. Nikotyna szkodzi na zdrowie. Poza tym człowiek brzydnie.
Popatrzyła na niego spod zmrużonych powiek. Oczy miała brązowe, ciemne; migotała w nich miodowa gwiazdka. Chciała coś powiedzieć, lecz przechodził koło nich jakiś mężczyzna w granatowym kiepskim garniturze.

Był to nieznaczny urzędnik. Nie osiągnął w życiu niczego, gdyż brakło mu talentu i wytrwałości. Jak każdy tego rodzaju człowiek uważał się jednak za skrzywdzonego i niezrozumianego. Popatrzył na śliczną dziewczynę i pomyślał: „Mój Boże! Gdybym ja miał taką! Może by to wszystko zaczęło być inne? Taka kobieta może odmienić wszystko; może dla niej wziąłbym się jeszcze za coś? A tak – złamane życie. Ech, cholera! Muszę iść do kina. Człowiek zaczyna się rozklejać...” Posmutniał i przyspieszył kroku.

Skoro tylko przeszedł, dziewczyna zapytała chłopca:
– Dasz, czy nie?
– Nie lubię się powtarzać – odparł.
Popatrzyła na niego swymi ciemnymi oczyma i rzekła cicho:
– Ty skurwysynu!
Roześmiał się. Kopnął czubkiem buta kamyk leżący na ścieżce i powiedział naraz cichym i melodyjnym głosem:
– Popełniasz małą pomyłkę, nie jestem twoim dzieckiem.
– Gdybyś był moim dzieckiem – rzekła – wiedziałabym, co z tobą zrobić.
– Dlaczego więc radzisz się mnie, co robić ze swoim?
– Jest także i twoje.
– Ty bardzo pięknie mówisz – rzekł. – I na pewno bardzo wzruszająco. Ale ja nie byłem wtedy sam. Był i Mietek, i Roman, i jeszcze paru innych. Dlaczego przychodzisz do mnie po forsę? Czy ja jestem Świętym Mikołajem?
– Ja z tamtymi nic nie miałam.
– Wychodziłaś z nimi na dwór.
– Po to, żeby odetchnąć i przejść się kawałek. Była wtedy taka piękna noc.
– Ach tak – powiedział obojętnie. Zgasił papierosa i oparłszy ramiona o poręcze ławki, przeciągnął się. Patrzył chwilę na wygasające niebo, potem rzekł:
– Przykro mi, ale ja już dawno przestałem wierzyć w cuda. Jeszcze nie słyszałem, aby dziewczyna szła w nocy nad rzekę z mężczyzną tylko po to, aby popatrzeć na księżyc. Zwykle księżyc w takim wypadku kapuje na nich.
Dziewczyna uniosła głowę i popatrzyła mu w oczy. Milczała; w ręku miażdżyła młodą gałązkę. Ręce miała takie, jakie miewają Madonny na starych obrazach: długie, szczupłe, nerwowe, żyjące własnym, pięknym życiem,

Człowiek, który w tej chwili przechodził koło nich, spojrzał na nią, potem na jej ręce i zaparło mu dech. Był on młodym pisarzem i marzył o napisaniu wielkiej, miłosnej powieści, na którą tak bezustannie i boleśnie oczekują ludzie. W tej chwili - z przerażającą jasnością – ujrzał całość; od wielu miesięcy już trzepotały mu się po głowie sceny, dialogi, twarze, lecz dopiero w tej chwili ujrzał swe dzieło jako myśl skończoną. „Już mam – kombinował gorączkowo. – Teraz już mam. Oni spotkali się przypadkowo na ławce w tym parku. Zawiązuje się romans, pierwsza miłosna noc... Traktują to wszystko cynicznie, sportowo, gdyż tak sobie postanawiają, aby uniknąć komplikacji i rozczarowań. Lecz z czasem przychodzi miłość. Wielka, obezwładniająca, rzucająca na kolana. Ale oni nie mogą w to uwierzyć; dręczy ich cyniczny początek. Lecz w końcu rozumieją, pozostaną już razem, na zawsze złączeni uczuciem. To będzie rzecz pełna gniewu!” – uradowany pogalopował do domu.

Dziewczyna powiedziała do chłopaka:
– Dobrze. Jak chcesz. Ale ja cię załatwię. Inni też dowiedzą się o naszej słodkiej tajemnicy. Wylecisz na zbity łeb. Zapomnisz, że chciałeś zostać inżynierem, mój drogi. Już ja ci pomogę.
Nie drgnąwszy nawet, odparł:
– Miła, zaczynasz być śmieszna, a to źle. Ja osobiście niczego w życiu nie boję się tak, jak śmieszności.
– Mimo to będziesz śmieszny.
– Niezupełnie. Ja także mogę ci przypomnieć o pewnych faktach. Na przykład taki: Jest noc, pewien chłopak będący w wojsku myśli o swej dziewczynie i marzy o chwili, kiedy będą znów razem. Pełni oczywiście wartę... Ładne, prawda? Tymczasem... – zbliżył do niej twarz i powiedział twardo – tymczasem dziewczyna bawi się w „Kameralnej” z dwoma podtatusiałymi facetami, którzy mają jeszcze sklepiki na ulicy Chmielnej i sflaczałe nogi. Ta dziewczyna jedzie potem do jednego z nich, a jest zupełnie zalana. I potem ta dziewczyna barłoży się z tymi facetami do rana. Rano oczywiście opowiada im wzruszającą historyjkę o tym, że jej ojciec siedzi w więzieniu i że ona z matką cierpią głód. Potem pożycza od jednego z nich pięćset złotych i kupuje sobie dwie pary nylonów. Życiowe, co?
– Tak sobie. Znam bardziej ciekawe bajeczki. Słyszałam historię o takim młodym chłopaku, który sfałszował pewne dane w ankietach, aby dostać się na studia, i wygłaszał wzruszające rzeczy do czasu, kiedy było mu to potrzebne. Nauczył się nawet mówić gwarą podwarszawską, gdyż utrzymywał, że jest autentycznym proletariuszem. Tymczasem tatunio przysyłał mu paczki z Nowego Jorku, tak że chłopak był nawet nieźle ubrany, gdyż tatunio umiał i tam robić ciekawe interesy. Tatunio, ten bezrobotny tokarz z ankiety. Jak myślisz, interesujące?
– Dam ci połowę – rzekł. – O resztę postaraj się sama.
– Nie, miły – rzekła. – Dasz wszystko albo...
– Albo co? – przerwał, brutalnie ścisnąwszy jej rękę.
– Nic. Nie będę się powtarzać. Nie chcę być śmieszna. Ja także niczego nie boję się tak jak śmieszności.
– Dobrze – rzekł twardo. Popatrzył na nią ciężko; uśmiechnęła się szyderczo. – Dam ci forsę za dwa tygodnie – powiedział.
– Wcześniej. To już i tak jest późno.
– Trzeba było uważać, psiakrew!
– Komu ty to mówisz?
– Nie na wszystko trzeba się zgadzać, ty...
– Ciszej! – syknęła.

Obok nich przechodziła para staruszków. Byli siwi i zgarbieni. Przeżyli ze sobą już wiele lat; byli wierzący i uważali, iż każdy dzień na tej ziemi darowany im jest od Boga. Dziękowali mu za to. Staruszko spojrzała na dziewczynę i rozpłakała się nagle.
– Co ci jest? – zapytał mąż.
– Dlaczego Bóg nie dał nam takich pięknych dzieci? – rzekła. – Dlaczego nie dał nam takich dzieci?
Staruszek uścisnął jej pomarszczoną i wiotką dłoń.
– Kochaliśmy się – rzekł. – było nam dobrze. Bóg nam przebaczy, że nie zostawiamy nikogo. To przecież nie z naszej winy.
– Tak – powiedziała z trudem. – otarła łzy i westchnęła: – Jednak byłoby o wiele lepiej...
Zgarbieni odeszli w zielone alejki. Chłopak rzekł:
– Ja ci to zorganizuję. – chwilę milczał, potem dodał: – Poczekam, aż wyjdziesz za mąż.
– To co wtedy?
– Będziesz miała dzieci, dom, męża...
– To co wtedy?
– Nic. Zajdę czasem do was, poznasz nas ze swoim mężem... Pogada się czasami o starych dziejach.
– Więc w przyszłym tygodniu?
– Tak.
– Dobrze – rzekła. Podniosła swą wspaniałą twarz do góry i na chwilę rozświetliło ją zachodzące słońce; każdy jej włos, każdy kawałek skóry, jej oczy, usta, ramiona, wszystko było przesiąknięte słońcem i pełne słońca. Patrzyła na zielone kopuły drzew, potem rzekła cicho: – Długo będziesz czekał.
– Na miłość długo się czeka.
– Ach, tak – szepnęła.
Nie rzekła już ani słowa; na twarzy jej gasła zorza, gdyż słońce uciekało za drzewa.

W ostatnich jego promieniach ujrzało dziewczynę dwóch mężczyzn, spieszących z pracy do domu. Obaj byli starszymi ludźmi, mieli poorane twarze i siwe włosy na skroniach. Jeden z nich, niższy, spojrzał na dziewczynę i na twarzy jego odmalował się ból.
– Co ci jest? – zapytał wyższy.
– Głupstwo – rzekł niższy, starając się uśmiechnąć. Przesunął ręką po czole ruchem człowieka bardzo zmęczonego i powtórzył: – Głupstwo. Wiem dobrze, że nie powinienem mieć smutnej gęby. Ale nie masz pojęcia, jak czasem trudno się cieszyć.
– Z czego chcesz się cieszyć?
– Kiedy siedziałem przed wojną swoją dziesiątkę – powiedział niższy – to marzyłem, że jak skończy się walka, tak będą właśnie wyglądać nasze dziewczyny. Kiedy mnie wpakowali do pudla, byłem jeszcze bardzo młody, taki chyba jak ten chłopak, który z nią siedzi. Byłem naiwniakiem i w taki mniej więcej sposób wyobrażałem sobie komunizm. Dopiero jak mi zatańczyli po żebrach, moja wizja nieco się zmieniła.
– Więc dlaczego masz smutną gębę?
– Czasem jednak ciężko pomyśleć, że nigdy się nie miało takiej dziewczyny.
– Głupstwo – rzekł drugi. Dal sójkę w bok niższemu i powiedział: – Czy to w końcu ważne? Najważniejsze, że są takie piękne, że kochają swoich chłopaków i że są kochane.
Marek Pleśniar20-12-2002 21:43:47   [#15]

poczytałem.

Już dawno, dawno nie. Dziękuję:) 
nos od uśmiechu;) mi odpadł od starości:)

UWAGA!
Nie jesteś zalogowany!
Zanim napiszesz odpowiedź w tym wątku, zaloguj się!
Dopiero wtedy będziesz mógł/mogła wysłać wprowadzony komentarz na forum.
Jeśli nie masz jeszcze założonego konta na forum, załóż je.
Logowanie i/lub zakładanie konta.

strony: [ 1 ]